Pompeo Girolamo Batoni

0
1840

BATONI: (Zwraca się do publiczności prawie szepcząc) Wiecie, mając siedemdziesiąt dziewięć lat jest się naprawdę okropnie starym. Nawet jeśli jest się Pompeo Girolamo Batoni! A starości nikt nie toleruje, nawet najbliższe osoby. (Rozgląda się dookoła) Dlaczego muszę żyć w takich ciemnościach? (Podchodzi do dwóch świeczników stojących na pianinie) Kto wie jakie ciemności czekają na mnie po śmierci! Teraz, dopóki jeszcze mogę, chcę widzieć światło. (Zapala niektóre świece) Moje dzieci i wnuki, wszyscy mają swoje zajęcia, z pewnością nie mogą przez cały czas być przy takim starcu jak ja. Zresztą, jako chłopiec też miałem swoje sposoby na rozrywkę, jak już nie musiałem pomagać ojcu w jego warsztacie złotniczym. A gdy dorosłem musiałem myśleć o rodzinie, którą założyłem. Czy miałem wtedy czas, aby opiekować się moimi dziadkami lub kimś z rodziny, który z wiekiem skretyniał? Wśród moich dzieci, wszyscy trzej chłopcy pracowali ze mną w warsztacie. Jeden, Felice, nawet ze mną pojechał do pracy do Lizbony. A cztery z moich córek, te które wybrały sztukę zamiast klasztoru czy małżeństwa, grały przez lata w przedsionku warsztatu, aby miło przyjąć i zabawić gromady gości, odwiedzających i zleceniodawców, którzy każdego dnia zbierali się tam w oczekiwaniu, aż ich przyjmę. Moje córki oferowały im słodycze i różnego rodzaju smakołyki przez nie same przygotowane, własnoręcznie, prawdziwe panaceum na wszystkie niedogodności podczas długich i wyczerpujących oczekiwań. Moje dzieci, wszystkie dwanaścioro, mają jakieś talenty, jedno gra na harfie lub skrzypcach, Ruffina pisze wiersze, inne rysuje, maluje lub świetnie gotuje. A to, że jestem dziś stary nie jest winą żadnego z nich, moją z pewnością też nie. Człowiek starzeje się z winy, a może z łaski natury, Wszechmogącego. A my, jak już się zestarzejemy, z uwagi na fakt, że uważamy się za strażników tradycji, obyczajów i zwyczajów tak chcielibyśmy, aby nic się nie zmieniało, aby życie pozostało takie jakim go znamy. A więc rzucajmy obelgi wobec tych, którzy są od nas młodsi, tylko dlatego, że się zmieniają, przekształcają. Jeszcze odważniej rzucajmy je wobec kogoś, kto się dostosowuje oraz wobec całego świata, który nami, już tak zmęczonymi, wstrząsa. Tak oto stajemy się zgryźliwi, niesympatyczni, obsesyjni, nietolerancyjni. Tylko chwilami jesteśmy świadomi tych wszystkich naszych okropnych wad i to niestety jedynie w szczególnych momentach jasności i poczucia człowieczeństwa, jak dla mnie w tym momencie. Nie bierzemy pod uwagę niewygód i trudności jakie przysparzamy naszym dzieciom, zwłaszcza jak jesteśmy starzy a oni jeszcze młodzi, albo osobom które się nami opiekują, kiedy się im sprzeciwiamy, kiedy nie chcemy rozważyć ich potrzeb, kiedy nam proponują aby przeprowadzić się, a my uparcie chcemy żyć w domu, w którym od zawsze mieszkaliśmy, ponieważ był on naszym schronieniem przez całe życie. W ten sposób poświęcamy nasze dzieci, sprawiamy, że są sami bez żony, męża, czy dzieci. Obwiniamy je za wszystko to, co musieliśmy dla nich zrobić; stwarzamy w nich niezliczoną ilość okrutnych wyrzutów sumienia tylko po to, aby dać upust naszym kaprysom, ponieważ chcemy być poważani, wspierani, szanowani. Natomiast nie tak powinno to wyglądać. Świat należy do wszystkich, także do nas, to prawda, ale musimy mieć świadomość, że należy on przede wszystkim do tych, którzy wprawiają go w ruch i którzy zamieszkają w nim w przyszłości. Powinniśmy mieć odwagę dobrowolnie przejść na emeryturę; wśród nas starszych ludzi powinniśmy się łączyć, powinniśmy się sobą wzajemnie opiekować, jak najlepsza wspólnota, uprzywilejowana, bo mądrzejsza, odcięta od reszty świata, z całym bagażem naszych doświadczeń, naszych zainteresowań, z naszej wiedzy do przekazania wszystkim tym, którzy tego będą chcieli, bez żadnego rozróżnienia: dzieciom, krewnym, przyjaciołom… nieznajomym. Powinniśmy jednakże żyć w jakimś odosobnionym miejscu, jednak zawsze gotowi, aby zaoferować naszą wiedzę, udzielić rad, a więc w jakiś sposób zintegrowani z innymi. Jednocześnie powinniśmy rozwijać zainteresowania, dbać o siebie, wymieniać się między sobą informacjami, pomocą, obdarzać przyjaźnią, wsparciem. A Twoja żona? Zapytacie. Moja żona, biedaczka, robi dla mnie co może. Ona również musi myśleć o swoich chorobach, a jeszcze pomaga niektórym naszym dzieciom w potrzebie. (Podnosi kielich ze stołu i napełnia go winem) Wybaczcie, ale napiję się trochę wina… mleka dla starych. (Pije) Ach i jeszcze jedno. Jak mogliście wcześniej usłyszeć od niektórych kobiet, my starzy ludzie musimy zaakceptować choroby, odciąć się od uczuć i cieszyć się z każdej możliwości, którą jeszcze natura dla nas zachowała. Straciliśmy jedno oko, mamy drugie, gdy straciliśmy obydwa, pozostaje nam węch, straciliśmy także węch, pozostają nam dotyk, smak i tak dalej. Także po nas, wcześniej czy później, przyjdzie śmierć, ta śmierć, którą nie powinniśmy postrzegać jako rozwiązanie naszych problemów, ale jako przyjaciółkę, która przychodzi aby przeprowadzić nas w inny wymiar. Zatem nasze serce, wcześniej czy później, zatrzyma się. Nawet jeśli jest ono rzeczywiście siedzibą uczuć, to i tak nie jest niczym innym jak mięśniem z funkcją pompowania i doprowadzania krwi do każdej części naszego ciała. Nie jest ono jak czas, który jak sądzę, będzie pulsował przez całą wieczność. Istnieje tylko jedno serce, które będzie żyć wiecznie, to Serce Jezusa Chrystusa, które wiele razy namalowałem za pomocą moich pędzli. (Podnosi obraz i zawiesza go na ścianie i pokazuje go publiczności) To jest kopia, olej na płótnie, którą chciałem sobie zachować. Oryginał, w Kościele Jezuitów w Rzymie, był na miedzianej blasze. Spójrzcie tutaj, Serce Jezusa promieniuje światłem, nie żyje w ciemności, ukryte wewnątrz ciała jak nasze; Święte Serce jest świadectwem, możliwym do zobaczenia przez każdego o szczerym sercu; ujrzała je między innymi Małgorzata Maria Alacoque. (Tak oto zaczyna odczuwać dookoła siebie obecność innych osób)