Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Matka i córka, czyli ostatni film neorealistyczny

0
Matka i córka / La ciociara

Mówi się, że film nigdy nie dorównuje literackiemu pierwowzorowi. Istnieją jednak adaptacje, które nie tylko nie odstają od poziomu książki, ale stają się oddzielnymi dziełami sztuki. Należą do nich niewątpliwie takie filmy jak: Ojciec chrzestny, Przeminęło z wiatrem czy Czas apokalipsy (na podstawie Jądra ciemności). Dotyczy to również twórczości jednego z największych włoskich pisarzy XX wieku: Alberto Moravii, na podstawie którego dzieł nakręcono około trzydzieści filmów w większości przez znanych i cenionych reżyserów, takich jak: Luigi Zampa, Damiano Damiani czy Jean-Luc Godard. Jednakże istnieją tylko dwie adaptacje, które są porównywalne z pisarstwem Moravii i stały się klasykami międzynarodowego kina: Konformista Bernardo Bertolucciego (na podstawie powieści napisanej w 1951 r.) oraz Matka i córka Vittoria De Siki (na podstawie książki o tym samym tytule z 1957 r.).

Matka i córka / La ciociara

Faszyzm w dwóch odsłonach

Jeśli chodzi o tematykę dzieł Moravii, to możemy je podzielić na dwie główne kategorie: należące do nurtu egzystencjalistycznego oraz te, które, jak powiedziałby sam Moravia, są związane z „mitem narodowo-ludowym”. Dwie powieści, którymi zajmujemy się w tym artykule, są doskonałymi przykładami, ponieważ Konformista należy do pierwszej kategorii, a Matka i córka do drugiej. Oba teksty pokazują to, co wydarzyło się we Włoszech podczas II wojny światowej, ale na zupełnie różne sposoby: Konformista pokazuje faszyzm „od środka”, ponieważ główny bohater (Marcello) jest częścią systemu totalitarnego. Matka i córka przedstawia wojenne doświadczenia oczami cywilów – bohaterka jest matką jednej z tzw. marocchinat (tak określano kobiety, które doświadczyły przemocy seksualnej dokonanej przez marokańskich żołnierzy służących w armii francuskiej pod koniec II wojny światowej).

Jeśli chodzi o Konformistę, to nie jest to stereotypowy przykład opowieści o „złych faszystach”. Marcello to postać bardzo „ludzka”, której złe wybory doprowadzają do klęski życiowej. Na koniec bohater uświadamia sobie, że kiedy faszyzm upadnie, „będzie tylko nędznym mordercą”, a tym samym pokazuje, że jest człowiekiem świadomym, a nie tylko marionetką reżimu.

Matka i córka / La ciociara

Zupełnie inaczej jest w przypadku Cesiry z Matki i córki przedstawionej jako prosta kobieta, która ma problemy z czytaniem, ale potrafi dobrze liczyć, dzięki czemu udaje jej się prowadzić własny sklep. Bohaterka reprezentuje drobnomieszczankę, która nie jest świadoma tego, co dzieje się wokół niej i dlatego chce jedynie rozwijać własny interes. Cesira nie jest w stanie wyobrazić sobie katastrofy, jaką może przynieść wojna. Dopiero gdy okoliczności stają się naprawdę poważne (nie może już dłużej zarządzać ani sklepem, ani pozostać w domu w Rzymie), zdaje sobie sprawę, że nienawidzi wojny, co pokazuje proces dojrzewania bohaterki.

Proza Moravii na dużym ekranie

Jeśli chodzi o Matkę i córkę, to jej filmowa wersja została nakręcona niemal natychmiast w 1960 r., podczas gdy adaptacja Konformisty powstała prawie dwadzieścia lat po publikacji powieści, tj. w 1970 r. Najpierw zobaczmy, jak Bertolucci nakręcił powieść Moravii, nadając każdej scenie symboliczny charakter, dzięki słynnym zdjęciom Vittoria Storaro.

Matka i córka / La ciociara

W pierwszej scenie obserwujemy bohatera w dzieciństwie, gdy spotyka mężczyznę, który chce go wykorzystać seksualnie, a tragedia, której doświadcza, będzie miała wpływ na całe jego późniejsze życie. Scena ta jest niezwykle podobna do sceny gwałtu w Matce i córce, ponieważ dzieje się to w pobliżu symbolu religijnego, a w przypadku Konformisty jest to krucyfiks. Inne podobieństwa można znaleźć w tym, że ofiarą jest niewinne dziecko, a szofer z rewolwerem przypomina żołnierza.

Druga scena pokazuje wyalienowanie Marcella podczas jego wesela, kiedy obsesyjnie stara się zachowywać normalnie. Jego przyjęcie weselne jest portretem smutnego faszysty i tworzy analogię z trzecią sceną balu, która okazuje się najbardziej groteskowa ze wszystkich – tłum porywa go, a on nie może się z niego wyrwać. Ostatnia scena doskonale pokazuje, że główny bohater jest „nieprzystający” do reszty ludzi i prawdopodobnie nigdy nie uda mu się odnaleźć upragnionej normalności.

Matka i córka nakręcona „w duchu” neorealizmu

Jeśli chodzi o filmową adaptację Matki i córki, to, mimo że powstała w 1960 r., a więc chronologicznie po okresie neorealizmu1, jest filmem neorealistycznym w pełnym tego słowa znaczeniu. Są jednak krytycy, którzy twierdzą, że koniec neorealizmu wyznaczył w 1960 r. film Luchina Viscontiego Rocco i jego bracia2 i w tym sensie Matka i córka jest jednym z ostatnich filmów tego gatunku. Należy jednak wziąć pod uwagę, że adaptacja powieści przejawia większość cech typowych dla neorealizmu jak: motyw II wojny światowej, warunki życia ludzi biednych, osadzenie akcji w miejscach realistycznych oraz pokazanie biedy, która również „odgrywa rolę” w filmie3. Największa różnica polega na tym, że w filmie występują profesjonalni aktorzy: Sophia Loren (Cesira), Jean-Paul Belmondo (Michele) czy Eleonora Brown (Rosetta).

Warto podkreślić, że film jest czarno-biały i ważna jest w nim jest symboliczna gra kontrastami. Ówczesne warunki historyczne są pieczołowicie odtworzone i możemy zobaczyć zarówno sceny ukazujące konflikt zbrojny, jak i te przedstawiające mieszkańców gór.

Matka i córka / La ciociara

Dla widza XXI wieku istotne jest, że bombardowania zostały sfilmowane realistycznie, bez użycia efektów specjalnych. Kolejną zaletą jest naturalne przedstawienie górali ze wszystkimi folklorystycznymi szczegółami. W filmie widzimy również wpływ wojny na ludność cywilną. Wizja okropieństw wojny nie jest jednak przedstawiona w sposób bardzo realistyczny, a raczej poetycki, co stanowi mocny atut filmu. Liryzm ten wyraża się głównie w ścieżce dźwiękowej, która podkreśla nastrój scen, a także w zbliżeniach, które skupiają się na emocjach bohaterów.

Losy matki i córki

Aspektem, który przyciąga uwagę, jest bardzo naturalne odtworzenie więzi między matką a córką. Cesira w wykonaniu Sophii Loren (miała wtedy 26 lat) jest opiekuńcza i czuła, podczas gdy Rosetta grana przez Eleonorę Brown (zaledwie 12 lat, gdy odgrywała tę rolę) jest przedstawiona jako niewinna dziewczynka, która jest związana z matką. Fabuła rozwija się w taki sposób, że możemy obserwować wydarzenia poprzez ich relację: szczęście z bycia razem przed wojną (1), podróż na południe (2;3), przybycie do Sant’Eufemii (4) i zniknięcie Michele (5).

Dla widza fundamentalne znaczenie ma wymiar miłości między matką i córką, ponieważ „czuje się” zaangażowany i podziela emocje bohaterek podczas oglądania. Matka i córka, podobnie jak inne dzieła neorealistyczne, wyróżniają się silnym przekazem emocjonalnym, głównie poprzez poruszanie tematu życia najsłabszych jednostek (podobnie jak w Złodziejach rowerów, gdzie ojciec i syn kochają się pomimo wszelkich przeciwności losu).

Co więcej, bohaterowie posługują się prostym językiem jak w większości filmów neorealistycznych. Tylko Michele wyróżnia się słownictwem typowym dla intelektualisty, który wyraża opinie na temat wojny, będąc jedynym „świadomym” głosem. Film przedstawia antyfaszystę jako zupełnie inną osobę niż wieśniacy. Na koniec Michele staje się bohaterem tragicznym, który troszczy się o innych, ale jest niezrozumiany przez prostych ludzi, którzy traktują go jak profesora, ponieważ ukończył studia.

Życie poznajemy poprzez przemoc

Przez większość filmu Cesira i Rosetta żyją w dobrych stosunkach, jednak punktem zwrotnym jest gwałt na dziewczynie. Po tym wydarzeniu więź między matką a córką ulega zmianie. Przede wszystkim uderzający jest szok psychiczny, którego doznaje Rosetta (1). Następnie widzimy rozpacz matki, ponieważ nie była w stanie uratować córki (2), co przeradza się w całkowitą desperację (3). Kolejno widzimy dystans, jaki wytworzył się między dwiema kobietami (4).

Gwałt jest punktem kulminacyjnym całego filmu, po którym córka zostaje prostytutką, a matka ulega całkowitemu załamaniu. Jest to również moment, w którym widz doznaje największego wstrząsu – przepełnia go współczucie dla bohaterek, ponieważ zna historię rozpadu miłości rodzinnej. Przemoc, jakiej doznaje dziewczyna, redefiniuje jej relacje z innymi ludźmi i odgrywa w filmie taką samą rolę jak kradzież roweru w Złodziejach rowerów – przedstawia tragiczny los jednostki, ale też całego narodu doświadczającego dramatycznej sytuacji historycznej. Co więcej, inicjacja seksualna jest fundamentalnym tematem w pisarstwie Moravii – definiuje relacje międzyludzkie i pokazuje świat takim, jakim jest. W tym sensie gwałt jest niejako „niezbędny” do tego, by stać się dorosłym i dostrzec otaczające nas zło.

Matka i córka / La ciociara

Cierpienie, które leczy

Paradoks wyzwolenia jest odzwierciedlony w filmie – szkody wyrządzone przez tak zwanych „wyzwolicieli” są takie same lub nawet dotkliwsze niż te wyrządzone przez ciemiężców. Scena gwałtu staje się bardzo symboliczna – nad opuszczonym kościołem latają ptaki, podczas gdy świątynia wydaje się pusta, jakby nie było w niej Boga. Na koniec, po licznych romansach Rosetty, matka daje upust swojej rozpaczy, co jednak nie robi większego wrażenia na córce. Dopiero gdy Cesira mówi jej o śmierci Michele, córka wybucha płaczem, a „niewinność zostaje odtworzona” w sensie moralnym. Żałoba pełni funkcję oczyszczającą, a dziewczyna w pewien sposób doświadcza poczucia winy.

Matka i córka to niezwykły obraz, ponieważ widzowie obserwują cierpienie niewinnych ludzi, których historia jest poruszająca. Odczuwamy swoiste katharsis, które oczyszcza widza, wzbudza w nim litość dla dramatu rodzinnego, a potem pozwala mu się od tych emocji uwolnić. Adaptacja stanowi również realistyczny portret wojny ze wszystkimi jej okropnościami i dlatego jest dosadnym komentarzem krytycznym wobec każdego konfliktu zbrojnego.

 

Przypisy:

1 Większość krytyków filmowych twierdzi, że koniec tego nurtu nastąpił około 1951 roku http://brevestoriadelcinema.altervista.org/20-1.html (zweryfikowano 10.02.2020).

2 Helman, A. (2012), Neorealizm: próby definicji, w: T. Lubelski, I. Sowińska, R. Syska (pod red.), Kino klasyczne, Universitas, s. 579.

3 Tamże, s. 596.

Gazzetta Italia 105 (czerwiec-lipiec 2024)

0

Wspaniałe miasteczko Le Castella nad Morzem Jońskim wita was na okładce 105 numeru Gazzetty Italia, zapraszając do zgłębienia wiedzy o pięknej, mało znanej i pełnej kontrastów krainie – Kalabrii. Zabierzemy was w podróż do Agrigento i opowiemy o rowerowych przygodach Bartka Ramzy we Włoszech. Poznacie inspirującą historię odrodzenia przez sport Bebe Vio, włosko-polskie doświadczenia rysownika Maurizio Di Bona, a także historię Adriana, warszawsko-rzymskiego fryzjera. W rubryce poświęconej kinu przedstawimy wielkiego Nino Manfrediego i film, w którym wcielił się w rolę Gino Girolimoniego oraz opowiemy, ile Włoch jest w serialu „Doctor Who”. Dla uczących się języka włoskiego polecamy artykuł profesora Tucciarellego „Fałszywi przyjaciele: pułapki tłumaczeń”. W nowym numerze przeczytacie o legendarnej Lancii Aurelii, o znaczeniu jodu w naszej diecie, a także znajdziecie przepisy kulinarne i wiele więcej! Kupcie zatem swój egzemplarz Gazzetty Italia online lub w Empiku!

Sen trwa!

0

tłumaczenie pl: Alicja Liberadzka

XI edycja Turnieju Piłki Nożnej Włochów w Polsce zgromadziła w weekend 1-2 czerwca (2024 r.) ponad stu piłkarzy – Włochów, Polaków i przedstawicieli innych narodowości – rywalizujących na boiskach AZS Łódź. Historyczny Turniej Piłki Nożnej, będący najważniejszym i najliczniejszym wydarzeniem sportowym Włochów w Polsce, został uświetniony obecnością Ambasadora Włoch, Luki Franchetti Pardo, który po przemówieniu powitalnym wziął udział w ceremonii otwarcia, najpierw przy losowaniu grup, w którym pomogła pani Marta, żona Ambasadora, a następnie podczas odgrywania hymnów narodowych Włoch i Polski. W wydarzeniu uczestniczył także Amedeo Piovesan, który w październiku 2014 roku zapoczątkował i zorganizował pierwszy Turniej rozegrany w Łodzi, który następnie stał się turniejem objazdowym.

Na boisku najlepsza okazała się ponownie drużyna Il Sogno di Varsavia (Sen Warszawy), która pokonując w finale gospodarzy KTM Łódź 3-1, powtórzyła zeszłoroczne zwycięstwo. W meczu o trzecie miejsce A.C. Wawa pokonała Real Poznań w rzutach karnych, po meczu zakończonym wynikiem 4:4. Zacięte finały poprzedziły równie wyrównane półfinały: KTM Łódź-Real Poznań 2-1 i Il Sogno di Varsavia-A.C. Wawa 3-2 po dogrywce. Drużyna z Łodzi pocieszyła się nagrodami dla najlepszego bramkarza Kamila Marcinczaka i najlepszego napastnika Macieja Daneckiego. Natomiast najlepszym zawodnikiem został Filip Kacperkiewicz z Il Sogno di Varsavia. Nagroda fair play trafiła do Atletico per niente Wrocław, która nie otrzymała ani jednej żółtej kartki.

W sobotę przed rozpoczęciem Turnieju odbył się mecz pamięci „Angelo i Ergest na zawsze z nami” (sponsorowany przez Isopak Polska), aby uczcić pamięć dwóch zmarłych przedwcześnie zawodników, którzy grali dla Łodzi. Był to mecz rozegrany przez dawne gwiazdy Turnieju, czyli „chłopaków”, którzy z tej okazji wrócili na boisko po latach przerwy. Następnie, mimo nadciągającego deszczu, 8 drużyn podzielonych na dwie grupy po 4 osoby, rozpoczęło zmagania, dostarczając obecnej publiczności 56 goli w 12 sobotnich meczach i 58 goli w 12 meczach finałowych w niedzielę. Oto kolejność zajętych miejsc: Il Sogno di Varsavia, KTM Łódź, A.C. Wawa, Real Poznań, Warszawa United, It. a Wrocław, Ital3miasto, Atletico per niente Wrocław.

 

Wśród goli, przewrotek, poprzeczek, dryblingów i niezliczonych piłek wybitych poza ogrodzenie boiska, wiele emocji dostarczyły również żony, narzeczone i dzieci, a także doskonałe kanapki serwowane przez niezastąpioną ekipę Comites i Shardana, które wieczorem oferowały również lody i wyśmienity aperitif sardyński.

Turniej, objęty patronatem Ambasady i zorganizowany przez Comites, Gazzetta Italia wspólnie z Enrico Montim, Luigim i Melanią Noto, był możliwy dzięki fundamentalnemu wsparciu sponsorów: North Cost, BG Tech, Restauracji Mare e Monti, Across Europe, La Bottega d’Enrico, Italtecnica, Italia Lody Caffè, Andrea Cortassa.

Na zakończenie tej pięknej edycji już myślimy o miejscu kolejnych rozgrywek, a wśród kandydatów są Wrocław i Lublin.

 

Sergio Leone – Włoch, który wynalazł Amerykę 

0
fot. Gianfranco Tagliapietra

Leone nazywa się często „królem spaghetti westernu”. Myślę jednak, iż jest to obraz co najmniej niepełny. „Io sono il vento” – śpiewał Arturo Testa w 1959 r. podczas festiwalu w San Remo. W mojej ocenie urodzony 30 lat wcześniej, 3 stycznia 1929 r. Sergio Leone, był takim właśnie wiatrem. Powiewem, którego kilkukrotne podmuchy trwale zmieniły filmowy krajobraz.

Testa zajął wówczas drugie miejsce. Odnoszę wrażenie, że podobnie było z karierą rzymskiego reżysera, który mimo, że był jednym z największych i najbardziej wpływowych reżyserów wszech czasów, w oczach Akademii nie zasłużył nawet na nominację do Oscara. 30 kwietnia minie 35 lat od śmierci Sergio Leone. Jak wiele ten reżyser dał światowej kinematografii, możemy tak naprawdę w pełni docenić dopiero dzisiaj.

Filmografia Leone jest dość krótka. Rozpoczął od asystowania Vittorio de Sice w filmie Złodzieje rowerów (1948). Następnie pracował między innymi przy Quo Vadis (1951) i Ben-Hurze (1959), pisząc w międzyczasie również własne scenariusze. Szansa przyszła w 1959 r., kiedy zastąpił Mario Bonnarda, reżysera Ostatnich dni Pompei. Dwa lata później nakręcił Kolosa z Rodos – pierwszy samodzielny film fabularny. Jednak prawdziwy rozgłos przyniosł mu realizacja następnego, czyli Za garść dolarów (1964) z Clintem Eastwoodem w roli głównej. „Niewątpliwie magnesem tego filmu, który odniósł fenomenalny sukces we Włoszech i w innych częściach Europy, jest postać bandyty granego przez Clinta Eastwooda, amerykańskiego aktora, który wcześniej wcielił się w rolę awanturnika w telewizyjnym serialu Rawhide” – pisał „The New York Times” kilka lat po premierze. Eastwood zagrał również w kolejnych filmach tzw. dolarowej trylogii – Za kilka dolarów więcej (1965) oraz Dobry, zły i brzydki (1966). Można powiedzieć, że to właśnie Leone odkrył talent Eastwooda, pokazując jednocześnie jego skalę.

„Po raz pierwszy usłyszałem o Sergio Leone, kiedy obejrzałem Za garść dolarów. Widziałem, że to świetny film, ale dla innych krytyków był niczym. We Włoszech nie rozumieli Sergio, nie lubili go. Zaczęli go rozumieć znacznie później, wraz z jego ostatnim filmem – ale to było za późno” – pisał w 2009 r. na łamach brytyjskiego „The Guardian” Dario Argento.

Początkowo krytyka przyjęła film Leone dość negatywnie. Nie bez znaczenia był tu również skandal z zarzutami o plagiatowanie Straży przybocznej (1961) Akiry Kurosawy. Japoński reżyser wszedł na ścieżkę sądową i sprawę wygrał. Włoch przyznał się do czerpania inspiracji, nie poczuwał się jednak do plagiatowania.

Patrząc jednak z perspektywy czasu można powiedzieć, że bardzo dobrze się stało. Skorzystała na tym każda ze stron. Kurosawa zyskał finansowo, a jego filmy wzbudziły większe zainteresowanie. Leone zaś, na bazie cudzego pomysłu, zbudował coś bardzo swojego, oddzielny gatunek, odkrywając przy tym dla świata talent Eastwooda i nie tylko. Nieco podobnie było z Ennio Morricone. Kompozytorem uznawanym dzisiaj za jednego z najwybitniejszych. To właśnie „dolarowe” filmy pokazały skalę talentu rzymianina, umożliwiając pracę z najlepszymi reżyserami, inspirując kolejne pokolenia twórców. „Wychowałem się, słuchając Ekstazy złota” – podkreślał Quentin Tarantino.

Co ciekawe podczas początków pracy nad filmem okazało się, że Leone i Morricone znają się z dzieciństwa, bo obydwaj chodzili do Szkoły Podstawowej św. Jana w Rzymie.

„Poznaliśmy się w wieku 7 lat, chyba w trzeciej klasie szkoły podstawowej, ale potem już się nie spotkaliśmy. Dopiero u mnie w domu, gdy miałem napisać muzykę do jego filmu Za garść dolarów to on przyjechał do mnie z propozycją po tym, jak usłyszał muzykę do dwóch poprzednich westernów, do których napisałem ścieżkę dźwiękową. Moja muzyka mu się po prostu podobała i był pewny tej współpracy” – wspominał po latach kompozytor.

Część krytyków uważa, że to właśnie muzyka Morricone czyni filmy Leone wyjątkowymi. Trudno się z tym nie zgodzić i nie chodzi tu o umniejszanie jego pracy. Praca reżysera polega m. in. na znajdowaniu odpowiednich osób oraz zapewnieniu im przestrzeni na prezentację pełni swojego talentu. Taki właśnie był Sergio Leone, umożliwiał znalezionym przez siebie wyjątkowym artystom, pokazać pełnię swojej wyjątkowości. Coś takiego charakteryzuje jedynie największych. Morricone skomponował muzykę także do kolejnych filmów Leone – Pewnego razu na Dzikim Zachodzie (1968) z Claudią Cardinale, Henrym Fondą i Charlesem Bronsonem, Garść dynamitu (1971) z Jamesem Coburnem oraz do swoistego opus magnum włoskiego reżysera, czyli Dawno temu w Ameryce (1984).

Na początku lat 70. Leone dostał propozycję nakręcenia Ojca chrzestnego (1972). Odmówił, bo nie chciał gloryfikować mafii. Później jednak żałował swojej decyzji. Ostatecznie film na podstawie powieści Mario Puzo zrobił Coppola i to tak genialnie, że osobiście nie podzielam żalu Leone. Tym bardziej, że gdyby rzeczywiście nakręcił ten film, to być może nie powstałoby Dawno temu w Ameryce – filmu określanego mianem „żydowskiego Ojca chrzestnego”, co zresztą nie za bardzo podobało się reżyserowi. To nie jest film o gangsterach. Tak naprawdę to surrealistyczny film o pamięci, upływie czasu, nostalgii. “To także hołd złożony kinu, w którym pobrzmiewają nuty mojego własnego pesymizmu” – wyznał reżyser kilka lat po premierze. Leone przenosi nas do Ameryki lat 20., pokazując historię piątki chłopców, dorastających w żydowskiej dzielnicy Nowego Jorku. W rolach głównych wystąpił Robert De Niro, James Woods, Elizabeth McGoven, Jennifer Connelly oraz Joe Pesci. Film uznaje się dzisiaj za jedno z największych arcydzieł w historii kina.

W 1989 r. rozpoczął przygotowania do nakręcenia filmu o oblężeniu Leningradu. Jednak na kilka dni przed podpisaniem umowy dostał zawału. Zmarł 30 kwietnia w wieku zaledwie 60 lat. W 2022 r. premierę miał dokument o jego życiu, zatytułowany Sergio Leone: Włoch, który wynalazł Amerykę. 

Skotniccy – między Sandomierzem, Florencją a Krakowem. Wystawa w Zamku Królewskim w Sandomierzu

0

Muzeum Zamkowe w Sandomierzu zaprasza na wystawę czasową zatytułowaną „Skotniccy – między Sandomierzem, Florencją a Krakowem”.

Uroczysty wernisaż wystawy odbędzie się w dniu 7 czerwca 2024 r., o godz. 18.00 w Zamku Królewskim w Sandomierzu, a jednym z punktów tego wydarzenia będzie wykład zatytułowany „Charakter i przemiany polskiego Grand Tour w XVIII i początkach XIX wieku”, który wygłosi dr hab. Agata Roćko, prof. Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.

Przedmiotem wystawy jest zjawisko „wielkiej podróży”, czyli „grand tour’u”, jednego z charakterystycznych fenomenów arystokratycznej kultury w nowożytnej Europie. Udział w „wielkiej podróży” (z reguły do Włoch) świadczył o zamożności, jak i intelektualnym obyciu. Był też dowodem wysokich aspiracji społecznych. Wśród „wielkich turystów” nie brakowało Polaków związanych z ziemią sandomierską takich jak Michał i Elżbieta z Laśkiewiczów Skotniccy. Ich „wielka podróż” z lat 1803-1808 była zarazem jedną z ostatnich, w jaką wybrali się polscy podróżnicy wzorem poprzednich pokoleń. Przypadała na okres wojen napoleońskich, kiedy po upadku Rzeczypospolitej Obojga Narodów stary szlachecki świat ustępował miejsca bardziej demokratycznym stosunkom społecznym. Samo małżeństwo Michała Skotnickiego, szlachcica z dziada pradziada ze Skotnik koło Sandomierza, z Elżbietą Laśkiewicz, bogatą mieszczką z Krakowa, było przykładem takiej transformacji. Ich „wielka podróż” była więc symbolem końca starej i zarazem początku nowej epoki. Oglądając dziś zachowane pamiątki po tej parze, w tym dzieła sztuki we Florencji i Krakowie, uświadamiamy sobie kulturotwórczy potencjał tych społecznych przemian.

Wystawę przygotował zespół kuratorski w składzie: dr hab. Mikołaj Getka-Kenig, prof. PAN, dyrektor Muzeum Zamkowego w Sandomierzu, dr Weronika Rostworowska-Kenig (Zamek Królewski na Wawelu – kurator zewnętrzny i autor koncepcji wystawy) oraz Renata Grzebuła – adiunkt w Dziale Sztuki Muzeum Zamkowego w Sandomierzu. Koordynatorem wystawy jest: Sylwia Mroczka, specjalista w Dziale Promocji i Edukacji Muzeum Zamkowego w Sandomierzu.

Na ekspozycji zaprezentowane zostaną obiekty pochodzące ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie oraz Zamku Królewskiego na Wawelu – Państwowych Zbiorów Sztuki, jak również: Narodowego Muzeum Sztuki im. M. K. Čiurlionisa w Kownie, Muzeum Narodowego w Warszawie, Muzeum Narodowego w Kielcach, Zamku Królewskiego w Warszawie – Muzeum Rezydencji Królów i Rzeczypospolitej, Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie, Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, Muzeum Podlaskiego w Białymstoku, Muzeum-Zamku Tarnowskich w Tarnobrzegu, Muzeum Okręgowego w Rzeszowie, Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego, Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie, Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu, Archiwum Państwowego w Kielcach Oddział w Sandomierzu, Instytutu Teologicznego Księży Misjonarzy w Krakowie, prywatnej kolekcji rodziny Skotnickich (potomków krewnych Michała Skotnickiego, którzy do dziś są właścicielami dworu w podsandomierskich Skotnikach).

Patronat medialny nad wystawą sprawują: Portal Historyczny Dzieje.pl, Gazeta Wyborcza, Spotkania z Zabytkami, Magazyn Historyczny Mówią Wieki, Gazzetta Italia, Gość Niedzielny, oraz media regionalne: TVP3 Kielce, Polskie Radio Kielce, Radio Rekord, Radio Leliwa, Tygodnik Nadwiślański wraz z portalem tyna.info.pl, Echo Dnia, iTV Wisła, STV.INFO.

Wystawa dostępna będzie dla zwiedzających w okresie od 8 czerwca 2024 r. do 1 września 2024 r. w salach ekspozycyjnych na parterze Zamku Królewskiego w Sandomierzu.

O smokach i im podobnych

0

tłumaczenie pl: Zuzanna Miniszewska

Spacerując pod murami Wawelu – imponującego Zamku Królewskiego w Krakowie – nie sposób nie natknąć się na ciemne wejście do jaskini. Częściowo zasłania je kępa drzew, a na straży stoi posąg: poczerniały, chropowaty, przedstawiający nieokiełznanego Smoka Wawelskiego. Ze swoimi sześcioma łapami i ognistym oddechem jest on jedną z ikon miasta.

Jako postacie pełne znaczenia, smoki do dziś zamieszkują wyobraźnię zbiorową Wschodu i Zachodu. Mimo pradawnego pochodzenia nawet one są dotknięte współczesnością, społeczeństwem naznaczonym zmianami klimatycznymi, konfliktami i postępem naukowym.

Rozmawialiśmy o tym z Michele Bellone, autorem książki Incanto. Storie di draghi, stregoni e scienziati (Historie o smokach, czarownikach i naukowcach), popularyzatorem nauki i redaktorem działu literatury faktu w Codice Edizioni. Opowiedział nam o roli, jaką te legendarne stworzenia odgrywają w dzisiejszym świecie nauki.

Jeden smok, wiele smoków 

Konieczne jest słowo wstępu. Musimy mówić o smokach w liczbie mnogiej, pamiętając o wielu formach, jakie przybrały w heraldyce, starożytnych mitach i historii sztuki: formach, które prawie uniemożliwiły stworzenie ich jednoznacznej taksonomii.

„Weźmy słynny obraz Święty Jerzy i smok autorstwa Paolo Uccello. Przedstawiony na nim smok ma cztery kończyny – dwa skrzydła i dwie łapy – a nie sześć, jak jest to widoczne w wielu historycznych i artystycznych przedstawieniach. Ci, którzy tak jak ja lubią gry fabularne wiedzą, że to wiwerny mają cztery kończyny, a nie smoki. A jednak stwór przedstawiony przez Paolo Uccello był smokiem, podobnie jak te z Gry o Tron, które również mają cztery kończyny” – mówi Bellone.

„Mogę podać inny przykład, ponownie odnosząc się do Włoch. El bisson, czyli mediolański Biscione, wąż będący symbolem rodu Viscontich, a później także miasta Mediolan – występujący także w wielu innych herbach, od Alfy Romeo po Inter – wydaje się być inspirowany przedstawieniem smoka Tarantasio, który według legend zamieszkiwał starożytne jezioro w pobliżu Lodi”.

W jednym z przedstawień Tarantasio miał dwa małe skrzydła, dwie łapy i długie, wijące się ciało, podobne do ciała węża. „Rzeczywiście, smoki we włoskich wyobrażeniach są przedstawiane bardziej jako bagienne, wężopodobne stworzenia niż jako smoki środkowo-północnoeuropejskie. Te z kolei są bardziej podobne do smoków, które stały się sławne dzięki kinu”.

Jeśli istnieje wspólny wątek łączący europejskie tradycje, to jest nim postrzeganie smoków jako wielkich gadów. Jednak również w tym przypadku ogólny obraz jest bardziej zróżnicowany: „Smoki w tradycji wschodniej łączą w sobie części ryb, ssaków i gadów: nie są złowrogimi potworami, ale złożoną reprezentacją wielu różnych gatunków, symbolizującą siły natury. Tymczasem w Ameryce Środkowej są one przedstawiane jako gigantyczne pierzaste węże, takie jak słynny Quetzalcoatl”.

Smoki w służbie nauki

Ten chaos form anatomicznych jest niezbędny, aby zrozumieć możliwą rolę smoków w świecie nauki: rolę wspaniałego fikcyjnego studium przypadku. Bellone podaje przykład: „W 1976 roku biolog z University of York, Peter J. Hogarth, opublikował artykuł w Bulletin of British Ecological Society, w którym rozważał różne aspekty ekologii i anatomii smoków, proponując krytyczną analizę w świetle darwinowskich badań nad ewolucją”.

Kilka miesięcy później otrzymał odpowiedź od swojego kolegi Roberta M. Maya, opublikowaną w renomowanym czasopiśmie Nature. Profesor z Oksfordu zwrócił uwagę, że Hogarth w swojej analizie nie wziął pod uwagę jednej kwestii. Jeśli spojrzeć na ewolucję kręgowców lądowych, jedną z najlepiej zachowanych w czasie cech jest morfologia czworonoga, tj. oparta na czterech kończynach. Smoki jednak, licząc skrzydła, mają ich sześć. „Gdyby istniała linia ewolucyjna sześcionogów, oznaczałoby to, że smoki są bardziej spokrewnione z pegazami niż z gadami, a pegazy byłyby bardziej spokrewnione ze smokami niż z jednorożcem lub zwykłym koniem”. Podobieństwo między smokami i wiwernami stałoby się wówczas zjawiskiem znanym jako ewolucja zbieżna: różne gałęzie drzewa życia rozwijają podobne cechy, gdy zajmują pokrewne nisze ekologiczne.

To oczywiście tylko zabawa, ale jakże cenna dla tych, którzy zajmują się ewolucją.

Bioróżnorodność stojąca za smokami

Smoki nie są jednak tylko użytecznym studium przypadku do testowania naszych kryteriów klasyfikacji. Wyobrażanie sobie, jak mogłyby się poruszać, latać lub ziać ogniem, gdyby naprawdę istniały, jest dobrym pretekstem do zbadania sposobów, w jakie bioróżnorodność przyniosła podobne rezultaty.

W Incanto Bellone wspomina o szczególnie zaskakującym przypadku: Brachininae. Jest to rodzina owadów powszechnie znanych jako strzele bombardiery. W obliczu zagrożenia zwierzęta te są w stanie wyemitować strumień rozgrzanej do czerwoności cieczy, uzyskanej z mieszaniny enzymów, nadtlenku wodoru i hydrochinonu, które w połączeniu doprowadzają reakcję do bardzo wysokiej temperatury. Są to owady na poziomie dowolnego ziejącego ogniem smoka, z tą zaletą, że faktycznie istnieją!

Związek między smokami a bioróżnorodnością nie jest jednostronny. „Jedną rzeczą jest przedstawienie smoka na statycznym obrazie, inną sprawienie by poruszał się realistycznie, na przykład w filmie lub serialu. Wówczas zwierzęta, które już istnieją, stanowią doskonałe źródło inspiracji dla osób, które muszą stworzyć postać animowaną komputerowo”. Ptaki i nietoperze są najlepszymi modelami.

Bellone pisze w swojej książce: „Cyfrowi artyści Pixomondo, zaangażowani w tworzenie smoków do Gry o Tron, studiowali anatomię skrzydeł kurczaków, aby zrozumieć ich mechaniczne ograniczenia, a do symulacji startu Drogona wzięli przykład z pelikanów”. (str. 40)

Smoki jako metafory

Smoki w służbie nauk przyrodniczych, ale także smoki dla bioróżnorodności i smoki jako metafory współczesnego świata. „Pierwszego kwietnia 2015 r. Robert May – którego najwyraźniej zafascynował ten temat – wraz z Andrew Hamiltonem i Edwardem Watersem opublikowali w Nature artykuł, w którym wykorzystali smoki do omówienia zmian klimatycznych”.

Artykuł, oczywiście humorystyczny, powiązał trend globalnych temperatur z trendem wzmianek o smokach w literaturze, argumentując, że zjawiska te są ze sobą wyraźnie powiązane. Wyższe temperatury- więcej zaobserwowanych smoków. Czy powinniśmy ograniczyć emisje, zanim pojawi się ich zbyt wiele?

Smoki służą za metaforę nie tylko w świecie nauki. „Jeden z moich ulubionych smoków”, mówi Bellone, „nie jest smokiem w klasycznym tego słowa znaczeniu. Pojawia się w powieści Córka żelaznego smoka Michaela Swanwicka, w której smoki są odpowiednikami naszych bombowców: fabrycznie zbudowane maszyny, wyposażone w pociski i bomby, ale także w osobowość, często arogancką i destrukcyjną”. Jest to metafora idei dominacji i zniszczenia, które odciskają piętno na otaczającej nas technologii.

Smok Wawelski

Mówi się, że krakowski smok został pokonany przez szewca, który podstępnie podsunął mu owcę wypełnioną siarką. Pieczenie w gardle i brzuchu, które nastąpiło po zjedzeniu owcy, zmusiło bestię do udania się nad Wisłę, gdzie piła tak dużo wody, że wreszcie pękła. Legenda podobna do innych, które na przestrzeni wieków zapełniły całą Europę Wschodnią smokami.

Potwór jest więc martwy. Dziś pozostał po nim pomnik, wokół którego gromadzą się dzieci. Pozostał również wizerunek smoka jako symbolu kultury, tradycji i, jak się przekonaliśmy, także nauki. Tak więc w przyszłości, gdy zobaczycie smoka, pamiętajcie, aby policzyć, ile ma nóg.

Maria Skłodowska-Curie we Włoszech w poszukiwaniu radu

„30 lipca 1918 r. o godzinie 3:30 nad ranem Maria Skłodowska-Curie wysiadła z pociągu na dworcu w Pizie”. Tak rozpoczyna się trwająca trzy tygodnie niezwykła podróż dwukrotnej Noblistki, podczas której przemierzyła z włoskimi naukowcami ponad 3000 km, badając promieniowanie naturalne wód termalnych, fumaroli i skał.

***

W 2023 roku obchodziliśmy dwie wyjątkowe rocznice związane z Marią Skłodowską-Curie, dwukrotną laureatką Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki i chemii: 120 lat od wręczenia pierwszej Nagrody Nobla oraz 125 lat od odkrycia polonu (84Po) i radu (88Ra). Na te rocznice nałożyła się doskonała współpraca Stacji Naukowej PAN w Rzymie, Instytutu Chemii Organicznej PAN i Uniwersytetu w Pizie. Uznaliśmy, że to dobry moment, żeby przybliżyć szerszej publiczności wizytę Marii Skłodowskiej-Curie we Włoszech. Noblistka spędziła tu bowiem 3 tygodnie w 1918 r., ale niewiele źródeł wspomina tę historię. Pisze się dużo o jej dwóch wyprawach do Stanów Zjednoczonych, Brazylii czy Hiszpanii, wspomina się wizyty w Holandii czy Brukseli, podczas gdy włoska podróż pozostawała całkowicie nieznana. To z powodu nadal trwającej wojny wyprawa Noblistki odbywa się bez zbędnego rozgłosu.

Jak więc zaczyna się wizyta Marii Skłodowskiej we Włoszech? Otóż pod koniec wojny we Francji zaczyna brakować radu i jego „emanacji” (tzn. radonu – pierwiastka promieniotwórczego, który powstaje samorzutnie z rozpadu radu), który używany był m.in. w szpitalach polowych. Z tego powodu Madame Curie decyduje się odwiedzić włoskie źródła cieplicowe, będące źródłem tych pierwiastków promieniotwórczych. Stąd można by było szybko i w sumie bez przeszkód przetransportować je do Francji. Szczególnie, że we Włoszech prowadzone są już badania nad naturalnymi substancjami radioaktywnymi. Problemem jest natomiast ich wyizolowanie i dalsze praktyczne wykorzystanie. Właśnie z tego powodu czołowi włoscy naukowcy z prof. Vito Volterrą na czele, wielokrotnie zapraszają Madame Curie do Italii. Zależy im na potwierdzeniu ich dotychczasowych odkryć, na konsultacjach naukowych w tym zakresie oraz na znalezieniu nowych źródeł tych pierwiastków i określeniu sposobów ich wydobycia. Wizyta staje się możliwa w 1918 r., kiedy to na zaproszenie Raffaello Nasiniego, profesora chemii na Uniwersytecie w Pizie, Skłodowska-Curie przybywa do Pizy. Jej pierwszym zadaniem jest sprawdzenie aparatury udostępnionej przez uczelnię na potrzeby misji badawczej. Badaczka potwierdza, że aparatura jest doskonale dopasowana do planowanych pomiarów i wraz z młodym asystentem Nasiniego, Carlo Porlezzą, wyrusza w długą podróż po Bel Paese.

Od lewej: dr hab. Marcin Górecki (Instytut Chemii Organicznej PAN
w Warszawie), prof. Gaetano Angelici (Università di Pisa), prof. Lorenzo di Bari (Università
di Pisa), Agnieszka Stefaniak-Hrycko (dyrektor Stacji Naukowej PAN w Rzymie)

Pierwsze dni spędza na intensywnych badaniach w Toskanii. Odwiedza najpierw Bagni di San Giuliano położone w pobliżu Pizy, by na miejscu przetestować dostępny sprzęt. Testy wypadają znakomicie i potwierdzają wyjątkową radioaktywność tamtejszych wód źródlanych. Stąd, wraz z Porlezzą, wyrusza dalej, w poszukiwaniu kolejnych potencjalnych źródeł substancji radioaktywnych. Pierwszego sierpnia przybywa do Bagni di Montecatini, którego wody słyną z „dobroczynnego działania na wątrobę i jelita”. Wspólnie z Nasinim i Porlezzą mierzy radioaktywność wód leczniczych Tettuccio. Odwiedza także Larderello w Toskanii, miejscowość znaną ze swoistego krajobrazu, wypełnionego kolumnami białych oparów, które świadczą o obecności fumaroli borowych. Co ciekawe, te naturalne zjawiska już w XIV w. Dante wykorzystał jako scenerię… piekła.

Dalej wyprawa wyrusza na południe kraju. Z Neapolu naukowcy przenoszą się na Ischię, a celem w tym regionie są pomiary radioaktywności wód w różnych częściach wyspy, od stuleci znanych z właściwości terapeutycznych. W Lacco Ameno 7 sierpnia Skłodowska bada wody uzdrowiska Regina Isabella. Wyspa okazuje się miejscem szczególnie bogatym w radon, pochodzący nie tylko z wód, ale także z gleby, a nawet powietrza. Dziś znajduje się tu jedno z czołowych na świecie uzdrowisk. Kolejnym celem badawczym jest wyspa Capri, gdzie pobierane są kolejne próbki. W drodze powrotnej na północ Noblistka zatrzymuje się na chwilę w Rzymie i nawiązuje kilka naukowych znajomości.

Kolejny etap wizyty to polowe laboratoria rentgenowskie w okolicach Padwy, gdzie kilka tygodni wcześniej toczyły się walki. Noblistka porównuje je z założonymi przez siebie we Francji i z uznaniem odnosi się do ich organizacji przez Włochów. Z kolei w Wenecji Euganejskiej odwiedza przepiękne źródła termalne Albano, Batiglia i Montegrotto i weryfikuje wykonane wcześniej pomiary radioaktywności tutejszych wód. Po krótkim rejsie z Fusiny do Wenecji, uczona wyrusza do Lurisii, gdzie bada nie tylko silną emanację radonu, ale także pobiera próbki autunitu, które zabiera ze sobą do Francji, aby sprawdzić ilość obecnego w nich radu. Nie lada niespodzianka czeka na naukowców w grocie kamieniołomów Lurisii. Tu podczas badania skał z wykorzystaniem przyrządów z pizańskiego uniwersytetu przyrządy wręcz się „gotują”. W grocie, która dziś nazwana jest nazwiskiem uczonej, wypowiada on słowa „dużo radu”.

Madame kończy swą podróż 18 sierpnia w San Remo zebraniem i wstępnym podsumowaniem podróży badawczej. Kolejnego dnia włoscy naukowcy odprowadzają ją na pociąg do Francji do stacji w Ventimiglii. Oficjalny raport z podróży Skłodowska-Curie wysyła wkrótce wraz z podziękowaniami za włoską gościnność do profesora Volterry. Rok później natomiast wysyła list, obecnie przechowywany na Wydziale Chemii i Chemii Przemysłowej Uniwersytetu w Pizie, załączając próbkę wzorca – chlorku radu – do standaryzowania pomiarów radioaktywności w wodach źródlanych.

***

Materiał filmowy dostępny jest w trzech wersjach językowych: polskiej, włoskiej i angielskiej na kanale YT PAN.
Zapraszamy do jego obejrzenia.

Szaleństwu na imię Wenecja

0

Beata Malinowska-Petelenz, architektka, malarka i ilustratorka, autorka m.in. wystawy „Nie jedź do Wenecji” (Galeria Trzecie Oko, styczeń 2020), zaprezentuje w krakowskiej Galerii Dymu serię prac pt. „Szaleństwu na imię Wenecja”. Wernisaż wystawy odbędzie się 13.05 o godz. 19.00 w Dymie przy ul. Św. Tomasza 13.

Według Bachtina karnawał to czas odwróconego świata – przyzwolenia na szaleństwo i zmiany norm społecznych. W Wenecji więc karnawał trwa cały rok: rzesze turystów odrzucają tanatyczne wizje śmierci miasta. Bo Wenecja wciąż puchnie od turystów biegających pomiędzy obowiązkowym aperolem, selfie pod bazyliką św. Marka i magnesem z lwem chińskiej produkcji. Ten świat ekstremalnej fizyczności, która niesie i unicestwia miasto jednocześnie, znalazł swoją wizję w niezwykłych pracach Beaty Malinowskiej-Petelenz:

Dałam się ponieść warstwom kolorów, strojów, wszechobecnych masek. Granice jawy i snu były zatarte, granice miasta – tego gdzie kończy się prawda a zaczyna wizja dla turysty – również. Malarstwo staje tu w opozycji do szybkiego zwiedzania, zachęca do kontemplacji koloru, architektury miasta i materii, które – w karnawałowym pędzie – stają się opowieścią o mieście, które, nawet jeśli umrze, to z uśmiechem na ustach. Inspiracją do nowego cyklu malarskiego w technice mieszanej była wizyta Autorki w Wenecji w ostatnią sobotę karnawału 2024. Kuratorem wystawy jest Mariusz Twardowski. Wystawę wspiera
organizacyjnie fundacja AP KunstArt Fund. Patronem medialnym wydarzenia jest Gazzetta Italia i niemuzeum.pl.

Odkrywając wina między Val di Cornia i Wybrzeżem Etrusków

0

Tłumaczenie pl: Oliwia Domaszewska

Najbardziej wysunięty na południe kraniec prowincji Livorno stanowi syntezę bogatego doznania historii, przyrody i kultury z winem, stanowiącym wspólny mianownik.

„Jadąc do Maremmy, widzę krajobraz piękny, ale równocześnie straszny, dziki, nieokiełznany, krainę wciąż na skraju cywilizacji”. Wprowadzenie pisarza Carlo Cassoli do niziny Maremma może przerażać, nawet jeśli jest już przestarzałe, niemniej ta dzika dusza, która nie została zmiażdżona przez ludzką ingerencję, stanowi dziś mocny punkt tego kawałka Toskanii.

Malownicze wioski, rozległe i skąpane w słońcu krajobrazy, skąpo wyposażone plaże, park na wybrzeżu, solniska Orbetello i park Uccellina, lasy sosnowe i wzgórza, Calidario z (pięknymi) łaźniami termalnymi w Venturina Terme, winnice i etruskie grobowce ukryte w śródziemnomorskiej makii stanowią urzekającą propozycję dla ciekawskiego turysty, który jest w stanie wyjść poza oczywiste schematy.

Val di Cornia jest najbardziej wysuniętym na południe krańcem prowincji Livorno, który wychodzi na archipelag toskański i w pewien sposób syntetyzuje intensywne doznania historii, przyrody i kultury, z krajobrazami rozciągającymi się od pokrytych winnicami wzgórz po urokliwe średniowieczne wioski i ukryte zatoczki wzdłuż Wybrzeża Etrusków. W tej krainie tętniącej pięknem ważne jest doświadczenie wina, gdyż wiele winnic opracowało intrygujące propozycje turystyki winiarskiej.

STAROŻYTNE ETRUSKIE KOPALNIE I GROBOWCE

Starożytne kopalnie żelaza są świadectwem dużego znaczenia gospodarczego tego regionu na przestrzeni wieków, biorąc pod uwagę, że w czasach Etrusków wydobycie metalu doprowadziło do przekształcenia plaży między Populonia i Baratti w ogromny piec z przyległą stolarnią, gdzie ogień i woda łączyły siły w celu wytworzenia żelaznych artefaktów.

Po upadku gospodarki przybrzeżnej w następnych stuleciach (również z powodu niszczycielskiej interwencji Rzymian), której pozostałości nadają dziś znaczenie fascynującemu parkowi archeologicznemu, w okresie średniowiecza w Val di Cornia kwitły wioski takie jak Suvereto i Campiglia Marittima, dziś nadal dobrze zachowane i ożywione przez karczmy, restauracje i warsztaty rzemieślnicze, które przywracają piękno i nadają autentyczności temu miejscu również dzisiaj.

Co więcej, w Campiglia Marittima, park archeologiczno-mineralny San Silvestro opowiada historię kopalni tego obszaru i oferuje wycieczki z przewodnikiem po jego podziemnych korytarzach.

Pomiędzy kolejnymi miasteczkami, Val di Cornia oferuje szereg szlaków pieszych i rowerowych, które pozwalają odwiedzającym w pełni zanurzyć się w naturalnym pięknie tego regionu, czyniąc go ukrytym skarbem dla miłośników przyrody i historii. Natomiast kierując się w stronę Castiglione della Pescaia, można odwiedzić mokradła rezerwatu przyrody Diaccia Botrona, raj dla miłośników przyrody, zwłaszcza obserwatorów ptaków.

MIĘDZY PIWNICAMI I WINIARNIAMI

Val di Cornia słynie również z produkcji win, którą od końca XX wieku charakteryzuje poszukiwanie odpowiedniej jakości. Przemierzając lasy i winnice, można dotrzeć do winiarni rowerem (lub konno, dla miłośników turystyki jeździeckiej) i odkrywać wina oraz smaki tej niziny. Co prawda najbardziej znane wina to tak zwane supertuscan produkowane w pobliskim Bolgheri, czyli wina typu Bordeaux z międzynarodowych szczepów, takich jak Cabernet Sauvignon, Merlot i Cabernet Franc, ale wyjątkowość winnic denominacji Suvereto i Val di Cornia polega właśnie na ich odmienności. Połączenie bogatej w minerały gleby i łagodnego klimatu wybrzeża Toskanii tworzy idealne środowisko do uprawy winogron, nadając winom nutę mineralności i świeżości. Rezultat jest bardzo interesujący, zwłaszcza gdy te szczególne cechy nie zostaną przesłonięte procesem dojrzewania w inwazyjnym drewnie.

Sangiovese jest głównym bohaterem wielu czerwonych win z tego obszaru. W Val di Cornia oferuje bogaty profil aromatyczny złożony z czerwonych owoców, nut kwiatowych i nieprzesadnie intensywnej taniny. Jeśli więc nie jest nadmiernie stężone i nasycone drewnem, ma bardzo przyjemny smak. Dla tych, którzy lubią pełne wina i przyprawy pochodzące z uszlachetnień inspirowanych winami z lat 90., niektóre etykiety oparte na Cabernet Sauvignon i Merlot posiadają nuty dojrzałych owoców, ziół i przypraw. Nie można jednak zapominać o białych winach z tego wybrzeża. Viognier proponuje wina o wielkiej elegancji, ale to Vermentino jest dominującą odmianą, która na całym obszarze uprawy winorośli na nizinie Maremma, a także w Val di Cornia, wyraża się poprzez świeże i aromatyczne wina, balansujące między nutami cytrusów i owoców tropikalnych. Tak naprawdę najciekawsze doznania smakowe to te, które nie „upraszczają” wina w imię świeżości, ale pozwalają wyłonić się śródziemnomorskiej makii, pikantności pochodzącej z przybrzeżnych gleb, balsamicznym niuansom i napięciu, które sięga tak daleko, jak krzemień wypolerowany przez morze.

Oferta turystyczna rozciąga się od degustacji z przewodnikiem w piwniczce po wycieczki po winnicach, od uczestniczenia w zbiorach winogron po kolacje z łączeniem wina z typowymi regionalnymi potrawami, a w niektórych przypadkach nawet możliwość noclegu wśród winnic.