Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 135

Historia lodów

0

Karolina Kij

Wraz z nadejściem lata zawsze wracają do mnie wspomnienia słonecznych letnich dni mojego dzieciństwa, czasów kiedy to z kuzynami chodziliśmy do lasu na jagody i poziomki, pływaliśmy w rzece i wymyślaliśmy dziesiątki zabaw i psot. Wciąż czuję zapach suszącego się siana, chłód lasu, a także smaki letnich deserów: truskawek ze śmietaną i cukrem, jagodzianek, no i oczywiście… lodów. Z racji tego, że spora część mojego dzieciństwa przypadła na schyłkowy okres komunizmu w Polsce, najżywiej pamiętam popularne w czasie PRL-u lody „Bambino” – śmietankowe, kawowe lub owocowe – produkowane od wczesnych lat sześćdziesiątych zeszłego stulecia. Teraz, w przeciwieństwie do tamtych czasów, półki sklepowe w Polsce dosłownie uginają się pod ciężarem dóbr wszelakich i na brak lodów narzekać nie możemy, choć akurat w Polsce je się ich stosunkowo mało, przeważnie wiosną i w lecie. Czy jednak ciesząc się smakiem lodowych przysmaków zastanawialiście się kiedykolwiek, skąd one się właściwie wzięły? Według niektórych źródeł pierwsi metodę wytwarzania lodów opanowali Chińczycy, którzy już trzy tysiące lat przed naszą erą obkładali mieszaniną śniegu i saletry naczynie wypełnione słodkim syropem. Z Chin do Europy wynalazek ten miał przywieźć słynny podróżnik, Marco Polo. Według innych źródeł jako pierwsi w Europie, za sprawą Arabów, sposób przyrządzania lodów, a dokładniej mówiąc sorbetów, poznali ok. XIII wieku Sycylijczycy. Z Sycylii metoda ta została przeniesiona do Toskanii, a później rozprzestrzeniła się na cały świat. Zgodnie z inną teorią to Katarzyna Medycejska, przybywając do Paryża w 1533 roku jako czternastoletnia żona Henryka Orleańskiego (późniejszego króla Francji Henryka II), zabrała ze sobą swojego rysownika i architekta Bernarda Buontalentiego, do którego pasji należało wymyślanie słodyczy. To właśnie Buontalenti miał wynaleźć lody. Prototypem lodów było jednakże, jak już wspomniałam, niezaprzeczalnie sycylijskie „sorbetto” (od arabskiego „shar’bet”), wytwarzane soku owocowego zmieszanego ze śniegiem z gór, który na Sycylii zbierano z Etny. Sorbet ze śniegu i owoców wzbogacano moszczem winnym, winem i miodem, a od XVII wieku również masłem i śmietaną, w wyniku czego stworzono nowy przysmak, który nie był już sorbetem. Z Sycylii lody szybko trafiły do Paryża. W 1686 roku Francesco Procopio Dei Coltelli otworzył we francuskiej stolicy sławną kawiarnio-lodziarnię Le Procope. Lokal ten istnieje do dziś (w dzielnicy St. Germain), jednakże zmienił się on w bardzo elegancką restaurację. Ponoć Beniamin Franklin tak był zachwycony lodami serwowanymi w Le Procope, że stworzył szkic konstytucji Stanów Zjednoczonych, prawie nie wychodząc z lodziarni. Zwrot w historii lodów nastąpił w XIX wieku, kiedy to przemysłowa produkcja napojów i lodów przeszła w ręce drobnych rzemieślników z Wenecji Euganejskiej. Na początku XX wieku 80% handlu lodami we Włoszech znalazło się w rękach wenecjan sprzedających swój towar z wózków-lodziarni. W wielu miejscowościach, ze względów higienicznych, wprowadzono jednak zakaz handlu lodami na ulicy, dlatego też wenecjanie otworzyli lodziarnie i sklepiki. Do tej pory wiele lokali rozrzuconych po całym Półwyspie Apenińskim nosi w nazwie ślady tej weneckiej przeszłości: kawiarnia Venezia, bar Rialto, itp. Co ciekawe Włochy to obecnie jedyny kraj na świecie, w którym 55% produkcji lodów to produkcja rzemieślnicza.

„SEBASTIANO MONTELUPI”

0

„SEBASTIANO MONTELUPI”

SEBASTIANO MONTELUPI (Campiglia/Livorno, ur. 1516 r.– Kraków, zm. 18 sierpnia 1600 r.) jest kupcem i bankierem, synem szlachcica, wielce możnego pana Valeria Montelupiego De Mari.

W 1557 r., mając czterdzieści jeden lat, ze swoim młodszym bratem Carlem dociera do Polski i pozostaje tu aż do śmierci, żyjąc pod panowaniem Zygmunta II Augusta, Henryka I (Henryka III Walezego), Anny Jagiellonki, Stefana Batorego i Zygmunta III Wazy. W Krakowie, ówczesnej stolicy Korony, zyskuje przydomek „Sebastiana Wilczogórskiego”, a dzięki swojej charyzmie oraz dobremu wychowaniu w krótkim czasie staje się jednym z najbardziej wpływowych członków włoskiej kolonii w tym mieście, pomimo że jest on niezwykle powściągliwą osobą, która zazwyczaj niewiele o sobie mówi. (Faktycznie istnieje kilka dokumentów i publikacji, które go dotyczą, a także jego jedyna korespondencja, skierowana do Wielkiego Księcia Toskanii, Franciszka I, odnosząca się jednak zasadniczo do jego działalności handlowej – w żadnym z listów nie mówi o swoim prywatnym życiu).

W rzeczywistości opuszcza Włochy już w 1536 r., w wieku zaledwie dwudziestu lat, i przenosi się do Niemiec. Przez pewien czas pracuje w firmie Antinori w Norymberdze, w której natychmiast pokazuje swoją umiejętność nawiązywania stosunków z kupcami i ludźmi interesu. I faktycznie w krótkim czasie tworzy bogatą sieć kontaktów z rozlicznymi Włochami, głównie Toskańczykami, prowadzącymi działalność w południowych Niemczech. Z biegiem lat udaje mu się nawiązać stosunki z włoskimi osobistościami z połowy Europy.

Kiedy dwadzieścia jeden lat później postanawia przenieść się gdzie indziej i dociera do Polski, z racji tego, że utrzymywał ścisłe stosunki ze swoimi współobywatelami zarówno w Toskanii, jak i w Niemczech, ci natychmiast obierają go swoim przedstawicielem i pełnomocnikiem w Krakowie; stanowisko to szybko zapewni mu popularność i prestiż, również wśród rodaków, którzy działają w tych częściach Europy, do których nigdy nie dotarł, a które w tym okresie szczególnie intensywnie się rozwijają.

W polskiej stolicy musi on jednak stawić czoła konkurencji w postaci innych Włochów, których Bona Sforza przywiozła ze sobą z Bari: licznej świcie w skład której wchodził również zastęp kupców, którzy z biegiem czasu, co było nieuniknione, objęli najbardziej zaszczytne funkcje dworskie. Ponadto przychylność panujących oraz społeczny i kulturalny rozwój kraju w tym właśnie momencie przyciągają z Włoch coraz liczniejszą rzeszę artystów, literatów, architektów, rzemieślników, lekarzy, duchownych, ale też awanturników, oszustów i sprytnych ludzi interesu. Kraków, poza tym, cieszy się strategiczną pozycją handlową, jako że znajduje się on na zbiegu dróg pomiędzy wschodem a zachodem, czyli Rosją i Niemcami, oraz południem i północą, a więc na Wiśle, pomiędzy Karpatami i portem w Gdańsku.

W Polsce arystokracja tradycyjnie zajmuje się uprawą zbóż, jednak prawo nie zezwala jej na prowadzenie handlu za granicą; tak więc, jako że natomiast cudzoziemscy kupcy cieszą się pełną swobodą działania, Montelupi postanawia wykorzystać tę szansę i dlatego też rozpoczyna intensywny obrót płodami rolnymi, sprzedając je do Włoch i do innych europejskich krajów. Pośrednio, za sprawą ogromnych zarobków uzyskiwanych w ten sposób przez polską szlachtę, poziom życia owych kupców staje się coraz wyższy – ten rezultat będzie wywierał wpływ na rynek towarów luksusowych i rynek finansowy.

Montelupi śledzi te zjawiska rynkowe i potrafi czerpać z nich korzyści. Zdobył również ogromne doświadczenie pracując u Carla i Bernarda Soderinich, najbardziej uznanych kupców i bankierów w Krakowie.

Zdobywszy znaczny własny kapitał zostaje wspólnikiem i udziałowcem kilku renomowanych firm działających w tym mieście, współwłaścicielem cegielni, a także zaczyna prowadzić własny bank. Od 1560 r. jego pozycja stale się umacnia dzięki świetnym stosunkom z dworem królewskim, tak że w końcu staje się oficjalnym dostawcą panujących.

Niestety jednak jego bezwzględne zachowanie, pozbawione jakichkolwiek skrupułów, szybko doprowadza do tego, że ciągle pozywany jest do sądu: z powodu oszustów wobec wspólników, niewywiązywania się z zobowiązań wobec dostawców i współpracowników, nadużyć, niepłacenia podatków, a nawet samowoli budowlanej. Z procesów wychodzi zawsze obronną ręką dzięki swojej przebiegłości oraz możnym protektorom, których łaską się cieszy. Należy zresztą dodać, że Henryk Walezy w 1574 r. przyznaje mu „serwitoriat”, który zagwarantuje Montelupiemu na przyszłość długą listę przywilejów handlowych oraz możliwość uchylania się przed wymiarem sprawiedliwości, gdyż, w najgorszym wypadku, będzie miał prawo do bezpośredniego odwołania się od wyroku u samego władcy.

Pole działania Montelupiego staje się coraz szersze. Punktem centralnym jest handel jedwabiem, brokatem, aksamitem, adamaszkiem pochodzącymi z florenckich manufaktur oraz wełną, lnem i bawełną produkowanymi w Anglii i w Niemczech. Z Włoch sprowadza wyroby złotnicze, szkło i kryształy, meble, papier, księgi. Za pomocą swojej firmy tworzy przedstawicielstwa handlowe w głównych miastach Polski i Litwy, w Wiedniu, we Włoszech, w Niemczech, w Anglii i na Węgrzech. Jednocześnie w Krakowie utrzymuje przedstawicielstwo różnorakich florenckich przedsiębiorstw handlowych i finansowych. Od 1565 r., nie zaniedbując handlu, zaczyna kłaść większy nacisk na działalność finansową. Wydane przez niego papiery wartościowe prędko będą uznawane i przyjmowane w całej Europie; jego bank stanie się punktem odniesienia dla włoskich ambasadorów, dla legatów papieskich i nuncjuszy apostolskich przybywających do Polski: Antonio Possevino uzyska od niego środki potrzebne mu do odbycia misji w Moskwie w latach 1581-1582. Montelupi, początkowo wraz z Soderinimi, a później sam, zarządza włoskimi dochodami Jagiellonów, uzyskanymi z wierzytelności posiadanych przez dziedziców Bony Sforzy.

Jednym słowem stale się bogaci i teraz olbrzymie zarobki, uzyskane przede wszystkim za sprawą handlu ziarnem, importu ołowiu, skór i koni oraz operacji finansowych, inwestuje w nieruchomości w Toskanii i Polsce, stając się w ten sposób właścicielem licznych wsi. W 1567 r. otrzymuje od Kosmy I florenckie obywatelstwo – co pozwoli mu, między innymi, na zakup majątku pomiędzy Bibboną a Volterrą – a od Zygmunta II Augusta obywatelstwo polskie, wyróżnienie, które zrówna go ze szlachtą Królestwa. W tym samym roku Montelupi mający już pięćdziesiąt jeden lat żeni się z Urszulą Baza, młodą i piękną córką nadwornego lekarza, Wojciecha Baza, przedstawiciela jednego z najznamienitszych krakowskich rodów.

Ma nadzieję, że szybko urodzi mu się syn, któremu pewnego dnia pozostawi całe swe nagromadzone bogactwo, ale tak się jednak nie dzieje. Z przyczyny niespodziewanego pogorszenia się stanu zdrowia jego żony i w obawie że nie będzie mógł mieć dzieci, wzywa do siebie swojego dwudziestoletniego siostrzeńca Valeria, syna jednej z swoich sióstr i Matteo di Iacopo Tamburiniego. Valerio, który szybko pokazuje swoje wielkie zdolności w świecie interesów, okazuje się właściwą osobą, której przypadnie w spadku jego ogromna fortuna.

W 1568 r. Montelupi kupuje kamienicę na krakowskim Rynku, którą w ciągu lat rozbuduje, czyniąc ją nie tylko swoją prywatną rezydencją, ale także główną siedzibą wszystkich swoich przedsiębiorstw handlowych i finansowych, a później głównym urzędem pocztowym.

Dziś nazwisko Montelupiego wiązane jest w szczególny sposób wieloletnim prowadzeniem królewskiej służby pocztowej w Polsce, którą Zygmunt I utworzył po śmierci Bony Sforzy po to, aby łatwiej móc śledzić sprawy i spór sądowy powiązane ze spadkiem po matce. Służba ta zostaje mu powierzona w 1568 r., a prowadzić ją będzie ze swoim siostrzeńcem Valeriem. Służba pocztowa obejmuje dwie trasy: jedną w kierunku Wilna i drugą w kierunku Wiednia i Wenecji. Montelupiemu przysługuje zwrot poniesionych wydatków i roczne wynagrodzenie; do jego obowiązków należy zatroszczenie się o zorganizowanie stacji pocztowych i pokonanie dystansu pomiędzy Krakowem a Wenecją i z powrotem w ciągu dziesięciu dni, natomiast dystans z Krakowa do Wilna i z powrotem należy pokonać w ciągu trzech tygodni. Po śmierci Zygmunta II zadanie to zlecą mu ponownie również Anna Jagiellonka i król Stefan Batory.

Długo po zawarciu małżeństwa, wciąż nie mając dzieci, postanawia skontaktować się ze słynnym angielskim astrologiem, Johnem Dee, aby poprosić go o radę, gdyż jest coraz mocniej przekonany, że jego żona padła ofiarą jakiś czarów, jakiegoś złego uroku. Tenże dodaje mu otuchy, lecz niestety 12 lipca 1586 r., w wieku zaledwie trzydziestu pięciu lat, żona umiera.

Montelupi w tych ostatnich latach utrzymuje stosunki ze wszystkimi Włochami, którzy z jakiegokolwiek powodu przebywają w Krakowie, takimi jak Francesco Pucci, Agostino Doni, Pietro Franco czy nuncjusz apostolski, Giovanni Andrea Caligari. Zawiera przyjaźń głównie z jezuitami, składa darowizny pieniężne i troszczy się o naczynia kościelne do ich kościoła; przeznacza hojną kwotę pieniężną na Archikonfraternię Miłosierdzia i na Bank Pobożny, aby zapewnić pomoc potrzebującym.

W latach osiemdziesiątych regularnie spotyka się z pisarzem Annibalem Rossellim, który przeniósł się do Krakowa do klasztoru św. Bernardyna, i finansuje trzeci z dziesięciu tomów jego „Komentarza do Poimandresa Hermesa Trismegisotsa”, wydanego w Krakowie w 1586 r., pod warunkiem że będzie on zadedykowany Franciszkowi I z Toskanii. Dzieje się tak, dlatego że jego kontakty z Franciszkiem I nie są okazjonalne; stale troszczy się o to, z pewnością prowadzony przez wzgląd na własne interesy, aby informować go na temat polskich spraw, a także, bardziej ogólnie, na temat spraw Europy Wschodniej – w 1573 i w 1587 r. Franciszek I rzeczywiście, będąc mężem Joanny Habsburg, a więc i szwagrem Zygmunta II Augusta, należał go głównych pretendentów do polskiego tronu.

Montelupi umiera nie zobaczywszy już nigdy więcej swojej ojczyzny. Zostaje pochowany w Krakowie, a dziś jego szczątki spoczywają w Kościele pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Na jego nagrobku, dziele florentyńczyka Santi Gucciego, widnieje herb rodu De Mari, rodziny, z której się wywodził – herb podobny do tego, który zawsze ozdabiał jego krakowską kamienicę. Na jego temat pisały Laura Ronchi De Michelis w Słowniku Biograficznym Włochów oraz Danuta Quirini-Popławska.

Sebastiano Montelupi

Rothko w mauzoleum

0

Pierwsze wrażenie: czemu tu tak ciemno? Drugie: mało mi! Trzecie: kiedy skończymy z hagiografią?

Ale po kolei. Muzeum Narodowe w Warszawie, odkąd pamiętam, jest trochę rekonwalescentem. Budzi się co jakiś czas by zrobić super-wystawę, na którą przychodzą tłumy, a każdy taki zryw pozwala dokładnie zdiagnozować obecny stan instytucji. Publiczność zostaje skonfrontowana z pojedynczymi obrazami Starych Mistrzów albo przekrojówkami, jak podręcznik do historii sztuki w PRL-u („Od Maneta do Gaguina”). Trudno nie zauważyć, że Muzeum stawia na klasyków opatrzonych (każdy ich będzie chciał zobaczyć), dobrze opisanych (minimalny problem w tworzeniu koncepcji wystawy kiedy wszystko już wiadomo) i otoczonych wyczuwalną aurą świętego dzieła. Niechętnie też zapuszcza się w czasy powojenne. Tłumy pielgrzymujące do świątyni sztuki wychodzą z niej niestety, jak to ze świątyni – zawiedzione, że epifanii i tym razem nie było.

Podobnie jest w wystawą Marka Rothko. Po pierwszej od lat przeprowadzonej z sukcesem i umiejętnie kampanii medialnej – obnażającej przy okazji dramatyczną miałkość polskich mediów („jak się transportuje najdroższe obrazy świata?”) – widzowie mają okazję zobaczyć 17 płócien i garść osobistych pamiątek eksponowanych w mrocznych salach przywodzących skojarzenia z kościelną kruchtą, gdzie w świetle rzadko rozrzuconych „punktówek” czernieją zakurzone arcydzieła. Przy stłumionych dźwiękach Mozarta siadamy na ławeczkach, które usłużnie podsunięto nam przed obrazami. Razem ze stłumionym oświetleniem podkreślającym teatralny charakter tych obrazów. Jednak solenna atmosfera kaplicy i mauzoleum wydaje się być na wskroś fałszywa.

Łatwo zrozumieć dlaczego Dorota Jarecka rozpoczęła swoją recenzję od słów „Przyznam się do nieuctwa: dopiero kiedy otworzyłam katalog wystawy malarstwa Marka Rothki otwartej wczoraj w Muzeum Narodowym w Warszawie, dotarło do mnie to, co dla wielu jest pewnie taką oczywistością jak ślepota Francesca Goi i zbrodniczość Caravaggia. Ten artysta popełnił samobójstwo. Podciął sobie żyły w 1970 r. w swojej nowojorskiej pracowni.”

Hagiograficzna koncepcja wystawy nie pozwala nam przejść nad tym faktem do dzieł. Pytanie tylko czy to usilne uintymnianie, „przybliżanie Rothko – człowieka” ma sens. Czy warto budować narrację o abstrakcyjnym malarstwie posługując się estetyką imienia własnego, która upodabnia oglądanie dzieł do czytania powieści kryminalnej – zawsze dąży do jednego, wszystko wyjaśniającego imienia. Zazwyczaj mordercy.

Weźmy na chwilę tę teatralizację za dobrą monetę. W końcu sam Rothko mówił, że „cisza – której wizualnym odpowiednikiem jest ciemność – jest jak najbardziej akuratna”. Załóżmy więc, że mamy do czynienia z ciszą żywą, taką jak u Johna Cage’a, gdzie brak dźwięków oznacza, że słyszymy przynajmniej podwójny rytm – szumu oddechu i basowy podkład bicia serca. Cisza nabrzmiała życiem. W tej ciszy pojawiają się obrazy będące wyzwaniem, żądaniem i być może obietnicą. Rothko poprzez grę z naszymi przyzwyczajeniami percepcyjnymi (co to jest obraz, plama, przestrzeń?) silnie stymuluje nasze ciała. Wystawia je na dramatyczne widowiska emocji i ciszy. Nurt mistyczny obecny w zniekształceniu form, ich alteracji można by tutaj wyprowadzić z surrealizmu spod znaku Bataille’a – zniekształcenie oznaczało tam, podobnie jak w sztuce prymitywnej, wejście do sfery sacrum, pełnej ukrytej przemocy i walki. Wyzywa nasze estetyczne przyzwyczajenia i słownictwo. Obraża nasze oczekiwania względem malarstwa, mistrzostwa i reprezentacji. Można go czytać afirmatywnie – jako próbę wykroczenia poza zdrowy rozsądek, logikę znaczenia do gry sił. Obietnicę nowej formy życia. Powtarzalność tego gestu w kolejnych obrazach, kompulsywna jak u wszystkich modernistów, jest formą walki z całą tradycją malarstwa, która tłoczy się na niezamalowanym blejtramie i w naszym widzeniu. Rothko miałby tu afirmować różnicę (po nietzscheańsku) co doskonale opisuje w katalogu Łukasz Kiepuszewski opisując przy okazji jego recepcję w sztuce polskiej.

 

Tyle tylko, że bunt Rothko tak politycznie, jak i malarsko jest raczej podejrzany. Nie przypadkiem stał się symbolem luksusu. Jego malarski bunt wyraził się w prostym podstawieniu pod cliche hiperbolicznego wizualnego języka, który raczej zamyka to malarstwo, niż formułuje nowe możliwości. Rosalind E.Krauss spytała kiedyś z właściwą jej przenikliwością: „Łaskawa wyższość po prostu jest formą samo-rozpoznania się przez burżuazję. Wystarczy spojrzeć na literaturę na temat yuppies. Jednak nawet to nie pomaga mi zrozumieć czegoś, co jest znacznie bardziej interesujące, i ostatecznie znacznie bardziej kłopotliwe a dotyczy Rothko jako artysty. Mianowicie: w jaki sposób ta banalna wzniosłość mogła w jednym momencie prowadzić do świetlistości śmierci (1950) i klinicznej ewakuacji w następnym (1965)?”

To dramat z rodzaju Toniego Kroegera – mieszczanina niezdolnego do uwolnienia się od swojej kondycji społecznej i prowadzący nas prosto do momentu gdzie nieomylnym znakiem obecności toalety są słoneczniki Van Ghogha na ścianie. Momentu w którym wartość dzieła jest rozpoznawana w akcie dwustronnej umowy między sprzedającym a kupującym, a dotyczącej podaży i popytu na pewien luksusowy towar. Jedyne co możemy poza wyrażeniem zgody na zakup to… targować się.

Wystawa w Muzeum Narodowym bierze udział w tym kształtowaniu cen poprzez ogromną troskę o ponowne ustanowienie bezpośredniego kontaktu z oryginalnym gestem geniusza – poprzez hagiograficzną narrację, manipulację warunkami percepcji obrazu i obudowę krytyczną systematycznie pomijającą wszelkie kontrowersje w recepcji prac Rothko.

Mark Rothko. Obrazy z National Gallery of Art w Waszyngtonie

7 czerwca – 1 września 2013, Muzeum Narodowe w Warszawie

Open the door

0

Projekt „Open the door” polega na uczeniu się języków obcych za pomocą wymiany wiedzy i doświadczeń między szkołami, uniwersytetami, małymi i średnimi firmami oraz różnymi instytucjami. Jest on finansowany z programu „Leonardo da Vinci Edukacja i Kultura z Unii Europejskiej”, koordynowany przez Uniwersytet Gazi w Turcji i realizowany przy współpracy z polskim partnerem, firmą CORE Sp. z o.o. oraz ośmioma innymi partnerami z całej Europy.

Według „Europejskich strategicznych ram w zakresie edukacji i szkoleń” kompetencje językowe są jednym z najważniejszych parametrów niezbędnych do osiągnięcia sukcesu w karierze zawodowej. Studenci i pracownicy powinni bowiem zrozumieć całą terminologię stosowaną w dokumentacji technicznej w obszarze ich pracy. Ten projekt ma na celu rozwinięcie zdolności językowych swoich uczestników poprzez pracę zespołową osób o różnej narodowości i wymianę doświadczeń i pomysłów.

Wszyscy mogą wziąć udział w programie, czytając informacje opublikowane na stronie internetowej projektu, uczestnicząc w międzynarodowych seminariach, warsztatach, tworząc publikacje i działając na miejscu.

Rola Palermo w narodzinach włoskiej literatury

0

W poprzednich numerach pisaliśmy o liczącej kilka tysięcy lat historii Palermo i o pysznościach kulinarnych, z których słynie to miasto we Włoszech i na całym świecie. Poza tym, że stolica Sycylii jest nowoczesnym miastem, a zatem doskonałym miejscem do robienia zakupów i dobrej zabawy, może poszczycić się ogromną ilością pomników historii i miejsc o charakterze artystycznym i kulturowym. Spacerując po ulicach historycznego centrum miasta trzeba cały czas mieć głowę zadartą do góry, aby podziwiać kościoły i stare fasady budynków zbudowanych wzdłuż wąskich uliczek. Na zielonym i słonecznym Piazza Indipendenza (plac Niepodległości), w niedalekiej odległości od wspaniałej katedry, znajduje się Palazzo Reale (Pałac Królewski), w którym obecnie zbiera się Sycylijskie Zgromadzenie Regionalne, a niegdyś, przez stulecia mieściła się siedziba różnych władców miasta. Wewnątrz tej warowni znajduje się również obserwatorium astronomiczne i niezwykła Cappella Palatina, bazylika z XII wieku w całości ozdobiona złotem i bizantyjskimi mozaikami. Capella Palatina i Duomo di Monreale są absolutnie obowiązkowymi punktami na liście miejsc do zobaczenia podczas zwiedzania miasta.

Warto wspomnieć, że Palazzo Reale skrywa pewien sekret, który tylko najuważniejsi obserwatorzy umieją odkryć. Rzeczywiście niewiele osób wie, że wejście do pałacu od placu Niepodległości nie jest przy jego frontowej ścianie, lecz na tyłach budowli. Główne wejście znajduje się przy Piazza del Parlamento (plac Parlamentu), w miejscu zazwyczaj rzadko odwiedzanym przez turystów i zarezerwowanym dla przejazdu członków Zgromadzenia Regionalnego. To właśnie na tej fasadzie znajduje się niewielka płaskorzeźba, prawie niewidoczna na pierwszy rzut oka. To jednak ta tablica, chociaż nieczęsto oglądana, przypomina o jednym z najznaczniejszych momentów w historii i kulturze Sycylii, gdyż odnosi się do powstania „Szkoły sycylijskiej” założonej na dworze cesarza Fryderyka II Hohenstaufa około połowy XIII wieku. Jest na niej przedstawiony wielki cesarz otoczony przez wszystkich tych, którzy przyczynili się do powstania pierwszej wypowiedzi poetyckiej w języku volgare (ludowym), jako podwaliny włoskiej literatury, jaką znamy dzisiaj. Płaskorzeźba, która jest dziełem rzeźbiarza Silvestre Cuffaro, przytacza fragment „De vulgari eloquentia” (paragraf 12 pierwszej księgi), w którym Dante dostrzega kulturowe i historyczne zasługi tej szkoły, założonej i rozwiniętej dzięki Fryderykowi II właśnie w salach Pałacu Królewskiego. Ten fragment mówi: „Jest oczywistym, że językowi volgare z Sycylii przypisuje się większą wagę niż innym, ponieważ wszystko to co Włosi poetycko tworzą nazywa się sycylijskie oraz z uwagi na fakt, że wielu mistrzów pochodzących z tego regionu napisało wiele niezwykle ważnych poezji”.

Było naprawdę wielu mistrzów, którzy choć żyli w pałacu, wśród luksusu i bogactwa, nie spędzali swojego życia w leniwy sposób. Można tu wymienić postacie takie jak Guido i Oddo Delle Colonne, Jacopo i Rinaldo D’Aquino, Jacopo da Lentini, Pier Delle Vigne, Stefano Protonotaro i wiele innych. Choć byli oni dworskimi urzędnikami i notariuszami, to często odwiedzali komnaty Pałacu Królewskiego i tłoczyli się wokół cesarza, aby uczestniczyć w tworzeniu pierwszej szkoły poezji we włoskim języku ludowym. Nawet jeśli język ten określany był jako „sycylijski”, ponieważ powstał na Sycylii, to jednak to co zostało w nim stworzone miało niezwykłe znaczenie kulturowe nie tylko dla regionu, ale sięgnęło poza geograficzne granice wyspy. Wystarczy wspomnieć, że w Szkole sycylijskiej powstał sonet, który następnie stał się najbardziej typową krótką formą liryczną włoskiej poezji. Czytając napisy na płaskorzeźbie znajdujemy jeszcze jedno zdanie, które potwierdza ważność Palermo w historii języka Włoch: „Z tego historycznego pałacu, dzięki oświeconemu geniuszowi Fryderyka II popłynęły pierwsze pieśni we włoskim języku ludowym”.

Płaskorzeźba została wykuta w 1950 r., czyli siedemset lat po powstaniu Szkoły sycylijskiej. W związku z tą rocznicą rzeźbiarz wykuł dodatkowo dwa małe okręgi, wewnątrz których możemy odpowiednio przeczytać „Poetom z 1250 roku” „Poeci z 1950 roku”. Chociaż był to okres, w którym parlament sycylijski dopiero się kształtował (1946 r.) i rozpoczynał swoją pracę (1948 r.), to jednak „ojcowie” Regionu Sycylia, zamiast promowania dokonań jakiejś osobistości należącej do politycznej historii wyspy, zadecydowali o wykuciu tablicy upamiętniającej wydarzenie kulturowe, które leży u podstaw nie tylko historii Sycylii, ale całej historii Włoch.

Wystawa „Oltre i fornelli e le scrivanie”

0

10 czerwca br. uczestniczyliśmy w otwarciu wystawy „Oltre i fornelli e le scrivanie” zorganizowanej we Włoskim Instytucie Kultury w Warszawie. Wydarzenie mogło się odbyć dzięki uprzejmości pewnej włoskiej grupy, którą łączy wspólna muza, i która odkrywa różne techniki wykonywania dzieł sztuki i w kreatywny sposób wyraża chęć do wyjścia poza codzienną rutynę.

 

Adriana Calovini (malarstwo)

Andrea Rassler (ceramika)

Anna Maria Sacchini (hafciarstwo)

Anna Maria Schifano (malarstwo)

Antonio Saccone (malarstwo)

Elisabetta d’Ettorre (ceramika)

Stefania Paglia (hafciarstwo)

Patrizia Pezzolato (malarstwo i patchwork)

Eleonora Saccone (rysunek i ceramika)

Tymon Nowosielski (fotografia)

Giulio Melone (poezja)

Patrizia Fagiani (fotografia)

 

Mołdawski chłopiec Niko

0

Zbliżając się do wieku średniego, w momencie w którym podejmuję decyzję o kolejnej podróży zaczynam się zastanawiać nad nadaniem większego sensu swojemu życiu. Kto miał na tyle cierpliwości by czytać moje poprzednie artykuły, będzie wiedzieć, że odnoszę się do rzuconego sobie wyzwania, że odwiedzę co najmniej 100 suwerennych państw zanim przeniosę się na tamten świat. Logistyczne zorganizowanie podróży stało się dla mnie prawdziwą pasją, dzięki której jestem w stanie doskonalić swoje techniki planowania, przynajmniej od czasu do czasu.

Podróż motocyklem wymaga zwrócenia dodatkowej uwagi na szczegóły i zapobiegania nieoczekiwanym ewentualnościom. Decyzja o pojechaniu do Mołdawii przez Ukrainę od początku stanowiła nie mały problem, ponieważ moje kompleksowe ubezpieczenie obejmuje wszystkie państwa Europy, z wyjątkiem Mołdawii i Ukrainy! Zdecydowałam się jednak zaryzykować, łącząc moje ubezpieczenie z ubezpieczeniem Europe Assistance (używając tego włoskiego). Dobrze jest przewidywać najbardziej czarny scenariusz… bo wiadomo, że lepiej zapobiegać niż później się martwić!

Mołdawia jest jednym z najbiedniejszych państw starego kontynentu. To jedna z byłych republik radzieckich, bez dostępu do Morza Czarnego, gdzie populacja masowo emigruje, głównie do Włoch i Niemiec. Już pierwsze poszukiwania w sieci pokazywały mało pocieszające dane. Jednak mój przysłowiowy upór sprawia, że nigdy nie zmieniam raz podjętej decyzji.

Po ustaleniu w wyludnionym biurze konsularnym (Ocena: 4), że ani moje międzynarodowe prawo jazdy (po co straciłem czas i pieniądze na dokument ważny tylko rok?), ani przetłumaczone dokumenty motocyklu nie są uznawane w Mołdawii, razem z Michele Faillą, moim bliskim przyjacielem, decydujemy się na pamiętny dzień wyjazdu.

W pierwszym etapie naszej podróży, z Warszawy do Lwowa, jedyną niewiadomą jest sama granica polsko – ukraińska. Pogoda sprawia, że nasze usta same się śmieją i docieramy do punktu x bez przeszkód i wypoczęci. Jednak przytrafia nam się pechowa sytuacja, jak z filmu o Fantozzim, gdyż dojeżdżamy do potwornego, kilkukilometrowego korka. Co robić? Krótkie spojrzenie wystarcza, by podjąć decyzję o wyprzedzeniu kolejki o długości ponad 5 kilometrów, dzięki czemu bezczelnie znaleźliśmy się w tzw. pole position. Obok nas, w samochodzie zatrzymał się biedny Ukrainiec, który zaczął nam mówić, że stoi w korku już ponad 6 godzin! Tak więc trója.

Już raz odwiedziłem Lwów dla Gazzetta Italia, tuż przed Euro 2012. To naprawdę piękne, muzyczne, pełne inicjatyw kulturalnych miasto z wielką klasą, wynikającą z wiekowej historii. Ocena 8, z wielką rekomendacją do odwiedzenia.

Drogi prowadzące ze Lwowa do Kiszyniowa, stolicy Mołdawii, przypominają odrobinę drogi, na których odbywają się rajdy samochodowe off-road. Dziury w asfalcie to prawdziwe przepaści, równowaga bardzo łatwo może być zachwiana, a wyjście z zakrętu z dodatkiem żwiru i ropy wylanych z ciężarówek, to coś, czego wolałbym nigdy nie próbować! Daję im 1.

Kiedy minęliśmy pamiętny znak „Kiszyniów”, zaczynam krzyczeć z radości, z wnętrza kasku który mam na głowie. Ten mini podbój dedykuję natychmiast mojemu wujowi, który zmarł niedawno w wypadku. Czuję jego obecność, która mnie pokrzepia! To w końcu on, kiedy miałem 12 lat, nauczył mnie prowadzić na swoich polach rolnych z dala od dróg asfaltowych. Spoczywaj w pokoju wiecznym, wuju Vincenzo.

W Kiszyniowie zaczynamy plątać się po uliczkach centrum miasta, które wyglądają na tak szerokie i dostojne jak te w Warszawie. Znajdujemy się w środku protestu przeciwko burmistrzowi miasta odbywającego się podczas jego wiecu. Wieczór to czas, w którym najbardziej widoczna jest nędza, w kierunku której dryfuje ten kraj. Główne drogi są bardzo słabo oświetlone, czuć niepokój i brak bezpieczeństwa. Jakby tego było mało, w pewnym momencie, ze studzienki tuż pod moimi stopami wyskoczyła cała gromada karaluchów! Dwója.

Próbujemy mamałygi, mołdawskiego odpowiednika polenty, jednak nasze podniebienia nie są zbyt oszołomione. Odwiedzamy więc największą kolekcję win Milesti Mici, która znajduje się niedaleko Kiszyniowa. Wina przechowywane są w długich na ponad 200 km podziemnych tunelach wykutych w wapieniu (kiedyś było tu morze). Ocena? 7.

Staramy się zrozumieć sposób myślenia Mołdawian, choć nie zawsze są dla nas otwarci i przyjaźnie nastawieni. W centrum handlowym, opustoszałym nawet w sobotę, zaczynamy rozmowę w kucharzem pizzerii, który mówi nam, że kraj, nie dając żadnych perspektyw na przyszłość, wyludnia się i pozbawia się swojej siły roboczej. Ludzie, zarabiający tutaj 150€, zwyczajnie nie są w stanie się utrzymać.

Podczas mojego rozeznania przed wyjazdem, odkryłem szokującą historię mołdawskich dzieci porzuconych przez matki, które pojechały do Włoch pracować jako opiekunki. Natychmiast kontaktuję się z Sergio, dyrektorem salezjańskiego Mamma Margherita w Kiszyniowie. Jedziemy taksówką do tej dzielnicy miasta na peryferiach i znajdujemy dzieci, grające w piłkę na podwórku. Po kilku chwilach dołącza do nas Sergio razem z Livio i polskim salezjańskim księdzem. Sergio mówi w sposób spokojny, z przyjemnym akcentem z Padwy. Jest tu mnóstwo do zrobienia, więc jakakolwiek inicjatywa prywatna, czy też darowizna z firmy jest bardzo mile widziana. Czuję narastającą wewnątrz mnie frustrację, która sprawia, że wszystkie moje priorytety zdają się być zupełnie trywialne przy zwykłej potrzebie miłości i nie tylko, jaką mają te dzieci. Po całej strukturze oprowadza mnie Niko, wspaniały chłopiec ze śmiejącymi się oczyma i rozbrajającym uśmiechem. Kiedy bierze mnie za rękę by pokazać mi coś jeszcze, rozpływam się już zupełnie. Przez kolejne noce nie będę mógł spać spokojnym snem, będąc niezwykle poruszonym i myśląc o tym cudownym chłopcu, porzuconym przez rodziców. Myślę o setkach włoskich par, które nie mogą mieć dzieci i marzą o adopcji. Nasz świat jest pełen sprzeczności, ale przysięgam sobie, że na święta Bożego Narodzenia zorganizuję akcję humanitarną zwracająca się o pomoc do włoskich firm, które tu, w Polsce, mają miliony euro zysku.

Kontynuujemy naszą podróż kierując się na południe, do Odessy, starannie unikając Naddniestrza, regionu który rozdzierany jest przez konflikty i problemy z biurokracją, bardzo wrogo nastawionego do obcokrajowców.

Odessa to miasto, które polecam każdemu! Jest swoistą mieszanką Riccione, Jesolo i Ibizy, gdzie wydawać by się mogło, że urzęduje Flavio Briatore z kobietami ze snów. Pełne młodych ludzi, posągowych kobiet i z morzem, choć czarnym.

Przed nami jeszcze ponad 1300 km drogi powrotnej do Warszawy. Dzielimy ją na dwa etapy i zatrzymujemy się w Równym. Niedaleko stamtąd zwiedzamy tunel miłości, który zainspirował wielu azjatyckich reżyserów do nakręcenia swoich filmów. Tak naprawdę mowa o nieczynnej stacji kolejowej, gdzie wytworzył się wielki łuk z roślin, który stwarza wrażenie tunelu. Daję ósemkę, albo nie, siódemkę, ponieważ komary dosłownie mnie tam zjadły.

Na mojej liście, Mołdawia jest na przedostatniej pozycji, zaraz przed Belize, i mogę z całą szczerością powiedzieć, że jej nie polecam.

A ja dalej będę realizował swoje marzenia o podróżach i już we wrześniu opowiem wam o szkockich wyżynach… jeśli Bóg pozwoli.

Kryzys gospodarczo-polityczny przyćmiewa włoską doskonałość w dziedzinie fotowoltaiki

0

Edoardo Zarghetta

Jest jakiś kraj, który radzi sobie lepiej w Europie niż Niemcy? Tak, Włochy w sektorze generacji fotowoltaicznych. We Włoszech, bardziej niż gdzie indziej na świecie, elektryczność wytworzona z odnawialnych źródeł jest realnie konkurencyjna wobec paliw kopalnych. Jak potwierdza miesięczny raport Terny, włoskiego dostawcy energii elektrycznej, w kwietniu 2013 r. produkcja netto elektryczności ze źródeł odnawialnych we Włoszech pokryła 35,6% całkowitego popytu. W sektorze energetyki słonecznej pod koniec 2012 r. działało we Włoszech 478 331 urządzeń fotowoltaicznych o zainstalowanej mocy 16.420 MW i 18.862 GWh energii wyprodukowanej w ciągu roku. Wynik lepszy od włoskiego, uzyskały jedynie Niemcy z 32 GW zainstalowanej mocy. Regionami o najwyższej zainstalowanej mocy w porządku malejącym są: Apulia, Lombardia, Emilia Romania, Wenecja Euganejska, Piemont, Lacjum, Sycylia i Marche. Ciekawą stroną poruszającą ten temat jest http://atlasole.gse.it/atlasole/, zawierająca „licznik fotowoltaiczny”, który mierzy liczbę instalacji oraz ich moc w czasie rzeczywistym.

Jaka jest przyszłość sektora fotowoltaicznego we Włoszech? Oczekuje się, że do 2016 r. we Włoszech dojdzie do przełomu, dzięki któremu energia fotowoltaiczna stanie się tańsza niż energia elektryczna dystrybuowana przez dostawców. A potem? Czy można przewidzieć dalszy wzrost? Według niektórych badań, aby zaspokoić włoskie zapotrzebowanie energetyczne koniecznych byłoby 1861 kilometrów kwadratowych paneli słonecznych co odpowiada 0,62% całkowitej powierzchni kraju (zakładając sprawność na poziomie 17,1% i 8 metrów kwadratowych kWp). Jedna z kwestii, która dotyczy możliwego użycia na tak szeroką skalę energii fotowoltaicznej odnosi się do produkcji wielkich ilości modułów fotowoltaicznych, która doprowadziłaby do konieczności zdobycia rzadkich materiałów oraz, podczas fazy produkcyjnej, pracowania w styczności z dużymi ilościami substancji toksycznych. Jednak podczas analizowania „całkowitego cyklu życiowego” urządzeń z innych technologii odnawialnych również zostają postawione pytania o ochronę środowiska. Wystarczy pomyśleć o krytyce wysuniętej wobec turbin wiatrowych, które zbudowane są ze stali i które do instalacji wymagają ogromnych podstaw ze zbrojonego cementu. Wiele badań dowiodło, że turbiny musiałyby pracować przez wiele miesięcy, aby zniwelować ilość CO2 wyemitowaną do atmosfery podczas ich konstrukcji oraz instalacji. Prawdą pozostaje fakt, że odnawialne źródła oferują najniższe emisje na kWh w globalnym krajobrazie energetycznym. W każdym razie fotowoltaika okazuje się centralnym punktem polityki energii odnawialnej w Europie, tak jak cła antydumpingowe nałożone na Chiny za import do krajów UE paneli fotowoltaicznych, ogniw i płyt fotowoltaicznych. Włosi znajdują się w czołówce sektora fotowoltaicznego pod względem możliwości instalacyjnych. Ponadto w obliczu przedłużającego się kryzysu gospodarczo-politycznego, jeśli z jednej strony zabraknie dopłat państwowych do instalacji, to i tak konsumenci będą zainteresowani możliwością oszczędzenia na rachunku, ponieważ urządzenie fotowoltaiczne użyte w sposób optymalny może zmniejszyć wartość opaty za elektryczność o około 50% na rok. Można również dokładnie wyliczyć jakie będą oszczędności dzienne, miesięczne lub roczne dla jednej instalacji fotowoltaicznej w domu (lub firmie) możliwe do uzyskania dzięki samodzielnej i bezpośredniej konsumpcji oraz dzięki sprzedaży nadwyżek do dostawców. Dlatego coraz więcej ludzi jest w stanie ocenić inwestycję przed instalacją. To oznacza, że to właśnie spadek zużycia energii elektrycznej, wzrost zainstalowanych pojemności i ich wydajności, lecz przede wszystkim spadek cen paneli, stawiają Italię jako przykład na światowym poziomie jeśli chodzi o osiągnięcie celu znanego jako „grid parity”, tj. sytuacji kiedy cena kWh wyprodukowana przez system fotowoltaiczny jest równa lub niższa od tej zakupionej od dostawcy.

Wystawa „L’Aquila i jej terytorium, prowincja Europy” w Warszawie

0

Podczas wieczoru zorganizowanego przez Włoski Instytut Kultury w Warszawie, władze miasta L’Aquila i ENIT w siedzibie instytutu przy ul. Marszałkowskiej 72 w dniu 17 czerwca odbyła się inauguracja wystawy fotografii Luki Del Monaco dotyczącej miasta L’Aquila i jego okolic. „Wybranie trzydziestu zdjęć, które pokazałyby nasze strony wydawało nam się niemożliwe, ale wraz z komisarzem Lelio De Santisem i organizatorami wystawy udało nam się przedstawić wspólny punkt widzenia dotyczący zarówno profilu obszaru, jak i formy artystyczno-fotograficznej” – mówi Del Monaco.

„L’Aquila i jej terytorium, prowincja Europy” to tytuł otwartej wystawy, którą zainaugurował Ambasador Włoch w Polsce Riccardo Guariglia w towarzystwie Komisarza ds. turystyki Lelio De Santisa i Dyrektora Włoskiego Instytutu Kultury w Warszawie, pani Paoli Ciccolelli. „Zapraszamy również Polaków do zobaczenia naszych wspaniałych okolic” zapowiada De Santis, dodając: „chcielibyśmy ponadto wypromować kandydaturę L’Aquili na Europejską Stolicę Kultury w 2019 roku, namawiając do wspierania naszego projektu”.

Silne trzęsienie ziemi dotknęło miasto L’Aquila 6 kwietnia 2009 r. o godzinie 3:32 w nocy.

Wiele budynków, kościołów, dzieł sztuki, domów, miejsc pracy zostało zniszczonych w jedną noc. Obecnie L’Aquila odrodziła się z gruzów i zapowiada, że jest gotowa zadziwić. I rzeczywiście wystawione fotografie urzekają krajobrazami, sztuką i regionalnymi specjałami takimi jak konfetti z Sulmony, wykonanymi według tradycji kontynuowanej nieprzerwanie od stuleci.

Tym, którzy nie znają tego specjału, wyjaśniamy, że jego duszą jest migdał pokryty cienką warstwą cukru. W Abruzji dostępne są również trufle w ponad 30 rodzajach, w tym także ta niezwykle cenna, biała. A do tego jeszcze szafran z Altopiano Navelli – produkt włoski o chronionej nazwie pochodzenia, oznaczany we Włoszech marką D.O.P.

„Fontana delle 99 cannelle” (Fontanna o 99 dyszach), jeden z symboli miasta, jest też jednym ze szczególnych miejsc uchwyconych przez Lukę Del Monaco. Fontannę tworzą 93 różne kamienne maski i sześć pojedynczych dysz. Dziewięćdziesiąt dziewięć według tradycji regionu była liczbą zamków, które w XIII w. dały początek miastu L’Aquila.

Aby nie zapomnieć o tragedii trzęsienia ziemi zostały również pokazane niektóre zdjęcia wykonane w 2009 r. Gruzy, odłamki wraz z całkowicie zawalonymi domami to smutne wspomnienie tamtego tragicznego wydarzenia.

Zaraz po inauguracji odbył się koncert zespołu kameralnego Bricconcello. Sopranistka Patrizia Cigna, tenor Leonardo De Lusi, wiolonczelista Pierluigi Ruggiero i pianistka Lucrezia Proietti wykonali utwory Verdiego, Piattiego, Liszta i Bragi.

Wydarzenie zostało wzbogacone konferencją na temat turystyki i spotkaniem z przedstawicielami tego sektora, które odbyły się dzień po wernisażu. Były to dwa dni pełne zaangażowania ze strony miasta L’Aquila i Warszawy, aby wypromować miejscowości turystyczne bogate w skarby kultury i natury, znajdujące się w jednym z najpiękniejszych regionów Włoch – Abruzji.

 

Emma Bonino we Wrocławiu: “Polska odgrywa ważną rolę w Europie”

0

Andrea Bandirali

14 czerwca Minister Spraw Zagranicznych Włoch, Emma Bonino, przybyła do Wrocławia na Global Forum, gdzie razem z polskim Ministrem Spraw Zagranicznych Radosławem Sikorskim, byłym Ministrem Spraw Zagranicznych Niemiec Joschką Fischerem oraz z Prezesem RiceHadleyGates, Stephenem Hadleyem uczestniczyła w spotkaniu poświęconym „Europejskiej Strategii Globalnej: Perspektywie Transatlantyckiej”. Udział w spotkaniu został bardzo doceniony, poza tym było to kolejne świadectwo bieżącego silnego ożywienia stosunków włosko-polskich. Jednemu z naszych dziennikarzy, Andrei Bandiraliemu, udało odbyć się krótką rozmowę z ministrem Bonino.

ANDREA BANDIRALI: W ciągu ostatnich tygodni odbyły się dwa ważne spotkania na linii Polska Włochy. Do Polski najpierw przybył premier Enrico Letta a teraz Pani. Czy to oznacza wzmocnienie strategii włosko-polskich?

EMMA BONINO: „Przede wszystkim te podróże nie dotyczą kwestii uczestniczenia w programie «mille miglia» Alitalii. Ważne jest, aby to powiedzieć, ponieważ oznacza to, że podejmujemy konkretne działania, aby wzmocnić relacje i to nie tylko z historycznymi partnerami Włoch. W przypadku Polski chodzi o zaciśnienie relacji z bardziej współczesnymi partnerami. Zresztą sam Ambasador mówił mi, że dyskutuje się o dacie dwustronnego szczytu Włochy-Polska, który ma odbyć się na początku jesieni. Zatem to oznacza, że poświęca się sporo uwagi tym relacjom i to dobrze, ponieważ Europa nie jest jedynie tym co stworzyli ojcowie założyciele, ale na szczęście stała się czymś innym i będzie nieustannie się zmieniać. Polska jest nowym i ważnym członkiem o istotnej historii, a także o proeuropejskim entuzjaźmie, który my gdzieś zagubiliśmy. Jest to zdecydowanie ważna zaleta”.

A.B.: Od zawsze bardzo ważne dla Pani były tematy związane ze środowiskiem. Jednak w momencie kryzysu zawsze zostaje silnie napiętnowana ekologia. Czy może są jakiekieś sygnały o odróceniu tej tendencji? W Polsce na przykład oczekujemy na nową Taryfę Gwarantowaną, która pojawi się i da pole manewru włoskim firmom, które inwestują w tym sektorze.

E.B.: „Według mnie jedynym poważnym sposobem na sprostanie wyzwaniom, począwszy od tych środowiskowych, jest patrzenie na nie na poziomie globalnym. Najpoważniejszym wyzwaniem jest wyż demograficzny dochodzący do dziewięciu miliardów osób. Aspekt ten natomiast jest tematem tabu, na który nikt nie chce dyskutować. Ewidentnie nie jesteśmy w stanie myśleć o dziewięciu miliardach ludzi, czy też o dodatkowych dwóch miliardach biednych. Przynajmniej według naszych wartości moralnych powinniśmy być zainteresowani faktem czy dzieci, które się rodzą mają zapewnione przynajmniej podstawowe prawa do bezpieczeństwa żywnościowego, do edukacji, a także do konsumpcji energetycznej. Ponadto ważną pomoc w tej kwestii może nam dostarczyć technologia. Jestem ogromną zwolenniczką innowacji technologicznych i pamiętam jak któregoś razu na jednym z kongresów, mój arabski kolega powiedział mi: «Wiesz, kiedy skończyła się epoka kamienia, to nie dlatego, że zabrakło kamieni, ale dlatego, że jakiś mądry człowiek wymyślił koło». I wydaje mi się, że jest dokładnie tak, że technologia zwracająca uwagę na nasze źródła, które sa ograniczone, może stanowić wielką pomoc”.