San Marino. Baśniowa kraina

0
2405

tłum. Katarzyna Kurkowska

Ta niewielka kraina położona na wzgórzu widocznym z autostrady przecinającej region Emilia-Romagna, uważana jest za najstarszą republikę na świecie. Powstała już w 301 r.n.e. W tej malusieńkiej enklawie, usytuowanej na terenie Włoch, praktycznie całe życie skupia się na wzgórzu Monte Titano w stolicy San Marino.

Nie ważne, czy wjeżdżamy na górę kolejką linową, czy też jedziemy drogą i docieramy do miasta od strony parkingu. Przekraczając starą kamienną bramę miejską, niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przenosimy się do baśniowej krainy. Spacerując brukowanymi uliczkami wśród zamkowych baszt, średniowiecznych obwarowań, malowniczych kamieniczek, placyków usianych drogimi butikami i kawiarenkami „z widokiem”, spodziewamy się napotkać na swej drodze orszak królewski.

I nie jest to wcale niemożliwe! Wystarczy, że odwiedzimy San Marino 3 września, kiedy to, jak co roku, republika świętuje uzyskanie niepodległości od Cesarstwa Rzymskiego. Wtedy rzeczywiście w stolicy dzieją się cuda! Po udekorowanym biało-niebieskimi flagami mieście, przechadzają się wówczas uroczyście ubrani książęta i księżniczki wraz ze swymi świtami. Orkiestra przygrywa im do taktu, błazny zabawiają uradowanych turystów, strażnicy niosą sztandary rodowe swych panów, a wojsko pilnuje porządku. Przy dobrej pogodzie świąteczny festyn trwa cały dzień, a mieszkańców San Marino rozpoznać można po nieukrywanej dumie i uśmiechach na twarzach.

Kiedy pierwszy raz udaliśmy się z Maćkiem do San Marino, nie mieliśmy zbyt wiele szczęścia. Pogoda zawiodła, a mnie już od 2 dni brało na grypę. Jedyną atrakcją i pociechą tej wyprawy, okazał się właśnie przemarsz średniowiecznej maskarady. Później było już tylko gorzej. Lało, wiało a trzy słynne wieże zamku, które chcieliśmy tamtego dnia odwiedzić, jak na złość, schowały się za gęstą mgłą. Na początku snuliśmy się po mieście pod wielkim parasolem, starając się robić dobre miny do złej gry. Degustowaliśmy też miejscowe likiery w jednym ze sklepik[cml_media_alt id='113074']Staśkiewicz - San Marino (2)[/cml_media_alt]ów, które przynajmniej rozgrzewały i poprawiały humory. Kiedy jednak brukowane uliczki zamieniły się w potoki, usiedliśmy zziębnięci w jednej z knajpek, śmiejąc się z własnego pecha. Burza z piorunami szalała nad Monte Titano. Na wysokości niemal 760 m.n.p.m. sprawiała wrażenie surrealistycznej, wręcz filmowej. W takiej upiornej scenerii brakowało już jedynie czarnych charakterów. „Nie martw się” – powiedział Maciek – „Wrócimy tu za rok, w bardziej przyjaznych warunkach”. A że zwykle staramy się realizować nasze plany…

Rok później dokładnie sprawdziliśmy prognozę pogody przed wyprawą. Zapowiadali słońce i tylko to się dla nas liczyło. Znad włoskiego Adriatyku, gdzie Maciek pracuje w sezonie, do Republiki San Marino dotarliśmy w niecałą godzinę. Wznosząc się kolejką linową Funivia nad domami miasteczka Borgo Maggiore, wiedziałam już, że tym razem będzie zupełnie inaczej.

By nie tracić czasu, od razu udaliśmy się na pierwszy ze szczytów Monte Titano do zamkowej wieży La Rocca o Guaita. Powstała ona jeszcze w XI wieku i niegdyś pełniła funkcję więzienia. Widoki, które rozpościerały się z twierdzy, wynagradzały wszystko, co przytrafiło się nam ledwie rok wcześniej. Zatrzymując się na kolejnych balkonikach i schodkach, cieszyliśmy oczy krajobrazami.

Wędrując dalej, wzdłuż obwarowań i śródziemnomorskiej roślinności, dotarliśmy do kolejnej z trzech wież – La Cesta o Fratta. Stąd rozp[cml_media_alt id='113072']Staśkiewicz - San Marino (19)[/cml_media_alt]ościerała się panorama na pozostałe baszty oraz dachy całego grodu. Staliśmy na najwyższym z wierzchołków Monte Titano. Z wszystkich stron otulały nas wzgórza, na horyzoncie zaś mienił się Adriatyk. Przyszedł czas by zawrócić i udać się niżej do miasteczka, którego całą starówkę wpisano w 2008 r. na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. W odkrywaniu zakątków stolicy San Marino nie przeszkadzają samochody, cała strefa wolna jest od ruchu pojazdów. To także zaleta tej destynacji, szczególnie, gdy pragnie się uciec od codziennego zgiełku. Szwendając się uliczkami, zaglądaliśmy w oryginalne witryny sklepików wielobranżowych.

Naszą uwagę przykuł bożonarodzeniowy wystrój jednej z wystaw, która zdecydowanie wyróżniała się w tak wakacyjnej atmosferze. Weszliśmy do środka i znów się przenieśliśmy, tym razem do Laponii, ojczyzny Świętego Mikołaja. Było tam chyba wszystko, o czym marzą dzieci: tęczowe lizaki, szklane kule ze śniegiem, fantazyjne pozytywki, dziadki do orzechów, bombki i najwymyślniejsze ozdoby na choinkę. Sympatyczny pan, właściciel butiku oprowadził nas po swym lokalu i opowiedział historię jego początków. To właśnie lubię na południu! Nie ważne, czy napotka się Włocha czy mieszkańca San Marino, ludzie są tu uśmiechnięci, życzliwi i rozgadani. Zakupiliśmy oryginalną bombkę i ruszyliśmy w stronę ratusza, by obejrzeć zachód słońca z tarasu widokowego.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, całe Piazza Della Liberta (Wolność to w zasadzie dewiza tego malutkiego narodu!) skąpane było w jaskrawopomarańczowym świetle. Coś jednak zmieniło się na placu. Wszędzie stały elegancko zastawione stoły. Kelnerzy uwijali się jak w ulu, wokół zaś niecierpliwili się już dostojnie wystrojeni goście. Turyści z zadatkami na paparazzich, niczym detektywi, przyglądali się wszystkiemu niedyskretnie. W powietrzu dało się wyczuć aurę napięcia i ekscytacji. Wszyscy czekali na parę młodą. My nie mieliśmy jednak na to czasu. Kiedy słońce schowało się za wierzchołkami gór, ruszyliśmy do samochodu.

Tego wieczoru mieliśmy jeszcze jeden, ostatni plan – kolację we włoskim miasteczku San Leo. Później, siedząc już przy lampce czerwonego winka, makaronach i twardych serach pecorino w klimatycznej knajpce Il Bettolino, wspominaliśmy z uśmiechem nasz – wreszcie udany – wypad do San Marino.