Trzy minuty z Prezydentem

0
1298

Są takie poranki kiedy wstaje się wbrew własnej woli. Patrzę za okno: szykuje się nieznośny dzień. Jest czerwiec, ale w Warszawie panuje atmosfera iście włosko-listopadowa. Żeglarska wiatrówka, okulary przeciwsłoneczne, które bardziej chronią przed życiem niż przed światłem oraz policyjna czapka południowo-amerykańska pomagają wtopić się w tłum ludzi z którymi muszę się zmierzyć pokonując trasę z domu do biura. Muszę przyznać, iż czasem bawi mnie pojawianie się w zapracowanej Babka Tower w stroju przywołującym na myśl dziennikarza wojennego, dzielenie windy z odstawionymi pracownikami korporacji przekonanymi, iż czarne buty z czubkami i dwukolorowa koszula, przeważnie biało-różowa, przywołująca na myśl fartuchy pielęgniarek i pupę niemowlaka, są symbolem przynależności społecznej odnoszącego sukcesy managera, być może wraz z nerwowym pstrykaniem palcami po automatycznym pilocie od auta, dumnie zaparkowanego w garażu. Jeszcze bardziej zabawne jest natomiast spotkanie z wyperfumowanymi sekretarkami, przekonanymi na podstawie swej krótkiej egzystencji, iż w mig potrafią odróżnić osoby ważne, od tych, które nigdy nie zrobią kariery. Z chłodnym dystansem obserwują świat, w tym i mnie w windzie, z wysokości 12-centymetrowych obcasów, tworząc piramidę przynależności społecznej poprzez ocenę zewnętrzną, bazującą na artykułach o modzie z magazynów glamour i uprzedzeniach codziennie potwierdzanych przez ich bossów. Po cichu wślizguję się do biura, w powietrzu rozbrzemiewa stukot klawiatury naszych nieustraszonych dziennikarek-tłumaczy. Jakie wiadomości na dziś? “Napolitano jest w Warszawie”, mówi mój sabaudzki wspólnik. “Spróbowaliśmy zorganizować z nim spotkanie?” pytam natychmiast. “To jest wizyta oficjalna, program nie przewiduje spotkań z dziennikarzami”, pada odpowiedź. “No dobrze, a gdybyśmy poszli pod ambasadę i złapali go kiedy będzie wsiadał do samochodu?” kontynuuję. “Cóż… to nie takie proste. Dzisiaj będzie uczestniczył w spotkaniu upamiętniającym garybaldczyka Francesco Nullo, który zginął broniąc wolności Polski. Jeśli chcesz możemy iść zrobić ze dwa zdjęcia” próbuje zadowolić mnie mój wspólnik. “Pewnie! I damy mu egzemplarz Gazzetta Italia!” odpowiadam znajdując coś, co nada sens temu czerwcowo-listopadowamu porankowi. Mój wspólnik patrzy mi w oczy z uprzejmym piemondzkim zakłopotaniem. Wiadomo, na tych piemondzkich ziemiach, daleko od morza, ludzie kochają planować, zarządzać odpowiednio swoimi dniami, osiągać wyznaczone sobie cele juz od wczesnych lat szkolnych. W Piemoncie ludzie mają cierpliwość, by uprawiać winnice i szukać trufli. W Wenecji natomiast zostaliśmy wychowani wymieniając na pokładach statku po najlepszej cenie kawę, sól, pieprz i jedwab oraz daliśmy światu banki, których nazwa (tak jak wiele innych nazw, które Republika Wenecka dała światu) pochodzi od “banco” (lada), “banco-giro” gdzie w Rialto Żydzi i Chrześcijanie, na bardzo obostrzonych warunkach, udzielali pożyczek. Tak więc ten, kto urodził się w mieście, które opiera swoje fundamenty na niepewnych wodach laguny i które zbudowało swoją historię podczas tysiącleci, handlując na dalekich rynkach lub w wilgotnych sukiennicach przy Canale Grande, jest gotowy ominąć każdą formalność, by rozpocząć “załadunek towaru”. Spotkać prezydenta własnego kraju jest natomiast towarem deficytowym. Udajemy się więc do parku Frascati, tak, w Warszawie jest park Frascati, w poszukiwaniu pomnika Francesco Nullo. Kiedy docieramy na miejsce polska warta honorowa jest już ustawiona. Żołnierze są sztywni i dumnie wyprostowani, dobrze się prezenują, mimo, iż ich pozycja nie jest wygodna. Dookoła, z groźnym spojrzeniem i wyglądem bodyguardów, krążą członkowie ochrony włoskiej i polskiej. Ja, wyglądem przypominający posłanego w ślad za podkomendantem Marcosem, oraz mój wspólnik w nieskazitelnym płaszczu nieprzemakalnym londyńskiego bankiera, zostajemy grzecznie poproszeni o poddanie się kontroli. Jeden z agentów wyciąga z wielkiej torby ręczny skaner ciała, którym zostajemy sprawdzeni. “Teraz zapytamy ochronę kiedy możemy dać Gazzetta Italia prezydentowi Napolitano, prawda?” zastanawiam się na głos. “Seba, to niemożliwe, spotkanie nie zostało wcześniej zaplanowane, nie pozwolą nam zbliżyć się do prezydenta” pada skrupulatna odpowiedź mojego eleganckiego wspólnilka, który już defiluje by ustawić się ze sprzętem za pomnikiem, tuż obok dwóch kamerzystów. Ale jak to, zaraz pojawi się Napolitano a my mamy się zadowolić zdjęciem zrobionym z dużej odległości? Niepokoję ochronę wyciągając moją legitymację prasową. Wyjaśniam prostotę mojego pomysłu: wręczyć egzemplarz Gazzetta Italia prezydentowi, czas wykonania zadania 30 sekund. Fakt, iż byłem jednym z Carabinieri pomaga mi wybrać odpowiednie słowa i odpowiednią postawę, dzięki czemu otrzymuję odpowiedź nienegatywną: “skontaktuję się z ochroną, która jest przy prezydencie, by dowiedzieć się czy możemy przeprowadzić tę nieprzewidzianą operację”. Mój rozmówca oddala się, dzwoni i powraca: “zobaczymy jak potoczą się uroczystości, jeśli nie będzie czasu, będzie pan mógł mnie dać gazetę a ja przekażę ją prezydentowi”. “Oczywiście, wydaje mi się, że tak będzie najlepiej” odpowiadam spokojnie, choć obydwoje wiemy, że tak nie będzie. Mija dziesięć minut, oblicza żołnierzy z warty honorowej są zsiniałe, utrzymanie odpowiedniej pozycji to wielkie wyzwanie. By poprawić krążenie krwi, żołnierze poruszają jedynie palcami. W końcu zbliżają się migające samochody. Jeden, drugi, trzeci, czwarty, wszystkie przejeżdzają przed pomnikiem. Nareszcie piąty samochód zatrzymuje się dokładnie na przeciwko i wysiada z niego prezydent Republiki Włoch. Tłum się zrywa, bodyguardzi się poruszają. “Prosta i krótka lecz trafiająca dobrze do odbiorców” wyobrażam sobie wyważony komentarz prosto z Kroniki filmowej lat sześćdziesiątych. Wieniec złożony. Napolitano odwraca się kieruje się w stronę samochodu. Alessandro Vanzi, mój dobrze zbudowany wspólnik, podnosi ręce do góry, nie jako znak zwycięstwa lecz by sfotografować prezydenta ponad głowami kamerzystów, którzy zajęli miejsca tuż przed nim. Szybkim krokiem podchodzi do mnie mój rozmówca z ochrony i wypowiada prorocze słowo: “teraz!”. Tylko na to czekałem. Przeciskam się przez tłum, w stronę prezydenta, torując sobie drogę łokciami, napotykając zdziwiony wzrok ochrony polskiej i mruków z tej włoskiej, którzy przecież już wszystko przewidzieli. Jestem naprzeciwko mojego prezydenta. Wokół tworzy się krąg złożony z sił porządkowych w uniformach, ochrony cywilnej, przedstawicieli świata telewizji, fotografów i eleganckich businessmanów. Wszyscy znieruchomieli, by przyjrzeć się nieoczekiwanej scenie. Przedstawiam się w najbardziej prosty i zwięzły sposób, by jak najszybciej zapewnić, iż nie wkręciłem się tutaj po cichu, iż nie jestem jednym z tych, co za plecami dziennikarzy wypowiadających się sprzed Palazzo Chigi pokazują prezerwatywy. Wręczam egzemplarz Gazzetta Italia. Pełne zdziwienia oczy Napolitano błyszczą: “Wspaniali! Włoska gazeta w Polsce. A ilu was jest? Czym się głównie zajmujecie?” Odpowiadam krótkimi i zwięzłymi zdaniami, podczas gdy prezydent przegląda z zainteresowaniem gazetę. Usiłuję wyjaśnić w kilka minut, iż w Polsce istnieje włoski świat, który potrzebuje obecności i wsparcia silnych Włoch. W tym rozwijającym się kraju jest wiele osób, które podwinęły rękawy i z odwagą tworzą własną firmę, odnoszącą często sukcesy. Wspominam również o wielkiej uwadze jaką poświęcają Polacy nieskończonym wpływom włoskim na sztukę, kulturę, modę i kuchnię. “Mieszkasz tutaj?” pyta Pan Prezydent. “Dokładnie pomiędzy Warszawą a Wenecją” odpowiadam. “Co za piękny most kulturowy! Bardzo się cieszę. Róbcie tak dalej, wasze dzieło jest ważne dla Włoch” żegna się miło zaskoczony Napolitano. Wsiada do samochodu, krąg się rozprasza. Misja zakończona! Wracamy zwycięsko do biura. Znów jestem w windzie Babka Tower. Patrzę na drzwi, które po mału zaczynają się zamykać, i w tym momencie wchodzi pani manager. Ładna trzydziestolatka w kwadratowych okularach, z której aż unosi się kosmopolityzm. Wita się, przegląda w lusterku, układa włosy, odwraca się w moim kierunku i próbuje przeczytać coś z Gazzetta Italia, którą trzymam w ręku. “Proszę, jest po polsku i po włosku, wydajemy ją tutaj na 15° piętrze” miło się uśmiecham podając jej gazetę. “A ciekawe! Dziękuję” odpowiada zaciekawiona zanim wychodzi na 14° piętrze wesoło się żegnając. Z pewnością była to pani manager a nie sekretarka.