Wigilia w chińczyku czy przywiązanie do tradycji? Świąteczny galimatias w Polsce i we Włoszech

0
1754

Polska i Włochy, dwa katolickie kraje. Gościnne, stawiające na piedestale rodzinę, pielęgnujące wspólne spotkania przy stole… Wydawałoby się, że cechy wspólne, które nas łączą, będą współgrać przy okazji spędzania świąt. Nic podobnego! Znane jest włoskie przysłowie: „Natale con i tuoi, Pasqua con chi vuoi”, czyli „Święta Bożego Narodzenia spędzaj z rodziną, a Wielkanoc z kim chcesz”. Faktycznie, w święta Wielkiej Nocy, podczas gdy jasnowłose dzieci znad Wisły misternie dekorują koszyczki, dają upust artystycznym natchnieniom na skorupkach jaj, matki Polki doprawiają tradycyjny żurek, a słowiańscy ojcowie kończą myć okna w salonie, włoska familia co najwyżej urządza grilla za miastem.

Jednak w przypadku świąt Bożego Narodzenia, sprawa wygląda trochę inaczej. Celebruje się je bez cienia wątpliwości w obu krajach, ale w inny sposób. Kiedy spytałam się kiedyś mojej znajomej z Padwy, jakie są wigilijne zwyczaje w jej rodzinie, odpowiedziała mi chłodno: „Chodzę na chińszczyznę z moim chłopakiem”, prowokując u mnie stan przedzawałowy. Nie da się ukryć, że wigilia, choć bardziej dostojna od przeciętnej kolacji, nie ma dla Włochów większego znaczenia. Podczas gdy ja, na jednym oddechu, ze łzami wzruszenia w oczach wymieniam wszystkie te obrzędy, które 90% Polaków, wierzących lub nie, odprawia w swoich domach 24 grudnia, Włosi drapią się po głowie, gdy słyszą o dzieleniu się opłatkiem albo kładzeniu sianka pod obrus. Nikt nie słyszał o dodatkowym talerzu dla wędrowca, nikt nie śpiewa wspólnie kolęd. Tutaj clou programu jest obiad bożonarodzeniowy w nasz „pierwszy dzień świąt” oraz towarzyszące mu potrawy. Ale i tu nie znajdziemy spójności. Od północy po południe, niczym włoski dialekt, potrawy i rytuały zmieniają się jak w kalejdoskopie. W Lacjum, na świątecznym stole nie może zabraknąć węgorza, w Kalabrii – smażonych w cieście karczochów. W każdym domu panują inne zwyczaje. Jada się: tortellini, lasagne, pieczone mięsa, jagnię, warzywa, trufle. Kiedyś znajomy wytłumaczył mi, że we Włoszech celebruje się bardziej świąteczny obiad niż wigilijną kolację ze względu na osoby starsze. Dlaczego? Wiekowe babcie i ciotki tradycyjnie są organizatorkami i realizatorkami imprezy – gotować i opiekować się gośćmi do późnych godzin nocnych mogłoby być dla nich niewygodne.

Wszystko urozmaica jeszcze dostarczyciel prezentów. Podczas gdy w Polsce 6 grudnia do wszystkich dzieci przylatuje Mikołaj, a w Wigilię pod choinką prezenty zostawia również św. Mikołaj, zwany też Dziadkiem Mrozem (relikt przeszłego reżimu), Dzieciątkiem, Gwiazdorem/Gwiazdką lub Śnieżynką. Natomiast włoskie bambini mają innych darczyńców: na północy jest to św. Łucja (w noc między 12 a 13 grudnia), a na reszcie Półwyspu Apenińskiego – la Befana, czyli wiedźma, która w nocy z 5 na 6 stycznia przynosi przykładnym maluchom podarki, a złośliwym, zamiast naszej rózgi – kawałek węgla. Spójności obrzędów, jaka istnieje w kraju nad Wisłą (prócz może kosmetycznych różnic) trudno szukać w Italii, jednakże nie da się ukryć, że nieliczne jednolite dla całego kraju zwyczaje istnieją. Od Alp po czubek buta, dzieci i dorośli pracują, przyglądają się, ale i rywalizują przy tworzeniu najpiękniejszych szopek, które cieszą się tutaj ogromną popularnością. Możemy je zobaczyć w miejscach pracy, na klatkach schodowych, w szkołach, szpitalach, ale przede wszystkim w każdym włoskim domu. Rzeczą, która także spaja eklektyczne Włochy są tradycyjne ciasta z bakaliami: Panettone oraz Pandoro, które jest częstym prezentem od pracodawców dla pracowników. Pakowane w ogromne i strojne kartony piętrzą się w sklepach jak wieżowce od początku grudnia. Można by przejechać Italię wzdłuż i wszerz, i napisać tomisko o odrębnych zwyczajach niemalże każdego domu, ale kosztowałoby to sporo zachodu i nie oddałoby pełnego obrazu różnorodności, jaką przypisać trzeba włoskim świętom Bożego Narodzenia. Nie można odmówić Włochom oryginalności sprawiającej, że każdy region, miasto i dom jest wyjątkowy. Pięknie jest się różnić, więc ja tam wolę barszczyk, mulistego karpia i ósmą zwrotkę „Lulajże Jezuniu” – w niemal każdym polskim domu.