SZLAKIEM WROCŁAWSKIEJ ITALII, cz. II

0
975

„Zdecydowałem: zostaję we Wrocławiu”
Fabio Cortese urodził się w Salento, pośród pięknych krajobrazów południowo-wschodniej Italii, w graniczącej z Adriatykiem Apulii.
„Wrocław we wrześniu 2004 roku był zupełnie inny. Przyjechałem tu w związku z wymianą studencką Erasmus i już zostałem. Wówczas nie istniała większość miejsc, które powstały na przestrzeni tych trzynastu lat, a które dziś stanowią centrum życia miasta”.
Najczęściej odwiedzaną przez Fabio dzielnicą były okolice Placu Grunwaldzkiego, albo raczej „parku grunwaldzkiego”, bo wtedy to miejsce było całkowicie zielone.
Na dworze słota, a ja rozmawiam z Fabio w barze Felicitàpięknym, pełnym romantyzmu i tajemniczości lokalu, rodem z uliczek miejscowości nadmorskich we Włoszech. W tle rozbrzmiewa muzyka latynoska.
Fabio nie wybrał tego miasta z własnej inicjatywy. Studiował języki, zatem miał wiele innych możliwości, ale Wrocław został mu polecony, a „naszym gościem” stał się zupełnie przez przypadek.
„Należę do tych osób, które chcą wracać do Polski, gdy są we Włoszech, a będąc w Polsce, marzą o pięknej Italii. Myślę jednak, że to swego rodzaju zaleta, która jest symptomem dostrzegania pozytywnych stron w ludziach niezależnie od miejsca, w które rzucił nas los”.


Wrocław postrzega jako przestrzeń, gdzie każdy może znaleźć kąt dla siebie. Kucharze, bariści, cukiernicy… także ci, którzy pragną otworzyć własną działalność.
„Kiedyś było to nieco łatwiejsze, dopóki nie ustabilizowała się silna konkurencja, jednak dla osoby, która przyjeżdża tutaj z Włoch… po prostu z zagranicy, jest to wciąż doskonała okazja, by zająć się pracą zarobkową – szczególnie, gdy ma się opłacone ubezpieczenie czy podatki”.
Tak też uczynił Fabio. Widząc, że wciąż brakuje tu czegoś „z prawdziwego zdarzenia”,  zatrudnił się w jednym z nielicznych pubów typowo włoskich, w Felicità właśnie, którego obecnie jest właścicielem.
„To doskonała okazja, by podzielić się »włoskością« z innymi, pokazać trochę naszego charakteru, naszych tradycji poprzez wspólne oglądanie meczów piłki nożnej (trzeba podkreślić, że dla Włocha niedziela bez meczu jest dniem straconym), ale także poprzez taniec czy po prostu bycie wśród naszej społeczności”.
Organizowane są tu wydarzenia, wywodzące się całkowicie z Włoch, np. wieczory italo-disco, czy aperitivo – mały poczęstunek, któremu zwykle towarzyszy lampka wina,lub Spritzu. 11 listopada podane zostało aperitivo, z okazji Dnia Świętego Marcina (Aperitivo di San Martino), co dla Fabio było szczególnie ważne, bo związane z jego pochodzeniem. Tego dnia w Apulii pije się wino i zaczyna spożywać potrawy bardziej „jesienne”, dania ciepłe jak carne al sugo di pomodoro (mięso w sosie pomidorowym, coś podobnego do gulaszu).
„Klientela polska »italianizuje się«. Po pewnym czasie przychodzenie tu i zamawianie koktajlu, zamiast wódki czy piwa, przestaje być dla Polaków czymś niezwykłym, dziwnym”.

Istotnie, jest to przecież zderzenie dwóch różnych kultur, dlatego zastanowiło mnie, czy wśród klientów jest to dostrzegalne.
Fabio spieszy z odpowiedzią: „Dla Polaków jest to miejsce, które przypomina nieco wakacje we Włoszech. Wiąże się to często z odpowiednimi zamówieniami, jak na przykład piwo czy drink, które piło się w letni wieczór we włoskim barze. Dla nas, Włochów, są to produkty powszednie, jednak wrocławianie zostają tu mile zaskoczeni”.
W tym momencie Fabio opowiada także o swoich doświadczeniach z pierwszych miesięcy pobytu w Polsce, ponieważ różnice kulturowe wiążą się niejako z próbą asymilacji w nowym otoczeniu.
Fabio nie napotkał żadnego problemu w tym aspekcie, zaznaczając, że nadal ma wielu przyjaciół Polaków ze swoich „początków”, mimo iż minęło już trzynaście lat!
W głównej mierze jest to również zasługa jego samego, ponieważ mimo bycia przyjezdnym studentem, nie zamknął się w środowisku Erasmusów. Spotykał się z wieloma osobami, także spoza tego kręgu.
„Zamykaniem się w świecie Erasmusa ryzykujesz brak możliwości nauczenia się wielu ważnych i przydatnych rzeczy”.
Dzięki swojej otwartości, już po dziewięciu miesiącach, kiedy zdecydował: „Zostaję we Wrocławiu”, znał co najmniej 200 słów w języku polskim, a obecnie nie ma problemu z komunikowaniem się wśród Polaków.
Znów wracamy do tematu piłki nożnej. Dowiaduję się, że każde większe miasto w Polsce ma swoją włoską drużynę piłkarską. Fabio jest jednym z graczy. Każdego roku organizowany jest turniej w Łodzi (Torneo Nazionale degli Italiani in Polonia).
„W ostatnim turnieju zajęliśmy dopiero szóste miejsce, ale tu chodzi przede wszystkim o dobrą zabawę, kultywowanie tradycji, spotkanie się z przyjaciółmi i zdrowy sport. Chętnie przyjmujemy też nowe osoby”.
Dla Fabio Wrocław jest pięknym, pełnym zabytków miastem, zaś zapytany o to, gdzie najbardziej lubi przebywać, od razu wymienia „ogromny Park Szczytnicki”, który wiedzie do innych ciekawych lokalizacji, jak ZOO czy Hala Stulecia.
To tu przypomina mu się rodzinna Apulia, pełna natury, gdzie istnieje jeszcze wiele miejsc w 90% niezmienionych cywilizacją.
„To właśnie coś, czego mi brakuje. Móc wsiąść do samochodu i w ciągu pięciu minut być nad morzem…tutaj można co najwyżej utknąć w dwugodzinnym korku…”
Fabio podkreśla jednak, że to właśnie we Wrocławiu stał się tym, kim jest dzisiaj. Nauczył się poświęcenia dla pracy, będącej jednocześnie jego ogromną pasją, oraz tego, że „jeśli rozpoczynasz jakiś projekt, nie wycofuj się z niego, spróbuj dokończyć to, co być może przyniesie w przyszłości nieoczekiwany owoc”.

„To nie ja wybrałam Polskę – to ona wybrała mnie!”
Ostatnim przystankiem mojej podróży po wrocławskiej Italii jest pub Kalambur.
W sercu miasta rozlewa się piękny, jesienny wieczór, a rynek powoli zatapia się w tysiącu migotliwych świateł latarni, sklepów, barów i restauracji.
Otwieram drzwi, a moje zmysły otula atmosfera tego lokalu dla artystów. Podchodzi do mnie uśmiechnięta dziewczyna: „Ciao! Sono Giulia De Felice!” („Cześć! Jestem Giulia De Felice!”).
Nazwisko (felice – szczęśliwa) mówi samo za siebie, ponieważ Giulia to osoba o tak pozytywnej energii, że trudno jest przeoczyć aurę szczęścia, jaką przywiozła ze sobą aż z Molise.
„Przyjechałam do Polski na praktyki Erasmus w 2013 roku dzięki przyznanemu stypendium. W tym czasie widziałam tylko jedną rzecz, jedno słowo, które mną kierowało: TEATR.


To nie ja podjęłam decyzję o wyborze miasta. Dostałam informację: »Wygrałaś stypendium. W ciągu dwóch tygodni musisz wyjechać do Katowic«, a ja powiedziałam: »Okej! A gdzie są Katowice?«” (śmiech)
Życiem niejednokrotnie rządzi przypadek i tym też odznacza się opowieść Giulii. Jednak do losu czasem trzeba wyciągnąć dłoń.
„Trafiłam do Katowic przez przypadek, toteż gdy pytają mnie »Dlaczego wybrałaś Polskę?«, zawsze odpowiadam: »To Polska wybrała mnie!«”
Giulia w zaledwie dwa tygodnie musiała przygotować swoją podróż, pożegnać się z przyjaciółmi, domem i rodziną, by zostawić za sobą wszystko i zniknąć na trzy miesiące w dalekie strony nowego rozdziału swojego życia.
„Był 19 listopada 2013 roku, a Katowice w moich oczach jawiły się jako jedno z najdziwniejszych miejsc na Ziemi. Jednak spodobała mi się praca w tamtejszym teatrze. Nauczyłam się wielu rzeczy i zapamiętałam to jako cudowne doświadczenie.
Oprócz pracy, studiowałam muzykę, kino i teatr, którym byłam najbardziej zafascynowana. Szczególnie teatrem polskim, który chciałam poznać lepiej. Z tego powodu, od kiedy tylko znalazłam się na uniwersytecie, moim marzeniem był przyjazd do Polski. W końcu los powiedział »tak«”.
Według Giulii system teatrów polskich jest jednym z najlepszych w całej Europie. Dlatego też z zainteresowaniem śledziła prace Jerzego Grotowskiego, co było jednym z głównych powodów, dla których w 2016 przeprowadziła się do Wrocławia. Tu Grotowski miał swoją pracownię. Mogła dzięki temu zobaczyć jego dzieła, przyjrzeć się z bliska jego pracy, a także zrozumieć ideę tego „wielkiego, dwudziestowiecznego rewolucjonisty teatru”.

Pytam moją rozmówczynię, czy napotkała tu jakieś trudności w relacjach z Polakami, szczególnie będąc nową mieszkanką.
Giulia bez cienia wątpliwości odpowiada, że Polacy są bardzo serdeczni i skorzy do pomocy.
„Tu jest nieco inaczej niż w Italii, ponieważ Włosi wydają się otwarci już po pierwszej sekundzie, podczas gdy z Polakami nawiązanie bliższej relacji, otworzenie się z ich strony na obcą osobę wymaga zdecydowanie więcej czasu. Mimo to możesz być pewnym, że jeśli zdobywasz przyjaciela w Polsce, jest to przyjaciel na zawsze”.
Dodaje też, że gdy przyjechała do Katowic, Polaków rozpierała duma, jednocześnie byli bardzo ciekawi i pozytywnie zaskoczeni faktem, że ragazza italiana („włoska dziewczyna”) wybrała miasto, które nie jest tak bardzo turystyczne jak Wrocław.
„Dla mnie natomiast największym zaskoczeniem była punktualność. W teatrach we Włoszech na przykład spektakl zaczyna się zwykle później od ustalonej godziny. Gdy w Polsce spektakl był o 18:00, a ja przychodziłam spóźniona, nie mogłam już wejść. Dlatego przez pierwszy rok musiałam dostosować się do tempa życia Polaków, aby uniknąć ciągłych spóźnień. Z czasem nabrałam wprawy”.
To, co w Polsce jest rzeczą oczywistą, normalną, we Włoszech wcale nie musi funkcjonować tak samo. Tam, gdy przychodzisz punktualnie, jesteś wręcz ewenementem.
„Podsumowując: w Polsce jestem uznawana za Włoszkę, zaś we Włoszech za Polkę. Ja jednak zawsze twierdzę, że Polska jest po prostu moim drugim domem”.
Dla obcokrajowców dużym ułatwieniem jest istnienie grup na Facebooku. To miejsce, w którym mogą wymienić się informacjami, doświadczeniami, a także organizować większe wydarzenia, jak na przykład to dzisiejsze w Kalamburze.
Jesteśmy właśnie na przygotowanej przez Giulię, jej mamę i przyjaciół degustacji prawdziwego olio extravergine di oliva, produkowanego przez tę rodzinę od czterech pokoleń.
„Zbiory oliwek rozpoczynają się w październiku, gdy są jeszcze delikatnie fioletowe” – opisuje cały proces mama Giulii: „Pod drzewami oliwkowymi rozkładane są obszerne siatki, a ich owoce strząsa się długimi grabiami”.
Pokazuje także jakimi sposobami posługiwano się w zamierzchłych czasach.
W tym procesie nic się nie marnuje – nawet pestki są wykorzystywane jako „paliwo” do pieca.
Efektem końcowym jest, uwielbiana także przez Polaków, oliwa z oliwek, nazywana przez Włochów „zielonym złotem” i charakteryzująca się trzema odmianami: fruttato (owocowa), amaro (gorzka) i piccante (ostra).
Przed spróbowaniem oliwy “DONNA GIULIA” należy „podgrzać” ją w dłoniach (pocierając od spodu plastikowy kieliszek) tak, by po odjęciu rąk poczuć zapach świeżej trawy.


Giulia ze swoim przyjacielem prezentują także muzykę tradycyjną południowej Italii, zamieniając Kalambur w prawdziwą włoską fiestę, gdzie część śpiewa pod nosem znaną melodię, a inni tańczą w rytm akordów gitary i uderzeń tamburynu.
Giulii podoba się fakt, że dzięki takim wydarzeniom ludzie mogą poznać prawdziwe smaki Włoch i wrócić do domów wzbogaceni o nową wiedzę.
Kultura włoska przenikła do polskiej kuchni, ale, co najważniejsze, jest obecna w życiu wrocławian, od których także Włosi mogą się wiele nauczyć:
„To, co najbardziej podoba mi się w Polakach, to nie tylko punktualność, ale także organizacja – przede wszystkim w środowisku artystycznym. My, Włosi, jesteśmy bardzo kreatywni, mamy głowy pełne pomysłów, jednak często rozmywa się to w procesie tworzenia, organizacji właśnie. Polacy natomiast potrafią doprowadzić swoje idee do końcowego punktu”.
W ludziach urzeka ją także pokora. Opowiada, że poznała wiele osób z ogromną wiedzą, które mówią w czterech językach czy mają dyplom z dwóch różnych dziedzin, a mimo to wciąż pozostają skromni. My zaś od Włochów powinniśmy uczyć się odwagi, próbowania, poznawania swoich możliwości, umiejętności powiedzenia: „Zrobię to, nawet jeśli nie jestem super bravo (orłem)”.
Na koniec Giulia przyznaje, że tym, czego najbardziej brakuje jej w Polsce, jest widok słońca. „Nie mówię nawet o ciepłym słońcu, ale choćby o trzech promykach, tak na poprawę humoru!”, co doskonale współgra z jej życiowym mottem:
„Wszystkie beznadziejne sytuacje mają swoją pozytywną stronę, a w każdym, choćby i najgorszym dniu, tkwi piękno. Wystarczy je tylko odnaleźć”.