Carpe diem: historia Polki, która wyjechała na wakacje… i nie wróciła!

0
314

foto: Anna Białkowska

Wyruszając na Sycylię samochodem, nie można być pewnym czy się tam w ogóle dotrze i  nie wiadomo nawet, czy z takich wakacji się wróci. Poznajcie historię podróży pełnej niespodzianek – od awarii samochodu w Niemczech, przez szereg spontanicznych decyzji, prowadzenie swojego biznesu online i pracę na włoskich eko-farmach. Będzie o odwadze i dążeniu do wolności, wsparciu rodziny i przyjaciół, a także odkrywaniu piękna prostego życia na włoskiej wsi. Anna Ewa podzieliła się z nami swoimi doświadczeniami z wwoofingu i marzeniami o wspólnym miejscu dla digital nomadów. Jej historia inspiruje do wyjścia poza rutynę i czerpania radości z życia „z dnia na dzień”.

Wyjechałaś na wakacje… i nie wróciłaś! Czy tak powinniśmy rozpocząć ten wywiad?

Dokładnie tak! W ubiegłym roku pod koniec czerwca postanowiłam pojechać swoim samochodem na Sycylię i z powrotem. Miałam kilkanaście tysięcy złotych oszczędności, solidnie spakowałam samochód, planując spanie na kempingach i obiecałam wrócić we wrześniu. Uprzedziłam swoich klientów, że będę w najbliższych tygodniach pracować dla nich zdalnie i wyruszyłam w stronę Niemiec… bez planu. Ahoj, przygodo!

Co zatem poszło „nie tak”?

Może ciężko w to uwierzyć, ale już w pierwszym tygodniu mojej podróży pojawiły się problemy z samochodem!. Jak możesz się domyślić, batalia z autoryzowanym niemieckim serwisem trwała wiele tygodni, a ja zostałam zmuszona do koczowania na kempingu. Już wtedy poczułam jak ważny jest dostęp do WiFi – przez półtora miesiąca na sam roaming wydałam prawie 1000 zł! To były ciężkie tygodnie, w których zmagałam się z rozczarowaniem i utratą motywacji. Jednak, kiedy auto było gotowe do dalszej drogi, czyli w połowie sierpnia, postanowiłam, że nie odpuszczę i ruszyłam dalej bez konkretnego planu na powrót.

Co z mieszkaniem, rodziną, przyjaciółmi oraz klientami? Jak zareagowali?

Już w lipcu, obawiając się o koszty jak i przedłużającą się podróż, wypowiedziałam wynajem mieszkania w Warszawie. Wszystkie rzeczy spakował do magazynu mój brat. Można powiedzieć, że był to pierwszy krok do życia w podróży i zostania prawdziwą Digital Nomadką! Od tego czasu poczułam lekkość w wolności i nawet zaczęłam czuć się całkiem komfortowo, mając tylko to, co mieści się w moim samochodzie. Ogromnie podziwiam osoby, które podróżują jedynie z plecakiem – ja zdecydowanie nie jestem jeszcze na tym etapie.

Najbardziej bałam się powiedzieć o tym pomyśle mojemu tacie, ale kiedy zobaczył, jak bardzo jestem szczęśliwa poza miastem, bez planu i w zgodzie ze sobą – stał się dla mnie ogromnym wsparciem. A moi przyjaciele? Zawsze wiedzieli, że ciężko mi usiedzieć na miejscu! Wielu z nich pisało, że jestem odważna i śledziło moje przygody na Instagramie. Jesteśmy w ciągłym kontakcie. Jeśli zaś chodzi o pracę – z niektórymi klientami pracuję do dziś bez zmian i odwiedzam, gdy jestem w Warszawie. Myślę, że najtrudniejsze nie było dla mnie mierzenie się z oczekiwaniami innych, ale z własnymi lękami, samotnością oraz odpowiedzią na pytanie: „Co ja w ogóle wyprawiam ze swoim życiem?”

Skąd zatem, na początku swojej podróży, czerpałaś największą motywację?

W tamtym czasie byłam ambasadorką programu Google – Umiejętności Jutra. Organizowane ze mną live’y oglądało kilka tysięcy młodych osób! Oczywiście poza wsparciem rodziny i przyjaciół, to właśnie te „niedzielne kawki” najmocniej mnie motywowały. W krótkim czasie na moim instagramie (glinda.molinda) pojawiły się młode osoby, które zainspirowały się moją historią – chciały uczyć się marketingu internetowego i zdobyć szansę na podobne życie i przygody. U mnie kluczowym czynnikiem było to, że chociaż studiowałam geografię, to przez kilkanaście lat pracowałam w marketingu i miałam już kompetencje, które pozwoliły mi prowadzić swój biznes nawet z zagranicy.

Latem mieszkałaś w namiocie, później znalazłaś bnb już we Włoszech. Ale to nie wszystko?

Dokładnie! Po przyjeździe do Włoch, trafiłam w miejsce zapomniane przez turystów – na malownicze wzgórza Val Tidone w okolicach Piacenzy. Przygód miałam tu co niemiara i jest to bez wątpienia materiał na książkę w stylu „Jedz, módl się i kochaj!”. W antycznym, kamiennym bnb zostałam do końca roku, a następnie ruszyłam w dalszą drogę – do Trentino i w góry Lessini – za każdym razem wybierając bardzo tanie pokoje w nietypowych bnb (350-450€ miesięcznie). Zimą zaczęłam wspominać dobre czasy w Val Tidone, kiedy to pomagałam poznanej tam włoskiej rodzinie w zbiorach winogron. Również w tym czasie, jednym z moich nowych klientów, było małżeństwo prowadzące gospodarstwo permakulturowe i uczące budowania wspólnot. Wszystkie te tematy rezonowały ze mną coraz mocniej. Chciałam spędzać dni w naturze, więcej się ruszać i uczyć nowych umiejętności, ale jednocześnie mieć czas na prowadzenie własnego biznesu. Wtedy postanowiłam zostać wwooferką!

W kilku słowach, na czym polega takie zajęcie i jakie trzeba mieć predyspozycje do wykonywania go?

Najprościej można to opisać jako eko-wolontariat. W zamian za 4-5 h pracy dziennie na farmach, otrzymujemy nocleg i wyżywienie. Wszystkie włoskie eko-gospodarstwa można przeglądać na platformie wwoof.it – wystarczy zgłosić się w wybranym przez siebie terminie i ustalić szczegóły. Do tej pory odbyłam cztery kilkutygodniowe wolontariaty. Zbierałam lawendę, karmiłam kozy, rozsadzałam sałatę, podwiązywałam pomidory, sadziłam nową winnicę, zmywałam naczynia w restauracji, pieliłam grządki, podlewałam kwiaty, robiłam kremy do ciała, nalewki z wiśni i dżemy z porzeczek, ale także sprzątałam, gotowałam i gdzie tylko mogłam – piekłam „polski chleb” i robiłam pierogi! Farmie oddawałam poranki, a „na swoim” pracowałam najczęściej popołudniami i wieczorami. Przyznam, że nie jest to sielanka, zwłaszcza na dłuższą metę. Traktuję to również jako wyboistą i czasem trudną, ale najlepszą i najszybszą drogę do samopoznania.

Co jest najbardziej wyjątkową rzeczą, jaką odkryłaś we Włoszech?

Dla mnie najważniejsze było zawsze poznanie tego „prawdziwego” włoskiego życia. Rzadko zaglądam do dużych miast i świadomie unikam atrakcji turystycznych. Byłam w Mediolanie, Wenecji, Weronie, Genui i Bolonii, ale to właśnie włoska wieś i maleńkie miasteczka skradły moje serce. Wciąż nie mogę się nasycić północnymi Włochami! Dopiero w październiku odwiedzę Umbrię jako wwooferka zbierająca oliwki! Na moim instagramie pokazuję piękno przyrody, oczywiście włoskie, lokalne jedzenie i codzienne piękne widoki, takie jak wschody słońca, stare budynki, małe sklepiki czy koty. Wbrew temu, co myślą nieraz moi znajomi nie czuję się, jakbym była na permanentnych wakacjach,  wręcz przeciwnie. Staram się skupiać na przyjemnościach prostego życia i dostrzegać te wszystkie momenty, które układają się w kolorową i autentyczną opowieść. Każdego dnia z wdzięcznością, ale nie bez zmartwień.

Jakieś rady dla początkujących Digital Nomadów?

Warto być realistą. Nie każdy Digital Nomad pracuje z hamaka. Pomyślcie sami: trzeba mieć gdzie podłączyć ładowarkę, a kiedy pracujesz kilka godzin musisz mieć stół czy krzesło. Ważny jest też cień, żeby było widać cokolwiek na ekranie i cisza – na jednej z farm pracowałam przy stole w restauracji, a tuż przed moim callem, kiedy ustawiłam już kadr i wszystko podłączyłam, syn gospodarza z kolegami zaczęli grać na bębnach. Kluczowy jest oczywiście internet. Do tej pory bazowałam więc na miejscach, które posiadają dostęp do Internetu lub korzystałam z roamingu. Warto mieć na uwadze, że dla Włochów dostęp do Internetu niekoniecznie wiąże się z bardzo dobrą prędkością i stałością połączenia.

Jaki wyznaczyłaś sobie cel na najbliższe miesiące? Chciałabyś zostać na stałe we Włoszech?

Nieustannie rozglądam się za ciekawymi projektami z pogranicza budowania społeczności, eko-rolnictwa oraz turystyki. W ostatnim czasie napisałam nawet do WWOOF Italy, proponując im swoje doradztwo w zakresie marketingu i promocji skierowanej do osób z zagranicy. Z drugiej strony kusi mnie, aby sprawdzić jak działa wwoofing w Irlandii, Szkocji czy Norwegii. Chciałabym współuczestniczyć w budowaniu co-workingu i co-livingu w północnych Włoszech. Gdzieś w górach, niedaleko większego miasta, w starym kamiennym domu, z ogrodem warzywnym, wielką kuchnią, zacienionym podwórzem, skromnymi pokojami i oczywiście dobrym internetem.