Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155
kcrispy-baner-1068x155

Strona główna Blog Strona 128

Paolo Mieli: Warszawa to jedno z najnowocześniejszych europejskich miast

0

“Jestem w Warszawie po to, aby wziąć udział w dwóch spotkaniach: pierwsze jest poświęcone sprawie Aldo Moro, drugie – pracy Renza De Felice, najwybitniejszego włoskiego, a nawet, powiedziałbym, europejskiego, naukowca badającego faszyzm. Te dwa zjazdy bardzo się różnią, ale oba są poświęcone pamięci, historii XX wieku. Widzę, że na spotkania przychodzi bardzo wiele osób i cieszy mnie, że tu w Warszawie te tematy, tak istotne, przyciągają uwagę.” Są to słowa Paola Mieliego, największego dziennikarza włoskiego, który w październiku odwiedził polską stolicę. Mieliego, który wystąpił na dwóch ważnych spotkaniach, zapytaliśmy o jego zdanie na temat różnych losów Włoch i Polski po upadku Muru Berlińskiego. Te dwa kraje w ostatnich dziesięcioleciach ewoluowały w zupełnie różnych kierunkach, a dziś to Włosi przyjeżdżają do Polski w poszukiwaniu pracy – rzecz zupełnie nie do pomyślenia dwadzieścia lat temu.

“Ja oceniam to pozytywnie. Według mnie te migracje są traumatyczne ze względu na przyczyny, o których pan wspomniał. Jednak wy, mieszkając w Warszawie, znacie ją i wiecie, jak się zmieniła. Natomiast w pozostałych częściach Europy i Włoszech nie wszyscy wiedzą, jak ogromny skok w kierunku nowoczesności wykonała Polska. Ktokolwiek, tak jak ja, był w Polsce w minionej epoce, w latach komunistycznej dyktatury i bezpośrednio po nich, nadal myśli o Polsce jako o kraju bardzo religijnym, bigoteryjnym i trochę mrocznym. Dziś jednak, gdy przejdziemy obok Pałacu Prezydenckiego i pójdziemy na Zamek Królewski, spostrzegamy, że jesteśmy w jednym z najnowocześniejszych miast Europy. Jest to miasto, w którym ruch uliczny, kolory, radość życia, lokale są na poziomie paryskim czy wiedeńskim. W tym mieście żyje się tak, jak my we Włoszech teraz możemy sobie tylko pomarzyć, z całym szacunkiem dla mojego własnego kraju. Stanowi to bardzo silny sygnał: nie przez przypadek Polska przyciąga najbardziej dynamicznych Włochów. Słusznie pan powiedział: są osoby, które nie znajdują pracy we Włoszech i przyjeżdżają tutaj. To nie jest przypadek. Te prądy migracyjne zwracają się w kierunku nowoczesności i mówią nam pomiędzy wierszami, że Warszawa to jedno z najpiękniejszych i najnowocześniejszych miast Europy.

MADE LINE: ubrania made in Warsaw

0

Magdalena Węglińska i Magdalena Głowacka to dwie młode dziewczyny, które znam jeszcze z gimnazjum. Na kilka lat urwał nam się kontakt, ale kiedy mniej więcej rok temu odnalazłam je na facebooku i zaczęłam mimowolnie śledzić ich poczynania na tablicy. Zaskoczyło mnie to, jak wiele się w ich życiu przez ten czas wydarzyło! Dwie przedsiębiorcze i kreatywne Magdaleny doprowadziły własnymi siłami do powstania marki odzieżowej, która co prawda nawiązuje do panujących w Warszawie trendów, ale nie sprowadza się wyłącznie do prostego kopiowania wszechobecnych hipsterskich wzorów, tworząc w ten sposób własną, unikalną jakość.

Dziewczyny, w jaki sposób doszło do powstania Waszej marki?

MADE LINE wzięło się tak właściwie z przyjaźni. Jeśli się zastanowimy nad sobą, to widzimy dwie Magdaleny, które zawsze długimi godzinami gadały o życiu, bliskich, sztuce, kosmosie, modzie i abstrakcji. Pomysł na własną markę odzieżową wykiełkował z dnia na dzień. Jedna z nas studiuje architekturę wnętrz na ASP, druga mimo studiów niezwiązanych ze sztuką od długiego czasu zajmuję się fryzjerstwem i wizażem, więc obie mamy zmysł stylizacyjno-plastyczny. Podczas jednych z naszych „rozważań na temat”, w połowie grudnia 2012 pomysł własnej marki powstał u Magdy G., a rozwinął się już w nas obu! Od tego momentu MADE LINE, czyli projektowanie, szycie, zarządzanie jest naszym chlebem powszednim i miłością.

Jak byście opisały styl MADE LINE?

Nasz styl jest mieszanką ubrań modułowych, wielofunkcyjnych i po prostu oryginalnych. Właściwie to chyba żadna z naszych rzeczy nie jest typowa czy zwykła. Wiadomo jak to jest, kiedy jedna rzecz zawsze Ci pasuje, czujesz się w niej wygodnie i gdyby nie to, że nie wypada, to mogłabyś nosić ją non stop. My mamy tak dość często i dzięki temu pojawiła się idea ubrań z wymienialnymi kieszeniami czy wyjmowanymi kołnierzami… Albo np. płaszcza, który ma odpinany dół i w kilka sekund staje się kurtką, czy też sukienki, którą można nosić niezależnie lub z wymienialnymi baskinkami. Chcemy, żeby nasze ubrania były praktyczne, wygodne, ale nie nudne!

Skąd czerpiecie do tego wszystkiego inspiracje?

My chyba inspirujemy siebie nawzajem. Często pokazujemy sobie dzieła, które nas zastanowiły, puszczamy filmy i muzykę męczącą nasze głowy, przeżywamy wspólnie problemy i chwile zachwytu. Uwielbiamy obrazy Salvadora Dalí, wyszukujemy zdjęcia sztuki ulicznej i innych cudów w internecie. Jesteśmy bardzo różne, to co lubimy jest czasami bardzo od siebie odległe, ale czasem jest takie samo. Jest to widoczne zarówno w przyjaźni, jak i w naszych projektach.

Odniosłyście już jakieś sukcesy?

To czym możemy się pochwalić, to 4 pokazy naszej marki, które za każdym razem zostały cudownie przyjęte, a Miss Bikini Europy Dominika Łukasiewicz zamykała dwa z nich. Cieszy nas także to, że już mamy stałe klientki, które regulanie do nas wracają. Ada Szulc z X Factor pojawiła się w magazynie JOY m.in. w naszych ubraniach. Zostałyśmy zaproszone do współpracy przy kursie modelek Ani Bałon z Top Model, oraz zaczęłyśmy współpracę z Michałem Szpakiem z X Factor. Sukcesem jest dla nas również to, że czujemy się świeże w tym, co robimy i ciągle wymyślamy coś nowego.

A jak to jest być młodymi projektantkami mody? Jak wygląda Wasz tydzień?

Nasz tydzień wygląda tak, że codziennie się widzimy, a jeśli nawet nie, to dosłownie „wisimy” na telefonie. Codziennie jest do zrobienia coś innego, a że jesteśmy tylko we dwie, to pracy nie ubywa! Robimy wszystko samodzielnie, od projektowania, przez wybór materiałów i zakup nitek, po wysyłki i korespondencję. Wszystko to jest dość niepoukładane, ale jest jakaś metoda w tym szaleństwie(śmiech).

Super, podziwiam Was. A kim są Wasi klienci?

Kupują u nas bardzo różni ludzie, ale chyba najwięcej między 18 a 28 rokiem życia. Nasza marka została stworzona dla osób odważnych i z fantazją. Oferujemy także usługi szycia na miarę i projektowania indywidualnego, co bardzo cieszy naszych klientów. Nasze ubrania można dostać w internecie oraz na targach modowych organizowanych głównie w Warszawie, ale inne miasta też sporadycznie odwiedzamy.

Jaki jest Wasz stosunek do Warszawy?

Jesteśmy rodowitymi warszawiankami i dobrze nam tutaj jak na razie, mimo że jesteśmy otwarte na cały świat. To miasto dynamicznie się zmienia, bacznie się temu przyglądamy i dopingujemy jego rozwój w każdej dziedzinie, nie tylko w modzie. Nie chcemy, aby Warszawa odstawała od innych stolic europejskich i chyba wszystko idzie w dobrym kierunku. Zauważyłyśmy, że od jakichś 4 lat ludzie stali się dużo odważniejsi, ubierają się coraz lepiej. Mamy nadzieję być częścią tych pozytywnych zmian. Nawet hipster znajdzie u nas niekiedy coś ciekawego dla siebie (śmiech)!

A jakie są Wasze plany na przyszłość?

Planujemy rozwijać się i rozbudowywać MADE LINE. Chcemy uczestniczyć na żywo w pokazach, nawiązywać nowe kontakty biznesowe. Oglądać piękne materiały, wejść w ten świat i dotknąć nożyczek wielkich projektantów. Robimy to z wielkim trudem, bo nikt nas nie prowadzi. Próbujemy same odnaleźć własną drogę.

Życzę Wam w takim razie powodzenia. Czy chciałybyście na koniec przekazać coś naszym Czytelnikom?

Zdajemy sobie sprawę, że skoro Wasi Czytelnicy sięgneli po Gazzetta Italia, to muszą być zakochani we Włoszech tak samo jak my! Kochamy je za temperament i pyszną kuchnię. Uwielbiamy Mediolan, a nie Paryż! Uważamy, że Mediolan to przyjaciel kobiety, a całe Włochy to jeden wielki pokaz mody. Miejsce relaksu i szaleństwa, gdzie wszystko jest dozwolone i możliwe…

(www.facebook.com/madelineclothing)

Made in Italy… alla polacca Viaggio tra gli usi alternativi e/o improbabili della lingua italiana

0

Gian Marco Mele

Viaggiando per la Polonia in lungo e in largo una presenza costante sembra non abbandonarci mai. Sono i nomi italiani che vengono associati alle più disparate attività commerciali. Cartelloni pubblicitari, insegne di negozi, nomi su etichette, menù, siti internet, stazioni televisive ci ricordano costantemente che l’Italia in Polonia c’è e si vende o si usa per… vendere altro?

I settori maggiormente interessati dal fenomeno sono ovviamente la ristorazione, l’agroalimentare, la moda, la cosmetica, ma il fenomeno va ben oltre e coinvolge la totalità dei settori merceologici e dei servizi con inattese sorprese.

Tutti sono coinvolti: multinazionali, aziende polacche grandi, piccole, medie, singoli professionisti e imprese familiari. Il marchio italiano, qualunque esso sia, pare avere buona presa sul consumatore o almeno un suono piacevole da ricordare ed associare a qualsiasi tipo di prodotto o servizio.

Pultroppo la grande vivacità e l’entusiasmo nel voler mettere a frutto immediatamente nell’immaginario del consumatore il richiamo all’Italia ha prodotto risultati a volte incerti, per usare un eufemismo. Molti osservatori italiani hanno notato incongruenze linguistiche e logiche che al consumatore medio polacco certamente sfuggono.

Un gruppo facebook “Italiowski Made in Italy po Polsku” sta raccogliendo materiale per meglio capire quanto sia diffuso l’utilizzo delle denominazioni italiane a scopo commerciale.

Se dovessimo fare un viaggio immaginario all’interno di quello che potrebbe definirsi sommariamente un Made in Italy alla polacca da dove inzieremo? Ristoranti e supermercati per primo ma il viaggio ci porterebbe ovunque la fantasia di ricreare qualcosa che suoni italiano arriva e credetemi, non ci sono limiti!

I menù dei ristoranti “di ispirazione italiana” sono la fonte più numerosa dell’insidia linguistica. Qualcuno ha deciso di proporre (senza crediamo specificare di che si tratti) FARFALLE DI CONCRETTO, PENE AL POLLO, PENE AL PESTO etc. (lascio immaginare al lettore come queste frasi possano suonare all’orecchio di un italiano) Per quanto riguarda le pizze possiamo scegliere tra PROSCIOTO, VILLAGIO, PIKANTE, SORPRESSA, INFIMIO, PIACCIONA, DECORARE, CON CRIMINI. Come dolce suggerisco la coppa gelato BIANNERO, MIRACOLLO o TESORO DI BOSCO GRANDE. Il principe indiscusso dei menu rimane però la PIZZA PEPPERONI presente in tutti i rispettabili menù di pizzerie “italiane non italiane” dove i PEPPERONI si trasformano magicamente in salami di varia pezzatura.

Qualcuno a Varsavia nella fretta di aprire un ristorante italiano non ha controllato la concordanza tra i generi e ha scritto sull’insegna RISTORANTE ITALIANA. Tantissimi e variegati sono i nomi di ristoranti di ispirazione italiana: TRATTORIA RUCOLA, PARMA, LA TORRE, DA GRASSO. A parte il caso di chi, forse per celebrare tutto l’anno il 2 giugno ha chiamato il ristorante REPUBBLICA ITALIANA.

Sugli scaffali dei prodotti agroalimentari abbiamo trovato il sugo “bolognese” ASPIRO, il ketchup NAPOLI, la pasta SOPRANO, la pasta VITALIA, il formaggio grattugiato PARRANO, i tortellini LA COLLORE, gli antipasti VICCINI, lo yogurt VITELLO, le candeline profumate LA RISSA, il vermout TOTINO BIANCO, i caffè MILANO STYLE e SICILIA STYLE, i profumi LUCCA CIPRIANO e BRUNO BANANI, il deodorante LORETO, la pizza APETITO. La pizza GUSEPPE (di una nota multinazionale) non rinuncia a sottolineare anche per il pubblico polacco che si tratta di pizza “italiana”.

Nella moda abbiamo visto negozi chiamarsi SIZARRO, INTIMO, ESSENSA, DONO DA SCHEGGIA, MODESTA. Si possono indossare scarpe VENEZIA, BASSANO o GINO ROSSI, le calze CARLO MASSIMO, le camicie GIACOMO CONTI

L’autoscuola IMOLA non si riferisce alla cittadina romagnola ma probabilmente al circuito di F1 nel quale gli allievi forse immaginano sfrecciare piu’ veloci di chi modestamente ha scelto l’autoscuola MARIO.

Le società di vigilanza ROMA e JUWENTUS suggeriscono un incontro di calcio mentre IMPERO protegge gli esercenti con stile e autorevolezza?

IMPERO è anche la marca di sanitari per il bagno, mentre per il soggiorno ci si potrebbe accomodare sul divano ETNA entrando in casa da una porta dal marchio PORTA.

Un capitolo a parte trova la fascinazione di nomi legati alla mafia. Alle innumerevoli pizzerie e ristoranti CORLEONE e IL PADRINO e COSA NOSTRA abbiamo censito i biscotti AL CAPONE o MAFIJNE (in polacco mafioso).

Molte di queste denominazioni richiamano vagamente un “suono italiano” o una parola specifica italiana che non ha alcuna attinenza con l’Italia o il Made in Italy. Altre invece evocano chiaramente l’Italia e alla denominazione commerciale aggiungono anche sottodiciture in italiano e logo richiamante il tricolore (spesse volte invertito) o l’immancabile panorama con la campagna toscana. In questo caso il produttore vuole indurre il consumatore a pensare che il prodotto sia italiano.

Ci domandiamo a chi giova questo utilizzo dei nomi italiani nel commercio in Polonia e quanto vale a livello economico la denominazione italiana di servizi e prodotti che italiani non sono o che vorrebbero far credere essere.

Nei prossimi numeri cercheremo di continuare un viaggio tra le “botteghe oscure”, di cui abbiamo esplorato solo una minima percentuale, per cercare di capire nel dettaglio il fenomeno del finto Made in Italy e per scoprire il valore reale che l’idea intangibile di Italia può generare.

 } else {

Lasagne z dynią i bakłażanem

0

Składniki:

  • makaron typu lasagne 400 g
  • dynia 400 g
  • bakłażan 250 g
  • marchew 1 szt.
  • cebula 1 szt.
  • mleko 500 ml
  • masło 50 g
  • mąka 40 g
  • mozzarella 100 g
  • bulion warzywny 500 ml
  • parmezan
  • gałka muszkatołowa
  • sól
  • pieprz
  • olej do przysmażenia
  • oliwa extra vergine 2 łyżki
  • pomidorki do dekoracji

Przygotowanie:

Na początek oczyszczamy dynię z nasion i zewnętrznej części. Kroimy ją w kosteczkę. Szatkujemy także cebulę i marchew. Bierzemy garnek i zaczynamy przygotowywać krem z dyni – wlewamy olej, podsmażamy dobrze marchew i cebulę, potem zalewamy bulionem warzywnym. Przykrywamy pokrywką i gotujemy na wolnym ogniu przynajmniej przez godzinę, tak aby bulion zgęstniał.

Oczyszczamy bakłażan. Kroimy w drobną kosteczkę i posypujemy solą, tak aby bakłażan wypuścił wodę. Po 30 minutach odciskamy go i smażymy na dobrze rozgrzanym oleju.

W międzyczasie zagotowujemy mleko w garnku. W innym garnuszku robimy zasmażkę z masła i mąki – podstawę do sosu beszamelowego. Mąkę i masło mieszamy. Kiedy tylko mleko się zagotuje wlewamy je do garnka, w którym mamy zasmażkę i gotujemy całość przynajmniej przez 10 minut, aby mąka się zagotowała. Na koniec doprawiamy solą i pieprzem oraz gałką muszkatołową.

Kiedy dynia będzie gotowa (należy sprawdzić czy jest wystarczająco gęsta) miksujemy ją blenderem, aby powstało purée. Doprawiamy solą i pieprzem.

Mamy już bazę do zrobienia lasagne, krem z dyni, sos beszamelowy i smażone bakłażany. Łączymy teraz krem z dyni z sosem beszamelowym, aby powstał delikatny krem w kolorze pomarańczowym. Można go doprawić różnymi ziołami i przyprawami według uznania: pietruszką, oregano, bazylią, czy tez kolendrą. Nie zapominajmy o własnej inwencji!

Teraz możemy przystąpić do tworzenia naszej lasagne.

Bierzemy świeży makaron typu lasagne – jeśli chcemy mieć kilka małych lasagne możemy go pokroić, a jeśli robimy je w dużym naczyniu żaroodpornym, zostawiamy go w całości. Smarujemy nasze naczynie masłem i kładziemy pierwszą warstwę: makaron, potem po kolei krem dyniowy, bakłażany, mozzarellę oraz parmezan i od nowa, aż dojdziemy do czterech warstw.

Ostatnią warstwę robimy tylko z kremu dyniowego i parmezanu.

Całość pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 180°C przez 30-35 minut – do czasu, aż zobaczymy, że na zewnątrz powstała skorupka. Serwujemy z odrobiną sosu pomidorowego i listkiem bazylii.

Smacznego!

Lampedusa: europejskie Karaiby stały się granicą między dwoma światami

0

Cudowny pas ziemi o niewielkiej powierzchni 20 km kwadratowych, położony w sercu Morza Śródziemnego, oddalony o 113 km od kontynentu afrykańskiego i o 127 km od Sycylii, znalazł się dziś nagle i niezamierzenie w świetle reflektorów całego świata. Lampedusa jest przepiękną wyspą z grupy wysp Pelagijskich i jest najbardziej wysuniętym na południe zamieszkiwanym terytorium Włoch, usytuowanym na szerokości 35°30′ N, bardziej na południu niż Tunis czy Algier. Wyspa przemierzana była przez wieki przez kultury, które zdominowały tę część Europy: Fenicjan, Greków, Rzymian, Arabów, aż do 1630 roku, kiedy to Giulio Tomasi, Książę Lampedusy i Linosy, przodek autora „Lamparta”, został wyróżniony tym szlacheckim tytułem przez króla Hiszpanii. Na tej ziemi wylądowali także Francuzi i Maltańczycy, a Anglicy i Rosjanie starali się ją kupić. W końcu w roku 1860 wyspa znalazła się w rękach Włoch, pozostając aż do niedawna miejscem odległym, zapomnianym naturalistycznym rajem na środku Morza Śródziemnego, zamieszkiwanym przez dumnych i doświadczonych rybaków, tak jak kapitan Filippo, prawdziwy Popeye (po wł. „Braccio di Ferro” – przyp. tłum.), który zabrał mnie w nocy na połów tuńczyków i rekinów, kłócąc się z kolegami z Mazara del Vallo, którzy bezprawnie wpłynęli na wody Lampedusy.

Zarówno słabo zaludniona, jak i słabo dostępna Lampedusa aż do dnia dzisiejszego nie stała się obiektem szczególnych spekulacji budowlanych ani nadmiernej eksploatacji turystycznej, zachowując w ten sposób swój surowy i dziki charakter, z bajecznymi plażami, oddalonymi zatoczkami i grotami, bogatymi w zadziwiającą morską faunę. Oblana morzem, które nie ma czego zazdrościć Karaibom, do tego stopnia, że do dziś, mimo że z coraz mniejszą częstotliwością, Lampedusa jest jednym z niewielu miejsc na Morzu Śródziemnym, gdzie żółwie morskie Caretta Caretta składają jaja.

 

Tak, to prawda – moja ocena jest stronnicza. Niedawne wakacje z Matilde sprawiły, że dosłownie zakochałem się w tym miejscu, w turkusie wody, w afrykańsko-śródziemnomorskiej atmosferze, w kolacjach na bazie ryb złowionych kilka godzin wcześniej i warzyw i owoców z wyspy, w tych ludziach, dumnych i uprzejmych, no i w małym, ale uroczym szpitalu dla żółwi.

I tak, szukając bardziej obiektywnej opinii na temat uroków wyspy, spróbujmy poszukać czegoś w internecie. Na pytanie „jaka jest najpiękniejsza plaża na świecie”, odpowiedź brzmi: „Spiaggia dei Conigli”, położona na południu Lampedusy, która w tym roku otrzymała „Travellers’ Choice Beaches Award”, nagrodę ufundowaną przez Trip Advisor.

Ale to właśnie tu, naprzeciwko najpiękniejszej plaży na świecie, w październiku tego roku straciło życie 360 imigrantów. Desperatów, którzy w tej części Morza Śródziemnego wyruszają w kierunku Włoch i Europy, marząc o lepszym życiu, są tysiące rocznie, a dla wielu z nich drzwiami do Unii Europejskiej jest właśnie Lampedusa. Ten skrawek ziemi, przez wieki znajdujący się w zapomnieniu, staje się nagle granicą między dwoma światami. Są tacy, którzy wykorzystują desperację i marzenie o lepszym życiu wielu ludzi z Afryki Północnej, doprowadzając (za wielkie pieniądze, na niedostosowanych łodziach, niemieszczących się w najbardziej podstawowych normach bezpieczeństwa, higieny i cywilizacji) imigrantów na niewielką odległość od wybrzeży włoskich, głównie tych Lampedusy, gdzie potem ci nędzni piraci nowej generacji porzucają imigrantów na łasce morza.

W pewnej odległości od Spaggia dei Conigli, na głębokości 15 metrów umieszczona jest figuraMatki Boskiej z Dzieciątkiem, postawiona w podziękowaniu przez podwodnego fotografa Roberto Merlo, który na tych wodach ryzykował życie. Figurę, przed umieszczeniem jej na dnie w okolicach Lampedusy, pobłogosławił papież Wojtyła. Dzisiaj wydaje się, że powinna czuwać bardziej nad nieszczęsnymi imigrantami, aniżeli nad odważnymi nurkami i rybakami.

Losy imigrantów skłoniły papieża Franciszka do wizyty na Lampedusie w lipcu tego roku, tymczasem po ostatnich wydarzeniach odnosimy wrażenie, że w końcu także Europa zdała sobie sprawę, że jej południowa granica przechodzi także, a może głównie, przez Lampedusę.

Mając to na uwadze nawet ktoś z Europy Środkowej, może właśnie z Polski, patrząc na Lampedusę nie może już ograniczać się do widzenia jej jako oddalonego miejsca, gdzieś na środku Morza Śródziemnego. W nowej Europie, którą właśnie budujemy, Lampedusa jest symbolem naszej południowej granicy, której należy poświęcić jak najwięcej uwagi, ponieważ jest ona granicą między Europą a Afryką, a także między kulturą zachodnią a arabską; niezdolność odniesienia się do tego jest natomiast symbolem opóźnionej reakcji naszych europejskich instytucji, a nie tylko tych włoskich.

Ale już koniec z polityką, bo Lampedusę należy zaprezentować czytelnikom, zwłaszcza tym polskim, ze względu na jej fantastyczne piękno!

Jest to surowa i dzika wyspa, należąca geologicznie do Afryki, która wyróżnia się południowym wybrzeżem „postrzępionym” małymi plażami z białym, drobniutkim piaskiem. Kąpiel tam daje wrażenie bycia na Karaibach, dzięki ostrości z jaką widzi się ryby i dno – prawdziwy raj dla uprawiających snorkeling lub nurkowanie. W tej okolicy wśród licznych zatoczek, poza Spaggia dei Conigli, gdzie spędził swoje ostatnie dni znakomity śpiewak Modugno, wyróżnia się też Cala Pulcino. Wybrzeże północne jest natomiast wysokie, ze skałami z widokiem na morze, tworzącymi niezwykłe pejzaże, które przypomniały mi wybrzeże peruwiańskie wychodzące na Ocean.

Wyspa, mimo że niewielka, jest pełna interesujących miejsc. Wystarczy chęć odkrycia ich na motorze od strony lądu, można też wynająć łódkę, aby opłynąć ją na około.

To miejsce odmienne i niezapomniane, które polecam poszukującym niezwykłych celów podróży, czyli jedynych, które na dłuższą metę są godne zapamiętania.

Wywiad z Piero Cannasem, Przewodniczącym Włoskiej Izby Handlowej w Polsce

0

Spotykamy się z Piero Cannasem po raz pierwszy od momentu jego wyboru na Przewodniczącego Włoskiej Izby Handlowej i Przemysłowej w Polsce.

ys

Dzień dobry Panie Przewodniczący, wsztkiego najlepszego z okazji Pana wyboru na to stanowisko i prosiłbym na początek o krótkie przedstawienie się tym, którzy nie mieli okazji poznać kim jest Piero Cannas.

Przewodniczący Global Strategy Poland, lat 50, inżynier z ponad 25-letnim doświadczeniem zawodowym we Włoszech i za granicą w management consulting, zarządzaniu finansami i M&A. W 1992 r. byłem po raz pierwszy w Polsce, ówczesna Warszawa różniła się od tej dzisiejszej, towarzyszyłem wówczas grupie włoskich przedsiębiorców z sektora zootechnicznego w celu oceny ewentualnych możliwości inwestowania tutaj. Następnie z przyczyn zawodowych udałem się na Daleki Wschód, pracowałem wówczas dla CEO, jednej ze spółek managementu, consultingu i M&A w Singapurze z siedzibą główną w Szanghaju. Następnie w 2006 roku, kiedy założyłem Global Strategy wraz z moim wspólnikiem z Mediolanu, postanowiliśmy powrócić do Europy Wschodniej, a szczególnie interesowała nas Polska. Otworzyliśmy nasze biuro w 2009 roku, najpierw wspólnie z inną spółką z branży managementu i consultingu, a od 2012 roku działamy już samodzielnie. Dzisiaj nasza grupa liczy ponad 40 konsultantów, rozmieszczonych w biurach w Mediolanie, Warszawie, Pradze i Amsterdamie. W Polsce pracuje się bardzo dużo nad przejmowaniem firm międzynarodowych, ponieważ Warszawa jest ważnym miejscem finansowym Europy Wschodniej i wszystkie najważniejsze operacje finansowe z tej części regionu mają miejsce właśnie tutaj.

Jakie są przyszłe trendy, które będą panować w Polsce? Jakie mogłyby być oczekiwania firm włoskich, które chciałyby zainwestować tutaj?

Polska jest jednym z nielicznych krajów europejskich, w których trend wzrostu jest stabilny i dzięki temu przyciągają wiele inwestycji międzynarodowych. Wystarczy pomyśleć o tym, że w najbliższych perspektywach europejskich przewiduje się przeznaczenie sumy ponad 70 miliardów euro w ciągu najbliższych siedmiu lat na rozwój infrastruktury kraju. Do tej sumy należy dodać jeszcze kwoty, które wyłoży państwo polskie. Mówimy zatem o olbrzymich środkach, które posłużą do pokrycia zapotrzebowania przestrzeni infrastrukturalnej, w dziedzinach takich jak transport, energia i podstawowa infrastruktura. Polska jest krajem o prawie 40 milionowej populacji, z rynkiem wewnętrznym, który ciągle się zmienia.

Mówi się często o sektorze energetycznym w Polsce.

W Polsce od dawna bardzo rozpowszechnione jest używanie węgla, problemem jest wpływ tego zjawiska na środowisko naturalne. Również Polska chce przestrzegać protokołu z Kyoto i stara się zmieniać swoją politykę energetyczną, ulepszając sieć energetyczną. W poprzednich latach z uwagą śledzono złoża gazu łupkowego i mówiło się, że mogą one zagwarantować Polsce niezależność energetyczną przez następne 300-400 lat, lecz tak naprawdę nie wiadomo, jak wielkie są i na ile lat starczą. W Polsce dobrze rozwija się rynek związany z produkcją energii wiatrowej. Natomiast pozyskiwanie energii słonecznej jak na razie, z powodu pewnych norm prawnych, nie jest aż tak atrakcyjne dla inwestorów, choć są już gotowe projekty ustaw, które mogłyby zmienić tę tendencję i zachęcać do stawiania małych instalacji do pozyskiwania energii słonecznej.

Co się zaś tyczy Pańskiej kadencji w Izbie Handlowej…

Przede wszystkim chciałbym powiedzieć, iż nie wierzę, że istnieje jakikolwiek inny kraj na świecie, który tak jak Polska miałby na swoim terytorium tak dobrze rozwiniętą i wykwalifikowaną sieć firm włoskich. Włochy poprzez działalność swoich firm uczyniły Polskę głównym partnerem strategicznym pod względem inwestycji. Włoska Izba Handlowo-Przemysłowa w Polsce reprezentuje zatem miejsce fizyczne i wirtualne, gdzie włoscy przedsiębiorcy spotykają się i wymieniają się doświadczeniem , mogąc liczyć również na wsparcie swoich wspólników i mistrzów z dziedziny przemysłowej z całego świata. Właśnie z tego powodu rola Izby jest ważna, łączy i wspomaga społeczność włoską w Polsce. Pierwszy krok, który właśnie czynimy, to połączyć wszystkie obecne filie w Assocamerestero, co z punktu widzenia organizacyjnego powoduje szereg zmian, wymaga wysiłku i inwestycji, nad którymi aktualnie zarząd kończy pracę. Zmiany te przyczyniają się do skoku jakościowego i dają możliwość jeszcze bliższego współdziałania z włoskimi przedsiębiorcami już obecnymi w Polsce i z tymi przyszłymi. To jest nasz najbliższy wyznaczony cel, który zamierzamy zrealizować w przeciągu 6 najbliższych miesięcy. Chcemy, by nasz status prawny został usankcjonowany. Będziemy mogli wtedy stworzyć prawdziwy system wspólnie z innymi instytucjami włoskimi obecnymi w Polsce, poczynając od Ambasady i ICE. Przyszli przedsiębiorcy, którzy zdecydują się inwestować w Polsce będą mogli liczyć na naszą pomoc w wejściu na rynek i maksymalne wsparcie. W dniach 9-12 listopad będziemy uczestniczyć w spotkaniu Convention Mondiale di Assocamerestero i to będzie nasza pierwsza konfrontacja z innymi Izbami Handlowymi, Pozwoli to nam poznać, ocenić i ulepszyć naszą ofertę zarówno w stosunku do małych i średnich, jak i dużych firm.

 

Spaghetti Bolognese nie istnieją!

0

O tym, że spaghetti bolognese nie istnieją, dowiedziałam się dopiero po przyjeździe do Bolonii. Chcąc dobrze rozpocząć czas mojego stypendium w tym pięknym mieście, postanowiłam udać się do restauracji i skosztować prawdziwych Spaghetti Bolognese… Reakcja kelnera, po tym jak usłyszał moje zamówienie, była dosyć gwałtowna. Nieco wzburzony, szybko wyprowadził mnie z błędu tłumacząc (energicznie przy tym gestykulując), że jest to jakiś niedorzeczny wymysł, a typową potrawą dla Bolonii są Tagliatelle al Ragù (nieziemsko smaczne, swoją drogą). Po tym zdarzeniu wiedziałam już doskonale, że czas studiów w Bolonii będzie dla mnie wspaniałą okazją do lepszego poznania nie tylko tego miasta, ale i całego kraju, do obalenia części mitów na temat Włochów i włoskiej kultury, a także do odkrycia wielu nowych, fascynujących faktów. Jako niemal chorobliwa miłośniczka Półwyspu, odwiedziłam ten kraj już kilka razy i zwiedziłam naprawdę wiele miejsc. Ale dopiero teraz, kiedy nie jestem typową turystką, a prowadzę tu codzienne, normalne życie, mogę lepiej przyjrzeć się prawdziwej Italii i jej mieszkańcom.

Mit spaghetti bolognese obaliłam już pierwszego dnia. Kolejna lekcja czekała mnie po wejściu do zatłoczonego baru, gdzie po 10 minutach nieudolnych prób zamówienia dwóch “caffè”, zdesperowana zapytałam stojącą obok Włoszkę: „ Przepraszam, gdzie jest kolejka?”. Po tym jak zmierzyła mnie z niedowierzaniem wzrokiem usłyszałam tylko : „Kochanie, pobudka! Jesteśmy we Włoszech!!!”. Teraz już wiem, że tutaj nie stoi się w kolejkach. Odkryłam również, że na włoskich ulicach panują zupełnie inne zasady ruchu drogowego, niż w Polsce (po pierwszej przejażdżce rowerem po ulicach Bolonii czuję, że poziom adrenaliny w moim organizmie nie spadnie jeszcze przed długi czas).

Wieczny zgiełk, odgłos pędzących wąskimi uliczkami skuterów, klaksony samochodów i kłótnie ulicznych sprzedawców. Taka jest Bolonia – gwarna i zawsze pełna życia. To właśnie tu nawet późną nocą (czy też wczesnym rankiem) można zjeść pyszne pączki z czekoladą na gorąco. To tu można spacerować podczas deszczu bez parasola, dzięki portykom, które łącznie liczą aż 35 kilometrów. Bolonię można zwiedzić w jeden dzień. Ale wtedy jedynym wspomnieniem pozostającym w głowie turysty jest symbol miasta – dwie wieże, Asinelli i Gariselda. Panorama, którą można zobaczyć ze szczytu wież podobno zapiera dech w piersiach (ja niestety muszę sobie odmówić przyjemności podziwiania jej, ponieważ według legendy student, który wejdzie na wieże, nie ukończy nigdy studiów… nie jestem przesądna, ale może lepiej dmuchać na zimne). Jednak aby w pełni poczuć klimat tego niezwykłego miasta, lepiej jest poświęcić na to więcej czasu. Spokojnie zapuścić się w labirynt urokliwych uliczek i w przypadkowo znalezionym barze słuchać muzyków jazzowych, popijając przy tym pyszne Lambrusco. Bolonia to miasto smaków i zapachów, a zarazem istny raj dla studentów. Bolonia jest „uczona”, bo to właśnie tutaj mieści się najstarszy uniwersytet w zachodnim świecie, „ gruba”, ponieważ słynie z wyśmienitej kuchni oraz „ czerwona” ze względu na kolor cegieł, z których zostały skonstruowane wieże i budynki. Bolonia to także miasto sekretów. Kryje ich w sobie siedem. Albo pięć. Lub też dziewięć… Mam wrażenie, że każdy bolończyk ma własną wersję. Ja jak na razie odkryłam trzy z nich. Mam nadzieję, że do momentu opublikowania następnego numeru Gazzetta Italia poznam je wszystkie…

Gli Spaghetti alla Bolognese non esistono!

0

Magdalena Radziszewska

Solamente dopo il mio arrivo a Bologna ho scoperto che gli “Spaghetti alla Bolognese” non esistono. Volendo cominciare bene il periodo del mio scambio studentesco in questa bellissima città, avevo deciso di andare in un ristorante e assaggiare dei veri spaghetti bolognese… La reazione del cameriere, quando ha sentito la mia richiesta, è stata abbastanza violenta. Un po’ innervosito mi ha spiegato (colorando le sue espressioni con un’energica gesticolazione) che “Spaghetti alla Bolognese” sono un’invenzione assurda e che un piatto tipico di Bologna sono semmai le Tagliatelle al Ragù (eccezionalmente squisite, però!). Dopo questo aneddoto avevo già capito come il periodo dei miei studi a Bologna sarebbe stato per me una buona occasione di scoprire sia questa città che tutta l’Italia eliminando alcuni miti o stereotipi sugli Italiani e sulla cultura italiana magari scoprendo tanti nuovi aspetti interessanti. Visto che sono un’amante quasi morbosa della Penisola, ho visitato questo paese diverse volte ed ho visto davvero molti luoghi. Però solamente adesso, che non sono una tipica turista, ma vivo una quotidianità italiana, posso osservare meglio la vera Italia e i suoi abitanti.

Il mito degli Spaghetti alla Bolognese, l’ho abbattuto già durante il mio primo giorno a Bologna. L’occasione di una seconda è capitata in un bar affollato, dove dopo dieci minuti di tentativi mancati di ordinare due caffè, ho chiesto (un po’ disperata) a una signora che mi stava accanto: “Mi scusi, ma dov’è la fila?” Dopo avermi squadrata con lo sguardo da capo ai piedi con diffidenza mi ha detto: “Tesoro, svegliati! Siamo in Italia!!!”. Adesso lo so già che in Italia non si fa la fila. Ho scoperto anche che sulle strade italiane esistono regole del traffico stradale totalmente diverse da quelle in Polonia (sento che il livello d’adrenalina nel mio organismo, dopo la mia prima passeggiata in bici per le strade di Bologna, non calerà per un bel po’).

Un frastuono continuo, il rumore delle moto che corrono per gli stretti vicoli, clacson delle macchine e litigi dei venditori lungo la strada. Questa è Bologna, chiassosa e sempre piena di vita. Proprio qui anche di notte tarda (fino a mattina inoltrata) si possono mangiare i bomboloni al cioccolato caldi. Qui si può camminare durante un temporale senza l’ombrello grazie a portici che contano in totale ben 35 kilometri. Si può anche visitare Bologna in un solo giorno. Però in questo caso l’unica immagine che resta nella testa di un turista frettoloso è il simbolo della città le due torri dette degli Asinelli e Gariselda. Dicono che il panorama che si può ammirare dalla cima delle torri mozza il fiato (io purtroppo devo rinunciare al piacere di ammirarla vista la leggenda secondo cui ogni studente che sale le due torri non si laurea mai…non sono molto superstiziosa, però in questo caso forse è meglio eccedere in prudenza). Tuttavia, per poter sentire pienamente il clima di questa meravigliosa città è meglio dedicare un po’ più di tempo per la visita. Tranquillamente inoltrandosi nell’intrico di vicoli affascinanti e poi in un bar, trovato casualmente, ascoltare dei jazzisti, sorseggiando lentamente un bicchiere di squisito Lambrusco. Bologna è una città di sapori e aromi e, nello stesso tempo, un paradiso per gli studenti. Bologna è “la Dotta”, perché proprio qui si trova l’università più antica nel mondo occidentale, “la Grassa” perché è famosa per la sua cucina eccellente e “la Rossa” visto il colore dei mattoni con cui erano costruiti palazzi e torri. Bologna è anche la città dei segreti. Ne nasconde in sé sette. Oppure cinque. O forse nove…mi pare che ogni bolognese abbia la propria versione. Fin d’ora ne ho scoperti tre. Spero che prima della pubblicazione del prossimo numero di Gazzetta Italia li scoprirò tutti…

 

I Say Mikey – druga strona medalu

0

Ewa Solonia

www.soloniacity.blogspot.com

Warszawiacy, którzy chodzą na dyskoteki słynące nie tylko z dobrej zabawy, ale również muzyki z pewnością spotkali tego wysokiego, wesołego DJ-a, który nazywa się I Say Mikey. Idąc na jego imprezę mamy pewność, że będzie różnorodnie, energetycznie i bardzo tłoczno, bo I Say Mikey jest obecnie prawdopodobnie najmodniejszym DJ-em w Warszawie. Mimo że na rynku działa od 10 lat, to właśnie teraz jego kariera nabrała tempa, czego dowodem jest pękający w szwach grafik. Jednak dziś nie o tym będzie mowa! Nie każdy to wie, ale ten znawca imprezowych rytmów ma drugą, równie interesującą pasję.

Michał Torzecki, bo tak nazywa się sprawca wielu moich nieprzespanych nocy, ma w życiu dwie równoważące się pasje: muzykę i… malarstwo. Weekendami bawi ludzi, aby w tygodniu malować w samotności. Wychował się w Nowym Jorku, a po powrocie do kraju ukończył Europejską Akademię Sztuk, gdzie obronił dyplom pod okiem Franciszka Starowieyskiego. Następnie został jego asystentem, aż do śmierci profesora. Figuratywne malarstwo Michała oscyluje wokół jednego tematu.

– Kocham zwierzęta i moje prace związane z malarstwem (a także charytatywne) są im poświęcone. Pierwsza wystawa po ukończeniu studiów nosiła tytuł “ZOO” i przedstawiłem w niej portrety psychologiczne ponad 20 zwierząt. Od tego czasu najmocniej trzymam się właśnie tego tematu.

Jest to Twój zawód wyuczony. Kiedy zorientowałeś się, że właśnie tym chcesz się zajmować?

– Wrażliwe oko odziedziczyłem chyba genetycznie (śmiech). Mój ojciec jest metaloplastykiem, ale też maluje obrazy. Mój dziadek był architektem, ale też malował. Prapradziadek też malował. Chyba tylko pradziadek nie malował, ale za to jego brat cioteczny był chyba najwybitniejszym artystą plastykiem wśród nas. Ja zawsze lubiłem rysować.

Michał ma przytulny pokój w Pracowni Wschodniej przy ul. Lubelskiej, gdzie przy romantycznym dźwięku przejeżdżających pociągów maluje obrazy na zamówienie i przygotowuje się do swojej czwartej autorskiej wystawy.

– Tym razem postanowiłem przygotować kolekcję przedstawiającą nowe podejście do pop artu. To kombinacja memów, czyli popularnych obrazków, którymi ludzie posługują się w internecie, z popularnymi frazesami. Dzięki zaskakującym połączeniom obrazy i teksty nabierają nowego znaczenia. Myślę, że kultura obrazkowa w internecie bardzo ogranicza relacje międzyludzkie. To przykre, że ludzie zamiast normalnie się komunikować przesyłają sobie obrazki i godzinami siedzą przed komputerem i oglądają kotki. O ile wiem, nie było jeszcze nigdzie na świecie wystawy konceptualnej o memach. Jest to na tyle ciekawe i potoczne zjawisko, że sam temat sprowokuje odbiorców do dyskusji.

Prace Michała stanowią sztukę konceptualną, a więc na ich temat się dyskutuje. Najbliższą okazją do rozmowy będzie wernisaż 29 Listopada, w galerii Mysia 3, o godzinie 19. Do zobaczenia!

 

Ferrari – firma produkująca marzenia

0

Maranello, gminne miasteczko położone kilkanaście kilometrów na południe od Modeny, pomimo swego uroczego położenia dalej byłoby jednym z wielu włoskich, kilkunastotysięcznych miast zapomnianych turystycznie, gdyby nie jeden fakt. Właśnie tutaj w latach 40-tych ubiegłego wieku znany kierowca wyścigowy Enzo Ferrari przeniósł swoją małą fabrykę samochodów z Modeny. Do dnia dzisiejszego na powierzchni 240 000 m2 produkuje się marzenia. Nie samochody, a właśnie marzenia. Każdy z limitowanej produkcji 7 000 egzemplarzy jest praktycznie na zamówienie. Przyszły właściciel może wybrać w fabryce tapicerkę, kierownicę i jej obszycie, kolor zacisków hamulcowych i obrotomierza, barwę i wzór szwów tapicerki, a nawet kolor dekielków felg. Ferrari jest w stanie spełnić, prawie wszystkie życzenia właściciela odnośnie wymarzonej specyfikacji, z wykluczeniem różu w odcieniu Barbie. Oczywiście przelot samolotem, hotel i wszelkie koszty pobytu Klienta w fabryce opłaca Ferrari. Wartość takiego pakietu, dowolnie konfigurowanego przez przyszłego właściciela może dochodzić nawet do 30% wartości auta. Wyjątek stanowi rynek polski, którego Klienci konfigurują jedne z najdroższych egzemplarzy Ferrari.

Pomimo faktu, iż branża motoryzacyjna boryka się z problemami finansowymi, Ferrari jako jedyny obecnie producent samochodów nie ma trudności z ich sprzedażą. Marka Ferrari nigdy nie uległa trendom ani pokusie zaprojektowania i produkcji modelu SUV, z założenia tracąc ogromny i bogaty rynek rosyjski (przez brak sieci dróg dla nisko zawieszonych samochodów sportowych). Termin oczekiwania na zamówiony samochód, jest dodatkowym aspektem budującym napięcie. Stan emocjonalny przyszłego posiadacza Ferrari przypomina oczekiwanie na ukochaną, wymarzoną kobietę. Czy ktoś z Was pamięta to uczucie?

Obecnie wydaje się, że sytuacja finansowa koncernu jest bardzo dobra. Znakomite płace, oddani pracownicy, dopłaty do szkół i szkolnego wyposażenia dzieci pracowników, rozumne i ludzkie zarządzanie dały owoc pod postacią jednej z najlepiej rozpoznawalnych marek na świecie. W tym roku w czasie salonu w Genewie Ferrari zaprezentowało swoje nowe auto. Cudeńko!

Zapraszam Was w czasie włoskich wakacji do Maranello. Wejdźcie do Muzeum Ferrari, by zobaczyć za czym tęsknią chłopaki. Skorzystajcie z możliwości przejechania się bądź superrealistycznym symulatorem F1, oddającym prawie że zapach toru wyścigowego, bądź jednym z prawdziwych modeli auta. Zamówcie sobie autokarową wycieczkę do fabryki (uwaga! nie wolno filmować i fotografować). Zostanie to Wam i waszym dzieciom w głowie do końca życia.

A Wasze żony? Wreszcie będą wiedziały do czego wzdychacie i co mogłoby być dobrym urodzinowym prezentem. Pyszne espresso w muzealnej kafeterii sprzyja takim przemyśleniom.

Poniżej dwa filmiki (robione telefonem komórkowym):