Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 140

Prawdziwy przepis na Carbonarę!

0

Ten artykuł jest zadedykowany jednemu z najsławniejszych dań włoskiej kuchni, jej prawdziwej ikonie i absolutnemu symbolowi Włoch, lecz może przede wszystkim daniu najbardziej zmienianemu, nieudolnie naśladowanemu, czasem nawet do granic obrazy narodu włoskiego, tj. CARBONARZE.

Pochodzenie tej potrawy nie jest do końca jasne, gdyż istnieje wiele hipotez na temat jej powstania. Ta najbardziej wiarygodna prowadzi nas do Lacjum, jednak niektóre szczegóły techniczne jej przygotowania prawie na pewno można przypisać tradycji pochodzącej z Neapolu. Ciekawym włoskiej kuchni przedstawiam kilka najbardziej utwierdzonych hipotez na temat pochodzenia tej potrawy.

Karbonariusze z Apeninów

Mówi się, ze pochodzenie terminu wywodzi się od typowego dania karbonariuszy, z racji na łatwą dostępność i przechowywanie składników, typowych dla okolicy. Carbonara miałaby w tym przypadku być wariantem potrawy nazywanej „ser i jaja”, pochodzącej z Abruzji i Lacjum, którą karbonariusze zwykli byli nosić ze sobą po wstępnym gotowaniu, nawet dzień wcześniej, i jeść zimną za pomocą rąk. Ważne jest, aby podkreślić jak czarny pieprz, przypominający pył węglowy, będący z pewnością fundamentalnym elementem przepisu, prowadzi nas do Apeninów regionu Lacjum.

Hipoteza angloamerykańska

Carbonara nie jest cytowana w rzymskiej książce kucharskiej opublikowanej w 1930 r. Danie zostało zarejestrowane po raz pierwszy zaraz po drugiej wojnie światowej we Włoszech, czyli po wyzwoleniu Rzymu w 1944 r., kiedy to na rynek dotarł bekon przywieziony przez angloamerykańskie oddziały. Według tej wersji wydaje się, że podczas wojny amerykańscy żołnierze stacjonujący we Włoszech mieszali ze sobą bliskie ich kulturze składniki z tymi łatwo dostępnymi, tj. jajkami, boczkiem i makaronem spaghetti, poddając w ten sposób pomysł włoskim kucharzom na prawdziwy przepis, który rozwinął się w późniejszych latach. Na korzyść tej historii działa także fakt, że nie istnieją wpisy o przepisie w dokumentach sporządzonych przed 1944 r.

Hipoteza neapolitańska (jak dla mnie najbardziej wiarygodna)

Inna hipoteza przypisałaby pochodzenie Carbonary kuchni Neapolu, jedynej wśród kuchni regionalnych Włoch, która używa do przyprawiania niektórych potraw techniki i składników identycznych z tymi Cabonary. Chodzi tu o dodawanie, po ugotowaniu makaronu, jednego rozbitego jajka, sera i dużej ilości czarnego pieprzu, a następnie o użycie techniki kulinarnej zwanej „mantecatura”. Ta technika opisywana w kilku książkach kucharskich starożytnych i nowoczesnych, jest wciąż powszechnie znana w kuchni neapolitańskiej i stosowana podczas przygotowania wielu tradycyjnych przepisów na makaron lub mięso.

Jednak pozostawiając z boku pogawędki, poniżej przedstawiam wam „oryginalny” przepis, który powinien służyć jako wskazówka do przygotowania Carbonary tak jak należy, czyli bez śmietany!

Składniki na 4 osoby

400 gram makaronu pszennego durum (spaghetti lub maccheroni)
150 gram guanciale (Ten składnik jest trudno dostępny w Polsce, dlatego może być zastąpiony wędzonym boczkiem, jednak puryści uznają to za haniebny akt.)
Oliwa extra vergine
4 żółtka (Polecam dbanie o siebie i użycie jaj BIO)
100 gram sera pecorino (jeśli go nie macie, możecie użyć parmezanu, który jest tolerowany przez purystów ale jednocześnie przez nich odradzany)
Świeżo zmielony czarny pieprz

Jak widzicie składniki i przepis są bardzo proste, lecz niestety Carbonara jest często źle imitowana na całym świecie, z tego powodu podkreślam kategorycznie: NIE WOLNO UŻYWAĆ ŚMIETANY.

Przygotowanie: Kroimy guanciale (lub boczek) w paski i smażymy go na patelni z jedną łyżką oliwy aż do momentu kiedy zacznie być chrupiący. Zdejmujemy patelnię z gazu. W międzyczasie wrzucamy makaron do wrzącej wody i gotujemy aż będzie al dente, zachowując trochę wody z gotowania. Następnie wrzucamy makaron na patelnię z boczkiem i odstawiamy, aby nabrał aromatu. Przełożyć gorący makaron do miski, dodać żółtka i tarty ser, natychmiast energicznie wymieszać bo inaczej jajka zamienią się w jajecznicę. W przypadku gdy Carbonara jest zbyt sucha, ale lepiej zawsze to robić, możemy dodać trochę „wody z gotowania”, która powiąże sos dając mu kremowego tonu.
Dodajemy mielonego czarnego pieprzu według uznania i smacznego!

Radzimy (obowiązkowo) popijać kieliszkiem czerwonego wina (najlepiej z latyńskich wzgórz).

Marco Ghia – Akademia Kulinarna Whirpool

Emiliano Castagna e Marco Ghia
Emiliano Castagna i Marco Ghia

Itinerari di un giurista europeo: Witold Wo?odkiewicz

0

Fabiana Tuccillo

Itinerari di un giurista europeo. Dall’Università di Varsavia alla Federico II, è il libro di Witold Wo?odkiewicz, a cura di Cosimo Cascione, pubblicato nel 2010 dalla casa editrice Jovene di Napoli nella collana «Diáphora» diretta da Luigi Labruna. In una versione ampliata e aggiornata rispetto al testo Moje peregrynacje naukowe 1958-2003 (I miei pellegrinaggi scientifici 1958-2003) apparso nel volume Zagraniczne peregrynacje i przyja?nie naukowe polskich uczonych, racconta, in una sorta di autobiografia, ricordi, viaggi di studio, incontri, convegni a cui Witold Wo?odkiewicz, oggi emerito di Diritto Romano presso la Facoltà di Giurisprudenza dell’Università di Varsavia, infaticabile animatore di saperi, ha preso parte in un cinquantennio di storia romanistica europea. Non è casuale la traduzione in lingua italiana, a cura di Leszek Kazana. Molte sono infatti le occasioni, gli eventi scientifici ed umani che dal 1958 ? prima volta in cui lo studioso polacco venne in Italia per motivi di studio ? hanno portato Witold Wo?odkiewicz nel nostro Paese. Torino, Roma, Camerino, Napoli e Catania sono le sedi più frequentate dallo studioso polacco, quelle in cui non solo ha condotto le sue ricerche giovandosi del continuo sapiente confronto con maestri e colleghi italiani, ma ha anche coltivato importanti e durature amicizie, prima fra tutte quella con Luigi Labruna. Dopo una breve introduzione, seguono tredici saggi: il racconto si snoda dall’inizio della carriera accademica di Witold Wo?odkiewicz, con la scelta del tema di ricerca per il dottorato sulla posizione giuridica della materfamilias nel diritto romano (Gli esordi), al primo viaggio in Italia a Torino nel 1958 dove, grazie ad una borsa di studio, di cinque mesi, dell’Istituto Universitario di Studi Europei, diretto dal professor Silvio Romano, cominciò «ad avvicinarsi all’idea dell’unificazione dell’Europa» (p. 6); all’Intermezzo sardo, per due settimane di svago e di avventure, presso l’amico Maurizio Alciator; al ritorno a Varsavia, con la discussione della tesi di dottorato nel maggio 1961, e la nomina a professore incaricato sulla cattedra di Diritto romano e dei diritti antichi presso l’Istituto di Storia del diritto dell’Università di Varsavia (Varsavia dal 1958 al 1966); al secondo viaggio di studio in Italia a Roma presso l’Istituto di Diritto romano e diritti dell’oriente mediterraneo della Facoltà di Giurisprudenza dell’Università La Sapienza di Roma, allora diretto da Edoardo Volterra (Roma 1966), vero maestro italiano del nostro; alla pubblicazione del libro Obligationes ex variis causarum figuris. Ricerche sulla classificazione delle fonti nel diritto romano classico per la venia legendi con la nomina a docente nel 1968 presso la Facoltà di Giurisprudenza dell’Università di Varsavia, poi l’incarico di professore straordinario nel 1978, e di professore ordinario nel 1988 (A Varsavia e da Varsavia, dopo il 1966).

Segue una vasta sezione (Laicissimus clericus vagans: la partecipazione a incontri di studio internazionali) dedicata agli incontri promossi su iniziativa o con la partecipazione di enti scientifici italiani e gruppi di ricerca sul diritto romano, e a quelli organizzati dal Centro Romanistico Internazionale “Copanello”. Infine il racconto delle diverse esperienze di insegnamento in Italia: a Camerino, Napoli presso il Dipartimento di Diritto romano e Storia della Scienza romanistica dell’Università degli Studi di Napoli Federico II, fondato da Luigi Labruna (ora Dipartimento di Diritto Romano Storia e Teoria del diritto F. De Martino, diretto da Carla Masi Doria), Bari su invito di Francesco Grelle, Roma dall’amico e collega Luigi Capogrossi Colognesi presso l’Istituto di Diritto romano dell’Università La Sapienza, Sassari, e Catania nell’ambito del corso di Laurea specialistica internazionale Ius civile dell’Europa comune. Numerosi i soggiorni anche in Francia, specie a Parigi, per lezioni, colloqui, congressi, e come professore a contratto o borsista e in Germania. Infine un saggio dedicato alla Scuola internazionale di Diritto romano, diretta da Jerzy Axer, che dal 2001 è sede di continui scambi sull’asse Italia-Polonia, facendo di Varsavia il luogo di irradiazione verso est (soprattutto nei Paesi dell’ex Unione sovietica) della scienza romanistica occidentale.

Fabiana Tuccillo

„MIDWAY – MIĘDZY ŻYCIEM A ŚMIERCIĄ”. NOWY THRILLER W REŻYSERII JOHNA REALA, NAJLEPSZEGO WŁOSKIEGO REŻYSERA – ODKRYCIE ROKU 2012, OD 11 KWIETNIA WE WŁOSKICH KINACH

0

Thriller o paranormalnych zjawiskach „Midway – Między życiem, a śmiercią” jest nową włoską produkcją Cinemaset i Real Dreams oraz koprodukcją Romano Film Production & Naide Film. Można zdecydowanie powiedzieć, że jest on niespodzianką na obecnym włoskim rynku filmowym. Mocnymi stronami produkcji są doskonała obsada złożona z młodych aktorów takich jak Elisabetta Pellini, Salvatore Lazzaro, Riccardo Flammini, Antonella Salvucci, Lara Brucci, Matteo Tosi, Elaine Bonsangue, Tania Bambaci, Elisa Franco oraz doskonała reżyseria Johna Reala (Giovanni Marzagalli), który według włoskiej prasy jest “obiecującym reżyserem bawiącym się hollywoodzką teatralnością”. „Midway”, który 11 kwietnia wejdzie do włoskich kin, opowiada o zjawiskach głosowych EVP, a jego akcja rozgrywa się w tajemniczej i niepokojącej atmosferze lasu. W filmie nie brakuje aury tajemniczości, której towarzyszy muzyka kolejnego młodego talentu, Luki Balboniego. Jeden z rzymskich aktorów, Riccardo Flammini (Mattia), znany z ról w włoskich produkcjach („Et in terra pax”, „Tutti i santi giorni”), francuskich serialach „La source” i „Falco” oraz amerykańskiego filmu „My Lair four” tak tłumaczy fabułę filmu: „Midway to film mόwiący o Electronic Voice Phenomena, czyli paranormalnym zjawisku, mającym związek z rejestracją głosόw duchόw na taśmie lub cyfrowych urządzeniach. Thriller opowiada historię grupy młodych przyjaciόł, ktόrzy decydują się na spędzenie weekendu w lesie poza miastem. Szybko jednak rozumieją, iż w tym miejscu nie są sami, jest jeszcze ktoś lub coś zawieszone w połowie drogi między Ziemią, a Zaświatami”.

Palermo zawieszone w historii między sztuką, kuchnią, naturą a literaturą

0

Kiedy wiosną 2011 r., zaraz po obronie pracy magisterskiej na Italianistyce, po raz pierwszy leciałam na Sycylię, do Palermo, starałam się w wyobraźni nadać odpowiednią formę i kolory opowiadaniom bliskich mi osób o tym miejscu. Kilka minut przed lądowaniem na lotnisku Punta Raisi, zadedykowanemu pamięci włoskich funkcjonariuszy antymafijnych Giovanniego Falcone i Paola Borsellino, moja ciekawość była ogromna, a zobaczenie przez okienko samolotu cudownego i połyskującego morza zwiększało moje emocje. Port lotniczy w Palermo, oddalony o około 25 minut samochodem od centrum miasta, otoczony jest górami i morzem, które zachwyca ale jednocześnie powoduje dreszczyk emocji u pasażerów, którzy do ostatniej chwili obawiają się, że samolot może wylądować w wodzie.

Przyleciałam w dzień pełen słońca, które w tej szerokości geograficznej grzeje mocno nawet na wiosnę. Klimat i światło w dniu przyjazdu były zupełnie odmienne od tych, które zostawiłam za sobą w Polsce. Od tamtego czasu przyjechałam do Palermo jeszcze trzy razy, ponieważ za każdym razem kiedy je opuszczałam natychmiast zaczyna mi go brakować. Palermo jest idealnym miejscem dla wszystkich tych, którzy kochają ponadczasową sztukę i niesamowitą architekturę, krystaliczne morze i karaibskie plaże, smaczną kuchnię i niespotykane ciepło. Jest metropolią o ponad dwóch tysiącach lat historii, położoną na Sycylii, która jeszcze dziś jest tyglem kultur śródziemnomorskich.

Najlepszym sposobem, aby korzystać z dobrodziejstw, które oferuje to miasto jest zagłębić się w nim, pozostawiając za plecami wszelkie niefortunne uprzedzenia dotyczące jego najnowszej historii i mieć jedynie na uwadze fakt, że serce tej metropolii ma swoje korzenie w historii i bije od czasów starożytnych.

Palermo zostało założone przez Fenicjan w 734 r. p.n.e., którzy nazwali je „zyz”, co dosłownie oznacza „kwiat”. Nazwa prawdopodobnie została wybrana ze względu na ukształtowanie terenu, który otoczony rzekami Papireto i Kemonia, przybierał formę przypominającą kwiat. Jego obecna nazwa pochodzi od greckiego słowa Panormos, czyli „wielki port”. Palermo od czasów starożytnych tworzyło naturalny amfiteatr, który sprzyjał interesom handlowym nie tylko Fenicjan, ale także kupców pochodzących z Grecji, Cypru i Krety, którzy licznie przybywali do miasta. Takie miejsce, doskonałe również ze strategicznego punktu widzenia, stało się celem ekspansjonistycznych ambicji Syrakuzy i Kartaginy, a następnie Cesarstwa Rzymskiego, które to z kolei nieznacznie zmieniło nazwę miasta, latynizując je w Panormus. Po upadku Cesarstwa Rzymskiego i trzech wiekach dominacji Wandali, Ostrogotów i Bizantyjczyków, w 831 r. n.e. miasto zostało podbite przez Arabów, powracając do chwil wielkiej świetności, nie tylko z politycznego punktu widzenia, ale także pod względem artystycznym. Arabowie, którzy zmieniają nazwę z Panormus na Balarm, pozostawiają w spadku mieszkańcom Palermo nie tylko udoskonalenia w technice rolniczej, ale przede wszystkim ogromne dziedzictwo architektoniczne, składające się z ponad trzystu meczetów i zabudowań całych dzielnic. W 1072 r. miasto zostało podbite przez Normanów ze Skandynawii, pod dominacją których przyjęło swoją obecną nazwę. Miałam okazję zwiedzić zamek Palazzo Reale (Palazzo dei Normanni), niegdyś siedzibę królów Sycylii, a dziś Sycylijskiego Zgromadzenia Regionalnego. Normanowie przekształcili go w centralny ośrodek ich władzy, wielki i wspaniały dwór królewski, w którym jeszcze dziś można zobaczyć ślady ich znakomitej obecności. Jedną z najbardziej niesamowitych miejsc, które można zobaczyć na świecie znajduje się właśnie w tym zamku – mówię o bazylice Cappella Palatina, zbudowanej w XII wieku na rozkaz imperatora Rogera II, która wprawiła mnie w zdumienie dzięki swoim mozaikom ze złota i kamieni szlachetnych oraz dachowi z drewnianych kratownic.

Dzięki późniejszej obecności oświeconego cesarza Szwabii, Fryderyka II, miasto stało się centrum kultury i sztuki regionu Morza Śródziemnego. Po dynastii Hohenstaufów nastąpiły po sobie najpierw dynastia Andegawenów, a następnie Burbonów, podczas gdy w bliższym nam okresie, Palermo było miejscem wydarzeń istotnych dla zjednoczenia Włoch, które nastąpiło w 1861 roku.

Można by mówić godzinami, a może nawet całymi dniami, o historii, niesamowitym bogactwie, tradycjach, rekordach i anegdotach związanych z Palermo, miastem „teatru słońca”, pałaców i rynków, cesarzy i inkwizytorów, magów i naukowców, kolekcjonerów i muzeów, sędziów i morderców – miastem ze złota, marmuru i kurzu, które wiele ludów pożądało, zdobyło, a następnie porzuciło. Palermo jest wszystkim tym i jeszcze tysiącem innych rzeczy, jest miastem kukieł, śpiących psów, bizantyjskich, normandzkich i barokowych kościołów, ulic i budynków w stylu secesyjnym z bogato zaopatrzonymi barami, których pyszne cannoli i marcepanowe słodycze oczarowały znamienitych gości, takich jak Wagner i Verdi, Goethe i Maupassant, Nelson i Garibaldi, Van Dyck i Renoir, Coppola i Visconti. Palermo nad krystalicznym morzem jest jednym z wielu pięknych i sugestywnych miast Italii, choć może tym o najbogatszej duszy ze względu na swą tradycyjnie kosmopolityczną naturę, miejscem gdzie można znaleźć cały świat w jednym zaułku, wiele języków łączy się w jednym głosie, gdzie każdy plac staje się teatrem a każdy zaułek, nieraz, domem.

W tym artykule postarałam się Wam pokrótce opisać nie tylko jakie jest Palermo, ale także czym jest Palermo, rozpoczynając od genezy jego nazwy i wymieniając dominacje, które po sobie następowały. Naszą podróż po tym mieście czas biegnie inaczej będziemy kontynuować w następnym numerze.

Naciągane odwołanie historyczne

0

Lino Bortolini

Prezydent Napolitano zwołał ponownie w tych dniach włoskie partie z konieczności skonstruowania rządu, ponieważ sytuacja ekonomiczno-finansowa Włoch wisi na włosku…

Przypomniał podobnie trudny okres, w którym Italia znajdowała się w 1976 roku i który, według niego, został przezwyciężony dla dobra ojczyzny dzięki zgodzie pomiędzy członkami Chrześcijańskiej Demokracji a komunistami, czyli słynnemu „historycznemu kompromisowi” , oraz między dwiema ideologiami, które do tamtego momentu wydawały się nie do pogodzenia.

Na pierwszy rzut oka aktualna sytuacja instytucjonalna mogłaby się wydawać porównywalna do tej z 1976 roku. W rzeczywistości dla kogoś, kto zna historię, wezwanie prezydenta Napolitano nie wydaje się do przyjęcia, a nawet, powiedziałbym, wyraźnie ukrywa ocenę ówczesnych faktów, która to ocena, ze strony prezydenta, nadal zawiera pozostałości ideologii i nadal nie bierze pod uwagę ogromnych konsekwencji finansowych, politycznych i społecznych, które pociągnął za sobą ten 'historyczny kompromis”.

W praktyce Napolitano przepowiada dziś porozumienie, aczkolwiek tymczasowe, pomiędzy PD, czyli byłą partią komunistyczną, która pomimo iż nie jest już komunistyczna, cały czas ma swoje fundamentalne podstawy w lewicy i obejmuje również kilka skrajnych frakcji, oraz PDL Berlusconiego, która wyszła z prawicy, po to aby można było przezwycięzyć poważny kryzys ekonomiczny, który dręczy kraj i jest uwypuklony jak w 1976 przez sytuację zawieszenia w walkach pomiędzy partiami, które wszystkie delkarują, że wygrały wybory,a w rzeczywistości nie są w stanie utworzyć rządu i dać państwu pilnych decyzji, które są potrzebne.

Oto historia, która doprowadziła do historycznego kompromisu : od 1969 do 1974 następuje po sobie pięć rządów prowadzonych zawsze przez członka Chrześcijańskiej Demokracji, Mariana Rumor, i wspieranych przez liczne małe partie z wyjątkiem komunistów oraz eks-faszystów. Każdy nowy rząd przeplatał się z prawie paranoiczną kampanią wyborczą, która trwała 6 miesięcy w ciągu których ten sam rząd nie mógł rządzić.

Kurs lira tymczasem spadł wobec przerażającej inflacji, a dług publiczny niebotycznie wzrósł , ponieważ po Wojnie izraelsko-arabskiej z 1973 roku ceny ropy naftowej wzrosły dwukrotnie i nasza produkcja przemysłowa, tak jak na całym świecie, wyszły z niego silnie osłabione.

Partie dyskutowały o makiawelicznych podziałach władzy w aparatach biurokratycznych, w dużych państwowych firmach, w służbie zdrowia, kolei, na pocztach, o przetargach i o prawie do rozwodu, ale nigdy nie stawiały czoła problemom ludzi, problemom dotyczącym pensji pracowników, reform szkół, podatków.

W listopdzie 1974 roku Moro zdołał utworzyć rząd, tak zwany, jednokolorowy DC, ponieważ składał się tylko i wyłącznie z ministrów z Chrześcijańskiej Demokracji, niepewnie wspierany przez wszystkie partie, wciąż z wyjątkiem tych komunistycznych i eks-faszystowskich. Będzie on trwał przez rok i nie będzie mógł przeprowadzić reform.

W lutym 1976 roku powstaje kolejny rząd Mora, który poddaje się do dymisji w kwietniu tego samego roku. W lipcu Andreotti realizuje kompromis i tworzy rząd ze wsparciem ze strony komunistów. Otrzymał zgodę Watykanu, obietnicę od Berlinguera, sekretarza partii komunistycznej, że również ta partia przyłączy się do Paktu Atlantyckiego, natomiast odłączy się od Układu Warszawskiego, przyznał całą serię podwyżek urzędnikom państwowym, przede wszystkim tym zatrudnionym w rzymskich ministerstwach, aby zapewnić sobie przyszłe głosy.

Rozpoczął emicję obligacji skarbu państwa, które natychmiast będą skupywane przede wszystkim przez banki i przez same partie za pieniądze pochodzące z łapówek i ze skandalu związanego z ropą naftową, który intensywnie rozwija się od roku 1976 do 1979 przynosząc fiskusowi straty rzędu 2 000 miliardów w postaci podatków niezapłaconych państwu.

Z kolei partie przyznają sobie ogromne finansowanie publiczne, dzięki któremu skupią za pośrednictwem figurantów dużo nieruchomości i przywłaszczą sobie przedsiębiorstwa odbierając korzyści prywatnym przedsiębiorcom, co prowadzi do paradoksalnej aktualnej sytuacji, w której wielu prawdziwych przedsiębiorców nie jest już w stanie otworzyć firmy, jeśli nie należy do żadnej z partii. Wielu, zbyt wielu, z nich musiało szukać protekcji i dawać łapówki, aby otrzymywać urzędowe zezwolenia, przetargi, zlecenia…

Pomimo katastrofalnej sytuacji ekonomicznej, która zresztą podobnie jak w 1976 roku powtarza się tylko w przypadku zwykłych ludzi a nie tych, którzy wszystko kontrolują, zauważa się dzisiaj pomiędzy dwoma głównymi ugrupowaniami, obecnie zantagonizowanymi, różnice bardziej znaczące niż te, które dały się dostrzec w epoce historycznego kompromisu:

– Partia komunistyczna wówczas była sławna, podczas gdy dzisiejsza PD jest najbogatszą partią we Włoszech.

– Ówczesna Chrześcijańska Demokracja zdominowała gospodarkę i zawładnęła państwową biurkracją.

– Ówczesna partia komunistyczna szukała świeżej krwi poprzez związki zawodowe, podczas gdy dziś trzyma w garści wszystkie zarządy największych banków, państwowych przedsiębiorstw, służby zdrowia. Zarządza loteriami, salami gier, jak również całym systemem spółdzielni należących do lewicy…

– PDL Berslusconiego, podkreślając zapotrzebowanie na stworzenie miejsc pracy poprzez nowe ważne prace publiczne jak wszystkie tzw. partie liberalne, jednocześnie realizuje w większym stopniu interesy prywatne, ponieważ dostrzega, często trafnie, w biurokracji państwowej przeszkodę dla inicjatyw firm obciążonych niezrozumiałym wzrostem wymaganych formalności i podatków, jak również powstrzymywanych przez złe funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości, który lekceważy zupełnie sprawy cywilne i nie wydaje wyroków w sprawach przestępców, którzy sprawili, że życie obywateli jest wszędzie niepewne.

 

W istocie w 1976 roku Adreotti zrealizował kompromis historyczny dając wolną rękę komunistom, którzy wygrawszy wybory administracyjne w wielu gminach, potrzebowali dofinansowania, aprobując ostatecznie ich zarządzanie spółdzielniami lewicy, przymykając oko na prowizje, które pobierała partia od importu bydła i ropy naftowej z krajów Wschodu.

Uzyskał w zamian rozejm ze związkami zawodowymi w fabrykach oraz rozejm z tak zwanym „czerwonym sądownictwem” przynajmniej jako uwarunkowanie psychologiczne w śledztwach dotyczących licznych skandali, w które już w tym czasie był zaangażowany, tzn Italcasse (Bank Kredytowy Włoskich Kas Oszczędnościowych), Sindona, skandal związany z ropą naftową, P2, itp…

 

W 1976 roku Włochy były krajem dynamicznym, cieszyły się dużym zaufaniem, bądź przynajmniej dużym zainteresowaniem politycznym, za granicą, znajdowały zagranicznych inwestorów, wydawały uczonych, wyspecjalizowanych inżynierów, wynalazców.

Dzisiaj mamy Włochy z ogromnym długiem publicznym, Włochy pozbawione zaufania do polityki, bez pieniędzy i bez bezpiecznych perspektyw, z powodu nie tylko świata, który się zmienił, ale przede wszystkim z powodu dewastacji poczynionej przez ostatnie dziesięciolecia w sferze społecznej przez bezwładność partii.

A pomiędzy dwiema pokonanymi partiami nie ma mowy o kompromisie. Teraz potrzeba zmiany pokoleniowej w zarządzaniu sferą publiczną. Są tysiące absolwentów wyższych uczelni, którzy chcieliby się zaangażować, mają kreatywne pomysły, posiadają umiejętności analizowania i planowania… swoboda dla młodych. My natomiast dziś widzimy niepewnego Bersaniego, który wyraźnie mówi, że chce dla Włoch jak najlepiej a jednocześnie ukrywa oczywistą obawę części swoich partyjnych kolegów, gdy pada pytanie jak i gdzie trafią przychody spółdzielni lewicy, gdyby miał wygrać Renzi.

Mamy Berlusconiego, który mówi, że chciałby rzucić politykę, ale nie rezygnuje z możliwości bezpośredniego zarządzania swoją partią, bo nie jest w stanie wyobrazić sobie, co stanie się z jego telewizyjnym imperium i jak potoczyłyby się nieukończone procesy wytoczone przeciw niemu, gdyby musiał porzucić politykę.

W 1976 roku kryzys ekonomiczny został ukryty przez partie za wiadomościami na temat zbrodni Czerwonych Brygad i za dyskusjami dotyczącymi rozwodów i napięć ideologicznych.

Dzisiaj nie ma już nic do przedyskutowania, jesteśmy pogrążeni w długach i będziemy je mieć …na zawsze!.

Kompromis przywołany przez Napolitano dla ocalenia instytucji niestety ma w oczach ludzi inne znaczenie: starsi politycy chcą zagwarantować sobie posady i przywileje i, co gorsze, chcą zagwarantować opłacalną pozycję oraz królewską emeryturę również swoim starym przyjaciołom nagle usuniętym ze stanowisk, którzy często nie posiadając kompetencji zajmują prestiżowe stanowisko lub stanowisko stowrzone specjalnie dla nich.

Wszyscy pamiętają jedyną w swoim rodzaju myśl odnoszącą się do roku 1976:

„”historyczny kompromis” sprowokował dewiację Tajnych Służb i podburzył Czerwone Brygady.”

Również tym razem zgodność rządu, nawet jeśli tylko programowa i krótkotrwała, gdyby zawiodła w kwestiach gospodarczych, mogłaby podjudzić nową partyzantkę, tym razem nie ideologiczną ani nawet jawną, ale tak samo krwawą. Może nie krwawą w znaczeniu ofiar śmiertelnych, ale na pewno w znaczeniu ubóstwa. Widzieliśmy już wiele samobójstw.

Wielu może skierować się na manifestacje na placach i kto wie na co jeszcze, skoro protest pojawił się już nawet w Parlamencie.

Lino Bortolini

Giuseppe Pinetti

0

GIUSEPPE PINETTI. Po kilku latach od pojawienia się Giuseppe Balsamo w Polsce przybywa inny awanturnik, czarodziej, mag oraz szarlatan w wyrafinowanym i eleganckim stylu. Jest nim Giovanni Giuseppe Bartolomeo Vincenzo Merci, hrabia Willedal, znany jako Gioseph Pinetti de Mercì (Orbetello 3.01.1750 – Rosja, 1799), włoski artysta i iluzjonista uważany za jednego z największych mentalistów XVIII wieku, mag, nekromanta, wynalazca i naśladowca Cagliostra. Pinetti – syn Luigiego Bartolomea Merci i Elisabetty Lavenzi – odbywa służbę wojskową w 1766 r. Zaraz po jej zakończeniu rozpoczyna swoją karierę aktorską, występując na salonach. Mając około 20 lat zaczyna pracować na ulicach Rzymu, zadając się z przekupniami, oszustami i fałszywymi alchemikami, a także sprzedając balsamy i cudowne mikstury, będące paliatywami jego produkcji. Jego charyzma, zdolność przekonywania i ambicja szybko doprowadziły go na dwory najważniejszych stolic Europy. W wieku trzydziestu lat osiągnął już swoją dojrzałość artystyczną. Współczesny Cagliostrowi stał się profesjonalnym magikiem, fizykiem i matematykiem. Na podstawach fizyki i mechaniki oparł swoje triki artystyczne. Były one określane przez niego samego jako „Biała Magia”, aby móc odróżnić je od sztuczek tych wszystkich łotrów, którzy chwalili się, że posiadają nadprzyrodzone moce. Żeni się z polską szlachcianką, która potem daje mu syna o imieniu Gaetano. Od tej pory zawsze będzie występował ze swoją żoną w roli asystentki. Pracuje przez pewien czas w Szwajcarii, a następnie w 1782 roku osiąga ogromny sukces w Niemczech, gdzie występuje pod pseudonimem „Joseph Pinetti profesor matematyki z Rzymu”. Tak doskonale umie się promować, że z łatwością ad hoc tworzy kolejne postacie, zdobiąc się różnymi medalami domniemanych wyróżnień, przyjmując tytuły i funkcje szlacheckie, nazywając się naukowcem i wielkim ekspertem z fizyki. Wiele zjawisk, które prezentuje podczas swoich przedstawień jest pokazywanych jako wynik długich badań w dziedzinie fizyki i chemii. Jego ogromny sukces wynika przede wszystkim z jego genialnej intuicji do przedstawiania się jako uczony, który nie używa sztuczek. Swoim występom nie tylko daje silną, spektakularną konotację, ubierając się elegancko i poruszając z wielkim wdziękiem, ale posługuje się również okazałą scenografią, bogatą w świece, żyrandole i luksusowe przedmioty. Oświetla teatr w strategiczny sposób, tak aby stworzyć odpowiednią atmosferę i zachwycające efekty. Muzyka płynie z mechanicznych organów i strun skrzypiec, na których on sam gra. Kiedy się przedstawia, używa szczególnej ironii oraz imituje postacie ze świata nauki, zadowalając w ten sposób intelektualistów i co bardziej wyrafinowanych widzów. Jego przedstawienia, gdzieś między magią, demonstracją naukową a spektaklem, cieszą się popularnością zarówno wśród ludu jak i dworzan. Teatry, gdzie występuje są zawsze wypełnione publicznością, która gotowa jest zapłacić nawet znaczne kwoty, aby móc uczestniczyć chociaż w jednym z jego przedstawień. Pokazywane przez niego sztuczki zaczynają się od tych ewidentnie szarlatańskich, spuścizny jego doświadczeń z gry na ulicach, a kończą na tych bardziej wyrafinowanych, wśród których słynny „Węzeł na kciukach” i „Złota główka w szklanym pucharze ze srebrną pokrywą, która poprzez swoje ruchy odpowiada na pytania”. Najbardziej oryginalnym trikiem z jego kolekcji jest natomiast „Turecki uczony” lub „Wielki Sułtan”, automat oddany do dyspozycji najbardziej wymagającej publiczności o dużym poczuciu humoru. Powszechnie nazywany „Profesorem Naturalnej Magii”, Giuseppe Chevalier Pinetti jest pierwszym, który traktuje magię jako formę rozrywki. Jeszcze w 1782 roku, wśród jego sztuczek na scenie, proponuje nowe triki, takie jak „Bouquet philosophique” lub „Kwitnące drzewo pomarańczowe, które wydaje owoce” i „Sztuczny kanarek, który śpiewa arie”. W latach 1783 – 1785 mieszka i z powodzeniem pracuje w Paryżu, lecz jego metody pracy przysparzają mu nieprzyjaciół; wśród nich Henri Decremps, prawnik i matematyk, który demaskuje Pinettiego, publikując w 1784 roku „Biała Magia odkryta – wyjaśnienie zaskakujących sztuczek podziwianych od jakiegoś czasu w stolicy i na prowincji”, jednocześnie z publikacją dwóch dzieł Pinettiego “Phisiques Amusemens” wydanego w Paryżu w języku francuskim i “Phisical amusements and divertine esperiments” opublikowanego w Londynie w języku angielskim. Merci, dzięki swojemu talentowi, żyje w dobrobycie i luksusie często przypisując sobie fałszywe tytuły, takie jak “Kawaler M. Giuseppe Pinetti Wildal de Mercì”, „Niemiecki Kawaler Orderu Zasługi Saint-Philippe, inżynier, geograf i Doradca finansowy księcia Limburgii-Holsztynu”,“Profesor matematyki i filozofii naturalnej”, „Gość na dworze Prus”, „Protegowany rodziny królewskiej Francji”, „Członek Królewskiej Akademii Nauk i Literatury Pięknej Bordeaux”, aby przyciągnąć nowych klientów. Przepych i pompa, którymi pyszni się Pinetti irytują króla Prus Fryderyka II. Władca, zobaczywszy pewnego dnia na ulicach Berlina wystawną karocę i dowiedziawszy się, że to właśnie mag przybył do miasta w ramach swojego tournée, nakazuje aby opuścił on miasto w ciągu jednego dnia. W 1784 r., kiedy był już bardzo sławny, publikuje po francusku i angielsku „Rozrywki fizyczne i różne ciekawe doświadczenia wymyślone i wykonane, zarówno w Paryżu, jak i na różnych dworach w Europie przez Josepha Pinettiego”. Następnie w 1785 Ludwik XVI udziela mu pozwolenia na występy w teatrze Hotelu des Fermes. Wszystko to naturalnie przyczynia się do wzrostu jego popularności, dlatego też coraz więcej osób, w całej Francji, garnie się do udziału w jego pokazach, nawet jeśli często dochodzi do poważnych wypadków. W “Diario Secolaresco” z Trydentu, z 22 sierpnia 1786 roku, czytamy np.: „26 lipca w Montpellier runęły sceny teatru zbudowanego przez Pinettiego […], żonglera, i w ciągu minuty pod ciężarem teatru zostało zmiażdżonych dwieście osób, a ponad pięćset innych zostało poważnie rannych”. Przez pewien czas przebywa w Londynie, na dworze Jerzego III lecz, wciąż prześladowany przez Decrempsa, decyduje się uciec do Niemiec, aby stamtąd wrócić do Włoch. Szybko jednak powraca na podróżniczą ścieżkę; tym razem udaje się do Hiszpanii, aby w 1791 r. dotrzeć do Lizbony w Portugalii. Cztery lata później, w 1795r., poprzez Austrię podróżuje do Polski. Wykonując najlepsze triki ze swojego repertuaru, podczas swoich podróży po różnych miastach Polski – gdzie niektórzy poufale nazywają go Józef Pinety – udaje mu się wywrzeć ogromne wrażenie na Polakach. Korzysta przede wszystkim z fantazji publiczności, która pomimo sceptycyzmu i obawy przed tym co nadnaturalne, jest zafascynowana legendami o poruszających się samodzielnie lalkach i mówiących głowach. Polska publiczność jest zaciekawiona przede wszystkim podwójną naturą, techniczną i magiczną, machin i automatów, które przedstawia on na scenie. Również w Polsce, tak jak w przypadku innych narodów, ludzie okazują podziw wobec nowych wynalazków, takich jak np. statuy będące w stanie grać na instrumentach dętych czy perkusji. Są jednak osoby, które myślą, że za marzeniem magów o tchnięciu życia w nieożywioną materię, kryje się niebezpieczna chęć dominacji, cecha charakterystyczna „Ofiar Przebiegłości a zatem Demona”. W sierpniu zatrzymuje się na dworze króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w Grodnie na wschodzie Polski – dzisiejsza Białoruś – którego Rosjanie zsyłają tam na wygnanie. Pinetti, wraz z innym fizyko-przyrodnikiem, dominikaninem Alojzym Korzeniewskim, zostaje zaproszony przez króla, aby rozweselić jego smutne dni. Jednak ten duchowny zamiast być mu wspólnikiem, przeszkadza Pinettiemu w każdy możliwy sposób w wykonywaniu jego sztuki, ujawniając sekrety jego magii. Dlatego też mag decyduje się zemścić, wykonując na swoim przeciwniku hipnotyczną sztuczkę, która przeraża go na śmierć. Tak oto Pinetti w spokoju kontynuuje występy przed królem, połykając ostrza i używając do swoich eksperymentów noży, sztyletów, ostrych i miażdżących narzędzi. Pewnego dnia zgniata w moździerzu kilka zegarków, a następnie pokazuje je w nienaruszonej formie oniemiałej ze zdumienia publiczności. W 1796 udaje się aż do stolicy Rosji, gdzie szybko zdobywa uznanie, sławę i sukces, również na dworze cara. W Moskwie zbiłby ogromną fortunę gdyby w trzy lata później nie chciał sprawdzić się w aerostatyce, prerogatywie braci Montgolfier z Francji. Twierdząc, że razem z pewnym włoskim rzeźbiarzem ceroplastą o nazwisku Pecci odkrył gaz lotny, usiłuje zrealizować kosztowne przedsięwzięcie, tworząc statek powietrzny napędzany tymże gazem. Jego start przyciągnął ogromną liczbę widzów zainteresowanych możliwością zobaczenia pierwszego statku powietrznego zbudowanego w Rosji, a także faktem, że sami dwaj konstruktorzy wsiedli na pokład dzielnie stawiając czoła pierwszemu lotowi. Jednak Pinetti i Pecci konstruują system, dzięki któremu będą mogli zniknąć, przechodząc przez klapę pod platformą, i być zastąpieni przez dwa przypominające ich woskowe manekiny. Niestety, eksperyment kończy się przerażającą eksplozją, a ogromny dochód z biletów musi zostać w całości zwrócony publiczności. Dwóch wspólników, wyrzuconych na bruk i ściganych przez organy sprawiedliwości zostaje osadzonych w więzieniu. Pinetti nie podniesie się już z tej porażki i umrze, w niedługim czasie, w ubóstwie.

Po Giosephie Pinettim de Mercì, pod koniec XIX wieku, do Polski przybywa S. Annetelli, inny włoski mag, iluzjonista, anty-spirytualista, magnetyzer, hipnotyzer, potrafiący czytać w myślach. Jego pokazy, wyłącznie w języku niemieckim, w których jego siostra Maria występuje w roli asystentki, odnoszą szczególny sukces w Galicji. 11 marca o godzinie dziewiętnastej trzydzieści występuje w Sali Teatralnej w Tarnowie, wypróbowując nową magię i proponując sztuczki optyczne i elektromagnetyczne; a Maria, jednakowo sławna, pokazuje swoje zdolności jako medium. Obydwoje odnoszą ogromny sukces w szczególności dzięki numerowi „Kobieta przekrojona na pół”. Dzięki czemu przez pewien czas jest o nich głośno. Annetelli kontynuuje swoje występy w całej Galicji, aż po Lwów, gdzie z sukcesem debiutuje w Rosyjskim Teatrze Narodowym.

W XX wieku do Polski dotrze inny mag; będzie to wspaniały Ranieri Bustelli da Orbetello, którego sławnym numerem jest „Krnąbrny straceniec”. Podczas swoich entuzjastycznych pokazów, rozdaje wśród publiczności krótką broszurę „Księga Magii Bustelliego”, w której wyjaśnia niektóre zabawne triki. Jest to sympatyczny sposób, aby widzowie zabrali ze sobą do domu trochę magii, ponieważ jak napisano w nagłówku „Radość jest najlepszym lekarstwem i zapewnia zdrowie”. O Giosephie Pinettim de Mercì, oprócz jego biografa Dixa, napisali również m.in. Ennio Graziani, Laura Forti i Marek Zdrojewski.


GIOSEPH PINETTI – S. ANNETELLI – RANIERI BUSTELLI

Splot przyjaźni i miłości (Część 1)

0

Joanna Ewa Janusz

Tegoż pamiętnego lata, jak co roku, spędzałam wakacje na południu Polski, nad jeziorem Rożnowskim położonym w Zbyszycach niedaleko Nowego Sącza, w wiosce, która naznaczyła mój dalszy los życia. Zgodnie z naszym rodzinnym zwyczajem, wówczas gdy jeszcze była nas trójka dzieci, popijaliśmy sobie naszą przedpołudniową kawę, gdy naraz przez okna plebanii zobaczyliśmy na podwórzu znajomego sprzed lat księdza wraz z trzema osobami ubranymi we włoskim stylu. Mój Tata poderwany entuzjazmem i pewny pochodzenia naszych przybyszów, uchyla okno i ku wielkiemu zaskoczeniu wszystkich obecnych ośmiela się zawołać na powitanie swoim perfekcyjnym włoskim „Witajcie Włosi”. Okazuje się, że nasi włoscy przybysze szukają odległych polskich korzeni pani Mariadele. Pomiędzy moim Tatą a Aroldem, mężem pani Mariadele, nawiązuje się przyjazny dialog, tak jakby znali się od dawna. Na szczęście wszyscy dobrze znamy języki obce i możemy opowiedzieć o miejscu, w którym się znajdujemy. Nie mogę nie wspomnieć jak to nasz drogi ksiądz Jan za wszelką cenę stara się wyjaśnić szczegóły tego szczególnego miejsca w trzech językach: po włosku, angielsku i łacinie. Powoli kierujemy nasze kroki w stronę kościółka w stylu brakowym, nie przerywając jednak szalenie miłej rozmowy z naszymi gośćmi, którzy zaskakują nas wiedzą historyczną i polityczną o Polsce. Zarówno mój Tata jak i Aroldo są zamiłowanymi historykami, a ponieważ rozumieją się doskonale, to oczywiście dochodzi do wymiany adresów. Nasze przypadkowe spotkanie w Zbyszycach zaowocuje wielką polsko-włoską przyjaźnią. Po rocznej wymianie listów między Aroldem, który jak się dowiadujemy jest nie tylko nauczycielem, ale również pisarzem, a moim Tatą romantykiem z natury jak na Polaka przystało, nie tylko lekarzem z zawodu, ale poetą i historykiem z zamiłowania, decydujemy się przyjechać z wizytą do Lecco na serdeczne zaproszenie naszych przyjaciół.

Przygotowania oraz ogromne emocje na myśl, że poznamy całą rodzinę naszych przyjaciół z Lecco dodają nam skrzydeł. Pomimo trudnych jeszcze czasów w Polsce, tuż po zburzeniu muru berlińskiego, nie zrażamy się ewentualnymi przeszkodami i z radością wyczekujemy dnia wyjazdu. Miesiące mijają i wreszcie nadchodzi ten wymarzony sierpniowy dzień. Samochód z bagażem gotowy, a co ważniejsze trasa wielokrotnie wcześniej analizowana przez moją Mamę, wydaje się być jasna i klarowna w każdym detalu.

Pierwsze godziny podróży przebiegają bezproblemowo. Na przejściach granicznych poza rutynową kontrolą spotykamy się z uprzejmością ze strony urzędników. Myślimy o noclegu w Austrii przy granicy z Włochami, które są już tak blisko. Wszytko to wydaje nam się snem. Dla nas nastolatków, po raz pierwszy za granicami Polski, to ogromne przeżycie. Dojeżdżamy na miejsce noclegu w godzinach wieczornych, decydujemy sie na wynajęcie pokoju w moteliku wyposażonym we wszystkie komforty łącznie z basenem i z widokiem na przepiękny krajobraz górski w bawarskim stylu. Zasypiamy wycieńczeni nawet nie podróżą ale emocjami. To już jutro ujrzymy naszych drogich przyjaciół Mariadele i Aroldo.

Rankiem po śniadaniu, rozpoczynamy ostatnią część naszej drogi, która dotychczas przebiega bez szwanku. Niestety, nasz dobry humor pryska niespodziewanie na widok przełęczy Stelvio. Ogarnia nas strach i troska czy podołamy wjechać na jej szczyt, bo obrana przez nas trasa prowadzi właśnie przez zawiłe drogi z ostrymi zakrętami. Mój Tata i ja popadamy w panikę i chcemy rezygnować z dalszej podróży. Na szczęście moja Mama i bracia nie poddają się i zachęcają nas wszystkich do kontynuowania wycieczki. Patrzymy ze zgrozą w górę i mamy wrażenie, że droga nie ma końca. Pozostali kierowcy, którzy nas mijają są bardzo spokojni i opanowani. Jak oni to robią? Nasze Audi jest za duże do pokonania tak wąskich zakrętów. Stelvio, niezapomniane Stelvio, jedna z najwyższych przełęczy w Europie, na której my borykamy z trasą bez doświadczenia. Zdajemy sobie sprawę, że obrana droga tak skrupulatnie przestudiowana na mapie, chyba została źle odczytana. Naszą uwagę zwrócił krótki górski i jednocześnie zachęcający odcinek z Austrii do Włoch i nie przewidzieliśmy zakrętów, o których jak się okazało w praktyce nie mieliśmy pojęcia. Z wielkim trudem dojeżdżamy do upragnionego szczytu, lecz to jeszcze nie koniec naszej przygody. Czujemy rześkość powietrza z przepięknym, ale paraliżującym nas pejzażem. Powoli zbliża się upragniony moment i zaczynamy zjeżdżać w dół, ale w tym momencie hamulce w naszym Audi odmawiają posłuszeństwa. Ostry zgrzyt Audi i moja Mama odmawia dalszej jazdy. Opatrzność, która nad nami nieustannie czuwa, nie opuszcza nas i tym razem. Niebawem pojawia się pewna włoska rodzina, która oferuje nam swoją wielkoduszną pomoc. Głowa napotkanej rodziny zasiada za kierownicę naszego Audi i towarzyszy mojemu Ojcu i braciom do Bormio, natomiast moja Mama i ja znajdujemy się w samochodzie prowadzonym przez Włoszkę. Wyjaśniają nam również w jaki sposób można uniknąć problemu jaki nas spotkał.

W nocy dojeżdżamy do Bormio, ale do Lecco brakuje jeszcze kilku kilometrów. Dzwonimy do naszych przyjaciół i informujemy ich o naszej przeszkodzie górskiej, po czym ruszamy dalej. Przejeżdżamy przez niezapomniane tunele, ciągnące się przez całą drogę doprowadzą nas do samego Lecco. Ciepły i przyjemny powiew powietrza od strony jeziora daje nam do zrozumienia, że ponownie jesteśmy na równinie. Dojeżdżamy do celu późno, bo około drugiej w nocy, ale nasi przyjaciele oczekują nas z radością. Widzimy Lecco w świetle lampionów oraz ludzi spacerujących po deptaku nad jeziorem, którzy na widok auta z Polski wołają przyjaźnie: Ciao Polacy, Papa Wojtyła, “Solidarność evviva”. Przyjęcie jakże miłe po przeżyciach na Stelvio. Za chwilę będziemy na via Roma u naszych przyjaciół, którzy pomimo późnej godziny pragną nas powitać kolacją, ale przełknąć cośkolwiek jest niemożliwym. Za duże emocje. W nocy nie mogę zasnąć, ponieważ gorące i parne sierpniowe powietrze jest dla nas zjawiskiem zupełnie nowym. Ciepło jakiego nigdy nie zaznaliśmy. Rankiem słyszymy miłe krzątanie się i ciągłe dzwonienie telefonu. Budzimy się szczęśliwi. Mariadele pozostaje z nami pomimo pracy, która tego dnia czeka na nią w księgarni. Czujemy zapach włoskiej kawy, a melodyjność języka włoskiego porywa mnie i budzi we mnie chęć nauczenia się tego przepięknego języka przynajmniej w stopniu, w jakim znała go moja Babcia. Mam to szczęście, że w mojej rodzinie od strony Taty wszyscy płynnie władają włoskim, dzięki Babci, która w przeszłości pomimo licznych trudności politycznych jak i technicznych zdołała się dostać na uczelnię dla cudzoziemców w Perugi. Moja ogromna chęć nauczenia się włoskiego zostaje podchwycona przez Arolda, który informuje mnie o możliwości studiowania na Uniwersytecie w Bergamo. Do matury zostały mi jeszcze dwa lata, ale myśl, że będę mogła studiować w Bergamo daje mi ogromną siłę do podjęcia się nauki języka włoskiego. Po dwóch tygodniach spędzonych nad jednym z najpiękniejszych jezior w Europie w towarzystwie naszych wyjątkowych przyjaciół oraz z cennymi wiadomościami na temat historii Lecco i okolic, powracamy do Ojczyzny. Teraz już wiem jaki kierunek wybiorę po maturze. Do niedawna byłam niezdecydowana między medycyną, muzyką a teraz wiem, że chcę studiować języki we Włoszech, w Bergamo. Na początku podchodzę do nauki włoskiego sama, potem z pomocą mojego Taty, który przybliża mi włoską gramatykę. Nie poddaję się, nawet podczas przyswajania „congiuntivo” (tryb łączący), które sprawia mi trochę kłopotu. Na szczęście Babcia przychodzi mi z pomocą w porę. Niestety trudności w dostarczeniu dokumentów koniecznych do przystąpienia do egzaminu wstępnego na włoską uczelnię, przesłaniają na chwilę naszą radość. Niezawodny Aroldo interweniuje w tej sprawie osobiście w ambasadzie. W tamtych czasach, aby móc studiować we Włoszech trzeba było mieć zaproszenie włoskich obywateli. Krok po kroku udaje się załatwić dokumenty, a moje marzenie staje się coraz bardziej realne. Prawdopodobnie nie zdaję sobie sprawy z tego, co mnie jeszcze czeka. Nie wiem czy mój włoski jest na wystarczającym poziomie, aby podołać wymaganiom stawianym na uczelni dla Włochów. Ostatni wyjazd do Warszawy po brakujący dokument wymagany na Uniwersytecie w Bergamo i mogę spokojnie myśleć o egzaminie wstępnym. W mojej głowie rodzą się wątpliwości oraz strach i obawa przed tęsknotą, ale marzenie o studiowaniu w Bergamo jest silniejsze. Ambicja i myśl jak to kiedyś, w okresie Odrodzenia, Polacy wyjeżdżali do Włoch po wiedzę, dodaje mi skrzydeł i czuję że mogę wszystko przezwyciężyć. Najpierw matura, a potem już tylko perspektywa wrześniowego egzaminu w Bergamo. Nadchodzi wyczekiwany dzień egzaminu. Udajemy się do Bergamo w trójkę, mój Tata, Aroldo i ja. Słyszę jak inni płynnie mówią po włosku. “Co ja tu robię”, myślę sobie zatroskana. Dla studentów zza granicy przewidziano mniej niż 10 miejsc. Podczas egzaminu emocje opadają i czuję, że na pytania profesora odpowiadam bez lęku. Po zakończonym egzaminie zostaje mi obwieszczone: “Proszę udać się do sekretariatu po informacje, jakie dokumenty należy złożyć, aby zapisać się na uczelnię”. To wszystko chyba jest snem, ale widzę Arodla uśmiechniętego i pełnego ufności. Po około dwóch miesiącach przyjeżdżam do Włoch autobusem, aby stawić czoła mojemu wyzwaniu. Na miejscu czeka na mnie Aroldo i dalej udajemy się pociągiem do Lecco. Ciąg dalszy opowiadania w następnym numerze.

“Przzedstawienie i nie tylko”

0

Scena trzecia: EPILOG – Pokój, łoże, a na nim leżący człowiek: to Krzysztof Kolumb, samotny, opuszczony przez wszystkich, zmęczony i chory. Promienie światła zapalają się nad jego głową. Rozbrzmiewają dźwięki muzyki. Jesteśmy w Valladolid w Hiszpanii. Jest dzień 26 maja roku 1506.

KOLUMB: (Podnosząc się z trudem) A teraz znów plotka, że jestem ponoć synem Giovanniego Battisty Cibo z Genui; syn papieża! (Śmieje się) Ja synem Innocentego VIII! (Znów zaczyna się śmiać) Czegóż to ja jeszcze nie słyszałem na swój temat! Na przykład że szykując się do pierwszej podróży ponoć korzystałem z pochodzącej z 1485 roku mapy pewnego tureckiego kartografa o imieniu Pivirei lub Klivirej…, nie przypominam sobie teraz, na której zostały już naszkicowane i opisane nowe ziemie. Cóż! Dajmy spokój, lepiej się uśmiechnąć… Mógłbym przyznać jedynie, że do przedsięwzięcia pierwszej podróży natchnął mnie Marco Polo; po tym jak przeczytałem jego “Opisanie świata”; to tak! (Długa przerwa) Mój brat Bartolomeo, mój ojciec Domenico, moja matka Susanna, moja żona Felipa, moja przyjaciółka Beatriz, mój syn Fernando, moje przygody na morzu – dziś wszystko wydaje mi się daremne, tak jak daremne jest życie! (Muzyka cichnie) Ożeniłem się z Felipą, ponieważ ją kochałem, ale później w rzeczywistości żyłem obok Beatriz. Zdobyłem niewyobrażalne bogactwa dla Hiszpanii, a umieram w nędzy. Odkryłem nową ziemię, prawie raj, a musiałem go opuścić i pozwolić innym w nim zamieszkać. (Przerwa) Jeśli się jednak dobrze zastanowić, była w moim życiu rzecz trwała, prawdziwa i piękna: Miłość. Uczucie Miłości! Wyżalę się więc! (Długa przerwa) Król Ferdynand przyjął mnie chłodno po moim powrocie do Hiszpanii, po tym jak przeszedłem również długą chorobę podczas mojej ostatniej podróży, to on sprawił, że zacząłem rozważać sens życia, potępieńczo go szukać, stawiać sobie pewne zadania. I tak oto pod tym wpływem zacząłem unikać innych zamykając się w paradoksalnym odosobnieniu. I zatrzymałem się, aby rozważać marność i nicość wszelkich spraw. Wynik jest taki, że teraz jestem tutaj sam, zapomniany przez wszystkich, w ciężkiej sytuacji materialnej, wyniszczony fizycznie i moralnie; tutaj w Valladolid, gdzie nie pozostaje mi nic prócz śmierci, miejmy nadzieję, w stanie łaski Bożej. Tak, gdyż Bóg, biedak, nie ma nic wspólnego z tą sprawą. Wina leży całkowicie po stronie Życia. Bo takie jest Życie. Ono jest jak piękna pani: wzbudza twój zapał, uwodzi cię, ekscytuje, daje nadzieję, a potem, gdy najmniej się tego spodziewasz, pozostawia cię… przynajmniej pozostawia cię sobie samemu. Także moja matka, która wydała mnie na świat, tak jak i Życie, pozostawiła mnie, być może aby podążyć za swoją matką w zaświaty. Słowem Życie to piękna obietnica, która prędzej czy później cię rozczaruje. Sądzę jednak, że gdybyśmy się częściej przypatrywali, zamiast tylko widzieć, to, kto wie, być może nie narażalibyśmy się na pewne rozczarowania, na pewne niespodzianki. Naprawdę byłem osobą pełną zapału życia, bardzo ciekawą, bardzo silną, a jednak w pewnej chwili – mimo że z pewnym opóźnieniem i może z odrobiną łagodności, w porównaniu do tłumu innych istot ludzkich – życie w końcu na mnie spadło w całej swojej brutalności i oznajmiło mi, że mój czas upłynął. Mam na karku siedemdziesiąt długich lat, jest wiosna, pora kiedy cała przyroda się budzi, a ja powinienem zasnąć oddając się Śmierci? Kiedy na morzu zmierzałem ku nieznanemu pewnego dnia – przypominam sobie – poczułem, że Śmierć musi być trochę jak cel mojej podróży. I rzeczywiście, czy to bliska czy daleka, była przede mną i na mnie czekała. Jednak nawet wówczas, gdy tylko na horyzoncie pojawiał się ląd, chciałem się łudzić i pokładałem nadzieję w kolejnych wybrzeżach, w nieskończonym świecie z niekończącymi się celami. Wiedziałem jednak, że świat to kula, że świat jest skończony. Po opłynięciu go wraca się do punktu wyjścia: tak jak w Życiu które, w chwili Śmierci, w pewnym sensie prowadzi cię do ponownych narodzin. Tak więc rzuciłem wyzwanie i Życiu, i Śmierci, moim możliwościom i nieznanemu jednocześnie! “Jednakże człowiek taki jak ja, w służbie Hiszpanii, w służbie całego świata, nie może umrzeć, nie powinien umrzeć, nigdy nie umrze!” powtarzałem sobie. Tymczasem jestem tutaj pozbawiony sił, woli, stary i umierający. Czuję, że ten pokój, to łoże, te tkaniny z czerwonego aksamitu staną się nieuchronnie moją mogiłą. Uwięziony w tych murach, z dala od mojego oceanu, będę musiał tutaj zostawić ten mój świat – sam, opuszczony przez wszystkich. Mój stosunek do rzeczywistości zawsze był skomplikowany, gdyż miałem zbyt dużo fantazji i ducha przygody. A teraz chciałbym się łudzić, że nie umrę. Czuję się jednak jak bym był wydrążony. Niegdyś, gdy miałem jakiś problem w stosunkach z moją kobietą, z ludźmi w ogóle lub z Niebem, mówiłem sobie: “ Jeśli są problemy, nie ma pary, nie ma przyjaźni, nie ma mnie, nie ma Boga”. Prawdą jest, że to wszystko były umysłowe wypociny, ale wyrażały one pragnienie życia i walki mającej prowadzić do rozwiązania tych problemów. Dziś natomiast nie lękam się niczego, już w nic nie wierzę! Żyję w pokoju umysłu, umysłu, który, wiem dobrze, zawsze kłamie i który okłamuje tych spośród swoich posiadaczy, którzy nie wykształcili w sobie pewnej woli pokonywania własnych negatywnych skłonności, którzy podążają za inną wolą, wolą pokonywania konkretnych trudności, jedynie po to, aby zrealizować materialne cele; tego umysłu który, będąc właśnie rozumowy, z trudem zawierza się uczuciom i sprawom duchowym. Dziś jednak, muszę wyznać, boję się nieznanego, tego samego nieznanego, które kiedyś natomiast mnie fascynowało i które pobudzało całe moje życie. (Zastanawia się) Rodzimy się, poznajemy, poznajemy siebie, umieramy. Tak, umieramy, gdy stajemy się świadomi, że życie samo w sobie to klęska, rodzaj pokuty. I na nowo widzę ogromne fale oceanu, oślepiające światło słońca, dręczący mrok nocy, odległe ziemie, mewy, błękit, świty, zachody słońca, rozpacz i uniesienie odbijające się w oczach moich towarzyszy podróży. I na nowo słyszę ich krzyki strachu, ich okrzyki radości, pijackie pokrzykiwania, odgłosy morza, wiatru, burz, wioseł, drewna, żagli, długiej niekończącej się ciszy. I na nowo czuję silny zapach morza, bryzę na ciele, smak soli na wargach, nagłą panikę, szaloną radość, dławiący upał, nieznośne zimno. I oto żebrzę na Dworach Hiszpanii i Portugalii; oto kapryśna królowa Izabela, bracia Pinzón, igła kompasu, który tak nagle wariuje i wprowadza zamęt w mojej duszy, głowie i nerwach, oto Gwiazda Polarna, przyjaciel Diego, bunt, oto ląd w piątek 12-tego października, wyspa San Salvador i Kuba, hamak dzikusów, dzikusi którzy palą, ich papugi, złoto, ucieczka Pinzóna, Santa Maria utyka na mieliźnie i Diego, który pozostaje, aby rządzić zdobytymi ziemiami. Dzikusi przewiezieni do Hiszpanii jako niewolnicy. Ja zakuty w łańcuchy, odesłany do Hiszpanii wraz z moim bratem i upokorzony przed moimi towarzyszami, a następnie utrata tytułu wicekróla zdobytych ziem, wymuszona rezygnacja z wszelkich bogactw, mój zupełny upadek. Nic nie były warte godność, duma, szacunek i uwaga wobec innych! Warto było jedynie zaakceptować myśl o nicości i iluzoryczności wszelkich spraw – tego poczucia potrzebujemy, aby oddalić widmo śmierci przez cały ten czas, gdy tkwimy w tym przeklętym żywocie. Aby oddalić widmo śmierci, tej samej, która od urodzenia prowadziła mnie za rękę i która nigdy mnie nie opuściła i nie opuszcza do tej pory nawet na moment, nawet teraz gdy, pokonany, umieram. (Opada na łóżko bez życia. Światła gasną. Rozbrzmiewa ta sama muzyka co wcześniej)

C. COLOMBO

Trychologia – odkrycie włoskiego przemysłu kosmetologicznego

0

Magdalena Radziszewska

Italię bez wątpienia można nazwać kolebką piękna. I tym razem nie mówię o pięknie krajobrazów, architektury, czy też o światowej sławy włoskich markach i cenionym na całym świecie włoskim designie. Włochy to miejsce, w którym bardzo rozwinęła się dziedzina kosmetologii, czyli działu dermatologii zajmującego się leczeniem i pielęgnacją skóry. To właśnie tam narodziła się wciąż mało znana, ale niezwykle interesująca gałąź nauki – Trychologia, której istotę chciałabym Wam przybliżyć.

Jest to nowa i wciąż rozwijająca się dziedzina nauki z pogranicza medycyny estetycznej i dermatologii. Zajmuje się ona wszystkimi przypadkami wypadania włosów, które okazuje się być coraz częściej spotykaną dolegliwością na świecie. Źródeł tego typu problemu należy doszukiwać się zarówno w podłożu zdrowotnym, jak i niekorzystnych warunkach w jakich żyjemy. Do najczęstszych czynników powodujących kłopoty ze skórą głowy oraz wypadaniem włosów należą zanieczyszczone środowisko, stres oraz promieniowanie emitowane przez komputery i telefony komórkowe. Osobom, które borykają się z problemami „na głowie” często zaleca się specjalną dietę, bogatą w ryby morskie, orzechy, migdały, pestki dyni, czerwone mięso oraz nabiał. Wszystkie negatywne czynniki zarówno zdrowotne, jak i te środowiskowe sprawiają, że krew w skórze głowy krąży wolniej, w następstwie czego mieszki włosowe stają się „uśpione”. Pobudzić można je tylko dostarczając im odpowiednie substancje odżywcze.

Prekursorem trychologii był Enzo Formentini, profesor Uniwersytetu Bolońskiego, który poszukując alternatywnych metod leczenia schorzeń skóry głowy odkrył skuteczne metody kuracji tych dolegliwości. Profesor Formentini, bazując się na naturalnych składnikach, stworzył produkty, zawierające m.in. kwasy owocowe, proteiny, minerały, olejki i wyciągi z ziół, które tworzą zestawy substancji aktywnych, dobierane indywidualnie do każdego typu schorzenia.

Celem trychologii jest rozpoznanie przyczyn oraz typu schorzenia, które identyfikuje się za pomocą mikrokamery. Skórę głowy i włosy obserwuje się w 200-krotnym powiększeniu. W przypadku stwierdzenia choćby najmniejszych objawów choroby w mieszkach włosowych zostaje zastosowana kuracja, będąca połączeniem zabiegów trychologicznych oraz terapii medycznej.

Zapoczątkowana przez profesora Formentiniego trychologia powoli rozwija się także w Polsce. W większych miastach, takich jak Warszawa, Kraków czy Poznań powstało już kilka klinik trychologicznych, a zainteresowanie tą nową dziedziną wciąż rośnie. Trychologia to niezwykle skuteczna metoda walki z wszelkimi dolegliwościami skóry głowy oraz włosów. Często zdarza się, że udana kuracja pozwala pacjentowi na uniknięcie sięgania po bardziej radykalne środki walki ze schorzeniem, takie jak np. przeszczep włosów.

Jeśli chodzi o medykamenty i kosmetyki wykorzystywane podczas kuracji trychologicznych, prym wiodą wysokiej jakości produkty hiszpańskie i włoskie. Generalnie przemysł estetyczny w Polsce upodobał sobie przede wszystkim znane i docenione przez konsumentów włoskie marki, takie jak Sweet Skin System, Sculptura, czy Sweet Skin Solare. Pojawiają się nawet firmy, takie jak powstała w 1997 roku Italian Beauty, które zajmują się wyłącznie wprowadzaniem na Polski rynek kosmetyczny wysokiej klasy produktów najlepszych włoskich firm.

Muszę przyznać, że fraza „Bella Italia” wydaje mi się teraz trafna jak nigdy dotąd!

Il mio ricordo del maestro Franco Califano

0

Matteo Mazzucca

Ci siamo conosciuti in un ristorante di Roma quando avevo 20 anni. Ero stato invitato ad una cena da alcuni amici e mi ero ritrovato seduto al tavolo con il noto cantautore Franco Califano.

Franco mi colpì subito per la sua estrema schiettezza e semplicità. Simpatico, con gli occhi da furbo, ma molto sincero. Quando l’ho conosciuto aveva 60 anni, ma ne aveva già vissuti almeno 120. Proprio per questo lo chiamavano il “Maestro”. Oltre ad essere un grande artista, Franco era un uomo con una grande esperienza di vita.

Quella sera, durante la cena, ho avuto modo di parlare a lungo con Franco. Amava fare amicizia con i giovani. Era disponibile. All’epoca ero ancora uno studente universitario e della vita ne sapevo poco e niente. L’incontro con Franco Califano è stato sicuramente decisivo per me. La sua musica mi ha sempre ispirato ed è anche grazie a lui ed ai suoi consigli che ho deciso di fare il cantante.

Franco Califano era un grande cantautore ed un noto playboy della Dolce Vita romana. Autore di testi di brani bellissimi, aveva scritto canzoni di grande successo come “Un grande amore e niente più” con cui Peppino Di Capri aveva vinto il festival di Sanremo, “Minuetto” per Mia Martini, “Un’estate fa” per Mina, “La musica è finita” per Ornella Vanoni, “E la chiamano estate” per Bruno Martino. Aveva inoltre collaborato recentemente con i Negramaro e con Federico Zampaglione (Tiromancino).

Franco Califano se n’è andato il 30 Marzo 2013, all’età di 74 anni.

Come dice il testo della sua canzone “Un tempo piccolo”, Franco era nato “sotto le stelle”. Infatti, la mamma di Franco era a bordo di un aereo che sorvolava il cielo di Tripoli, quando le si ruppero le acque. L’aereo dovette atterrare d’urgenza per consentire al piccolo Franco di venire al mondo.

Mi piace pensare che se ne sia andato così come’era venuto: dal cielo.

In una recente intervista gli hanno domandato: “Se la tua vita finisse adesso che diresti?”. Franco ha risposto citando il titolo di una sua canzone: “Non escludo il ritorno”.

Ciao Franco!