Południowiec za kółkiem, czyli ratuj się, kto może

2
2080

(fot. Katarzyna Kurkowska)

Włoch za kółkiem, a zwłaszcza Południowiec za kółkiem, jest najczęściej przedmiotem żartów, anegdot czy opowieści dziwnej treści. Dopóki nie trafi się na dłużej na Południe, można by pomyśleć, że – jak to zwykle bywa w przypadku stereotypów – również i tu mamy do czynienia z przerysowaniem. Nic bardziej mylnego; do kuriozalnych sytuacji dochodzi w południowych Włoszech na porządku dziennym, a te najbardziej, jak mogłoby się wydawać, przesadzone historie są bardzo często zgodne z prawdą.

Postanowiłem wypunktować poniżej najbardziej zadziwiające sytuacje, z którymi możecie się zetknąć spędzając wakacje (lub prowadząc) w miastach i miasteczkach włoskiego Południa.

Parkowanie
Naczelną zasadą wydaje się: byle jak, byle gdzie, byleby tylko auto gdzieś zostawić. Na głównych skrzyżowaniach panuje totalna anarchia (będąca konsekwencją tego, iż Południowiec nie może zrobić pieszo dwóch kroków; nie!, musi zatrzymać samochód tuż przed wejściem do dyżurnej apteki lub tabacchino): auta zaparkowane w poprzek, na skrzyżowaniach, tuż przed sygnalizatorem świetlnym, na przejściu dla pieszych (którego prawdziwe przeznaczenie pozostaje tajemnicą), na chodniku lub po prostu na środku ulicy. Czasami naprawdę ręce opadają i dochodzi do sytuacji, kiedy osoby najbardziej zaprawione w bojach z jazdą Południowców zadają sobie pytanie: „Ale naprawdę ktoś zaparkował tutaj w ten właśnie sposób czy może nagle się źle poczuł i porzucił auto, żeby gnać z pomocą kogoś innego do szpitala?”. W tym roku najdziwniejsza rzecz, jaką widziałem, była następująca: podjeżdżam do skrzyżowania i zatrzymuję się na czerwonym świetle. Z drugiej strony ulicy multum źle (lub nieprzepisowo przy zakazie zatrzymywania się) zaparkowanych pojazdów. Kierowcy nadjeżdżający z naprzeciwka mieli kłopot, by przejechać, gdyż nie zostało wystarczająco miejsca. I wiecie co? Patrzyli spode łba na mnie, stojącego na światłach – dla nich to ja byłem elementem uprzykrzającym życie, niewiarygodne!

Oczywiście w tej wojnie biorą udział wszyscy, zatem uwaga na miejsca, w których nie wolno parkować. No właśnie, a gdzie nie wolno parkować? Oczywiście tam, gdzie znajduje się znak z PASSO CARRABILE (nie zastawiać). Problem w tym, że wiele z nich jest podrobionych, wydrukowanych na domowej drukarce lub wręcz wypisanych odręcznie przez osoby, które nie życzą sobie, by zatrzymywać samochody na progu ich domostwa. Niekiedy funkcję znaku „nie zastawiać” przejmują krzesełka pozostawione na środku ulicy. A, i jeszcze jedno: na Południu każdy parkuje przed własnym domem – nie ma szans, że jeśli mieszkam pod numerem 9 i mam dwa auta, jedno z nich zostawię (o ile znajdę miejsce) przy numerze 15 – to NIE jest mój parking.

Jednokierunkowe uliczki
Pojęcie abstrakcyjne i czysto umowne. Zależy od interpretacji sytuacji drogowej i od tego, jak pilnie kierowca musi skorzystać ze skrótu. Nie myślcie, że jeśli jedziecie ulicą jednokierunkową, nie natkniecie się na nikogo, kto jedzie pod prąd, i to dodatkowo dość szybko i w złym humorze, który ujawni się, jeśli tylko sporóbujecie mieć jakieś zastrzeżenia. Wiecie, jakie czasem słyszy się zaskakujące wymówki? Raz zdarzyło mi się zwrócić uwagę takiemu jednemu: „Nie widzi pan, że jedzie pod prąd?”. Odpowiedź: „Niedawno postawili ten zakaz wjazdu, jeszcze rok temu go nie było, urzędnicy robią, co im się żywnie podoba!” Cóż można odpowiedzieć na takie postawienie sprawy? Nic, zjeżdżasz na bok i przepraszasz (ty, który jedziesz zgodnie z przepisami).

Dziwne przyzwyczajenia za kółkiem
Południowiec jedzie na zakupy. Po drodze spotyka znajomego, z którym ma do pomówienia. Co robi? Oba samochody zatrzymują się na środku ulicy, uchyla się okna i spokojnie zaczyna się konwersować. Robi się korek, ale – spokojnie – nikt nie będzie trąbił, to tu normalne, poczeka się.
A zatem kiedy używa się klaksonu? Proste: kiedy mijasz kolegę, nie musisz zamienić z nim dwóch słów, ale chcesz go pozdrowić. Albo kiedy podjeżdżasz pod dom dziewczyny – przecież nie wyjdziesz z samochodu, by zaanonswać się przez domofon, wolne żarty! Dziewczyna rozpozna twój sposób korzystania z klaksonu. Ale za to kiedy ktoś stoi na czerwonym i przy zaświeceniu się zielonego nie rusza z kopyta niczym Kubica – w tym przypadku wolno zatrąbić, by dać mu do zrozumienia, że zanadto się guzdrze.

Spotkanie z Ape car
Z całą pewnością wszyscy znacie Vespę (czyli po naszemu osę). Ape (pszczoła) to z kolei rodzaj vespy, którą ktoś próbował przerobić na samochód. Była (i jest) używana przez rolników do kursowania na wieś i przewożenia większej ilości rzeczy. W dalszym ciągu na drogach Południa można się na nie natknąć. Uwaga, jeśli to właśnie Wy będziecie mieć tę wątpliwą przyjemność spotkania z pszczołą. Prawie zawsze za kierownicą tego tworu siedzi dziarski dziadeczek, który być może nie ma nawet prawa jazdy (w rzeczywistości chodzi tu o motocykle o małej pojemności silnika, na które prawka mieć nie trzeba), przemieszcza się z prędkością maksymalną 40 km/h (Ape więcej nie wyciągnie) i nie znasz dnia, ani godziny, kiedy coś dziwnego strzeli mu do głowy: nagle się zatrzyma, ni stąd, ni zowąd skręci bez uprzedzenia w lewo lub w prawo. Najbezpieczniej będzie go wyprzedzić, i – by to uczynić – dobrze zagłębić się w jego psychikę, by odgadnąć, jakie zamiary przyświecają jego zachowaniu. Prawdopodobieństwo, że się nam to uda, jest jak trafienie szóstki w totka.

Pasy bezpieczeństwa
Czyli absurdalny wynalazek producentów samochodów w porozumieniu z policją, by naciągać na bajońskie mandaty uczciwych ludzi. Tak mniej więcej brzmi definicja, jaką pasom bezpieczeństwa nadają Południowcy. No więc? Jak być sprytniejszym od policji? To proste: pasy zapina się nagle podczas jazdy, gdy na horyzoncie pojawia się patrol drogówki. W miastach króluje jeden rodzaj wymówki: no ale jak to, wsiadam do auta na 5 minut, żeby podjechać do sklepu, mam na taką chwilę zapinać pasy?
Wieść gminna niesie, jakoby istniały specjalne koszulki z nadrukowanym pasem… No ale w pewnym momencie pojawia się problem: samochody nowszej generacji wydają przy niezapiętym pasie kierowcy denerwujące sygnały dźwiękowe. Południowiec i na to znalazł sposób (iście genialny): wystarczy pofatygować się do złomiarza, kupić końcówki (bez całych pasów) i je zapiąć. Tym sposobem komputer pokładowy jest zadowolony – według niego pasy są przecież zapięte. Sygnał dźwiękowy opanowany, problem rozwiązany!

Moi drodzy, oczywiście gdy piszemy tego typu rzeczy, rozumie się samo przez się, że przecież nie wszyscy Południowcy są tacy sami itp., itd. Mogę Was natomiast zapewnić, że opisane wyżej zachowania stanowią część kultury, która je usankcjonowała i uważa za jak najbardziej normalne. Również i ja sam, który nie jeżdżę w przedstawiony tu sposób, jestem Południowcem i faktycznie niekiedy muszę się mocno kontrolować, by nie okazać się prawdziwym Południowcem za kółkiem.

(na podstawie tekstu z www.mojesalento.pl)