Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 73

Parma – miasto zamknięte

0
Katedra. Widok na kopułę autorstwa Correggia

Artykuł został opublikowany w numerze 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Parmigianino, Parmigiano-Reggiano, Parmigiana, Parma Calcio, parmeńska szynka, Acqua… Parma, Parma, Parma. Za wszystkim kryje się miasto regionu Emilia-Romania, gdzieś między Modeną a Piacenzą, a jeśli ktoś przyjmuje szerszą perspektywę to Bolonią a Mediolanem. 

Zaproponowany tytuł „Parma – miasto zamknięte”, nasuwający naturalnie skojarzenie z jednym z najważniejszych filmów Roberto Rosselliniego, narodził się dopiero niedawno, kiedy Włochy stały się europejskim ogniskiem panującego nadal nieszczęścia. Parma leży jakieś 70 km od Codogno, gdzie wykryto pierwszy przypadek dewastującego kraj wirusa (na marginesie – to także dogodna stacja przesiadkowa dla podróżujących pociągiem z Cremony do Piacenzy). XV-wieczny widok Parmy, który pokazuje zamknięte murami miejskimi miasto, jest jednak teraz adekwatną metaforą wszechobecnej kwarantanny i bieżącej sytuacji całej Italii. Początkowo tytuł miał brzmieć „Parma w jeden dzień”, w tym też duchu chcę opowiedzieć o słynnym mieście Emilii-Romanii. Podobno Bernard Berenson oburzył się, kiedy Kenneth Clark powiedział mu, że zamierza zwiedzać Włochy bez przygotowania, idąc na turystyczny żywioł. Nie jest to zawsze dobra metoda, ale z Parmą zaryzykowałem, choć dokładnie wiedziałem, co chcę zobaczyć. Po przyjeździe do Mediolanu, pobiegłem szybko na Centrale, by zdążyć na najbliższy pociąg, który przez m. in. Lodi i Piacenzę w około półtorej godziny, pozwolił mi już stać na peronie parmeńskiego dworca. Skoro plan jest napięty można od razu ulicą Giuseppe Verdiego, kierować się w stronę centrum. 

Widok na plac katedralny

Parma liczy około 170 tysięcy mieszkańców, w mieście znajduje się uniwersytet (jeden z najstarszych),  o czym można od razu przekonać  się po zobaczeniu Piazza della Pace, który jest naturalnym miejscem spotkań młodych ludzi. Ma się wrażenie, że w sezonie akademickim to wielki hot spot poza murami uczelni, gdzie prawdopodobnie przez cały rok można nie tylko wygrzać się na murku albo trawie, ale też po prostu przysiąść z książką i notatkami. Stąd już tylko rzut beretem do artystycznego skarbu miasta, wystarczy pójść w strada Macedonio Melloni i następnie skręcić za chwilę w lewo w zazieleniony pasaż, który prowadzi do Camera di San Paolo. Tam w dawnym klasztorze znajdują się malowidła Corregia (1489-1534),jednego  z ciekawszych twórców swego czasu, który zamiast przepychu  metropolii wybrał prowincję i w niej pozostał. Jego malarstwo jest ciepłym hymnem dla tych, którzy decentralizują przypływu geniuszu i składają go w zaciszne komnaty.

W trzydziestym roku życia Corregio namalował mitologiczny program dla przeoryszy benedyktynek Giovanny Piacenzy (zadziwia, że mógł powstać dla osoby duchownej), przyozdabiając jej cele – Camera della Badessa. Siostra musiała mieć naprawdę szerokie horyzonty humanistyczne, by w tak poza chrześcijański sposób myśleć o swojej „kamerze”. Pod wielką sklepienną pergolą, uśmiechają się do nas puchate putta w rozmaitych konfiguracjach swoich niefrasobliwych myśliwskich zabaw, a triumfuje nad nimi bogini łowów Diana, której podobizna zdobi kominek.

Corregio jest liryczny, co przejawia się także w jego kolejnych zamówieniach, czyli w kościele św. Jana Ewangelisty oraz w katedrze, gdzie przyjął zamówienie namalowania w kopule „Wniebowzięcie Matki Boskiej”. Realizacja powstała w latach 1526-1530 i w pełni zapowiada barok, kiedy o baroku jeszcze nie może być mowy. Nie ma tu dramatu, to doniosłe wydarzenie święte grono przyjmuje łagodnie. Ostatecznie zakonnicy nie byli zadowoleni z realizacji tego nowatorskiego przedsięwzięcia, dopiero Tycjan, przejeżdżając przez miasto, ocenił tę pracę należnie, mówiąc, że nawet gdyby wypełnić kopułę złotem i ją odwrócić, zapłata byłaby za mała.

Skojarzenie z zamkniętym miastem wiążę się także z poczuciem, że Parma swoje skarby gromadzi jeden od drugiego w odległości około 500 m na dość niewielkim terenie. Po drodze między założonymi punktami, warto coś zjeść, a co można zjeść w Parmie? To pytanie retoryczne. Pamiętajmy tylko, że to nazwa Parmigiano-Reggiano jest nazwą oficjalną parmezanu, bez którego wielu nie wyobraża sobie włoskiej kuchni. Wytwarzany jest w regionie Emilii (Parma, Modena, Reggio Emilia, Bolonia). Decyduję się na tortelli parmigianino. Tutaj nie da się nic dodać, można tylko uzupełniać kolejne punkty jednodniowego programu, a zatem katedra, pobliskie niedoceniane średniowieczne baptysterium, wspomniany wcześniej kościół św. Jana Ewangelisty.

By pozostać przy wątkach kulinarnych, po drodze zbieram kolejne punkty w tej jednodniowej grze, za parę euro kupuję małą kanapkę z Prosciutto di Parma, którą pochłaniam zanim przekroczę wejście do pobliskiej świątyni. Basilica Santa Maria della Steccata zachowuje skarby innego wielkiego twórcy miasta, który od niego nigdy nie ucieknie – Parmigianina. Tutaj przychodzi na świat (a Corregio w Coreggio; czy coś tutaj nie jest jasne?), potem spędza trzy lata w Rzymie, gdzie pracuje dla papieża Klemensa VII i jest uważany za następcę Rafaela. Jego karierę pokrzyżowało jednak „Sacco di Roma” w 1527 roku. Parmigianino, czy po prostu mówmy mu po imieniu – Girolamo Francesco, wraca do rodzinnego miasta, gdzie od 1535 roku zdobi kościół, do którego właśnie wszedłem. Biblijne „Trzy głupie panny”  wyraźnie wyróżniają się na kolebce sklepienia (z tego samego czasu pochodzi obraz „Madonna z długą szyją”, przechowywany w Uffizi, zanim tam trafił też wisiał w Parmie w kościele Santa Maria de’Servi). W 1539 malarz przerywa pracę nad malowidłami, za co trafia do więzienia, a jeszcze w między czasie pochłania go alchemia. Wkrótce umiera w wieku 37 lat.

Kiedy wychodzimy z Bazylki Santa Maria Steccata, po prawej stronie rzuca się w oczy Teatro Regio di Parma, otwarty w 1829 roku. W swoim czasie był jednym, obok La Scali, z ważniejszych teatrów operowych w Italii i zachwycał nie tylko książąt Parmy. Warto na marginesie dodać, że z miasta farnezyjskiego rodu pochodził także Arturo Toscanini. Przed powstaniem Teatro Regio przedstawienia odbywały się w zbudowanym w 1618 roku Teatro Farnese, który znajduje się w pobliskiej Palazzo della Pilotta. Jest tam także pinakoteka, na którą składały się zbiory rodziny Farnese, przywiezione z Rzymu w drugiej połowie XVII wieku. Duża ich część trafiła w 1734 roku do Neapolu, niemniej dalej na miejscu można podziwiać wspaniałe obrazy m. in. Corregia, Sebastiana del Piombo czy Cimy da Conegliano. 

„Herkules”, I wiek n.e., Galleria Nazionale di Parma

Spacer po Pinakotece zazwyczaj maksymalnie wypełnia liczbę kroków, którą można zrobić w ciągu dnia. Na dworzec warto wrócić viale Paolo Taschi, by zobaczyć choć na chwilę rzekę Parmę i zaciszną okolicę tutejszych domów, jakich pewnie w dalszej części miasta, wiele. Na koniec chciałbym zadeklarować , że nie zgadzam się ze Stendhalem, który pisał o Parmie, że to miasto „dość nudne”.

W istocie nie ma tu przepychu Rzymu, codziennych fajerwerków metropolii, a perły trzeba zbierać w spokojnych uliczkach centrum. I choć północne Włochy mają teraz inne zmartwienia, warto kiedyś za nimi podążyć.

 

foto: Dawid Dziedziczak

Nanni Moretti: ironia, polityka, ego

0

Artykuł został opublikowany w numerze 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Kiedy myślimy o „wielkim włoskim kinie”, to wyobrażamy sobie w pierwszej kolejności dzieła klasyków lat sześćdziesiątych. Fellini, Visconti, Pasolini, de Sica… Tym razem wybierzemy się jednak w inną, mniej „klasyczną” podróż, a nasza uwaga skupi się na reżyserze zdecydowanie bardziej współczesnym. Twórcy, którego w ojczyźnie określano niejednokrotnie – i niekiedy ze szczyptą złośliwości – mianem „sfrustrowanej, filmowej Kasandry”.

Mowa tu rzecz jasna o Nannim Morettim, którego cała filmografia jest w dużej mierze przesiąknięta autoironią, autotematyzmem i autobiografizmem. Za pomocą kamery Włoch otwarcie pokazał, że „społeczno-politycznym ideom” trzeba być wiernym nie tylko na piśmie, ale też w praktyce; za sprawą swoich dzieł reżyser stawia bardzo trafne, socjologiczne diagnozy, które nie boją się ukazywania włoskiego narodu jako pełnego sprzeczności i niedoskonałości. Już od czas jego debiutu („Io sono un autartico”, tłumaczony jako „Jestem samowystarczalny” [1976]), Moretti rzeczywiście udowodnił, że jest twórcą o własnym głosie i niezależnym spojrzeniu, zdecydowanie oderwanym od prawideł „filmowego mainstreamu”.

Twórczość Morettiego doczekała się na przestrzeni lat znaczących wyróżnień, przede wszystkim na prestiżowym Festiwalu Filmowym w Cannes (m.in. „Złota Palma” za „Pokój syna”, [La stanza del figlio, 2001]; ostatnia jak dotąd w historii współczesnego włoskiego kina). Na Półwyspie Apenińskim natomiast jego filmy od zawsze często dzieliły krytykę, a przede wszystkim publiczność. Po premierze „Słodkich snów” (Sogni d’oro, 1981) na festiwalu w Wenecji – surrealistycznej opowieści o zdolnym reżyserze w kryzysie, w której doszukiwano się odniesień do autotematycznego arcydzieła Felliniego – sam mistrz Sergio Leone miał ponoć powiedzieć, że dzieło Morettiego to „raczej 1 i ¼ niż 8 i ½”.

Nie można jednak odmówić reżyserowi „Kwietnia” (Aprile, 1998) zmysłu do prefiguracji przełomowych zdarzeń historycznych. „Czerwony Lobik” (Palombella rossa, 1989) pojawił się w dystrybucji na dwa miesiące przed upadkiem muru berlińskiego, zwiastującego symboliczny upadek lewicowych ruchów w całej Europie, co uderzyło także we włoską scenę polityczną tego okresu (egzystencjalny kryzys i amnezja bohatera filmu idą w parze z kryzysem włoskich komunistów), natomiast premiera „Il Portaborse” („Nosiciel teczek”, 1991) wzbudziła gorącą dyskusję wokół tematu korupcji wśród partii rządzących w kraju, co zbiegło się w czasie z aferą Tangentopoli i oskarżeniami dla ówczesnego lidera włoskiej partii socjalistycznej i byłego premiera, Bettina Craxiego (1934-2000). Tak jak w przypadku „Habemus Papam” (2012) i późniejszej „papieskiej abdykacji” Benedykta XVI, Moretti przewidział w „Kajmanie” (Il caimano, 2006) polityczny upadek znienawidzonego przez siebie Silvia Berlusconiego (w 2013 r. medialny gigant został prawomocnie skazany na 4 lata więzienia). Co ciekawe, po premierze filmu sam polityk wyznał buńczucznie: „Wczoraj wieczorem mieliśmy przyjemność obejrzeć w telewizji Rai film wyśmienitego włoskiego reżysera, który opowiedział bajkę i nadał mi pseudonim, którego bardzo mi brakowało: panie i panowie, ja jestem Kajmanem”. 

Charakterystyczna dla twórczości Morettiego, szczególnie tej wczesnej, jest stworzona przez niego postać ekranowego alter ego, Michele Apicelli (nazwisko bohatera pochodzi od panieńskiego nazwiska matki reżysera Agaty, nauczycielki gimnazjalnej). Filmowy Michele pojawia się bezpośrednio w aż pięciu filmach reżysera („Jestem samowystarczalny”, „Oto Bombo”, „Słodkie sny”, „Bianca”, „Czerwony lobik”); co ważne przywołane tytuły nie stanowią wzajemnej kontynuacji jego losów, raczej ich wariantami [1]. Choć wzmiankowany bohater Morettiego znajduje się w różnych momentach swojej egzystencji i z reguły czymś innym się trudzi (sztuką, kinem, edukacją i/lub polityką), to jego osobliwy żywot zawsze przypomina rodzaj męki. To co z pewnością wiąże bohatera z postacią prawdziwego Morettiego to miłość do kina i piłki wodnej, a częściowo także artystyczna profesja (w „Oto bombo” i „Słodkich snach” Michele jest reżyserem). 

Apicella to najogólniej rzecz ujmując jednostka autodestrukcyjna i zarazem tragikomiczna – wiecznie rozgoryczony intelektualista, nieprzystosowany do życia w grupie idealista, którego myśli, potrzeby i dążenia nie odnajdują zazwyczaj zrozumienia. Michele kwestionuje swoją wartość jako mężczyzna, głowa rodziny, syn, obywatel, uczony, filmowiec, artysta, polityk i humanista. Jego rozczarowanie otaczającym go światem nabiera znaczącego wymiaru w „Biance” (1984). Filmowy świat przedstawiony od początku cechuje się w tym przypadku groteskowym zniekształceniem – Apicella jest nauczycielem matematyki w liceum imienia Marilyn Monroe Na lekcjach historii opowiada się tam barwnie o piosenkarzu Gino Paolim i genezie hitu „Il cielo in una stanza”, w salach zaś, zamiast portretów zasłużonych postaci historycznych, wiszą zdjęcia piłkarzy Juventusu (m.in. bramkarza Dino Zoffa). Trudno zresztą o nauczyciela, który nie korzystałby w tej „awangardowej placówce” z pomocy psychoterapeuty.

Tytuł filmu odnosi się do imienia ukochanej bohatera, z którą mężczyzna nie jest w stanie nawiązać pełnej i satysfakcjonującej go relacji uczuciowej i ostatecznie odtrąca ją. Początkowe zainteresowanie i euforia związana z postacią pięknej kobiety (w tej roli Laura Morante), zamienia się w kolejny egzystencjalny kryzys Apicelli. Zostaje to w pełni wyrażone w jednej z bardziej ikonicznych scen w całej twórczości Morettiego, w którym nagie, rozgorączkowane alter-ego reżysera sublimuje swe „werterowskie cierpienia”… zajadając się w środku nocy nutellą z gigantycznego słoika.  

W „Biance” Moretti bawi się konwencją filmowego kryminału. Neurotyczny Apicella podgląda sąsiadów, niczym James Stewart w „Oknie na podwórze” (Rear Window, 1954), a w okolicy mieszkania bohatera dochodzi coraz częściej do morderstw. Jednakże w odróżnieniu od słynnego bohatera Hitchcocka, postać grana przez Morettiego jest raczej „detektywem na opak”, który dopiero w finale dzieła ukazuje widzom swoją prawdziwą, niebezpieczną twarz. 

Świat Michele to przestrzeń prowokacji, metafor i upadku idei; miejsce w którym zanika umiejętność racjonalnego myślenia i w którym trudno zbudować spójną „życiową narrację”, gdyż nazbyt idealistyczną postać cechuje albo zbyt duży dystans do otoczenia albo jego całkowity brak. Bohater tym samym zamienia się we współczesnego Don Kichota walczącego z wiatrakami napędzanymi przez absurdy włoskiej rzeczywistości przełomu lat 80., w której (prawie) każdy – chcąc zapomnieć o minionej dekadzie terroryzmu i tzw. Anni di piombo [2] – popada z łatwością w egoizm, samouwielbienie czy wręcz groźną bezmyślność.

[1] Jedynym filmem z tego okresu, w którym Moretti nie odgrywa kolejnego wcielenia Michele Apicelli jest „Idźcie, ofiara spełniona” (La messa è finita, 1985). Reżyser wciela się w szaty don Giulia – idealistycznego, młodego księdza, który próbuje wszelkimi sposobami przywrócić wiarę najbliższym i przyjaciołom, co spotyka się – jak to bywa w optyce Morettiego – z fiaskiem. Można zatem obronić tezę, że Giulio jest spokrewniony w pewien sposób z Apicellą nawet jeśli nie nosi jego nazwiska. 
[2] Tzw. „Lata ołowiu”, datowane symbolicznie od zamachu na Piazza Fontana w Mediolanie (12.12.1969), aż do tragicznego porwania i zabójstwa Alda Moro (09.05.1978).

***

Diana Dąbrowska

DOPÓKI JEST KINO, DOPÓTY JEST NADZIEJA to autorski cykl esejów poświęcony włoskiej kinematografii – jej kluczowym, ale również mniej znanym nurtom, dziełom, twórcom i twórczyniom – pióra Diany Dąbrowskiej, filmoznawczyni, organizatorki wielu imprez filmowych i festiwali, animatorki kultury i wieloletniej wykładowczyni Italianistyki na Uniwersytecie Łódzkim. Laureatka Nagrody Literackiej im. Leopolda Staffa (2018) za promocję kultury włoskiej ze szczególnym uwzględnieniem kina. W 2019 nominowana do Nagrody Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej w kategorii krytyka filmowa, zdobywczyni III miejsca w prestiżowym Konkursie o nagrodę im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych. 

Resweratrol

0

Artykuł został opublikowany w numerze 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Od kilku lat często słyszy się o właściwościach antyoksydacyjnych czerwonego wina, a dokładniej substancji w nim zawartej, która nazywa się resweratrol. Mowa o polifenolu zawartym w wielu różnych warzywach i owocach, których dobroczynny wpływ na nasz organizm został ostatnio odkryty i zbadany. W kontekście odchudzania suplement resweratrolu pomaga zwalczyć głód i przeciwdziała gromadzeniu się tkanki tłuszczowej.

W królestwie roślin resweratrol posiada właściwości przeciwgrzybicze. Znajduje się głównie w skórce winogron i winie, w szczególności w czerwonym. 

Działanie kardioprotekcyjne tego napoju, typowego dla diety śródziemnomorskiej, jest w dużej mierze związane z zawartością resweratrolu. Lekarze zachęcają jednak, aby nie popadać w niepotrzebny i niebezpieczny entuzjazm, ponieważ korzystne właściwości przypisywane winie zależą od różnych czynników, a przede wszystkim od ilości, która musi być umiarkowana (w przypadku mężczyzn 2-3 kieliszki wina dziennie i trochę mniej w przypadku kobiet).

Poza kolorem, wyznacznikiem zawartości resweratrolu w winie jest także technika uprawy i przetwarzania winogron. Bardziej obfite w tę substancję, wytwarzaną przez rośliny ze względu na jej cenne działanie przeciwgrzybicze, są oczywiście winogrona nie poddane działaniu środkami grzybobójczymi i pestycydami. Ponadto im dłużej wino fermentuje ze skórkami, tym zawartość resweratrolu jest większa.

Resweratrol jest często kojarzony z czymś co powszechnie jest nazywane paradoksem francuskim

Na początku lat dziewięćdziesiątych Serge Renaud, badacz z Uniwersytetu w Bordeaux, porównywał amerykańskie i francuskie społeczeństwo i doszedł do wniosku: mimo że we Francji dieta jest bogata w tłuszcze nasycone, zapadalność na choroby układu krążenia francuzów jest mniejsza, niż w innych krajach. Dlaczego? Oto właśnie definicja paradoksu francuskiego! Według Renauda (i jego zwolenników) regularne spożywanie czerwonego wina, bogatego w resweratrol i inne flawonoidy jest jednym z czynników chroniących, posiadających działanie antyoksydacyjne, a tym samym istotnych przy zapobieganiu chorobom sercowo-naczyniowym.

Oczywiście ilość resweratrolu, która pozwala na uzyskanie takiego działania nie może być dostarczana jedynie poprzez umiarkowane spożycie napojów alkoholowych. Kolejne badania sugerują, że to połączona aktywność flawonoidów, polifenoli i witaminy K2, dostępnej głównie w żywności sfermentowanej takiej jak sery, jest podstawą skutecznej ochrony układu sercowo-naczyniowego.

Poza winem, głównymi źródłami resweratrolu w żywności są owoce w kolorze intensywnie czerwonym oraz fioletowym, takie jak winogrona, jagody, żurawina i inne owoce leśne. Niemniej jednak żywność taka jak orzeszki ziemne, czy suszone owoce mogą nadal stanowić alternatywne, dla wyżej wymienionych, źródło resweratrolu.

tłumaczenie pl: Paweł Siwek

Fare Cinema: przegląd na platformie RaiPlay dostępny na całym świecie

0

„Fare Cinema” to tematyczny przegląd przeznaczony do promocji włoskiego kina i przemysłu filmowego. Przegląd organizuje Dyrekcja Generalna ds. Promocji Systemu Krajowego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, we współpracy z MiBACT, ANICA, ICE i Istituto Luce – Cinecittà. Zorganizowany po raz pierwszy w 2018 roku Przegląd przewiduje organizację na całym świecie wydarzeń poświęconych kinematografii włoskiej przez sieć konsularno-dyplomatyczną oraz Włoskie Instytuty Kultury w celu promocji kina i włoskiego profesjonalizmu w branży.

Edycja 2020

Trzecia edycja odbędzie się w dniach 15 – 21 czerwca 2020. Ponieważ w obecnych okolicznościach nie można przewidzieć, czy będzie możliwe zorganizowanie wydarzeń z udziałem publiczności, przegląd zostanie w pełni udostępniony online. Przez tydzień na platformie RaiPlay będą dostępne programy poświęcone włoskiemu kinu i przemysłowi filmowemu bez ograniczeń związanych z „geoblokowaniem”. Wszystkie materiały zawierają napisy w trzech językach: angielskim, francuskim i hiszpańskim. Edycja 2020 będzie hołdem dla Federica Felliniego i Alberto Sordiego w stulecie ich urodzin. Kolejną nowością będą obchody 20 czerwca pierwszego światowego Dnia Kina włoskiego.

Źródło: https://www.facebook.com/IICCracovia/videos/587835102167995/

Jedzenie kontra strach

0

Artykuł został opublikowany w numerze 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Jedzenie kontra strach. Długo nad tym myślałam zanim zaczęłam pisać. Zastanawiałam się, czy nie lepiej  byłoby napisać o czymś innym, żeby oderwać ludzi od tematu, na którym wszyscy są obecnie skoncentrowani i udawać normalność, unikając w ten sposób kolejnego artykułu, który analizuje obecną sytuację.

Odpowiedź na moje rozmyślania przyniosły mi reakcje ludzi na sytuację kryzysową. Aktualnie, z powodu epidemii COVID-19, zamknięte są wszystkie placówki handlowe, które nie sprzedają produktów pierwszej potrzeby. Inne przedsiębiorstwa decydują się na tymczasowe zamknięcie z własnej woli. Robią to głównie ze względu na spadek sprzedaży albo w celu ochrony swoich pracowników.

Codziennie oczekuje się na nowe informacje o działaniach podejmowanych przez rząd i z każdą restrykcją, z każdym nowym ograniczeniem, bez względu na zapewnienia o stałej dostępności artykułów pierwszej potrzeby, mimo że nakazano – a nie całkowicie zakazano – ograniczenie przemieszczania się – Włosi masowo uderzają na supermarkety. Pędzą uzupełnić zapasy, kupując głównie makaron i produkty konserwowane. Wyobrażam sobie, że w innych krajach reakcja ludzi jest podobna.

Lęk przed brakiem pożywienia jest atawistyczny. Nasze emocje silnie wpływają na sposób, w jaki się odżywiamy: jemy, gdy świętujemy, by odreagować stres, z nudów lub ze strachu o przyszłość. Rzadko jemy z czystej potrzeby. Ale skoro emocje mają wpływ na nasz sposób odżywiania, czy możliwe jest by odżywianie wpływało na nasze emocje? Oczywiście, że tak! Z tego powodu postanowiłam podarować wam, parę rad jak sprostać powszechnej atmosferze strachu w tym okresie.

Po pierwsze: koronawirusem można się zarazić poprzez drogi oddechowe, nie poprzez produkty spożywcze. Nie ma dowodów na to, by jedzenie było źródłem lub drogą przekazu wirusa (źródło: EFSA). Nie bójmy się zatem świeżych produktów takich jak chleb, sery, owoce i warzywa, nawet jeśli spożywamy je na surowo. 

Zacznijmy od dyskomfortu spowodowanego nową sytuacją. Kwarantanna, zamknięcie sklepów, ograniczenie przemieszczania się, wszystkie konsekwencje epidemii koronawirusa w naszym życiu to rzeczy nowe, jeszcze dotąd niedoświadczone. Rodzice i dziadkowie opowiadali nam o czasach wojny i głodu, ale nikt nie przygotował nas emocjonalnie na pandemię. Zaakceptujmy wszystkie te zmiany i poszukajmy komfortu wśród tego, co znamy lepiej.

Tradycyjne potrawy, rodzinne przepisy, dania związane z naszym dzieciństwem przywołują pozytywne wspomnienia, przyniosą poczucie bezpieczeństwa i spokój ducha. Makaron z fasolą, lasagne czy po prostu chleb z masłem i dżemem. Przepisy, których przygotowanie  trwa dwa dni lub babciny deser do zrobienia w pięć minut. Co lubiliście jeść, gdy byliście mali? Co sprawia, że czujecie się jak w domu lub przywołuje świąteczną i rodzinną atmosferę? 

Po drugie: weźmy się za przygotowanie makaronu własnoręcznie! Wiele osób w tym czasie przebywa w domu z powodu obowiązkowej przerwy od pracy, znudzonych i narażonych na łatwą pokusę potraw gotowych do spożycia. Bądźmy ze sobą szczerzy: zawsze mówimy, że nie mamy wystarczająco czasu na gotowanie. Ale teraz, czy tego chcemy czy nie, musimy przebywać w domu – wymówki się skończyły! Odłóżmy pilota i weźmy do rąk sprzęty kuchenne, do roboty!

Nie trzeba być wybitnym szefem kuchni, wiele przepisów mimo swojej prostoty (a może właśnie dlatego) może sprawić ogromną satysfakcję. Na przykład, zrobiliście kiedykolwiek samodzielnie makaron lub gnocchi?

Jeśli macie dzieci, kuchnia może stać się idealnym miejscem na przyjemne spędzenie wolnego czasu. Radość ze wspólnie przygotowanego posiłku będzie miała nie tylko funkcję edukacyjną, będzie również miłym wspomnieniem. Radzę zacząć od pizzy i focaccii, ponieważ są smaczne, apetyczne a każde dziecko może dobrać składniki tak jak chce, puszczając przy tym wodze fantazji. Poza tym  proces wyrastania ciasta jest magiczny i nieustannie wprawia w zadziwienie.

Jeśli gotowanie nie jest do końca waszą pasją, nie ma problemu. Nie jesteście zobowiązani godzinami stać przy garach, ale spróbujcie wykorzystać ten okres przerwy od świata, by okazać sobie trochę miłości. Nie nadużywajcie produktów przetworzonych i wysokokalorycznych. Koronawirus minie, a kilogramy zostaną, co więcej produkty gotowe do spożycia nie są przyjaciółmi naszego dobrego samopoczucia.

Jedzcie natomiast w dużych ilościach świeże i kolorowe warzywa (już to powiedzieliśmy, ale powtarzam: warzywa nie stanowią zagrożenia!), oczywiście wybierając te sezonowe. W szczególności zielone warzywa liściaste, orzechy i migdały, rośliny strączkowe i węglowodany złożone (mąki pełnoziarniste), które stymulują wytwarzanie serotoniny, neuroprzekaźnika znanego lepiej jako hormon szczęścia. I co najlepsze, wśród produktów poprawiających humor znajduje się także kakao: Odprężcie się przy odrobinie gorzkiej czekolady, o ile zawiera 85% kakao.

Jedzcie zdrowo, jedzcie w spokoju, a przejdzie również strach!

tłumaczenie pl: Barbara Janas

Macie pytania dotyczące odżywiania? Piszcie na info@tizianacremesini.it, a postaram się
na nie odpowiedzieć na łamach tej rubryki!
Strona www: www.tizianacremesini.it

Sybille na freskach Rafaela

0

Artykuł został opublikowany w numerze 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Sybille, czyli antyczne wieszczki, mają fascynujące historie i inspirowały artystów, szczególnie w czasach renesansu i baroku. Tej fascynacji uległ także Rafael, genialny twórca, jeden z trójki wielkich artystów renesansowych, obok Leonarda da Vinci i Michała Anioła. Ten rok został ogłoszony Rokiem Rafaela z okazji 500-lecia jego śmierci. W poniższym artykule podjęłam próbę opisania historii Sybilli i skonfrontowania jej z dziełem Rafaela, czyli freskiem z około 1515 roku o szerokości blisko 6 metrów znajdującym się w bazylice Santa Maria delle Pace w Rzymie. 

Dzieło powstało na zlecenie Agostina Chigi, sieneńskiego bankiera. Postacie wieszczek są ułożone symetrycznie, dwie po każdej stronie. Kompozycja jest typowa dla stylu Rafaela, podobnie jak bogactwo aluzji symbolicznych i literackich. Starożytne Sybille, które w czasach antyku były pośredniczkami między ludźmi, a pogańskimi bogami zostały tu połączone z aniołami, pośrednikami między ludźmi, a Bogiem w świecie chrześcijańskim. Rafael w erudycyjny sposób wytłumaczył niezwykłe połączenie. Sybille są zafascynowane aniołami, co swobodnie można odczytać jako wyższość religii chrześcijańskiej nad wierzeniami pogańskimi. Jednak właściwe wytłumaczenie znajduje się w namalowanych cytatach z Wergiliusza, antycznego poety, mówiący o zstępowaniu z nieba nowego pokolenia podkreślając tym przekonanie, że było to proroctwo dotyczące ostatecznego zwycięstwa chrześcijaństwa. Czemu mamy pewność, że Rafael odczytał słowa Wergiliusza jako nadejście chrześcijaństwa, kto to potwierdził i z czyim dziełem porównywano fresk Rafaela? 

Słowo sybilla pochodzi od greckiego sibylla, czyli prorokini. W innych źródłach wskazuje się na pochodzenie babilońsko-aramejskie sabba-il, czyli starą kobietę od Boga. Pojawia się także libijskie pochodzenie słowa sięgające mitologii. Libijczycy nazwali Sybillą córkę Zeusa i Lamii, pierwszej kobiety na ziemi, która miała dar prorokowania. Jednak Sybille nie były prorokiniami, a wieszczkami, czyli nie przepowiadającymi przyszłość z mocy bogów lub Boga, ale odpowiadającymi na pytania. W starożytności istniało wiele Sybill, a ich imiona w różnych źródłach przeplatają się z ich historiami. Istnieje legenda o zachowanych księgach sybillińskich w starożytnym Rzymie, w epoce królewskiej. Podobno w każdej ważnej sprawie państwowej sięgano do nich jak do wyroczni. Księgi spłonęły w pożarze Kapitolu w 83 roku, a już siedem lat później skopiowano z różnych części świata fragmenty innych ksiąg zawierających sybillińskie przepowiednie. Niestety, ten zbiór nie przetrwał do naszych czasów, ale zachowały się średniowieczne rękopisy, zawierające nieoficjalne wyrocznie. Pogańskie pochodzenie Sybilli łagodnie przechodziło w wierzenia chrześcijańskie. Po raz pierwszy w źródłach Sybilla jako wieszczka pojawiła się u Heraklita z Efezu w VI wieku p.n.e., ale jego pisma przetrwały jedynie w przekazach. Najstarsze źródła zachowane do naszych czasów, to Pokój Arystofanesa (V wiek p.n.e.) i Fajdros Platona (V wiek p.n.e.). 

Na fresku Rafaela identyfikacja poszczególnych wieszczek nie jest pewna. Badacze wskazują Sybillę z prawej jako Kumańską, bo jest najstarsza, a siedzącą obok niej po lewej jako Perską lub Tyburtyńską. Inni uznają, że Sybilla Kumańska to ta z lewej strony, zaś skrajnie po prawej znajduje się Sybilla Tyburtyńska. 

Sybilla Kumańska

Nazwana od miejsca pochodzenia, miasta Kume, jest wieszczką uważaną za rzymską. To ona jest autorką słynnych Ksiąg sybillińskich, które według historii Rzymu spisanej przez Liwiusza zostały sprzedane Tarkwiniuszowi Pysznemu, legendarnemu królowi rzymskiemu (według innego źródła był to król Tarkwiniusz Stary, ale historia została spisana dopiero w czasach Oktawiana Augusta, a więc pięć wieków po przekomych wydarzeniach). Przepowiednie dla Rzymu spisane w dziewięciu księgach Sybilla zaoferowała królowi, który uznał podaną cenę za zbyt wygórowaną. Wówczas wieszczka spaliła trzy księgi, a za pozostałe sześć zażądała tej samej ceny. Król tym bardziej nie chciał zapłacić i Sybilla zniszczyła kolejne trzy księgi. Skonsternowany król zapłacił ostatecznie pierwotną cenę za pozostałe trzy księgi. Według innej historii, która tłumaczy przedstawianie Sybilli Kumańskiej jako starej kobiety, wieszczka miała stać się obiektem miłości samego boga Apolla. Zgodziła się na związek z bogiem pod warunkiem, że ten ofiaruje jej tyle lat życia, ile ziarenek piasku zmieści się w jej dłoni. Apollo spełnił prośbę, ale kiedy kobieta mu nie uległa, bóg wykorzystał brak precyzji w prośbie. Otóż Sybilla prosząc o tak długie życie, nie poprosiła o pozostawienie jej urody i młodości. Żyła zatem setki lat, ale starzała się i malała tak, że pod koniec życia jej głowa mogła się zmieścić w amforze na oliwę. Sybilla Kumańska według Rafaela jest młodą niewiastą, która jedną rękę trzyma na zamkniętej księdze, a drugą wznosi ku aniołowi trzymającemu zwój o treści: Zmartwychwstanie umarłych. Obok niej inny anioł opiera się na tablicy z inskrypcją mówiącą o nadejściu światłości.

Sybilla Perska

W zachowanych średniowiecznych rękopisach jest ona wymieniana jako pierwsza: Sybilla Persica żyła za czasów Cyrusa i chodziła w odzieniu sukiennem, złotem przerabianem,z białą zasłoną na głowie. Autor, lub autorzy, piszą, żę nosiła ona imię Sambete i przepowiedziała czyny Aleksandra Macedońskiego. Podobno pochodziła od biblijnego Noego i bywała nazywana Sybillą Hebrajską, a także Chaldejską lub nawet Egipską. Jej wizje spisane w średniowieczu sięgają końca świata, są więc powiązane z apokaliptycznymi przepowiedniami św. Jana. To tłumaczy także fakt zaakceptowania antycznych, pogańskich wieszczek przez Kościół. Ich wizje, w tym przypadku wizja Sybilli Perskiej, to nie pogańskie utrwalanie wierzeń, ale wieszczenie chrześcijaństwa, a pochodzenie Sybilli jest niepodważalne, bo jest ona starsza od Abrahama (jako córka lub synowa Noego). 

U Rafaela Sybilla Perska to kobieta pisząca na tablicy trzymanej przez anioła (Spotka go śmierć). Anioł symbolicznie wskazuje palcem w niebo. Sybilla ma ciało skręcone, niczym w słynnej antycznej figura serpentinata, która zdominuje malarstwo i rzeźbę manieryzmu, czyli epoki chwilę po renesansie Rafaela. 

Sybilla Frygijska 

Ta wieszczka jest tu postacią znaczącą, z dodatkowym przesłaniem. To dzięki niej Eneasz mógł udać się do podziemi Troi i dotrzeć do Rzymu. Utożsamia się z nią Kassandrę (Aleksandrę), królewnę trojańską, córkę Priama. Zamknięta w wieży w dniu, w którym Parys wypłynął do Grecji po Helenę, Kassandra wieszczyła upadek Troi i powstanie Rzymu. Zachowane do dzisiaj strofy to zapowiedzi dziejów całego greckiego świata, ale ich pochodzenie jest średniowieczne i wizja Kassandry została spleciona z innymi proroctwami. Symbolicznie historia przepowiedziana przez Sybillę Frygijską jest próbą połączenia religii z mityczną historią Rzymu. 

Rafael przedstawił Sybillę Frygijską czytającą tablicę prezentowaną jej przez anioła po lewej. Na tablicy napis wskazujący na Dziewicę Marię: Niebo otacza naczynie ziemi. Obok niej putto z tablicą, na której znajduje się jedyna na fresku inskrypcja po łacinie: IAM NO[VA] PROGE[NIES].

Sybilla Tyburtyńska

Postać Sybilli Tyburtyńskiej jest przywoływana w czasach antycznych i chrześcijańskich jako ta, która przepowiedziała narodziny Chrystusa. Słynna i piękna Sybilla została zaproszona do Rzymu i zinterpretowała tajemniczy sen o dziewięciu słońcach, z których czwarte miało symbolizować epokę, w której narodzi się Chrystus. Podobno wieszczyła Oktawianowi Augustowi nadejście Syna Bożego, co jest znane w dwóch wersjach. Wschodnia mówi o wieszczce Pytii, a zachodnia o Sybilli. Cesarz ustawił ołtarz dla Syna Boga po trzech dniach postu i poświęcił Bogu ofiarę. Symbolicznie uznaje się, że jest to pierwsza ofiara złożona prawdziwemu Bogu przez pierwszego z pogan. 

Trudno powiązać wizerunek Sybilli stworzony przez Rafaela z jej historią. Dlatego badacze identyfikują postać także z Sybillą Kumańską, zwykle przedstawianą jako stara kobieta. 

Sybille Rafaela wielokrotnie porównywano z wizerunkami wieszczek na słynnych freskach Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej. Rafael pracował wówczas w Watykanie tworząc monumentalne freski w apartamentach papieskich, a Michał Anioł malował sklepienie kaplicy. Stylistycznie to dwa odrębne dzieła i nie ma między nimi podobieństwa poza tematem i erudycyjną wykładnią. Michał Anioł stworzył monumentalne, statyczne postacie o wyraźnej, fizycznej sile. U Rafaela Sybille są liryczne i zwiewne, chociaż ich ciała to nie efemeryczne byty anielskie z początków renesansu. Dzisiaj, po wielu badaniach ikonograficznych i historycznych, a dodatkowo patrząc z perspektywy pięciu wieków, mamy dużo różnych interpretacji tych dzieł malarskich, także sięgających do Talmudu i kultury żydowskiej. W każdej z interpretacji jednak postacie wieszczek i proroków są ze sobą powiązane, uzupełniając się wzajemnie w działaniu dla ludzi. Wyjaśniając cytaty z Wergiliusza namalowane przez Rafaela, trzeba wspomnieć o eklodze, czyli poetyckim utworze, autorstwa Wergiliusza, w którym znajduje się przepowiednia głosząca nadejście dziecka narodzonego z dziewicy. Poeta powołał się na Sybillę Kumańską i skomponował narrację w taki sposób, by dać nadzieję na trwały pokój po burzliwych wydarzeniach sprzed lat: zamordowaniu Cezara, a następnie Cycerona. Propaganda dworska spowodowała, że początkowo w dziecku widziano samego Oktawiana Augusta, ale już dwa wieki później utożsamiano je z Chrystusem. Usankcjonował to cesarz Konstantyn Wielki oświadczając, że Wergiliusz przepowiedział nadejście Zbawiciela.

Dzieła Rafaela są wciąż są obecne w naszej kulturze i wciąż skrywają wiele tajemnic. Warto próbować je odkrywać i interpretować. Takim sposobem sztuka dawna wciąż żyje i fascynuje kolejne pokolenia.

Ciasto pomarańczowe chiffon

0

Składniki:

  • 300 g mąki
  • 300 g cukru
  • 1 torebka proszku do pieczenia (16 g)
  • 200 ml soku pomarańczowego lub świeżo wyciskany sok z pomarańczy
  • 125 ml oleju słonecznikowego
  • 6 dużych jajek
  • 8 gr kwasu winowego
  • Skórka starta z jednej cytryny
  • 1 buteleczka aromatu pomarańczowego
  • Cukier puder

Przygotowanie:

Do miski wsypujemy mąkę, cukier, proszek do pieczenia i dokładnie łączymy wszystkie składniki trzepaczką. Powoli wlewamy sok pomarańczowy i łączymy go z resztą składników. Dodajemy również olej słonecznikowy i dokładnie mieszamy.

Następnie oddzielamy białka od żółtek. Jajka powinny być w temperaturze pokojowej. Łączymy żółtka z ciastem i mieszamy trzepaczką. Odstawiamy na bok ciasto i ubijamy białka mikserem. Do białek dodajemy też kwas winowy.

Stopniowo dodajemy ubitą pianę z białek do ciasta, delikatnie mieszając od dołu do góry.

Następnie dodajemy startą skórkę z pomarańczy i aromat pomarańczowy.

Wlewamy ciasto do specjalnej foremki do ciasta chiffon o średnicy 26 cm. Bardzo ważne, żeby foremka nie była tłusta lub posypana mąką w momencie wlewania ciasta. Wkładamy do piekarnika z termoobiegiem rozgrzanego wcześniej do 150°C (lub bez termoobiegu rozgrzanego do 160°C) i pieczemy przez około 60 min.

Po wyjęciu z piekarnika pozostawiamy do wystygnięcia w foremce odwróconej do góry dnem, przez około 2-3 godziny. Po tym czasie, pomagając sobie ostrzem noża, delikatnie oddzielamy boki foremki od ciasta.

Na koniec posypujemy cukrem pudrem na całej powierzchni. 

Smacznego!

tłumaczenie pl: Martyna Boreczek

Misia Konopka: „We Włoszech ładuję baterie”

0

Artykuł został opublikowany w numerze 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Od 40 lat co roku jeździ do Włoch. Studiowała malarstwo, wzornictwo przemysłowe i tkaninę na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Maluje architekturę Wenecji, włoskie i polskie pejzaże, drzewa i ptaki; projektuje wnętrza, scenografię teatralną. Jej szczególną  pasją jest tworzenie mandali.

Od lat pomieszkujesz w Wenecji

Włochy są jak moja druga ojczyzna. Szczególnie Wenecja. Zachwyca mnie nieustająco. Za każdym razem przez pierwsze trzy dni chodzę po Wenecji i jestem jak za szklaną szybą. Muszę się szczypać, bo nie mogę uwierzyć w to, co widzę, mimo że od 40 lat jestem tam przynajmniej raz w roku. 

A co widzisz?

Widzę inne światło. Zachodzące słońce. Świt. Rzadko zdarza mi się wstawać bardzo wcześnie rano, ale w Wenecji przychodzi mi to naturalnie. Oglądam poranną mgłę i światło słoneczne,  odbijające się od powierzchni wody w kanałach. Zjawisko niewiarygodne, które trzeba samemu zobaczyć. Dla takiego cudu natury warto wstać wcześnie i to wiele razy!

We Włoszech „ładujesz baterie“?

Tak i dzięki temu, kiedy wracam do Polski, nie tylko mam energię do pracy, ale też mam w sobie  pamięć o tym, co było we Włoszech. Ten kraj szalenie dużo mi dał, bardzo mnie otworzył. Tam maluję, robię szkice, zdjęcia. Po powrocie do Polski dalej maluję, ale już w mojej pracowni. Pejzaże stamtąd i z Polski. Tu mieszkam, stąd wyrosłam. Tu żyję. Przeszkadza mi oczywiście, że nie mam tego światła, że jest szaro, za to doceniam urok tego, co jest w Polsce – na przykład listopad! 

Jednak wszechobecne we Włoszech harmonia i piękno tak mocno we mnie tkwią, że wpływa to również na moje polskie obrazy. Więc i dla mojej twórczości i dla higieny psychicznej muszę być we Włoszech przynajmniej raz w roku, by po prostu nasycić się tym pięknem. 

Co jest takie piękne?

Architekci włoscy potrafią jak nikt inny łączyć zabytki, starą architekturę, ze współczesną. Mają takie wyczucie, że potrafią tworzyć obiekty przeskalowane, a jednak osadzone w otoczeniu. Zrozumiałam to, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Fontana di Trevi w Rzymie: wielka fontanna na małym placu, z pozoru dysproporcja, której nie odbiera się jako zgrzyt, lecz jako fantastyczną kompozycję. 

W Twoich obrazach architektura jest ważna

Uwielbiam architekturę miasta! W domu wychowywałam się w pracowni urbanistycznej mojej mamy. Wysiadywałam pod deską kreślarską, przychodzili architekci, przygotowywali projekty na konkursy, rozmawiali… Mama nigdy nie  krytykowała ludzi, ale zawsze komentowała budynki: „popatrz na ten rytm okien …“ albo „ciekawy ten dach…“. 

Dlaczego nie zostałaś architektem? 

Od dziecka moim marzeniem było wzornictwo przemysłowe na Akademii Sztuk Pięknych. Już na etapie egzaminów na ASP w Warszawie najlepsze wyniki uzyskałam właśnie z malarstwa. Dzięki fantastycznemu profesorowi, Łukaszowi Korolkiewiczowi, po trzech latach z wzornictwa przeszłam na wydział malarstwa, mimo że straciłam rok. 

Ile czasu malujesz jeden obraz 

Od miesiąca do pół roku. Często słyszę, że malarz nie chodzi do tak zwanej pracy, tylko śpi do południa, potem coś chlapnie na płótno i obraz gotowy. 

Ja, żeby tworzyć, żeby wejść w sesję malowania, muszę mieć przed sobą przynajmniej 6 wolnych godzin. Wyłączam telefon, zapominam o tym, że jestem głodna, że mój pies musi wyjść na spacer. To jest jak wejście w inny świat, cały seans, bardzo wyczerpujący energetycznie. 

Twój warsztat twórczy? 

Używam najlepszych materiałów, włoskich akryli Maimeri. Przywożę z Włoch genialne pigmenty do farb olejnych. Przeszłam przez wszystkie techniki malarskie: mniejsze formy ilustracyjne i czarno biale kompozycje robione tuszem, akwarele, akryl, połączenie akrylu z olejem. Do dużych formatów używam farb olejnych. Malowałam na płótnie, ale teraz najchętniej maluję na grubym kartonie, jak wielu malarzy wcześniej, Boznańska, Stanisławski, Witkacy. Kupowania gotowych półócien nie uznaję, bo to jest plastik, który się marszczy. Uważam, że jeżeli już malujemy na płótnie, to do czegoś nas to zobowiązuje, więc przez lata sama naciągałam płótno na blejtram i przygotowywałam żelatynowy grunt . Ogromna robota, do tego obrazy na płótnie z biegiem czasu potrafią sie niszczyć, pęka farba, a oleje na kartonie są nie do zdarcia.

Twoja twórczość jest posegmentowana

Linie „Wenecja“, „Pejzaże toskańskie“ i „Martwa natura“ to motywy włoskie. W moich obrazach pojawiają się cytrusy, gałązki oliwne, butelki z oliwą i z winem. „Pejzaże polskie“ to temat ojczysty. A „Mandale“ – bardzo osobisty.

Dużo ptaków i drzew jest w Twoich obrazach

To moje wspomnienia z dzieciństwa, podobno jako dziecko rysowałam tylko drzewa. Kiedy się urodziłam, mama posadziła 5 brzózek w ogrodzie koło naszego domu na warszawskim Mokotowie. Rosły wraz ze mną, a ja przez okno mojego pokoju uwielbiałam obserwować te drzewa i odwiedząjące je ptaki. I dziś jest we mnie jakiś przymus malowania drzew. Maluję i same drzewa i pejzaże z drzewami. Drzewo się pojawia nawet w obrazie z architekturą Wenecji, miasta gdzie nie ma za dużo drzew. Przeczytałam, że według Junga szkicowanie drzew to symbol poszukiwania sensu życia.  A ptaki? Maluję je, bo mnie fascynują jako stworzenia. Są niesamowite. Uwielbiam podglądać je z bliska. 

Gotujesz po włosku?

Jeszcze jak! Nauczyłam się tego, gdy byłam w szkole podstawowej. Od Włocha, Paolo, który mieszkał u nas w domu, będąc w Polsce na stypendium. Gotował nam, ponieważ we Włoszech jest to męskie zajęcie. Paolo robił potworny bałagan, ale gotował fantastycznie. W sklepach wtedy nic nie było, on z tego nic potrafił zrobić coś. I to coś fantastycznego, włoskiego. A ja się przyglądałam. Nigdy w życiu nie przygotowałam jeszcze nic z przepisu, bo uważam że gotowanie jest jak malowanie. Mam farby, paletę, płótno i z tego powstaje obraz; tak samo w kuchni mam jakieś składniki spożywcze i mogę je tak skomponować,  że powstanie danie. Te dwie rzeczy są gdzieś blisko. To jest kreacja. 

Co jeszcze lubisz we Włoszech?

Identyfikację Włochów z ich rodzinnym regionem. Mówią  z dumą: “Sono Calabrese“, „Sono Veneziano“. Włoskie gwiazdy, koncertujące w metropoliach całego świata, często mieszkają tam, skąd pochodzą, jak Andrea Bocelli w maleńkim miasteczku w Toskanii. To jest fantastyczne. W Polsce nie znam gwiazdy tego pokroju, która by pochodziła z Pionek i całe życie mieszkała w tych Pionkach. 

Często powtarzasz „kocham Włochy, Włochów“…

Za ich afirmację życia, za ich przyjazne usposobienie i cudowną kuchnię. Przez to mam tak jakby dwie ojczyzny, chociaż  wiem, że Polska i Włochy to dwa bieguny.

Dam przykład: w porze lunchu siedziałam sobie kiedyś w małej knajpce na Lido w Wenecji. Kilka niewielkich stolików w cieniu drzew. Wchodzą 3 robotnicy z pobliskiej budowy, w roboczych ubraniach zachlapanych farbą. Siadają, zamawiają krewetki i mule, wypijają po kieliszku zimnego białego wina i wracają na budowę. I to są Włochy!

Uważam, że Włosi rozumieją, że sztuka jest życiem, tak jak słońce jest życiem. I nie można tego oddzielić. Są narodem artystów, piszą wiersze, malują obrazy, emeryci chodzą na lekcje rysunku. Uwielbiają operę. Z panią, która sprząta weneckie mieszkanie mojego wuja, często omawiamy repertuar operowy. W Wenecji hydraulik, który u nas coś naprawiał, zobaczył mój obraz i natychmiast kupił ode mnie dwie prace. Właściciel straganu z warzywami informuje mnie przy okazji pakowania pietruszki, jakie są akurat ciekawe wystawy. To właśnie kocham. Czuję się tam szczęśliwa.

„Wałkonie” (1953) Felliniego: Magia, czułość i… ucieczka

0

Artykuł został opublikowany w numerze 79 Gazzetty Italia (luty-marzec 2020)

Jak słusznie zauważyła ceniona filmoznawczymi Alicja Helman, „Federico Fellini traktował każdy swój film jako królestwo obrazów, które winny być niezwykle drapieżne, fascynujące, wykraczać poza to, czego dostarcza nam rzeczywiste doświadczenie”. W świecie reżysera „Osiem i pół” jesteśmy stale rozstawieni między jawą a snem, prawdą a fikcją, tradycją a nowoczesnością. Nikt przed Fellinim nie był też w stanie odmalować w tak oryginalny (i celny) sposób całej palety barw charakteryzującej pełną rozterek duszę artysty – jego potrzebę nieskrępowanej wolności, kreowania światów nadzwyczajnych, odrealnionych. Istniał jednak okres w twórczości reżysera „Casanovy”, w którym trzymał się on zdecydowanie bliżej „spraw ziemskich” i bohaterów „codziennego doświadczenia”. To właśnie czasom „Federica przed Fellinim” przyjrzymy się uważniej w niniejszym odcinku „Dopóki jest kino (…)”.

 „Wałkonie” (I vitelloni, 1953) z pewnością nie należą do kategorii filmów „zapomnianych”, lecz rzadko kiedy wymienia się ich w sąsiedztwie takich klasyków jak „La strada” (1954), „Słodkie życie” (1960), „Amarcord” (1973) czy wspomniane „Osiem i pół” (1963). Według niektórych interpretatorów twórczości włoskiego mistrza, to właśnie od „Wałkoni”, czyli trzeciego filmu w dorobku reżysera, rozpoczyna się w pełni autorski okres w jego karierze. Co ciekawe, Fellini traktował tę produkcję jako trampolinę do realizacji jego prawdziwie wymarzonego projektu, czyli „La strady”. Ku zaskoczeniu samego reżysera, „Wałkonie” zyskali uznanie zarówno wśród widzów, jak i przedstawicieli środowiska filmowego (Srebrny Lew na festiwalu w Wenecji). Sam Martin Scorsese wyznał w wywiadzie, że dzieło Felliniego posłużyło za cenną inspirację dla jego „Ulic nędzy” (Mean streets, 1973). Amerykanin był pod dużym wrażeniem sposobu w jakim Włoch wprowadza na ekran, jakże zżytą ze sobą, grupkę bohaterów swojej opowieści. Za pomocą ukrywającego się poza ramami kadru „czułego narratora”, autor „Białego szejka” (1952) charakteryzuje środowisko z którego protagoniści się  wywodzą i z którym – na dobre i na złe – się związali. Lokalna, zamknięta (aczkolwiek nie pozbawiona kolorytu!) przestrzeń dopełnia zazwyczaj charakter postaci, a czasem z nimi znacząco kontrastuje.

Fabuła filmu skupia się wokół roku z życia tytułowych „Wałkoni” – uciekającej od dorosłości i odpowiedzialności paczce przyjaciół, którzy chętnie jednoczą się w ramach wspólnych rytuałów, takich jak ślub, karnawał czy wybory nowej miss, lecz nie odczuwa podobnego entuzjazmu, gdy należy poszukać uczciwej pracy lub dokonać bolesnej konfrontacji z rzeczywistością. Wśród tytułowych lekkoduchów i nierobów odnajdziemy seryjnego uwodziciela (do tego męża i ojca), miejscowego pisarza-intelektualistę, łakomego śpiewaka, maminsynka, grającego bez powodzenia rolę mężczyzny (i starszego brata) oraz wrażliwego młodzieńca, cichego obserwatora wydarzeń. Krzyżujące się ze sobą epizody z życia postaci tworzą dość luźną mozaikę narracyjną. Nie ma tutaj mowy o przewidywalności, co najdobitniej podkreśla porywający finał opowieści.

Film Felliniego powstał w momencie, gdy na włoskich ekranach wypalał się neorealizm. Dzieła neorealistyczne koncentrowały się – jak mawiał współtwórca nurtu, wybitny scenarzysta Cesare Zavattini – „na ciężkim, zmęczonym chodzie” swoich zazwyczaj proletariackich bohaterów, wnikliwie śledziły ich poczynania, drobne radości, ale przede wszystkim – zmartwienia i klęski. Spędzający całe dnie na słodkim nicnierobieniu „Wałkonie” stanowili pewne novum w ówczesnej panoramie włoskiego kina, a także świadectwo pewnej emancypacji dokonującej się paradoksalnie za sprawą kontemplacji nudy. Do historii kina przeszła zresztą emblematyczna w tym kontekście scena, w której Alberto Sordi pokazuje obraźliwym gestem, co sądzi o ciężko pracujących rolnikach. I choć zostaje on za to symbolicznie ukarany, nie sposób nie odnieść wrażenia, że jest to świadome mrugnięcie okiem samego Felliniego i jego próba dialogu z ówczesną włoską widownią, a także zaangażowanym środowiskiem filmowym.

„Wałkoni” z powodzeniem można uznać za pierwszy ważny przykład autobiografizmu w twórczości Felliniego. Reżyser wykreował na potrzeby filmu świat urodziwej, aczkolwiek sennej i rozlazłej prowincji, którą pamiętał z dzieciństwa. Choć zdjęcia były realizowane głównie w regionie Lazio (na linii Viterbo, Ostia, Rzym), nie mamy wątpliwości, że włoski twórca wzorował się na rodzinnym Rimini. Do swojej „małej ojczyzny” reżyser chętnie powróci w przyszłości, czego symbolem jest nagrodzony Oscarem „Amarcord”.

Przedstawiona w „Wałkoniach” idea „powrotu do korzeni” nie manifestuje się wyłącznie w reprezentacji prowincji, ale wiąże się także z motywem ucieczki. Nie sposób nie łączyć finalnej dezercji Moralda z biografią samego reżysera, który stawiając wszystko na jedną kartę wyjechał z Emilii-Romagni do stolicy Włoch w poszukiwaniu własnej drogi twórczej. Maria Kornatowska w swojej słynnej monografii poświęconej Felliniemu stwierdza że „Prowincja rozwija wyobraźnię, choć tłumi wolę czynu. Wyobraźnia realizuje się w marzeniach, niemożliwych ucieczkach. (…) Prowincja nie sprzyja dojrzałości. Czas trwa tu nieruchomo, uwięziony w powtarzalności pór roku, sytuacji i gestów. Ludzie starzeją się nie przekraczając progu dojrzałości”. 

W 1954 na łamach czasopisma „Cinema” Fellini opublikował nawet scenariusz projektu ostatecznie niezrealizowanego, „Moraldo w mieście”. Wśród zajmujących się filmografią reżysera specjalistów uznaje się wręcz, że Fellini pragnął kontynuować historię „uciekającego Wałkonia” na dużym ekranie, a jego dalsze losy zostały przypisane postaci dziennikarza Marcella ze „Słodkiego życia”. Co ważne, Moraldo powróci także w dwóch innych wielce autobiograficznych projektach Włocha – „Rzymie” (1972) oraz „Wywiadzie” (1987).

Choć młodzieniec wyjechał z rodzinnego domu dla lepszego życia, okazuje się, że tylko pozornie udało mu się odmienić jego stan ducha. Oczywiście w eleganckim kostiumie dziennikarza Marcella, Moraldo obraca się w świecie atrakcyjnej, nowoczesnej socjety i rozkoszy boomu ekonomicznego, ale wciąż odczuwa pustkę, rodzaj egzystencjalnego niedopasowania, które stanie się jednym z charakterystycznych rysów twórczości Felliniego. Bohater Felliniego to przecież bohater – dosłownie i w przenośni – poszukujący. Poszukujący sensu nie tylko we własnym otoczeniu, ale przede wszystkim w we własnych życiowych wyborach. Jak pisał André Bazin –  „Bohater felliniowski to nie »charakter«, to sposób bycia, sposób istnienia, który reżyser w pełni określa poprzez zachowanie postaci. (…) To antypsychologiczne kino sięga jednak dalej i głębiej niż psychologia – sięga w duszę”.

“Era di una bellezza sovrumana. La prima volta che la vidi in una fotografia a piena pagina su una rivista americana “Dio mio”, pensai, “non fatemela incontrare mai!”. Quel senso di meraviglia, di stupore rapito, di incredulità che si prova davanti alle creature eccezionali come la giraffa, l’elefante, il baobab lo riprovai anni dopo, quando nel giardino dell’Hotel de la Ville la vidi avanzare verso di me.” Federico Fellini

 

„Wałkonie” powstały w czasach, kiedy Fellini nie był jeszcze „legendą za życia”. W porównaniu do jego późniejszych dokonań mogą wydawać się (niesłusznie!) „filmem mniejszym”. Ekranowe perypetie „Piotrusiów Panów z Rimini” przetrwały jednak próbę czasu – z „Wałkoni” wciąż przebija emocjonalny autentyzm. Fellini stworzył uniwersalną opowieść o niedopasowaniu, potrzebie i chęci zmiany, której nie każdy jest w stanie sprostać. Nie zapomniał on przy tym jednak  o zabawie i przyjaźni, a także o przyjemności jaka może płynąć z dobrze poprowadzonej narracji – magię odnajdziemy nawet w błahych epizodach jak spontaniczny taniec na środku ulicy czy gra w piłkę na plaży zimą. I choć Fellini nawet przy tonach komediowych nigdy nie żegna się z goryczą, nie można mu odmówić empatii. I być może to właśnie owa „empatia” stanowi tak naprawdę o egzystencjalnej wielkości jego kina.

***

Diana Dąbrowska

DOPÓKI JEST KINO, DOPÓTY JEST NADZIEJA to autorski cykl esejów poświęcony włoskiej kinematografii – jej kluczowym, ale również mniej znanym nurtom, dziełom, twórcom i twórczyniom – pióra Diany Dąbrowskiej, filmoznawczyni, organizatorki wielu imprez filmowych i festiwali, animatorki kultury i wieloletniej wykładowczyni Italianistyki na Uniwersytecie Łódzkim. Laureatka Nagrody Literackiej im. Leopolda Staffa (2018) za promocję kultury włoskiej ze szczególnym uwzględnieniem kina. W 2019 nominowana do Nagrody Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej w kategorii krytyka filmowa, zdobywczyni III miejsca w prestiżowym Konkursie o nagrodę im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych. 

Kabaret, parodia i nonsens. Humor i gry słów we włoskich piosenkach

0

Artykuł został opublikowany w numerze 79 (luty-marzec 2020) i 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Muzyka rozrywkowa miała zawsze skłonność do tego, by nie brać się zbytnio na serio: w sumie nie jest powiedziane, że wszystkie utwory muszą dotyczyć miłości albo melancholii. W przypadku piosenki włoskiej wspomnieć można o wielu artystach i zespołach, które – w różnym stopniu – tworzyły teksty groteskowe, kabaretowe lub oparte na czystym nonsensie.

Jednym z najoryginalniejszych utworów włoskiej muzyki popowej jest „Prisencólinensináinciúsol” Adriana Celentana, wydany w 1972 r. Piosenka wyśmiewa wszystkie te osoby, które śpiewają utwory po angielsku nie znając języka, a zarazem stanowi subtelną metaforę niemożności porozumienia się. Tekst (w tym sam tytuł) składa się ze zmyślonych wyrazów, które nie znaczą absolutnie nic, ale słuchając ich w sposób powierzchowny brzmią jak język angielski: jedyną zrozumiałą częścią tekstu jest powtarzające się nieustannie wtrącenie „all right”.

Zdecydowanie surrealistycznym humorem posługuje się Pippo Franco – piosenkarz, aktor i kabareciarz z kilkudziesięcioletnim stażem. Wystarczy wspomnieć o jego utworze „Cesso”, z 1971 r., który może wydawać się pełną cierpienia piosenką o miłości, ale w rzeczywistości oparty jest na kloacznym humorze, widocznym już w samym tytule („cesso” może być rzeczownikiem – wł. „kibel”, lub czasownikiem – wł. „przestaję”, od „cessare”). W 1979 r. ukazała się jego żartobliwa piosenka dla dzieci „Mi scappa la pipì, papà” (wł. „Chce mi się siusiu, tatusiu”), a w 1982 r. „Che fico” (wł. „Ale super”), piosenka naśladująca – w sposób naiwny, ale zarazem faktycznie zabawny – żargon ówczesnej młodzieży. Co ciekawe, w tym samym roku utwór ten został wybrany na piosenkę otwierającą Festiwal w San Remo. Był to zdecydowanie ironiczny wybór, który dziś trudno byłoby sobie wyobrazić. W latach 80. nie brakowało innych artystów, tworzących zdecydowanie nietypowe teksty: wystarczy wspomnieć o ekscentrycznej piosenkarce Donatelli Rettore, znanej głównie dzięki utworowi „Kobra” (1980 r.), pełnemu seksualnych aluzji, oraz „Lamette” (wł. „Żyletki”, 1982 r.), w której to piosence usłyszeć można słynny wers „dammi una lametta che mi taglio le vene” (wł. „daj mi żyletkę, to podetnę sobie żyły”.

Szczególnie lubianym i kultowym gatunkiem jest we Włoszech tak zwany rock demenziale (comedy rock), którego prekursorem był wybitnie wulgarny zespół Squallor, założony na początku lat 70.; chociaż pierwszymi przedstawicielami prawdziwego rock demenziale byli bolończycy Skiantos, którzy zadebiutowali pod koniec dziesięciolecia. Do kategorii tej należy wiele zespołów: od Gem Boy – grupy znanej głównie z niezliczonych parodii popularnych piosenek włoskich i anglojęzycznych – aż po takie zespoły, jak Gli Atroci czy Nanowar of Steel, podśmiewujące się, a zarazem składające hołd muzyce heavymetalowej. Niejeden zespół śpiewa przynajmniej częściowo w dialekcie: jako przykłady podać można Longobardeath z Lombardii, Farinei dla Brigna z Piemontu czy Rumatera z Wenecji Euganejskiej. Teksty są zawsze zabawne i groteskowe i masowo korzystają z wulgarnego języka; w wielu przypadkach jest to jednak bardziej inteligentny humor niż mogłoby się wydawać, co bardzo doceniają wielbiciele poszczególnych zespołów.

Najważniejszą z grup należących do tego gatunku są jednak Elio e le Storie Tese, o których wspominano już nieraz w tej rubryce – prawdziwi mistrzowie w dziedzinie gier słów. Dobrym przykładem jest piosenka z 1999 r. „Sogno o son desktop” (wł. dosł. „Śnię, czy jestem pulpitem”), co oczywiście jest grą słowną z „sogno o son desto” (wł. „czy to sen, czy jawa” – cytat z „Nieszporów sycylijskich” Giuseppe Verdiego). Zdecydowanie karykaturalny tytuł ma również utwór „Burattino senza fichi” (wł. dosł. „Pajacyk bez fig”) z 1996 r., będący parodią płyty „Burattino senza fili” (wł. „Pajacyk bez sznurków”) Edoarda Bennata, wydanej w 1977 i dotyczącej postaci Pinokia: piosenka Elia i spółki opowiada zdecydowanie nieprzyzwoitą wersję książki Carla Collodiego. Teksty mediolańskiego zespołu są prawie zawsze wulgarne i pełne dwuznacznych skojarzeń: jednym z najzabawniejszych utworów jest „John Holmes (Una vita per il cinema)” (wł. „Całe życie dla kina”), z ich pierwszego albumu z 1989 r., piosenka o słynnym amerykańskim aktorze porno. Tekst zawiera gry słów, które dla fanów zespołu stały się kultowe – szczególnie kalambur z „pene” (wł. „penis”) i „pane” (wł. „chleb”) („il pene mi dà il pane”, wł. „penis daje mi chleb” – bo tak bohater piosenki zarabiał na życie), a także z „pene” jako liczbą mnogą „pena” (wł. „cierpienie”) („soffrivo le pene per colpa del pene”, wł. „cierpiałem z powodu penisa”).

Z 1991 r. jest z kolei piosenka „La vendetta del fantasma Formaggino” (wł. „Zemsta ducha Serka”, co jest odniesieniem do starego włoskiego dowcipu), jeden z najbardziej surrealistycznych utworów Elio e le Storie Tese, zawierający grę słów między formą czasu przeszłego „mi risposero” (wł. „odpowiedzieli mi”) a czasem przyszłym „mi risposerò” (wł. „ożenię się ponownie”): „Al risveglio di costoro chiesi dove fosse lʼitaliano, che non cʼera. Mi risposero: quando ne avrò voglia io mi risposerò, però adesso no, mi tengo la moglie che ho” (wł. „Gdy zbudzili się, zapytałem, gdzie jest Włoch, którego tam nie było. Odpowiedzieli mi: kiedy będę miał na to ochotę, ożenię się ponownie, ale na razie nie, zostanę z żoną, którą już mam”). Nie brakuje też gier słownych z językiem angielskim, tak jak w piosence z 1996 r. „First me, second me”, specjalnie napisaną niegramatyczną angielszczyzną, w której wokalista Elio bawi się wyrażeniem „secondo me” (wł. „według mnie”), dosłownie przetłumaczonym jako „second me” (ang. „drugi ja”). Rok wcześniej natomiast ukazał się utwór „Christmas with the Yours”, którego tytuł (znów intencjonalnie niegramatyczny) odnosi się oczywiście do powiedzenia „Natale con i tuoi, Pasqua con chi vuoi” (wł. „Boże Narodzenie z rodziną, a Wielkanoc z kim chcesz”).

W nowym tysiącleciu również nie zabrakło we włoskiej muzyce utworów pełnych ironii i gier słownych; można wręcz powiedzieć, że Internet dał większą widoczność artystom i zespołom należącym do niszowych gatunków, a wiele humorystycznych, a czasami i sarkastycznych piosenek, zagościło w głównym nurcie włoskiej muzyki – w o wiele większym stopniu, niż dawniej.

Do grona włoskich piosenkarzy, którzy osiągnęli dużą sławę po 2000 r., należy z pewnością apulijski raper Michele Salvemini, znany jako Caparezza. Występował on już w drugiej połowie lat 90. pod pseudonimem Mikimix, ale bez dużego powodzenia. W roku 2000 Michele wydał swój pierwszy album jako Caparezza, co było początkiem pełnej sukcesów kariery. Szczególnie za sprawą drugiej płyty, wydanej w 2003 r., artysta z Molfetty stał się bardzo popularny wśród młodzieży, między innymi dzięki licznym barwnym teledyskom nieustannie nadawanym przez MTV. Już sam tytuł albumu – „Verità supposte”, wł. „Rzekome/przypuszczane prawdy” – zawiera grę słów między czasownikiem supporre (wł. „przypuszczać”) a supposte (wł. „czopki”), a pierwszy singiel, „Il secondo secondo me” (wł. „Drugi według mnie”), opiera się na podwójnym znaczeniu słowa secondo. Choć tekst piosenki to z pozoru czysty nonsens, jest on długą listą komunałów, stereotypów dotyczących różnych narodów i grup etnicznych (z „italiani brava gente, italiani dal cuore dʼoro”, czyli „Włosi dobrzy ludzie, Włosi ze złotym sercem”, na czele), powiedzeń, przysłów i innych banałów codziennego języka i wyobrażeń o świecie, które Caparezza oczywiście wyśmiewa. Inny utwór z „Verità supposte”, „Giuda me” (wł. „Judasz ze mnie”), oparty jest na grze słów między Giuda (wł. „Judasz”) a giù da me (wł. dosł. „u mnie na dole”), gdzie giù (wł. „na dole”) należy rozumieć jako „na południu”, ponieważ piosenka komentuje ironicznie problemy południowych Włoch. Tytuł kolejnej płyty, wydanej w 2006 r., to „Habemus Capa”, a więc parodia formułki „habemus papam” (Capa, wł. „łepetyna”, to oczywiście skrót od Caparezza). Teksty apulijskiego artysty są zawsze ironiczne i obrazoburcze, a ich tematyka sięga od czystego humoru do spraw głębszych, związanych z politycznymi i społecznymi realiami Włoch. Wydany w 2011 r. album „Il sogno eretico” (wł. „Heretycki sen”, oczywisty kalambur z eretico, wł. „heretyk/heretycki” i erotico, wł. „erotyczny”) zawiera utwory czysto absurdalne, takie jak „Kevin Spacey”, w którym Caparezza „spoileruje” finały dziesiątek filmów, ale i te politycznie zaangażowane, jak „Legalize the premier” – zabawną, ale kąśliwą satyrę wymierzoną w ówczesnego premiera, Silvia Berlusconiego.

Włoski rap jest oczywiście pełen gier słownych i ironicznych, często wulgarnych rymów. Były wokalista duetu Articolo 31, J-Ax, wydał w 2015 r. utwór „Hai rotto il catso” (wł. mniej więcej „Zatrułeś d…”) – tytuł ten jest ocenzurowany w pisowni, ale jak najbardziej wymowny. Piosenka stanowi ironiczny i zdecydowanie przerysowany atak na wszystko i wszystkich – od polityków i mediów aż po zwykłych ludzi. J-Ax, tak jak Caparezza przed laty, krytykuje opartą na stereotypach mentalność wielu Włochów, banalne mądrości życia codziennego, konformizm internautów, slogany powtarzane w kółko przez programy informacyjne i tak dalej. Rok później ukazał się bardziej popowy utwór „Vorrei ma non posto” (wł. „Chciałbym, ale nie udostępniam”), nagrany wraz z młodszym raperem Fedezem, który odniósł niesamowity sukces i stał się klasycznym letnim tormentone. I tutaj pojawia się gra słów (między vorrei ma non posso, wł. „chciałbym, ale nie mogę”, a czasownikiem postare, wł. „wrzucić post, udostępnić wpis”), a sam tekst obśmiewuje obsesję wielu osób na punkcie Instagrama, selfików i ogólnie mediów społecznościowych, przez które zapomina się o realnym świecie i życiu.

Tomasz Skocki, autor artykułu

Ironii, rzecz jasna, nie brakuje również w innych gatunkach muzycznych. W drugiej dekadzie XXI w., szczególnie dzięki YouTubeʼowi, coraz bardziej popularny i doceniany stał się wspominany już zespół Nanowar of Steel. Rzymska kapela, grająca ironiczny heavy metal (związany z nurtem rock demenziale), wydaje głównie albumy w języku angielskim, ale w ciągu ostatnich dziesięciu lat nagrała niejedną piosenkę po włosku, jak „V per Viennetta” (wł. „V jak Viennetta”, gra słowna między tytułem słynnego komiksu Alana Mooreʼa a nie mniej znanym deserem lodowym) czy „Bestie di Seitan”, wł. „Bestie z Seitanu” albo „Bestie Szatana” (utwór wyśmiewa wegan, bawiąc się wyrazem seitan i imieniem Satan w języku angielskim). Niektóre piosenki zespołu powstały we współpracy ze stronami internetowymi lub facebookowymi, np. „Feudalesimo e Libertà” (jest to fikcyjna partia polityczna wzorująca się na średniowieczu, której humorystyczne wpisy przyniosły jej kultowy status) albo „I 400 calci” (strona poświęcona filmom akcji – Nanowar wymienia tutaj wszelkie stereotypy i konwencje tego gatunku).