Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 151

Ostuni, miasto do odkrycia

0

Aleksandra Szumilas

Mówi się, że podróże wzbogacają. Ja już sporo podróżowałam, ale są takie miejsca na świecie, które odwiedziłam i które na zawsze pozostały w moim sercu. Jednym z nich jest Ostuni, Białe Miasto w regionie Apulia na Południu Włoch, które wznosi się na trzech wzgórzach na wysokości 218 m.n.p.m.

Miasteczko jest znane wszystkim Włochom. Ale Polakom niekoniecznie. A wierzcie mi drodzy rodacy, warto je poznać! Podczas mojego pobytu we Włoszech, kilkakrotnie tam pojechałam i choć za każdym razem odkrywałam coś nowego, zawsze tak samo urzekała nie jedna rzecz: apulijskie morze.

Szczególnym elementem miasta, który od samego początku przyciąga, są białe budynki. Zawsze kiedy chcę wyjaśnić przyjaciołom jak wygląda Ostuni, porównuję je do greckiej wyspy Santorini tyle, że jest całe białe, bez błękitu. Jest to niewielkie miasteczko liczące sobie 33 tysiące mieszkańców, ale spacery po starym mieście pozostawiają niezwykłe wrażenie. Dla każdego turysty, podróż na Południe Włoch oznacza doświadczenie prawdziwego włoskiego życia. Przez rok mieszkałam w Mediolanie, a za każdym razem kiedy jechałam do Ostuni, z łatwością dostrzegałam różnicę. Staruszkowie, którzy piją spokojnie kawę w barach są zawsze gotowi na małą pogawędkę. Nikt się nie spieszy. I wszyscy się znają. Ale to akurat może być aspektem negatywnym: “obcy” w mieście jest od razu rozpoznawany. Ale to nie szkodzi, bo nie trudno jest zawrzeć nowe znajomości w Apulii.

Sercem miasta jest Piazza della Libertà, gdzie życie się nie zatrzymuje zwłaszcza w długie letnie noce. Światła z barów, dźwięki muzyki i ruch młodych dziewcząt w szpilkach sprawiają, że miasto tętni życiem aż do rana. A wszystko pod czujnym okiem Świętego Oronzo, patrona Ostuni i Lecce, który obserwuje miasto ze szczytu kolumny. Jedną z najstarszych demonstracji folklorystycznych w regionie Salento jest święto ku czci Świętego Oronzo. Choć tak naprawdę głównym patronem Ostuni jest Święty Biagio, a Święty Oronzo uznawany jest przez mieszkańców Ostuni patronem diecezji Brindisi i Ostuni w drugiej kolejności zaraz po Świętym Biagio, ale tak samo przez nich lubianym. Święto Orozno (24-27.08) charakteryzuje się historyczną kawalkadą ku czci Świętego przez najważniejsze ulice miasta. To właśnie kawalkada jest jedną z najstarszych sposobów oddawania czci świętym w Ostuni.

Godna uwagi jest pasja większości mężczyzn i kobiet w Ostuni: motocykle. W niedzielę wyjeżdzają na motocyklowe przejażdżki o ile pozwala na to pogoda. I przyznam sama, choć zawsze bałam się motocykli, że taka przejażdżka nad brzegiem morza to coś niesamowitego. W Ostuni istnieje także klub motocyklistów, którego członkowie od czasu do czasu organizują wspólne wyjazdy, czasami na dalsze trasy. Ostuńczycy dzielą także inną pasję: lubią dobrze zjeść. Aczkolwiek “dobrze” to mało powiedziane. Bo chyba nigdy wcześniej nie widziałam, że można aż tak zachwycać się kawałkiem dobrego mięsa. Wyjście do restauracji w Ostuni to swego rodzaju święto jedzenia z przystawkami, pierwszym i drugim daniem, deserem i litrami wina. Ja osobiście polubiłam tam owoce morza. Tak naprawdę w Ostuni nauczyłam się je doceniać. Pierwszy raz kiedy zobaczyłam talerz jeżowców, przestraszyłam się, ale wystarczyło 5 minut, abym nauczyła się doceniać ich smak. Wystarczyła jedna wizyta w Ostuni, abym nauczyła się doceniać wino, jedzenie i abym wiedziała, że muszę tam jeszcze wrócić. Bo jeden raz w Ostuni nie wystarcza.

Federico Barocci

0

Scena Piąta: FEDERICO BAROCCI.

Urbino 1603 rok. Pracownia FedericoBarocci.

MUZYK: (Zza sceny dobiega dźwięk instrumentu)

BAROCCI: Dlaczego uciekłem z Rzymu i schroniłem się w moim Urbino? (Krzycząc) Ponieważ rzymskie ulice stały się tak niebezpieczne, z tymi wszystkimi żebrakami, plebsem ze wsi, że podróżni zostali poproszeni przez władze o pozostawianie toreb pod opieką bankierów. Włóczenie się nocą po zaułkach ani trochę nie pozwala czuć się spokojnym. Nawet papież, podczas ceremonii, przed wypiciem z kielicha, musi użyć fistuły, retorty. Ale tak naprawdę schroniłem się w Urbino, ponieważ w Rzymie otruli mi… ciało, umysł i krew!

MUZYK: (Intonuje melodię)

BAROCCI: (Ze środka sceny) I teraz wszyscy przychodzą powiedzieć mi, że jestem chory, ponieważ, według nich żyję w moim ciele jak w jakimś podstępnym, nienadającym się do zamieszkania miejscu. Wszystkim łatwo się mówi! Ja czuję się źle w wyniku tego podstępnego i haniebnego otrucia. Jeszcze jak! (Pauza) Tutaj przynajmniej żyję w moim ciele, w sensie czuję się jak w domu! Tylko tutaj, w moim mieście, czuję się spokojny, ugoszczony przeze mnie, wewnątrz mnie, w miejscu, które mnie rozpoznaje i mnie w sobie mieści. I to pozwala mi eksperymentować w dobrym samopoczuciu, którym charakteryzuje się moja egzystencja, moje bycie na świecie.

MUZYK: (Intonuje melodię)

BAROCCI: Jestem synem i wnukiem rytowników i rzeźbiarzy. I nawet jeśli studiowałem sztukę mojego rodaka Raffaello i miałem kontakty z Michelangelo, z Vasarmi i z dynastią Zuccari, znaczącą dla mnie sztuką była ta mojego jedynego i prawdziwego mistrza: Correggio. W rzeczywistości, często w sztukach teatralnych, zawarłem powab i żywość kolorów właściwe temu malarzowi z regionu Emilia-Romania, dużo chętniej niż tragiczną 'zgrozę’ Michelangelo. A później, pomimo mojej chrześcijańskiej duszy, nie przedstawiałem i nie przedstawiam w sposób poważny przepychu kościoła, nawet jeśli wśród moich zleceniodawców był papież, bo moją intencją było i jest dotykać bezpośrednio dusz wiernych, wzbudzając w nich takie wzruszenie, które później często widziałem, i nadal widzę, jak zamieniało się w pobożność.

MUZYK: (Intonuje melodię)

BAROCCI: (Ze środka sceny) Czegokolwiek by się nie powiedziało, z pewnością nie przeżywam choroby jako wyboru życiowego, tak jak inni. Wie o tym dobrze mój uczeń Lilio, który zawsze był mi bliski! Jeżeli teraz odczuwam bóle brzucha a wczoraj głowy, to powtarzam, że to tylko dlatego, że zostałem otruty. Ale wszyscy się na ten temat wypowiadają: „Twoje odizolowanie się wprowadza cię w stan coraz większego niepokoju, stajesz się niemal sparaliżowany w sytuacji, w której wcześniej czy później zostaniesz uwięziony bez odwrotu. Jeżeli dalej będziesz żył w takim odizolowaniu skończy się na tym, że nie będziesz już mógł żyć własnym życiem. Ogarnie cię przygnębienie, gdy zorientujesz się, że nie jesteś już w stanie dłużej żyć, a wtedy przydarzy ci się, że znów zaczniesz pić, próbując ukoić ból i smutek. I tak pijąc jeden kieliszek wina za drugim zobaczysz jak znika też tych kilka złotych tarcz, które ci pozostały”.

MUZYK: (Intonuje melodię)

BAROCCI: Tutaj natomiast, na przekór wszystkim innym, to ja jestem tym, który tworzy. Jestem też portrecistą, rysownikiem i kwasorytnikiem. Moje życie jest barwne. A moje kolory to róż i błękit nieba, kolor pomarańczy, szarość umbryjskich kamieni i ochrowa czerwień sieneńskiej ziemi. Nie wierzcie, że porzuciłem Rzym z bólem! Rzym bliski mi przez obecność Caravaggio, Kardynała Cesare Baronio, Kawalera D’Arpino z braci Deo Gratias, Rubensa, Pomarancia. Dla Pippo Bono namalowałem „Objawienie Marii w Świątyni”, dla Oratorian „Nawiedzenie Najświętszej Marii”. Pójdzie zobaczyć moje „Zdjęcie z krzyża”, „Przeniesienie Chrystusa do grobu”, wszystkie są moimi dziełami! Ja maluję w taki sposób, żeby widz, który zbliża się do mojego obrazu, został od razu złapany niczym w sieć namiętności, nastrojów, spojrzeń, by wszystkie pożądane przeze mnie środki wyrazu zachęciły go do emocjonalnego uczestnictwa w chwili, w której utrwaliłem je na płótnie. Każde z moich dzieł ujrzało światło dzienne po bardzo długim i mozolnym upływie czasu, charakteryzującym się przemyśleniami i różnymi układami kompozycyjnymi, ponieważ zawsze starałem się osiągnąć najodpowiedniejszy sposób by móc jak najintymniej dotknąć istoty rzeczy i chwil. Moje postacie muszą wydawać się ożywione od środka, jakby od podmuchu wiatru, który przybywa by poruszyć draperie. A moje świetliste wibracje naprzeciw ciemnych niebios muszą wyglądać jak przebłyski burzy umysłu moich postaci.

MUZYK: (Intonuje medlodię)

BAROCCI: (Ze środka sceny) Ale teraz zostawcie mnie w spokoju! Zostawcie mnie samego! Mówię również do Was (Wskazuje na publiczność). Pamiętajcie, że my wszyscy jesteśmy we władaniu zła. I ten, który rządzi światem, który nie pozwala nam wybrać jak chcemy się urodzić, który nie pozwala nam wybrać chociażby choroby lub śmierci, to On zmusza nas często do bycia jego narzędziami: kiedy na przykład grozimy, napadamy lub zabijamy. Również natura jest na posługi zła. Przyjrzyjcie się katastrofom, klęskom głodowym, epidemiom. Czasem przychodzi mi na myśl, że mają rację ci od Reformacji, którzy twierdzą, że człowiek w pewnym sensie rodzi się z przeznaczeniem do potępienia lub zbawienia. To właśnie przeznaczenie i łaska pozbawiają człowieka wolnej woli!

MUZYK: (Intonuje melodię)

BAROCCI: Jeżeli ja mówię o tych rzeczach oznacza to, że znam „prawdę”. Z pewnością moja „prawda”, tak w życiu jak i w malowaniu, jest moją „prawdą”, tak jak czuje to moja natura. W rzeczywistości w moim życiu i malowaniu to ja jestem artystą wyszukanym i wrażliwym, ale śledzę też z uwagą wszystko i wszystkich. Na moich płótnach, jak już wcześniej powiedziałem, oddaję szczególną grę świateł, rozpływających i przenikających się form, lekkich i miękkich kolorów, jednakże preferuje kompozycje wesołe i strojne, przeładowane jedwabnymi tkaninami i zdobieniami, ale najbardziej kocham tworzyć kompozycje zatłoczone ludźmi i zwierzętami. Tak, zwierzętami…, czystymi duszami!

MUZYK: (Intonuje melodię)

BAROCCI: (Schodząc ze sceny) Oczywiście, życie jest męczące! Z biegiem czasu życie samo w sobie męczy każdego. Do tego odkrywamy, że nasza egzystencja zmierza ku końcowi właśnie wtedy gdy czujemy, że dopada nas to zmęczenie. Trochę jak wtedy, gdy odczuwamy obecność naszego serca, które zwraca na siebie uwagę, by zasygnalizować, że jest chore albo gdy zaczynamy bać się własnych lęków, co uzmysławia nam, że straciliśmy pogodę ducha. O tych i jeszcze innych rzeczach dobrze wie ten święty człowiek od Cesare Baronio, który w każdej chwili ma przed oczami śmierć. Jeśli nie miałby w sobie wiary, która go odnawia, dzięki której potrafi odnaleźć siebie… A jednak, pomimo mojego egoizmu podyktowanego w pewnych momentach obroną przed moim złym samopoczuciem, czuję, że Kardynał Baronio jest ze mną, jest po mojej stronie. Dowiedziałem się, że on często medytuje przed moimi obrazami u Świętej Marii w Vallicelli, nie wierzcie! Razem ze świętą duszą Pippa Bona (Pauza). Oni, oboje, oczywiście że są po mojej stronie!

MUZYK: (Intonuje melodię)

BAROCCI: Pippo Bono. Tak, ojciec Filippo Neri! Oto dlaczego przed porzuceniem Rzymu zdecydowałem się namalować na jego cześć kiosk zaraz obok jego antycznego kościoła San Gerolamo della Carità, medalion do powieszenia na rogu budynku, który znajduje się tu niedaleko. Jest to medalion podtrzymywany przez dwa kupidyny, z miniaturką namalowaną temperą na desce, która ma przedstawiać „Tego, który się chyli by pocałować stópkę Dzieciątka Jezus pod najsłodszym spojrzeniem Najświętszej Marii Panny”. (Schodzi ze sceny)

Europejski krok w przód Polaków!

0

8 czerwca Polska oszalała za sprawą Euro 2012. Pojawiły się flagi, chorągiewki ozdabiające samochody, wstążeczki, czapeczki i wiele innych biało-czerwonych symboli. Naród się zjednoczył, razem śpiewał i się bawił, a to wszystko po to, by nasze „Orły” odniosły sukces. I mimo że polska reprezentacja już osiem dni później pożegnała się z turniejem – pozostawiając żal w sercach kibiców – Polacy nadal cieszyli się atmosferą Mistrzostw Europy, bo Euro to nie tylko futbol, to także święto, zabawa, a w końcu olbrzymi rozwój kraju, który go organizuje.

Prawda jest taka, że zarówno dla Polski, jak i Ukrainy, przygotowanie tego wielkiego turnieju było czymś więcej niż organizacja tej samej imprezy przez Austrię i Szwajcarię w 2008 roku. Dla Polaków trwające niecały miesiąc rozgrywki piłkarskie były szczytem góry lodowej, która składała się z pięcioletnich przygotowań. Euro 2012 było impulsem do modernizacji infrastruktury, rozbudowy dróg i komunikacji oraz świadomości obywateli, że kraj, na który mamy w zwyczaju narzekać, potrafi wziąć się w garść i zorganizować wielkie europejskie wydarzenie. Bez Euro na taki skok gospodarczy musielibyśmy czekać jeszcze kilka lat.

Po Mistrzostwach Europy pozostają nam inwestycje, z których zadowoleni mogą być nawet eurosceptycy – nowe lotniska, nowoczesne dworce, rozbudowana sieć autostrad i dróg krajowych. A to z czym nie zdążyliśmy, ma być dokończone po Euro. Jednak kwestią sporną nadal pozostają stadiony i ich wykorzystanie po turnieju. Wszyscy wiemy ile kosztowały i jak dużo pieniędzy potrzeba na ich utrzymanie. Jak się okazuje, powstały one z myślą o przyszłości. Na przykład, na Stadionie Narodowym możemy znaleźć największe obiekty konferencyjne w kraju, które mogą przyciągnąć przedsiębiorców do organizowania imprez firmowych, spotkań biznesowych czy bankietów. „We wrześniu nie ma już wolnych terminów”, mówi rzeczniczka Narodowego Centrum Sportu, Daria Kulińska. Nie zapomnijmy również o organizacji koncertów Madonny czy Coldplay. Nie inaczej sytuacja wygląda we Wrocławiu, gdzie rozegrany zostanie mecz towarzyski między Brazylią a Japonią. Nie wiadomo jeszcze, co oprócz meczów piłki nożnej, będzie działo się na stadionach w Gdańsku i Poznaniu, ale wstępne projekty na pewno istnieją. To, czy stadiony zaczną same na siebie zarabiać czy będą obciążać budżety miast, okaże się już niedługo. Jeżeli to drugie, zapłacą za to Polacy.

Na wielkie korzyści wynikające z Euro liczyli hotelarze i restauratorzy. Podczas trwania turnieju wykorzystanie pokoi przekroczyło 90%, a najwyższe ceny (ponad 200 euro za pokój) osiągnęły hotele z Trójmiasta. Jednak mistrzostwa się skończyły i trzeba zacząć myśleć o tym, jak przyciągnąć do siebie podróżnych, skoro w Polsce na razie nie przewiduje się takiej fali turystów, jak podczas Euro 2012.

Ważnym aspektem współorganizacji Euro 2012, oprócz rozwoju infrastruktury i gospodarki, była promocja Polski na arenie międzynarodowej. Przyjechało do naszego kraju mnóstwo kibiców, którzy zobaczyli atrakcyjny kraj, doświadczyli prawdziwej polskiej gościnności, poznali sympatycznych Polaków i spróbowali regionalnego jedzenia. Przekonali się, że dawno wyszliśmy spod komunistycznej kurtyny, a w Polsce nie ma już po niej śladu. Zastali zmodernizowane państwo i miłą atmosferę. Dzięki temu aż co drugi odwiedzający Polskę obcokrajowiec deklaruje chęć szybkiego powrotu. Najbardziej zadowoleni z podróży do naszego kraju byli fantastyczni kibice z Irlandii oraz odwiedzający Wrocław Czesi.

Z pobytu w Polsce cieszyli się również sami piłkarze. „Fantastico Baltico”, pisał na swoim Twitterze Iker Casillas, który czas wolny spędzał z narzeczoną Sarą Carbonero nad Morzem Bałtyckim. Hiszpańskiego obrońcę, Gerarda Pique, odwiedziła Shakira, która skorzystała ze ścieżek rowerowych w Juracie, a z Opalenicy pod Poznaniem zadowoleni byli Portugalczycy.

Wielkim hitem wśród Polaków na Euro 2012 stały się strefy kibica, gdzie atmosfera była wręcz fenomenalna. Frekwencja i zadowolenie było tak zdumiewające, że fani futbolu domagają się powtórzenia tych atrakcji w czasie eliminacji do MŚ w Brazylii, które polska reprezentacja rozpocznie we wrześniu. Mimo dużego zainteresowania jest to zadanie niewykonalne ze względu na koszty, ale nikt nie wyklucza, że fan zony powstaną, gdy „Biało-Czerwoni” awansują do fazy grupowej Mundialu.

Polska w pełni wykorzystała przywilej organizacji Mistrzostw Europy. Mimo że nasi piłkarze nie wyszli z grupy, to my już ten turniej wygraliśmy, modernizując kraj przez ostatnie pięć lat, otwierając się na Europę a następnie przez 23 dni rozgrywek pokazując pozytywny wizerunek i miłą atmosferę. To wszystko składa się na zwycięstwo Polaków i ogromny skok cywilizacyjny. A efekty? Już widać pierwsze z nich: Europa zaczyna nam ufać i pozwala na organizację kolejnych ME. Tym razem w piłce ręcznej w 2016 roku!

 

Wysoki współczynnik rozwodów wśród młodych par w Polsce

0

Iwona Pruszkowska

W Polsce, jak i w całej Europie, instytucja rodziny jest coraz bardziej krucha i coraz mniej trwała, natomiast rozwody nie są rzadkością. Nie trzeba już podążać za przykładem Ferdinanda z komedii “Rozwód po włosku” Pietro Germi, aby uwolnić się od niekochanej już osoby. W obecnych czasach są państwa, w których aż połowa zawartych małżeństw kończy się rozwodem (taka sytuacja dotyczy między innymi Austrii, Czech, Norwegii, Luksemburga). Najwyższy odsetek rozwodów jest notowany w Hiszpanii, gdzie w 2005 roku zostały wprowadzone tak zwane rozwody ekspresowe. Fenomen rozwodów dotyczy Polski od lat 50. ubiegłego wieku, kiedy to prawo dotyczące małżeństw zostało zlaicyzowane (w 1945 roku) oraz Konkordat określający stosunki państwa z kościołem został zerwany przez władze komunistyczne. Nowe prawo wprowadziło instytucję separacji i spowodowało zwiększenie liczby rozwodów. Z danych GUS (Główny Urząd Statystyczny) wynika, iż w 2010 roku w Polsce doszło do 61.300 rozwodów wobec 228.337 zawartych małżeństw. Mimo iż w porównaniu z rokiem poprzednim liczba rozwodów minimalnie się zmniejszyła (w 2009 roku było ich 65.345) od kilku lat nieustannie wzrasta liczba rozwodów wśród młodych par (26,84 rozwody na 100 zawartych małżeństw). Od 1991 roku współczynnik prawdopodobieństwa rozwodu zwiększył się z 15% do 30% (wg danych pochodzących z projektu FAMWELL autorstwa Marty Styrc, opracowanego w Szkole Głównej Handlowej). Z wstępnych obliczeń wynika, iż w 2011 roku liczba rozwodów znów wzrosła, osiągając 65 tysięcy. Pomimo, iż decyzję o wstąpieniu w związek małżeński podejmują coraz to starsze osoby, a co za tym idzie decyzja ta powinna być dobrze przemyślana, w 2010 roku było aż 13.767 rozwodów par ze stażem małżeńskim wynoszącym 0-4 lata. Wśród głównych przyczyn rozwodów w Polsce są: niezgodność charakterów, długa nieobecność jednego z małżonków, zdrada i alkohol. Oczywiście jednym z czynników, który wpływa na zwiększenie liczby rozwodów jest tak zwane przyzwolenie społeczne. W przeszłości rozwód był czymś wstydliwym natomiast w obecnych czasach jest normalnością. Ponadto dla wielu młodych kariera zajmuje pierwsze miejsce w ich życiu i nie chcą oni w żaden sposób się poświęcać, by ratować relacje. Taki stan rzeczy wpływa oczywiście na życie dzieci. Według danych GUS w Polsce mieszka 52.165 dzieci (z których 6.972 nie ukończyło dwóch lat), których rodzice są rozwiedzeni. W szkołach podstawowych rzadkością staje się posiadanie pełnej rodziny. Z informacji uzyskanych dzięki kampanii społecznej zorganizowanej przez “Fundację Mamy i Taty” pod koniec 2011 roku wynika, iż 87% Polaków uznaje fenomen rozwodów za drugi co do ważności problem społeczny kraju (na pierwszym miejscu znalazła się narkomania, wskazana przez 91% Polaków). Dzięki przeprowadzonej kampanii świadomość konsekwencji rozwodów wśród Polaków zwiększyła się oraz wzrósł odsetek osób wg których większość osób rozwodzi się zbyt pochopnie. “Chcemy promować zaufanie, odpowiedzialność i zdolność do poświęceń jako źródło szczęścia osobistego i szczęścia małżeńskiego. Chcemy opowiadać młodym o wartościach, które nie są doceniane we współczesnym społeczeństwie” powiedział Paweł Woliński z fundacji.

Anastasi-Polska, dwumian doskona?y

0

Marcin Lepa

Jak się bawiliście? Mam nadzieje, że mistrzostwa Europy, które rozgrywane były na boiskach Wrocławia, Gdańska, Poznania i Warszawy podobały się wam. Tym bardziej, że Italia wyjeżdżała na wielki bój w Kijowie w znakomitych nastrojach. Warszawski półfinał był dla niej szczęśliwy…

Od poniedziałku 2 lipca polscy kibice żyli już jednak kolejnymi imprezami – walką Agnieszki Radwańskiej o podbój trawiastych kortów Wimbledonu i boisk siatkarskiej Ligi Światowej. A tu ponownie do akcji biało-czerwonych poprowadził Andrea Anastasi, szkoleniowiec z Poggio Rusco, niegdyś selekcjoner reprezentacji Włoch i Hiszpanii, mistrz świata i Europy. Już na polskiej ziemi trzykrotny medalista – mistrzostw Europy, Ligi Światowej i Pucharu Świata. Wszystko w 2011 roku. Naszym celem, celem Włocha był medal Ligi Światowej, a teraz – oczywiście – zdobycie krążka na igrzyskach olimpijskich.

– Tak, naszym celem jest medal. Musimy zachować pokorę i ciężko pracować, ale nasza gra jest coraz lepsza, a zwycięstwa nad Brazylią mogą tylko budować siłę grupy. Medal jest możliwy. Turniej olimpijski jest skomplikowany, ale jesteśmy przygotowani na walkę. Czasami nieszczęście, drobny pech mogą pokrzyżować szyki, ale trzeba być optymistą – przekonuje Anastasi.

W tych słowach można poznać całego Anastasiego: pokora, ciężka praca i wiara we własne siły. Taki obraz też rysuje się na łamach książki, która tuż przed igrzyskami ma zostać wydana wysiłkiem wydawnictwa Sine Qua Non. To kolejna biografia człowieka sportu na naszym rynku medialnym. Po Zlatanie Ibrahimoviciu i kilku gwiazdach futbolu przychodzi czas na trenera siatkarskiej reprezentacji. To rzadkość na naszym rynku. Książek sportowych nie jest za wiele, a jeśli już najczęściej dotyczą futbolu.

Po srebrnym medalu mistrzostw świata w Japonii w 2006 roku autobiografię wydał Argentyńczyk Raul Lozano, wówczas trener biało-czerwonych. Książka Aldo Pistellego opowiadająca o życiu Anastasiego ukazała się we Włoszech w 2010 roku. Nosiła tytuł „Anastasi racconta”. Teraz doczeka się premiery nad Wisłą.

Jaki jest więc Anastasi? To typowy „family man”, człowiek rodzinny, ciepły człowiek, który szybko znalazł język z siatkarskimi wybrańcami. Zarazem ma na tyle wielkie doświadczenie, że wie kiedy podnieść głos, kiedy rzucić butelką, kiedy skarcić podopiecznych.

– Nasz trener potrafi zaskoczyć. Niby jest spokojny, ale jak już wybuchnie, to drżyjcie wszyscy – śmieje się Łukasz Żygadło, rozgrywający reprezentacji Polski i włoskiego Trentino Volley, pytany o charakter szkoleniowca. Niby więc typowy Włoch, ale z okolic Mantui, więc o specyficznym charakterze.

– Ludzie urodzeni w tamtym regionie są niezwykle pracowici. On dziś zapytany, będzie miał już gotowy trening na pojutrze. Jego systematyczność cechuje całą jego karierę. Był jednym z pierwszych trenerów włoskich, którzy zaczęli zgłębiać tajniki przygotowania mentalnego grupy i poszczególnych zawodników – opowiada Ryszard Bosek, mistrz świata i także złoty medalista olimpijski z 1976 roku, jeden z największych siatkarzy w historii naszej reprezentacji.

– Znam go od wielu lat. Pamiętam go, jeszcze kiedy był zawodnikiem. Ponieważ był niższy od wielu graczy, wyróżniał się świetną techniką i niesamowitymi cechami wolicjonalnymi – mówi Bosek, były siatkarz klubu z Padwy. – Do tego był niesamowicie zadziorny. Miał twardy charakter, ale wszystko robił z myślą o drużynie.

Rzeczywiście – także w biografii Pistellego rysowany jest obraz niesamowicie uzdolnionego siatkarza, który już na boisku przejawiał talenty przywódcze. Szybko spożytkował je więc jako trener – najpierw drużyn klubowych w siatkarskiej Serie A, następnie w reprezentacjach Italii, Hiszpanii oraz teraz Polski. Wszędzie odnosząc sukcesy.

Te najważniejsze dla nas obecnie dotyczą siatkarzy z Polski. – Stajemy się coraz silniejsi jako drużyna. Doszło do nas dwóch świetnych zawodników: Michał Winiarski i Paweł Zagumny. Ich technika, doświadczenie działają na morale drużyny. Wierzę, że to da efekt podczas igrzysk olimpijskich w Londynie – opowiada nam Anastasi.

A złoto igrzysk to niespełnione marzenie nie tylko jego. Przecież nigdy w historii włoskiej siatkówki nie udało się stanąć na najwyższym stopniu podium. Anastasi był tego bliski z reprezentacją swego kraju, ale się mu nie udało. Teraz spróbuje z Polakami.

Wcześniej jednym z ostatnich testów był finał Ligi Światowej w Sofii, stolicy Bułgarii. To tutaj rozmawialiśmy z Włochem. – Przyjechaliśmy tutaj zwyciężyć. Jesteśmy w dobrej kondycji. Już trzykrotnie pokonaliśmy w tym roku Brazylię, a mimo to los ponownie nas z nimi skojarzył. To trochę niesprawiedliwe, ale postaramy się ich pokonać kolejny raz. Skoro już tyle razy poradziliśmy sobie z tym „diabłem”, to spróbujmy jeszcze raz – uśmiechał się Anastasi. Przed nim była próba złamania kolejnego tabu – Polacy nigdy nie wygrali Ligi Światowej, a jedyny medal tej imprezy wywalczyli w 2011 roku pod wodzą właśnie „Antka”, jak popularnie nazywany jest w naszym kraju Anastasi.

I udało się. Polacy w przepięknym stylu pokonali kolejno „Canarinhos” (3:2, dzięki czemu odprawili ich do domu), Kubę, Bułgarię i USA (po 3:0 we wszystkich trzech spotkaniach). Milion dolarów nagrody trafił w ręce biało-czerwonych.

– To wspaniałe uczucie – komentował w Sofii Anastasi, człowiek który zwyciężył w Lidze Światowej po raz piąty w karierze. Dwukrotnie triumfował jako zawodnik, dwukrotnie jako szkoleniowiec Italii, a teraz na ławce trenerskiej polskiego teamu. – Czuję się wzruszony. To wspaniały sukces, ale nie zapominajmy, że to tylko początek sezonu, a naszym celem jest medal igrzysk olimpijskich. Zwycięstwo w stolicy Bułgarii doda nam pewności siebie i pozwoli spokojniej przepracować pozostałe tygodnie – opowiadał nam Anastasi, kiedy jego podopieczni odbierali kolejne nagrody indywidualne, a chwilę później wskoczyli radośnie na najwyższy stopień podium.

W 2008 roku w Brazylii Ligę Światową wygrała reprezentacja Stanów Zjednoczonych, aby niedługo później sięgnąć po złoto olimpijskie w Pekinie. Teraz wielu wróży podobny scenariusz Polakom. – Macie świetny zespół, równy, w którym jeden siatkarz uzupełnia drugiego – ocenia Andrea Zorzi, niegdyś siatkarski mistrz, kolega z reprezentacji Anastasiego, a dziś dziennikarz telewizyjny i główny ekspert portalu internetowego FIVB.org, czyli światowej federacji siatkówki.

Jeśli nawet Zorzi, odwieczny krytyk naszej reprezentacji jest takim optymistą, to co dopiero Anastasi? On także widzi szansę na coś historycznego… Ale nic w tym dziwnego – „Antek” to pewny siebie, uśmiechnięty, pozytywnie nastawiony do życia człowiek – taki jest po prostu szkoleniowiec z okolic Mantuy. Chcecie poznać bliżej sympatycznego Włocha? Chcecie dowiedzieć się jak nieco przez przypadek zaczynał karierę trenerską? Jak z małego Poggio Rusco wydostał się na salony włoskiej, a potem światowej siatkówki? Dlaczego tak niewielki wzrostem wojownik grał w największych klubach z Półwyspu Apenińskiego? Sięgnijcie po opowieść Andrei Anastasiego, szkoleniowca – jakże chcielibyśmy tego wszyscy – przyszłych mistrzów olimpijskich… Ale cicho! Tego nie wolno nam chyba głośno mówić. Nie chcemy zapeszać.

Co innego jest natomiast pewne – jeśli niedługo chcecie ponownie przeżyć kibicowski karnawał nad Wisłą, zawitać do strefy kibica, śpiewać z tłumem radosnych fanów: „Polska, biało-czerwoni”, to przypomnijmy – w 2014 roku nad Wisłę przylecą najlepsze zespoły, aby walczyć w siatkarskich mistrzostwach świata. A biało-czerwonych w imprezie poprowadzi Andrea Anastasi…

W obliczu płci pięknej!

0

Francuski pisarz Jacques Lacarriere pisał: “… kim jest podróżnik? To ten, który w każdym odwiedzonym kraju, poprzez zwykłe spotkanie z innymi i zapomnienie samego siebie, rodzi się na nowo…”

Czasem znaczenie podróży na motocyklu nie pojmuje się w momencie dotarcia do miejscowości turystycznej czy kiedy zwiedza się jakiś zabytek, lecz podczas samej podróży.

Zawsze w opowieściach wielkich podróżników motocyklowych, usiłowałem odkryć i zrozumieć tajemnice ich niesamowitych i nieuniknionych spotkań, które miały miejsce w trakcie podróży dookoła świata.

Spotkanie z Anną Jaczkowską, motocyklistką i samotną podróżniczką, autorką dwóch książek: “Kobieta na motocyklu” i “Samotnie przez Bałkany”, fascynuje mnie z różnych powodów.

Wpadłem na ślad tej drobnej, wysportowanej blondynki, przez czysty przypadek, poszukując nowych szlaków przyszłych podróży podczas moich bezsennych nocy.

Będąc miłą i sympatyczną osobą, Anna szybko zaskakuje swoją pokorą i prostotą, opowiadając mi o niektórych ze swoich wypraw.

Anna uważa, iż każda wyprawa jest historią samą w sobie i że każda z nich przyniosła jej inne emocje i odczucia. Na przykład, wyjazd na Bałkany, który miał miejsce rok po tragicznej śmierci jej młodszego brata, sprawił, iż w momentach samotności zrozumiała, że nie udało się jej jeszcze uporać z przeżytą traumą. W wyniku braku interakcji, podróżnik odkrywa istotę samego siebie.

Pytam Annę, czy kiedykolwiek doświadczyła sytuacji zagrażających jej życiu, wynikających ze spotkań z niebezpiecznymi osobami. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu jedyna niebezpieczna historia, której doświadczyła, wydarzyła się w Rumunii podczas silnej nawałnicy. Anna, pędząc jakąś drugorzędną drogą, znalazła się nieoczekiwanie naprzeciwko wielkiej, nieokreślonej czarnej masy. Po chwili odkryła, że była to wielka krowa!

“Podróż do Argentyny wystawiła na ciężką próbę moją odporność na samotność, przebyłam setki kilometrów nie spotykając żadnej żywej duszy! Mój stan ducha w dużym stopniu uzależniony był od kraju, w którym byłam. W Argentynie było smutno, w Stanach, po tańcach do muzyki country, moja dusza była pełna radości i energii”.

Anna kocha sport. Poza motocyklizmem, uprawia również inne sporty, między innymi wspinaczkę czy kolarstwo.

Pytam ją więc jaki powinien być jej idealny partner. Wyjaśnia mi, że powinien być osobą tolerancyjną, która będzie w stanie pertraktować z jej silnym charakterem, lecz zrozumie również jej potrzebę samotności.

Bardzo chciałbym odbyć jedną podróż z tą motocyklową wonder woman, która pod kaskiem skrywa kobiecość i pokorę.

Obecnie Anna przygotowuje swoją trzecią książkę, dotyczącą wyjazdu do Ameryki, w której nie zabraknie anegdot i przeżytych historii.

Mam nadzieję, iż producenci motocykli zwrócą większą uwagę na fenomen mototurystyki, zamiast poświęcać się niebezpiecznym wyścigom gymkhana lub innym błahym i nieedukacyjnym inicjatywom.

 

“Cose distanti” Alessio Longoni. Symfonia dźwiękόw, symfonia przyjemności

0

Poeta-solista z Cagliari (Sardenia) debiutuje swoim nowym bardzo słonecznym albumem zatytułowanym “Cose distanti” [“Rzeczy odległe”]. Jego muzyka to mieszanka popu, rocka, new wave, elektroniki. Skontrastowana z jego niskim głosem i poetyckimi tekstami, mόwiącymi głόwnie o miłości, album zachęca do tańca, ale i do reflekcji. Liryki nasączone są filozofią Heraklita (“nic nie wraca, wszystko sie przekształca”), czy Tiziano Terzani (“nie we wszystkim jest sens”). Alessio analizuje naszą rzeczywistość, trochę naszą moralność, małe cele każdego z nas, co jak on “prześlizgują się” przez życie. Śpiewa o naszych marzeniach, pragnieniach, rozczarowaniach i ograniczeniach. To cudowna, wpadająca w ucho muzyka, album bardzo ludzki. Dźwięki, od greckiego popu do klasycznego brzmienia, zmieniają się jak nasz humor – to istna symfonia dzwiękόw, symfonia przyjemności. To idealna muzyka na lato. Śpiewająco polecam, nucąc: “Chciałbym, chciałbym odnaleźć siebie w tych kruchych odległościach bez lojalności, chciałbym, chciałbym odnaleźć ciebie w tej głupiej nierzeczywistej chwili”…

 

Le Castella. Eden, który możesz odkryć

0

Le Castella, część gminy na wyspie Capo Rizzuto, która rozciąga się na niecałe 9 kilometrów, jest jedną z najbardziej renomowanych miejscowości kąpieliskowych na kalabryjskim wybrzeżu Morza Jońskiego. Miasteczko zajmuje najbardziej wysunięty na południe z trzech półwyspów LAPIGI, którym historia starożytna przypisuje dzisiejsze miejscowości, takie jak Capo Cimiti, Capo Rizzuto i Punta Le Castella. Miejscowość ta jest znana z sugestywnej twierdzy aragońskiej, która dominuje nad zatoką z małej wyspy skierowanej ku stałemu lądowi. Twierdza ta, niedawno odrestaurowana, stała się jedną z największych atrakcji wybrzeża dei Saraceni, a także symbolem turystyki w całej Kalabrii. Z pewnością cały obszar Marchesato di Crotone był zamieszkiwany przez ludy antyczne już od czasów epoki żelaza. Jednak to dzięki Grekom zostały tu utworzone pierwsze małe miasta. W epoce antycznej obszar Le Castella był zamieszkiwali Krotonianie, którzy zajmowali się wydobyciem tufu z kamieniołomów. Być może to właśnie Krotonianie zabudowali pierwsze mury obronne, znalezione w naszych czasach w morzu, w okolicy twierdzy aragońskiej. Dziwna nazwa miejscowości pochodzi natomiast od terminu Castra Hannibali, czyli Zamki Hannibala (Castelli di Annibale), który prawdopodobnie zbudował siedem fortyfikacji obronnych dla swojej armii podczas odwrotu z Kartaginy. Wraz z upływem czasu dwie z trzech wysepek, które otaczały Le Castella, zostały zabrane przez morze wraz z Castra Hannibalis. Następnie w IX wieku przed Chrystusem miejscowość znalazła się pod okupacją arabską. Została odebrana przez Andegawenów dwa wieki później. To oni zbudowali tam pierwszą wieżę obserwacyjną, która obecnie jest częścią twierdzy aragońskiej. W XV wieku została przeprowadzona renowacja fortecy, która nieprzerwanie musiała odpierać różne ataki. W końcu w XVI wieku Hiszpanie wzmocnili twierdzę masywnymi kwadratowymi bastionami. Obszar otaczający Le Castella jest bogaty w historię i jedne z bardziej interesujących śladów archeologicznych w Kalabrii. Na północ od Le Castella znajduje się Capo Colonna, perła sztuki i historii z Parkiem i Muzeum Archeologicznym, w którym znajduje się Wieża Nao i mały antykwariat. Jeszcze dalej na północ od Capo Rizzuto e Capo Colonna znajduje się Crotone, miejsce pełne historii i kultury, w którym znajdziemy liczne muzea archeologiczne wraz ze znaleziskami z epoki antycznej o nieocenionej wartości oraz hiszpański zamek Karola V, jedna z największych budowli militarnych w Europie. Wśród najlepszych miejscowości kąpieliskowych Kalabrii, mała Le Castella, pulsujące serce urwistego Wybrzeża dei Saraceni, gości swoich turystów w zróżnicowanych i nowoczesnych ośrodkach: od małych i wygodnych Bed & Breakfast po wielkie „Villaggio all inclusive”.

Le Castella jest siedzibą Riserva Marina (Rezerwy Morskiej) Capo Rizzuto. Gastronomia obszaru Marchesato Crotonese charakteryzuje się kuchnią niezbyt zróżnicowaną, lecz pełną zdecydowanych smaków. Królem przypraw jest tutaj czerwone, pikantne peperoncino. Często są stosowane produkty naturalne, takie jak cykoria, szparagi, szczypiorek i koper włoski.

Oto niektóre z typowych dań kuchni krotońskiej: Sardella (narybek małych rybek, między innymi sardynek, sardeli, makreli, ostroboków itp., doprawiony solą i pieprzem, posypany czerwonym pikantnym peperoncino, które tworzy uboższy rodzaj kawioru), Cavateddri (rodzaj gnocchi wyrabianych na specjalnej wiklinowej plecionce), Maccarruni (rodzaj krótkich maccheroni, wyrabianych przy użyciu specjalnego narzędzia), Sazizze (kiełbasa wieprzowa, pokrojona w plastry, z koprem włoskim i czerwonym peperoncino), Pipi e Papaie (dodatek na bazie przysmażonej papryki i ziemniaków), Quadaru (zupa rybna, typowa dla tego obszaru, przygotowana z ugotowanych w glinianym naczyniu („quadaru” ) ryb z raf koralowych), Pitta (ciastko typu pasta sfoglia z migdałami i suszonymi winogronami), Crustuli (słodkie gnocchi, smażone na oleju a następnie polane miodem, przygotowywane zazwyczaj w okresie bożonarodzeniowym), pecorino Crotonese (owczy ser, charakterystyczny dla tego regionu, który otrzymał znak ochrony produktów regionalnych w Unii Europejskiej). Co się zaś tyczy win, obszar ten jest bogaty w wysokiej klasy winnice położone na północ od Crotone. Typowymi winami z tego obszaru są Cirò Melissa i Val di Neto.

W niewielkiej odległości, na obszarze chronionym Parku Narodowego Kalabrii, możemy odnaleźć Coca della Fossiata: największy i najbardziej interesujący kompleks leśny z Sila Grande. Mamy tutaj do czynienia z typowymi górskimi krajobrazami parku Sila, pokrytymi gęstym lasem piniowym, charakteryzującym się drzewami o szybkim wzroście, które mogą osiągnąć do 40 metrów wysokości a których pnie mają nawet 2 metry średnicy. Z kory tych drzew produkowano pachnącą esencję, która była używana do produkcji perfum. Żywica tych pinii była nazywana „pece brezia”. W środku tego krajobrazu rozciągają się szerokie i słoneczne pastwiska. Mówiąc w skrócie, tym, co czyni z tego obszaru prawdziwy raj na ziemi, jest fakt iż w przeciągu kilkuminutowej jazdy samochodem można korzystać z dobroci morza i złotych plaż, grać w golfa na polu z osiemnastoma dołkami, uprawiać trekking, zbierać grzyby czy też zjeżdżać ze szczytów obaszaru Sila.

Projekt „Le Castella resort & spa” narodził się na przykładzie pozytywnego doświadczenia villaggio „Il Tucano”, którego właściciele dali gościom możliwość odkrywania niezapomnianych pejzaży i doświadczania niecodziennej atmosfery poprzez niepowtarzalne wakacje, oferowane usługi i samo piękno projektu.

Zmieniające się przestrzenie zachęcają ludźmi do dialogu z architekturą, biorąc pod uwagę ich potrzeby i marzenia. Budowle sprawiają, iż to, co zewnętrzne komunikuje się z tym, co wewnętrzne. Zmienne środowiska, w których nie ma żadnej hierarchii i w których można odnaleźć harmonię miejsc i ich rytuałów. Środowiska, w których czas wolno płynie, środowiska przyjazne, wzburzone i wciągające.

Ten, kto chce znaleźć się w tym Raju na ziemi może zakupić apartament marzeń (cztery do wyboru, każdy z tarasem), poprzez stronę http://www.lecastellaresort.com.

“La Dolce Vita” w Wenecji!

0

Michał Rogoziński i Waleria Pękalska

Jaka jest dzisiejsza Wenecja? Czym zachwyca, czym kusi, czym zaskakuje? Będąc w tym niezwykłym mieście można poczuć się jak w jednym z impresjonistycznych obrazów Moneta. Wielość barw rozmytych w tafli wody, bogactwo pięknej architektury oraz różnorodność kształtów pochłania nas całkowicie. W Wenecji miesza się to, co realne i codzienne z tym, co egzotyczne i abstrakcyjne. Każdy dzień zachwyca i zaskakuje.

Wenecjanom, choć poruszają się pieszo, daleko do określenia szczurów lądowych. Podobnie jak ich miasto, muszą stawić czoła wielu przeciwnościom. Przemieszczanie się wśród ciasnych uliczek, pokonywanie dziesiątków mostów oraz podróż przez falujące wody laguny w vaportetto to codzienność. Po kilkunastu latach mieszkania w Wenecji wycieczka na czterotysięczny szczyt w Ameryce Południowej nie będzie dla nas wyzwaniem. Nie bez powodu symbolem miasta jest Lew symbolizujący siłę i męstwo. Polak po kilkudniowym miejskim maratonie między muzeami i galeriami o godzinie 19 pada na łóżku trupem nie mając siły przełknąć ani kęsa kabanosów które ze sobą przywiózł na wszelki wypadek. Wenecjanin wraca z pracy, bierze butelkę wina i idzie się bawić. Dla osób odwiedzających Wenecję, nietypowy sposób poruszania się z początku jest nowym, ciekawym doświadczeniem, z czasem jednak staje się uciążliwy. Dla mieszkańców to rutyna, styl życia który wzmacnia każdego dnia. Największym zmartwieniem są acqua alta, czyli fale groźnych powodzi spowodowanych coraz częstszymi i wyższymi przypływami wód laguny oraz opadaniem fundamentów budynków, które mogłyby doprowadzić nawet do całkowitego zniszczenia miasta. Aby temu zapobiec realizowany jest projekt MOSE, który zakłada utrzymanie w lagunie stałego poziomu wody.

Wenecja jest idealną przystanią dla miłośników kultury i sztuki. Oprócz tak znanych obiektów jak Plac św. Marka, pałac Dożów czy most Westchnień, bez wątpienia należy również zobaczyć kolekcję Peggy Guggenheim, która mieści się w Palazzo Venier dei Leoni Dorsoduro przy Canal Grande. Peggy była amerykańską kolekcjonerką szczególnie zainteresowaną sztuką współczesną, dlatego też w jej zbiorach możemy oglądać największe perełki artystów XX wieku.

Podczas pobytu w Wenecji nie można zapomnieć o innych, równie pięknych, wyspach laguny. Jedną z najciekawszych jest położona niedaleko, Murano. Choć wyspa jest bardzo mała, bo tylko około 5 km2, to jej pracownie artystyczne mieszczą w sobie ogrom cudowanych wyrobów ze szkła. Historię tradycji szklarskiej możemy prześledzić w Muzeum Szkła- jedynym takim muzeum we Włoszech i jednym z nielicznych na całym świecie. Z kolei w lokalnych sklepach z łatwością znajdziemy murańskie rękodzieła; głownie przedmioty użytkowe lub biżuterię. Wystarczy tylko jedno popołudnie, aby przemierzyć wzdłuż i wszerz całą wyspę.

Kierując się na południowy wschód od Murano dotrzemy do kolejnego urokliwego miejsca, którym jest Lido. Pięknymi krajobrazami wyspy najlepiej cieszyć się podczas rowerowej przejażdżki (wypożyczalnie można znaleźć bez problemu!). Na dwóch kółkach szybko trafimy na rozległą Plażę Wenecjan. To miejsce, zapewne zalane tłumem turystów latem, wiosną jest spokojne i beztroskie. Brzegiem morza przechadzają się pary, dzieci zbierają muszelki, a niektórzy, pomimo dość niskiej temperatury wskakują do wody. Nic dziwnego, że tak sielankowe miejsce od zawsze przyciągało literatów i artystów. Mieszkali tam między innymi Thomas Mann, laureat literackiej nagrody Nobla oraz George Gordon Byron, jeden z największych angielskich poetów i dramaturgów. Uwieńczeniem nadmorskiej idylli będzie lampka Spritza, lokalnego drinka, oraz kawałek idealnej włoskiej pizzy.

Wenecja to jednak nie tylko leniwe spacery po muzeach, to również emocje zaciekłej rywalizacji. Właśnie takie uczucia towarzyszyły nam podczas tegorocznych regat America’s Cup, które odbywały się w tym wodnym mieście. Uczestnicy imprezy zostali powitani w prawdziwie włoskim stylu. Stół, przy którym zasiedli zawodnicy oraz goście liczył około 600m długości i pomieścił 600 osób! Nic dziwnego w końcu rozciągał się na jednej z najdłuższych ulic miasta- Giuseppe Garibaldiego. Nie obyło się bez wina oraz tradycyjnych weneckich dań takich jak “sarde in saor” (ryby z ośćmi w cebuli a ‘la polski śledź), “baccalà mantecato” (krem ze sztokfisza z polentą), ośmiornicy zmiksowanej razem ze swoją czarną substancją obronną). Krótko mówiąc przygotowany przez restaurację OSTE jadłospis zachwycił wszystkich. Iście wenecjańska siesta zakończyła się wspólnym śpiewaniem przy dźwiękach gitary oraz mocnym espresso.

Regaty poza laguną odbyły się 17 maja. Wenecjanie, aby oglądać pasjonujące potyczki jednych z najlepszych żeglarzy świata, wsiedli na swoje łodzie, gondole, skutery wodne i wypłyneli w morze. Zabytkowa zabudowa stanowiła malownicze, kontrastowe tło dla najnowocześniejszych katamaranów biorących udział w wyścigu. Na szczęście, kapitan Pietro Tosi zgodził się gościć nas na swoim statku, dzięki czemu i my mieliśmy szansę obserwowania z bliska tych emocjonujących zawodów. Całe regaty America’s Cup potrwały do 20 maja. W tym czasie turyści mogli śledzić kolejne wyścigi nawet z Placu Św. Marka. Tegorocznym zwycięzcą został Energy Team z Francji. Hasło regat brzmi „The best sailors. The best boats”. Po rozegranych zawodach w Wenecji dopisanie „The best places” byłoby najwłaściwsze.

EURO 2012: Nie zainwestowaliśmy wiele w piłkę i rozrywkę, lecz w rozwój kraju

0

Dotarliśmy w końcu do pierwszego gwizdka na Stadionie Narodowym. Czeka nas gromny sprawdzian pięcioletnich przygotowań. Co udało się zrealizować w kontekście Euro 2012, a czego jednak nie będzie? Czy Polska dzięki międzynarodowemu turniejowi zanotowała wysoki skok ekonomiczny i gospodarczy? Odwiedzi nas ponad milion kibiców, czy będą chcieli kiedyś ponownie spędzić wakacje w naszym kraju? Na te pytania specjalnie dla GI odpowie dyrektor ds. komunikacji spółki PL.2012, Mikołaj Piotrowski.

Ekonomiści „Ernst & Young” i „Oxford Economics” określili Polskę mianem „gwiazdy regionu” pod względem gospodarczym i ekonomicznym. Myśli pan, że to trafne określenie czy jednak wygórowane?

Myślę, że to jest przede wszystkim bardzo dobry czas dla Polski i nie mówię tutaj tylko o czerwcu 2012 roku, ale o tym, co działo się przez ostatnie kilka lat. Rzeczywiście, w tych trudnych czasach dla europejskiej gospodarki, Polska wyróżnia się na tle pozostałych państw Europy, a to dlatego, że realizuje w tym momencie największy proces modernizacji. W 2007 roku, dostając prawo do organizacji Euro 2012 razem z Ukrainą, z jednej strony złożyliśmy pewnego rodzaju obietnicę Europie, a z drugiej mieliśmy duże oczekiwania wobec samej Polski i tego jak może się zmienić. Proszę pamiętać, że my jako gospodarz mieliśmy dużo więcej do wykonania, szczególnie na poziomie infrastruktury, niż poprzedni organizatorzy Mistrzostw Europy. Ostatnio rozmawiałem z kolegą ze Szwajcarii i spytałem, co w kontekście Euro musiała zrobić Szwajcaria. Odpowiedział, że musieli dobudować jakiś jeden zjazd autostrady. Jak widać, zupełnie nie można tego porównywać, bo Polska jest dzisiaj największym placem budowy. Zainwestowano 95 miliardów złotych, a tylko 4,5% z nich to inwestycje stadionowe. Lotniska, dworce, linie kolejowe, autostrady nie powstały tylko z myślą o Euro, ale o przyszłości.

Czy ci, którzy przyjadą, będą chcieli ponownie nas odwiedzić? Polska ma szansę na „efekt barceloński” po zakończeniu Euro?

Pamiętajmy o tym, że dla kibica najważniejsza będzie obsługa, serwis, informacja i atmosfera, dlatego od momentu, gdy zaczęliśmy przygotowania, mocno koncentrowaliśmy się z naszymi partnerami na przygotowaniu jakości obsługi, bezpieczeństwa, opieki medycznej, zarządzania transportem… Te wszystkie rzeczy, które kibic rzeczywiście odczuje i będzie zwracał na nie uwagę. Od dobrej organizacji zależy miłe doświadczenie naszych gości, a to z kolei wpływa na wizerunek kraju po Euro 2012. Mówimy o bardzo prostym efekcie. O tym, żeby Włoch, Holender, Niemiec, Hiszpan, Chorwat czy Rosjanin wrócili do swoich krajów i powiedzieli: „słuchajcie, byliśmy w Polsce. To fajny kraj, ludzie, atmosfera. Odwiedzimy ich ponownie.” „Efekt barceloński” jak najbardziej jest możliwy.

No właśnie – atmosfera. Będzie zupełnie inna niż spodziewa się brytyjska BBC?

Fascynuje mnie fakt, że po tym, jak my weszliśmy w polemikę z tym reportażem, w Europie pojawiła się debata i różne głosy, które wątpiły w 100% rzetelność tego materiału. Dzisiaj z dużym zainteresowaniem czytałem felieton jednego z czołowych irlandzkich dziennikarzy, który bywał w Polsce. Był zszokowany reportażem BBC, stwierdził, że trzeba chcieć znaleźć takie rzeczy, a w Polsce o to coraz trudniej, bo jako gospodarz tak dużego turnieju, włożyliśmy mnóstwo energii, aby zminimalizować patologie na stadionach.

Wiem, że spółka PL.2012 zaprosiła do Polski Sola Campbella, który nawoływał, aby na Euro 2012 nie przyjeżdżać, bo można wrócić w trumnie.

Po pierwsze, cieszę się, że dzielimy z Solem Campbellem wizję tego, co trzeba wspólnie robić, aby przeciwdziałać agresji na stadionach. Po drugie, z tego co się orientuję, jego wypowiedź dotyczyła Ukrainy, ale reportaż w złym świetle przedstawiał także Polskę. Zaprosiliśmy Sola Campbella, ale nie wiemy, czy przyjedzie. Chciałbym, żeby się pojawił. Jestem przekonany, że gdyby do nas przyjechał, to zmieniłby opinię o naszym kraju.

Autostrady – ważna część komunikacji podczas Euro 2012 – ale ciągle nie w pełni gotowa. Odcinek C na A2 połączy Warszawę z Łodzią jeszcze przed startem turnieju?

Jest wielka szansa, że odcinek C na autostradzie A2 będzie gotowy. Ciągle czekamy na informację Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Jednak nie mogę się zgodzić, że autostrady będą najważniejszą częścią transportu. Jeśli przyjrzymy się dokładniej pierwszej fazie turnieju, w której mamy Greków, Włochów, Hiszpanów, Chorwatów, Irlandczyków, Rosjan – to zdecydowanie przeważa tutaj transport lotniczy. Za bardzo koncentrujemy się na 20 km odcinka C, zapominając, że powstało ponad 800 km dróg i autostrad.

Pociągi…

Będą ważnym aspektem komunikacji, ponieważ kibice, którzy przylecą samolotami, potem będą się przemieszczać pociągami. Tu najważniejszym elementem jest czas przejazdu pomiędzy miastami-gospodarzami i ten czas w Polsce będzie wynosił od trzech do ponad pięciu godzin (Warszawa– Wrocław). To są czasy, jakie akceptują kibice.

Wybudowaliśmy nowe stadiony, lotniska, hotele, autostrady (chociaż nie wszystkie odcinki udało się skończyć). Te inwestycje są raczej pozytywne, a mimo to pojawiają się głosy, że Euro to pieniądze wyrzucone w błoto. Co chciałby Pan przekazać przeciwnikom Euro w Polsce?

Przeciwnicy będą zawsze, bo Polska to kraj, w którym otwarcie rozmawia się na tematy pasjonujące, ale i też drażniące. To naturalne, że mogą być różne opinie. Co chciałbym przekazać? Na Euro nie wydajemy ani złotówki, bo to nie jest inwestycja w turniej, piłkę czy zabawę. My inwestujemy pieniądze świadomie i rozważnie w rozwój kraju. A to ciągnie za sobą wiele pozytywnych konsekwencji.

Jak Pan sądzi, czy po zakończeniu Euro 2012 nowe obiekty będą same na siebie zarabiać czy będą obciążać budżety miast, jak miało to miejsce w Portugalii po 2004 roku?

Nasze stadiony dostały szansę na to, aby prowadzić biznesowe życie po turnieju. Portugalia to trochę inna historia. Pamiętajmy, że tam powstało aż 10 stadionów o pojemności ok. 40 tysięcy miejsc w miejscowościach, które zamieszkuje 80 tysięcy osób. W Polsce nie ma stadionów, są wielofunkcyjne areny, dla których sport nie jest jedynym źródłem zarobku. Mają one przestrzeń komercyjną, którą będą wynajmować. Już teraz są jednymi z najpopularniejszych miejsc w miastach-gospodarzach, szczególnie Stadion Narodowy.

Jakie jest Pana zdaniem symboliczne miejsce inwestycji na Euro?

Połączenie kolejowe Okęcie – Stadion Narodowy. Wyobraźmy sobie sytuację, że przykładowo kibic ze Szwajcarii przyjeżdża na mecz do Warszawy, a my ściągamy tabliczki z napisami informacyjnymi. Pomimo tego czuje się jak w domu, bo opuszcza samolot na Okęciu i koleją swobodnie przedostaje się na wielofunkcyjny stadion, gdzie niedawno stał paskudny bazar. Cztery lata temu nikt nie wierzył, że powstanie Stadion Narodowy, a on jest i 8 czerwca Polacy pokonają tam Greków.