Pomiędzy morzem a niebem. Biegiem.

0
1168

Nie mogłam się za ten artykuł zabrać. Temat wdzięczny, temat na czasie. Mam pisać o moim ukochanym włoskim regionie, albo nawet o dwóch najbliższych sercu regionach, a jednocześnie dwóch regionach najbliższych – geograficznie – Polsce. Mam pisać o jednej z moich pasji. Serce pełne emocji, głowa pełna informacji, natchnienia brak. I podświadomie robię wszystko, aby tylko nie usiąść za biurkiem, bo nie chcę napisać „gniota”. A więc zrobiłam powidła śliwkowe i konfiturę malinową, upiekłam chleb i drożdżowe ciasto wegańskie… A później poszłam pobiegać. Pobiegać. No właśnie.

Prawdopodobnie nie ma lepszego sposobu na uporządkowanie myśli, znalezienie inspiracji. Prawdopodobnie nie ma piękniejszych miejsc do biegania, niż te we Włoszech.

Wenecja. Stolica regionu Veneto. 0 m n.p.m., często nawet poniżej zero. Marmolada. Najwyższy szczyt Dolomitów. 3343 m n.p.m. Ośnieżone Dolomity doskonale widać z dzwonnicy przy Placu Świętego Marka na lagunie. Pomiędzy, rozciąga się nizina poszatkowana korytami rzek płynących ku Adriatykowi i dalej wzgórza Valdobbiadene porośnięte szczepem winogron prosecco. Pobiec z Wenecji na szczyt Marmolady? Tak. Dokonali tego kilka tygodni temu dwaj ultramaratończycy z Veneto. Wystartowali z Placu Świętego Marka o zachodzie słońca, na szczycie królowej Dolomitów stanęli o zachodzie słońca dwa dni później. 46 godzin biegu non stop. Ponad 200 km na nogach, biegiem, walcząc ze snem, ze zmęczeniem. Wszystko po to, aby zrealizować marzenie z dzieciństwa. Połączyć dwa bieguny jednego z najbogatszych kulturowo i geograficznie regionów Włoch. Zarazić innych pasją biegania. Poruszyć. Wzruszyć. Zainspirować. Pomysłodawca tego wyczynu, William Da Roit z małej górskiej miejscowości La Valle Agordina, mówi, że ta przygoda zmodyfikowała jego DNA. Wielki wyczyn, nieludzkie zmęczenie, nieoceniona próba przyjaźni dwóch biegaczy, nieziemskie wzruszenie, gdy z wierzchołka Punta Rocca na horyzoncie dostrzegli lagunę i maleńkie z tej perspektywy miasto na niej.

William Da Roit i Elvis Secco jako pierwsi pokonali tę trasę biegiem. Ich wyczyn zapisuje się w historii sportu. Ale zapisuje się także w sercach wielu osób, które wspierały ich na trasie, podziwiały, dopingowały.

Tak, bo Włosi dopingować potrafią najlepiej. Na co dzień i od święta. Nigdzie na świecie nie spotkałam się z takim dopingiem, gdy samotnie biegłam po górskich ścieżkach, „wypluwając płuca”. Nie było osoby, która, gdy ją mijałam, nie powiedziałaby kilku miłych słów, nie wyraziła podziwu, nie dodała otuchy. Takie wsparcie uskrzydla. Na co dzień. A od święta? Można śmiało powiedzieć, że w sezonie biegowym w Dolomitach i okolicach nieprzerwanie trwa biegowe święto. Właściwie w każdy weekend organizowane są zawody. Niejedne. Jedyna trudność to wybrać te, w których wystartować.

Czym różnią się zawody biegowe w Polsce od tych we Włoszech? Przede wszystkim atmosferą. My Polacy zawzięcie ze sobą rywalizujemy, dla Włochów bieganie to głównie zabawa i sposób na spędzanie czasu w dobrym towarzystwie. I również podczas zawodów przekonałam się, że prawdopodobnie nie ma lepszych kibiców niż ci we Włoszech.

Najtrudniejszy w zaplanowaniu sezonu biegowego jest wybór imprezy, w której chcielibyśmy wziąć udział. Poza tym wszystko tu zależy od nas. W bieganiu nie potrzebujemy drogiego sprzętu. Wystarczy para butów i chęć. Silna wola. Charakter. A ten szlifujemy i umacniamy z każdym przebiegniętym kilometrem. Jak mówi mój Przyjaciel ultramaratończyk: Masz w głowie mózg. Masz stopy w butach. Możesz pobiec w którymkolwiek kierunku chcesz.

W tym roku w Cortinie d’Ampezzo, podczas The North Face Lavaredo Ultra Trail zameldowało się około setki biegaczy z Polski. W Cortinie można pobiec ultra na dystansie 119 km, Cortina Trail – 47 km lub Sky Race – 20 km. A wszystko w jeden czerwcowy weekend.

Wielu moich znajomych rokrocznie wybiera bieg Transcivetta. Civetta to obok Pelmo i Marmolady  najbardziej charakterystyczny masyw w Dolomitach. Transcivetta wyróżnia się właśnie zapierającymi dech w piersiach krajobrazami, przez które prowadzi panoramiczna trasa zawodów, u podnóży Monte Civetta. A same zawody biegnie się w parach, co sprzyja dobrej zabawie, ale też zacieśnianiu więzów przyjaźni i sprawdzania się w koleżeństwie. Bo tu już nie jesteś odpowiedzialny tylko za siebie, ale również za partnera, z którym spędzasz ten dzień w górach. W Transcivetta startują wszyscy, niezależnie od wieku, poziomu wytrenowania, doświadczenia. Na starcie w 2015 roku stawiło się 2000 uczestników. Klasyfikowane są pary męskie, kobiece, mieszane. Najlepsi pokonują 23 km trasę z 2000 metrów przewyższenia w niewiele ponad 2 godziny, ale wiele par przekracza linię mety po 6 godzinach – bo najważniejsze jest upajanie się wspaniałymi widokami i niesamowitym przyjęciem w kolejnych schroniskach na trasie, w których uczestnicy zawodów dostają wsparcie logistyczne. Tak, w Rifugio Tissi mogłabym zostać na zawsze!

„Szlak horyzontów”: taką nazwę nosi trasa, przez którą prowadzi Sky Race Monte Cavallo. To jedne z pierwszych górskich zawodów, w których startowałam, ale też takie, które na zawsze zostają w sercu. Monte Cavallo wyrasta bezpośrednio z niziny wenecko-friulańskiej. To pierwsza górska ściana w drodze z Wenecji na północ. Wspinając się autem do miejscowości Piancavallo, w której zawody mają start i metę, doskonale widać całą nizinę, lagunę, i dwie stolice północnych prowincji Włoch: Wenecję i Udine. Nic dziwnego, że trasa biegu została ochrzczona mianem szlaku horyzontów. Z wielu punktów na trasie rozciąga się panorama na cały łańcuch Dolomitów, dominujących krajobraz na północy i statki na redzie oraz adriatyckie wybrzeże na południu.

W stronę wybrzeża prowadzi też trasa maratonu weneckiego. Maraton startuje ok. 20 km w głębi lądu, nad rzeką Brenta. Unikalność riwiery Brenty, miejsca, gdzie historia, kultura, sztuka i przyroda uzupełniają się wzajemnie, doceniona została już przez weneckich dożów i arystokratów, którzy wzdłuż rzeki budowali swoje imponujące rozmachem letnie rezydencje. Po przebiegnięciu wzdłuż rzeki, maratończycy przekraczają długi na 4 km Most Wolności i dalej kierują się przez Zattere, most pontonowy na Wielkim Kanale (zbudowany specjalnie na potrzeby maratonu i demontowany chwilę po przebiegnięciu ostatniego zawodnika), Plac Świętego Marka na metę w okolicy Arsenału. „To jeden z najpiękniejszych maratonów świata”, mówi Alex Zanardi, jeden z najlepszych włoskich sportowców, ambasador weneckiego maratonu. Zapisy na tę imprezę jeszcze trwają. Kto więc czuje się na siłach, może jeszcze tej jesieni zasmakować atmosfery włoskiego święta biegania. Do zobaczenia w Wenecji 25 października!