Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 111

Cztery dni w Kampanii

0

tekst i foto: Katarzyna Kurkowska

Od ponad pół roku przebywam na Erasmusie w Sienie, moim ukochanym średniowiecznym miasteczku w Toskanii. Poza szlifowaniem języka mówionego, życiem studenckim i nauką na Università per Stranieri pobyt we Włoszech oznacza też dla mnie podróżowanie. W zeszłym semestrze udało mi się odwiedzić najważniejsze miasta na północy Włoch, ten semestr poświęcam na poznanie południa Półwyspu Apenińskiego. Na pierwszy ogień miały iść Kampania i Apulia. W większych wypadach towarzyszy mi niekiedy moja przyjaciółka, która dojeżdża z Polski. I tym razem miałyśmy jechać we dwie. Noclegi na CouchSurfingu były już dogadane, przejazd Bla Bla Carem na miejsce naszego spotkania również (dalej planowałyśmy podróżować autostopem). Jednak w ostatniej chwili, ni stąd ni zowąd, plany się zmieniły i stanęłam przed wyborem: jechać samiutka na dzikie południe i ryzykować czy zostać w domu, ale przynajmniej nie zginąć? Wybrałam to pierwsze, ograniczając jedynie zasięg mojego tripu do samej Kampanii.

Nie udało mi się znaleźć bezpośredniego przejazdu ze Sieny do Neapolu; kierowca, z którym jechałam, wysadził mnie w Casercie. Plan był taki, aby od razu z Caserty czym prędzej wsiadać w pociąg i jechać do Neapolu. Jednak na miejscu okazało się, że największa miejscowa atrakcja turystyczna, Reggia di Caserta, znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie dworca kolejowego! Będąc tak blisko i mając kilka godzin zapasu, postanowiłam zwiedzić XVIII-wieczny pałac Burbonów. Od razu przyszło mi na myśl skojarzenie z pałacem Hohenzollernów Sanssouci w Poczdamie, który bardzo mi się kiedyś spodobał. Po wejściu do parku poczułam radosną chęć napawania się każdą chwilą w tym cudownym miejscu. Czekał mnie dłuuugi spacer wzdłuż szeregu wspaniałych fontann, które prowadzą do skarpy ze strumieniem. Wspinaczka na sam szczyt wzgórza okazała się dodatkową atrakcją, a widok rozciągający się zeń wynagrodził mi trudy podróży w niezwykłym jak na marzec upale. Tak się zasiedziałam w parku, że na sam pałac pozostało mi niewiele czasu, jednak opuściłam cały kompleks z poczuciem turystycznej satysfakcji. Kolejnym etapem mojej przygody był przejazd pociągiem do Neapolu, gdzie w poszukiwaniu działającego gniazdka znalazłam się w przedziale z kilkoma typami spod ciemnej gwiazdy i przez moment żałowałam decyzji o samotnym wyjeździe… Ale dalej było już tylko lepiej!

Od momentu, kiedy mój pierwszy host, Andrea, odebrał mnie ze stacji, wszystko poszło jak z płatka. Bardzo szybko dane mi było zobaczyć i zasmakować tego, na co najbardziej czekałam, jadąc do Neapolu. Stacja metra Toledo okazała się jeszcze piękniejsza niż na zdjęciach, jest naprawdę niesamowita! [cml_media_alt id='113397']Kurkowska - Campania (12)[/cml_media_alt]Potem okazało się, że Andrea i jego współlokator Filippo mieszkają w samym centrum i mają z tarasu widok na Wezuwiusza. Z kolei na kolację zaprowadzili mnie do najlepszej według nich pizzerii w Neapolu, Pellone. Dla mnie tamtejsza pizza okazała się zbyt ciężka, ale nie dziwię się ich męskiemu wyborowi. Postanowiłam jednak przeprowadzić miniśledztwo w tej sprawie i stworzyć własny ranking!

Drugiego dnia rzuciłam jeszcze pożegnalne spojrzenie na Wezuwiusza i przeniosłam się do drugiego hosta, Paolo, u którego zostałam już do końca pobytu w Neapolu. Po drodze wstąpiłam do Galerii Umberto I i przez chwilę poczułam się jak w Mediolanie! W nowym domu na przystawkę przed obiadem podano mi prawdziwą miejscową mozzarellę, która uświadomiła mi, dlaczego ta pakowana ze sklepu mi aż tak nie smakuje. Następnie wybraliśmy się na spacer po centro storico, gdzie zobaczyliśmy starą dzielnicę Forcella, Duomo i via dei Presepi (ulicę szopek bożonarodzeniowych). Paolo podarował mi wtedy czerwoną papryczkę na szczęście, tzw. cornetto – działa tylko, jeśli dostaniemy ją w prezencie! Wstąpiliśmy do jednego z warsztatów podpatrzeć pracę rzemieślników przy szopkach; jeden z nich zaczepił nas i zaczął coś opowiadać. Ja niemal od razu się wyłączyłam, gdyż z dialektu neapolitańskiego nie rozumiem prawie nic. Gdy opowieść dobiegła końca, Paolo popatrzył na mnie z miną mówiącą, że też niewiele z tej rozmowy wyciągnął… Postanowiliśmy udać się do Certosa di San Martino, czyli klasztoru, z którego ponoć rozciąga się piękna panorama Neapolu. Po drodze zjedliśmy jeszcze sfogliatelle i babà, czyli miejscowe słodkości. Po dotarciu do certosy okazało się, że cały widok zakrywa niestety foschia, czyli rodzaj mniej skondensowanej mgły, lokalna specjalność. Do domu postanowiliśmy wrócić przez Pedamentina, czyli XIV-wieczne schody prowadzące od klasztoru aż do Spaccanapoli – ulicy dzielącej miasto na pół. Na kolację zjadłam bodajże najlepszą pizzę swojego życia w Sorbillo na via dei Tribunali. Gorąco polecam!

Trzeci dzień wyjazdu upłynął pod znakiem Sorrento i epikurejskich przyjemności. Około południa wsiedliśmy z Paolo w pociąg linii Circumvesuviana (dosł. naokoło Wezuwiusza) i po niecałej godzinie byliśmy na miejscu. Poza pięknymi nadmorskimi widokami i typowymi kopułami o żółto-zielonej dachówce, Sorrento zaoferowało nam też wszędobylskie drzewa cytrynowe, wprowadzające w wakacyjny i dość beztroski klimat. Nie sposób nie wspomnieć o przepysznej delizii di limone, której spróbowałam w wersji tiramisù. Niebo w gębie! Na obiad uraczyliśmy się miejscowymi gnocchi alla sorrentina, z dodatkiem rozpuszczającej się mozzarelli. Na zakończenie tego przyjemnego dnia obejrzeliśmy jeszcze zachód słońca, obserwując statki powracające z Capri…

Ostatni, czwarty dzień rozpoczęliśmy od spaceru po lungomare, czyli wzdłuż morza. Dotarliśmy do portu, a stamtąd blisko już było do zamku Castel dell’Ovo, na który oczywiście weszliśmy, aby mieć lepszy widok na okolicę i ludzi wylegujących się na kamiennym wybrzeżu niczym foki. Kilku śmiałków zdecydowało się nawet na kąpiel! Pogoda była piękna, więc czemu nie? Po obiedzie spotkałam się jeszcze raz z Andreą i Filippo, którzy zabrali mnie do Pozzuoli na wulkan Solfatara. Gdy zbliżyliśmy się do bulgoczących siarkowych bagien, przez chwilę naprawdę pożałowałam naszego pomysłu i miałam ochotę uciekać – w całej okolicy unosił się duszący odór jajek na twardo! Andrea twierdził, że wdychanie siarkowych oparów dobrze wpływa na płuca i wręcz nurkował w kłębach gorącej pary, wprawiając mnie tym w obrzydzenie i osłupienie zarazem. Po chwili jednak i ja przyzwyczaiłam się do nietypowego „zapachu” i dalszą część pobytu na terenie rezerwatu wspominam już milej. Odwiedzający mogą mieć wrażenie bycia na Księżycu, a to przez biel gleby i obecność wielu buchających parą kraterów – nietypowe doświadczenie! Tamtego dnia zachód słońca obejrzeliśmy nad jeziorem Lago d’Averno, po czym wróciliśmy do Neapolu, gdzie zjadłam ostatnią już pizzę w słynnym lokalu da Michele. Bardzo dobra, ale jak dla mnie nie wygrywa z Sorbillo!

Kiedy następnego dnia w drodze powrotnej oglądałam zdjęcia z wyjazdu, zrobiło mi się strasznie przykro, że to już koniec. Byłam wdzięczna losowi, że trafiłam na tak wspaniałych hostów, ale czułam, że będę za nimi tęsknić, co paradoksalnie było minusem. Samotny wyjazd okazał się strzałem w dziesiątkę, bo dzięki CouchSurfingowi wcale nie byłam sama, za to mogłam lepiej poznać lokalną kulturę i ludzi. Zostało mi jeszcze wiele do zobaczenia w tamtych stronach, być może następnym razem dołączy do mnie przyjaciółka. Ale tym razem, mimo podróży na własną rękę, wbrew porzekadłu: zobaczyłam Neapol i nie umarłam! 😉

Marek Bracha: ,,Występowanie jest uzależniające!”

0
foto: Bruno Fidrych

Marek Bracha to zawodowy pianista promujący polską muzykę za granicą. Jest absolwentem dwóch renomowanych uczelni – Uniwersytetu Muzycznego F. Chopina w Warszawie oraz Royal College of Music w Londynie, a także laureatem wielu nagród i wyróżnień na krajowych i zagranicznych konkursach pianistycznych.

Podczas naszej rozmowy Marek opowiedział mi o różnych obliczach pracy zawodowego muzyka, podróżach i miłości do lokalnej kuchni.

Dlaczego wybrałeś pianino?

Mając pięć-sześć lat zacząłem uczęszczać na zajęcia umuzykalniające. Potem u nas w domu pojawił się pierwszy instrument – stare, przedwojenne, wielkie pianino. Był to instrument z duszą, miał swój charakterystyczny dźwięk. Myślę, że to ono wpłynęło na mój wybór.

Jak długo może trwać kariera pianisty?

Kiedy wychodzimy na scenę i traktujemy grę jako zawód, to można to robić do momentu, kiedy starcza nam sił i mamy potrzebę występowania dla ludzi. Oczywiście – jak w każdym innym zawodzie – istnieje tu coś takiego jak syndrom wypalenia się, ale sądzę, że u pianistów pojawia się rzadko. Występowanie jest jak narkotyk, naprawdę uzależnia!

W jakim repertuarze czujesz się najlepiej i dlaczego?

Bardzo dobrze czuję się w stylistyce romantycznej – mam tu na myśli takich kompozytorów jak Schumann, Brahms czy Schubert. Gram także na instrumentach historycznych i interesuję się praktykami wykonawczymi XVIII i XIX wieku. Oprócz tego, sięgam po repertuar współczesny oraz dokonuję prawykonań. Właściwie im jestem starszy, tym czuję większą potrzebę poszerzania repertuaru pod względem wykonawczym.

Czy jako profesjonaliście zdarza ci się jeszcze mylić?

Oczywiście, jestem człowiekiem i zdarza mi się pomylić. To właśnie czynnik ludzki jest w tym zawodzie priorytetowy – przecież gramy dla ludzi!

Czy można powiedzieć, że podróże są nieodłącznym elementem życia muzyka?

Podróże zdecydowanie wpisują się w zawód pianisty. Nie ma takiej możliwości, żebym mieszkał w jednym mieście, grał tylko w nim i z tego się utrzymywał. Oczywiście podróże bywają ciężkie – odbijają się często na koncentracji czy kondycji fizycznej. Jednak taki styl życia jest szalenie ekscytujący i nie da się z niego zrezygnować, czy powiedzieć ,,to nie dla mnie’’.

Wiem, że kilka razy koncertowałeś we Włoszech i chętnie tam wracasz. Dlaczego?

Bardzo lubię grać we Włoszech, przede wszystkim ze względu na wdzięczną publiczność, świetne fortepiany i malowniczą scenerię koncertową. Kilka razy występowałem np. w Rzymie, jednak najmilej wspominam koncert noworoczny w San Cassiano. We Włoszech uwielbiam także lokalną kuchnię i wina. Czasami zdarza mi się tam pojechać tylko po to, by odwiedzić moje ulubione winnice.

W czerwcu 2013 roku Narodowy Instytut Fryderyka Chopina wydał Twoją debiutancką płytę solową. To było Twoje pierwsze profesjonalne nagranie?

Miałem już za sobą kilka nagrań roboczych w trakcie studiów, ale tak, to było moje pierwsze profesjonalne nagranie. Płyta powstała dzięki stypendium ,,Młoda Polska”, które przyznało mi Narodowe Centrum Kultury. Miałem także ogromne szczęście, że projektem zainteresował się Narodowy Instytut Fryderyka Chopina i że dyrektor Stanisław Leszczyński wyraził chęć wydania tej płyty pod szyldem Instytutu. Spotkało mnie ogromne wyróżnienie, a współpraca z profesjonalnym zespołem nagraniowym była dla mnie zaszczytem.

Na płycie znalazły się różne utwory Fryderyka Chopina. Czym kierowałeś się przy ich wyborze?

Nie chciałem nagrywać recitalu chopinowskiego, bo uważam, że takie płyty są często zbyt eklektyczne i zazwyczaj złożone tylko z „hitów”, które zna publiczność. Na mojej płycie pojawiają się różne formy muzyczne, których wspólnym mianownikiem jest taniec – oprócz polonezów i mazurków można znaleźć tam także walce, tańce szkockie oraz balladę w metrum tanecznym. Wyboru tych utworów dokonałem sam – zadbałem o to, by repertuar był jak najbardziej spójny i czytelny.

Gdzie usłyszymy Cię w maju?

Serdecznie zapraszam wszystkich 17 maja do Żelazowej Woli, gdzie o godzinie 15:00 wykonam recital chopinowski.

Oficjalna strona internetowa Marka Brachy: http://www.marekbracha.pl/.

Aneta Zielińska

0

tłum. Joanna Chmielewska

Polska projektantka coraz bardziej rozpoznawalna w Polsce i we Włoszech

Absolwentka krakowskiej Szkoły Projektowania Ubioru i rzymskiej Akademii Koefia, Aneta Zielińska, nie jest jeszcze znaną na polskim rynku projektantką, a już zdążyła wyrożnić się za granicą, biorąc udział w Alta Roma Kolekcja Jesień/Zima (czerwiec 2014) oraz w prestiżowym konkursie czasopisma Grazia” Next Glam Award w Mediolanie (luty 2015) z jury, w skład którego wchodzili: Carla Vanni, dyrektorka Grazia International Network; Giorgio Armani; Jane Reeve, dyrektor naczelny Camera Nazionale della Moda Italiana oraz projektantka Stella Jean i Mario Dell’Oglio, prezydent Camera dei Buyer. Projekty Zielińskiej, zawsze dopracowane i świetnie odszyte, charakteryzują ciekawe zestawienia kolorόw i form. Projektantka co roku z utęsknieniem czeka na jesień (to jej ulubiona pora roku), często wraca do stolicy Włoch, a w pracy inspiruje ją samo życie, uczucia, to, co widzi i słyszy oraz materiały, które same podpowiadają jej, co ma z nich powstać. Spotkana przeze mnie już w zeszłym roku podczas rzymskiego letniego tygodnia mody projektantka Aneta Zielińska – muszę przyznać – nic się nie zmieniła. Jest tą samą skromną, uśmiechniętą, miłą i zdecydowaną osobą; wie, czego chce, i do tego niezłomnie dąży. Jedno jest pewne: już wkrόtce będzie o niej głośno, nie tylko w Polsce i we Włoszech.

Jak długo zajm[cml_media_alt id='113483']Longawa - Aneta Zielińska (3)[/cml_media_alt]ujesz się projektowaniem i kto po raz pierwszy zauważył twój talent?

Myślę, że talent do projektowana na początku odkryłam sama. Czułam, że mogę być w tym dobra, dlatego postanowiłam podjąć naukę w Szkole Projektowania Ubioru w Krakowie. W 2010 roku powstała moja pierwsza dyplomowa kolekcja pt. echo”, która została uznana za najlepszą kolekcję roku podczas Cracow Fashion Awards 2010. Następnie była ona prezentowana i nagradzana na innych konkursach i pokazach w Polsce i za granicą. A później przyszedł czas na kolejne kolekcje…

Ile do tej pory masz ich na swoim koncie i jakbyś opisała tę ostatnią?

Kolekcji jest siedem. Jednak należy tutaj wyjaśnić, że nie są to duże kolekcje, nazwałabym je raczej seriami liczącymi trzy, cztery, czasami pięć sylwetek. Najnowsze projekty są jak zawsze dopracowane i świetnie odszyte. Są połączeniem pięknych kolorów, które są dla mnie odkryciem. Ubrania te są pełne kontrastów, a praca nad nimi była dla mnie czasem owocnym, ale również pełnym zwątpień. Projekty dojrzewały wraz z moimi myślami.

Co na pewno będzie się zmieniało w twoich kolekcjach, a co będzie ich stałym charakterystycznym elementem?

Czas pokaże, co będzie się zmieniało. Na kształt kolekcji ma wpływ bardzo dużo czynników. Na pewno niezmiennym elementem zaprojektowanych przeze mnie ubrań będą wysokiej jakości materiały, dopracowanie detali, znakomite odszycie.

Na jakich tkaninach pracujesz?

Zawsze używam pięknych, wysokogatunkowych materiałów, przede wszystkim naturalnych: jedwabie, wełna, kaszmir, bawełna. Uwielbiam misterne wyszycia, zawsze sama wyszywam. Współpracuję z krawcowymi, czasami z konstruktorem, grafikiem, z fotografami i modelkami.

Jaki był twój pobyt w Rzymie?

Często bywam w Rzymie. Jakiś czas temu uczyłam się tutaj w Akademii KOEFIA. Dla mnie nagroda w postaci zaproszenia do zaprezentowania mojej kolekcji podczas Alta Moda Roma była dużym wyróżnieniem.

Twoje najbliższe cele?

Czekam na jesień, uwielbiam być w Polsce o tej porze roku. Chcę poświęcić dużo czasu na doskonalenie rysunku. Często pytano mnie o moje inspiracje w kontekście projektowania. Inspiruje mnie moje życie, moje uczucia, to, co widzę i słyszę. Inspirują mnie materiały, które same podpowiadają, co ma z nich powstać.

Mediolański konkurs Grazia Next Glam Award 2015 na najlepszy projekt projektantόw [cml_media_alt id='113484']Longawa - Aneta Zielińska (6)[/cml_media_alt]under 35 z całego świata wygrała Jihye Park z Korei? Wzięło w nim udział 22 stylistów. Co przedstawiał twόj projekt? Jak mogłabyś go nam opisać?

Mój projekt to płaszcz z kaszmiru i wełny w pięknym pastelowym miętowym kolorze i jedwabno-błękitno-gołębi a sukienka na cieniutkich ramiączkach. Płaszcz swoim fasonem przypomina szlafrok, natomiast sukienka jest bardzo bieliźniana. Projekt jest subtelny i prosty w formie.

Jak to się stało, iż Grazia Polska wybrała twόj rysunek?

Udział w konkursie zaproponował mi we wrześniu zeszłego roku ówczesny redaktor polskiej Grazii” Michał Zaczyński. Michał jest jurorem konkursów dla młodych projektantów, a ja często się na takie zgłaszam. Zapamiętał mnie sobie i pewnie spodobały mu się moje projekty. Konkurs był kilkuetapowy. Najpierw wysłałam swoje portfolio i CV, przeszłam wstępne eliminacje i później miałam wykonać dwa projekty rysunkowe na temat kobieta Grazii” SS’15. Następnie wybrany projekt musiałam zrealizować.

Jakie są twoje wrażenia z Mediolanu?

Impreza, która odbyła się w Mediolanie, była zorganizowana z wielkim rozmachem. Pojawiły się na niej osobistości ze świata mody, między innymi Alberta Feretti czy Brunello Cucinelli. Prezentacje projektów robiły ogromne wrażenie! Pokaz w Rzymie był imprezą bardziej kameralną i odbywał się w zupełnie innej scenerii. Mediolan zrobił na mnie duże wrażenie, to niezwykle inspirujące miasto. Jestem zachwycona Katedrą i galerią Vittorio Emanuele.

Co sądzisz o obecnej sytuacji polskiej mody?

Myślę, że w Polsce jest biednie i dlatego nie ma przebicia. Młodym projektantom brakuje wsparcia finansowego i menadżerskiego, żeby jakoś ruszyć z miejsca.

 

Droga do Memfis i Teb prowadzi przez Turyn

0

tłum. Karolina Romanow

„Droga do Memfis i Teb prowadzi przez Turyn.” Były to słowa wypowiedziane przez Jeana-François’a Champolliona – najsławniejszego badacza, który rozszyfrował egipskie hieroglify, a który przybył do Turynu w 1824 roku w celu badań nad zbiorami dopiero co otwartego Muzeum Egipskiego.

W kwietniu 2015 roku Muzeum Egipskie w Turynie zabłyśnie na arenie światowej dzięki inauguracji swoich nowych przestrzeni wystawienniczych o powierzchni powiększonej z 6500 do ponad 12000 metrów kwadratowych. Muzeum to – oprócz tego, że jest jednym z najczęściej odwiedzanych we Włoszech – jest także jedynym na świecie, obok muzeum w Kairze, w całości poświęconym sztuce i kulturze egipskiej, chlubiąc się drugą, poza samym Egiptem, największą, najwa[cml_media_alt id='113431']Bruno Franco - Museo Egizio (1)[/cml_media_alt]żniejszą i najbogatszą kolekcją eksponatów starożytnego Egiptu.

Stanowi to powód do dumy zarówno dla samego muzeum, jak i dla miasta, a także wyjaśnia, dlaczego od momentu założenia w 1824 roku obiekt ten przyciągał nie tylko turystów i pasjonatów, ale także największych uczonych światowej sławy.

Imponujący plan przebudowy, któremu zostało poddane muzeum z historyczną siedzibą przy via Accademica delle Scienze, ma na celu optymalizację, odrestaurowanie, poszerzenie i zabezpieczenie jego struktury oraz bogatych zbiorów.

Zwiedzający mogą cieszyć się nową odsłoną obiektu, stworzoną, aby dodatkowo pozwolić im docenić nadzwyczajność prezentowanego w nim dziedzictwa kulturowego. Zmieniła się także rola podziemi: stały się one obszarem przeznaczonym do przyjmowania zwiedzających (kasy biletowe, sklep muzealny, garderoba, aule dydaktyczne itp.). Jednakże główna trasa zwiedzania rozpoczyna się na drugim piętrze (które jeszcze parę miesięcy temu gościło Galerię Sabaudzką) i poprzez ciąg ruchomych schodów znajdujących się na szlaku „wzdłuż Nilu”, stworzony przez Dantego Ferretti, kończy się na parterze, tworząc zachwycający spacer przez trzy piętra fascynujących tajemnic starożytnego Egiptu. Wartą zobaczenia jest nowa „Galeria Sarkofagów”, wyposażona w gabloty zawierające sarkofagi pochodzące z Trzeciego Okresu Przejściowego, których odnowa była możliwa dzięki Scarabei, Stowarzyszeniu Wspierającemu Muzeum Egipskie w Turynie.

Muzeum i Turyn

Mimo iż nie posiada „włoskiego charakteru”, Muzeum Egipskie stanowi jedną z największych atrakcji kulturowych Turynu, uwielbianą zarówno przez mieszkańców miasta, jak i turystów, uczonych oraz pasjonatów. Ale Muzeum Egipskie nie jest tylko częścią kulturalną i turystyczną miasta, ale stanowi również część lokalnej historii, jest znakiem rozpoznawczym jego tożsamości. Wiele turyńskich pokoleń dojrzewało, odwiedzając sale i odkrywając wspaniałe kolekcje muzeum, mając świadomość posiadania „skarbu” – najstarszego muzeum egipskiego na świecie. Odnowienie tras muzeum nie wiąże się tylko z ochroną i jak najlepszą konserwacją dziedzictwa kulturowego wyjątkowej jakości oraz utrzymaniem wysokiego poziomu atrakcyjności turystycznej, ale stanowi także nowe spojrzenie na społeczność, którą przedstawia.

Podczas prac restrukturyzacyjnych nie było ani jednego dnia, kiedy muzeum byłoby zamknięte z powodu trwających prac. Zaangażowanie Fundacji na rzecz „ciągle otwartego” muzeum, aby nie zaniedbywać zwiedzających, pozwoliło zarejestrować rekord odwiedzin, z wynikiem powyżej pół miliona zwiedzających (w 2013 roku frekwencja wyniosła 540 tysięcy, co stanowi wzrost o 24,8% w stosunku do roku poprzedniego), dzięki czemu muzeum klasyfikuje się na dziewiątym miejscu we Włoszech i wśród pierwszych stu na świecie.

Unikalne kolekcje

Muzeum Egipskie składa się z grup eksponatów pokrywających się w czasie, do których dodane zostaną znaleziska z wykopalisk prowadzonych w Egipcie przez Włoską Misję Archeologiczną w latach 1900-35. Normy obowiązujące w tamtym czasie przewidywały, iż przedmioty znalezione podczas wykopalisk miały być podzielone między Egipt i misje archeologiczne. Zgodnie z obecnie obowiązującymi uregulowaniami, znaleziska archeologiczne mają pozostać w Egipcie. W Muzeum Starożytnego Egiptu wystawionych jest obecnie około 6500 eksponatów. Ponad 26000 znalezisk zostało przeniesionych do magazynów, niektóre z przyczyn konserwacyjnych, inne (takie jak: ceramika, rzeźby fragmentaryczne, kosze czy papirusy), ponieważ stanowią przedmiot badań naukowych, których wyniki są regularnie publikowane.[cml_media_alt id='113432']Bruno Franco - Museo Egizio (3)[/cml_media_alt]

Faraon, który mieszka w XVII-wiecznej kamienicy

Siedzibą Muzeum Egipskiego w Turynie od zawsze był Pałac Akademii Nauk: budynek zaprojektowany w 1678 roku jako seminarium jezuitów dla młodych osób z arystokratycznych rodzin, stąd też jego historyczna nazwa Kolegium Szlacheckie.

Budowa o imponujących rozmiarach

1080 dni pracy, 110 pracowników, 6992 metrów sześciennych usuniętej ziemi, 2185 metrów sześciennych betonu, 254 027 kilogramów zbrojeń żelaznych, 160 000 metrów kabli elektrycznych, 1820 metrów kwadratowych szkła, 12 500 metrów kwadratowych farby murarskiej.

Muzeum Plus

Muzeum Egipskie w Turynie jest pierwszym muzeum we Włoszech korzystającym z „Muzeum Plus”, czyli z systemu cyfryzacji posiadanych eksponatów, wykorzystującego najbardziej zaawansowane oprogramowanie służące zarządzaniu tego typu danymi, w porozumieniu z najważniejszymi muzeami w Europie Środkowej. Wśród instytucji, korzystających z tychże usług, znajdują się: Luwr, Muzea Państwowe w Berlinie (w tym Muzeum Egipskie) oraz Deutsches Museum w Monako, a także liczne zbiory sztuki dawnej i współczesnej, muzea nauki, historii i technologii, fundacje oraz galerie prywatne.

„Szybki” Gołąbek Wielkanocny (tradycyjne włoskie ciasto)

0

tłum. Paulina Ostrowska

Składniki:

Masa drożdżowa:

30 g letniej wody

3 g drożdzy piwnych w proszku (lub 9 g świeżych drożdży)

50 g mąki Manitoba

Pierwsze ciasto:

200 g mąki Manitoba

50 g masła

100 g cukru granulowanego

1 średniej wielkości jajko

skórka z jednej pomarańczy

skórka z jednej cytryny

ziarna jednej laski wanilii

55 g ciepłego mleka

2 g soli

Drugie ciasto:

75 g masła

1 średniej wielkości jajko

50 g mąki Manitoba

40 g kandyzowanych skórek pomarańczy

40 g rodzynek

sok z jednej pomarańczy

12 g rumu

Lukier:

8 g skrobi z kukurydzy

40 g obranych całych migdałów

50 g białka

15 g drobnej mąki kukurydzianej

40 g obranych całych orzechów

50 g cukru trzcinowego

nieobrane całe migdały – cukier w kryształkach

Przygotowanie (dla gołąbka o wadze 750 g):

Rozpocznijcie od przygotowania masy drożdżowej: wsypcie do pojemnika mąkę i przesiane suche drożdże. Dolejcie letnią wodę i wymieszajcie całość aż do otrzymania gładkiej i jednorodnej masy, wyrabiając ją rękami bezpośrednio w pojemniku lub – jeżeli jesteście bardziej doświadczeni – to bezpośrednio na blacie roboczym.

Przykryjcie masę folią spożywczą i pozostawcie do wyrośnięcia w letnim miejscu (jak np. wyłączony piekarnik z włączonym światłem) przez godzinę lub do momentu, kiedy podwoi ona swoją objętość.

Możecie zacząć przygotowywać pierwsze ciasto: do miski robota kuchennego z mieszadłem wrzućcie przesianą mąkę, cukier, startą skórkę cytryny i pomarańczy, jajko i masę drożdżową, sól i ziarna wanilii, po czym uruchomcie maszynę, by zaczęła mieszać ze sobą składniki. Następnie zamieńcie łopatki na hak do wyrabiania, by wymieszać masę z letnim mlekiem, które trzeba dolewać do całości stopniowo. Na koniec dorzucajcie pokrojone na kawałeczki masło, odczekując przed wrzuceniem kolejnej kosteczki, aż poprzednia całkowicie się wchłonie. Mieszajcie dalej aż do chwili, kiedy całość zacznie się przyklejać do haka, a następnie przełóżcie ciasto do miski, zakryjcie folią spożywczą i pozostawcie do wyrośnięcia w letnim miejscu (jak np. wyłączony piekarnik z włączonym światłem) na półtorej godziny.

W międzyczasie wrzućcie rodzynki do soku pomarańczowego i potnijcie na kawałeczki kandyzowane skórki pomarańczy. Sięgnijcie po wyrośnięte ciasto i umieśćcie je w robocie kuchennym (z założonym hakiem), dodajcie mąkę, jajko i rum. Należy uruchomić urządzenie, aby zaczęło mieszać ze sobą składniki. Dorzucajcie pokrojone na kawałeczki masło, odczekując przed wrzuceniem kolejnej kosteczki, aż poprzednia całkowicie się wchłonie. Kiedy ciasto będzie gęste, wyłączcie robota. Macie teraz dwie możliwości: możecie przerzucić ciasto do miski, zakryć folią spożywczą i pozostawić na 12 godzin w lodówce do wyrośnięcia, a następnie wyciągnąć i pozostawić w temperaturze pokojowej. Albo, jeżeli nie macie tyle czasu, można od razu dorzucić kandyzowane owoce i nasiąknięte rodzynki i wymieszać robotem kuchennym (z użyciem haka), żeby zostały rozprowadzone w cieście. Następnie wyjmijcie ciasto z robota i podzielcie je na dwa kawałki: jeden o masie 250g i drugi 470g. Ten drugi ułóżcie w kształcie prostokąta i zwińcie go, rozpoczynając od krótszej strony. Ułóżcie ten rulonik w szerszej części formy do „gołąbka” na wagę 750g. Pozostałe ciasto powinno ważyć ok 250 g, podzielcie je na dwie równe części i ułóżcie w dwóch pustych bocznych częściach formy. Przygotujcie lukier dekoracyjny, mieląc w mikserze orzechy i migdały wraz z cukrem trzcinowym. Przenieście całość do robota kuchennego z trzepaczką i dodajcie skrobię kukurydzianą, mąkę kukurydzianą wraz z białkiem jajka. Uruchomcie trzepaczkę, żeby scalić składniki. Lukier powinien na koniec mieć konsystencję kremową, a nie płynną. Udekorujcie powierzchnię „gołąbka” lukrem, pomagając sobie łyżką. Pozostawcie do wyrośnięcia na półtorej godziny w wyłączonym piekarniku z włączonym światłem, aż do chwili, kiedy ciasto urośnie do brzegu formy. Zanim włożycie ciasto do pieczenia, udekorujcie je granulkami cukru, kawałkami migdałów i całymi migdałami. Całość należy piec w piekarniku rozgrzanym wcześniej do temperatury 160 stopni przez 50 minut (lub w piekarniku wentylowanym w temperaturze 140 stopni przez 40 minut), a następnie zakryć ponownie folią aluminiową i zostawić w piekarniku na 10 minut. Szybko wyjmijcie „gołąbka” z piekarnika i odwróćcie go spodem do góry, podtrzymując go dodatkowym wsparciem (możecie w tym celu użyć np. dwóch długich drutów, dwóch garnków lub dwóch rolek papieru kuchennego): dzięki temu wasze ciasto nie zapadnie się w środku.

Perugia – kultura, tradycja i centrum akademickich mediów

0

tłum. Szymon Przyjemski

Razem z ówczesnym redaktorem naczelnym studenckiego Radia Sygnały (Opole), Mateuszem Herbą, wylatujemy z Wrocławia o 6 rano, by po ponad godzinie wysiąść w Monachium. Tam, dzięki dobrze zorganizowanym liniom lotniczym Lufthansy, raczymy się kawą i przy czytaniu The Times poznajemy naszych kolegów po fachu z Radio LUZ (Wrocław).

W samolocie lecącym do Rzymu siedzę obok włosko-meksykańskiej pary z młodym potomkiem na kolanach, który co rusz mnie zaczepia. Kobieta pyta, czy zatrzymuję się w Rzymie. Odpowiadam, że następnie wyruszam do położonej niedaleko Perugii, a ona entuzjastycznie wspomina mi o tym mieście, które rzeczywiście okaże się magiczne…

Perugia nie jest miejscem nastawionym wyłącznie na turystykę. To miasto kultury i tradycji. Mury oddychające ligą etruską, do której niegdyś należała Peruzja, a w każdym zakamarku historycznego muru kawiarenki i po mistrzowsku serwowana kawa. Budynek ratusza „pierwszych obywateli” Palazzo dei Priori, katedra i Fontana Maggiore położone w centralnym punkcie miasta zapierają dech[cml_media_alt id='113417']Kurtyka - Perugia (13)[/cml_media_alt] w piersiach.

Stolica Umbrii tętni życiem studenckim. To tam znajduje się drugi (obok Sieny) Università per Stranieri, czyli Uniwersytet dla Obcokrajowców, których w Perugii jest sporo, w tym także Polaków. Młodzi chętnie skosztują czekolady „Baci” podczas Festa Eurochocolate czy pobawią się na Umbria Jazz Festival, który co roku przyciąga znakomitości jazzowego świata. W tym roku Perugia zainaugurowała również międzynarodowy Festiwal Mediów Studenckich, którego organizatorem była Radiophonica.com. W pierwszej edycji uczestniczyły radia z Włoch, Hiszpanii, Portugalii, Francji, Niemiec, Szwecji, Wielkiej Brytanii i Polski. Celem wydarzenia było stworzenie międzynarodowej sieci akademickich rozgłośni radiowych, a podstawą do jego zrealizowania – list intencyjny podpisany przez uczestników.

Te oraz inne kulturalne i społeczne inicjatywy pozwoliły Perugii ubiegać się o przyznanie tytułu Europejskiej Stolicy Kultury w 2019 roku, jednak tytuł ten uzyskało inne włoskie miasto – Matera.

Aldo Manuzio, ojciec współczesnej książki

0

tłum. Karolina Romanow

Spróbujcie teraz, bez głębszego namysłu, wyobrazić sobie książkę, jej format, czcionkę i interpunkcję. Udało się? Świetnie. Jestem pewien, że prawie wszyscy z was wyobrazili sobie kieszonkowy, drukowany tomik, w którym kropka oddziela jedno zdanie od drugiego, z przecinkami, apostrofami, akcentami i mnóstwem średników. Ale wszystko to, zanim Aldo Manuzio nie założył w Wenecji swojej drukarni, po prostu nie istniało. W tym roku przypada 500 rocznica śmierci ojca współczesnej książki, Alda Manuzia, urodzonego w małej wiosce w regionie Lacjum, który zdecydował poświęcić się nowej wówczas sztuce drukarskiej. Przeprowadził się do Wenecji, gdzie w 1494 roku w dzielnicy Sant’Agostin założył drukarnię o nazwie „Festina lente”, czyli „Śpiesz się powoli”. Wykorzystał motto, które po raz pierwszy pojawiło się w 1498 roku w dedykacji dzieł Poliziana. Wraz z publikacją „Terze rime” Dantego w 1502 roku, po raz pierwszy pojawił się także – legendarny po dziś dzień – symbol kotwicy z delfinem, który Manuzio zapożyczył ze starej rzymskiej monety podarowanej mu przez Pietro Bembo: kotwica miała symbolizować trwałość, delfin natomiast szybkość. I właśnie z szybkością delfina drukowane przez niego tomy, dziś nazywane „wydaniami Aldine”, zyskały sławę w całej Europie. Rok 1500 zapoczątkował serię książe[cml_media_alt id='113411']Bortoluzzi - Aldo Manuzio (1)[/cml_media_alt]k o nowych, mniejszych rozmiarach i w obniżonych cenach, w których po raz pierwszy użyta została grecka kursywa, przypominająca litery greckich manuskryptów, z których kopiowano publikacje drukowane. I to właśnie za sprawą „czcionek aldini” swoją nazwę zawdzięcza założona przez Manuzia Akademia Aldina, powstała w celu gromadzenia artystów i uczonych, którzy – uciekłszy z Bizancjum – schronili się w Wenecji. Następnie w roku 1501 ukazało się wydanie Wergiliusza drukowane kursywą zaprojektowaną przez bolończyka Franscesca Griffa, w krótkim czasie zyskując sławę i wielu naśladowców. Poza tym, arkusze tomu złożone były „w ósemce”, czyli w formacie znacznie mniejszym w porównaniu do nieporęcznych tomów w formacie folio (złożonych na pół arkusza, czyli na czterech stronach), lub tych „w ćwiartce” (tworzących osiem stronic). Nowy format sprawił, że po raz pierwszy w historii książka stała się poręczna, lekka i łatwa w transporcie, co radykalnie zmieniło możliwości i zwyczaje czytelnicze. Dzieła drukowane przez Alda Manuzio nawet dziś, ponad pięć wieków później, wzbudzają zainteresowanie i podziw: 130 wydań po łacinie, grece i w języku volgare, opublikowane przez niego w ciągu 20 lat działalności, po dziś dzień są obiektem badań na całym świecie. Można śmiało powiedzieć, że stworzony przez niego katalog stanowi rodzaj encyklopedii nauk humanistycznych.

PartnersPol Group, zawsze o krok do przodu

0

Pierwsza spółka w grupie – Partners, została założona pod koniec 1997 roku. Na początku firma świadczyła usługi w zakresie transportu międzynarodowego. W trakcie rozwoju i w związku z rosnącymi potrzebami obsługiwanej przez Partners włoskiej firmy z branży AGD, doszło do otwarcia pierwszego magazynu. Wkrótce zaczęli się pojawiać nowi klienci z innych branż, m.in. z branży spożywczej, dla których konieczne stało się uruchomienie nowych linii produkcyjnych.

Aktualnie Partners działa w ramach PartnersPol Group. W skład grupy wchodzą dwie spółki: PartnersPol Group Sp. z o.o. oraz Partners Sp. z o.o., które oferują kompleksowe usługi logistyczne w magazynach połączone z transportem krajowym (załadunki cało-pojazdowe oraz częściowe) oraz międzynarodowym. Magazyny o powierzchni całkowitej blisko 90 tys. m2 zlokalizowane są w kilku miejscowościach na terenie Polski. Niektóre z nich zapewniają kontrolowaną temperaturę i wilgotność. Wysoką jakość usług potwierdzają certyfikaty: ISO 9001:2008, ISO 14001:2004, HACCP, IFS LOGISTIC oraz świadectwo AEO. Korzystając z nowoczesnych narzędzi, wieloletniego doświadczenia oraz know-how firma znajduje rozwiązania dopasowane do potrzeb Klientów.

W ramach grupy działa w Polsce 6 oddziałów. Każdy z nich realizuje projekty niezależnie, ale wszystkie oddziały są zintegrowane tworząc PartnersPol Group. To pozwala budować strategię dla całej grupy, w obrębie wszystkich obszarów działania.

Na stałe zatrudnionych jest blisko 400 pracowników. Natomiast w akcje co-packingowe, w zależności od typu kampanii, czy okresu ich trwania zaangażowanych jest dodatkowo średnio w skali roku ponad 2.000 osób. Kadra zarządzająca jest zarówno narodowości włoskiej, jak i polskiej.

PartnersPol Group planuje podwoić obroty grupy w ciągu najbliższych trzech lat działania, równocześnie dbając o podwyższanie kwalifikacji pracowników oraz pogłębianie ich wiedzy. Szczególną uwagę przywiązuje do najwyższej jakości usług i relacji z Klientami, profesjonalizm, elastyczność działania oraz innowacyjność, konieczną do dalszego, dynamicznego rozwoju.

Strona www: www.partnerspol.pl
Facebook: www.facebook.com/Partnerspol-Group-216941611792863

Białe złoto Włoch

0

tłum. Marta Pawska

Jest jedną ze wspaniałości kuchni włoskiej. Tak smaczna, że niezliczona jest grupa jej amatorów, gotowych na wszystko, aby jej spróbować. I tak piękna, o bieli pamiętającej marmurowe dzieła Canovy, o kształcie przypominającym krągłe damy Botero.

Mówimy o Mozzarelli di Bufala Campana, prawdziwej ikonie smaku Made in Italy, niezwykłej ambasadorce kuchni włoskiej. Trudno jest jej nie kochać, o czym świadczy rzesza fanów ze wszystkich kontynentów, w tym licznych gwiazd kina, teatru, sportu i polityki. Państwo Obama często jadali mozzarellę di bufala w ustronnej restauracji w Waszyngtonie, białe złoto Włoch jest pasją niemieckiej kanclerz Angeli Merkel oraz angielskiego premiera Davida Camerona. Łakomi jej są również mistrzowie sportu – Roger Federer oraz Lionel Messi. Uwielbiają ją również osoby ze świata show-biznesu, Lady Gaga wykupuje całe zapasy, mówią o niej członkowie Coldplay, a w Hollywood najbardziej chwalą ją Julia Roberts i Leonardo DiCaprio. Podczas podróży poślubnej we Włoszech, Mark Zuckeberg, ojciec Facebooka, nigdy nie przepuścił okazji, by spróbować mozzarelli.

Wszyscy pragną odnaleźć ten autentyczny, prawdziwy smak, oznaczony logiem Kontroli Pochodzenia. Ponieważ, jak to zwykle z dziełami sztuki bywa, również Mozzarella di Bufala podlega tysiącom prób imitacji na całym świecie. Jednak nędzne kopie nawet w najmniejszym stopniu nie przypominają smaku i świeżości oryginału, pieszczącego podniebienia delikatnym, a zarazem wyrazistym smakiem mleka, a także elastycznością tak charakterystyczną, że niemalże niemożliwą do podrobienia.

Historia mozzarelli może sięgać wielu wieków, nawet tysiącleci, według ostatnich badań przodek mozzarelli mógł pojawić się nawet 5000 lat p.n.e. Jeśli jednak chemy trzymać się historycznych dokumentów, możemy mówić o pierwszych hodowlach bawołów około roku tysięcznego. Pierwsze odniesienia do terminu mozzarella pojawiają się w XII wieku, kiedy to zakonnicy z monasterium z San Lorenzo di Capua przechodzącym pielgrzymom zwykle oferowali chleb z mozzarellą. Wyjaśniając im, że słowo „mozzarrella” pochodzi od gestu wykonywanego kciukiem i palcem wskazującym, dzięki któremu odrywano kawałki ciągnącego się makaronu, nadając w ten sposób klasyczny kształt produktu.

Początkowo mozzarellę jadano tylko w okolicach jej produkcji, głównie w Kampanii. Jednak już około roku 1400 rozprzestrzeniła się ona na inne terytoria. Udało[cml_media_alt id='113365']Carboni - Oro bianco (10)[/cml_media_alt] jej się uwieść królową uwodzicielek, Lucrezię Borgię, która zapoczątkowała produkcję mozzarelli w północnych Włoszech. Czarowi tego wspaniałego produktu nie oparł się również Bartolomeo Scappi, osobisty kucharz sześciu papieży, a także prekursor nowoczesnych szefów kuchni – celebrytów, który całkowicie poddał się smakowi naszej głównej bohaterki, stanowiącej olbrzymi rozdział jego kuchennej sztuki.

Powoli przechodząc do naszych czasów, zauważamy, że mozzarella zajmuje już główne miejsce na stołach wielu gourmet na całym świecie. Od 1981 nad jakością tego produktu czuwa tzw. Konscorcjum ds. Ochrony, sprawiając, że mozzarella jest jednym z najbardziej chronionych produktów na świecie. Konsorcjum monitoruje wszystkie obszary jej produkcji, głównie cztery regiony włoskie (Kampanię, Lacjum, Apulię i Molise), chociaż najważniejszym punktem produkcyjnym są prowincje Caserta i Salerno, które odpowiadają za 90% całkowitej kontrolowanej produkcji i podsycają dyskusję pomiędzy zwolennikami mozzarelli salernitańskiej oraz fanami tej z Caserty.

Kolejny spór dotyczący tego klejnotu dotyczy sposobu jego spożywania. Puryści wolą ją „czystą”, argumentując, że tylko w ten sposób można w pełni docenić jej smak. Z drugiej strony jest również wielu tych, którzy wolą widzieć ją „interpretowaną” w kuchni, czyniąc z niej główną bohaterkę wielu dań, którym podarowuje swą niepodważalną klasę. Jednym z nabardziej znanych we Włoszech wydarzeń kulinarnych jest „Ulica Mozzarelli”, happening odbywający się w magicznym Paestum, który co roku, w maju, gromadzi najbardziej szlachetnych włoskich i zagranicznych szefów kuchni, przygotowujących przepisy dla Jej Wysokości Mozzarelli, by mogła świecić niczym gwiazda nad gwiazdami. Należy pamiętać również o tym, co działo się w odległym 1889 roku, kiedy to najsłynniejszy wytwórca pizzy z Neapolu, Raffaele Esposito, pokazał Królowej Marghericie pizzę stworzoną na bazie pomidorów, bazylii i oczywiście Mozzarelli di Bufala Campana. Doceniona przez królową stała się daniem, które aż do dziś pozostaje jednym z najsłynniejszych i najczęściej spożywanych: Pizza Margherita.

Dokonał się wielki postęp i należy zwrócić uwagę na ważne liczby dotyczące certyfikowanej Mozzarelli di Bufala Campana: ponad 100 serowarni, około 1500 hodowli, które w sumie dają 300 000 bawołów oraz potwierdzone spożycie oscylujące na poziomie około 500 milionów euro rocznie, w porównaniu z 40 tysiącami wyprodukowanych ton. Wielka część wyprodukowanej mozzarelli podróżuje po całym świecie, rozpieszczając podniebienia wielu pasjonatów.

Sandra Burek

0

tekst: Katarzyna Kurkowska

Absolwentka wydziału malarstwa Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Dwa lata po obronie pracy dyplomowej ma już na swoim koncie udział w licznych wystawach, głównie w Polsce – odwiedziła ze swoimi dziełami m.in. Katowice, Toruń czy Wrocław. Strzałem w dziesiątkę okazała się jednak decyzja o wzięciu udziału w weneckim konkursie Arte Laguna w 2013, gdzie zdobyła jedną z głównych nagród, w ramach której w 2014 roku wybrała się do rezydencji Loft Miramarmi w Vicenzy, by tam po raz pierwszy zetknąć się z medium, jakim jest kamień.

Powiedz, czym jest dla Ciebie sztuka?

Sztuka jest pojęciem otwartym, które zakłada niemożność stworzenia jakiejkolwiek poprawnej definicji; w moim odczuciu potrzeba taka w wypadku sztuki po prostu nie istnieje, a najbliższym jest mi stwierdzenie Josepha Kosutha: „Sztuka nie jest czymś, sztuka jest wszystkim, za wyjątkiem tego, co może być do niej podobne”. Proces kreacji jest poetyką odkrywania świata w doświadczeniu wewnętrznym, które łączy przedmiot z podmiotem, i jest zarazem sednem cudownej tajemnicy. Sztuka staje się swoistym uprawianiem metafizyki, przenosząc problem artystycznego poznania w wymiar duchowy, w którym paralelna relacja zachodząca pomiędzy krytyczno-analitycznym dyskursem sztuki a mechanizmami percepcji buduje zależność między gramatyką języka artystycznego a sferą znaczeń.

Skąd dowiedziałaś się o konkursie Arte Laguna?

O samym konkursie poinformował mnie przyjaciel, z którym miałam przyjemność razem studiować, a zdecydowałam się wziąć w nim udział, ponieważ jest to jedna z form pokazania swojej pracy szerszemu gronu odbiorców.

Co dała Ci wygrana w konkursie?

Przede wszystkim nowe doświadczenie. Nigdy dotąd nie pracowałam z medium, jakim jest kamień, i nie miałam świadomości jego ogromnego potencjału. Zderzenie z rzeczywistością czekającą na artystów po latach spędzonych pod kloszem akademii i bycia całkowicie nieświadomym zależności panujących między galeriami, instytucjami i kuratorami, zniechęca niejednego artystę do dalszej drogi twórczej. W tym momencie możliwość odbycia rezydencji była bardzo ważnym etapem mojej edukacji i rozwo[cml_media_alt id='113358']Kurkowska - Burek inne (6) (1)[/cml_media_alt]ju, a tym samym motywacją dającą nową perspektywę do dalszego twórczego działania. Był to moment, w którym nie musiałam martwić się o byt i mogłam poświęcić całą swoją uwagę realizacji projektu, dzięki czemu powstało kilka dodatkowych pomysłów do dalszej pracy. Przede wszystkim jednak powstał nowy projekt zatytułowany „Czas kamienia”, którego realizacji towarzyszyła wystawa zorganizowana w Galerii Loft Miramarmi.

Jakie prace zaprezentowałaś w Wenecji?

Była to książka artystyczna zatytułowana „Deklinacja kąta”. Celem pracy było poszukiwanie wizualnej formy pamięci, gdzie metodą stała się świadoma rezygnacja nie tylko z próby prezentowania jej samej, ale też zredukowanie jej do prostej formy i ujęcie jako składowej w procesie zapamiętywania. „Deklinacja kąta” stanowiła początek cyklu prac zatytułowanych „Algorytmy cięcia – gięcia”, będących rozbudowaną formą jednego z interesujących mnie zagadnień, jakim jest pamięć.

Czy miałaś okazję współpracować z włoskimi artystami?

Poza mną w rezydencji brał udział Christian Fogarolli i to z nim dzieliłam przestrzeń pracowni podczas całego pobytu. Wiele czasu spędziliśmy na rozmowach o sztuce i realizowanych projektach. Wydaje mi się jednak, iż w moim przypadku nie miała tak wielkiego znaczenia współpraca z samym artystą, jak po prostu interakcja z drugim człowiekiem. Mam tu na myśli ludzi, których dane było mi poznać podczas rezydencji, a którzy w kwestii formalnej okazali się nieocenieni i tak samo jak Christian towarzyszyli całemu procesowi twórczemu.

Obecnie mieszkasz w Norwegii. Polska to nie jest dobry kraj dla artystów?

Wydaje mi się, że każdy kraj jest tak samo dobry dla artystów i na pewno sztucznie narzucone granice nie powinny stanowić o rozwoju jednostki. Norwegia należała zawsze do krajów, których kulturę ceniłam i które chciałam bliżej poznać, podobnie jak Włochy, Wielką Brytanię, Irlandię, Japonię czy Francję – a to tylko kilka przykładów z otaczającego nas świata. Parafrazując tezę 5.6 Wittgensteina, granice naszego języka wyznaczają granice naszego świata, w tym wypadku staram się przekroczyć ich jak najwięcej. Ponadto, jak już wcześniej wspomniałam, sztuka jest pojęciem otwartym, oznacza to również brak możliwości zamknięcia jej w jakichkolwiek narzuconych granicach, czy to etnicznych, ekonomiczno-społecznych, czy też terytorialnych. Każdy z nas jest obywatelem świata, bez względu na to skąd pochodzi i gdzie mieszka, znaczenie mają tylko ludzie i konteksty, które prowadzą do ciągłego rozwoju.

Sandra Burek

Jakie jest twoje przygotowanie do wykonywanego zawodu?

Przez trzy lata studiowałem architekturę we Florencji. Ogólnie lubię sztukę; w czasie studiów zacząłem tworzyć różne przedmioty, głównie błyszczące rzeźby: oryginalne lampy, czy ogólnie rzeźby nieco większe od biżuterii. Bardzo lubiłem pracować z różnymi materiałami, a w szczególności z metalami, więc musiałem pogłębić wiedzę na temat ich obróbki. Czułem, że znajomość technik produkcji biżuterii może stać się użyteczna w mojej pracy: biżuteria to bardzo drobne przedmioty, do wykonania harmonijnego modelu używa się wyrafinowanych technik, które pozostawiają minimalny margines błędu. Postanowiłem więc nauczyć się modelować biżuterię, aby później móc używać poznanych metod i technik do produkcji przedmiotów własnego pomysłu. Zapisałem się do szkoły jubilerskiej we Florencji, do której uczęszczałem przez dwa lata. Po zakończeniu nauki dostałem dobrą ofertę pracy. Mój mistrz zaproponował mi pracę modelarza w dużej firmie: tak zacząłem projektować i konstruować biżuterię. W roku 1999 zwolniłem się z firmy i otworzyłem własną działalność, tworząc linię biżuterii Idrus.

Ile czasu potrzeba na stworzenie przedmiotu od zera?

Niekiedy wykonuję w tym celu 5-10 prób. Lubię dążyć do perfekcji. Niektóre przedmioty udają się już za pierwszym razem. Należy przestudiować proporcje, a potem myśli się o konstrukcji i o ewentualnych poprawkach. Jednak zawsze trzeba na to dużo czasu. Każdy przedmiot zaczyna się od pomysłu. Potem rozwija się tę koncepcję, wykonując szkice i projektując w trójwymiarze na komputerze. Potem realizuję metalowy prototyp, który konstruuję w całości ręcznie, aby odmierzyć proporcje i ocenić efekt estetyczny. Kiedy prototyp jest gotowy i jestem z niego zadowolony, kontynuuję produkcję przedmiotu z użyciem wybranych materiałów (zazwyczaj 18-karatowego złota, diamentów i kamieni szlachetnych). Czasami są to pojedyncze przedmioty, ale niekiedy produkuję całe serie tego samego modelu. W każdym razie z pomocą nowoczesnych technologii, każdy przedmiot wykonywany jest ręcznie według wiekowej tradycji złotniczej.

Kto dostarcza ci [cml_media_alt id='113633']I[/cml_media_alt]materiały?

Złoto kupuje się w banku metali. Jeśli chodzi o diamenty i inne kamienie szlachetne, mam wielu dostawców; jednego z Ameryki, jednego z Antwerpii (Belgia)… Kamienie te pochodzą z miejsc ich występowania: diamenty z Afryki, szafiry i szmaragdy z Ameryki Południowej.

Opowiedz nam o swoich ulubionych modelach.

Tak naprawdę nie mam „ulubionych modeli”, ale na pewno jestem bardziej przywiązany do niektórych z powodu ich znaczenia, a także popularności. Taką kolekcją jest np. Magia. Z początku była to tylko seria pierścionków, ale potem doszedł jeszcze wisior i kolczyki, a w przyszłości być może wzbogaci się ona o jeszcze inne przedmioty. Bardzo podoba mi się wszechstronność wykonywanych przeze mnie przedmiotów. Podoba mi się, kiedy biżuteria zmienia się i przybiera nowe formy czy nowe kolory pod wpływem chwilowej zachcianki. Uważam, że kolekcja Magia właśnie tym się charakteryzuje. Wystarczy wymienić środkową część, wybierając inny kolor złota, kamieni czy emalii, a przedmiot zupełnie zmienia swój wymiar estetyczny, tak jakby był czymś innym, nowym. Lubię, kiedy wykonanym przeze mnie modelem można się bawić, tak jak w przypadku Magii. Inna moja ulubiona kolekcja to Onda (Fala), na którą składają się pierścienie przegubowe, bardzo wygodne. Wygoda mojej biżuterii jest dla mnie priorytetem. Również kolekcja Forma ze swoimi czystymi liniami jest mi bliska. Była jedną z pierwszych, które zaprojektowałem dla Idrusa.

Kim są twoi klienci?

Są to osoby z okolicy, ale i z całego świata. Stany Zjednoczone, Japonia… Nie mam jeszcze klientów z państw arabskich. Obecnie staram się wejść na ten rynek, ale do tego potrzeba odpowiednich kontaktów. Zdobyłem jeden do Dubaju, zobaczymy, czy uda się nawiązać współpracę. Biżuteria to skomplikowana sprawa, ponieważ przedmioty te mają określoną wartość, nie można ich wysłać za granicę w celach pokazowych – to ty musisz pojechać do klienta. Tak więc państwa arabskie, ale też Rosja czy Chiny to dla mnie ciągle jeszcze rynki do odkrycia. Większość moich klientów to Japończycy, Koreańczycy, Niemcy, Francuzi i Włosi. Małym firmom zawsze trudniej jest wejść na nowy rynek; zazwyczaj trzeba trochę zainwestować, a nie zawsze są na to środki. Jednak jeśli znajdzie się odpowiedniego sponsora-pasjonata, można wiele zdziałać!