Gwiazdy i paparazzi w szalonych latach 60-tych!

0
985

Gwiazdy i paparazzi w szalonych latach 60-tych!

 

“Producenci i reżyserowie, aktorzy i diwy – to oni szukali nas, niekiedy pamiętali nawet jak się nazywamy! W odróżnieniu od dziennikarzy słowa pisanego, niebezpiecznych, bo mogących opisywać anegdoty z życia prywatnego gwiazd, my, fotografowie nie mieliśmy problemów z dostaniem się na najbardziej ekskluzywne imprezy. Kiedy mijaliśmy aktorów w restauracjach, na plaży, w kasynie lub w którymś z nielicznych lokali nocnych na Lido di Venezia, gdzie wkręcaliśmy się ubrani w wypożyczone smokingi, ci chętnie dawali się fotografować, a czasami nawet zamieniali z nami dwa słowa przy kieliszku ginu z tonikiem. Nasza profesja była szanowana, a były to czasy, kiedy aktorzy trzymali w kieszeni swoje zdjęcia z autografem do rozdania fanom. Bez smartfonów i internetu, aparaty fotograficzne były dobrem luksusowym, a sam flesz – kawałem ciężkiego i skomplikowanego sprzętu. Ujęcia do wyboru były ograniczone długością kliszy (12 klatek), które później trzeba było wywołać”.

Gianfranco Tagliapietra, wenecki fotograf, który zapisał się w historii, przez pół wieku akredytowany na Festiwalu Filmowym w Wenecji, opowiada o atmosferze szalonych lat 60-tych. Tych unieśmiertelnionych w filmie „Dolce vita” Felliniego, które co roku materializowały się na dziesięć dni na Lido di Venezia, swego czasu nazywanego Złotą Wyspą. Aktorzy będący częścią historii kina, Alberto Sordi, Silvana Mangano, Vittorio Gassman, Claudia Cardinale, Alain Delon, Shirley Maclaine, Alec Guiness, Monica Vitti, Paul Newmann, Jean Moreau, Buster Keaton, Burt Lancaster, Dustin Hoffman, Polka – Alina Janowska i setki innych ikon siódmej muzy, którzy krążyli między plażą hotelu Excelsior a Palazzo del Cinema, a za nimi niezliczone aspirujące gwiazdeczki, które swoim prowokacyjnym wizerunkiem starały się ubłagać fotografów i dziennikarzy o wzmiankę w którymś z magazynów, marząc o zostaniu zauważonymi przez przedstawicieli kinowych elit. Ale nie zawsze było tak kolorowo, Tagliapietra wspomina też twardą i profesjonalną konkurencję, gdzie każdy chciał być pierwszym, który wyśle swoje zdjęcia agencji prasowej.

“Biegaliśmy z Rolleiflexami, zapasowymi kliszami, no i oczywiście z lampami błyskowymi na ciężkie baterie. Robiąc zdjęcia nie mogłeś się pomylić, miałeś co najwyżej 3-4 ujęcia na osobę, klisze trochę kosztowały, a jeśli pracowałeś dla kogoś – miałeś je policzone. Naturalnie, dopiero po wywołaniu filmu okazywało się, czy dobrze wykadrowałeś zdjęcie, a proces ten odbywał się w kanciapie zamienionej w ciemnię, na parterze Palazzo del Cinema. Następnie przekazywaliśmy wydrukowane zdjęcie, niekiedy jeszcze mokre, z podpisem przyklejonym pod spodem na pocztę zorganizowaną tam na czas Festiwalu – był to jedyny system pozwalający przekazać zdjęcia zrobione na Lido agencjom prasowym i redakcjom gazet”.

Czasy te wymagały prawdziwego zawodowego heroizmu; fotografowie, aby przetrwać, musieli dobrze znać się na swoim fachu, bo nie można było powtarzać ujęć w nieskończoność, nie było też od razu wiadomo, czy dane zdjęcie wyszło dobrze, czy też nadawało się do kosza. Nie było miejsca na błędy i poprawki w Photoshopie, jak to dzisiaj bywa, kiedy ktokolwiek jakimkolwiek telefonem może filmować i fotografować osiągając przyzwoite efekty, i wrzucając swoje dziełka do sieci w czasie rzeczywistym. Była to epoka bardziej ludzka i romantyczna, gdzie można było dotknąć lub wręcz porozmawiać z gwiazdami bez ryzyka bycia pobitym przez napakowanych ochroniarzy z nieodłączną słuchawką w uchu. Sceneria do sesji zmieniała się w zależności od reportera, a mógł to być np. stolik w restauracji czy leżak na plaży, a nie tak, jak to dziś bywa: rzędy fotografów ustawionych na stopniach przed jakąś, pożal się Boże, ścianką, przy której gwiazdy kina trzeciego tysiąclecia zatrzymują się łaskawie na kilka sekund. Festiwal był stałym punktem w kalendarzu europejskiego, jeśli nie światowego „gwiazdozbioru”, dzięki czemu na wenecką lagunę przybywali artyści, pisarze, intelektualiści, śpiewacy operowi i popowi, politycy i miliarderzy, którzy cumowali swoje jachty przy Riva degli Schiavoni. I tak oto na fotografiach z tamtych czasów widzimy Pasoliniego i Callas, Giorgia De Chirico i Aldo Moro, Adriano Celentano i Tony’ego Renisa.

Jednak świat idzie naprzód i nie pozostaje nic innego, jak tylko się dostosować. Dziś na Festiwalu Filmowym w Wenecji z tej atmosfery szalonych lat 60-tych niewiele zostało, może za wyjątkiem ascetycznej architektury racjonalistycznych budynków z lat 30-tych, które od niemal wieku są siedzibą konkursu. Niewiele brakuje, aby znów odżył czar roztaczany przez wielkie gwiazdy, ten zdrowy, ma się rozumieć, co pokazują niektórzy aktorzy i reżyserowie, bezstrosko przechadzając się po wybrzeżu, bez obstawy i nie obawiając się  zdjęć zrobionych ukradkiem przez prawdziwych paparazzi.