Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155

Strona główna Blog Strona 128

Lampedusa: europejskie Karaiby stały się granicą między dwoma światami

0

Cudowny pas ziemi o niewielkiej powierzchni 20 km kwadratowych, położony w sercu Morza Śródziemnego, oddalony o 113 km od kontynentu afrykańskiego i o 127 km od Sycylii, znalazł się dziś nagle i niezamierzenie w świetle reflektorów całego świata. Lampedusa jest przepiękną wyspą z grupy wysp Pelagijskich i jest najbardziej wysuniętym na południe zamieszkiwanym terytorium Włoch, usytuowanym na szerokości 35°30′ N, bardziej na południu niż Tunis czy Algier. Wyspa przemierzana była przez wieki przez kultury, które zdominowały tę część Europy: Fenicjan, Greków, Rzymian, Arabów, aż do 1630 roku, kiedy to Giulio Tomasi, Książę Lampedusy i Linosy, przodek autora „Lamparta”, został wyróżniony tym szlacheckim tytułem przez króla Hiszpanii. Na tej ziemi wylądowali także Francuzi i Maltańczycy, a Anglicy i Rosjanie starali się ją kupić. W końcu w roku 1860 wyspa znalazła się w rękach Włoch, pozostając aż do niedawna miejscem odległym, zapomnianym naturalistycznym rajem na środku Morza Śródziemnego, zamieszkiwanym przez dumnych i doświadczonych rybaków, tak jak kapitan Filippo, prawdziwy Popeye (po wł. „Braccio di Ferro” – przyp. tłum.), który zabrał mnie w nocy na połów tuńczyków i rekinów, kłócąc się z kolegami z Mazara del Vallo, którzy bezprawnie wpłynęli na wody Lampedusy.

Zarówno słabo zaludniona, jak i słabo dostępna Lampedusa aż do dnia dzisiejszego nie stała się obiektem szczególnych spekulacji budowlanych ani nadmiernej eksploatacji turystycznej, zachowując w ten sposób swój surowy i dziki charakter, z bajecznymi plażami, oddalonymi zatoczkami i grotami, bogatymi w zadziwiającą morską faunę. Oblana morzem, które nie ma czego zazdrościć Karaibom, do tego stopnia, że do dziś, mimo że z coraz mniejszą częstotliwością, Lampedusa jest jednym z niewielu miejsc na Morzu Śródziemnym, gdzie żółwie morskie Caretta Caretta składają jaja.

 

Tak, to prawda – moja ocena jest stronnicza. Niedawne wakacje z Matilde sprawiły, że dosłownie zakochałem się w tym miejscu, w turkusie wody, w afrykańsko-śródziemnomorskiej atmosferze, w kolacjach na bazie ryb złowionych kilka godzin wcześniej i warzyw i owoców z wyspy, w tych ludziach, dumnych i uprzejmych, no i w małym, ale uroczym szpitalu dla żółwi.

I tak, szukając bardziej obiektywnej opinii na temat uroków wyspy, spróbujmy poszukać czegoś w internecie. Na pytanie „jaka jest najpiękniejsza plaża na świecie”, odpowiedź brzmi: „Spiaggia dei Conigli”, położona na południu Lampedusy, która w tym roku otrzymała „Travellers’ Choice Beaches Award”, nagrodę ufundowaną przez Trip Advisor.

Ale to właśnie tu, naprzeciwko najpiękniejszej plaży na świecie, w październiku tego roku straciło życie 360 imigrantów. Desperatów, którzy w tej części Morza Śródziemnego wyruszają w kierunku Włoch i Europy, marząc o lepszym życiu, są tysiące rocznie, a dla wielu z nich drzwiami do Unii Europejskiej jest właśnie Lampedusa. Ten skrawek ziemi, przez wieki znajdujący się w zapomnieniu, staje się nagle granicą między dwoma światami. Są tacy, którzy wykorzystują desperację i marzenie o lepszym życiu wielu ludzi z Afryki Północnej, doprowadzając (za wielkie pieniądze, na niedostosowanych łodziach, niemieszczących się w najbardziej podstawowych normach bezpieczeństwa, higieny i cywilizacji) imigrantów na niewielką odległość od wybrzeży włoskich, głównie tych Lampedusy, gdzie potem ci nędzni piraci nowej generacji porzucają imigrantów na łasce morza.

W pewnej odległości od Spaggia dei Conigli, na głębokości 15 metrów umieszczona jest figuraMatki Boskiej z Dzieciątkiem, postawiona w podziękowaniu przez podwodnego fotografa Roberto Merlo, który na tych wodach ryzykował życie. Figurę, przed umieszczeniem jej na dnie w okolicach Lampedusy, pobłogosławił papież Wojtyła. Dzisiaj wydaje się, że powinna czuwać bardziej nad nieszczęsnymi imigrantami, aniżeli nad odważnymi nurkami i rybakami.

Losy imigrantów skłoniły papieża Franciszka do wizyty na Lampedusie w lipcu tego roku, tymczasem po ostatnich wydarzeniach odnosimy wrażenie, że w końcu także Europa zdała sobie sprawę, że jej południowa granica przechodzi także, a może głównie, przez Lampedusę.

Mając to na uwadze nawet ktoś z Europy Środkowej, może właśnie z Polski, patrząc na Lampedusę nie może już ograniczać się do widzenia jej jako oddalonego miejsca, gdzieś na środku Morza Śródziemnego. W nowej Europie, którą właśnie budujemy, Lampedusa jest symbolem naszej południowej granicy, której należy poświęcić jak najwięcej uwagi, ponieważ jest ona granicą między Europą a Afryką, a także między kulturą zachodnią a arabską; niezdolność odniesienia się do tego jest natomiast symbolem opóźnionej reakcji naszych europejskich instytucji, a nie tylko tych włoskich.

Ale już koniec z polityką, bo Lampedusę należy zaprezentować czytelnikom, zwłaszcza tym polskim, ze względu na jej fantastyczne piękno!

Jest to surowa i dzika wyspa, należąca geologicznie do Afryki, która wyróżnia się południowym wybrzeżem „postrzępionym” małymi plażami z białym, drobniutkim piaskiem. Kąpiel tam daje wrażenie bycia na Karaibach, dzięki ostrości z jaką widzi się ryby i dno – prawdziwy raj dla uprawiających snorkeling lub nurkowanie. W tej okolicy wśród licznych zatoczek, poza Spaggia dei Conigli, gdzie spędził swoje ostatnie dni znakomity śpiewak Modugno, wyróżnia się też Cala Pulcino. Wybrzeże północne jest natomiast wysokie, ze skałami z widokiem na morze, tworzącymi niezwykłe pejzaże, które przypomniały mi wybrzeże peruwiańskie wychodzące na Ocean.

Wyspa, mimo że niewielka, jest pełna interesujących miejsc. Wystarczy chęć odkrycia ich na motorze od strony lądu, można też wynająć łódkę, aby opłynąć ją na około.

To miejsce odmienne i niezapomniane, które polecam poszukującym niezwykłych celów podróży, czyli jedynych, które na dłuższą metę są godne zapamiętania.

Wywiad z Piero Cannasem, Przewodniczącym Włoskiej Izby Handlowej w Polsce

0

Spotykamy się z Piero Cannasem po raz pierwszy od momentu jego wyboru na Przewodniczącego Włoskiej Izby Handlowej i Przemysłowej w Polsce.

ys

Dzień dobry Panie Przewodniczący, wsztkiego najlepszego z okazji Pana wyboru na to stanowisko i prosiłbym na początek o krótkie przedstawienie się tym, którzy nie mieli okazji poznać kim jest Piero Cannas.

Przewodniczący Global Strategy Poland, lat 50, inżynier z ponad 25-letnim doświadczeniem zawodowym we Włoszech i za granicą w management consulting, zarządzaniu finansami i M&A. W 1992 r. byłem po raz pierwszy w Polsce, ówczesna Warszawa różniła się od tej dzisiejszej, towarzyszyłem wówczas grupie włoskich przedsiębiorców z sektora zootechnicznego w celu oceny ewentualnych możliwości inwestowania tutaj. Następnie z przyczyn zawodowych udałem się na Daleki Wschód, pracowałem wówczas dla CEO, jednej ze spółek managementu, consultingu i M&A w Singapurze z siedzibą główną w Szanghaju. Następnie w 2006 roku, kiedy założyłem Global Strategy wraz z moim wspólnikiem z Mediolanu, postanowiliśmy powrócić do Europy Wschodniej, a szczególnie interesowała nas Polska. Otworzyliśmy nasze biuro w 2009 roku, najpierw wspólnie z inną spółką z branży managementu i consultingu, a od 2012 roku działamy już samodzielnie. Dzisiaj nasza grupa liczy ponad 40 konsultantów, rozmieszczonych w biurach w Mediolanie, Warszawie, Pradze i Amsterdamie. W Polsce pracuje się bardzo dużo nad przejmowaniem firm międzynarodowych, ponieważ Warszawa jest ważnym miejscem finansowym Europy Wschodniej i wszystkie najważniejsze operacje finansowe z tej części regionu mają miejsce właśnie tutaj.

Jakie są przyszłe trendy, które będą panować w Polsce? Jakie mogłyby być oczekiwania firm włoskich, które chciałyby zainwestować tutaj?

Polska jest jednym z nielicznych krajów europejskich, w których trend wzrostu jest stabilny i dzięki temu przyciągają wiele inwestycji międzynarodowych. Wystarczy pomyśleć o tym, że w najbliższych perspektywach europejskich przewiduje się przeznaczenie sumy ponad 70 miliardów euro w ciągu najbliższych siedmiu lat na rozwój infrastruktury kraju. Do tej sumy należy dodać jeszcze kwoty, które wyłoży państwo polskie. Mówimy zatem o olbrzymich środkach, które posłużą do pokrycia zapotrzebowania przestrzeni infrastrukturalnej, w dziedzinach takich jak transport, energia i podstawowa infrastruktura. Polska jest krajem o prawie 40 milionowej populacji, z rynkiem wewnętrznym, który ciągle się zmienia.

Mówi się często o sektorze energetycznym w Polsce.

W Polsce od dawna bardzo rozpowszechnione jest używanie węgla, problemem jest wpływ tego zjawiska na środowisko naturalne. Również Polska chce przestrzegać protokołu z Kyoto i stara się zmieniać swoją politykę energetyczną, ulepszając sieć energetyczną. W poprzednich latach z uwagą śledzono złoża gazu łupkowego i mówiło się, że mogą one zagwarantować Polsce niezależność energetyczną przez następne 300-400 lat, lecz tak naprawdę nie wiadomo, jak wielkie są i na ile lat starczą. W Polsce dobrze rozwija się rynek związany z produkcją energii wiatrowej. Natomiast pozyskiwanie energii słonecznej jak na razie, z powodu pewnych norm prawnych, nie jest aż tak atrakcyjne dla inwestorów, choć są już gotowe projekty ustaw, które mogłyby zmienić tę tendencję i zachęcać do stawiania małych instalacji do pozyskiwania energii słonecznej.

Co się zaś tyczy Pańskiej kadencji w Izbie Handlowej…

Przede wszystkim chciałbym powiedzieć, iż nie wierzę, że istnieje jakikolwiek inny kraj na świecie, który tak jak Polska miałby na swoim terytorium tak dobrze rozwiniętą i wykwalifikowaną sieć firm włoskich. Włochy poprzez działalność swoich firm uczyniły Polskę głównym partnerem strategicznym pod względem inwestycji. Włoska Izba Handlowo-Przemysłowa w Polsce reprezentuje zatem miejsce fizyczne i wirtualne, gdzie włoscy przedsiębiorcy spotykają się i wymieniają się doświadczeniem , mogąc liczyć również na wsparcie swoich wspólników i mistrzów z dziedziny przemysłowej z całego świata. Właśnie z tego powodu rola Izby jest ważna, łączy i wspomaga społeczność włoską w Polsce. Pierwszy krok, który właśnie czynimy, to połączyć wszystkie obecne filie w Assocamerestero, co z punktu widzenia organizacyjnego powoduje szereg zmian, wymaga wysiłku i inwestycji, nad którymi aktualnie zarząd kończy pracę. Zmiany te przyczyniają się do skoku jakościowego i dają możliwość jeszcze bliższego współdziałania z włoskimi przedsiębiorcami już obecnymi w Polsce i z tymi przyszłymi. To jest nasz najbliższy wyznaczony cel, który zamierzamy zrealizować w przeciągu 6 najbliższych miesięcy. Chcemy, by nasz status prawny został usankcjonowany. Będziemy mogli wtedy stworzyć prawdziwy system wspólnie z innymi instytucjami włoskimi obecnymi w Polsce, poczynając od Ambasady i ICE. Przyszli przedsiębiorcy, którzy zdecydują się inwestować w Polsce będą mogli liczyć na naszą pomoc w wejściu na rynek i maksymalne wsparcie. W dniach 9-12 listopad będziemy uczestniczyć w spotkaniu Convention Mondiale di Assocamerestero i to będzie nasza pierwsza konfrontacja z innymi Izbami Handlowymi, Pozwoli to nam poznać, ocenić i ulepszyć naszą ofertę zarówno w stosunku do małych i średnich, jak i dużych firm.

 

Spaghetti Bolognese nie istnieją!

0

O tym, że spaghetti bolognese nie istnieją, dowiedziałam się dopiero po przyjeździe do Bolonii. Chcąc dobrze rozpocząć czas mojego stypendium w tym pięknym mieście, postanowiłam udać się do restauracji i skosztować prawdziwych Spaghetti Bolognese… Reakcja kelnera, po tym jak usłyszał moje zamówienie, była dosyć gwałtowna. Nieco wzburzony, szybko wyprowadził mnie z błędu tłumacząc (energicznie przy tym gestykulując), że jest to jakiś niedorzeczny wymysł, a typową potrawą dla Bolonii są Tagliatelle al Ragù (nieziemsko smaczne, swoją drogą). Po tym zdarzeniu wiedziałam już doskonale, że czas studiów w Bolonii będzie dla mnie wspaniałą okazją do lepszego poznania nie tylko tego miasta, ale i całego kraju, do obalenia części mitów na temat Włochów i włoskiej kultury, a także do odkrycia wielu nowych, fascynujących faktów. Jako niemal chorobliwa miłośniczka Półwyspu, odwiedziłam ten kraj już kilka razy i zwiedziłam naprawdę wiele miejsc. Ale dopiero teraz, kiedy nie jestem typową turystką, a prowadzę tu codzienne, normalne życie, mogę lepiej przyjrzeć się prawdziwej Italii i jej mieszkańcom.

Mit spaghetti bolognese obaliłam już pierwszego dnia. Kolejna lekcja czekała mnie po wejściu do zatłoczonego baru, gdzie po 10 minutach nieudolnych prób zamówienia dwóch “caffè”, zdesperowana zapytałam stojącą obok Włoszkę: „ Przepraszam, gdzie jest kolejka?”. Po tym jak zmierzyła mnie z niedowierzaniem wzrokiem usłyszałam tylko : „Kochanie, pobudka! Jesteśmy we Włoszech!!!”. Teraz już wiem, że tutaj nie stoi się w kolejkach. Odkryłam również, że na włoskich ulicach panują zupełnie inne zasady ruchu drogowego, niż w Polsce (po pierwszej przejażdżce rowerem po ulicach Bolonii czuję, że poziom adrenaliny w moim organizmie nie spadnie jeszcze przed długi czas).

Wieczny zgiełk, odgłos pędzących wąskimi uliczkami skuterów, klaksony samochodów i kłótnie ulicznych sprzedawców. Taka jest Bolonia – gwarna i zawsze pełna życia. To właśnie tu nawet późną nocą (czy też wczesnym rankiem) można zjeść pyszne pączki z czekoladą na gorąco. To tu można spacerować podczas deszczu bez parasola, dzięki portykom, które łącznie liczą aż 35 kilometrów. Bolonię można zwiedzić w jeden dzień. Ale wtedy jedynym wspomnieniem pozostającym w głowie turysty jest symbol miasta – dwie wieże, Asinelli i Gariselda. Panorama, którą można zobaczyć ze szczytu wież podobno zapiera dech w piersiach (ja niestety muszę sobie odmówić przyjemności podziwiania jej, ponieważ według legendy student, który wejdzie na wieże, nie ukończy nigdy studiów… nie jestem przesądna, ale może lepiej dmuchać na zimne). Jednak aby w pełni poczuć klimat tego niezwykłego miasta, lepiej jest poświęcić na to więcej czasu. Spokojnie zapuścić się w labirynt urokliwych uliczek i w przypadkowo znalezionym barze słuchać muzyków jazzowych, popijając przy tym pyszne Lambrusco. Bolonia to miasto smaków i zapachów, a zarazem istny raj dla studentów. Bolonia jest „uczona”, bo to właśnie tutaj mieści się najstarszy uniwersytet w zachodnim świecie, „ gruba”, ponieważ słynie z wyśmienitej kuchni oraz „ czerwona” ze względu na kolor cegieł, z których zostały skonstruowane wieże i budynki. Bolonia to także miasto sekretów. Kryje ich w sobie siedem. Albo pięć. Lub też dziewięć… Mam wrażenie, że każdy bolończyk ma własną wersję. Ja jak na razie odkryłam trzy z nich. Mam nadzieję, że do momentu opublikowania następnego numeru Gazzetta Italia poznam je wszystkie…

Gli Spaghetti alla Bolognese non esistono!

0

Magdalena Radziszewska

Solamente dopo il mio arrivo a Bologna ho scoperto che gli “Spaghetti alla Bolognese” non esistono. Volendo cominciare bene il periodo del mio scambio studentesco in questa bellissima città, avevo deciso di andare in un ristorante e assaggiare dei veri spaghetti bolognese… La reazione del cameriere, quando ha sentito la mia richiesta, è stata abbastanza violenta. Un po’ innervosito mi ha spiegato (colorando le sue espressioni con un’energica gesticolazione) che “Spaghetti alla Bolognese” sono un’invenzione assurda e che un piatto tipico di Bologna sono semmai le Tagliatelle al Ragù (eccezionalmente squisite, però!). Dopo questo aneddoto avevo già capito come il periodo dei miei studi a Bologna sarebbe stato per me una buona occasione di scoprire sia questa città che tutta l’Italia eliminando alcuni miti o stereotipi sugli Italiani e sulla cultura italiana magari scoprendo tanti nuovi aspetti interessanti. Visto che sono un’amante quasi morbosa della Penisola, ho visitato questo paese diverse volte ed ho visto davvero molti luoghi. Però solamente adesso, che non sono una tipica turista, ma vivo una quotidianità italiana, posso osservare meglio la vera Italia e i suoi abitanti.

Il mito degli Spaghetti alla Bolognese, l’ho abbattuto già durante il mio primo giorno a Bologna. L’occasione di una seconda è capitata in un bar affollato, dove dopo dieci minuti di tentativi mancati di ordinare due caffè, ho chiesto (un po’ disperata) a una signora che mi stava accanto: “Mi scusi, ma dov’è la fila?” Dopo avermi squadrata con lo sguardo da capo ai piedi con diffidenza mi ha detto: “Tesoro, svegliati! Siamo in Italia!!!”. Adesso lo so già che in Italia non si fa la fila. Ho scoperto anche che sulle strade italiane esistono regole del traffico stradale totalmente diverse da quelle in Polonia (sento che il livello d’adrenalina nel mio organismo, dopo la mia prima passeggiata in bici per le strade di Bologna, non calerà per un bel po’).

Un frastuono continuo, il rumore delle moto che corrono per gli stretti vicoli, clacson delle macchine e litigi dei venditori lungo la strada. Questa è Bologna, chiassosa e sempre piena di vita. Proprio qui anche di notte tarda (fino a mattina inoltrata) si possono mangiare i bomboloni al cioccolato caldi. Qui si può camminare durante un temporale senza l’ombrello grazie a portici che contano in totale ben 35 kilometri. Si può anche visitare Bologna in un solo giorno. Però in questo caso l’unica immagine che resta nella testa di un turista frettoloso è il simbolo della città le due torri dette degli Asinelli e Gariselda. Dicono che il panorama che si può ammirare dalla cima delle torri mozza il fiato (io purtroppo devo rinunciare al piacere di ammirarla vista la leggenda secondo cui ogni studente che sale le due torri non si laurea mai…non sono molto superstiziosa, però in questo caso forse è meglio eccedere in prudenza). Tuttavia, per poter sentire pienamente il clima di questa meravigliosa città è meglio dedicare un po’ più di tempo per la visita. Tranquillamente inoltrandosi nell’intrico di vicoli affascinanti e poi in un bar, trovato casualmente, ascoltare dei jazzisti, sorseggiando lentamente un bicchiere di squisito Lambrusco. Bologna è una città di sapori e aromi e, nello stesso tempo, un paradiso per gli studenti. Bologna è “la Dotta”, perché proprio qui si trova l’università più antica nel mondo occidentale, “la Grassa” perché è famosa per la sua cucina eccellente e “la Rossa” visto il colore dei mattoni con cui erano costruiti palazzi e torri. Bologna è anche la città dei segreti. Ne nasconde in sé sette. Oppure cinque. O forse nove…mi pare che ogni bolognese abbia la propria versione. Fin d’ora ne ho scoperti tre. Spero che prima della pubblicazione del prossimo numero di Gazzetta Italia li scoprirò tutti…

 

I Say Mikey – druga strona medalu

0

Ewa Solonia

www.soloniacity.blogspot.com

Warszawiacy, którzy chodzą na dyskoteki słynące nie tylko z dobrej zabawy, ale również muzyki z pewnością spotkali tego wysokiego, wesołego DJ-a, który nazywa się I Say Mikey. Idąc na jego imprezę mamy pewność, że będzie różnorodnie, energetycznie i bardzo tłoczno, bo I Say Mikey jest obecnie prawdopodobnie najmodniejszym DJ-em w Warszawie. Mimo że na rynku działa od 10 lat, to właśnie teraz jego kariera nabrała tempa, czego dowodem jest pękający w szwach grafik. Jednak dziś nie o tym będzie mowa! Nie każdy to wie, ale ten znawca imprezowych rytmów ma drugą, równie interesującą pasję.

Michał Torzecki, bo tak nazywa się sprawca wielu moich nieprzespanych nocy, ma w życiu dwie równoważące się pasje: muzykę i… malarstwo. Weekendami bawi ludzi, aby w tygodniu malować w samotności. Wychował się w Nowym Jorku, a po powrocie do kraju ukończył Europejską Akademię Sztuk, gdzie obronił dyplom pod okiem Franciszka Starowieyskiego. Następnie został jego asystentem, aż do śmierci profesora. Figuratywne malarstwo Michała oscyluje wokół jednego tematu.

– Kocham zwierzęta i moje prace związane z malarstwem (a także charytatywne) są im poświęcone. Pierwsza wystawa po ukończeniu studiów nosiła tytuł “ZOO” i przedstawiłem w niej portrety psychologiczne ponad 20 zwierząt. Od tego czasu najmocniej trzymam się właśnie tego tematu.

Jest to Twój zawód wyuczony. Kiedy zorientowałeś się, że właśnie tym chcesz się zajmować?

– Wrażliwe oko odziedziczyłem chyba genetycznie (śmiech). Mój ojciec jest metaloplastykiem, ale też maluje obrazy. Mój dziadek był architektem, ale też malował. Prapradziadek też malował. Chyba tylko pradziadek nie malował, ale za to jego brat cioteczny był chyba najwybitniejszym artystą plastykiem wśród nas. Ja zawsze lubiłem rysować.

Michał ma przytulny pokój w Pracowni Wschodniej przy ul. Lubelskiej, gdzie przy romantycznym dźwięku przejeżdżających pociągów maluje obrazy na zamówienie i przygotowuje się do swojej czwartej autorskiej wystawy.

– Tym razem postanowiłem przygotować kolekcję przedstawiającą nowe podejście do pop artu. To kombinacja memów, czyli popularnych obrazków, którymi ludzie posługują się w internecie, z popularnymi frazesami. Dzięki zaskakującym połączeniom obrazy i teksty nabierają nowego znaczenia. Myślę, że kultura obrazkowa w internecie bardzo ogranicza relacje międzyludzkie. To przykre, że ludzie zamiast normalnie się komunikować przesyłają sobie obrazki i godzinami siedzą przed komputerem i oglądają kotki. O ile wiem, nie było jeszcze nigdzie na świecie wystawy konceptualnej o memach. Jest to na tyle ciekawe i potoczne zjawisko, że sam temat sprowokuje odbiorców do dyskusji.

Prace Michała stanowią sztukę konceptualną, a więc na ich temat się dyskutuje. Najbliższą okazją do rozmowy będzie wernisaż 29 Listopada, w galerii Mysia 3, o godzinie 19. Do zobaczenia!

 

Ferrari – firma produkująca marzenia

0

Maranello, gminne miasteczko położone kilkanaście kilometrów na południe od Modeny, pomimo swego uroczego położenia dalej byłoby jednym z wielu włoskich, kilkunastotysięcznych miast zapomnianych turystycznie, gdyby nie jeden fakt. Właśnie tutaj w latach 40-tych ubiegłego wieku znany kierowca wyścigowy Enzo Ferrari przeniósł swoją małą fabrykę samochodów z Modeny. Do dnia dzisiejszego na powierzchni 240 000 m2 produkuje się marzenia. Nie samochody, a właśnie marzenia. Każdy z limitowanej produkcji 7 000 egzemplarzy jest praktycznie na zamówienie. Przyszły właściciel może wybrać w fabryce tapicerkę, kierownicę i jej obszycie, kolor zacisków hamulcowych i obrotomierza, barwę i wzór szwów tapicerki, a nawet kolor dekielków felg. Ferrari jest w stanie spełnić, prawie wszystkie życzenia właściciela odnośnie wymarzonej specyfikacji, z wykluczeniem różu w odcieniu Barbie. Oczywiście przelot samolotem, hotel i wszelkie koszty pobytu Klienta w fabryce opłaca Ferrari. Wartość takiego pakietu, dowolnie konfigurowanego przez przyszłego właściciela może dochodzić nawet do 30% wartości auta. Wyjątek stanowi rynek polski, którego Klienci konfigurują jedne z najdroższych egzemplarzy Ferrari.

Pomimo faktu, iż branża motoryzacyjna boryka się z problemami finansowymi, Ferrari jako jedyny obecnie producent samochodów nie ma trudności z ich sprzedażą. Marka Ferrari nigdy nie uległa trendom ani pokusie zaprojektowania i produkcji modelu SUV, z założenia tracąc ogromny i bogaty rynek rosyjski (przez brak sieci dróg dla nisko zawieszonych samochodów sportowych). Termin oczekiwania na zamówiony samochód, jest dodatkowym aspektem budującym napięcie. Stan emocjonalny przyszłego posiadacza Ferrari przypomina oczekiwanie na ukochaną, wymarzoną kobietę. Czy ktoś z Was pamięta to uczucie?

Obecnie wydaje się, że sytuacja finansowa koncernu jest bardzo dobra. Znakomite płace, oddani pracownicy, dopłaty do szkół i szkolnego wyposażenia dzieci pracowników, rozumne i ludzkie zarządzanie dały owoc pod postacią jednej z najlepiej rozpoznawalnych marek na świecie. W tym roku w czasie salonu w Genewie Ferrari zaprezentowało swoje nowe auto. Cudeńko!

Zapraszam Was w czasie włoskich wakacji do Maranello. Wejdźcie do Muzeum Ferrari, by zobaczyć za czym tęsknią chłopaki. Skorzystajcie z możliwości przejechania się bądź superrealistycznym symulatorem F1, oddającym prawie że zapach toru wyścigowego, bądź jednym z prawdziwych modeli auta. Zamówcie sobie autokarową wycieczkę do fabryki (uwaga! nie wolno filmować i fotografować). Zostanie to Wam i waszym dzieciom w głowie do końca życia.

A Wasze żony? Wreszcie będą wiedziały do czego wzdychacie i co mogłoby być dobrym urodzinowym prezentem. Pyszne espresso w muzealnej kafeterii sprzyja takim przemyśleniom.

Poniżej dwa filmiki (robione telefonem komórkowym):

 

Jesienne ciasto kruche

0

(DLA 8-10 OSÓB)

SKŁADNIKI:

· na ciasto kakaowe

  • 450 g mąki pszennej typu 00, polski odpowiednik 550 Luksusowa
  • 50g gorzkiego kakao
  • 200g cukru pudru
  • 300g miękkiego masła
  • 3 żółtka
  • 2 szczypty soli

· na krem czekoladowy

  • 250g czekolady gorzkiej – 60% kakao
  • 250 ml świeżej śmietany do ubijania
  • 20g masła

· nadzienie i dekoracja

  • 200 g orzechów laskowych w karmelu lub migdałów
  • płatki migdałowe lub ozdoby czekoladowe, ew. gorzkie kakao

PRZYGOTOWANIE:

Ciasto:

Do dużej miski wsypujemy mąkę, kakao, cukier puder, miękkie, rozdrobnione masło i sól. Mieszamy składniki palcami do uzyskania konsystencji mokrego piasku (tzw. piaskowanie ciasta), następnie dodajemy 3 żółtka i wyrabiamy wszystkie składniki, aż ciasto będzie odchodzić od ręki, a w razie potrzeby dosypujemy trochę mąki; ciasta nie należy zbyt mocno wygniatać.

Ciasto wyrabiamy do momentu osiągnięcia gładkiej i jednolitej konsystencji. Wyrobione ciasto formujemy w gruby placek, zawijamy je w folię spożywczą i wkładamy do lodówki na około dwie godziny. Po tym czasie wyciągamy z lodówki i zostawiamy na ok. 30 minut, żeby znowu stało się elastyczne i nadawało się do dalszego wyrabiania. Rozwałkowujemy ciasto na obsypanym mąką blacie, obracając często wałkowane ciasto, tak by nie przykleiło się do blatu. Rozwałkowujemy placek na grubość 4-5 mm. Rozwałkowane ciasto nawijamy na wałek i rozwijamy na tortownicy (forma tortownicy wg uznania), najlepiej o średnicy 24-26 cm. Smarujemy masłem spód tortownicy i boki. Gdy ciasto ułożymy w tortownicy, nożykiem wykrajamy nadmiar ciasta z boków. Następnie delikatnie dziurawimy ciasto (np. widelcem) i wkładamy je do rozgrzanego piekarnika. Pieczemy przez około 25 minut w temperaturze 175 stopni z opcją termoobiegu. Po upieczeniu wyciągamy ciasto z piekarnika, czekamy aż ostygnie i dopiero wyjmujemy z tortownicy, potem przekładamy na paterę.

Przygotowanie nadzienia:

Połowę orzechów w karmelu miksujemy mikserem lub zgniatamy je wałkiem na granulki. Następnie rozdrobnione orzechy wykładamy na spód ostudzonego ciasta. Kroimy na kawałki gorzką czekoladę i wrzucamy do naczynia żaroodpornego. Podgrzewamy śmietanę aż do momentu pojawienia się pierwszych bąbelków i wlewamy ją szybko do czekolady, mieszając łyżką. Czekolada powinna rozpuścić się w śmietanie, tworząc krem. Dodajemy do tego 20 g masła i mieszamy dalej. Kiedy krem osiągnie jednolitą konsystencję, wylewamy na ciasto, aż po brzegi. Czekamy chwilę do zastygnięcia kremu. Ciasto wkładamy do lodówki.

Dekoracja:

Dekorujemy ciasto niewielkimi orzeszkami laskowymi w karmelu i dekoracjami z czekolady. Posypujemy na koniec gorzkim kakao. Podajemy ciasto w temperaturze pokojowej.

Smacznego!

***

Paola Panzeri

Pochodząca z Mediolanu magister literatury współczesnej, historyk i krytyk kina, Paola Panzeri z zamiłowania jest cukiernikiem. Pasja stała się jej zawodem. Od 15 lat aktywnie organizuje przyjęcia międzynarodowe, m.in. Ceremonię Olimpiady Zimowej w Turynie w 2006 r. oraz liczne edycje karnawałów weneckich. Od czerwca tego roku prowadzi w kanale Lei (Ona) w TV Sky program poświęcony robieniu ciast i tortów pt. “Słodkości Paoli”, który został wybrany jako najlepszy poradnik o tematyce cukierniczej w telewizji. Paola kocha kino, literaturę, sztukę współczesną i podróże po świecie. W szufladzie ma projekt kreatywnej cukierni w Wenecji… oraz dobrą i słodką przyszłość.

Ferrari i Warszawa, symbole zwycięstwa

0

Czy istnieje bardziej modelowy symbol “Made in Italy” niż marka Ferrari? Czy istnieje drugie takie miasto jak Warszawa, będące symbolem zwycięstwa i przykładem dynamicznego rozwoju? Nie! I właśnie dlatego pomyśleliśmy, aby połączyć te dwie ikony trzeciego milenium w sesji fotograficznej na ulicach Warszawy z udziałem zachwycającego Ferrari FF i równie pięknej Julii. My z Gazzetta Italia rzuciliśmy pomysł, który następnie został zrealizowany dzięki uprzejmości Ferrari Warszawa, należącego do Grupy Zasada, a także dzięki brawurze Katarzyny Cichoń Stachyry, fotografki, artystki i twórczyni wideo, wspieranej przez Katarzynę Marczak, wizażystkę i doradczynię wizerunkową. Ta sesja sprawiła, że poznaliśmy i pokochaliśmy Ferrari FF – pierwszy model w historii marki z innowacyjnym napędem na cztery koła oraz 660 – konnym silnikiem V12. Wszystko to zamknięte w eleganckiej i wygodnej karoserii typu Shooting Break.

Energia odnawialna: sytuacja we Włoszech i w Polsce

0

Lucia Morgantettti

Włochy, znane jako kraina słońca (i nie tylko), stały się w ostatnich latach swoistą latarnią morską dla Europy w dziedzinie energii odnawialnej. Rezultaty osiągnięte w wyniku prób wytworzenia czystej energii stawiają kraj na szczycie wszystkich klasyfikacji europejskich. Konieczność walki z ociepleniem klimatu zobowiązuje globalną gospodarkę do poszukiwania nowych modeli energetycznych, a stopniowe odchodzenie od paliw kopalnych (wyczerpujących się i zanieczyszczających powietrze) na rzecz źródeł odnawialnych stwarza warunki do zrewidowania obecnego modelu energetycznego. Wspólnota Europejska nałożyła na wszystkie państwa członkowskie obowiązek ograniczenia emisji tzw. gazów cieplarnianych. Nasze państwo [tzn. Włochy – przyp. tłum.] osiągnęło ważne cele, redukując emisję o 7% w roku 2011, z dużym wyprzedzeniem w stosunku do podyktowanego przez Wspólnotę terminu. Kiedy spojrzeć na dane, Włochy do roku 2011 wyprodukowały ok. 13 tys. GWh czystej energii pochodzącej ze źródeł słonecznych i 12 tys. GWh ze źródeł wiatrowych. Niniejsze dane są w całości dostępne w raporcie opublikowanym przez GSE w 2011 roku (www.gse.it). Do osiągnięcia takich wyników z pewnością przyczynił się w dużej mierze region Apulia, który w 2011 roku wyprodukował ok. 2,1 tys. GWh energii słonecznej i 2 tys. GWh energii wiatrowej, co stanowiło 19% całej włoskiej produkcji energii ze źródeł odnawialnych. Taki wynik jest także wypadkową licznych inicjatyw lokalnego CNA w Bari (Confederazione Nazionale dell’Artigianato della Piccola e Media Impresa), a także jego przewodniczącego ds. energii i środowiska, Vita Cirrottoli, który dzięki swojej przedsiębiorczości i know-how pochodzącemu z doświadczeń zdobytych przez wiele lat pracy w założonej przez siebie w 1992 roku firmie Euro Assistance Elettromeccanica przyczynił się do postępu Apulii w sektorze energii odnawialnej.

Panie Cirrottola, z jakiego względu konieczna jest ewolucja źródeł energii i jakie są istniejące plany na przyszłość?

Zacznijmy od niezbitych danych: musimy produkować energię w sposób zrównoważony, musimy zmienić paradygmat – wymaga od nas tego nasza planeta, a także nasze zdrowie. Zmniejszenie emisji to konieczność nie tylko ze względu na środowisko. Należy odwrócić proces przegrzewania się ziemi i wszystko to, co z niego wynika. Został w końcu jednoznacznie wykazany związek pomiędzy zanieczyszczeniem powietrza poprzez emisję gazów i smog a chorobami cywilizacyjnymi (nowotwory, rak, itd.). Czyli jeśli spojrzymy na to pragmatycznie, tu chodzi o nasze własne przetrwanie. We Włoszech zrobiono już wiele, przede wszystkim w ostatnich latach, ale to nie wystarczy. Modyfikacja modelu energetycznego wymaga lat i kosztów, dlatego im wcześniej zaczniemy, tym lepiej dla wszystkich.

Jak wygląda sytuacja we Włoszech?

We Włoszech, aby pobudzić rozwój energii odnawialnych, został stworzony specjalny program motywujący, tzw. taryfa gwarantowana, po której powstały jeszcze cztery kolejne. Kilka miesięcy temu zakończył się piąty program taryfy gwarantowanej, dzięki któremu zwiększono wsparcie dla energii odnawialnej poprzez obniżenie kosztów technologii. Ze strony instytucjonalnej zostało uznane priorytetowe znaczenie energii odnawialnej wobec tradycyjnych źródeł energii. Energia odnawialna została zdefiniowana jako „pilne i bezzwłoczne dzieło pożytku publicznego”, a procedury jej autoryzacji, budowyelektrowni i wprowadzenia wytworzonej energii do sieci zostały uproszczone.

W przyszłości zostanie zagwarantowane wsparcie dla źródeł, które wykazały ujemną wartość wskaźnika (energia słoneczna, termalna, wiatrowa, biomasa, geotermalna, itd.) w porównaniu z energią fotowoltaiczną, która osiągnęła wynik zbliżony do parytetu sieci. Pod tym pojęciem kryją się wszystkie uwarunkowania i aspekty ekonomiczne, które sprawiają, że energia produkowana przez panel fotowoltaiczny kosztuje tyle samo za kWh, co energia wyprodukowana ze źródeł tradycyjnych (ropa naftowa, gaz, węgiel). Parytet sieci oznacza zatem równe koszta przy obu sposobach produkcji, o każdej porze dnia i dla wszystkich użytkowników, firm i rodzin. Dla tych ostatnich wszedł w życie system dogodnych ulg podatkowych.

Czy jest możliwe podzielenie się pomysłami, które zastosowano we Włoszech, a w szczególności w regionie Apulia, tak aby inne kraje mogły także osiągnąć cele ustalone przez Wspólnotę Europejską?

Tak, powinien to być wręcz obowiązek tych, którzy tak jak my zaczęli nieco wcześniej, aby dzielić się doświadczeniem w celu oganiczenia popełnionych błędów.

Z Vitem Cirrottolą spotykam młodego absolwenta, doktora Massimo Quattrominiego. Po pewnym okresie spędzonym w Krakowie i Katowicach w ramach programu Erasmus, oczekuje teraz na możliwość odbycia studiów podyplomowych w Warszawie w ramach projektu regionu Apulia „Ritorno al Futuro” („Powrót do Przyszłości”). „Ritorno al Futuro” to inicjatywa dzięki której lokalne władze wspierają młodych absolwentów, podnosząc ich zdolności i potencjał kreatywny, zawodowy i szanse zatrudnienia we współpracy z różnymi uniwersytetami w Europie. Moje pytanie kieruję do obu rozmówców:

Które z państw Unii Europejskiej mają największe możliwości odniesienia sukcesu w dziedzinie energii odnawialnej?

Na pewno obszar Europy Wschodniej ma doskonałe perspektywy osiągnięcia, a nawet pobicia wyników Włoch. Na przykład państwa takie jak Polska czy Czechy zostały wezwane przez Wspólnotę Europejską do drastycznej redukcji emisji gazów cieplarnianych do roku 2050. Szczególnie Polska musi zmniejszyć swoją emisję o 30% do roku 2020, o 60% do 2030 i aż o 80% do 2050. To wszystko, również według samych instytucji polskich, wydaje się na dziś niemożliwe, tak jak z drugiej strony nie do pomyślenia było, aby Włochy mogły osiągnąć swoje cele. Tymczasem dzięki silnej woli politycznej, ze strony rządu i firm, stało się to możliwe wręcz z kilkuletnim wyprzedzeniem.

Tak więc nie istnieje jeden jedyny kraj stworzony do produkcji czystej energii?

Wszystkie państwa mogą podążać drogą energii odnawialnej, rzecz jasna w ramach własnych struktur. W istocie każdy kraj może postawić na czystą energię w oparciu o źródła, którymi dysponuje.

To znaczy, że interwencja instytucji państwowych jest kluczowa dla rozpoczęcia procesu produkcji czystej energii?

Niezbędnym jest doprowadzenie kosztów technologicznych do zrównoważonego poziomu. Mamy już doświadczenie z własnego podwórka. Państwa mają obowiązek wspierać, przynajmniej w początkowej fazie, proces zmian (we Włoszech zaczęło się to ok. 10 lat temu), gwarantując i przede wszystkim wspierając inicjatywy związane z tym sektorem.

Jakie są inicjatywy i które państwa rozpoczynają proces zmian przy wsparciu własnych instytucji?

Wierzymy, że Polska jest takim krajem, który dzięki wysiłkom rządu mógłby być zdolny do podjęcia tego procesu. Już od pierwszych miesięcy 2013 roku rząd polski pracuje nad ustawą, która pozwoli drobnym przedsiębiorcom, a przede wszystkim osobom prywatnym, tworzyć mikro- i miniukłady fotowoltaiczne (odpowiednio do 40 kW i 200 kW). Polski rząd zaplanował m.in. nienakładanie na obywateli jakichkolwiek opłat za przyłączenie do sieci elektrycznej. Dla tych, którzy zbudują układ fotowoltaiczny będzie istniała możliwość odsprzedania nadwyżek prądu państwowym dostawcom energii. Jest to, rzecz jasna, wielka pomoc dla państwa, które chce i musi zmienić się w krótkim czasie. Moment zmiany trwa właśnie teraz. Mamy wszystko, czego potrzebujemy. Nowe technologie, uważnych rządzących, a przede wszystkim młodych, którzy dzięki swoim siłom i wiedzy chcą zrobić coś konkretnego dla naszej planety i dla naszego przetrwania. Czego innego trzeba, aby wprowadzić zmiany w życie?

Na spacerze po Gdańsku z Marią Rosarią Omaggio

0

Roberto M. Polce

Dzwonią do mnie 18 września, w ostatnim momencie. Następnego dnia, późnym popołudniem, przyjeżdża do Gdańska Maria Rosaria Omaggio – aktorka wyróżniona nagrodą Premio Francesco Pasinetti w Wenecji za rolę Oriany Fallaci w filmie „Wałęsa. Człowiek z nadziei” Andrzeja Wajdy. Przyjeżdża, aby móc być obecną na pokazie przedpremierowym filmu, który oficjalnie wejdzie na ekrany za kilka dni w Warszawie. W Gdańsku zatrzymuje się tylko na dwie noce. Mówię, że nie mogę, że mam pociąg następnego ranka o szóstej. Uspokajają mnie: wystarczy tylko odebrać ją z lotniska i odprowadzić do hotelu. Pojutrze przyjedzie z Rzymu Polka, która pomoże jej w następnych dniach. Zgadzam się. Nie wiem o niej wiele i nie mam czasu się przygotować. Spodziewam się wyniosłej damy, diwy. Jednak kiedy pojawia się na Przylotach, pchając przed sobą wózek z bagażem, nagle staje przede mną piękna kobieta o silnych charakterze, ale serdeczna i przyjazna, przystępna, z którą można spontanicznie przejść na „ty”. Jadąc taksówką w kierunku Gdańska, przyznaje, że jest trochę zmęczona – noc wcześniej spała tylko dwie godziny, także dlatego, że musiała się spakować: „Kiedy zobaczyłam jakie temperatury mają tutaj być, musiałam w zasadzie zmienić garderobę z letniej na zimową, bo miałam na wierzchu tylko lekkie ubrania… U nas w Rzymie jest jeszcze lato…” W Gdańsku rzeczywiście jest już chłodno i czasem pada. „Nie przejmuj się – mówię jej widząc, że spogląda niepewnie za okno samochodu – tutaj pogoda szybko się zmienia…” Parę kilometrów dalej, na Obwodnicy, deszcz ustaje, chmury się rozchodzą i promienie popołudniowego słońca nagle zalewają ulicę. „Jest około 12 stopni – mówię – dla nas jest całkiem ciepło”. Uśmiecha się: „Takie temperatury w Rzymie to są w grudniu! Wydaje mi się, że powinnam była przywieźć sobie kurtkę puchową.” Jednak, mimo zmęczenia, przed kolacją i pójściem spać chce koniecznie zwiedzić miasto, o którym opowiedziano jej tyle niesamowitych historii. Jestem zdziwiony. Myślałem, że miała okazję je zwiedzić podczas zdjęć do filmu. Wyjawia mi ze śmiechem, że sceny na powietrzu nie były kręcone w Gdańsku, ale niedaleko Warszawy „na minus 27 stopniach!”. Chciałbym bardzo towarzyszyć jej podczas zwiedzania centrum – jednym z moich licznych zajęć jest bycie przewodnikiem turystycznym Gdańska i Trójmiasta. Ale niestety nie mogę. Pojutrze „wyjeżdżam do Łodzi, gdzie na festiwalu kultury włoskiej wygłaszam wykład o Bonie Sforzy”. Opowiadam jej trochę o tej niesamowitej kobiecie, która w XVI wieku była królową Polski i która, poza kulturą renesansową, wprowadziła na polskie stoły warzywa, które wcześniej były u nas nieznane. To ją intryguje. Kiedy podaję jej daty – urodzona w 1494 w Vigevano, zmarła w 1557 w Bari – liczy chwilę i zauważa, mówiąc jakby do siebie: „63 lata… Bardzo dużo jak na tamte czasy, pewnie dlatego, że jadła warzywa.” Opowiadam jej, co Bona Sforza oznacza dla kultury i kuchni polskiej. Polacy do momentu jej przybycia byli „mięsożercami” i jedynym „warzywem”, którym przegryzali ogromne ilości białka zwierzęcego była kasza. Maria Rosaria pyta mnie dalej o królową Bonę. Obiecuję, że na wszystko odpowiem. Za moment, jeszcze w taksówce, pokazuje mi stronę Wikipedii z biografią i informacjami o Bonie Sforzy. Podekscytowana wykrzykuje: „Patrz! Czy nie przypomina Ci mnie?!” To prawda, muszę przyznać jej rację, i nie po to, by ją zadowolić. Rzeczywiście jest pewne podobieństwo. Odpowiedni strój, fryzura i byłaby idealna. „Byłoby świetnie móc zrobić coś o niej, film… jakiś fikcyjny.” Taka właśnie wydaje mi się Maria Rosaria Omaggio: spokojna, pewna, pełna życia, zawsze w ruchu. Jej lekko już zmęczony wygląd zaraz odzyskuje koloryt, począwszy od zielonych oczu, które błyszczą rozświetlając całą jej twarz. Dopiero co przyjechała do Gdańska – miasta-symbolu Solidarności i rewolucji roku 1989 – na pokaz przedpremierowy filmu „Wałęsa. Człowiek z nadziei”, w którym gra rolę Orany Fallaci i już zwraca się entuzjastycznie w kierunku nowych celów i ważnych ról związanych z Polską, gdzie właśnie otrzymała tak wielkie uznanie zawodowe. Podczas gdy jedziemy z Chełma wzdłuż Armii Krajowej oglądając wieże i dzwonnice starego miasta w Gdańsku przekazuję jej pierwsze informacje, aby wprowadzić ją w historię i atmosferę miasta. Prosi mnie o wspólny spacer, abym mógł pokazać jej miasto i opowiedzieć coś więcej. „Jestem wykończona, i chętnie już położyłabym się spać, ale jeśli nie pójdę teraz, to już nie będzie okazji. Jutro pomiędzy wywiadami i projekcją filmu nie będę miała nawet jednej wolnej chwilki na złapanie oddechu, a zaraz potem jadę do Warszawy. Tam będą kolejne uroczystości i oficjalna premiera.” Kiedy wysiadamy z taksówki przy Długim Targu, gdzie kończy się strefa ruchu samochodów, zaczyna znowu lekko padać. Odprowadzam Marię do hotelu po drugiej stronie ulicy. Już zdecydowałem: zostanę z nią jeszcze przez kilka godzin. Podoba mi się jej niespokojna ciekawość, głęboka chęć poznania i zasmakowania Gdańska. Muszę się jeszcze spakować i wiem, że rano nie będzie lekko, ale wolę zaryzykować, że przegapię pociąg, niż to. Szybko załatwiamy formalności. Jest trochę rozczarowana, że nie przynoszą śniadania do pokoju, ale szybko zadowala się tym, że jest do dyspozycji czajnik i kawa rozpuszczalna – może nie jest to najlepsze, co może być, ale pierwsza poranna dawka kofeiny na pobudzenie będzie zagwarantowana. Czekam w holu kilka chwil, żeby mogła się odświeżyć. Schodzi i ruszamy na spacer. Odkładam na bok opowieści dla turystów i dostosowuję się do niej, zaspokajając jej ciekawość. Zauważyłem, że niektóre informacje ją nudzą, po czym zadaje mi szczegółowe pytania, które mnie zaskakują. Zatrzymujemy się, żeby się napić czegoś ciepłego w Pi Kawa na ulicy Piwnej, trochę mniej uczęszczanej przez turystów w porównaniu do Królewskiej. Jak tylko złożyliśmy zamówienie wyjmuje niespodziewanie karteczkę i patrząc mi w oczy mówi: „Słuchaj i powiedz, czy rozumiesz!” I zaczyna czytać mi krótki tekst po polsku, który zapisał jej fonetycznie tłumacz produkcji. Na początku z trudem dociera do mnie znaczenie słów, parę razy ją poprawiam przy niektórych dźwiękach. Maria Rosaria powtarza niestrudzenie kilka razy, najpierw czytając, potem z pamięci. Mówi o zaszczycie jakim jest dla niej granie roli tak wielkiej dziennikarki, którą zawsze podziwiała, i o swojej wdzięczności dla mistrza Wajdy i dla Polski. W końcu, kiedy wstajemy już od stołu, aby udać się do Bazyliki Św. Marii, katedry gdańskiej, tekst, który ma wyrecytować po polsku podczas oficjalnej uroczystości zaczyna brzmieć gładko i zrozumiale. Jej także podoba się ten ogromny kościół o ścianach pobielonych w czasach protestanckich i dekoracje poniszczone przez rabunki i bitwy. Kiedy dociera przed Piękną Madonnę Gdańską, Maria Rosaria widzi kilka świętych obrazków leżących na klęczniku przed obrazem. Bierze jeden z nich i pokazuje mi z uśmiechem: „To jest Czarna Madonna, którą Wałęsa nosi przy marynarce. To dla mnie wzruszający znak. Był tu ten jeden obrazek, wśród wielu innych świętych, i wydaje się, że czekał właśnie na mnie!” Opowiada mi, że wiele lat wcześniej ikona Czarnej Madonny przybyła do jej domu w szczególny sposób. Spacerowała po rynku w Cremonie, gdzie grała w teatrze. Był tam Polak, który na swoim straganie sprzedawał jakieś drobiazgi. Zatrzymała się, żeby popatrzeć na ikonę i chłopak zaczął namawiać ją do kupna. Powiedziała mu, że nie ma przy sobie zbyt dużo pieniędzy. On odpowiedział: „Nie szkodzi, daj to, co masz.” I w ten sposób weszła w posiadanie ikony Czarnej Madonny z Częstochowy. Maria Rosaria nie dopowiada nic więcej, ale rozumiem, co chce powiedzieć: że droga, która rozpoczęła się z pierwszym obrazkiem znalezionym na straganie we Włoszech, po latach przywiodła ją do zagrania w filmie Wajdy o Wałęsie. Teraz, przybywszy do Gdańska, aby zebrać owoc swojej pracy, kolejny znaleziony przypadkiem obraz Czarnej Madonny wskazuje punkt końcowy. Idąc dalej zwraca uwagę na zegar astronomiczny i legendę o jego twórcy Hansie Düringerze, ale jeszcze bardziej uderza ją zdobiąca zegar figura węża z głową kobiety okręconego wokół drzewa poznania dobra i zła. Kiedy mówię jej, że chyba nikt w Gdańsku nie wie, że wąż nosi na głowie koronę, znów mnie zaskakuje stwierdzeniem, że autor musiał być alchemikiem i znać mity przedchrześcijańskie o wężu i głowie kobiety, albo związane z wężami, symbolem Matki Ziemi, jak Lilith albo Astrate. „Ja także czytałem coś takiego – mówię – i bezsprzecznie tak jest. Ale skąd ta korona? To jest pytanie, na które my, przewodnicy gdańscy, jeszcze nie zdołaliśmy znaleźć odpowiedzi.” „To symbol alchemiczny” puentuje uszczęśliwiona. W ten sposób odkrywam, że studiowała antropologię kultury. Z bazyliki obowiązkowo trzeba przejść się ulicą Mariacką – najpiękniejszą ulicą Gdańska zamkniętą między absydą kościoła i Długim Pobrzeżem, długim brzegiem portowym, gdzie w dawnym Gdańsku przybijano statkami handlowymi. Opowiadam jej o przedprożach i o tym, że wiele scen z filmu „Buddenbrookowie”, którego akcja toczy się w Lubece, zostało nakręconych na tej ulicy, ponieważ zachowała ona swój charakterystyczny antyczny wygląd miast morskich. „To nie przypadek, że kiedy po wojnie Günter Grass musiał opuścić Gdańsk wybrał Lubekę. Ona najbardziej przypominała mu Gdańsk.” Dziś na ulicy Mariackiej znajdują się warsztaty bursztynu. Opowiadam jej więc, jak to między 35 a 50 milionami lat temu powstała ta skamielina. Opowiadam o roli, jaką miała ona od czasów antycznej gospodarki do dziś. Opowiadam o słynnej ulicy Bursztynu, która właśnie tu, w Pruszczu Gdańskim, miała swoją stację końcową. Jeszcze raz Maria Rosaria Omaggio mnie zaskakuje. Bardziej niż o klejnocie samym w sobie, w którego obróbce specjalizują się złotnicy gdańscy, mówi o bursztynie jako o materiale, któremu przypisuje się cechy lecznicze i terapeutyczne. Odkrywam, że jest ona ekspertem w tej dziedzinie. Opublikowała esej „Il linguaggio dei gioielli” (Język klejnotów), mówiący o historii zdobnictwa oraz książkę „L’energia trasparente. Curarsi con cristalli, pietre preziose e metalli” (Niewidzialna energia. Samoleczenie kryształami, kamieniami szlachetnymi i metalami). Obie prace zostały przetłumaczone na wiele języków. Przychodzi wieczór. Po ostatnim przejściu Długim Pobrzeżem przy porcie, trochę już zmarznięci, chowamy się w restauracji Gdański Bowke. W menu szukamy na darmo potraw rybnych. Maria Rosaria nie je mięsa i jedyne co dla niej znajdujemy to krewetki. Ja biorę wątróbkę z cebulką. Prosi, abym powiedział kelnerce, żeby nie używano czosnku, ponieważ ma uczulenie i mogłaby mieć poważne problemy zdrowotne. Kiedy przynoszą jej danie długo patrzy na talerz, podnosi na mnie oczy i mówi, że nie może ich zjeść. Pytam: „Poczułaś może czosnek?” „Nie, po prostu spodziewałam się, że będą większe i już obrane. Te krewetki, całe i takie czerwone za bardzo przypominają żywe stworzenia. Robią na mnie zbyt duże wrażenie. Po prostu nie mogę, przykro mi.” Zamawiamy deskę serów z żurawiną i borówką. Ogólnie rzecz biorąc, Polska nie jest krainą serów, ale te, wyprodukowane lokalnie, okazują się wyśmienite. Zrobiła się 22. To był bardzo przyjemny i wzbogacający spacer, ale Maria musi odpocząć przed intensywnym dniem, który ją czeka. A ja muszę się spakować i przespać parę godzin przed podróżą pociągiem do Łodzi, gdzie będę opowiadał o Bonie Sforzy, która wprowadziła na polskie stoły warzywa. Od tamtego czasu kobiety na bazarach, kiedy pytają o zapachy do rosołu (por, seler, pietruszka i marchew) używają nazwy ‘włoszczyzna’ – ‘włoska rzecz’. Żegnamy się pod hotelem. Patrzę na nią uważnie i wydaje mi się, że naprawdę widzę w jej twarzy przyszłą królową Bonę. Kto wie, może w jakimś filmie…! A w międzyczasie podziwiajmy ją na ekranach jako Orianę Fallaci w reżyserii Wajdy.