Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155
kcrispy-baner-1068x155

Strona główna Blog Strona 17

JAROSŁAW MIKOŁAJEWSKI „SYRAKUZAŃSKIE”

0

Syrakuzańskie to złożone dzieło, esej i zarazem oryginalna forma dziennika z podróży, zawierającego refleksje-rozważania Jarosława Mikołajewskiego, wszechstronnego, intelektualisty: italianisty, poety, pisarza, tłumacza, publicysty.

Dziennikarska ciekawość i wewnętrzna
– potrzeba prowadzą go na Sycylię, gdzie pragnie uczestniczyć w swego rodzaju tajemnicy, jaką jest ludzka wędrówka, w tym przypadku chodzi o wędrówkę 46 migrantów z Sea-Watch w maju 2019 r., autor wyraża też tęsknotę za ich szczęśliwym przybyciem do Syrakuz. Do tych samych Syrakuz, gdzie
1 prawie dwa tysiące lat wcześniej, wiosną 61
– roku, przybył apostoł Paweł, którego wie-
ziono do Rzymu, na sąd przed trybunałem Cezara. Tak naprawdę nie wiemy, czy Paweł mógł zejść ze statku. Ale gdyby on lub
y jego towarzysze to zrobili, co zobaczyliby
w Syrakuzach? Na to pytanie odpowiada
ą Mikołajewski, który zabiera nas w duchową
y podróż w czasie i przestrzeni, pomiędzy
reminiscencjami literackimi (na pierwszym
, miejscu Iwaszkiewicz, ale także Karasek,
Hartwig, Szymborska, Miłosz, Camilleri
i nawiązania do Vittoriniego) i muzycznymi (Szymanowski), żeglu- jąc po historii (wypędzenie Żydów po ostatecznej rekonkwiście hiszpańskiej) i micie (znowu Karasek), malarstwie (ikonicznym, tu Caravaggio)ipoezji,posycylijskośćicharakterystycznymdlaniej fascynacjom, których esencję znajdujemy w wierszu Syrakuzy, ze wstępem w ewangelicznym stylu, prawdziwy pean na cześć morza, prawdziwy motyw przewodni całej narracji.

Tłumaczenie pl: Agata Pachucy

MEAL PREP: SPRYTNY SPOSÓB NA ZDROWĄ DIETĘ

0

Meal prep to przygotowywanie posiłków z wyprzedzeniem. Termin ten pochodzi od angielskiego „meal preparation” i oznacza mądry sposób na poradzenie sobie z dietą w nadchodzącym tygodniu bez narażania się na niespodziewane nadejście głodu i podjadanie.

W praktyce, przez „meal prep” rozumie się praktykę poświęcania kilku godzin na przygotowanie posiłków, które spożywamy w ciągu kolejnych kilku dni. Jest to bardzo pożyteczny sposób na przestrzeganie zbilansowanej diety, poprzez optymalizację czasu i redukcję marnowania żywności.

Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się skomplikowane i nudne. Może pierwszych kilka razy takie rzeczywiście będzie, jak wszystkie dobre nawyki, również meal prep wymaga pewnego wdrożenia. Cała początkowa trudność będzie tkwiła w umiejętności organizacji. Ale jak już znajdzie się własny rytm, zwycięży satysfakcja z utrzymywania dobrej diety każdego dnia, zwłaszcza wtedy, gdy wraca się do domu zmęczonym i bez chęci do robienia czegokolwiek.

Korzyści jest wiele i są niezwykle cenne. Przestrzeganie zróżnicowanej i zbilansowanej diety – planowanie menu z wyprzedzeniem pozwala rozłożyć porcje na każdy posiłek. Oszczędzanie czasu i pieniędzy – rzadsze wizyty w supermarkecie i przygotowanie różnych dań w tym samym czasie, a także optymalizacja zużycia sprzętów gospodarstwa domowego. Mniej marnotrawstwa – zakupy stają się bardziej konkretne, a ilość produktów dopasowana do ich zapotrzebowania w danym posiłku. Organizacja i planowanie posiłków dotyczy każdego: tych, którzy zjadają posiłek w szkole lub w pracy, czy wracają późno do domu, a także osób, które pragną zadowolić gusta wszystkich członków rodziny.

Jak działa meal prep w praktyce? Wszystko można podsumować w trzech słowach: planowanie, gotowanie i przechowywanie. Przede wszystkim, zastanówcie się nad organizacją waszego tygodnia, żeby przemyśleć, ile posiłków tak naprawdę musicie przygotować. Czy są dni, kiedy macie więcej czasu, żeby coś ugotować? Lub czy macie jakieś plany na jedzenie poza domem? Stworzenie schematu pozwoli na lepszą organizację.

Kontrolujcie spiżarnię i lodówkę, żeby zweryfikować ilość produktów, których termin ważności niedługo minie: wykorzystajcie je w pierwszej kolejności do waszych dań. Następnie zajmijcie się sporządzeniem jadłospisu na nadchodzący tydzień: jeśli nie macie pomysłu od czego zacząć, poszukajcie przepisów online, na pewno znajdziecie tam mnóstwo inspiracji. Zasadniczo, reguła zdrowego posiłku zakłada, że każde danie (śniadanie, obiad, kolacja) będzie składało się w połowie z owoców lub warzyw, w 1⁄4 z produktów pełnoziarnistych i w 1⁄4 z dobrej jakości białka, do czego można dodać małą porcję zdrowych tłuszczów (oliwa z oliwek, olej lniany, nasiona oleiste, krem z suszonych owoców). Różnorodność nie oznacza jednak jedzenia każdego dnia czegoś innego: w ciągu tygodnia można jeść te same dania albo łączyć główne składniki w różnych wariacjach, np. przyprawione w inny sposób lub z innymi warzywami. Można również po prostu gotować posiłki w podwójnych porcjach i zjadać je następnego
dnia: ale tylko, jeśli jesteście pewni, że nie ulegniecie pokusie zjedzenia wszystkiego naraz. Możecie przygotować cały posiłek w całości, od razu gotowy do spożycia lub przygotować tylko główny składnik dania, a o dodatkach pomyśleć w dniu spożycia, np. o roślinach strączkowych, duszonych warzywach, a potem każdego dnia decydować, w jaki sposób chcecie je połączyć. Podstawowe menu może pozostać bez zmian, zmieniać możemy jedynie sposób ich podania i dodatki, np. w poniedziałek można zjeść rośliny strączkowe, we wtorek jajka itd.

Po zaplanowaniu posiłków i skontrolowaniu dostępnych produktów, można sporządzić listę zakupów i pójść do supermarketu z gotowymi pomysłami, pewnie przemierzając sklepowe alejki. W ten sposób oszczędzamy czas i kupimy tylko to, czego naprawdę potrzebujemy.

Na koniec przechodzimy do gotowania. Wybierzcie dzień, który jest dla was najwygodniejszy i zarezerwujcie sobie kilka godzin na gotowanie. Zacznijcie od tego, co wymaga najwięcej czasu na przygotowanie i postarajcie się jednocześnie przyrządzić kilka rzeczy: w piekarniku można umieścić różne składniki i w ten sposób, podczas ich pieczenia, zająć się przygotowaniem kolejnych.

Gdy wszystko będzie już ugotowane i zdąży wystygnąć, umieśćcie podzielone porcje w szczelnych opakowaniach i włóżcie je do lodówki lub zamrażarki. Nie trzeba koniecznie kupować specjalnych opakowań, świetnie nadadzą się również szklane słoiki pochodzące z recyklingu.

Jeśli nadal nie jesteście przekonani, mam dla was jeszcze jedną sugestię. Na śniadanie, oprócz klasycznych słodkości, można przygotować naleśniki, owsiankę, granolę lub jogurtowe koktajle. Płatki zbożowe i rośliny strączkowe mogą być przechowywane w zamrażarce, do późniejszego wykorzystania w sałatkach lub do zrobienia pulpetów, burgerów, zup i kremów. Jeśli chcecie jednak coś bardziej oryginalnego i apetycznego, przygotujcie słone ciasta i muffi ny, lasagne, zapiekanki, omlety lub nadziewane warzywa. Mam nadzieję, że nabraliście apetytu: nie pozostaje wam więc nic innego, jak zacząć przygotowywać posiłki!

Macie pytania dotyczące odżywiania?
Piszcie na info@tizianacremesini.it, a postaram się
na nie odpowiedzieć na łamach tej rubryki!

Tłumaczenie pl: Julia Jędrzejczyk

Gabriele D’Annunzio, sto sześćdziesiąta rocznica urodzin

0

Po stu sześćdziesięciu latach od jego narodzin, o „osobistości”, jaką był Gabriele D’Annunzio, bardziej niż o rzeczywistości historyczno-literackiej, której był głównym bohaterem, stale krążą liczne legendy.

Często źródłem legend powstałych wokół jego nazwiska były fantazyjne wymysły Gabriele, tak jak przykładowo ten, o narodzinach „na pokładzie brygantyny Irene” w burzową noc, na środku Morza Adriatyckiego, pod znakiem Barana, opowiadany publiczności francuskiej. Nic z tego nie było jednak prawdą. Gabriele urodził się, tak jak wszystkie dzieci w tamtych czasach, w domu, trudny poród matki Luisy de Benedictis odbył się w posiadłości w Pescarze w Abruzji o ósmej rano 12 marca 1863, a więc pod znakiem Ryb. Jego ojcem był Francesco Paolo, właściciel ziemski, a następnie burmistrz adriatyckiego miasta, którego relacje z wybitnym synem bywały trudne.

Tak oto, pochodzący z Abruzji, Gabriele i jego ukochana ojczysta ziemia odżyje w wielu z jego utworów poetyckich, narracyjnych oraz dramatycznych: „Ah, perché non son io co’ miei pastori?”, napisze najpierw w jednym z najpiękniejszych wierszy z Alcyone, zbioru utworów poetyckich z 1903 roku, a następnie w Libro segreto z 1935 doda „Porto la terra d’Abruzzi, porto il limo della mia foce alle suole delle mie scarpe, al tacco de’ miei stivali”. Poeta nigdy nie wyparł się swojego pochodzenia, nawet w momencie, gdy, po ukończeniu nauki w prestiżowej szkole z internatem Cicognini w Prato, mając dziewiętnaście lat, przeprowadził się do stolicy, zostając najpierw genialnym kronikarzem wyższych klas kapitolińskich, następnie wielkim mówcą i poetą, a potem także arbitrem elegantiarum rzymskiej społeczności tamtej epoki.

Ale ten młody, zachłyśnięty miejskim życiem Abruzyjczyk, zawsze zadbany i elegancki niczym renesansowy książę (jego obszerna garderoba zawierała m.in. 50 płaszczy, 200 par butów i 500 krawatów), swoim słowem oraz eleganckim i uwodzicielskim sposobem bycia podbije świat. Do szaleństwa doprowadzi uwiedzione przez siebie kobiety, a żołnierzy do egzaltacji. Uwielbiany i znienawidzony, wyzywany i naśladowany, obiekt zazdrości prawie wszystkich swoich kolegów pisarzy i intelektualistów z powodu osiągniętego sukcesu, będzie pławił się w luksusie i zaciągał niezliczone kredyty, wiodąc niepowtarzalne życie „Księcia Renesansu”.

Mimo że był kontrowersyjny, niekiedy sprzeczny, poddawany dyskusjom, a nawet wątpliwy jako postać, jego wielki wkład w historię literatury między XIX a XX wiekiem był jednak niepodważalny, gdyż przetarł szlaki najwybitniejszych, a także najbardziej autentycznych form nowoczesności, zarówno w prozie, poezji i teatrze, jak i w kinie czy publicystyce, co uczyniło go przedstawicielem i prekursorem wszystkich artystycznych nurtów i stylów nowego stulecia.

Niekiedy „zdarzyło” mu się także ukraść pomysły i wersy poetom i intelektualistom, włoskim czy zagranicznym, w szczególności francuskim, ale Gabriele umiał zwrócić je po mistrzowsku. Joyce, Musil, von Hoffmansthal, czy Proust podziwiali go bezwarunkowo, włoska proza i poezja XX wieku wiele mu zawdzięczała.

Rzeczywiście, D’Annunzio zawdzięczamy nieśmiertelne dzieła, znane i tłumaczone we wszystkich językach: powieści (Rozkosz, Niewinny, Triumf śmierci, Ogień), nowele (Dziewicza ziemia, Le novelle della Pescara), tragedie (Miasto umarłe, Córka Joria, Pochodnia pod korcem), aż po Notturno, na pozór pamiętnik wojenny, a tak naprawdę niezwykłe dzieło zrodzone z eksploracji cieni świadomości i pamięci, które zarówno pod względem stylu, języka, jak i tematyki będzie wzorem do naśladowania dla wielu późniejszych pisarzy.

To samo tyczy się także jego rozległej twórczości poetyckiej: od pierwszego zbioru Primo Vere, napisanego w latach nastoletnich, do Laudi, zawierającego jedne z najpiękniejszych utworów lirycznych w historii poezji włoskiej (między innymi Deszcz w sosnowym lesie). Dzięki nim potrafi ł przekształcić poezję minionych wieków, zamkniętą w ramach zużytych form klasycznych, w poezję wolną od schematów i metrum, ale bogatą w dźwięczność foniczną i fonematyczną najwybitniejszej produkcji dwudziestowiecznej.

Styl D’Annunzia, zarówno w prozie jak i poezji, był naprawdę niepowtarzalny i osobliwy: używał słów nowych lub wydobytych z tradycji, dźwięcznych i lekkich, dzięki nieoczekiwanym zestawieniom, dzięki rytmom, mającym na celu wzbudzenie emocji, dzięki nieoczywistym połączeniom słów, takim jak miękkie i uwodzicielskie lub kanciaste i ostre rzeźby.

Odważne pociągnięcia pędzla, bogata kolorystyka, oczarowująca manipulacja światłem i cieniem, wysublimowana harmonizacja muzyczna. Mistrzostwo werbalne, zmysłowa sugestia, niezrównane użycie słów, zarówno pod względem ich sugestywności, jak i semantycznego znaczenia, stanowią magię i czar, któremu trudno się oprzeć.

Swoim magnetyzującym i nieodpartym urokiem, udało mu się wzbudzić emocje i podbić serca tysięcy kobiet. Nigdy jednak nie był dobrym mężem ani dobrym ojcem: zbyt burzliwa była jego egzystencja, której centrum zawsze stanowiło pisanie, sztuka i zamiłowanie do wszystkiego, co piękne i eleganckie, z kobietami włącznie.

Mówiło się, że było ich wiele, jednak tylko nieliczne były naprawdę kochane i przeistoczone w Muzy, uwiecznione w jego arcydziełach. „Mózg mój karmiony jest ogniem pachwin” zwykł mówić, powtarzając, jak niezbędnym paliwem napędowym dla jego kreatywności było poruszenie emocjonalne i erotyczne.

Jedną z pierwszych muz Gabriele była Giselda Zucconi, miłość okresu „tęsknego i wściekłego dojrzewania”, upamiętniona pod postacią Lally w drugim zbiorze poetyckim Canto Novo. Następnie była też Elvira Leoni z domu Fraternali, ale kochana przez poetę pod imieniem Barbara, uwieczniona w postaci Ippolity Sanzio w powieści Triumf śmierci. Po porzuceniu przez poetę, umrze samotnie w pensjonacie prowadzonym przez zakonnice. Mimo wielu kochanek, Gabriele miał tylko jedną żonę, Marię Hardouin z Gallese, upamiętnioną w wierszu Peccato di maggio, z którą doczekał się trójki synów: Mario, Gabriellino i Veniero. Z Marią Graviną Cruyllas Ramacca Anguissola di San Damiano, sycylijską księżniczką, która porzuciła dla niego swoją rodzinę i której poświęcił swoją arcyciekawą powieść Niewinne, miał jeszcze jedną córkę, Renatę.

Pośród wszystkich muz dannuncjańskich, jedna szczególnie wyróżnia się swoją wielkością i pięknem i jest to Eleonora Duse. Starsza o pięć lat, cierpiąca na suchoty, biseksualna, namiętna i o niezrównanym talencie, wyniosła Gabriele na wyżyny europejskiej dramaturgii: to ona była inspiracją dla wszystkich jego teatralnych arcydzieł.

Niewątpliwie ją kochał, ale potem opisał ją bezlitośnie w Ogniu i zostawił, mówiąc bezdusznie: „Sento nelle fibre più profonde il bisogno imperioso del piacere, della vita carnale, del pericolo fisico, dell’allegrezza”. Tak zakończyła się wielka miłość.

Koniec ten, tak naprawdę spowodowany był nową „muzą”, młodą i urodziwą Alessandrą Starabba di Rudinì, piękną i posągową (której nadał imię Nike, na cześć Nike z Samotraki), która, porzucona przez niego, ucieknie do Francji, po to, by tam zostać zakonnicą, na zawsze zachowując jednak, wśród biografii świętych i modlitewników, zuchwałe listy swojego nigdy nie zapomnianego kochanka.

Nie mogłoby zabraknąć także jednej z kobiet, będących obiektem największych westchnień Gabriele, czyli florenckiej hrabianki Giuseppiny Giorgi Mancini, nazywanej Giusini we wspa- niałym „Solus ad Solam”, swego rodzaju przejmującym pamiętniku napisanym przez Gabriele, gdy jego namiętna kochanka popadła w obłęd. Jednak jego ostatnią nimfą Egerią była aktorka kina niemego Elena Sangro, a właściwie Maria Antonietta Bartoli Avveduti, która stała się bohaterką pozbawionego polotu, starczego drobnego poematu „Carmen Votivum”.

Jednak poeta „Wieszcz” był nie tylko wielkim uwodzicielem i kochankiem; zostawił również potomnym pamięć o swoich dokonaniach podczas I wojny światowej: od Beffa di Buccari, poprzez Lot nad Wiedniem w czasie Wielkiej Wojny, aż do niezwykłego zdobycia miasta Fiume 12 września 1919 r., stając na czele ponad dwóch tysięcy zagorzałych bojowników, mężczyzn i kobiet. To tam napisał i szerzył najbardziej przyszłościową Konstytucję (la Carta del Carnaro) tamtych czasów, w której uznawał każdego rodzaju miłość, równość wszystkich obywateli, a także prawa kobiet do głosowania i do zwycięstwa w wyborach.

Był zagorzałym nacjonalistą, irredentystą i monarchistą, trudno jednak określić, jaki naprawdę był jego stosunek do faszyzmu i Mussoliniego. To raczej ten ostatni inspirował się D’Annunziem, zwłaszcza w czasach okupacji miasta Fiume, przyjmując jego pozy, modę, sposób bycia czy mity krążące o Dowódcy z Fiume.

Po tragicznie zakończonym podbiciu miasta, podczas krwawego Bożego Narodzenia w 1920 roku, D’Annunzio udał się do Villa Cargnacco nad jeziorem Garda, wiejskiej rezydencji należącej niegdyś do Henry’ego Thode, która to, przekształcona i przemieniona, stanie się słynnym Vittoriale degli Italiani (dosł. Sanktuarium Włoskich Zwycięstw). Było to jego ostatnie arcydzieło, „księga żywych kamieni”, do dziś stanowiące narodowy pomnik jego geniuszu i niepokornej osobowości. To tam, wśród alejek, otwartych przestrzeni, placyków i wspaniałych ogrodów w całości stworzonych przez architekta Maroni z pomysłu Gabriele, zmęczony i w podeszłym wieku poeta został wciągnięty w niekończący się erotyczny wir, będąc ofiarą pazernego i patetycznego seksualnego delirium. A w orgiastycznym pijaństwie jego późniejszych lat, jedna młoda kobieta wyróżnia się ponad wszystkie inne: hrabina Scapinelli Morasso, „Titti”, „ostatnia Clemàtide”, świeża i pełna blasku istota, która wzbudziła w nim ostatnie
miłosne poruszenie.

Gabriele D’Annunzio, wieszcz, bohater, kochanek, poszukujący przygód awanturnik, twórca wyjątkowych arcydzieł i bohater jedynego w swoim rodzaju życia, zmarł wkrótce potem na udar mózgu, o godzinie 20:05, 1 marca 1938 roku (w ostatni dzień karnawału), osiemdziesiąt pięć lat temu, podczas gdy zamierzał „arcydziałać” przy swoim biurku.

tłumaczenie pl: Natalia Zdunek

foto: dzięki uprzejmosci Fondazione Il Vittoriale degli Italiani

Wioska w jaskini

0

Osada we wnętrzu góry Monte Cofano stanowi niemal bajkową scenerię. Stare kołyski, lalki, garnki, kopyta szewskie, domowe przyrządy, których przeznaczenia nierzadko trudno się domyślić. Wysoka na 70 metrów czeluść ma powierzchnię przynajmniej 650
metrów kwadratowych. To największa
z dziewięciu grot znajdujących się
w okolicach Scurati na Sycylii. Już w czasach paleolitu pomieszkiwali tu pierwsi jaskiniowcy, o czym świadczą odnalezione przez archeologów fragmenty prymitywnych narzędzi, kości zwierząt, malowidła naścienne i odłamki
ceramiki, dziś dostępne w muzeach
w Trapani i Palermo. Przez tysiąclecia
grota służyła ludziom za schronienie,
jednak regularne osiedle powstało tu
dopiero w roku 1819. W brzuchu skały
pobudowano dwa szeregi niewielkich
domostw oddzielonych wąską uliczką,
a ich mieszkańcy – członkowie rodziny
Mangiapane, od których nazwiska
miejsce wzięło swoją nazwę – do końca
lat 50. XX wieku stanowili samowystarczalną społeczność, utrzymującą się z uprawy roli i rybołówstwa.

W latach osiemdziesiątych, dzięki inicjatywie miejscowych pasjonatów i jedynego żyjącego potomka rodziny Mangiapane, wszystkie izby pieczołowicie zakonserwowano. Tak powstało lokalne Muzeum Etnografii i Sycylijskiej Kultury Agrarnej, czyli śródziemnomorski skansen. Nie ma tu gablot i sensorycz- nych rozwiązań multimedialnych, jest za to zapach starych mebli i tkanin, wyprawionej skóry i słomy. Gdaczą kury i pieją koguty, na podwórku na zewnątrz groty po rozgrza- nym piachu przechadzają się konie, kozy i osły. Wejście do wyłomu zacieniają stare, powykręcane drzewa oliwne i dorodne opuncje o owocach w odcieniach pomarańczu, fioletu i fuksji – figi indyjskie. Zazwyczaj są one cierniste i przed spożyciem trzeba bardzo ostrożnie oczyszczać je specjalną tarką. W przypadku niektórych odmian bywają gładkie i wtedy fachowo mówi się, że są… bezbronne. To określenie zupełnie mnie rozczula, tak samo zresztą jak pamiątki po zwyczajnym życiu zebrane we wnętrzach tego skalnego zaścianka.

Wszystko przetrwało tu w niemal nienaruszonym stanie: pomieszczenia gospodarcze, kuchnia, jadalnia, pokój dzienny i warsztaty m.in. wikliniarski i szewski. Jest maszyna do szycia i krosna, koło garncarskie, kamienna prasa do tłoczenia oliwy, duży piec opalany drewnem. Pokoje są skromne i schludne, urządzone na wzór swoich czasów. Bielone, chropawe ściany zdobią szmaciane makatki i malowidła przedstawiające legendarne sceny rycerski, a u sufitu zawie- szono tzw. pupi, czyli marionetki z tradycyjnego sycylijskiego teatru lalek. Na mocnych, drewnianych stołach i regałach stoją cebrzyki i cynowe balie, wiklinowe kosze, wiekowe butle i gąsiory, wszelkiej maści beczułki. Jest tu nawet mała prywatna kapliczka i zakład fryzjerski, w którym urzędował tzw. balwierz, czyli cyrulik. Zajmował się nie tylko przycinaniem włosów, ale także rwaniem zębów, przeprowadzaniem małych zabiegów chirurgicznych i leczeniem przypadłości skórnych.

Dziś ten maleńki świat zamknięty w grocie jak w kapsule czasu kilka razy do roku ożywia się jak kiedyś. Od przeszło czterdziestu lat, dzięki pracy 160 wolontariuszy w czasie letnich wakacji odbywa się tu festiwal rzemiosła. Bierze w nim udział około 70 przedstawicieli odchodzących w niepamięć zawodów, którzy w otoczeniu skansenu demonstrują arkana swojej sztuki. Jednym z nich jest tzw. o zabbarinaru, zajmujący się obróbką liści agawy, bo zabbara to agawa w dialekcie sycylijskim. Przy pomocy najprostszych narzędzi najpierw spłaszcza i ubija jej mięsiste pędy, a potem na naszpikowanej kolcami desce wyczesuje z nich włókna. Z miąższu agawy powstaje pewien rodzaj mydła, a z wysuszonych włókien powroźnik wykonuje sznury i liny okrętowe. Jest też pracujący młotem i dłutem kamieniarz oraz – wycinający meble wyłącznie siekierą – cieśla. Rybak przy pomocy długaśnej igły szyje sieci, sprawnie poma- gając sobie dużym palcem od stopy, jego kompan – soli i układa w baryłce świeże
sardynki, w przeszłości wymieniane na
przybywające z innych wybrzeży solone
śledzie i dorsze. Oddzielne pomieszczenie
służy do wyrobu wina. Wymurowana na
podłodze cysterna zostaje napełniona
kiściami winogron, które następnie ubija
się i rozgniata bosymi stopami, co przypo-
minana polskie deptanie kapusty. U sufitu
lina, której można się przytrzymać, gdyby
kogoś zamroczyło, zapach świeżego mosz-
czu czasem przytępia zmysły. Na wybiegu
tuż u wejścia do jaskini, dwa konie młócą
kopytami zboże, gnane przez jeźdźców po
rozłożonych na ziemi wysuszonych kłosach.
To ponoć tysiącletnia tradycja, potem tę
sieczkę przesiewa się przez duże sito i wzy-
wając imiona lokalnych świętych, oddziela
ziarno od plew. Bez modlitw, zaklęć, znaków i talizmanów na Sycy- lii ani rusz, często to jeszcze muzułmańskie naleciałości.

Wiele dzieje się tu również w okresie Bożego Narodzenia, bo nic nie nadaje się na tradycyjną włoską szopkę tak idealnie jak prawdziwa grota. Przebrani w stroje z epoki wolontariusze odgrywają sceny narodzin Jezusa, znowu przybywają rzemieślnicy
– szewc szyje buty, wikliniarz wyplata krzesła, a miejscowe kucharki przygotowują świąteczne specjały. Między innymi le sfincie, wyko- nane z ziemniaczanego ciasta pączki z dziurką, których nazwa pochodzi od słowa ispong, w języku arabskim oznaczającego gąbkę. Tyle zimą. Latem żar leje się z nieba. Na wyciągnięcie ręki błękitne morze, które mieni się jak diament, a zwłaszcza po wyjściu z zacienionej groty, jego lazurowy blask niemal razi w oczy. Jest błogo i cicho, słychać tylko cykady, strydulujące w zapomnieniu jakimś, czy transie. Gorące powietrze wibruje, unosząc aromat ziół, kwiatów i soli. Przychodzi mi na myśl komisarz Montalbano, sycylijczyk z krwi i kości, bohater serii kryminałów autorstwa Andrei Camilleriego. Wszak to w Grocie Mangiapane kręcono sceny do
telewizyjnej ekranizacji Złodzieja kanapek, powieści z dreszczykiem znanej również polskim czytelnikom.

Sycyliczycy kochają swoją wyspę. Zresztą lokalność, tradycje i silne poczucie przynależności to w ogóle elementy ważne dla
włoskiej kultury. Nazwisko Mangiapane oznacza „spożywający chleb”. Wymowne w swej prostocie, wydaje się odpowiednie
w przypadku ludzi uprawiających ziemię i spożywających jej płody, zwłaszcza w tamtych odległych czasach, gdy ekologia i zrównoważony rozwój nie były szumną ideologią, ale (sic!) chle- bem powszednim rodzin żyjących z pracy własnych rąk, dobrze, że pielęgnuje się ich pamięć i umiejętności.









foto: Massimo Arnoldi

Rozpoczęło się Forum Ekonomiczne w Karpaczu z gośćmi z Włoch, nieobecny Morawiecki

0

5 września w Hotelu Gołębiewski w Karpaczu rozpoczęło się XXXII Forum Ekonomiczne. Tematem przewodnim tegorocznej edycji jest „Nowe wartości Starego Kontynentu – Europa u progu zmian”.

Pierwszego dnia forum podczas sesji plenarnych dyskutowano m.in. na tematy: ”Kształtując nowy porządek świata” i „Stare długi, nowe horyzonty – ekonomia przyszłości”. Uczestnicy paneli byli zgodni, że świat stoi w obliczu wielkich zmian gospodarczych i politycznych i potrzebne jest poszukiwanie nowych, niestandardowych rozwiązań, aby odpowiedzieć na wyzwania przyszłości. Byli również zgodni, że do stawienia im czoła niezbędna jest współpraca europejska. Ponadto odbyło się kilkadziesiąt paneli w kilkudziesięciu blokach tematycznych, m.in. Europa w Świecie, Forum Bezpieczeństwa, Forum Cyberbezpieczeństwa, Nowe Technologie, Nowa Gospodarka, Zrównoważony Rozwój czy Odbudowa Ukrainy. Podczas paneli nie zabrakło również akcentów włoskich: w panelu „Internet przyszłości – czy Metaversum zmieni świat” wziął udział Mattia Fantinati, były podskeretarz stanu ds. administracji publicznej w rządzie Conte, a obecnie przewodniczący Internet Governance Forum Italia, a w panelu „Edukacja dla przyszłości – co powinno oferować szkolnictwo” uczestniczyła Marta Teresa Astorino, założycielka firmy media tech TMP Group i jeden z członków założycieli stowarzyszenia Italia4Blockchain.

Podczas wieczornej gali tradycyjnie wręczono również nagrody: Firma Roku – nagrodę otrzymał Bank Gospodarstwa Krajowego, Człowiek Roku Szkoły Głównej Handlowej – nagrodzono Czesława Langa oraz Człowiek Roku Forum Ekonomicznego, którym został Ambasador USA w Polsce – Mark
Brzeziński.

W tegorocznym forum zaplanowało udział wielu znamienitych gości: minister kultury i dziedzictwa narodowego – Piotr Gliński, Stanisław Karczewski, minister rolnictwa i rozwoju wsi – Robert Telus, Janusz Cieszyński – minister cyfryzacji, Bogdan Borusewicz i Michał Kamiński – wicemarszałkowie Senatu RP czy Krzysztof Gawkowski – przewodniczący Klubu Parlamentarnego Lewicy. W ostatniej chwili udział w forum odwołał Premier Mateusz Morawiecki. Wśród gości z zagranicy są m.in. Anna Rathsman, dyrektorka generalna Szwedzkiej Narodowej Agencji Kosmicznej, Halyna Yanchenko, deputowana Rady Najwyższej Ukrainy, Mari Velsand, dyrektorka generalna Norweskiego Urzędu Medialnego, generał Robert Spalding, prawnuk Nelsona Mandeli, amerykański autor książek i zarazem ekspert w zakresie relacji USA–Chiny, czy Ricardo Conde, prezes Portugalskiej Agencji Kosmicznej. Ze strony włoskiej oprócz wymienionych wcześniej panelistów w forum udział biorą Laura Ranalli – zastępca ambasadora Włoch w Polsce, Alessandro Saglio – dyrektor generalny Confindustria Polonia czy Vincenzo Camporini, były szef sztabu generalnego Włoskiej Armii.


Lucy, moderatorka Włochów

0

W dzisiejszych czasach, głęboko przesiąkniętych wirtualnością, wśród czynności, które można uznać za obciążające psychicznie, z pewnością jest pełnienie funkcji moderatora grupy na Facebooku, jeśli jest to mieszana grupa Włochów i Polaków, zaangażowanie staje się tytaniczne! Nieustraszona Lucy Rozlatowska podejmuje się moderowania grupy “Italiani a Varsavia”, która niedługo osiągnie liczbę 4000 członków.

W tej codziennej aktywności myślę, że masz okazję skorzystać z tego, czego nauczyłaś się na studiach psychologicznych.

Ha ha, no tak, potrzeba dużo spokoju, cierpliwości i wiedzy, aby moderować tak
zróżnicowaną grupę, to praktycznie praca, nawet jeśli nie jest płatna!

Jak Włochy pojawiły się w twoim życiu?

Ta odpowiedź ci się spodoba!… stało się to po wycieczce do Wenecji! Miałam 18 lat i zakochałam się we Włoszech i pomyślałam, że jeśli naprawdę chcę zbliżyć się do kultury tego kraju, muszę znać jego język. Studiując psychologię, zaczęłam się sama uczyć włoskiego i przynajmniej raz w roku jeździłam do Włoch, zwłaszcza do Rzymu, ale często odwiedzałam także Neapol, Mediolan i Sycylię. Prawdziwy przełom nastąpił w 2015 roku, kiedy poszłam do pracy w Accenture, tam było pełno Włochów i wiesz, że wystarczy porozmawiać z jednym, a po kilku dniach znasz wszystkich innych! W tamtych czasach świetnym miejscem spotkań włosko-polskich był też bar Stephanie Bistrò, tam zawarłam wiele znajomości, próbowałam organizować tandemy z Włochami, żeby ćwiczyć język włoski. Ale to nie zadziałało, bo większość była bardziej zainteresowana randkami…Więc zabrałam się za organizowanie spotkań Polaków i Włochów, żeby mówić po włosku, ale na początku byli tylko Polacy, potem w końcu zaczęli też brać udział Włosi.

Masz zmysł organizatora?

Tak, a aplikacja „UpTo”, stworzona przez Fabio Morelli, Alessandro Marchionni i Pierluigi Zaccaria, bardzo mi pomogła w tej włosko-polskiej misji spotkań, która działała bardzo dobrze do czasu pandemii, organizowaliśmy nawet cztery spotkania tygodniowo. Potem pandemia zamroziła relacje na długo, a kiedy wróciliśmy do normalności, zaczęłam organizować spotkania i wydarzenia na swoim profilu na Facebooku lub w ramach grupy Italiani a Varsavia, które odniosły tak duży sukces, że w pewnym momencie administrator grupy zapytał mnie, czy chciałabym zostać moderatorem i przyjęłam to z entuzjazmem!

Co zaskoczyło cię u Włochów?

Fakt, że narzekają! Kiedy jedziesz do Włoch, zawsze wydaje się, że wszyscy są szczęśliwi i uśmiechnięci, ale odkąd zaczęłam zarządzać grupą, zrozumiałam, że tak nie jest. Byłam przekonana, że my Polacy jesteśmy ekspertami w narzekaniu, ale Włosi nie mniej.

Bycie moderatorem musi być męczące także dlatego, że grupy na Facebooku to często miejsca ujścia negatywnych emocji.

Tak, w grupie jest wiele miłych i otwartych osób, ale też dużo zawistnych, zazdrosnych, sfrustrowanych. Czasami wydaje się, że po prostu czekają, aż ktoś napisze post, żeby zaatakować. Na przykład jedna matka, nieświadoma niczego poprosiła o radę dla córki, która musiała dostać się do Warszawy i została zbombardowana komentarzami, że jej córka musi się ogarnąć i sama znaleźć informacje. Czasami muszę szybko wkroczyć i usunąć najbardziej niekulturalne komentarze. Niektórzy pisali do mnie prywatnie, że nie zgadzają się z moim sposobem administracji grupą i że pewnych rzeczy nie wiem, bo jestem Polką… Trzeba uzbroić się w dużo cierpliwości. Jedna rzecz, która działa, to posty wyróżnione, w których zawarłam podstawowe informacje, odpowiadając na najczęściej zadawane pytania, czyli jak dojechać z lotniska Modlin do centrum Warszawy oraz polecenia dotyczące włoskich i polskich restauracji lub miejsc do odwiedzenia.


Gdybyś miała opisać typologię członków grupy Italiani a Varsavia?

Powiedzmy, że jest to zbiór osób w wieku 25-40 lat, które pracują głównie w korporacjach, są także osoby bardziej dojrzałe, pracujące w innych branżach, głównie gastronomii. Jeśli chodzi o pochodzenie, dominują ci z południowych Włoch, przede wszystkim z Apulii i Sycylii, ale ostatnio wzrosła liczba mediolańczyków, a zwłaszcza świeżo upieczonych absolwentów wyższych uczelni, którzy od razu szukają pracy poza Włochami, w Polsce lub w inny krajach Europy.

A Polacy w grupie?

Jest ich wielu i czasami chcą być bardziej włoscy od Włochów! Pozwól, że wyjaśnię: jeśli jakiś Włoch prosi o radę, przed wyjazdem do Polski, Włosi z Warszawy na ogół mu odradzają, podczas gdy Polacy zapraszają go do przyjazdu. Tak samo jeśli mówimy o Bel Paese, niektórym Polakom, zwłaszcza mieszkającym we Włoszech, nie mieści się w głowie, żeby krytykować Italię. Podczas gdy Włosi z grupy nie mają z tym problemu, często twierdzą, że w Polsce żyje się lepiej. Krótko mówiąc, jest sporo pracy zarówno w kontekście moderowania, jak i organizowania spotkań. Organizujemy je raz w tygodniu i jest to wyzwanie, bo z jednej strony restauracje raczej narzekają, niż się cieszą, jeśli jest nas więcej niż trzydzieści osób, a z drugiej dlatego, że wielu członków grupy narzeka, jeśli odważę się zorganizować spotkanie, które nie odbywa się w centrum lub we włoskiej restauracji. Ostatnio Polka, która dopiero co dołączyła do grupy, narzekała, że spotkanie było w amerykańskiej, a nie włoskiej restauracji!

Czy jako psycholog, ekspert od portali społecznościowych nie masz wrażenia, że wiele osób żyje w tej bańce wirtualności, dającej poczucia bycia w wiecznej teraźniejszości, w której każdą potrzebę można zaspokoić jednym kliknięciem?

Absolutnie tak! Ale być może coś się zmienia, aplikacje kontrolujące, ile czasu spędzasz na Facebooku czy Instagramie są coraz bardziej używane, w niektórych miejscach nie zaleca się korzystania z telefonu, a nawet na moich spotkaniach ze znajomymi odkładamy telefon na bok. Mam 36 lat i myślę, że moje pokolenie jest skłonne bardziej cenić spotkania twarzą w twarz, młodsi natomiast wydają się bardziej zależni od wirtualności. Musimy też wziąć pod uwagę, że pandemia dodatkowo pogłębiła proces odsuwania się od ludzi. Na przykład jedna uczestniczka spotkań powiedziała mi, że po pandemii nie czuje się komfortowo uczestnicząc w spotkaniach, na których jest więcej niż dziesięć osób.

Czy możesz mi wyjaśnić motywację młodych ludzi, którzy stoją w kolejce przez godzinę, aby zjeść w określonym miejscu?

Ja też lubię robić zdjęcia jedzenia w restauracji, ale nigdy nie byłabym skłonna zmarnować godziny życia w kolejce tylko po to, by wejść do restauracji, która w danym momencie wydaje się najlepsza. Niemniej są osoby, które chętnie poczekają, żeby się oznaczyć i sfotografować w miejscu, które jest aktualnie modne, to daje im poczucie bycia ważnym.

Myślisz o wyjeździe do Włoch?

Nie, w Warszawie jest mi dobrze, a mój narzeczony przeprowadził się tu z Turynu prawie dwa lata temu. W obecnych czasach, mam wrażenie, że łatwiej jest budować życie w Polsce niż we Włoszech.

Wszystko gotowe na wyczekiwane Międzynarodowe Forum Ekonomiczne w Karpaczu

0

W dniach 5-7 września w Hotelu Gołębiewski w Karpaczu odbędzie się XXXII Forum Ekonomiczne. Tematem przewodnim tegorocznej edycji jest „Nowe wartości Starego Kontynentu – Europa u progu zmian”. Wydarzenie organizowane jest przez Fundację Instytut Studiów Wschodnich od 1992 roku. Pierwotnie odbywało się w Krynicy-Zdroju, od 2021 jego stolicą jest Karpacz. Z kameralnego spotkania o charakterze głównie krajowym, forum stało się z najistotniejszych miejsc spotkań liderów życia politycznego, gospodarczego i społecznego z Europy, Azji i Stanów Zjednoczonych. Misją Forum jest tworzenie korzystnego klimatu dla rozwoju współpracy politycznej i gospodarczej. W tegorocznej edycji przewidziano ponad 350 debat, paneli dyskusyjnych, spotkań autorskich i wydarzeń kulturalnych w których udział planuje 5000 osób. Gazzetta Italia, jak co roku, jest partnerem medialnym forum.

Rafał Siwek na setnym Festiwalu Arena di Verona

0

Śpiewak operowy specjalizujący się w interpretacji ról Verdiowskich. Jeśli chodzi o śpiew, czuje się wychowankiem szkoły bułgarskiej, ponieważ swoje umiejętności wokalne doskonalił pod kierunkiem maestro Kałudiego Kałudowa. Regularnie występuje na najważniejszych scenach na świecie, we Włoszech można go było zobaczyć m.in. w Teatro alla Scala w Mediolanie, Operze Rzymskiej, Teatro Comunale w Bolonii, Teatro Regio w Turynie, Teatro del Maggio Musicale we Florencji, Teatro Regio w Parmie, Teatro Lirico di Cagliari, Teatro Massimo w Palermo oraz na festiwalach: w Arena di Verona, Terme di Caracalla i Torre del Lago. Do kompletu wymarzonych ról basowych brakuje mu Don Kichota z opery Julesa Masseneta. Prywatnie miłośnik Steviego Wondera i włoskiej kuchni.

Oprócz Akademii Muzycznej (obecnie Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina) w Warszawie, Siwek ukończył zarządzanie i marketing w Szkole Głównej Handlowej i, jak sam opowiada, śpiewem zajął się trochę przez przypadek. „Kiedy miałem 12 lat, przyjechał do naszej szkoły z koncertami Bernard Ładysz, wielki polski bas i bardzo mi się spodobało, jak śpiewał. W czasach szkolnych śpiewałem też w chórach i bardzo dobrze sobie radziłem. W drugiej klasie szkoły średniej kolega ze szkoły muzycznej spytał, czy nie zdecydowałbym się zdawać na śpiew, gdyż mam taki ciekawy, niski głos. Okazało się, że jest już po terminie składania dokumentów. Jednak kierownik sekcji wokalnej zaakceptował je, a po egzaminach przyjął mnie do swojej klasy. I tak się zaczęło. Zakochałem się w śpiewie i w operze. Jak się robi to, co się kocha, to nigdy się nie pracuje.”

fot. K. Karpati, D. Zarewicz

Jak ważne w pana studiach były Włochy i włoska opera?

Włochy były obecne od samego początku mojej drogi artystycznej. To w Accademia di Santa Cecilia w Rzymie zadebiutowałem w 2005 roku w „Requiem” Verdiego, prowadzonym przez Maestro Zubina Mehtę i transmitowanym na cały świat. To we Włoszech miało miejsce większość z moich debiutów w rolach Giuseppe Verdiego, których mam 17 w repertuarze. To tu występowałem w 27 miastach i właściwie we wszystkich najważniejszych teatrach, za wyjątkiem weneckiego Teatro La Fenice. Moja dyskografia też związana jest głównie z Włochami i włoskim repertuarem. Italia jest moją drugą ojczyzną, a jeśli mówimy o karierze, to pierwszą.

We Włoszech jest pan znany bardziej niż w Polsce, jeśli chodzi o operę?

Na pewno, bo w Polsce bardzo rzadko można mnie usłyszeć. Teraz zaśpiewałem dwa koncerty w Filharmonii Narodowej, miałem też propozycję koncertu w Teatrze Wielkim, „Requiem” Verdiego w rocznicę wybuchu wojny w Ukrainie, ale odbywał się w przeddzień mojego pierwszego występu w Operze Królewskiej w Londynie, więc musiałem odmówić.

fot. K. Karpati, D. Zarewicz

Czy, ze względu na właściwości systemu fonicznego, język polski ułatwia pracę śpiewaków operowych?

Myślę, że nie. Wydaje mi się, że największą łatwość mają Włosi i Rosjanie, bo to najbardziej śpiewne języki, w których naturalnie mówi się na różnych wysokościach. Najwięcej wielkich śpiewaków, zarówno basów, jak i tenorów, to właśnie Włosi. Język polski nie tyle pomaga w wymowie, co nie przeszkadza. Za to języki takie, jak francuski, japoński czy angielski są niewokalne.

Czy poza rolami Verdiowskimi, są inne szczególnie panu bliskie?

Poza Verdim to na pewno Borys Godunow, arcydzieło Modesta Mussorgskiego. Wielka rola, marzenie każdego basa. Miałem przyjemność występować jako tytułowy Borys otwierając sezon 2018/19 w Teatrze Bolszoj w Moskwie. 24 lutego zeszłego roku, zaraz po wybuchu wojny w Ukrainie odwołałem zaplanowane tam występy. Rola Godunowa jest bardzo złożona, wymaga pięknego śpiewu oraz olbrzymiego wkładu emocjonalnego i aktorskiego. Jest nieporównywalnie bardziej angażująca, niż inna wielka partia basowa, Filipa II w „Don Carlosie” Giuseppe Verdiego. Potrzebna jest jeszcze szersza paleta środków wykonawczych, by oddać emocje bohatera, które są wyrażone zarówno w partii wokalnej jak i warstwie orkiestrowej. Z kolei w listopadzie tego roku będę miał przyjemność zadebiutować w Teatro Lirico w Cagliari jako Mefistofele w operze pod tym samym tytułem Arriga Boito. To moja kolejna wymarzona rola. Jest wymagająca aktorsko, wokalnie i również kondycyjnie, gdyż tytułowy bohater prawie cały czas jest na scenie. Pozostałe ukochane role to Verdi: Filip II w „Don Carlosie”, moja wizytówka – Zachariasz w „Nabucco”, tytułowy Attyla, czy Fiesco z opery „Simon Boccanegra”.

Aida / fot. EnneviFoto

Reżyserzy, z którymi wyjątkowo lubi pan współpracować?

Niewątpliwie Hugo de Ana, argentyński reżyser, z którym miałem przyjemność pracować nad moim pierwszym Filipem II w Teatro Regio w Turynie, później spotkaliśmy się jeszcze przy „Lunatyczce” w Teatro Verdi w Trieście i przy „Aidzie” w Madrycie. Wspaniały reżyser, który wykonuje całą pracę od scenografii, poprzez kostiumy, reżyserię, światła, ruch sceniczny. Praca z nim bardzo dużo mnie nauczyła. Ale muszę powiedzieć, że od strony warsztatowej, dwaj reżyserzy, którzy mnie ukształtowali i mieli największy wpływ na moją pracę, to Polacy, Marek Weiss-Grzesiński i Ryszard Peryt. Miałem to szczęście, że w ciągu pierwszych lat moich scenicznych występów mogłem uczyć się od nich teatru. Zeszłoroczna praca z włoskim reżyserem Stefano Podą, w Teatro Colon w Buenos Aires, też była bardzo inspirująca. Cieszę się, bo w tym roku będzie wystawiał „Aidę” z okazji setnej edycji Festiwalu Operowego w Weronie. Istnieje tam już pięć różnych wersji tej opery i co roku jedna lub dwie wersje są prezentowane w Weronie, oczywiście każda innego reżysera. To bardzo ciekawy element Festiwalu.

Nabucco / fot. EnneviFoto

Opera jest formą artystyczną, która trwa w swojej oryginalnej formie od lat, czy jednak ewoluuje?

Ewoluuje, chociaż dużo zależy od kraju. Na przykład we Włoszech lub w Hiszpanii, publiczność jest bardziej konserwatywna i zbyt uwspółcześnione inscenizacje mogą spotkać się z nieprzychylną reakcją, z buczeniem włącznie. Natomiast w Niemczech prawie w ogóle nie ma klasycznych przedstawień. Najważniejsze, według mnie, jest to, aby szukając nowych treści, zachować spójność logiczną spektaklu. Natomiast jeżeli odchodzi się zupełnie od tekstu i brak jest przekazu, to wtedy staje się trudna w odbiorze. W moim odczuciu ważne jest, żeby opera jako gatunek, rozwijała się szanując zarówno pracę kompozytora, jak i librecisty.

Nabucco / fot. EnneviFoto

Jakiej muzyki słucha pan w wolnym czasie?

Słucham przede wszystkim dobrej muzyki. Częściowo tego, czego słuchają moje dzieci, czyli Amy Winehouse, Adele lub klasyki: Tony Bennett, czy nawet Elvis Presley. Mając trójkę dzieci siłą rzeczy jestem na bieżąco z tym, czego się obecnie słucha. Rozbrzmiewa nawet Aretha Franklin czy, mój ulubiony, Stevie Wonder. Lubię również słuchać klasyki i jazzu. Z racji zawodu opery słucham tak dużo, że w wolnych chwilach staram się sięgać po inne gatunki.

Jeśli miałby pan okazję żyć we Włoszech, to w jakim mieście?

Jak jestem w Weronie to zawsze zatrzymuję się w Colombare nad Jeziorem Garda, niedaleko Sirmione. Odkąd zacząłem regularnie śpiewać w Weronie, czyli od 2014 roku, wynajmuję tam mieszkanie i spędzam ponad miesiąc. Uwielbiam też Dolomity, regularnie jeżdżę do San Vito di Cadore. Trudno wybrać jedno miejsce. Włochy i włoskie smaki są wspaniałe. Kawa nigdzie nie smakuje tak dobrze, a najciekawsze rozmowy toczą się po spektaklu lub po próbie, kiedy ośmiu Włochów debatuje nad różnymi sposobami przygotowania jednego dania. Kuchnia włoska jest wspaniała. Moje dzieci, które od urodzenia spędzały we Włoszech kilka miesięcy w roku też ją uwielbiają. Mają swoje ulubione dania, desery i restauracje, gdzie można zjeść najsmaczniej.

Festiwal w Camogli

0

„Pamięć, to pragnienie pozostawienia po sobie śladu, ale też połączenia się z tymi, co już żyli i co dopiero żyć będą, potrzeba przynależności do czegoś większego niż my, przekraczającego nasze wymiary przestrzenno-czasowe, to wezwanie rzucone śmierci i zapomnieniu.” – piszą organizatorzy dziesiątej już edycji Festiwalu Mediów i Komunikacji (Festival della Comunicazione), który co roku na początku września odbywa się w liguryjskiej miejscowości Camogli. Wydarzenie zainaugurowane w 2014 roku pod auspicjami Umberta Eco i kontynuowane po jego śmierci dzięki pasji i wytrwałości Rosangeli Bonsignorio i Danco Singera sprowadza do uroczej nadmorskiej miejscowości elitę kulturalną i tłumy słuchaczy. Uczestnictwo jest darmowe, ale trzeba zarezerwować miejsca na stronie internetowej. W tym roku tematem wykładów i spotkań jest PAMIĘĆ, w kontekście indywidualnym, zbiorowym, historycznym, biologicznym i szeroko pojętym znaczeniu naukowym, z aktualnym tematem sztucznej inteligencji włącznie. Wśród zaproszonych gości dziennikarze, pisarze, badacze, lekarze, psycholodzy, przedsiębiorcy i
ekonomiści. Biznesmen i „filozof codzienności”, twórca sieci delikatesów Eataly Oscar Farinetti, popularny psycholog Massimo Recalcati, matematyk i badacz Wszechświata Piergiorgio Odifreddi oraz ceniony dziennikarz i ekspert do spraw stosunków międzynarodowych Federico Rampini, a także komicy Claudio Bisio oraz Fiorello… to tylko niektórzy z wielkiej puli „znanych i lubianych”. Należy do nich również Neri Marcorè wszechstronnie utalentowany aktor i showman, który odbierze w tym roku nagrodę camoglijskiego festiwalu, wręczaną corocznie za szczególne zasługi na polu komunikacji, propagowania wiedzy oraz krytyki społecznej. W przeszłości nagrodzeni zostali m.in. znany z filmu Życie jest piękne Roberto Benigni, ukochany przez Włochów autor programów popularnonaukowych Piero Angela oraz celnie komentująca rzeczywistość satyryczka Luciana Littizzetto.

Sprawna organizacja spotkań odbywających się równolegle w różnych zakątkach miasteczka: na placach, w kawiarniach i w zabytkowym teatrze, nieformalna atmosfera, bogaty program wykładów i zajęć dla dzieci to elementy składające się na wysoką jakość wydarzenia. Festiwal można śledzić na bieżąco online, gdzie są też zarejestrowane
wszystkie jego poprzednie wydania i podcasty, na stronie www.festivalcomunicazione.it.

Tekst i tłumaczenie: Agnieszka Poczyńska-Arnoldi

Polska Stacja Polarna

0

Na północnych krańcach Ziemi, pomiędzy zimnymi wodami Morza Grenlandzkiego a surowymi, chropowatymi ścianami fiordu Hornsund na Spitsbergenie w Archipelagu Svalbard, znajduje się niewielkie skupisko budynków. Należą do Polskiej Stacji Polarnej Hornsund, wysuniętego najdalej na północ polskiego ośrodka badań naukowych. Tutaj prowadzi się badania ruchu płyt tektonicznych, ewolucji lodowców, atmosfery i pola magnetycznego Ziemi, które pomagają zrozumieć, jak zmienia się klimat naszej planety. Narzędzia i dane gromadzone przez stację są niezwykle cenne, nie tylko dla polskiego środowiska naukowego, co oczywiste, ale też dla reszty świata. Właśnie dlatego to odległe miejsce jest w rzeczywistości światowym centrum, które umożliwia kontakt naukowców i instytucji ze wszystkich zakątków Ziemi z licznymi stacjami badawczymi należącymi do różnych krajów, w tym do Włoch. Jedno z najzimniejszych miejsc na świecie jest gorącym centrum dyplomacji naukowej.

Międzynarodowy wymiar nauki
Ten międzynarodowy wymiar badań naukowych nie powinien nas zaskakiwać. Nauka ze swej natury jest nie tylko wiedzą zbiorową, opartą na nieustannym dialogu między członkami społeczności naukowej, ale też wynikające z niej korzyści technologiczne przekraczają granice państw, a struktury potrzebne do pogłębiania wiedzy są coraz bardziej wyrafinowane i kosztowne. „Dzisiaj nie można myśleć, że jakiś naród może być samowystarczalny w dziedzinie badań naukowych. Nawet najbardziej rozwinięte kraje nie miałyby wystarczającego budżetu, aby ponieść takie koszty”. Ponadto istnieją obszary badań, które powstają w odpowiedzi na globalne wyzwania, a zatem wymagają danych gromadzonych na całym świecie i podejścia ponadnarodowego. „Z tego powodu, na przykład Polska, umożliwia dostęp do swoich stacji arktycznych zespołom naukowców z Włoch, Francji, Niemiec, inicjując prawdziwą, bezpośrednią współpracę w celu kontynuowania badań nad lodem i zmianami klimatu”.

Wydarzenie
Rozmawiamy z prof. Moniką Szkarłat z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, ekspertem dyplomacji naukowej w Polsce i Europie, gościem spotkania poświęconego międzynarodowemu wymiarowi nauki, zorganizowanego przez Włoski Instytut Kultury w Krakowie. Razem z nią są Giacomo Destro, wykładowca dyplomacji naukowej na specjalizacji Komunikacja Naukowa „F. Prattico” w Międzynarodowej Wyższej Szkole Studiów Zaawansowanych (SISSA) w Trieście oraz dr Dariusz Ignatiuk, prezes Polskiego Konsorcjum Polarnego. We troje wyjaśniają plany i perspektywy, w których spotykają się i jednoczą naukowe interesy Włoch i Polski, wykorzystując biegun północny jako przykład tej nie do końca uchwytnej, ale mocnej sieci naukowców, instytucji, współpracy i umów, którą nazywamy dyplomacją naukową.

Skomplikowana definicja
W rzeczywistości nie jest łatwo podać dokładną definicję pojęcia dyplomacji naukowej. W książce Ragione di stato, ragione di scienza (Codice Edizioni, 2023), Giacomo Destro wychodzi od jednej z pierwszych prób naszkicowania jej oficjalnego portretu, przedstawiając ją jako jedność trzech różnych obszarów działania. Po pierwsze, naukowcy opracowują dokumenty, które służą jako punkt odniesienia dla polityki rządu. Przykładem są raporty Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC), które mają informować decydentów na całym świecie o stanie wiedzy w zakresie zmian klimatu oraz o możliwych działaniach, uzasadnionych naukowo, które mogą złagodzić skutki tych zmian. Drugi rodzaj działalności ma miejsce, gdy rozpoczyna się międzynarodowa debata polityczna, która kończy się opracowaniem porozumienia lub traktatu na temat wskazany przez naukowców. Najbardziej charakterystycznym przykładem jest Protokół Montrealski – dokument stworzony w celu wprowadzenia zakazu używania substancji odpowiedzialnych za zubożenie warstwy ozonowej, doskonały przykład pracy dyplomacji naukowej, ponieważ sytuacja w tym obszarze faktycznie powoli się poprawia. Trzecia, ostatnia sytuacja, to ta, w której nauka inicjuje proces, który z czasem skłania do prowadzenia dialogu narody, spierające się w każdej innej dziedzinie. Tutaj ważnym przykładem jest laboratorium badawcze SESAME w Jordanii, w którego zarządzie zasiadają – i współpracują – Izraelczycy, Palestyńczycy, Irańczycy, Turcy i Kurdowie.

Dyplomacja naukowa we Włoszech i w Polsce
Jeśli spojrzeć na dyplomację naukową prowadzoną przez instytucje, Włochy są jednym z najbardziej zaawansowanych krajów europejskich. „Włoskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zawsze koncentrowało się na inicjatywach dwu- i wielostronnych”, a więc na umowach o współpracy między dwoma lub więcej krajami w celu osiągnięcia konkretnych celów, „a nauka doskonale nadaje
się do nawiązywania tego typu powiązań”, mówi Giacomo Destro. „Z drugiej strony, jako dziedzina studiów dyplomacja naukowa jest mało popularna w środowisku akademickim”.

A w Polsce?
„Większość inicjatyw tworzona jest w środowisku akademickim, w ośrodkach badawczych, przez zespoły badawcze, a nie ma wyspecjalizowanej struktury instytucjonalnej w całości poświęconej dyplomacji naukowej”, wyjaśnia prof. Monika Szkarłat. Według niej jest to punkt, nad którym warto byłoby pracować, usprawniając koordynację między naukowcami i wykorzystanie funduszy, przeznaczonych na projekty międzynarodowe oraz zapoznając się z działaniami innych krajów. „Kraje o większych tradycjach dyplomatycznych stanowią przydatne źródło inspiracji, chociaż nie możemy zapominać, że każdy z nich ma określoną historię i strukturę gospodarczą, do której dostosowuje się zawsze modele i praktykę działania”.

Opowieści o nauce, opowieści o ludziach
Tradycje, struktury, praktyki, które są inne w każdym państwie, sprawiają, że obraz dyplomacji naukowej jest niezwykle zróżnicowany, dlatego też zamknięcie jej w ramach jednej definicji staje się bardzo trudne. Może więc lepiej byłoby przedstawić ją poprzez zbiór historii, które się spotykają i zderzają. To wybór dokonany przez Giacomo Destro w Ragione di Stato, ragione di scienza – nie jest to esej w klasycznym znaczeniu, ale zbiór historii, które próbują opisać znaczenie i złożoność dyplomacji naukowej. Niektóre z nich są przykładami wybitnej współpracy, która może pojawić się w miejscach odległych i niemal zapomnianych, jak stacje badawcze na biegunach. Inne mówią o szpiegostwie, odrażających eksperymentach, broni masowego rażenia. „Nauka jest działalnością człowieka” mówi Giacomo Destro. „I jak w wypadku wielu innych ludzkich spraw, nie powinniśmy zadawać sobie pytania, czy jest ona sama w sobie dobra czy zła, ale jak chcemy ją wykorzystać”.

Tłumaczenie pl: Beata Sokołowska