W Weronie nie ma miejsca na sentymenty

0
203

Było tak jak z Genuą – ciąg zdarzeń rozpościerał się w pamięci nieskończenie jak płaszczyzny Emilii i Wenecji Euganejskiej. Z przekory nie chciałem zobaczyć TEGO balkonu, zapomnieć o wszystkich balkonach. Prawda jest taka, że celem był ołtarz w San Zeno i podążanie za genialnym Mantegną tak bardzo zżytym z tym regionem i okolicami. Na miejscu w witrynie cukierni zaskoczyła mnie natomiast wspaniała rodzima „la torta Russa”, której ostatecznie nie spróbowałem… Wyglądała bardziej pociągająco i słodko niż szekspirowski mit miasta.

Nie mogłem niestety zapomnieć o balkonach, bo przy Piazza delle Erbe w Weronie tak pięknie kwitną zawieszone na nich kwiaty, skręcając się w bajeczne girlandy, których Mantegna nie zapomniał uwzględnić w swoim wiekopomnym ołtarzu w San Zeno. Myślałem o słowach, jakie pisał o mieście i wspomnianym placu Muratow: „Letni poranek lśni tu na wilgotnych płytach ciosu, w krystalicznych strugach fontanny, w barwach owoców i warzyw pachnących ziemią i ogrodem pod białymi parasolami straganów”. Bardzo chciałem to zobaczyć i tak zapamiętałem to miejsce. Werona leży w Wenecji Euganejskiej, a wszelkie wątpliwości co do historycznej przynależności miasta rozwiewa lew św. Marka na budynkach tego niemałego i całkiem zamożnego miasta o aparycji prowincjonalnej mieściny w niektórych zaułkach.

Do Werony przyjechałem bezpośrednio znad jeziora Garda jakimś cudownie znalezionym autokarem na jednej ze stacji bajecznego Sirmione. Miałem wrażenie, że po przyjeździe znalazłem się na zupełnie innym, który został okrojony przez rwące wody Adygi. Swoją drogą, zaskakujące jest, jak żywym, śmiałym i rozległym nurtem płynie ta alpejska rzeka. Città Antica to w istocie taki cypel, na którym od Porta Nuova i Porta Palio (z połowy XVI wieku, autorstwa Michele Sanmichelego), przez dzielnicę Cittadella, aż po Ponte Pietra zgromadzono całe bogactwo Werony. Bazylika, o której wspomniałem mieści się w dzielnicy patrona, czyli św. Zenona. Kościół to przykład północnowłoskiej architektury z ok. XII wieku, galeryjki, kampanila, a wszystko w pasiastej strukturze kamienno-ceglanej oprawy, która wygląda imponująco. Dzieło Andrea Mantegni to pierwsza taka renesansowa nastawa ołtarzowa. Jej oprawa rzeźbiarska przenika się z warstwą malarską, tworząc komplementarną całość – wystarczy zwrócić uwagę na kolumny budujące wrażenie przestrzeni sceny w portyku, czyli Sacra Conversazione z udziałem patrona budowli – św. Zenona, który z kruczoczarną brodą dumnie podtrzymuje pastorał. Warto przyjrzeć się obrazom na predelli, ponieważ są kopiami zagrabionych przez Francuzów w 1797 roku obrazów. Oryginały znajdują się dzisiaj w paryskim Luwrze i w muzeum w Tours. Swoista kara Napoleona za dzielne zaangażowanie miasta w opór przeciwko najeźdźcy, nie tylko zresztą w mieście, o którym mowa.

Spacer od San Zeno Maggiore wzdłuż Adygi pozwoli nam dotrzeć do Museo di Castelvecchio, świadka rządów Scaligerów. Na XIV wiek i osobę Cangrande II della Scala przypadł szczyt potęgi rodu, który jednak nigdy nie doścignął Viscontich czy d’Estów, ale ambicje miał duże, zwłaszcza w zakresie zjednoczenia Italii, kiedy sprzyjało mu szczęście. W tym kontekście często przywoływany jest Dante, który gościł na dworze. Biorąc jednak pod uwagę nie zapędy „humanistyczne” wspomnianego władcy, ale praktyczną polityczną kalkulację i jego skłonność do zapraszania bardzo zróżnicowanego towarzystwa wszelkiej maści banitów, wielki florencki poeta mógł na dworze czuć się obco. Nagrobek Scaligerów w centrum miasta, tuż przy Piazza dei Signori, skrzący się gotyckimi wieżami, to jeden z ciekawszych śladów ich silnego związku ze swoją werońską ojczyzną. W Castelvecchio natomiast można poczuć nie tylko ducha dawnych dziejów, ale także zapach farb i drewna, ponieważ zgromadzono tutaj pokaźną kolekcję dawnej sztuki w otoczeniu pięknie, ale surowo zdobionych komnat. Kiedy mamy w planach podróż do Wenecji, to już tutaj znajduje się jej przedsionek w postaci obrazów nomen omen Veronesego, Belliniego, czy Tintoretta. Warto tu zwrócić uwagę także na dzieła swojaków, czyli np. Stefano di Verona oraz Pisanella. Przy tym drugim warto dłużej się zatrzymać. Ślady twórczości tego jednego z bardziej znanych włoskich artystów (medalierów) można znaleźć rozsiane po całej Weronie. W pierwszej kolejności warto zajrzeć do Kościoła Świętej Anastazji. Wysoko nad arkadą prawej nawy widzimy „Św. Jerzego i księżniczkę”, gdzie tytułowy bohater dopiero zamierza ruszyć w drogę. Pełno tu subtelności. To styl nasycony godną dworskością, który artysta nabył podczas artystycznych podróży, goszcząc u możnych władców. Podobnie jest w kościele San Fermo Maggiore, gdzie widzimy „Zwiasto wanie” i chropowatego, „gotyckiego” anioła, na którego padł tajemniczy blask. Można go zobaczyć tylko w Weronie.

To, co rzuca się jeszcze w oczy podczas spacerów, to na pewno dziedzictwo starożytnych. Najbardziej reprezentatywny w temacie jest amfiteatr – Arena di Verona z I wieku n. e. – znana jako prestiżowy obiekt koncertowy do dzisiaj, zarówno dla muzyków popularnych, jak i klasycznych. Okolice Piazza Brà, przy którym mieści się miejski hot spot, szeroko otwarty, ale trochę chaotyczny. Widok pobliskiego budynku Comune di Verona ze względu na swoją neoklasyczną architekturę w połączeniu z iglastymi drzewami przypomniał mi absurdalnie… Litwę. U naszych wschodnich sąsiadów nie ma jednak tak wspaniałych starożytności, które tutaj często się spotyka. Prócz budynku wzorowanego na Koloseum, o którym była mowa, w mieście można zobaczyć Łuk Gawiuszów, czy pojawiającą się znienacka Porta Borsari. Duże wrażenie zrobiła na mnie niepozorna Porta Leoni, „wpasowana” w nowy budynek. Nowożytna architektura Sanmichelego jest pięknym rozwinięciem tej tradycji.

W powietrzu Werony jest coś sprzyjającego miłosnym dramatom albo politycznym rozrachunkom. Może przez tę płaskość terenu, którą najlepiej, moim zdaniem, można oddać przez przypomnienie nie wyróżniającego się niczym szczególnym placyku S. Pietro Incarnario. Włoski temperament szuka wzniesień, podniet, a tu geograficznie nie ma ich tak wiele. Może więc dobrze Szekspir podgrzał atmosferę, wprowadzając tak rozpaczliwą dramę. Werona to naprawdę wspaniałe miasto, w którym można byłoby pomieszkać pół roku i które doceniłem dopiero na miejscu. Letnie wieczory sprzyjają tu koncertom, a nawet tańcom, które odbywały się późnym wieczorem na jednym z głównych placów. Dziedzictwo wszystkich epok, od czasów starożytnych przez mroki wieków średnich, aż po nowożytność zawieszone w powietrzu nad kieliszkiem czerwonego, ciężkawego jak te średniowieczne mury, ale pysznego Valpolicella, przesądził już zdecydowanie o najlepszych wspomnieniach.

foto: Dawid Dziedziczak