Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155
kcrispy-baner-1068x155

Strona główna Blog Strona 26

Świeżo wydane

0

Maurizio Carucci „Respiro”
Niech was nie zwiedzie, że to muzyka lekka, przyjemna i nie za bardzo zobowiązująca. Pod powierzchnią słońca kryje się bowiem wielki dramat. Wszystko zaczęło się w zeszłe lato, kiedy Maurizio przyznał się, że był bliski samobójstwa. Załamanie, uzależnienie od alkoholu i błądzenie w smutku spotkało się jednak ze światłem w ciemnym tunelu, dzięki któremu liguryjski piosenkarz i autor tekstów się nie poddał. Na debiutanckim „Respiro” muzyk próbuje ujawnić swoje różne dusze i zagłębić się we własną intymność, dotyka wachlarza nastrojów, pełno tu refleksji i dźwięków, których doświadczył w ostatnich latach. Subtelna spowiedź spotyka się tu z taneczną nutą, czasami przy akompaniamencie fortepianu, czasami przy użyciu elektroniki. W albumie odnajdujemy zatem zarówno żywiołowość, na przykład w celebrującym życie utworze „Planisfero”, a także pop w stylu lat 80. Szczery album, bez ograniczeń.

Post Nebbia „Entropia Padrepio”
Post Nebbia to zespół padewski zrodzony z psychodelicznej wizji Carlo Corbelliniego, którego wyobraźnia niczym nie jest ograniczona. Na najnowszym albumie „Entropia Padrepio” zaprasza na dyskotekę, na jakiej jeszcze nie byliście. Pełno tu epickich, bogatych kompozycji mieniących się tajemnicą i momentami nawet niepokojem. To tak jakby zestawić psychodeliczne granie z lat 60. i 70. ze współczesną sceną alternatywną, dalej postawić Beatlesów obok Black Sabbath i Beach Boys czy LCD Soundsystem. Post Nebbia są genialni w odtwarzaniu epickich dźwięków, które jednocześnie stają się hermetyczne i zadymione. Ich propozycja to album nieoczywisty, którego na próżno szukać na listach przebojów. Płyta wymagająca, która bada konflikt między boskością a tym, co ziemskie, między niebiańskim a ludzkim, między uniwersalnym a jednostkowym, kształtując się we wspaniałą formę dźwiękową.

Bartolini „Bart Forever”
Lata 90. królują wszędzie, ale nie u Bartoliniego. Przedstawiciel młodego pokolenia urodzony w połowie lat 90. czerpie garściami z post-punku i „męskiego grania”. Jego
nowy, świetny album „Bart Forever” to raczej hołd oddany okresowi dojrzewania wokalisty, gdzie ww pierwszej dekadzie XXI wieku . królowało alternatywne granie spod znaku Franz Ferdinand, Vampire Weekend czy Beach Fossils. Dużo więc anglosaskich melodii przywołujących punkowe brzmienia sprzed dekady prosto z garażu zbuntowanego nastolatka z Kalifornii czy Wielkiej Brytanii. Wszystko wzbogacone przesterowanym brzmieniem gitar elektrycznych, uzupełnione niełatwymi do śpiewania tekstami poświadczają ogromny postęp w dorobku utalentowanego włoskiego piosenkarza. Agresja przeplata się tu z melancholią. Upalna noc z rześkim porankiem. Bartolini dotyka wspomnień prowincjonalnego życia w „108”, wieczną kruchość w obliczu śmierci ojca i młodzieńczego krzyku w „Forever” czy wreszcie chorobliwą zazdrość w „Luci”, gdzie do duetu zaprasza Thru Collected. Mocne!

Dorsz w panerce z sera gruyère komosy ryżowej z sosem z trybul, dymką musem z porów

0

Składniki dla 4 osób

Dorsz:
500 g odsolonego dorsza
60 g sera gruyère
150 g komosy ryżowej
1l wody
0,5 g szafranu
1l oleju słonecznikowego
Zioła (tymianek, majeranek,
liść laurowy)
Ząbek czosnku, sól, pieprz, oliwa

Sos z trybuli:
60 g trybuli
40 g pietruszki
1 szalotka
2 czerwone ziemniaki
Bulion warzywny lub z kurczaka
według potrzeb
Sól

Dymka w sosie słodko-kwaśnym:
800 g dymki
1 szalotka
1 ząbek czosnku
200 ml octu z białego wina
3 łyżki cukru
40 g masła
sól i pieprz

Mus z porów:
200 g porów
130 g drobno pokrojonej szalotki
Oliwa z oliwek według potrzeb
100 ml śmietany
30 g masła

Przygotowanie:

Sos z trybuli: obgotuj trybulę i pietruszkę we wrzątku i szybko wystudź w wodzie i lodzie. Posiekaną szalotkę podduś w rondlu, dodaj wcześniej obrane i drobno posiekane ziemniaki, podlej bulionem z kurczaka lub warzyw i doprowadzić do wrzenia. Ostudź i wymieszaj z trybulą i pietruszką, aż uzyskasz ładny miękki sos. Przecedź przez sito do sosów i dopraw solą.

Dymka w sosie słodko-kwaśnym: oczyść dymkę, pokrój w grube paski i włóż do zimnej wody na 30 minut. Rozpuść masło w dużym rondlu, dodaj posiekany czosnek, pokrojoną w kostkę szalotkę, cukier i wymieszaj. Po 3 minutach dodaj pokrojoną dymkę, sól, pieprz i podkręć ogień, zwilż octem i pozwól mu częściowo odparować. Zmniejsz płomień, przykryj pokrywką i gotuj na wolnym ogniu przez około 15 minut, zwilżając od czasu do czasu kilkoma łyżkami gorącej wody.

Mus z pora: obierz szalotkę i drobno posiekaj, obierz pory i dokładnie spłucz wodą, a następnie pokrój w paseczki. W rondlu podsmaż na złoty kolor posiekaną szalotkę z odrobiną oleju, czosnku i masła. Po 3 minutach dodaj pora i kontynuuj gotowanie, dodając trochę wody. W połowie gotowania wlej śmietanę. Kontynuuj gotowanie, następnie zmiksuj, przecedź przez sito do sosów i dopraw solą i pieprzem.

Komosa ryżowa: zagotuj wodę z solą i szafranem, dodaj komosę ryżową i gotuj przez 20 minut. Odcedź i delikatnie rozprowadź na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Pozostaw do wyschnięcia w temperaturze pokojowej. Następnie usmaż na gorącym oleju (185°).

Dorsz: pokrój wypatroszony i pozbawiony ości plaster dorsza. Dopraw oliwą z oliwek z pierwszego tłoczenia. Przygotuj panierkę: do miski włóż ser gruyère i komosę ryżową, dopraw solą i pieprzem. Z powstałej tak masy uformuj kulki i włóż do lodówki na kilka minut. Na średnio gorącej patelni ze szczyptą soli połóż dorsza i podsmaż od strony skórki. Kiedy będzie chrupiący i złoty, przenieś plaster na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, usuń skórę i delikatnie rozprowadź palcami panierkę z gruyère i piecz przez kilka minut w piekarniku rozgrzanym do 185°.

Podanie: za pomocą foremki umieść na środku naczynia porcję dymki, na wierzchu połóż plaster dorsza, polej sosem z trybuli i uzupełnij musem z pora i kilkoma kiełkami.

tłumaczenie pl: Agata Pachucy

Dziewczyna z „Czerwonej Pustyni”

0

W tym roku świat pożegnał jedną z najważniejszych ikon włoskiego kina. Specjalistkę od skomplikowanych, uwikłanych psychologicznie ról, muzę Michelangela Antonioniego. Blond piękność o niełatwym charakterze i ciętym języku. Oto legendarna Monica Vitti.

Rzym w latach 30. rósł w siłę. Faszyzm rozwijał się prężnie i niebezpiecznie zarazem, już na początku dekady ukazała się „Doktryna faszyzmu” Mussoliniego. 1931 to czas, kiedy rozpoczęło działalność Radio Watykańskie, a papież Pius XI wydał encyklikę Quadragesimo anno, w której wyraził troskę o los ludzi żyjących z pracy własnych rąk. W tym czasie na świat przychodzi ośmiokrotny medalista mistrzostw świata i mistrz olimpijski, kolarz Guido Messina, jeden z największych znawców repertuaru Verdiego i Pucciniego, dyrygent Nello Santi i dziewczyna z czerwonej pustyni, Monica Vitti, a właściwie Maria Luisa Ceciarelli.

Michelangelo Antonioni, Monica Vitti
(Festiwal Fillmowy w Wenecji)

Dziewczyna wychowuje się w domu, w którym jak przyznała po latach, była lekceważona przez rodziców (Adele Vittiglia i Angelo Ceciarelli). Jej ojciec był inspektorem handlu zagranicznego i musiał podporządkowywać do swojej pracy całą rodzinę, co wiązało się z licznymi przeprowadzkami; mieszkali chociażby w Mesynie czy na Sycylii. Mała dziewczynka tego nie rozumiała, uważała, że jej dzieciństwo było nieszczęśliwe, musiała wychować i bawić się sama. Nikt nie zwracał na nią uwagi,  nikt nie chwalił, nie motywował, nie nagradzał. Z matką, pielęgnującą domowe ognisko, miała napięte relację, od małego wdawała się z nią w kłótnie, często ze sobą rywalizowały. Czuła, że jest traktowana gorzej niż jej starsi bracia. „Miałam bardzo surowych rodziców. Moi dwaj bracia byli mocą i wolnością. Ja byłam bezsilnością i odosobnieniem”. To powoduje, że Maria ucieka we własny świat, świat wyobraźni, wykreowanych nieistniejących przyjaciół i zabaw, w których może być uśmiechnięta. Brak zainteresowania i złe relacje z rodzicami uważa po latach za główny powód tego, że nigdy nie założyła własnej rodziny, a akceptacji i zainteresowania zaczęła szukać u obcych ludzi. Łatwo się domyślić, że takich ludzi znalazła na scenie teatralnej. To tam mogła otrzymać, chociaż przez moment, zainteresowanie i poczuć się kimś ważnym.

Maria w teatrze debiutuje dość wcześniej, bo w wieku czternastu lat. Aktorstwo staje się formą eskapizmu. Nowy świat i forma wyrażania siebie jest dla niej ratunkiem. W późniejszych wywiadach wyznała, że jej samotność rzutowała na brak chęci do życia. Wtedy otarła się o nieudaną próbę samobójczą. Granie dało jej możliwość udawania kogoś innego i rozśmieszania ludzi. Kiedy kończy osiemnaście lat rodzina nie potrafi odnaleźć się w powojennej rzeczywistości i rosnącym ubóstwie, które coraz mocniej dotyka Italii. Nie licząc się ze zdaniem córki rodzice i bracia postanawiają emigrować do Ameryki. Maria nie decyduje się na opuszczenie Włoch, z powodzeniem zdaje, a następnie kończy rzymską Narodową Akademię Sztuk Dramatycznych. Aktorstwo jest jej coraz większą siłą, ale i przekleństwem. Fikcja staje się wygodniejsza. Uczy się nie dopuszczać prawdziwych emocji, chowa się za maskami i tuszuje wszystko to, co prawdziwe. To wtedy, na początku lat 50., postanawia całkowicie odciąć się od swojej tożsamości. W 1953 roku przyjmuje pseudonim sceniczny Monica Vitti.

Pierwsze kroki Moniki nie są niczym niezwykłym. To po prostu niemal anonimowa, nieznana młoda aktorka, która jeździ po Niemczech z włoską trupą aktorską i bierze udział w inscenizacji „La Mandragoli” Niccolò Machiavellego. Teatr łączy z epizodami w filmie, przemysł filmowy daje jej mniej atrakcyjne pole do wykazania się, ale przynosi lepsze zarobki. Przebija się coraz bardziej, do teatru i kina dołącza telewizja. W tym czasie grywa w mało ambitnej farsie Feydeau, ale owocuje to tym, że w tej roli zobaczy ją sam Michelangelo Antonioni, który ma za sobą już kilka udanych filmów; w tym „Miłość w mieście”, nagrodzone na Festiwalu Filmowym w Wenecji „Przyjaciółki” czy „Damę bez kamelii” z, urodzoną w tym samym roku co Vitti, Lucią Bose.

Monica Vitti, Michelangelo Antonioni
(Festiwal Fillmowy w Wenecji)

Propozycja, jaką dostała od Antonioniego nie jest spełnieniem marzeń. Reżyser początkowo postanawia wykorzystać tylko jej głos, do dubbingu reporterki granej przez Dorian Gray w filmie „Krzyk”. Vitti przyjmuje każdą propozycję, więc i w tym wypadku stara się wypaść najlepiej jak może. Pewnego dnia, pracując w studiu dubbingowym, Monica nie zdaje sobie sprawy, że wszedł i stoi za nią Antonioni. Długo ją obserwował. Kiedy skończyła swoją pracę podszedł do niej i powiedział: „Masz piękną szyję. Możesz grać w filmach”. I to był przełom i zarazem początek najważniejszej przygody w życiu Moniki Vitti, przygody nie tylko filmowej.

Monica Vitti szybko staje się dla reżysera zarówno muzą, jak i kochanką. W tym sensie ich relacja przypominała relację Jeana-Luca Godarda i Anny Kariny, ich odpowiedników we Francji. Michelangelo był w jej wspomnieniach intelektualistą, niezwykle powściągliwym i skrupulatnym. Mężczyzną, który interesował się kobietami i swoimi aktorami na planie filmowym, był dla nich zawsze wtedy, kiedy tego potrzebowali. Jego pochodzenie i wychowanie bardzo różniło się od tego, które otrzymała Vitti. On miał miłe wspomnienia z dzieciństwa i potrafił dać jej to, czego nie otrzymała od własnego ojca. Możliwe, że różnica wieku, był od niej nieco ponad dwadzieścia lat starszy, tylko pchała ją w jego kierunku. Męskie, silne ramię, które wypełniało miejsce nieobecnego ojca.

Ich pierwsza współpraca trwała dwa lata, tyle zajmuje produkcja „Przygody” – pierwszego tak znaczącego filmu reżysera, nagrodzonego Nagrodą Jury na Festiwalu Filmowym w Cannes. To opowieść o grupie przyjaciół, która udaje się rejsem na wyspę, w tym czasie jedna z dziewcząt znika w tajemniczych okolicznościach. W trakcie poszukiwań jej przyjaciółka oraz kochanek zbliżają się do siebie. To punkt zwrotny dla obu ich karier. Projekcja filmu prowokuje gwizdy, ale następnego ranka sytuacja się odwróciła. Grupa cenionych filmowców i krytyków, kierowana przez Roberto Rosselliniego, wydaje mocno sformułowane oświadczenie: „Świadomi wyjątkowego znaczenia filmu Przygoda Antonioniego i przerażeni przejawami wrogości, jakie wzbudził, niżej podpisani krytycy i przedstawiciele profesji pragną wyrazić swój podziw dla twórcy tego filmu”. Zamieszanie związane z pierwszym arcydziełem Antonioniego jest szeroko komentowane. Dla wielu to dzieło całkowicie bezkompromisowe w sposobie narracji, której właściwe brak. Minimalne napięcie, niemal lodowate tempo, opustoszałe krajobrazy – zarówno fizyczne, jak i emocjonalne. Jego bohaterowie są pogrążeni w sobie, niezdolni do nawiązywania relacji, raczej umierający z nudów niż chętni do życia własnym życiem.

W następnym roku, w ankiecie dla brytyjskiego magazynu filmowego Sight and Sound, 70 krytyków z całego świata nominowało „Przygodę” jako drugi największy film, jaki kiedykolwiek nakręcono, zaraz po „Obywatelu Kane” Wellesa. W Berlinie zaś
Antonioni pokazał „Noc”, otrzymując główną nagrodę, Złotego Niedźwiedzia dla najlepszego filmu oraz Nagrodę Międzynarodowej Federacji Krytyki Filmowej (FIPRESCI). Monica Vitti partneruje na ekranie największym – Marcello Mastroianniemu oraz Jeanne Moreau. Relacja Vitti z Antonionim jest szeroko komentowana. Za swoje zarobki z „Przygody” Monica kupuje mieszkanie w Rzymie. Michelangelo wprowadza się do mieszkania bezpośrednio nad nią, z wewnętrznymi schodami łączącymi oba lokale. Spędzają ze sobą każdą wolną chwilę, pracują nad kolejnymi filmami. W niedługim czasie powstają „Zaćmienie” oraz „Czerwona pustynia”, kolejne arcydzieła. Pierwszy, w którym aktorka i Alain Delon tworzą parę z przeszłością, zostaje zauważony w Cannes, drugi opowiadający o zmagającej się z nieuleczalną chorobą psychiczną gospodynią domowa, z wybitną rolą Vitti, wygrywa Złotego Lwa na Festiwalu w Wenecji.

Wkrótce Vitti i Antonioni rozstają się, co dla obojga nie jest łatwe. Dla Vitti to był trudny czas, który odbił się także na jej karierze, żeby odreagować to, co dzieje się w życiu prywatnym aktorka powraca do komedii i fars. Wybiera lekkie scenariusze, które pozwalają jej się uśmiechać. Z czasem przychodzi propozycja z Hollywood, potem następna, odrzuca każdą, ale to nie powoduje, że jej popularność maleje, wręcz przeciwnie. Wyznaje na łamach prasy, że rozśmieszanie ludzi sprawia jej największą przyjemność. Szybko staje się gwiazdą i specjalistką od tego gatunku. Monica jest pierwszą kobietą, która zadomowiła się w komedii, która do tej pory była zdominowana przez mężczyzn. Jej dwa wielkie sukcesy to przede wszystkim „Dziewczyna z pistoletem” oraz „Kaczka w pomarańczach”. Z tego okresu pochodzi jeszcze jedna ważna rola u Louisa Buñuela w „Widmie wolności”.

W latach 80. Vitti nakręciła jeszcze kilka filmów, w tym ostatni z Antonionim, ale nie odniósł on wielkiego sukcesu. Kino coraz rzadziej miało jej do zaoferowania rolę na miarę tych, które stworzyła wcześniej. Nie pomagał jej także wiek. Monica postanowiła wówczas wrócić na stałe do teatru zarówno jako aktorka, jak i pedagog. To także okres, kiedy aktorstwo zastępuje pisaniem książek. Po raz ostatni pojawiła się na ekranie w 1990 w filmie w swojej reżyserii, ale „Sekretny skandal” nie odniósł sukcesu. Rolę męską w tym filmie powierzyła Roberto Russo, za którego wyszła za mąż w 1995 roku. Następnie usunęła się z życia publicznego po tym, jak zdiagnozowano u niej Alzheimera.

Vitti zawsze była odważna w swoich poglądach. W latach 70. na przykład, zachęcała włoskie dziewczyny do tego, by myślały o swoich pasjach, spełnianiu się, pracy, a nie o zamążpójściu czy zakładaniu rodziny. Była ostra, czasem nawet obrazoburcza. Unikała prasy, uważając udzielanie wywiadów za idiotyczne, gdyż jak sama wyznawał mówiła głupstwa, a nie lubi jak gazety drukują głupstwa, których ona wcale nie powiedziała… Aktorka nie należała do osób o łatwym charakterze, posiadała zasady, które nierzadko były utrudnieniem w pracy. Enrico Lucherini pisał we wspomnieniach, że była nie do zniesienia, „wielki wrzód na tyłku” – jak mówił o niej słynny fotograf. „Jej zawdzięczamy pierwszy photoshop w długopisie: wysłałem jej zdjęcia z planu z „Dziewczyny z pistoletem”, odesłała je całe porysowane z zaznaczonymi poprawkami”. Z kolei Claudia Cardinale wspomina ją jako bardzo bliską przyjaciółkę, z którą zawsze dużo się razem śmiały i miały wiele tematów do rozmów. Emma Marrone dodaje do tego, że była tajemnicza, melancholijna i tragikomiczna zarazem.

„Nie jestem taka jak w filmach Antonioniego, ani taka jak w późniejszych komediach. Jestem zupełnie inna. Jestem feministką, a z drugiej strony chcę, by mężczyźni mnie rozpieszczali, jestem egocentryczna i egoistyczna. Moja praca to psychodrama, w ścisłym tego słowa znaczeniu. Pracuję po to, by samej sobie pomóc żyć i leczyć siebie. Zrozumiałam to, kiedy dowiedziałam się, że w niektórych klinikach psychiatrycznych chorym każą grać i to zbawienne lekarstwo” – wyznała w jednym z późniejszych wywiadów Vitti. Ostatnie lata to życie w cieniu i ukrywanie przed światem postępującej choroby. Aktorka, która była jedną z najważniejszych twarzy europejskiego kina XX wieku i która w historii kina wyróżniła się tym, że nie była tylko pięknością do podziwiania na ekranie, była kimś więcej.

Foto: Gianfranco Tagliapietra

Quattro P – showroom i winiarnia

0

„Każdy cywilizowany człowiek ma dwie ojczyzny: jedną swoją najbliższą, a drugą: Włochy. Bo tylko zastanowić się, to i cała kultura, i cała sztuka, i cała wiedza, wszystko szło stamtąd…”.

Tak jak Henryk Sienkiewicz zachwycał się Italią, tworząc epicki utwór „Na jasnym brzegu”, tak wielu innych artystów do dzisiaj czerpie inspiracje z tego pięknego kraju. Kultura, sztuka, moda, oszałamiające krajobrazy, wyśmienita kuchnia, kawa i w końcu wyborne wina. I właśnie o winach chcemy dzisiaj rozmawiać. Dzięki zróżnicowaniu klimatu w poszczególnych regionach, Włosi słyną z największej różnorodności produkcji wina na świecie. W każdym z 20 regionów tego kraju znajdziemy wybitne marki win. Na degustację najlepiej wybrać się bezpośrednio do winnicy gdzie dodatkowo dowiemy się o tradycji i historii poszczególnych win. My dziś chcielibyśmy was zabrać w podróż do miejsca niezwykłego, które pomoże wam przenieść się w iście włoski klimat, nie wyjeżdżając poza granicę naszego kraju. Czerwono-pomarańczowe cegły, drewniane stoły, masywne metalowe regały uginające się pod ciężarem wina, wiszące dojrzewające szynki, klimatyczna muzyka w tle i trzystuletnie drzewo oliwne przy wejściu. Tak właśnie wygląda nowo otworzony Quattro P showroom i winiarnia, znajdujący się w Warszawie przy ul. Waflowej 1. Przekraczając jej próg przenosisz się do urokliwej piwnicy, pełnej wybornych win ze wszystkich włoskich regionów. Z ponad siedmiuset różnych win możesz wybrać swoje ulubione Primitivo, Pinot Grigio czy Prosecco, ale również odkryjesz nowe, mniej popularne trunki. Na wytrawnych znawców czekają takie marki jak Barolo, Amarone czy Franciacorta nazywana włoskim szampanem. Showroom Quattro P to miejsce, gdzie zaopatrzysz w wina swoją restaurację, pizzerię czy hotel. Specjalistyczne sklepy z alkoholem znajdą dla siebie perełki z winnic, które mamy na wyłączność. Ciekawą ofertą zaskoczymy również innych dystrybutorów. Nowo otwarta winiarnia to idealna przestrzeń na eventy degustacyjne i enogastronomiczne uczty, gdzie sommelier oprowadzi was po tej winnej krainie. Na degustację zaprasza Vito Casetti, jeden z twórców tego wyjątkowego włoskiego miejsca.

Quattro P showroom i winiarnia
ul. Waflowa 1, 02-971 Warszawa
www.quattrop.pl

Polska kluczowym krajem dla Confindustrii w Europie Wschodniej

0

Confindustria Est Europa (CEE) to Federacja zrzeszająca 11 stowarzyszeń (z siedzibami w Albanii, Bośni i Hercegowinie, Białorusi, Bułgarii, Macedonii Północnej, Czarnogórze, Polsce, Rumunii, Serbii, Słowenii, Ukrainie) włoskich firm obecnych w Europie Środkowo-Wschodniej.

Maria Luisa Meroni, była Przewodnicząca Confindustrii Bułgarskiej i przedstawicielka małych przedsiębiorstw w Confindustrii Lecco i Sondrio, przejęła kierowanie Confindustrią Est Europa (na Europę Wschodnią) od grudnia 2020 r. Zadaliśmy jej kilka pytań o cele Federacji, ze szczególnym uwzględnieniem sytuacji w Polsce i dalszych perspektyw Confindustrii za granicą.

Jakie są zadania i cele Confindustrii Est Europa?

CEE, która zrzesza ponad 1000 firm powiązanych z międzynarodowymi przedstawicielami tej sieci, ma na celu zintegrowanie i uczynienie bardziej efektywnej włoskiej obecności w Europie Wschodniej, poprzez działalność 11 stowarzyszeń terytorialnych, które szczególną uwagę zwracają na społeczne, gospodarcze i kulturowe aspekty krajów z tego obszaru, jako na elementy systemu współzależności. CEE działa gromadząc informacje o potrzebach włoskich firm, które z zainteresowaniem patrzą na ten obszar geografi czny, chcąc zaoferować im poprzez System Confindustrii nowe i zorientowane regionalnie podejście do strategicznego sąsiedztwa. Federacja świadczy szereg usług, takich jak: wspieranie postępu i rozwoju przedsiębiorstw, stymulowanie form współpracy; reprezentowanie, ochrona i pomoc oferowane zrzeszonym przedsiębiorstwom w ich relacjach z instytucjami; promowanie inicjatyw na rzecz wzrostu i rozwoju; świadczenie usług informacyjnych, doradczych i pomocy w kontekście gospodarczym i biznesowym kraju działalności; gwarantowanie uprzywilejowanego dostępu do rynku wschodnioeuropejskiego. Confindustria Est Europa przedstawia się zatem jako gwarant włoskiej przedsiębiorczości za granicą oraz procesu umiędzynarodowienia, również w świetle ostatnich zawirowań w gospodarce światowej, które sprawiły, że stabilne punkty odniesienia stały się nieodzowne, również pod względem posiadanego doświadczenia.

Co nowego przyniosło pani przewodnictwo w CEE?

Naszym celem jest kontynuacja ścieżki wzrostu, którą Confindustria Est Europa obrała od początku swojego istnienia. Dokładnie tak, jak pokazałam w linii programowej, przedstawiając ją podczas prezentacji mojej kandydatury na przewodniczącą, zamierzam wzmocnić i zwiększyć zakres wiedzy oraz widoczność naszej Federacji w Państwowym Systemie Confindustrii. Zamierzam w szczególności poszerzyć możliwości, które oferujemy firmom, zamierzającym podjąć ścieżkę umiędzynarodowienia. Niezwykle ważne jest dla mnie zintensyfikowanie integracji Confindustria Est Europa z systemem stowarzyszeniowym we Włoszech, a tym samym coraz silniejsza interakcja i współpraca z narodową Włoską Confindustrią. Dowodem tego była również moja inicjatywa zorganizowania pierwszego Zgromadzenia Ogólnego Federacji w siedzibie Confindustrii, w obecności Przewodniczącego, Carla Bonomiego.

Kolejnym celem jest wzmocnienie relacji z włoskimi instytucjami zajmującymi się umiędzynarodowieniem przedsiębiorstw. W tym sensie praca prowadzona w poszczególnych oddziałach terytorialnych Confindustrii jest bardzo istotna, ponieważ intensyfikują one swoje działania na rzecz stworzenia sprawnego systemu w kraju odniesienia, a także nawiązania istotnych stosunków międzynarodowych.

Biorąc pod uwagę moją rolę jako przedstawiciela Małych Przedsiębiorstw w Confindustrii Lecco i Sondrio, jestem przekonana, że MŚP stanowią serce i siłę naszego systemu przemysłowego. Kluczowe jest zatem zaangażowanie międzynarodowych przedstawicielstw w tworzenie możliwości dla MŚP, zachęcanie i wspieranie przedsiębiorców, aby mieli odwagę otwierać się na nowe rynki i podejmować nowe wyzwania.

Podstawą dla mnie jest również dowartościowanie sieci biznesowych, o czym świadczy wstąpienie Federacji podczas mojej kadencji do RetImpresa, a także współpraca przy rozwoju platformy Registry w ramach RetImpresa. Celem jest także
umożliwienie działania na wszystkich płaszczyznach z lokalnymi firmami w różnych krajach, co generuje synergie i nowe możliwości rozwoju.

Zamierzam też znacznie usprawnić komunikację, aby Confindustria Est Europa stała się katalizatorem i popularyzatorem informacji przydatnych dla firm działających w tym obszarze świata. Temu przyświeca realizacja projektu wydawniczego „Guida Paesi”, przewodnika zawierającego najważniejsze informacje po 11 krajach, w których znajdują się stowarzyszenia. To wynik wspaniałej pracy zespołowej między przedstawicielami należącymi do CEE, a dzięki zaangażowaniu włoskich ambasadorów w tych właśnie krajach, potwierdza on synergię między instytucjami publicznymi i prywatnymi i utrwalone relacje w ramach Sistema Italia za granicą.

Jaki jest obecnie status stowarzyszenia przedsiębiorców włoskich, zrzeszonych w Confindustria Polonia?

Stowarzyszenie włoskich przedsiębiorców w Polsce powstało w 2020 roku, w ciężkim dla wszystkich okresie. Niemniej jednak Confindustria Polonia staje się istotną organizacją, z rosnącą liczbą zrzeszonych firm i stabilizującą się pozycją na terenie Polski, za czym idzie jej coraz większa efektywność. Polski rynek należy do najważniejszych w Europie, a solidne stowarzyszenie, takie jak Confindustria Polonia, może zagwarantować włoskim firmom przedstawicielstwo na poziomie instytucjonalnym i gospodarczym. Polska jest niewątpliwie krajem o wielkich perspektywach wzrostu i rozwoju.

Jakie projekty są w przygotowaniu w tym rejonie Europy?

Confindustria Polonia angażuje się w tworzenie inicjatyw, które łączą ducha stowarzyszenia i potrzeby członkowskich przedsiębiorstw. Kolejne projekty, również we współpracy z innymi instytucjami Sistema Italia w Polsce, to udział w najważniejszych targach branżowych w kraju, organizacja webinariów i wydarzeń informacyjnych, promocja wymiany handlowej i kulturalnej między Włochami a Polską. Stowarzyszenie zwraca uwagę na główne trendy gospodarcze – planowane są wydarzenia dotyczące przyszłości motoryzacyjnego łańcucha dostaw oraz forum gospodarcze organizowane wspólnie z Sistema Italia. Jeżeli chodzi o cykliczne inicjatywy chciałabym zwrócić uwagę na Energy Mixer 2022 (21 września), wydarzenie B2B poświęcone zagadnieniom przemysłu i energetyki oraz na niedawną publikację już drugiego wydania Guida Paese. Przewodnik Guida Paese, oprócz tego, że będzie źródłem szczegółowych informacji dotyczących rynku polskiego, stworzy okazję do spotkań firm podczas kolejnej serii prezentacji.

Jak w obecnej sytuacji międzynarodowej może zmienić się polityczna i gospodarcza rola krajów graniczących z Ukrainą?

Kraje Europy Wschodniej są z pewnością najbardziej dotknięte konfliktem, zarówno ze względu na bliskość geograficzną, jak i bliskie więzi handlowe z Ukrainą i Rosją. Na szczeblu europejskim polityczna i dyplomatyczna rola sąsiadujących z Ukrainą państw jest bardzo istotna od pierwszych chwil wojny, a wysiłki na rzecz przyjęcia ukraińskich uchodźców są znane społeczności międzynarodowej. Zaangażowanie tych państw, w tym Polski, odegrało kluczową rolę i będzie fundamentalnym punktem wyjścia do reorganizacji i odbudowy Ukrainy jako państwa, co, mam nadzieję, stanie się wkrótce. Nie zapominając o wkładzie, jaki może wnieść w ten proces know-how włoskich firm działających na tych rynkach. Jest to niewątpliwie kolejna szansa na rozwój dla obszaru Europy Wschodniej, zbyt często zapomnianej, ale stanowiącej jeden z głównych centrów europejskiej działalności gospodarczej.

Architektura, bazylika, portyk

0

Przez setki lat architektura w Europie i nie tylko była pod wpływem greckich wzorców, które z kolei stały się tak popularne m.in. dzięki swojej recepcji wśród Rzymian. Ten wpływ jest rzeczą niepodważalną: grecki styl był silnym źródłem inspiracji w renesansie czy w czasach klasycyzmu, lecz nie jedynie. Także współczesna architektura, nawet jeśli zdaje się być zupełnie odmienna, czasami inspiruje się tym, co pozostało po starożytnych. Mówiąc o architekturze grecko-rzymskiej bardzo prawdopodobnym jest, że wiele osób od razu myśli o greckich porządkach architektonicznych, jak np. porządek dorycki. Trzeba jednak powiedzieć, że owe kolumny, tak dobrze znane ze stronnic podręczników, nie są jedynymi rzeczami, jakie pozostawili nam starożytni.

Architektura

Jak zawsze dobrym pomysłem jest zacząć od terminu najogólniejszego: architektury. Czym ona jest? Można ją zdefiniować jako sztukę projektowania i tworzenia przestrzeni zdatnych do użytku zgodnie z potrzebami ludzkimi. W rzeczywistości etymologia owego słowa jest całkiem prosta. Z pewnością można stwierdzić, że słowo to czy to w polskim, czy to we włoskim, zadomowiło się dzięki językowi łacińskiemu. Najprawdopodobniej jest to także słowo derywowane od nazwy profesji architekta (po łacinie architectus). Architectus jest jednak słowem pochodzenia starogreckiego, które złożone jest z dwóch innych słów ἀρχή (arché) i τέκτων (tékton). Pierwsze z nich jest dość dobrze rozpowszechnione i da się odnaleźć w wielu słowach (np. archanioł, archidiecezja) i posiada znaczenie pierwszeństwa, pierwotności, wyższości. Drugie słowo oznacza „rzemieślnika” lub „konstruktora”. Razem tworzą słowo ἀρχιτέκτων (architékton), które można przetłumaczyć jako „główny budowniczy”, lub „pierwszy twórca” i które oznacza osobę organizującą proces konstrukcji jakiejś struktury. Stąd pochodzi architectura, oznaczająca umiejętność pogodzenia możliwości materialnych z wiedzą teoretyczną. 

Bazylika

Znając już pochodzenie nazwy dyscypliny, możemy przejść do terminów bardziej szczegółowych. Słowo „bazylika” dziś przywodzi nam na myśl przede wszystkim wielką świątynię chrześcijańską o co najmniej trzech nawach (np. Bazylika św. Piotra w Watykanie). Może się jednak wydać zaskakującym fakt, że sama nazwa pochodzi od budynku zupełnie innego. W znaczeniu świątyni „bazylika” zapożyczyła nazwę od łacińskiego basilica, które oznaczało budynek publiczny, stanowiący centrum interesów oraz miejsce dla administracji sądowniczej. Ten typ budowli został zaadaptowany w późnym antyku przez chrześcijan, którzy chcieli zbudować świątynie zdolne pomieścić wiele osób, a następnie przez kolejne stulecia był poddawany różnym modyfikacjom. Basilica z kolei pochodzi od nazwy budynku, który stanowił inspirację dla konstrukcji rzymskiej bazyliki: βασιλικὴ στοά (basiliké stoá), czyli “portyk archonta basileusa (króla)” w Atenach (βασιλικὴ oznacza królewski). Budynek został bardzo doceniony przez Rzymian, a potem jego nazwa, często używana, poprzez elizję zmieniła się w basilica i w tej formie rozpowszechniła się na terytorium Imperium Rzymskiego.

Portyk

Skoro już zostało to powiedziane, warto wytłumaczyć także słowo „portyk”, które zarówno w języku polskim jak i włoskim jest pochodzenia łacińskiego. Jego etymologia jest raczej nieskomplikowana: pochodzi od łacińskiego porticus, które z kolei bierze się z porta (łac. „brama”). Do słowa porta dołączony został przyrostek -icus, który nadaje znaczenie pochodzenia lub przynależności do czegoś. Grecki termin zaś, to znaczy wymieniona wcześniej „στοά”, najpewniej ostatecznie pochodzi od rdzenia *steh₂-, który oznaczałby „stać”. Więc podczas gdy Grecy skupiali się na aspekcie jakim jest stabilność kolumn, dla Rzymian najważniejszy zdawał się kształt, który przywodził na myśl konstrukcję stworzoną z licznych wejść.

Niedyskretny urok letniego Mediolanu

0

Jestem wenecjanką, ale mieszkam w Mediolanie od niemal 33 lat. Dlaczego lubię mieszkać w Mediolanie? Bo cokolwiek chcesz zrobić albo zjeść, w tym mieście to znajdziesz. Dlaczego uciekłabym z Mediolanu choćby jutro? Z tego samego powodu, dla którego lubię tu mieszkać. Powiedzmy, że często w Mediolanie zostawanie w domu staje się uciążliwym zadaniem, ponieważ to miasto oferuje naprawdę wiele, czasem zbyt wiele.

Znacie to uczucie, kiedy jesteście w miejscu, gdzie nie ma co robić i przychodzi wam ochota
na to wszystko, czego nie możecie mieć?! No więc w Mediolanie jest zupełnie na odwrót: można robić wszystko, a czasem chce się o tym zapomnieć, usiąść przed telewizorem i obejrzeć dobry film.

„O rety, do 11 września jest wystawa wielkiego fotografa Davida LaChapelle’a w Mudec przy ulicy Tortona, zaraz tam idę, zanim o tym zapomnę i ją przegapię!”

Nie można ryzykować przegapienia wystawy „I believe in miracles”, ukazującej dręczonego w dzieciństwie chłopca, który ucieka z Connecticut i, po przyjeździe do Nowego Jorku, zostaje natychmiast zauważony przez niejakiego Andy’ego Warhola, który pomaga mu zostać wielkim fotografem oraz reżyserem popularnych seriali i wideoklipów.

90 dzieł oraz instalacja wideo, znajdujące się na wystawie, to prawdziwa fala pozytywnej energii i zaufania do przyszłości, która nas czeka.

Niedaleko od Mudec znajduje się „Osteria dei binari”, czyli jedna z moich ulubionych restauracji, otoczona zielonym ogródkiem, który uwaga, uwaga!, otwarty jest także w sierpniu, idealny na gorące letnie dni.

Jeżeli miałabym zrobić listę moich ulubionych restauracji w Mediolanie, nie starczyłoby nawet pięć stron, więc tym razem postaram się ograniczyć tylko do tych, które są otwarte także w sierpniu.

A propos ogródków, jeżeli przyjedziecie do Mediolanu, zarezerwujcie sobie lunch w “Lu bar”, przy ulicy Palestro, tuż za parkiem Porta Venezia. Jest to stara willa, również otoczona zielenią, ale nie powiem wam nic więcej, aby nie zepsuć magii, kiedy wejdziecie tam po raz pierwszy.

Oj tak, w Mediolanie takich magicznych miejsc, których raczej nie spodziewacie się zobaczyć w wielkim mieście, jest mnóstwo, a wśród nich jedno miejsce, które kocham, czyli Idroscalo.

Idroscalo znajduje się 8 km od centrum Mediolanu, tuż za lotniskiem Linate. Dla mediolańczyków jest często świetną alternatywą, bez korków, na weekend. Pięknie jest pojechać do Ligurii, ale jeżeli w ciągu prawie 48 godzin weekendu, masz ryzykować 6 godzin spędzonych w samochodzie, czasami jest nawet lepiej nie wyjeżdżać i schronić się nad sztucznym jeziorem, gdzie, w przeciwieństwie do tego co wielu myśli, woda jest czysta.

W Idroscalo można oczywiście spacerować, biegać, jeździć na wrotkach a także wspiąć się na największe dmuchane zabawki we Włoszech (superrrrr zabawa także dla dorosłych), popływać na kajakach, wakeboardzie oraz na desce surfingowej, oczywiście pod prąd. A co, jeżeli nie chcecie nic robić? Wypożyczcie sobie leżak na Gud Beach i zostańcie na słońcu, czytając jakąś fajną książkę (na przykład kupioną w księgarni Colibrì, tuż za Duomo).

Nie mówcie o tym nikomu, ale dzięki kupionej za 15 euro rocznej legitymacji, można uzyskać dostęp do „Wakeparadise Milano”, któremu nie brakuje nic w porównaniu z wieloma centrami sportowymi z niektórych amerykańskich filmów, łącznie z aktorami (powiedzmy, że na molo, między surferami i „wakeboardzistami”, pięknych fizycznie nie brakuje).

Rodowita wenecjanka, taka jak ja, wystarczy, że patrzy na wodę i jest szczęśliwa, dlatego, nawet jeśli tam lepiej się nie kąpać, kolejnym miejscem, które kocham w Mediolanie jest dzielnica Navigli, gdzie każdej ostatniej niedzieli miesiąca organizowany jest przepiękny targ staroci.

Navigli, to miejsce pełne uroczych sklepików, barów, restauracji każdego typu i na każdą kieszeń, a przede wszystkim pełne życia, także w sierpniu, podczas gdy wiele części miasta jest pustych.

Spójrzmy prawdzie w oczy, według mnie, Mediolan latem, staje się piękniejszy.

Pod koniec lat 90, gdy pracowałam jako PR dla jednej z mediolańskich drużyn piłkarskich, w połowie sierpnia musiałam zorganizować przyjęcie i galę z okazji trofeum Berlusconiego, po meczu Mediolan-Juventus (więc już wiecie, dla której drużyny pracowałam). Byłam więc zmuszona wrócić z wakacji do Mediolanu przed 10 sierpnia. Szybko zorientowałam się jak piękny jest Mediolan w sierpniu: pełno otwartych miejsc, zero korków i zero kolejek.

Kto mieszka w Mediolanie ma swoje zwyczaje, tak jak w każdym mieście: są ci, którzy kochają jeść na śniadanie ciastko i pić cappuccino w tym samym barze, może w Marchesi w Galerii Wiktora Emanuela, w Martesana na Via Giovanni Cagliero, w Biancolatte na Via Turati, w Sant’Ambroes na Corso Matteotti, w jednej z pięciu piekarni Davide’a Longoniego, albo ktoś kto, tak jak ja, uwielbia zmieniać i próbować „nowych” miejsc. Na przykład takich jak, już nie takie nowe, Sissi na Piazza Risorgimento, niedaleko od Pandeus, albo kolejne miejsce zaludnione od rana do późnego wieczoru, Pavè na Via della Commenda lub Gelsomina, gdzie nie możesz nie skosztować, i zjeść do końca, ich legendarnego maritozzo ze śmietaną.

Przyjeżdżasz do Mediolanu z dziećmi? Żaden problem, ponieważ jest tu mnóstwo interesujących zajęć również dla dzieci. Zacznijcie od wejścia na iglice Duomo, aby zobaczyć Mediolan z góry.

A gdy zrobi się za gorąco? Wyruszcie wszyscy do tajemniczych łaźni na Via Carlo Botta: dla dorosłych świeże piwko na Gud, przy basenie, a dla dzieciaków kostium kąpielowy oraz krem z filtrem.

Gdy później w wakeparadise w Idroscalo wolicie zrobić coś bardziej „kulturalnego”, co będzie pasować całej rodzinie, wsiądźcie do samochodu i w półtorej godziny dojedziecie do miejscowości Stresa, gdzie będziecie mogli zrobić sobie piękną wycieczkę na niezwykłe Wyspy Boromejskie.

We wrześniu miasto się uaktywnia, mediolańczycy wracają z wakacji i ponownie zaczyna się sezon na aperitivo, gdzie można się znowu zobaczyć ze znajomymi i pokazać upragnioną opaleniznę.

Gdzie się widzimy? W Radetzky, w Ombra de Vin, w Pandeus, w Bobino…

Miałam jeszcze mnóstwo miejsc i atrakcji do zasugerowania, ale znowu zabrakło mi znaków.

Teraz zostaje wam jedna rzecz do zrobienia: spakować walizkę!
Mediolan na was czeka!

Tłumaczenie pl: Anna Dąbrowska

Alfa Romeo Montreal – Bella figura

0

„Fare bella figura”, czyli „robić dobre wrażenie”, jeśli chcemy zrobić je we włoskim stylu, najlepiej zacząć od niby nonszalanckiej, lecz idealnie ułożonej fryzury, nieodłącznych stylowych okularów, doboru kolorystyki i kroju ubioru, kończąc na pasującym do tego wszystkiego jak ulał obuwiu. Nawet sposób podwijania rękawów koszuli w upalny dzień i ekspozycja wyszukanego zegarka czy bransolety mają tu swoje znaczenie.

Prawie wszystkie kraje na świecie przez kilka miesięcy w roku próbują w taki właśnie „włoski” sposób przedstawić się innym narodom z jak najlepszej strony. Mówimy oczywiście o świato- wej wystawie EXPO, wydarzeniu zainaugurowanym przez Great Exhibition w Londynie w 1851, które niemalże co roku przyciąga miliony zwiedzających, ale ze względu na horrendalne koszty inwestycji nigdy nie przynosi zysku finansowego. Tak było z wystawą w 1974 [5,6 mln. odwiedzających] w amerykańskim Spokane, słynącym głównie z tego, że to tam po raz pierwszy w historii, 19 czerwca 1910, świętowano Dzień Ojca, co nie zmie- nia faktu, że jest ono najmniejszym miastem spośród wszystkich innych dotychczasowych organizatorów tej imprezy. Nie inaczej było w największym z tych miast – Szanghaju w 2010 i to pomimo rekordowej liczby zwiedzających [73 mln.]. Zyskiem jednak możemy śmiało nazwać to, co takie wystawy po sobie pozosta- wiają. Najsłynniejszą budowlą związaną z EXPO jest oczywiście wieża Eiffla z 1889, brukselskie Atomium z 1958 czy rzymski EUR, mimo że do wystawy w 1942 nawet nie doszło.

Taką pozostałością w pewnym sensie jest także Alfa Romeo Montreal, której dwa białe prototypy pokazali Włosi w pawilonie „Człowiek – producent” podczas EXPO 67, właśnie w Montrealu. Alfy doleciały do Kanady w ostatnim momencie i zostały ustawione pomiędzy dwoma taflami olbrzymich luster, co powielało ich odbicie w nieskończoność. Dziewięć miesięcy wcześniej [niemal jak w naturze!] przed kanadyjskim EXPO dyrekcja Alfy Romeo, jako jedyny na świecie producent samochodów, została zaskoczona propozycją zaprezentowania tam – synonimu kreatywności człowieka na polu motoryzacji, czyli auta wyrafinowanego i nie- banalnego, przeznaczonego jednak do codziennego użytku. Wyzwanie zostało podjęte, lecz z braku czasu mediolańczycy nie mogli zbudować wszystkiego od podstaw, postanowiono więc użyć podwozia Giulia Sprint GT i całą mechanikę modelu Giulia 1600 TI, natomiast na budowę karoserii zlecenie otrzymało studio Bertone, co było dość ciekawe, ponieważ ówczesny prezes Alfy Giuseppe Luraghi krytycznie odniósł się do pokazanego przez nich parę tygodni wcześniej na targach w Genewie modelu Lamborghini Marzal. Bertone zdał się na Marcello Gandiniego, posiadającego już w swoim portfolio cudownego Lamborghini Miura. A on doskonale wiedział, jak pokazać światu wyjątkowość włoskiego stylu. Tym projektem potwierdził cały swój geniusz, kunszt i zmysł piękna, czym skutkowały kolejne modele powsta- jące w jego szkicowniku, o których w Gazzetta Italia już pisaliśmy: Lamborghini Miura i Diablo, Lancia Stratos, a także Fiat X1/9.

Czasu było na tyle mało, że zaprezentowane prototypy nie miały nawet swojej nazwy, jednak po zachwycie zwiedzających, a co za tym poszło decyzji o produkcji seryjnej, mimo tradycyjnej ,,liczbowej” nomenklatury Alfy Romeo, kierownictwo firmy zde- cydowało, aby oddać hołd miastu, w którym ten model skradł serca tak wielu, dlatego chromowany monogram MONTREAL umieszczono na… wieczku popielniczki. Z nazwą mogło być jed- nak gorzej i to znacznie gorzej. Otóż 5 maja 1960 roku w Paryżu na organizatora EXPO 67 wybrano Moskwę, gdyż Rosjanie byli bardzo zdeterminowani, by pokazać osiągnięcia Kraju Rad w 50 rocznicę rewolucji bolszewickiej. Na szczęście z braku środków, których sporą część zapewne pochłonęła blokada Berlina Zachodniego oraz budowa niechlubnego muru, Komitet Cen- tralny KPZR, pod koniec 1961, wycofał ZSRR z organizacji EXPO, inaczej mielibyśmy, o zgrozo, Alfę Romeo МОСКВА!

Trzy lata po kanadyjskiej prezentacji w fabryce w Arese oraz w zakładach należących do Bertone w Caselle Torinese i Grugliasco rozpoczęto produkcję seryjną modelu Montreal, był to jednak już zupełnie inny samochód.

Przeprojektowano całe wnętrze, dodano pneumatycznie opuszczające się żaluzje przednich lamp, zmieniono także typ felg, a przede wszystkim pod maską umieszczono silnik V8, pochodzący ze sportowego modelu Tipo 33, którego moc zredukowano z 270 do 200 KM. Nie zmieniając jednak gabary- tów auta trzeba było zmieścić ten ogromny silnik pod bardziej wypukłą maską, ukrywając go pod fałszywym, a więc zamkniętym wlotem powietrza typu NACA. Bertone osobiście oprotestował te zmiany, ale finalnie jego znaczek pozostał na Montrealu, a samo auto w zielonym lakierze dzisiaj możemy podziwiać w Collezione Bertone na terenie „Volandia”, tuż przy lotnisku Malpensa. Nie- stety z braku miejsca auta tam prezentowane, często nawet tak wyjątkowe jak Alfa Romeo Bella z 1999, są strasznie poupychane i, jak w przypadku Montreal, widoczne tylko od frontu. W swojej pełnej krasie jest do zobaczenia w Museo Storico Alfa Romeo w Arese [w kolorze pomarańczowym], oddzielnie pokazują tam także jej słynne V8. Niestety nie ma tam obecnie w stałej ekspozy- cji prototypów z kanadyjskiego EXPO, oba są ukryte w przepast- nych magazynach muzeum, być może gdzieś obok sprzętu AGD, którego produkcją kiedyś Alfa Romeo również się zajmowało.

Chcąc maksymalnie wykorzystać potencjał rajdowego sil- nika Autodelta, sportowy zespół Alfy Romeo próbował dokonać wielu modyfikacji tak, aby Montreal mógł zaistnieć także w motosporcie. Niestety auto było zbyt ciężkie i zbyt wolne przy pokonywaniu zakrętów, pozostało więc rasowym cywilnym Gran Turismo. Co w efektownym stylu udowodniło dwóch dziennikarzy magazynu Quattroruote w 1972, którzy trasę w otwartym ruchu z Reggio Calabria do Lubeki nad Bałtykiem [2574 km] pokonali w jedyne 20 godzin!

Montreal, mimo że był pozycjonowany w segmencie aut mniej prestiżowych w pełnej opcji wyposażenia, czyli z klimatyzacją, lakierem metalizowanym oraz elektrycznymi szybami był droższy od Jaguara Type E, Ferrari Dino czy Porsche 911S.

Jednak nie ceny i starzejące się rozwiązania techniczne doprowadziły do zakończenia produkcji tego modelu. Tak jak w wypadku wielu innych świetnych Gran Turismo, zadecydował o tym światowy kryzys paliwowy. Trzeba dodać, że swoje „trzy grosze” dorzuciły także związki zawodowe pozostające w tam- tych latach w permanentnym konflikcie z zarządem Alfy Romeo. W jak drastyczny sposób się to odbyło widać przy porównaniu wielkości produkcji. W 1972, czyli na rok przed kryzysem, z taśmy zjechało 2377 egz., natomiast w 1973, gdy OPEC wprowadziło sankcje na ropę, fabrykę opuściło jedynie 302 auta. W następnych latach do 1977, kiedy zakończono produkcję, na rynku pojawiło się zaledwie 578 tych GT. Na kolejne auto drogowe, wyposażone w silnik V8, Alfa Romeo kazało nam czekać aż do 2007, kiedy roz- poczęto limitowaną do 500 egzemplarzy produkcję modelu 8C.

Montreal pozostaje jednym z najbardziej emblematycznych aut w całej historii Alfa Romeo. Dodatkowo, biorąc pod uwagę jak ważną i prestiżową misję miał do spełnienia, w mojej kolekcji powinien się znaleźć model AutoArt, gdzie wszystko jest otwierane łącznie z ruchomymi żaluzjami reflektorów, a całość dopełniają bajeczne szczegóły. Niestety tak długo zastanawiałem się nad wyborem koloru [tu was pewnie zaskoczę, dzisiaj wybrałbym brązowy AR 825], aż wszystkie egzemplarze po prostu zniknęły z rynku. Ponieważ ich ceny na ebayu w tym momencie zaczy- nają się od 2,5 tys. pln, muszę zadowolić się tutaj prezentowaną zamkniętą wersją od KK-Scale. Nie jest źle i cieszy mnie jego widok, jednak z tyłu głowy, jak igła akupunktury, tkwi AutoArt.

Lata produkcji: 1970-1977
Ilość wyprodukowana: 3925 szt. [+ 2 prototypy 1967] Silnik: V-8 90°
Pojemność skokowa: 2593 cm3
Moc/obroty: 200 KM / 6500
Prędkość max: 220 km/h
Przyspieszenie: 7,1 s
Liczba biegów: 5
Masa własna: 1270 kg
Długość: 4220 mm
Szerokość: 1672 mm
Wysokość: 1205 mm
Rozstaw osi: 2350 mm

Zmysłowy świat M.B. Morgan

0

M.B. Morgan to polska autorka, mieszkająca w niewielkiej miejscowości pod Krakowem. Z wykształcenia politolożka, dziennikarka, sommelierka. Z zamiłowania autorka romansów, blogerka, tłumaczka, podróżniczka. Przez kilka lat związana z branżą finansową, obecnie zdecydowała się postawić na swoje pasje, realizując się m.in. jako pisarka. Podczas swoich podróży najczęściej powraca do Włoch, kraju, w którym spędziła ponad dwa lata swojego życia, chłonąc wszystkimi zmysłami tamtejszą kulturę „dolce vita”. Kulturę, która niezmiennie jest dla niej jedną z najważniejszych pisarskich inspiracji.

Zadebiutowałaś w minionym roku powieścią „Celebryta”.

Tak. Często powtarzam, że „Celebryta” jest niejako „dzieckiem pandemii”. Tuż przed jej wybuchem byłam dość mocno zaangażowana w różne współprace związane z zawodem sommeliera. Planowałam również rozpoczęcie organizowania winno-kulinarnych podróży do Toskanii i Piemontu. Niestety, sytuacja z jaką wszyscy musieliśmy się zmierzyć, dość szybko zweryfikowała moje plany. I tak właśnie z tej mojej frustracji i równocześnie tęsknoty za Italią i włoskim stylem życia, narodził się „Celebryta” – lekka i przyjemna powieść o dość mocnym zabarwieniu podróżniczo-kulinarno-winarskim, czyli tym wszystkim co kocham najbardziej. Wtedy jeszcze nie przypuszczałam, że w ogóle uda się wydać tę książkę, a gdyby ktoś mi powiedział, że rok później będą mnie czekać kolejne trzy premiery, to chyba bym go wyśmiała.

Wróćmy zatem do samego początku. Skąd zainteresowanie Włochami?

Po raz pierwszy pojechałam do Włoch w 2009 roku. To był przedostatni rok moich studiów i dosłownie od razu zakochałam się w tym wszystkim, co rozumiemy pod hasłem „włoski klimat”. Po powrocie do kraju od razu zaczęłam uczyć się języka, włoskie radio grało u mnie non-stop, a kiedy tylko miałam czas i pieniądze, to od razu przeznaczałam je na chociażby krótkie wypady do Italii. Ciągle jednak było mi mało, dlatego wreszcie w 2011 roku postanowiłam wyjechać tam na dłużej. Przez pierwszy rok pracowałam jako au-pair, mieszkając z cudowną włoską rodziną w malowniczej Genui. Miałam dużo szczęścia, bo nie dość, że trafiłam na wspaniałych ludzi, to jeszcze ich mieszkanie mieściło się przy samej plaży Boccadasse. Chyba nie muszę dodawać, że pokój z widokiem na morze był wówczas spełnieniem moich marzeń.

Co najbardziej urzekło cię w Italii?
Ludzie. Ich nastawienie do życia, otwartość i umiejętność cieszenia się z małych rzeczy. To właśnie tam nauczyłam się tego, jak ważna jest nasza codzienność, a nie tylko odliczanie do weekendu czy wakacji. Włosi jak nikt inny potrafi ą zachwycać się zwyczajnym z pozoru zachodem słońca czy kieliszkiem wina wypitym w towarzystwie przyjaciół. I właśnie ten klimat tak bardzo chciałam oddać w „Celebrycie”.

Stąd wino w twoim życiu? Zawód sommeliera nie jest chyba w Polsce zbyt popularny?

Nie, niestety nie jest, ale to też z roku na rok się zmienia. Wino w moim życiu pojawiło się dość naturalnie. Mój ówczesny partner pochodził z Piemontu, a tam winem zajmują się, mniej lub bardziej, prawie wszyscy. Dość szybko udało mi się nawiązać kontakty z winnicami, które zainteresowane były „wsparciem” jeśli chodzi o marketing i pomoc w wejściu na polski rynek. To od nich nauczyłam się podstaw produkcji, degustacji i co tu dużo mówić, zwyczajnie połknęłam tego winiarskiego bakcyla. Po powrocie do Polski zaczęłam robić kursy sommelierskie, kończąc na poziomie WSET3. Założyłam też bloga i zaczęłam pisać relacje z moich winiarskich podróży.

Twoja druga książka nie jest już jednak tak sielska i lekka w odbiorze jak „Celebryta”?

To fakt. „Naucz mnie kochać” to również romans, ale nieco „głębszy”, skłaniający do myślenia. Pokazałam w nim zupełnie inne oblicze Italii, które może zaskoczyć osoby, znające ten kraj jedynie z krótkich, wakacyjnych pobytów. Jakby na to nie patrzeć, we Włoszech nie zawsze jest kolorowo i jako ktoś kto funkcjonował tam przez jakiś czas z etykietką straniera (wł. „cudzoziemka”) i w sporym stopniu otaczał się również innymi imigrantami, chyba mogę coś na ten temat powiedzieć. Oczywiście daleka jestem od szufladkowania kogokolwiek. Włosi są wspaniali, ale jak w każdym kraju, można tam znaleźć również nieco mniej „sympatycznych” ludzi, jak chociażby ojciec mojej głównej bohaterki. Tak czy inaczej, Italia tak naprawdę posłużyła mi tutaj bardziej jako tło do pokazania tego, jak wielkim problemem w dzisiejszych czasach wciąż jest rasizm.

Zestawienie zadufanej celebrytki i imigranta, który przeszedł przez prawdziwe piekło by dotrzeć do Włoch, było dość odważnym posunięciem.

Tak. Od początku zakładałam oparcie tej historii na kontrastach, których dostajemy w niej całkiem sporo. Miałam oczywiście obawy czy poruszanie tak trudnych tematów
jak rasizm, czy nielegalna emigracja w książce, która jakby nie było jest romansem, zostanie dobrze odebrane, ale patrząc na opinie mogę powiedzieć z czystym sercem, że to była dobra decyzja. Szczególnie teraz, gdy te tematy są tak bardzo aktualne również w naszym kraju.

Czy akcja kolejnej powieści również ulokowana będzie w Italii?

Tak. W trzeciej książce „zdradziłam” na moment Włochy na rzecz Grecji, ale już mogę zapowiedzieć, że kolejna premiera ponownie zabierze moich czytelników na Półwysep Apeniński. I tym razem wreszcie będzie to moja ukochana Liguria. Już nie mogę się doczekać!

Dieta ketogeniczna: nie rób tego sam!

0

W ostatnich latach o diecie ketogenicznej pisano i mówiono wiele. Częściowo również dlatego, że coraz więcej sławnych ludzi wybiera tę dietę, aby odświeżyć, a czasem zmienić swój wizerunek. Efekty wydają się być cudowne do tego stopnia, że utworzyła się prawdziwa moda. Słowo „keto” jest wszędzie: od blogów po książki kucharskie czy menu najmodniejszych lokali. Zawsze związane z ideą zdrowia i piękna.

Najczęściej proponowana jest jako dieta o niskiej zawartości węglowodanów i bogata w tłuszcze, łatwa do utrzymywania i o gwarantowanym rezultacie. Ale czy tak naprawdę jest? Czy naprawdę można schudnąć, jedząc awokado, jajka i boczek? Każdy by tak chciał, ale odpowiedź brzmi: nie, niestety nie jest to takie łatwe. Jak zwykle prawda leży pośrodku.

Wyjaśnijmy najpierw, co oznacza ketoza. Organizm zwykle wytwarza energię z węglowodanów (powszechnie zwanych cukrami), jeśli nimi dysponuje. W przypadku ich braku, musi znaleźć alternatywę, aby rozwijać funkcje życiowe i zaczyna spożywać rezerwy tłuszczu. Jako pozostałości metaboliczne produkcji energii są produkowane ciała ketonowe (stąd nazwa diety), antyczny mechanizm obronny, który organizm stworzył, aby przetrwać okresy postu.

Dieta ketogeniczna jest więc sposobem odżywiania, który zapewnia drastyczną redukcję węglowodanów. Głównym celem jest zmusić organizm do wykorzystania tłuszczów jako źródła energii.

Nie ma jednego rodzaju diety ketogenicznej, a ogólnie ten termin odnosi się do wszystkich stylów diety, które zapewniają niższą ilość kalorii, a czasami białka, niż jest to konieczne. Należą do nich dieta LCHF, a mianowicie Low Carb High Fat, niska zawartość węglowodanów i wysoka zawartość tłuszczu.

Wskazaniem do stosowania tego rodzaju diety są liczne schorzenia natury kobiecej (w tym endometrioza, fibromialgia, menopauza), choroby stawów, układu sercowo-naczyniowego, choroby metaboliczne, niektóre formy padaczki, a także nadwaga i otyłość.

Problem polega na tym, że jeśli pozbawimy ciało swojego ulubionego źródła energii, a mianowicie węglowodanów, ale jednocześnie wprowadzimy duże ilości tłuszczu, uruchamia się również mechanizm ketozy, ale organizm nie będzie musiał czerpać z własnych rezerw tłuszczu, aby funkcjonować. Dlatego, gdy celem jest utrata masy ciała, konieczne jest wprowadzenie również silnego ograniczenia kalorii.

W tym przypadku mówimy o diecie VLCKD, czyli Very Low Calorie Ketogenic Diet: dieta ketogeniczna o bardzo niskiej kaloryczności. Tłumaczy się ją jako dietę wysokobiałkową, ale przy minimalnym spożyciu węglowodanów i tłuszczów. Dieta ta skupia się na zmniejszeniu masy tkanki tłuszczowej, zachowując beztłuszczową masę ciała.

Dozwoloną i zalecaną żywnością są wszystkie rodzaje chudego mięsa, ryby, jajka, warzywa nieskrobiowe (takie jak cukinia, szpinak, ogórki, buraki i warzywa liściaste) oraz tłuszcze przyprawiane w ograniczonych ilościach. Zakazane są natomiast wszystkie zboża i pochodne (ryż, makaron, mąka), rośliny strączkowe, owoce, jak również słodycze i alkohol. Maksymalna ilość węglowodanów, która ma być włączona do diety, powinna zostać dokładnie obliczona na
podstawie potrzeb danej osoby.

Jakie są zalety i wady tej diety? Nawet jeśli w pierwszych dniach mogą wystąpić pewne objawy, takie jak ból głowy, zmęczenie, nudności, to po aktywacji ketozy znacznie zmniejsza się uczucie głodu. Z drugiej strony, prawie wszystko co jemy, składa się głównie z węglowodanów, a ta dieta nie dopuszcza wyjątków: Niewielka ilość zabronionych produktów może zatrzymać proces chudnięcia. Utrata masy ciała jest znacznie szybsza niż w przypadku stosowania innych diet, ale ketoza może być utrzymywana tylko przez ograniczony okres czasu, zazwyczaj od 4 do 12 tygodni, ponieważ na dłuższą metę może mieć negatywne konsekwencje dla organizmu. Innymi słowy, dieta ketogeniczna nie jest uznawana za wzór żywieniowy, który można stosować przez dłuższy czas, ale tylko jako jedno z narzędzi, służące do schudnięcia.

Można wywnioskować, że jak wszystkie diety, również (lub lepiej powiedzieć przede wszystkim) dieta ketogeniczna nie może być absolutnie stosowana na zasadzie zrób-to-sam. Niezbędny jest nadzór specjalisty, który będzie w stanie szczegółowo ocenić potrzeby osobiste, jak również wskazania i przeciwwskazania, które obejmują ten rodzaj podejścia dietetycznego.

Każdemu rodzajowi diety musi zawsze towarzyszyć ścieżka edukacyjna, mająca na celu właściwe odżywianie. Nie oznacza to, że trzeba jeść smutno! Wręcz przeciwnie, oznacza to pomoc w odkrywaniu nowych nawyków i nowych smaków, które mogą i muszą być dobre, mają spełniać nasze oczekiwania i jednocześnie mają być zdrowe, odpowiednie do dalszego rozwoju i utrzymania osiągniętych wyników.

We Włoszech jedynymi specjalistami, którzy mogą zaoferować tego typu usługi, są lekarz dietetyk i biolog dietetyk, do którego dodaje się postać dietetyka, który opracowuje diety zalecane przez lekarza i współpracuje w multidyscyplinarnym leczeniu zaburzeń żywienia. Trzy postacie zawodowe, które się wzajemnie uzupełniają.

A zanim skończymy, jedna porada: oprócz zaleceń specjalistów, to, co jest nazywane jako „keto” nie zawsze jest synonimem zdrowego. Między ekstraktem owocowym a napojem przemysłowym bez kalorii, ale ze środkami słodzącymi i barwnikami, zawsze wybieraj cukry i produkty naturalne.

Macie pytania dotyczące odżywiania?
Piszcie na info@tizianacremesini.it, a postaram się na nie odpowiedzieć na łamach tej rubryki!