Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 112

Sycylia „Lamparta”

0

„Coś musiało się zmienić, aby wszystko pozostało tak jak wcześniej”, powiedział Burt Lancaster w „Lamparcie”. Jeśli chce się poznać i zrozumieć Sycylię, Sycylijczyków, mieszankę historii, tajemnic i legend tej wspaniałej wyspy, należy przeczytać „Lamparta” Giuseppe Tomasiego di Lampedusy i obejrzeć niesamowity film w reżyserii Luchino Viscontiego z Paolo Stoppą, Claudią Cardinale, Alainem Delonem i Burtem Lancasterem, dając się uwieść filmowej historii, która w 1963 roku zdobyła Złotą Palmę podczas XVI Festiwalu Filmowego w Cannes.

„Lampart” opowiada historię księcia Fabrizia Saliny, który – po przybyciu Garibaldiego na Sycylię – jest świadkiem upadku arystokracji, którą on sam tak godnie reprezentował, i nadejścia ery kombinatorskiego mieszczaństwa w uosobieniu Calogero Sedary. Sycylia magicznie oczarowuje swoimi kolorami, smakami, zapachami i niebezpiecznie uderza do głowy, przyjemnie zakłócając życie setkom obcokrajowców, którzy, raz ją odwiedziwszy, zdecydowali się pozostać tam na zawsze. Jednocześnie jest ona jednak dręczona przez tego, kto nią zarządza i trwoni jej niepowtarzalne cuda natury i sztuki. Aby poznać nastroje, trendy i plany współczesnego społeczeństwa, udałam się na rozmowę z „ostatnim lampartem”, Gioacchino Lanza Tomasim, księciem Palmy, adoptowanym synem Giuseppe Tomasiego di Lampedusy, autora słynnej powieści.

Po śmierci sycylijskiego pisarza, zachowując żywą o nim pamięć, z wielką elegancją zebrał pozostawione przez niego dziedzictwo intelektualne i odzyskał – po latach żmudnej, cierpliwej odbudowy – jego ostatni dom, w którym obecnie mieszka z żoną Nicolettą. Gioacchino Lanza Tomasi jest eleganckim i czarującym mężczyzną o wszechstronnym intelekcie, absolutnie oryginalnym i nietypowym. Profesor historii muzyki na Uniwersytecie w Palermo, były dyrektor Instytutu Kultury Włoskiej w Nowym Jorku, a także dyrektor Teatru San Carlo w Neapolu. Gioacchino Lanza Tomasi jest jednym z najważniejszych znawców opery; kilka tygodni temu został nominowany przez ministra kultury włoskiej, Daria Franceschiniego, nowym dyrektorem Instytutu Narodowego Dramatu Starożytnego w Syrakuzach. Instytut ten ma za zadanie tworzenie i wystawianie tekstów dramatycznych greckich i łacińskich w Teatrze Greckim w Syrakuzach oraz w innych znaczących teatrach, szerząc w ten sposób kulturę klasyczną.

„Instytut ten jest jak klejnot, z którym należy obchodzić się delikatnie”, wyjaśnia Gioacchino Lanza Tomasi. „Wiekowa sycylijska rzeczywistość, która dziennie może pomieścić do 6000 osób przez 45 dni spektakli, zarabiając ponad 3 miliony euro rocznie, czyli więcej niż wszystkie włoskie teatry stałe. Tragedie wystawiane są o zachodzie słońca, tak jak zwykli to robić Grecy. Są krótkie, a liczna publiczność docenia cały kontekst przedstawienia. Tragedie te ukazują wielki teatr bohaterów, gwiazd spektaklu i uznanych aktorów. Doceniają je także goście zagraniczni, którzy jednak do końca nie rozumieją tekstu. Dlatego też jeśli udałoby się dołączyć do przedstawień choreografię, tak jak niegdyś miało to miejsce w teatrze starożytnym, można by trafić do większej liczby odbiorców. Należałoby wówczas zaplanować promocję kalendarza spektakli na arenie międzynarodowej, co dziś, realizując wszystko poprzez instytucje publiczne, jest trudne do osiągnięcia.”

Ty, który podróżowałeś po świecie i przewodniczyłeś Instytutowi Kultury Włoskiej w Nowym Jorku, co byś zrobił, aby wyróżnić Sycylię na arenie międzynarodowej?

Przede wszystkim promocja kultury jest słaba i nieskuteczna. Ponadto nędzne i często zniszczone budownictwo zrujnowało niektóre z największych atrakcji wyspy. Estetyczny upadek starych miast, w szczególności Palermo, jednego z najbardziej reprezentatywnych ośrodków cywilizacji śródziemnomorskiej, rozgrywa się na oczach wszystkich. Proszę pomyśleć o Bagherii i wielu innych miasteczkach w prowincji Palermo. Podstawową wadą jest to, że Sycylijczycy w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat dbali przede wszystkim o interesy rodzinne społeczności rolniczej, która marzy o przemianie w urzędniczy proletariat, i nie zwracali uwagi na potrzeby reklamy międzynarodowej. Sprzedaż na rynku turystycznym miasteczek Alcamo Marina, Termini Imerese czy Gela jest naprawdę mało prawdopodobnym przedsięwzięciem.

Dziś już nawet sam krajobraz jest oszpecony, być może bezpowrotnie. Weźmy na przykład Conca d’Oro, dolinę San Martino delle Scale czy Gangi. No właśnie, Gangi zostało nazwane miejscem najbardziej sprzyjającym napływowi turystów. Obecnie jednak sprzyja napływowi Sycylijczyków, wabionych przez domy do remontu sprzedawane po 1,00 €, a nie cudzoziemców, którzy bez wątpienia wolą dziewiczą dolinę Castelbuono. Sukces Val di Noto zależy od większego poszanowania centrów historycznych i krajobrazu. Sycylia może stać się hitem na rynku turystycznym, a wszystko to dzięki wyjątkowym atrakcjom, jakimi dysponuje: zabytkom przypominającym o wielkich starożytnych cywilizacjach, urbanistyce, architekturze i w końcu pięknu wielkich przestrzeni i krajobrazu, ale niestety wiele rejonów wyspy – jak na przykład dolina Agrigento – niegdyś wspaniałe miejsca są obecnie zniszczone i oszpecone miejskim krajobrazem.

Za czasów mojej młodości miasto Agrigento zaczynało się od nowogreckiego dworca kolejowego, dalej wznosiło się wzdłuż ulicy Atenea, aż do katedry i niezwykłego muzeum. Dzisiaj wszystko jest zniszczone i nie nadaje się do użytku. Napływ turystyki, jaki obserwujemy w Valle dei Templi, nie dociera jednak do centrum historycznego. Katedra jest w niebezpieczeństwie i być może pewnego dnia okaże się, że została zrównana z ziemią tak jak Kościół Santa Maria del Bosco, zawalony trzy lata po trzęsieniu ziemi w Belice.

Jeśli chodzi o promocję regionu, to Mediolańska Międzynarodowa Giełda Turystyki nie inwestuje w biura podróży, a to właśnie one decydują o tym, czy milion turystów wybierze się na wakacje do Grecji czy na Sycylię. Wiele potencjalnych inwestycji turystycznych okazało się bublami.

Polityka turystyczna regionu powinna postawić na inicjatywę prywatnych przedsiębiorstw. Innymi słowy: należy pójść inną drogą. Fakt, że Sycylia liczy się w branży turystycznej na tym samym poziomie co Malta i 10 razy mniej niż Baleary, jest dość szokujący. Val di Noto czy Ortigia nie stanowią celu turystów. Inwestowanie w odzyskanie i ochronę dziedzictwa kulturowego zadecyduje o wykluczeniu lub powrocie do życia.

W 2014 roku region Sycylia, Filmoteka Narodowa oraz Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa stworzyły wystawę „Dawno temu na Sycylii: 50 lat Lamparta”. Twoim zdaniem wydarzenie to było znaczące i sprzyjające umiędzynarodowieniu?

Wystawa ta to podróż poprzez powieść Giuseppe Tomasiego di Lampedusy i twórczość Luchino Viscontiego, ukazująca tamtejsze wydarzenia poprzez główne sceny filmu: bitwę w Palermo, podróż i przystanek w Donnafugata i w końcu nostalgiczną puentę z długim tańcem i epilog o świcie. Fotografie sceniczne wraz z dokumentami, listami, szkicami i kostiumami stanowią idealną „opowieść filmową” doprawioną wywiadami (w których uczestniczyło ponad 30 świadków), w tym z Goffredo Lombardo, Burtem Lancasterem, Suso Cecchi d’Amico, Giuseppe Rotunno, Claudią Cardinale czy Pierem Tosi. Jest to na pewno dobry sposób promowania Sycylii, tak samo jak przyznawanie Nagrody Giuseppe Tomasiego di Lampedusy, za którą stoi jury o wysokich kwalifikacjach, i która uhonorowała twórczość pisarzy takich jak Abraham Yehoshua, Mario Vargas Llosa i Javier Marías. Jeśli chcemy zwiększyć liczbę ofert skierowanych do zagranicznych turystów, to należy postawić na atuty regionu: krajobraz, miasta sztuki, wino i gastronomię.

Które z Twoich życiowych doświadczeń wspominasz najlepiej?

Miałem dwadzieścia osiem lat, kiedy kręcono „Lamparta”, a dwadzieścia cztery, kiedy Franco Rosi i Suso Cecchi D’Amico kręcili „Il Bandito Giuliano”. Wówczas moja rodzina była bliska bankructwa, tak jak wszyscy właściciele gospodarstw rolnych, na które w tamtym czasie nakładane były niewyobrażalne podatki, a na Sycylii nie było pracy. Poznałem wówczas w Palermo scenarzystkę Suso Cecchi D’Amico i jej męża Fedele D’Amico, wspaniałego muzykologa polemistę.

Zacząłem wyjeżdżać do Rzymu. Tam kręciło się wówczas 600 filmów rocznie. Rzym był stolicą przemysłu filmowego, a ja, na swoje szczęście, stałem się ulubionym uczniem Lele D’Amico. Dzięki niemu zostałem profesorem. Były to lata 60., życie we Włoszech było piękne, żywe. Ryczące lata 60… to był naprawdę wspaniały czas. Era konsumpcjonizmu miała dopiero nadejść, a życie – jeśli nawet nie zawsze łatwe – było motywujące. Katastrofa oświecenia wydawała się być tylko prowokacją Horkheimera i Adorna. Dziś żyjemy w świecie, który – wydawać by się mogło – neguje ostatnie 3000 lat cywilizacji. Cywylizacji, która, zaczęła się w starożytnej Grecji, umocniła się w świeie żydowsko-chrześcijańskim i zakończyła się, dotarłszy do ery oświecenia. W latach sześćdziesiątych również w następstwie procesów norymberskich (zdefiniowanych jako konieczność zaprzestania okrucieństwa i zniesienia bezkarności rządzących) nikt by nie pomyślał, że 50 lat później ścinać się będzie głowy wrogów i wysyłać je zwycięzcom jako trofeum lub groźbę. Zegar historii zdaje się zawracać. Dziś wspólnota obywatelska zniknęła. Prawa człowieka wydają się być jakimś staroświeckim obyczajem, tortury i morderstwa są potępiane słowem, lecz praktykowane czynem. Różnice i bariery stłumiły miłość.

Tymczasem zrobiło się ciemno, a moja kawa się skończyła. Dziękuję za miłą rozmowę i żegnam się. Odprowadza mnie księżna Nicoletta Lanza Tomasi, z którą spotkam się następnym razem, aby dowiedzieć się nieco więcej o jej intrygującym życiu i móc podziwiać ze spokojem szczegóły ich wspaniałego pałacu. Dzięki temu spotkaniu poznałam kolejny ciekawy kawałek historii i naszła mnie ochota, aby obejrzeć po raz setny film, który ukazuje oblicze Sycylijczyków: „Lampart”.

tłumaczenie pl: Magda Karolina Romanow-Filim
foto: Giovan Battista Poletto / Titanus

Ludmiła Piestrak: “Muzykę warto zrozumieć”

0

zdj. Anna Łagosz

Swoim niezwykłym spojrzeniem na muzykę dawną podzieliła się ze mną Ludmiła Piestrak – skrzypaczka Zespółu Instrumentów Dawnych Warszawskiej Opery Kameralnej ,,Musicae Antiquae Collegium Varsoviense’’.

Gdzie uczyłaś się grać na skrzypcach?

Najpierw ukończyłam Szkołę Muzyczną I stopnia i Liceum Muzyczne w Rzeszowie. Później dostałam się na Akademię Muzyczną we Wrocławiu, gdzie przez pięć lat grałam na skrzypcach współczesnych. Po tych studiach dostałam się jeszcze raz na tę samą Akademię, lecz tym razem wybrałam skrzypce barokowe.

Czemu zdecydowałaś się studiować grę na instrumencie dawnym?

Wydaje mi się, że na moją decyzję wpłynął mój pierwszy projekt na skrzypcach barokowych. Gdy byłam na I roku studiów (na skrzypcach współczesnych), trafiłam do zespołu kameralnego, który prowadził Jan Tomasz Adamus – obecny dyrektor Capelli Cracoviensis. Spodobała mu się moja ekspresja gry, więc zaproponował mi, abym wzięła udział w projekcie barokowym, który organizował w Niemczech. Mieliśmy wykonać tam piękny koncert ,,Na Boże Narodzenie’’ Corellego. Nie wiedziałam wtedy, na czym polega gra na instrumencie dawnym, jednak zapewniono mnie, że to nic trudnego. Gdy na pierwszej próbie do koncertu nastroiłam instrument, a następnie zaczęłam grać, nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Brzmienie barokowych skrzypiec było dla mnie zaskoczeniem, a także odkryciem. To właśnie po tym wyjątkowym koncercie uświadomiłam sobie, że to jest to, co chcę robić, i że właśnie w taki sposób chcę się wyrażać artystycznie. Zmieniło to calkowicie moje spojrzenie na muzykę.

Jacy są Twoi ulubieni kompozytorzy barokowi?

Dla nas, skrzypków, oczywiście podstawą jest twórczość Vivaldiego. Oprócz tego bardzo lubię Monteverdiego, Haendela, czy ,,Concerti grossi’’ i ,,Sonaty na skrzypce’’ Corellego. Dużą sympatią darzę także angielskiego kompozytora Henry’ego Purcella.

Czy brałaś udział w jakichś ciekawych projektach za granicą?

Najmilej wspominam udział w projekcie ,,I Giovani dell’Academia”, który został zorganizowany przez fundację ,,Academia Montis Regalis’’. W ramach tego projektu często wyjeżdżałam do Włoch, poznałam wielu włoskich muzyków, a także udało mi się współpracować z topowym skrzypkiem barokowym – Enrico Onofrim, który jest koncermistrzem jednego z najważniejszych barokowych zespołów w Europie ,,Il Giardino Armonico’’.

Czy uważasz, że znajomość włoskiego może być przydatna dla instrumentalisty?

Instrumentaliści m[cml_media_alt id='113342']Bazylczyk - Violinista (2)[/cml_media_alt]uszą znać przede wszystkim włoską terminologię, której używa się w oznaczeniach muzycznych. Terminy te poznaje się w zasadzie od samego początku edukacji muzycznej. Moim zdaniem ich znajomość może okazać się dobrą podstawą do kontynuacji nauki włoskiego!

Czy wyjaśnisz nam, na czym polegają historyczne praktyki wykonawcze?

Granie na skrzypcach barokowych to wykonawstwo historycznie poinformowane. Staramy sie odwtarzać muzykę z tamtego okresu w taki sposób, w jaki była wykonywana wtedy. Korzystamy z rozmaitych traktatów, które powstawały w tamtym czasie. Na koncertach gramy na autentycznych instrumentach historycznych albo na ich kopiach.

Co jest w takim wykonawstwie wyjątkowe?

Brzmienie historyczne nadaje muzyce przede wszystkim autentyczności. Moim zdaniem, będąc instrumentalistą, warto rozumieć, co się gra i zdawać sobię sprawę, że muzyka to nie są jedynie nuty, które się odtwarza, tylko że zawiera ona w sobie coś wyjątkowego. Świadomość tego, jak wykonywano dawniej dany utwór czy kompozycję, może dać wiele nie tylko instrumentaliście, ale i słuchaczowi. Wykonawca, rozumiejąc co gra, jest w stanie lepiej dzielić się muzyką i ułatwić sluchaczowi zrozumienie jej przesłania.

Czy działasz także poza Warszawską Operą Kameralną?

Oczywiście, biorę udział w różnych projektach. Jestem współorganizatorką Międzynarodowej Letniej Szkoły Muzyki Dawnej w Lidzbarku Warmińskim. Szkoła ta działa przy Festiwalu Varmia Musica. Nie ukrywam, że oprócz Opery Kamerlanej jest to mój drugi, najważniejszy projekt. W najbliższym czasie (17 marca 2015, godz. 19:00) będę także występować w Filharmonii Narodowej podczas spektaklu muzycznego ,,Baroque Living Room’’.

Strony internetowe:

festiwal Varmia Musica – http://www.varmiamusica.pl

strona Warszawskiej Opery Kameralnej – http://www.operakameralna.pl

Tak czy nie dla glutenu?

0

foto: alfemminile.com

tłum.: Natalia Dąbrowska

Nieraz zadawałam sobie to pytanie: tak czy nie dla glutenu? Czy ma sens dobrowolne rezygnowanie z moich ulubionych produktów w nadziei na niemal cudowne samopoczucie, którego tak naprawdę nikt nie może obiecać?

Podobnie jak wiele osób, jestem częścią tej grupy zrezygnowanych ludzi, którzy żyją z mniej lub bardziej poważnymi objawami i chorobami, mniej lub bardziej kontrolowanymi przez leki, ale takimi, których nie da się całkowicie wyleczyć. Nagle wydaje się, że rozwiązanie jest w zasięgu ręki. Wystarczy małe wyrzeczenie, mała zmiana przyzwyczajeń. Drobnostka, przynajmniej tak się wydaje. W zależności od czasów i mody sprawca wszelkiego zła przybiera różne nazwy. Obecnie nazywa się Gluten.

Nie mówimy oczywiście o chorych na celiaklię lub nadwrażliwych na białko, ale o wszystkich innych (najwyraźniej wielu) osobach, którym – chociaż nie cierpią na żadne rozpoznawalne choroby – zmiana diety pod tym kątem przyniosłaby korzyści. Przynajmniej według tego, co twierdzą zwolennicy diety przeciwnej glutenowi.

Tymczasem rośnie liczba konsumentów, którzy częściowo dokonują zmian w listach swoich zakupów, wybierając coraz więcej produktów pozbawionych glutenu, aby zmniejszyć jego spożycie. Termin „bezglutenowy” jest nieświadomie kojarzony ze stylem życia nie tylko zdrowszym, ale czasami nawet bardziej „light”. Jednak pokazanie tej samej konsekwencji we wszystkich momentach poświęconych na posiłek nie jest takie proste. Moda, nadmiar lub brak informacji, chęć podejmowania słusznych wyborów dla własnego zdrowia. Fałszywe przekonania i stereotypy. Rezultatem jest zawsze chaotyczne i mało świadome odżywianie się. A tymczasem biznes się kręci.

A gdybyśmy tak spróbowali jeść lepiej i zdrowiej? Stawiając na produkty sezonowe (być może ekologiczne) czy odpowiednio dobierając elementy spożywanych posiłków? Doceniając przede wszystkim produkty pełnoziarniste, a nie te rafinowane czy przemysłowe.

W rzeczywistości zboża składają się z wielu części: wewnętrznej – skrobiowej, kiełków lub zarodków, i zewnętrznej – otrębów, które tworzą warstwę ochronną wokół ziarna. W wyniku działań przemysłowych, wprowadzonych razem z nowoczesną żywnością, przyzwyczailiśmy się do postrzegania ich tylko jako oddzielnych produktów.

Ale Matka Natura nie tworzy niczego przez przypadek: błonnik spożywczy przez długi czas uważano za najbardziej pożyteczny dla naszego zdrowia składnik zbóż. Tymczasem dzisiaj coraz więcej danych potwierdza znaczenie innych substancji, które wywołują korzystne efekty, takich jak witamina E i witaminy z grupy B, liczne minerały, takie jak żelazo, magnez, cynk czy selen oraz różne ochronne związki fitochemiczne. Przyjmowane razem wzmacniają nawzajem swoje działanie i stają się wyjąkowo skuteczne w zapobieganiu wielu chorobom, takim jak pewne typy nowotworów, zaburzeniom układu sercowo-naczyniowego, cukrzycy typu 2, jak również w utrzymywaniu prawidłowej wagi ciała.

Kupowanie produktów bezglutenowych i bogatych w mąkę rafinowaną bez rezygnacji z produktów bogatych w cukry i tłuszcze jest wyborem niekompletnym i pozbawionym sensu. Dlatego też zamiast kupować biały, bezglutenowy makaron, spróbujmy tego pełnoziarnistego. Zrezygnujmy z ciastek, przekąsek, słodyczy i innych produktów bogatych w cukry proste i tłuszcze (włączając w to mocny alkohol).

Wzbogacajmy dietę, znajdując w niej miejsce dla produktów spożywczych bezglutenowych z natury: ryżu i kukurydzy, prosa, amarantusa, komosy ryżowej czy gryki. Jak również dla warzyw strączkowych, tak ważnych ze względu na zawarte w nich białko! Oczywiście nie może zabraknąć też miejsca dla owoców i warzyw, dla których nie ma ograniczeń ilościowych i których spożycie zaleca się w pięciu porcjach dziennie (śniadanie, obiad, kolacja i dwie przekąski).

Tiramisu

0

Składniki:

Do biszkoptów:

  • 75g białek jajka
  • 90g drobnego cukru
  • 65g żółtek jajka
  • 20g miodu akacjowego
  • 37g mąki ziemniaczanej
  • 85g mąki typu 00
  • cukier puder do smaku

Do kremu tiramisù:

  • 4 świeże jajka, żółtka oddzielamy od białek
  • 120g drobnego cukru
  • 400g sera mascarpone
  • skórka z 1 cytryny

Do nasączenia:

  • 70 ml gorzkiej kawy
  • 1 łyżeczka cukru
  • 2 łyżeczki brandy (opcjonalnie)

Do truskawek:

  • 250g świeżych truskawek pokrojonych w małe kawałki
  • 2 łyżeczki cukru
  • skórka z 1 cytryny

Do dekoracji:

  • gorzkie kakao w proszku

Przygotowanie:

PRZYGOTOWUJEMY BISZKOPTY

ROZGRZEWAMY PIEKARNIK DO 220°C Z TERMOOBIEGIEM

W pojemnej misce umieszczamy białka w temperaturze pokojowej i drobny cukier. Ubijamy mikserem aż do otrzymania zwartej, niezbyt twardej masy.

W drugiej misce mieszamy żółtka z płynnym miodem.

Następnie wlewamy żółtka do białek i mieszamy z dołu do góry tak, aby nie uszkodzić ubitej piany.

Do miski z wymieszaną masą przesiewamy partiami mąkę typu 00 i mąkę ziemniaczaną.

Wlewamy mieszaninę do rękawa cukierniczego i formujemy podłużne biszkopty. Pomiędzy ciastkami zostawiamy odstępy.

Posypujemy cukrem pudrem, jego nadmiar usuwamy suchym pędzelkiem.

Pieczemy biszkopty przez około 7-8 minut.

PRZYGOTOWUJEMY KREM TIRAMISU’

W dużej misce łączymy żółtka z cukrem, powoli dodajemy mascarpone. Mieszamy aż do połączenia się składników. Dodajemy startą skórkę z cytryny.

W drugiej misce ubijamy białka i łączymy je z masą z żółtek i mascarpone, mieszając delikatnie z dołu do góry.

PRZYGOTOWUJEMY PŁYN DO NASĄCZANIA

W misce mieszamy kawę cukier i, opcjonalnie, brandy.

UKŁADAMY DESER W PUCHARKACH

Układamy naprzemiennie warstwy tiramisù:

na dnie kładziemy biszkopty nasączone kawą, a następnie obfitą warstwę kremu. Układamy w ten sposób kolejne warstwy, aż do wypełnienia pucharka, na górze umieszczamy krem z mascarpone. Posypujemy wierzch przesianym gorzkim kakao.

Smacznego!

tłumaczenie pl: Natalia Dąbrowska

Michalina Tarkowska: niestrudzona dziennikarka sportowa, który kochała Włochy

0

tłumaczenie: Karolina Romanow

Michalina Tarkowska – studentka Wydziału Prawa Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, gdyby była dzisiaj z nami, miałaby 24 lata. Na pewno zarażałaby nas swoją pozytywną energią. Niestety, tak się nie stanie, ponieważ zginęła tragicznie w wypadku samochodowym w czerwcu ubiegłego roku we Włoszech.

Jej wielką pasją były od zawsze nauka języków obcych oraz sport. Jej miłością natomiast była siatkówka i aby być blisko niej, zdecydowała, że doskonałym pomysłem będzie dziennikarstwo sportowe. Gdy tylko pojawiła się możliwość studiowania we Włoszech, złożyła dokumenty i dostała zgodę swojej rodzimej uczelni na półroczny wyjazd. W lutym 2014 roku udała się na wymianę studencką na Università degli Studi di Cassino. Właśnie wtedy się poznałyśmy. Michalina dotarła do Cassino w drugim semestrze. Szybko się zaaklimatyzowała, a między nami zrodziła się przyjaźń. Michaliny była osobą zawsze pogodną, uśmiech nie znikał z jej twarzy. Nawet w obliczu wyzwań, które na każdym kroku tam na nas czekały, zawsze tryskała dobrym humorem i optymizmem. Michalina od zawsze była zakochana w pięknej Italii, a wyjazd sprawił, że w końcu mogła być bliżej swojej ulubionej reprezentacji.

W 2010 roku dołączyła do grona redakcyjnego Strefy Siatkówki. Te dwa słowa – siatkówka i Włosi połączone ze sobą, już zawsze każdemu w r[cml_media_alt id='113552']Chrzanowska - Misia Tarkowska (6)[/cml_media_alt]edakcji, w której pracowała, będą kojarzyć się tylko z Michaliną. Bo to była jej miłość. Zarażała swoją pasją, potrafiła godzinami o niej opowiadać. A gdy opowiadała, jej twarz promieniała, oczy rozświetlał blask radości. Nikt nie potrafił mówić tak jak ona.

Bardzo szybko został dostrzeżony jej ogromny zapał. Jak mówią jej redakcyjni koledzy, zawsze umiała trafnie przelać myśli na papier. Michalina napisała dla Strefy Siatkówki 1243 artykuły. Studiowała, pracowała, uczyła się języków obcych – włoskiego, portugalskiego, angielskiego, i jeszcze znajdowała czas na to, aby pisać o siatkówce. Była doskonała we wszystkim, co robiła.

Jej uśmiechnięta, radosna twarz, jej optymizm i determinacja w dążeniu do celu towarzyszy mi każdego dnia. Pokochała włoską krainę i pozostała tam na zawsze. Chociaż jej ciało wróciło do ojczyzny, to jej duch bezpowrotnie dołączył do grona Polaków na Monte Cassino.

Misiu, na zawsze pozostaniesz w naszych sercach.

Grupa Teatralna Esperiente – 7 Marca 2015 r. w Warszawie

0

OD REŻYSERA

7 Marca 2015 r., godz. 18:00, na scenie teatralnej Galerii Freta w Warszawie. Zapraszamy na trzy przedstawienia teatralne: dwa o charakterze wodewilowym w języku włoskim (“Nauczyciel gry na fortepianie” i “Mama z wizytą w Warszawie”) oraz jedno przedstawienie w języku polskim (“Kolacja”). Grafika, Scenografia i Kostiumy: Adriana Calovini.

“Wodewil” – termin pochodzący od francuskiego „Voix de ville” czyli „Głos miasta” – jest widowiskiem teatralnym powstałym we Francji pod koniec XVIII wieku, które na przełomie XIX i XX wieku zdobyło ogromną popularność w Europie i Stanach Zjednoczonych. Jest to teatr, w którym jak echem odbija się gwar rozmów dochodzących z mieszczańskich domów, opowiadający o zdradach, nieporozumieniach, nie wyrażonych uczuciach, a jego celem jest rozbawić publiczność, między innymi dzięki utworom muzycznym łatwo wpadającym w ucho i wprowadzającym w wesoły nastrój. Do charakterystycznych cech tego teatru należy werwa, swoboda, sympatia, satyra, oraz subtelna ironia. Tak więc nie będziemy śmiać się do rozpuku, lecz z pewnością na naszych ustach zagości pogodny i radosny uśmiech. Głównymi przedstawicielami tego gatunku są Georges Feydeau i Georges Courteline, natomiast znakomitymi odtwórcami ich ról na przestrzeni minionego stulecia byli artyści tej miary, co Sara Bernhardt, Buster Keaton, Charlie Chaplin, Bob Hope. Nasza publiczność już od pięciu lat z wielkim entuzjazmem obserwuje nasz rozwój. Także i w tym roku, podobnie jak w ubiegłym, z okazji Dnia Kobiet mamy zaszczyt zaprezentować Państwu tę formę teatru i zaprosić do spędzenia z nami kilku wesołych godzin.

Miłej zabawy,

Alberto Macchi

 

LOCANDINA – PLAKAT VAUDEVILLE

 

“Włosi najsympatyczniejszy naród według Polaków”

0

[cml_media_alt id='112443']DSC06411[/cml_media_alt] [cml_media_alt id='112442']download[/cml_media_alt]

Ostatni sondaż przeprowadzony przez Centrum Badań Opinii Społecznej wykazał, iż Włosi zajmują czołowe miejsce w klasyfikacji najbardziej lubianych narodów przez Polaków. Zaskoczeni? Wcale nie! Spróbujmy razem odkryć przyczyny tego wyboru. Przede wszystkim, my Polacy lubimy Włochów, ponieważ identyfikujemy ich z uroczą, pełną życia i tradycji Italią. Kto lepiej od nich może reprezentować ten piękny kraj, który my tak bardzo kochamy? Włosi są otwarci, ciepli, z dużym poczuciem humoru. Albo nie narzekają w ogóle, albo robią to nieustannie, ale tylko z powodu złej pogody. Rzeczywiście, urodzeni w słonecznym kraju, gdzie klimat jest znacznie łagodniejszy od naszego polskiego, samo słowo „zima” źle wpływa na ich nastrój. Jednak nawet niesprzyjająca aura nie jest w stanie pokonać ich optymizmu i radości. Wiele osób kocha Włochów za ich doskonałą kuchnię, znaną i cenioną na całym świecie. Dobra rada dla wszystkich tych, którzy mają bzika na punkcie makaronu: znajdźcie sobie włoskich przyjaciół, a przekonacie się, iż pytanie „co dzisiaj zjemy?” zniknie z waszego życia. Bez wątpienia sympatia w stosunku do Włochów jest znacznie większa niż do innych narodowości, również z powodów historycznych. Na przestrzeni wieków stosunki między tymi dwoma krajami były zawsze pokojowe i przyjazne, bez szczególnych konfliktów i napięć polityczno-terytorialnych. Nawet w hymnie Polski, znanym jako Mazurek Dąbrowskiego, wymienione są Włochy i odwrotnie, mianowicie we włoskim hymnie Mameliego jest wspomniana Polska. Jeśli poznaliście Włochów lub spędziliście wakacje we Włoszech, to pewnie zdaliście sobie już dawno sprawę z tego, że różnic między Włochami a Polakami jest wiele, ale jest też wiele podobieństw. Włochy są krajem bardzo przyjaznym i mają wiele cech, za które ich cenimy. Włosi uwielbiają się relaksować, świętować i spędzać czas w towarzystwie. Więc co może być lepsze od spędzenia czasu we włoskim towarzystwie?

Poza pięknem: włoskie kino dzisiaj

0

tłum. Katarzyna Kurkowska

Jako włoskiemu znawcy kina, zadawane mi są przez laików z całego świata ciągle te same pytania: „Kim jest nowy De Sica? Kto jest nowym Rossellinim? Kim jest nowy Antonioni?”. Mam niekiedy ochotę odpowiedzieć następująco: „Nowy De Sica zrozumiał, że robienie kina we Włoszech to wyłącznie kwestia polityki i rekomendacji; zamiast wyruszyć do Rzymu postanowił pozostać na wsi; teraz jest listonoszem, jest szczęśliwy; napisał kilka powieści, ale trzyma je zamknięte w szufladzie; kocha się ze swoją narzeczoną, a potem w sobotni wieczór udają się do kina, ostatniego nadal otwartego w okolicy, oglądają amerykański film akcji, po czym idą zjeść pizzę.”

A jednak staram się zawsze pozostawić trochę więcej nadziei, odpowiadając, że sytuacja jest trudna, ale na horyzoncie zawsze coś się znajdzie, a w sztuce nie należy nigdy tracić optymizmu.

Na szczęście, obecnie międzynarodowi laicy dają sobie odpowiedź sami. A to dlatego, że wszyscy oni widzieli „Wielkie piękno”, film Paolo Sorrentino, który z Cannes dotarł aż na galę oscarową i został okrzyknięty najlepszym filmem nieanglojęzycznym 2014 roku. Na pytanie: „Gdzie jest włoskie kino?”, najprostsza odpowiedź, która wszystkim ciśnie się na usta, od Los Angeles po Kuala Lumpur, jest zawsze ta sama: „Wielkie piękno”.

Musimy uznać niewątpliwe zasługi filmu Sorrentino, jednak – jeśli chcemy uniknąć powierzchowności – kwestia pozostaje niezmienna: czy jest coś innego, poza pięknem?

W roku 2014 we Włoszech pojawił się „Kapitał ludzki” (Il capitale umano) Paolo Virziego, reżysera uwielbianego przez Włochów, ale niecieszącego się dotychczas powodzeniem na rynkach międzynarodowych. Być może jego filmy, perfekcyjnie prowincjonalne i egzystencjonalne głosy pokolenia, mają trudność z przyjęciem się wśród zagranicznej publiczności. Jego nowe dzieło ma jednak w sobie dużo bardziej globalny wdzięk: stworzone na podstawie książki Stephena Amidona, przeniesione z amerykańskiej prowincji do Brianzy może pochwalić się świetną obsadą i było włoskim kandydatem do wyścigów o Oscara. Od początku wydawało się bardzo trudnym lub wręcz niemożliwym, aby Włochy po piętnastu latach „poszczenia” wygrały dwie statuetki z rzędu i faktycznie obraz nie wszedł nawet do finałowej piątki, ale to bardziej ze względów statystycznych czy dyplomatycznych aniżeli przez wzgląd na walory filmu Virziego. Cieszę się jednak, że jego międzynarodowa widoczność pozwala amerykańskiej i europejskiej publiczności odkryć toskańskiego twórcę „Bólu dorastania” (Ovosodo) oraz „Caterina va in città”.

Ulubionym gatunkiem Włochów, jak wiadomo, jest komedia, jednak często jest to też najtrudniejszy w eksporcie typ filmu, gdyż każdy kraj śmieje się na swój sposób, zwłaszcza z własnych odruchów i własnych nieszczęść. Ale już od dawna nie było tak solidnej włoskiej komedii eksportowej jak „Smetto quando voglio”. Jest to pełnometrażowy debiut 33-latka z Salerno, Sydneya Sibilii, scenarzysty i reżysera tej uniwersalnej historii o grupie badaczy uniwersyteckich, którzy uciekają się do przestępstwa ze względu na chroniczny brak środków na swoje badania. Amerykanie daliby mu tytuł „Rewanż nerdów”, jednak „Smetto quando voglio” [Przestanę, kiedy zechcę] jest wyjątkowo subtelny, co czyni go włoskim do szpiku kości. Fajnie by było, gdyby po zakończonej paradzie na międzynarodowych festiwalach, od Reykjaviku przez Stany Zjednoczone po Londyn, pojawił się jakiś odważny dystrybutor, przekonany, że świat ma ochotę pośmiać się w kinie z Włochów, razem z nimi samymi.

Na koniec chciałbym wstawić się za pewnym typem kina, o którym zbyt często zapominamy: włoską produkcją audiowizualną. Chodzi mi tu o sztukę wideo, która coraz częściej jest naszym najlepszym reprezentantem na festiwalach kina oraz we włoskich instytutach kultury na świecie, a nie jedynie w galeriach czy na różnych biennale. Będąc już w pełni dziełami kinowymi, prace nowych włoskich artystów wideo trafiają do programów telewizyjnych i zdobywają nagrody na międzynarodowych festiwalach. I tak dokument „Hometown-Mutonia” bolońskiego kolektywu artystycznego ZimmerFrei reprezentował włoskie kino na festiwalu w Rzymie i Salonikach; dwadzieścia sześć minut „San Siro” Yuriya Ancaraniego, poetycki portret stadionu piłkarskiego w Mediolanie, zostało nagrodzone brawami w Locarno i Toronto; i w końcu „The Show MAS Go On” wideoartystki-obieżyświata Ra Di Martino, które rozpoczęło na Festiwalu Filmowym w Wenecji swoją podróż pełną nagród. Być może to oni, pod mniejszą presją ze strony rynku i polityki, są obecnie naszymi najbardziej wolnymi ludźmi kina, prawdziwymi spadkobiercami wielkich włoskich tradycji. Chociaż nowy De Sica się poddał, to być może nowi Antonioni nie zadowalają się wyłącznie dostarczaniem filmów-widokówek z Italii.

Jeden dzień w Pizie

0

Mam wrażenie, że Krzywa Wieża i Piza są trochę jak papużki nierozłączki – przynajmniej w naszym przeciętnym systemie skojarzeń. Nie ukrywam, że sama również przez całe życie marzyłam o pamiątkowym zdjęciu typu „mistrz kung-fu podtrzymujący zagrożony zawaleniem się zabytek”, ale mój miejscowy przewodnik po mieście szybko wybił mi ten pomysł z głowy: „Vuoi fare la scema anche tu?”. Otóż to, mieszkańcy Pizy zdecydowanie woleliby, żeby przybywający do nich goście mieli nieco bardziej ambitne plany niż poprawne ustawienie się do zdjęcia z Krzywą Wieżą, zjedzenie margherity czy przespacerowanie się główną aleją pełną międzynarodowych sklepów z odzieżą.

Podczas specjalnej wycieczki organizowanej przez Urząd Gminy San Giuliano Terme miałam okazję przekonać się, że ta część Toskanii ma do zaoferowania dużo więcej. Wystarczy poświęcić chwilę dłużej na odnalezienie tych nieodkrytych jeszcze przez większość turystów miejsc. Chętnie Wam w tym pomogę!

Co więc zobaczyć?

Fondazione Cerratelli – chyba nikt na całym świecie nie może pochwalić się większą kolekcją strojów operowych, teatralnych i filmowych – to stowarzyszenie ma ich w sumie ponad 30 tysięcy! W siedzibie Villa Roncioni w San Giuliano Terme pod Pizą zobaczymy m.in. oryginalne kreacje z najbardziej znanych dzieł Pucciniego. Czemu służy ta zadziwiająca kolekcja? Poza tym, że naprawdę cieszy oko, stale wspomaga przyszłych mistrzów krawiectwa. Który początkujący projektant nie marzy, żeby uczyć się na takich przykładach? Miałam przyjemność wypożyczyć jeden ze strojów na uroczystą kolację w zapierającej dech w piersiach willi Villa Alta – jeśli planujecie wesele to polecam wziąć to miejsce pod uwagę!

Certosa di Calci – klasztor Kartuzów z połowy XIV wieku, który zachował się w bardzo dobrym stanie i dzięki temu pozwala doskonale wyobrazić sobie jak wyglądało życie zakonników za zamkniętymi murami. Polecam spacer z przewodnikiem! Zdradzi Wam na przykład, że w klasztorze można było rozmawiać tylko podczas niedzielnej przechadzki i między innymi właśnie dlatego koty Kartuzów nigdy nie miauczały – zapewne wiedziały, że nie należy przeszkadzać w ciągłej medytacji.

Frantoio Toscano del Rio Grifone – bo czym byłaby wycieczka do Toskanii bez degustacji oliwy i wina z widokiem na słynne skąpane w słońcu wzgórza. Tutaj zobaczycie, jak tłoczyło się oliwę kiedyś, a jak robi się to teraz, spróbujecie tradycyjnych toskańskich potraw, wina i grappy domowej produkcji. Niezwykła rodzinna tradycja, którą gospodarze chętnie dzielą się z gośćmi.

Term[cml_media_alt id='113317']Witkowska - Piza Terme[/cml_media_alt]e di San Giuliano – tu można poczuć się jak starożytni rzymianie, którzy udawali się do łaźni miejskiej i zapominali o bożym świecie. Baseny, groty z mikroklimatem, hydromasaże i to wrażenie, jakby hałas i pośpiech nigdy nie istniały. Do tego restauracja na światowym poziomie – wyobrażacie sobie lody z borowików, perliczkę i semifreddo z kremem z kasztanów? Chyba mogłabym tam zamieszkać…

A w samej Pizie? Oczywiście spacer po mieście sam w sobie jest przyjemnością, zwłaszcza jeśli po drodze do Krzywej Wieży zajrzymy do Museo Nazionale di San Matteo czy na wystawę Igora Mitoraja Angeli. Warto dokładnie obejść naokoło słynną Katedrę przy Piazza dei Miracoli – na jednej z jej bocznych ścian znajdziecie ułożone pionowo dziurki. Legenda głosi, że to ślad pazurów wbitych niegdyś przez diabła. Podobno nie da się ich policzyć, bo za każdym razem wynik jest inny. Nawet nie miałam odwagi spróbować!

Co zjeść?

Koniecznie należy spróbować Ceciny – to placek z mąki z ciecierzycy, często podawany w bułce z dodatkami lub jako przystawka. Polecam knajpkę Il Montino. Kolejka gwarantowana, ale warto odstać swoje. Poza tym oczywiście w walizce wraca z nami makaron Martelli oraz butelka pysznego toskańskiego wina – do wyboru, do koloru (ja wybrałam to z Cortony). A na uroczystą, wykwintną kolację (na którą absolutnie w Toskanii należy sobie pozwolić!) zaprasza przesympatyczny i niezwykle uzdolniony szef kuchni Luca Micheletti, którego dań możecie skosztować w Locanda Sant’Agata.

Gdzie się zatrzymać?

Jeśli zależy Wam na dobrej lokalizacji, to polecam Hotel La Pace, który znajduje się przy samej stacji kolejowej i zaledwie kilka kroków od najważniejszych muzeów i zabytków w mieście. Jeśli zaś wolicie spokój i urokliwe widoki o poranku to Airone Pisa Park Hotel na pewno przypadnie Wam do gustu. W obu przypadkach przemili właściciele, pyszne śniadania i obsługa mówiąca po angielsku, co we Włoszech naprawdę może okazać się niezwykle przydatne!

Skąd dolecieć?

Do Pizy bezpośrednio dolecimy tanimi liniami z portów lotniczych w Gdańsku, Krakowie i Warszawie-Modlin – niestety tylko w sezonie letnim (kwiecień – październik). Ja skorzystałam z usługi włoskiego przewoźnika Alitalia (lot z przesiadką w Rzymie).

Więcej zdjęć i szczegółowych informacji o wszystkich miejscach znajdziecie na moim blogu www.via-italiana.com.

Udanej podróży!

Prezentację książki Mario Lattes, Il Ghetto di Varsavia

0

Włoski Instytut Kultury w Warszawie i Ambasada Szwajcarii w Polsce z okazji Dnia Pamięci o Holocauście mają przyjemność zaprosić na prezentację książki Mario Lattes, Il Ghetto di Varsavia, pod redakcją Giacomo Jori, Lugano, Wydawnictwo Cenobio, 2015

27 stycznia 2015, godz. 18.00

Włoski Instytut Kultury

Ulica Marszałkowska 72, Warszawa

Udział wezmą:

Caterina Bottari Lattes (Fundacja Bottari Lattes)

Dario Disegni (Fundacja Hebrajskich Dóbr Kulturalnych i Fundacja Bottari Lattes)

Giacomo Jori (Uniwersytet Szwajcarii Włoskiej, Instytut Studiów Włoskich)

Pietro Montorfani (Wydawnictwo Cenobio i Archiwum Historyczne miasta Lugano)

Tłumaczenie symultaniczne

Mario Lattes (Turyn 1923-2001), malarz, pisarz i wydawca, uszedł prześladowaniom rasistowskim, w 1960 r. uzyskał dyplom z Filozofii w Turynie broniąc pracy magisterskiej poświęconej historii współczesnej i gettu w Warszawie. Z wielu powodów, praca magisterska, choć miała być opublikowana, do dziś nie została wydana. Pierwsza prezentacja książki odbędzie się w Warszawie we Włoskim Instytucie Kultury.