Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Podróżując wszystkim zmysłami

0

Agnieszka Tiutiunik zajmuje się komunikacją, budowaniem marek i strategii PR w sektorze kultury, a Przemek Pozowski jest dziennikarzem sportowym w Radiu TOK FM. Razem stworzyli instagramowy blog tavolo_per_due i z miłości do Włoch napisali książkę „Stolik dla dwojga. Włoskie miasta i miasteczka” (Wydawnictwo Bezdroża, 2024). Jak sami zastrzegają to nie jest przewodnik, czy kompendium wiedzy historycznej, a bardziej inspirator i propozycja ich osobistego odbioru danego miasta wszystkimi zmysłami. 

W książce znajdziemy opisy 75 bardziej lub mniej znanych miejsc z ciekawostkami kulinarnymi i turystycznymi, wszystkie ilustrowane przepięknymi zdjęciami ich autorstwa. Podczas naszej rozmowy, która swobodnie dryfowała od podróży przez piłkę nożną, kulinaria i nowe projekty, dowiedziałam się, że w przygotowaniu jest druga część książki. Część pracy już jest zrobiona, bo do pierwszego tomu nie zmieściło się 31 opowieści. Pozostaje więc tylko sprawdzić, czy wszystkie z polecanych miejsc są jeszcze otwarte i dobrać pozostałe do kompletu. 

Zapytani o trzy najciekawsze momenty ze swoich podróży, opowiedzieli o Bergamo, Neapolu i Rocca Calascio w Abruzji. 

Nasza pierwsza wspólna podróż do Włoch to było Bergamo, wiosną 2012 roku. Zakochaliśmy się we Włoszech, a potem zakochaliśmy się w sobie, ale to już chyba podczas drugiej wizyty w Italii. Początkowo myśleliśmy o Mediolanie, ale ostatecznie to właśnie Bergamo bardziej nas zauroczyło, opowiada Przemek. 

„Widok z Città Bassa – Dolnego Miasta – jest magiczny. Gdy spojrzycie z okolic Porta Nuova w górę, zobaczycie Stare Miasto – Città Alta, często skąpane w chmurach. (…) Nie wiemy dokładnie, na czym to polega – to pewnie jakaś nieopisana emocja lub po prostu sentyment. W Bergamo byliśmy nie raz; gdy chodzimy po tych brukowanych uliczkach, czujemy się w tym mieście jak u siebie.” („Stolik dla dwojga. Włoskie miasta i miasteczka”, ss. 39, 41)

Najbardziej chyba zapamiętuje się te pierwsze wrażenia, dlatego drugi najpiękniejszy moment to nasza pierwsza wyprawa do Neapolu, opowiada Agnieszka. Później wracaliśmy tam jeszcze kilka razy i kochamy to miasto za chaos, nieokiełznanie i za wielowarstwowość. Zatrzymaliśmy się w hotelu przy Piazza Garibaldi, takim niepozornym z małą ilością gwiazdek, który lata świetności miał pewnie w latach 70. Przyjechaliśmy dość późno, zostawiliśmy bagaże i od razu wybraliśmy się na nocny spacer. Zupełnie nieświadomi zwiedziliśmy dokładnie okolice Porta Nolana, pośród gór śmieci i osób sprzedających uciechy cielesne. Następnego dnia recepcjonista, pokazując nam na mapie, gdzie znajduje się lokalny targ, podkreślił, żebyśmy przypadkiem nie chodzili po zmroku przy Porta Nolana, bo to bardzo niebezpieczny teren. To, że nic nam to chyba szczęście debiutanta, ponieważ wówczas zaczynaliśmy dopiero poznawać to miasto.

W Neapolu po raz pierwszy zetknęliśmy się też z takim prawdziwym włoskim targiem, gdzie nawoływano w dialekcie do stoisk, na których było dosłownie wszystko: figurki Maradony obok Maryjki, miecznik i tuńczyk obok krzyża. Totalny folklor i eklektyzm, którymi byliśmy zauroczeni. 

Oprócz miast i miasteczek, we Włoszech urzeka też natura, dlatego jako trzeci najpiękniejszy moment kojarzymy z naturą i Abruzją. 

„Cisza może być jedną z najpiękniejszych rzeczy na świecie. Szczególnie jeśli doświadczycie jej w pięknym jesiennym słońcu w pobliżu Rocca Calascio, twierdzy z widokiem na najwyższy szczyt Apeninów – Corno Grande. (…) Takiej rozleglej, uspokajającej i cichej przestrzeni nie widzieliśmy nigdzie indziej podczas naszego wyjazdu do Abruzji. Roztacza się stamtąd widok na cztery strony świata, który po prostu zachwyca. To niezapomniane przeżycie wizualne i akustyczne.” („Stolik dla dwojga. Włoskie miasta i miasteczka”, s. 57)

Agnieszka i Przemek cieszą się, kiedy ludzie korzystają z ich poleceń. Lubią dostawać zdjęcia lub wiadomości z miejsc opisanych w książce, ale nadal konsekwentnie odmawiają, gdy dostają propozycje płatnych reklam. Są zgodni, że tavolo_per_due ma być przyjemnością, pamiętnikiem z podróży i ma inspirować innych, ale nie chcą, aby stał się kolejną pracą. A gdyby mieli przeprowadzić się do Włoch?

Ten temat stale powraca w naszych rozmowach. Jest między nami linia podziału na północ i południe. Agnieszka na pewno wybrałaby coś mikroskopijnego, zgaduje Przemek, ja wybrałbym Bergamo, Bolonię lub Rzym.

Zgadza się, najlepiej gdyby to była wyspa, im mniejsza tym jestem szczęśliwsza, przyznaje Agnieszka. Ale tak naprawdę to zawsze podoba nam się najbardziej miasto lub region, z którego właśnie wracamy, więc wybór jednego miejsca w tym momencie byłoby niemożliwe. Trzeba dalej eksplorować.

Między Włochami a Los Angeles – wywiad z Alessandro Marvellim

0

Alessandro Marvelli po ukończeniu studiów na kierunku kino cyfrowe n Uniwersytecie La Spapienza w Rzymie, wyjechał do Los Angeles. Jest członkiem Art Director Guild Of America, jego pasją jest też malarstwo. Zdobył wiele prestiżowych nagród i pracował z takimi gwiazdami jak Brad Pitt, Al Pacino, Danny DeVito, Bradley Cooper. Przez ostatnie 15 lat projektował głównie reklamy, teledyski i filmy fabularne. Alessandro poznałam w Los Angeles i zafascynowała mnie jego sztuka, którą zaczęłam kolekcjonować. 21 listopada tego roku podczas aukcji, która odbyła się w Krakowie jego obraz zatytułowany ,,Corona” został sprzedany za bardzo wysoką cenę.

Skąd pochodzi twoja sztuka?

Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Sztuka to naturalna potrzeba, jak oddychanie. Nie wybrałem jej, zawsze była ze mną. Nie interesuje mnie szukanie odpowiedzi: wolę akceptować rzeczy takimi, jakie są. Tajemnica jest częścią ich piękna.

Czy czujesz się bardziej artystą, scenografem czy tylko przekazujesz informacje?

Nie uważam się za artystę. To słowo należy do wielkich postaci w historii, które studiujemy i podziwiamy z daleka. Otrzymuję wiadomości, chociaż nie wiem dokładnie skąd pochodzą – może z mojej podświadomości, a może z czegoś większego. Przekształcam je w obrazy, które mówią. Z kolei scenografia to moja codzienna praca: bardzo praktyczna i racjonalna. To czyste rozwiązywanie problemów, ciągłe balansowanie pomysłów, budżetów i odpowiedzialności. Ale w moich obrazach zostawiam miejsce na wolność: to tam naprawdę mogę wyrazić to, co jest we mnie, bez filtrów i bez konieczności tłumaczenia się komukolwiek.

Twoje obrazy to trwałe wiadomości. Jaka jest ich istota?

Moje obrazy są dla każdego: dziecka, dorosłego, każdy może znaleźć w nich coś innego. Nie kontroluję, co przekazują. Chcę, aby były zaproszeniem do nadziei, mostem do połączenia się z samym sobą. Często używam kolorów, aby przyciągnąć uwagę: jeśli ktoś zauważy je choćby na chwilę i potem je zostawi, to już wystarczy.

Określiłeś swoją pracę jako “matrycę”. Co to słowo oznacza?

Matryca to początek wszystkiego, punkt wyjścia. To coś, co łączy wszystko: widzialne i niewidzialne, ludzkie i boskie. W moich obrazach staram się uczynić to połączenie widzialnym, stworzyć most między tym, co czuję w sobie, a tym, co inni mogą dostrzec. Ten koncept towarzyszył mi od zawsze, nawet jako dziecku, kiedy nie miałem słów, aby go opisać.

Jak godzisz swoją pracę scenografa z malarstwem?

Nigdy nie mieszam tych dwóch rzeczy. Scenografia jest racjonalna i konkretna. Składa się z detali, obliczeń i szybkich rozwiązań. Każdy projekt jest inny: nowy zespół, nowe miasto, reżyser, którego trzeba zadowolić. To praca wymagająca energii psychicznej i fizycznej, ale ją uwielbiam. Malarstwo z kolei to moja intymna przestrzeń. To moja terapia, moment na ponowne połączenie się ze sobą. Potrzebuję obu: nie mógłbym żyć tylko jednym lub drugim. Kilka lat temu miałem okazję porzucić filmowanie, aby całkowicie poświęcić się malarstwu. To była ogromna szansa, ale nie mogłem tego zrobić. Zrozumiałem, że potrzebuję tej dwoistości, aby czuć równowagę: praktyczność filmowania i wolność malarstwa uzupełniają się nawzajem.

Przesłanie dla tych, którzy patrzą na twoje obrazy?

Nie chcę, aby moje obrazy były rozumiane lub interpretowane w określony sposób. Nie muszą być zatrzymywane, obserwowane czy rozszyfrowywane. Istnieją po to, aby żyć własnym życiem. Tworzę je, a potem je puszczam. Czy znajdą znaczenie w domu, biurze czy po prostu w sercu widza, to już nie jest mój wybór. I to daje mi niesamowitą wolność.

Gazzetta Italia 109 (luty – marzec 2025)

0
„Casanova, 300 lat legendy”, to jeden z czołowych artykułów 109 numeru Gazzetta Italia. Numeru bardzo ciekawego i muzycznego, w którym wyróżniają się wywiad z piosenkarkami Siostrami Melosik, zdobywczyniami nagrody publiczności na festiwalu w Opolu, refleksja na temat filmów, które rozsławiły włoską komedię oraz obszerny artykuł na temat festiwalu w Sanremo. Ważny i interesujący jest też wywiad z dyrektorem ICE-ITA Roberto Cafiero na temat stosunków gospodarczych między Włochami a Polską. Nie zabraknie też, jak zawsze, naszych felietonów o modzie, kuchni, zdrowiu i literaturze, z których na szczególną uwagę zasługuje artykuł o formach poezji na podstawie analizy wiersza Szymborskiej — artykuł profesora Tucciarellego, który dzięki QRCode jest również dostępny jako nagranie głosu autora.
Biegnijcie do Empiku! Gazzetta Italia szybko się wyprzedaje! A jeśli nie możecie jej znaleźć, jest też dostępna online, w wersji papierowej lub cyfrowej, na www.gazzettaitalia.pl

Marysieńka w Rzymie

0
Używając tego kodu QR można posłuchać włoskiej wersji artykułu czytanego przez autorkę Francescę Ceci.

 

tłumaczenie pl: Zuzanna Pomykała

W 2025 roku w Rzymie odbędzie się dwudziesty piąty Jubileusz Zwyczajny Kościoła katolickiego, który przyciągnie do Wiecznego Miasta miliony pielgrzymów i odwiedzających. Jubileusz od zawsze był postrzegany jako ważna okoliczność religijna, by odwiedzić Święte Miasto. Również arystokraci, w tym książęta i koronowane głowy, odczuwali obowiązek i pragnienie odbycia tej pielgrzymki.
Wśród szlachetnych dam kierowanych tym pobożnym pragnieniem pamiętamy o dwóch byłych królowych o dużej sławie i znaczeniu europejskim: Krystynie ze Szwecji, która przeszła na katolicyzm i po abdykacji przeniosła się do Rzymu, uczestnicząc w Jubileuszu w 1675 roku oraz Marii Kazimierze Sobieskiej, która przybyła do miasta na Jubileusz w 1700 roku. Obie odegrały znaczącą rolę w rzymskich obchodach jubileuszowych.

Również w 2025 roku w Rzymie, w Muzeach Kapitolińskich, zaplanowano wystawę zatytułowaną Królowa na Kapitolu: Maria Kazimiera i rzymskie wspomnienia polskiej rodziny królewskiej Sobieskich, poświęconą królowej Marii Kazimierze de la Grange d’Arquien, wdowie po wielkim królu Janie III Sobieskim, bohaterze bitwy pod Wiedniem z 12 września 1683 roku, który powstrzymał osmańską ekspansję w Europie oraz członkom jej rodziny, którzy żyli w Rzymie. Wśród nich była także wnuczka Maria Klementyna Sobieska, która w 1719 roku poślubiła pretendenta do tronu Anglii Jakuba III Stuarta. Żyła ona w Rzymie jako „królowa bez królestwa” i została pochowana w Bazylice św. Piotra w Watykanie, a jej serce spoczywa w monumentalnej urnie w Bazylice świętych Dwunastu Apostołów.

Utracony tron

Maria Kazimiera, którą mąż pieszczotliwie nazywał Marysieńką, opuściła Polskę w 1699 roku, by udać się do Rzymu. Oficjalnie jej celem była pielgrzymka na Jubileusz, jednak w rzeczywistości był to rodzaj wygnania spowodowanego sytuacją polityczną po śmierci Jana III. W Polsce panowała monarchia elekcyjna, co oznaczało, że tron nie był dziedziczony, lecz przyznawany przez zgromadzenie szlachty, które mogło wybrać pretendentów także spoza rodziny panującej. Ambicje Marii Kazimiery, by jeden z jej synów objął tron, nie spełniły się, a sama została „serdecznie” zachęcona do opuszczenia kraju, którego nigdy więcej nie zobaczyła. Dziś królowa spoczywa w grobach królewskich na zamku na Wawelu w Krakowie, obok ukochanego męża.

Podróż do Rzymu

Królowa wdowa przybyła do Rzymu po długiej, triumfalnej podróży, która z Polski poprowadziła ją aż do miasta papieskiego, z dworem liczącym ponad 200 osób, w tym krewnych, dworzan, personel różnego rodzaju oraz bogaty tabor koni, karet i luksusowych bagaży. Każde miasto na królewskim szlaku witało królową uroczystościami i honorami, których szczegóły również znamy. Wszystko jest dokładnie opisane w dzienniku podróży napisanym przez Antonio Bassaniego z Padwy, kanonika warmińskiego w orszaku królowej zatytułowanym „Viaggio a Roma della Sacra Reale Maestà di Maria Casimira Regina di Polonia vedova dell’invittissimo Giovanni III per il voto di visitare i luoghi santi et il supremo pastor della Chiesa, Innocenzo XII”, dedykowanym kardynałowi Carlo Barberiniemu, protektorowi Królestwa Polskiego, który wydrukował go na własny koszt w rodzinnej drukarni.

Tom jest cenną relacją z podróży Marii Kazimiery do Rzymu, a opisy przyjęć, bankietów, uroczystości w miastach, w których zatrzymywał się królewski orszak (takich jak Wenecja i Bolonia), postoju w Świętym Domu Matki Bożej z Loreto, a także ogólnie ceremonii i hołdów organizowanych nawet w najmniejszych miastach, aby godnie powitać królową wdowę po Janie III, obrońcy chrześcijaństwa i papiestwa, są bardzo interesujące.

Sobiescy i Rzym

Obecność rodziny królewskiej Sobieskich, przyjętej z wszelkimi honorami przez Papieża i rzymską arystokrację, wzbudziła ogromne zainteresowanie, przeplatane ciekawością, we wszystkich warstwach społecznych Rzymu papieskiego, które z uwagą obserwowały tych znamienitych cudzoziemców, chętnie przyglądając się szczegółom wzbudzającym ciekawość zarówno wśród ludu, jak i w arystokracji. Można tu wspomnieć ekscentrycznym ojcu Królowej, markizie i późniejszym kardynale – Henryku de la Grange d’Arquien (którego grób znajduje się w kościele San Luigi dei Francesi) oraz o miłosnych przygodach, w niektórych przypadkach dość kłopotliwych, jej synów – Konstantego (ze znaną rzymską kurtyzaną) i Aleksandra (który miał syna z pewną damą wenecką).

O tych wydarzeniach, jak i o innych, wspominają także krótkie, anonimowe teksty satyryczne i polityczne zwane „Pasquinate”, które potajemnie przyczepiano do rzeźby rzymskiej zwanej Pasquino, najsłynniejszej z „mówiących posągów” Rzymu, znajdującej się do dziś na placu o tej samej nazwie. U stóp i na szyi rzeźby zawieszano tabliczki z ironicznymi wierszami, które drwiły z osób publicznych, w niektórych przypadkach nawet z Papieża, wyrażały niezadowolenie ludu rzymskiego wobec władzy i wyśmiewały znane osobistości.

Obraz przedstawiający królową Marię Kazimierę Sobieską namalowany przez Halinę Skroban w 2022 techniką olejną na płótnie, 80x100cm

Dziennik Rzymski

Głównym źródłem informacji o życiu Marii Kazimiery jest Dziennik Rzymski duchownego, erudyty, pisarza i antykwariusza rzymskiego Francesco Valesio (1670-1724), który notował w swoim dzienniku każdy fakt uznany przez niego za godny uwagi, jaki miał miejsce w Rzymie. Dziennik obejmuje okres od sierpnia 1700 roku do marca 1742 roku, choć zawiera dużą lukę między rokiem 1711 a 1724. To świadectwo stanowi wyjątkowe źródło dla historii Rzymu w pierwszej połowie XVIII wieku ze względu na bogactwo i precyzję zapisów dotyczących polityki, religii i życia społecznego miasta. Valesio relacjonuje także wszystkie wydarzenia, w których uczestniczyła rodzina Sobieskich i ich dwór, jak również, w późniejszym czasie, historię Marii Klementyny Sobieskiej Stuart oraz jej nieszczęśliwego małżeństwa z Jakubem III Stuartem.

Akademia Arkadyjska

Po przybyciu do Rzymu (w nocy z 23 na 24 marca 1699 roku) i pobycie w Palazzo Odescalchi na placu Santi Apostoli, Maria Kazimiera wynajęła Palazzetto Zuccari, który dziś mieści Bibliotekę Hertziana przy via Gregoriana. Tam urządziła swój mały dwór, w tym również klasztor dla kilku francuskich zakonnic, Benedyktynek od Wieczystej Adoracji Najświętszego Sakramentu, które przez krótki czas tam zamieszkiwały. Wdowa królowa Polski zorganizowała także mały „teatr domowy”, który stał się znaczącym centrum kulturalnym poświęconym muzyce i operze, bardzo cenionym i często odwiedzanym przez rzymską arystokrację.

Warto przypomnieć rolę, jaką ten polski dwór odegrał w życiu kulturalnym miasta, gdyż Maria Kazimiera była pierwszą kobietą, która została członkinią Akademii Arkadyjskiej, uzyskując ten zaszczyt 26 września 1699 roku, kilka miesięcy po przyjeździe do Rzymu, pod poetyckim imieniem Amirisca Telea. Również jej syn, książę Aleksander Benedykt, należał do Akademii pod arkadyjskim imieniem Armonte Calidio i z zaangażowaniem zajmował się działalnością artystyczną w „teatrzyku” rodziny Sobieskich, gdzie wystawiano opery, kantaty i kompozycje muzyczne tworzone przez największe talenty muzyczne działające w Rzymie.

Maria Kazimiera z Polski i Krystyna ze Szwecji

Działalność mecenasowska Marii Kazimiery była inspirowana działalnością innej zagranicznej królowej mieszkającej w Rzymie – Krystyny ze Szwecji, wybitnej postaci w Europie swoich czasów, która korespondowała z królem Janem III w związku ze zwycięstwem pod Wiedniem w 1683 roku, i która także – choć bez powodzenia – aspirowała do tronu Polski. Obie byłe monarchinie, które wybrały Rzym na miejsce swojego „złotego wygnania”, zostały oficjalnie przyjęte na Kapitolu przez Magistrat Rzymski, który postanowił upamiętnić ich wizytę dwiema wspaniałymi tablicami pamiątkowymi zwieńczonymi ich portretami, widocznymi do dziś w Muzeach Kapitolińskich, obok siebie.

Zmagając się z trudnościami finansowymi i problemami zdrowotnymi, 29 maja 1714 roku Maria Kazimiera przeniosła się do rodzinnej Francji, do zamku w Blois, gdzie dwa lata później zmarła w wieku 75 lat.

W Rzymie pozostało wiele pamiątek po rodzinie królewskiej Sobieskich, zarówno monumentalnych, jak i dokumentalnych. Poza wspomnianymi już pomnikami, można znaleźć dwie metalowe tablice poświęcone bitwie pod Wiedniem, widoczne w Bazylice Santa Maria degli Angeli, wkomponowane w „Meridianę Clementyńską”, kilka obrazów przechowywanych w Kościele św. Stanisława Biskupa i Męczennika, w Muzeach Watykańskich wielki obraz Jana Matejki poświęcony bitwie pod Wiedniem z Janem Sobieskim jako zwycięzcą, pomnik nagrobny Aleksandra Sobieskiego w Kościele Kapucynów przy Via Veneto, wielkie medale malowane na płótnie, które powstały z okazji mszy żałobnej w Kościele św. Stanisława Biskupa i Męczennika (obecnie w depozycie w Palazzo Barberini w Rzymie, objęte porozumieniem o renowacji między Polską a Włochami), a także liczne listy, ryciny i dokumenty przechowywane w głównych archiwach miasta i Watykanu.

Paltrinieri: rolą filozofii jest tłumaczenie

0

Z Gian Luigim Paltrinierim (wykładowcą filozofii teoretycznej i hermeneutyki filozoficznej na Uniwersytecie Ca’ Foscari w Wenecji) porozmawiamy o świecie, w którym przyszło nam żyć: poplątanym językowo, podlegającym wielkim zmianom i przyszłości niemożliwej do przewidzenia. Paltrinieri od dawna zajmuje się myślą Immanuela Kanta, a jednocześnie bada myśl Friedricha Nietzschego i Martina Heideggera (link).

Zacznijmy od trudnego pytania: biorąc pod uwagę, że specjalizuje się Pan w hermeneutyce filozoficznej, czyli dziedzinie filozofii, która przywiązuje szczególną wagę do kwestii języka, jakie wyzwania stawia rozwój sztucznej inteligencji przed filozofią języka i filozofią w ogóle?

Przede wszystkim cieszę się, że mam okazję zapoznać czytelników Gazzetta Italia ze specyfiką włoskiej kultury filozoficznej. Na tak postawione pytanie odpowiedziałbym, że wyzwania nie dotyczą jedynie filozofii języka, ale także innych dziedzin filozofii. Przede wszystkim chciałbym podkreślić, że są to wyzwania nie tylko dla filozofii. Ogromne znaczenie sztucznej inteligencji jest dla nas na porządku dziennym, a z punktu widzenia refleksji filozoficznej, która uważnie przygląda się temu, w jaki sposób ludzie zamieszkują świat, pojawia się mnóstwo pytań, ponieważ w grę wchodzi równie wiele konkretnych skutków. Pierwszy z nich dotyczy naszej relacji z narzędziami. Jedną z rzeczy, z których filozofia zdała sobie sprawę, jest to, że nie jest to po prostu kwestia odnoszenia się do sztucznej inteligencji jako narzędzia. To coś znacznie większego. Jeśli pojmujemy sztuczną inteligencję wyłącznie jako narzędzie, powtarzamy jedynie utarty schemat: jeśli obawiamy się jej skutków, mówimy, że kiedyś mogliśmy dysponować narzędziami, ale teraz już nie; a w istocie to my staliśmy się narzędziami narzędzi, podczas gdy powinniśmy ponownie przejąć nad nimi kontrolę. Z drugiej strony wygląda to następująco – jeśli spojrzymy jedynie z ufnością na sztuczną inteligencję, powiemy, że narzędzia, którymi dysponowaliśmy wcześniej były pełne ograniczeń. Obecnie rozwój ich możliwości sprawia, że nasze możliwości są nieograniczone. Cóż… takie podejście wymaga radykalnego przemyślenia. W istocie codziennie doświadczamy tego, że urządzenia cyfrowe i sztuczna inteligencja nie różnią się od nas lub świata, w którym żyjemy, a zatem stoją przed wyborem „narzędzie do naszej dyspozycji – narzędzie nie do naszej dyspozycji”. Na przykład uświadamiamy to sobie, gdy narzędzia się psują i przestają działać: to nie tylko brak dostępności narzędzia – przerywa się proces tkania naszego świata. Jeśli chodzi o włoską filozofię, to rzeczywiście można zaobserwować pogłębiającą się refleksję w tym obszarze. Przypominam prace Luciano Floridiego, który pracuje w Wielkiej Brytanii, i Maurizio Ferrarisa. Nie można jednak powiedzieć, że współczesna włoska filozofia skupia się w sposób szczególny na kwestii sztucznej inteligencji lub że rzuciła na to nowe spojrzenie. Namysł filozoficzny jest jednak wyczulony na radykalne zmiany wprowadzane w komunikacji i wiedzy przez technologię cyfrową i sztuczną inteligencję. To tak, jakby dziś aspekty inicjujące współczesność, osiągnęły swój najpełniejszy wymiar. Już w 1690 roku angielski filozof John Locke twierdził, że mówić to komunikować się, a komunikować się to informować innych o tym, co myślimy i czujemy. Cóż, dziś to sprowadzenie języka i komunikacji do przekazywania informacji osiągnęło apogeum dzięki technologiom cyfrowym. Niemniej refleksję filozoficzną uznaje się jako antidotum na uproszczenie, to znaczy na nadmierne uproszczenie, które dziś wpływa również na stosowanie języka, w którym wyrażają się relacje międzyludzkie. Oto jeden z problemów, który wiąże się również z kwestiami etycznymi i politycznymi: kiedy komunikacja między nami, ludźmi, zostaje sprowadzona do zwykłego przekazywania informacji, traci się bogactwo znaczeń, a relacyjność, która dokonuje się w naszej mowie i komunikacji, również staje się uboższa. Jeśli następnie weźmiemy pod uwagę fakt, że sztuczna inteligencja rozumie różnicę między prawdą a fałszem zgodnie z logiką binarną włączony-wyłączony, to do uproszczenia dodaje się kolejne uproszczenie. Wzbudza to zainteresowanie wielu włoskich filozofów, którzy – nie zapominając o wielu cennych możliwościach oferowanych nam przez nowe technologie – starają się przypomnieć o pierwotnym znaczeniu i bogactwie relacji, które łączą nas ze sobą, zarówno jako istoty ludzkie, jak i obywateli. Ten sam dyskurs można powtórzyć w odniesieniu do wiedzy. Poznanie czegoś oznacza bycie w relacji z tym czymś i bycie przekształcanym przez tę relację. Z drugiej strony konieczne jest gromadzenie danych, informacji, pojęć, ale to nie jest prawdziwa wiedza.

Jaka jest rola współczesnej filozofii w kontekście rosnącego wpływu globalizacji i wielojęzyczności? 

Słusznie podkreślasz kwestię języka. Włoska filozofia od zawsze przejawiała prawdziwe zamiłowanie Arystotelesem, według którego my, ludzie, jesteśmy żywymi istotami, które mają logos, które mają język, które wygłaszają przemówienia na etyczno-politycznej arenie miasta (polis). Jak wspomniano wcześniej, integralną częścią włoskiej wrażliwości kulturowej jest uznanie zasadniczego znaczenia relacji społecznych, złożonych z wypowiedzi i zwodniczych dyskursów, a jednak przepełnionych wieloma niuansami relacji międzyludzkich. Osoby, które zajmują się filozofią, nie boją się fałszu i matactw – wiedzą, jak je rozpoznać właśnie dlatego, że znają dyskursy i komunikaty, których odbiór nie jest uproszczony. W odniesieniu do globalizacji i wielojęzyczności można powiedzieć, że wyzwanie wynika z faktu, że przez wiele dziesięcioleci język angielski stał się językiem dominującym na świecie. Istnieje zatem pozorna angielska monojęzyczność, która jednak stoi w sprzeczności z ogromem naszej planety i wielością zamieszkujących ją ludów i kultur. Co ciekawe, kiedy filozofia zajmuje się niebezpieczeństwami monojęzyczności, podkreśla potrzebę tłumaczenia wielu języków używanych w Europie i na ziemi. Rolą filozofii jest dziś ,,tłumaczenie”. O ile tłumaczenie nie oznacza po prostu zastąpienia wyrażeń jednego języka obcego wyrażeniami innego języka, przy zachowaniu tych samych znaczeń. Zamiast tego, tłumaczenie polega na powiązaniu tego, co zarówno odległe, jak i odmienne, tworząc nowe znaczenia właśnie z jedności, która urzeczywistnia się w tłumaczeniu. Powtarzam, tłumaczenie nie oznacza, że coś jest takie samo dla wszystkich. Ja wyrażam to po włosku, podczas gdy Polak mówi to za pomocą swojego narzędzia, czyli języka narodowego. Tłumaczenie nie polega na zastępowaniu jednych znaków innymi, ale odwrotnie, na przełamywaniu homogenizacji i homologii, które powstają w zglobalizowanej monojęzyczności.

W którym kierunku, wedle Pana przewidywań, zmierza filozofia w nadchodzących latach w kontekście geopolitycznym i w jakie tematy, Pana zdaniem, powinna zaangażować się włoska filozofia? 

Muszę coś doprecyzować. Nie ma czegoś takiego jak filozofia włoska. W rzeczywistości włoska filozofia ma wiele głosów, różne podejścia, a prawie każdy uniwersytet odnosi się do szkoły filozoficznej, która zresztą pokazuje swój dynamizm właśnie poprzez gromadzenie niejednorodnych głosów. Na przykład w Wenecji istotne znaczenie miało magisterium Emanuele Severino, ale skończyli je nie tylko uczniowie wierni myśli swojego mistrza. Na poziomie uniwersyteckim specjalistyczne badania filozoficzne są niezwykle obszerne i różnorodne, choć niestety z trudem odgrywają istotną rolę w społeczeństwie i polityce. Wiąże się to z zagadnieniem, które chciałbym pokrótce omówić: bogactwo studiów i badań włoskiej filozofii ma swoje granice. Dziś Europa potrzebuje kantyzmu, ale włoscy filozofowie zawsze „woleli” Hegla od Kanta. Dziś Europa, a powiedziałbym, że cały świat, potrzebuje Husserla. Jednak my, Włosi, w tym ja, „wolimy” Heideggera. Europa potrzebuje oświecenia i kantowskiego nauczania par excellence: wiedzy o tym, jak oceniać, wybierać i działać w sposób istotny dla wszystkich, a nie tylko dla nas samych. Cóż, jestem przekonany, że jedną z osobliwości włoskich filozofii – w liczbie mnogiej! – jest artykułowanie bardzo cennych i ważnych przemyśleń, które są naprawdę godne uwagi, jednak zbyt skupionych na podkreślaniu wad nowoczesności, a nie zalet nowoczesnego, zdecydowanie nieredukowalnego nośnika relatywizmu i ekonomizmu. W końcu indywidualistyczna, kapitalistyczna i finansowa nowoczesność narodziła się w Anglii i Holandii (w XVII wieku), podobnie jak naukowe i wolnościowe oświecenie narodziło się we Francji (w XVIII wieku). Włoska kultura filozoficzna zawsze była bardziej zaangażowana w opracowywanie antidotum na tę nowoczesność „pochodzącą z zewnątrz”, postrzeganą jako coś destrukcyjnego zarówno dla relacji międzyludzkich, jak i przekazu historycznego. Podkreślam: choć istnieje ryzyko głuchoty na „zalety nowoczesności”, wszystko to jednocześnie wzbogaca i wyjaśnia bogactwo oraz subtelność włoskiej myśli filozoficznej. Potwierdzają to dwaj najważniejsi późno nowocześni myśliciele włoscy, Benedetto Croce i Giovanni Gentile, filozofowie równie wyrafinowani, co wpływowi.

Czy możemy zatem określić włoskich filozofów jako przedstawicieli mniejszości pełnej zasług, ale nieprzystających do współczesnego, światowego kontekstu filozoficznego, a tym samym niezdolnych do odciśnięcia na nim piętna? Czy możemy to również odnieść, na przykład, do Umberto Eco, Gianniego Vattimo, Giorgio Agambena i Ludovico Geymonata? 

Oczywiście, jeśli zadamy sobie pytanie o wpływ włoskiej tradycji filozoficznej na poziomie europejskim i światowym, musimy natychmiast uznać, że jest on ograniczony ze względu na użycie języka włoskiego, który jest dobrze znany tym, którzy zajmują się muzyką i sztuką, ale mało znany i mało tłumaczony przez zagranicznych filozofów. Uważam jednak, że włoskiej filozofii zaszkodziło zarówno to, że jest w przeważającej mierze krytyczna wobec pewnych aspektów myśli współczesnej, jak i niezdolność naszej klasy politycznej do zasięgania opinii filozofów. Z czterech nazwisk, które wymieniłaś, Eco, Agamben, Vattimo i Geymonat, dzieła przynajmniej trzech pierwszych przetłumaczono za granicą. Geymonat to szczególny przypadek. Był wybitnym uczonym, a także założycielem ważnej szkoły, ale jako obrońca racjonalnego, ateistycznego, naukowego i marksistowskiego ducha jest pod wieloma względami niereprezentatywny dla włoskiej filozofii i mało tłumaczony za granicą. Z drugiej strony Eco, choć był genialnym badaczem semiotyki, nie może być moim zdaniem uważany za filozofa. Z tej czwórki Gianni Vattimo i Giorgio Agamben są jedynymi, których nowatorskie spojrzenie weszło również do debaty międzynarodowej. Agamben zwłaszcza we współczesnym kontekście francuskim, począwszy od jego Homo sacer, Vattimo także w kontekście amerykańskim, dzięki jego dialogowi z Richardem Rortym i Johnem Caputo. Przynależąc do szkoły Luigiego Pareysona, Vattimo zdołał nadać sens etyczno-politycznym konsekwencjom chrześcijańskiego motywu teologicznego (Paweł z Tarsu): wcielając się w ludzkie ciało, chrześcijański Bóg wyzbył się swego absolutnego oddalenia, aby wejść w historię ludzkości i uwolnić ludzi od wszelkich prawd autorytarnych poprzez własną słabość.

Próbując przybliżyć nieco filozofię naszym czytelnikom, odnoszę się do krytyki stylu nowoczesności, o której Pan wspomniał. Wywodzi się Pan ze świata vintage, w którym podróżowanie oznaczało eksperymentowanie, wyruszanie, nawiązywanie znajomości, odkrywanie nowych miejsc poprzez zabawę. Zamiast tego, dziś podróżowanie oznacza podążanie ścieżkami już wydeptanymi przez bloggerów. Co Pan o tym sądzi?

Już od ponad 150 lat rozróżniamy podróżnika od turysty. Brytyjczyk Thomas Cook wymyślił turystykę w połowie XIX wieku. Podróżnik wystawia się na to, co znajdzie po drodze, turysta natomiast spotyka tylko to, co zaplanował. Dziś wszyscy jesteśmy turystami, nawet jeśli staramy się nimi być nie w sposób powierzchowny. Niemal obsesyjna potrzeba planowania, przewidywania i harmonogramów objęła również nasz czas wolny i chwile przyjemności. Jednak ci, którzy zajmują się filozofią, nie mogą zbyt pochopnie osądzać pogorszenia się doświadczenia podróżowania przez człowieka. To prawda, że młodsze pokolenia kierują się sugestiami influencerów i „już odbytymi podróżami”, ale pozostaje gra z zaskoczeniem i tym, co różni się od oczekiwań. Pozostaje z co najmniej dwóch powodów: ponieważ rzeczywistość jest zawsze bogatsza i bardziej nieprzewidywalna, niż moglibyśmy się kiedykolwiek spodziewać i zaplanować, a także dlatego, że to właśnie młodzi bawią się, nawet podczas podróży, w grę niezgodności, szukając tego, co różni się od tego, co zostało polecone czy doradzone. Być może częściej zdarza się, że osoby starsze wymagają, aby podróż odpowiadała planom!

Zakończmy rekomendacjami dotyczącymi lektury: czy mógłby Pan podać nazwiska trzech autorów tym osobom, które chciałyby zapoznać się ze współczesną filozofią włoską?

Pomijając wielu ważnych włoskich uczonych,  postaram się wspomnieć o trzech, którzy potrafią pisać także dla zwykłych czytelników. Pierwszym z nich jest Salvatore Natoli oraz jego publikacje: “L’esperienza del dolore” (tłum. Doświadczenie bólu) i „La felicità. Saggio di teoria degli affetti” (tłum. Szczęście. Eseje o teorii uczuć). Drugim wybitnym uczonym, którego proponuję, jest Roberto Esposito, który na przykład w „Communitas. Pochodzenie i przeznaczenie wspólnoty” oraz „Immunitas. Ochrona i negacja życia”, zastanawia się nad strategiami, za pomocą których społeczeństwo samo się uodparnia – z jednej strony chroniąc się przed tym, co uważa za niebezpieczne, ale z drugiej strony również zamykając się we własnym środowisku, wykluczając obcych. Na koniec wspomnę Donatellę di Cesare, która od kilku lat rozwija – cytując jeden z tytułów jej dzieł – „polityczne powołanie filozofii”. Do tego dodałbym na przykład „Stranieri residenti” (tłum. Cudzoziemcy) oraz „Democrazia e anarchia. Il potere nella polis” (tłum. Demokracja i anarchia. Władza w polis), w których zajmuje się dwoma obecnie naglącymi zjawiskami – zjawiskiem migracji oraz granicami i sprzecznościami władzy demokratycznej.

„Obca” – powieść konstelacja

0

Claudia Durastanti jest pisarką i tłumaczką urodzoną na Brooklynie w 1984 roku. W wieku sześciu lat przeprowadziła się z matką i bratem do Gallicchio w Bazylikacie. Jest członkinią zarządu Międzynarodowych Targów Książki w Turynie i współpomysłodawczynią Festiwalu Literatury Włoskiej w Londynie. Zadebiutowała w 2010 r. powieścią „Un giorno verrò a lanciare i sassi alla tua finestra”, która zdobyła nagrodę Mondello Giovani. Jej najgłośniejsza powieść „Obca” dotarła do finału prestiżowej nagrody Premio Strega; została nagrodzona Premio Strega Off i Premio Luigi Russo, a także znalazła się wśród finalistów nagród Alassio Centolibri, Viareggio i Stresa. Książka została przetłumaczona na ponad dwadzieścia języków i planowana jest jej serialowa adaptacja. W Polsce ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne w przekładzie Tomasza Kwietnia.

Czytając „Obcą” czuje się, że to historia, którą chciałaś opowiedzieć, zupełnie tak, jakbyś chciała wyrzucić z siebie jakieś wspomnienia. Jednocześnie sama przyznajesz na kartach książki, że autobiografia jest bękartem gatunków literackich należącym do osób ocalałych z czegokolwiek, jak kobiety, migranci, niepełnosprawni. Dzięki tej powieści chciałaś się ocalić czy być ocalona?

Kiedy pisałam tę książkę zdałam sobie sprawę, że myślałam nad nią całe życie. Czułam potrzebę uwolnienia niektórych wspomnień, ale żeby przelać je na papier, musiałam najpierw się do nich zbliżyć. Natalia Ginzburg mówiła, że podchodziła do pisarstwa autobiograficznego „wilczym chodem”, to interesujące, bo oznacza, że jest w tym jakaś ostrożność. Myślę, że było we mnie silne przekonanie, że literatura ratuje życie i ja chciałam ocalić siebie i moich rodziców. Mam nadzieję, że stało się tak nie tylko dlatego, że opowiadam o traumatycznych wydarzeniach rodzinnych, ale również ze względu na formę i język, jakim napisałam tę powieść, na styl, poezję i ogólną wizję, które wychodzą poza osobiste doświadczenia, w przeciwnym razie, jaki byłby sens publikowania tego typu historii. 

Pojęcie bycia obcym powraca w twojej książce na różnych poziomach. Na początku mamy wyobcowanie terytorialne. Tęskniłaś za miastami, które opuściłaś, czy życie w wielu miejscach pozwoliło ci poczuć się bardziej zakorzenioną w różnych kulturach?

To interesujące pytanie, ponieważ moim zdaniem wewnętrzna podróż w książce jest dokładnie odwrotna. Mojej mamie bycie obcą dawało wolność, było formą pozytywnej odmienności od innych. Natomiast ja, jako dziecko, byłam na zupełnie przeciwnym biegunie, bycie obcą oznaczało dla mnie wykluczenie i marginalizację. Myślę, że napisałam tę książkę właśnie po to, by odwrócić tendencję z negatywnej na pozytywną, a także po to, by zakwestionować pojęcie braku. Kiedy jesteś obcokrajowcem, świat wokół ma tendencję do podkreślania, że nigdzie nie masz domu, że ta wolność w przestrzeni to zawsze forma melancholii. A ja od dziecka byłam raczej melancholijna, dlatego starałam się za wszelką cenę bronić Stanów Zjednoczonych, a konkretnie Brooklynu, który opuściliśmy, by przenieść się do Bazylikaty. Wydaje mi się, że przeprowadzka z miasta na wieś jest ważna. Gdyby moja mama przeprowadziła się do Rzymu, czułabym mniejsze rozdarcie między dwoma bardzo różnymi światami.

Jednak w trakcie pisania zdałam sobie sprawę, że mam wiele korzeni. Tożsamość stała się dla mnie niemal kwestią wyboru. Doszłam do wniosku, że przynależymy do wielu miejsc i że są chwile, kiedy opowiadamy o jednym lub dwóch z nich, ale inne niekoniecznie już nie istnieją, pozostają gdzieś w eterze, czekając na odkrycie przy innej okazji. Kiedy przeprowadziłam się do Anglii, również stałam się migrantką, tak jak moja mama i babcia. W moim odczuciu właśnie to wielowarstwowe, niemal inwazyjne, pojęcie bycia obcokrajowcem w kilku miejscach naraz umożliwiło mi wyjście z przekonania, że bycie obcą jest jakimś brakiem i przekształcenie go w obecność.

Opowiadasz też o odmienności na poziomie rodzinnym, czyli o tym, jak z zewnątrz postrzegano głuchotę twoich rodziców i jak ty ją widziałaś.

Po ukazaniu się książki zadałam sobie pytanie: jak wyglądałoby odkrycie głuchoty moich rodziców w społeczeństwie, które nie marginalizowałoby niepełnosprawności? Czy moje cierpienie w dzieciństwie wynikało z fizycznego ograniczenia mojej matki, która nie mogła mnie usłyszeć, czy raczej ze świata zewnętrznego, szkoły, krewnych, instytucji, społeczeństwa w ogóle, polityki, które sprawiły, że doświadczyłam tej głuchoty jako ciężaru? Próbowałam więc przypomnieć sobie moment, w którym zdałam sobie sprawę, że moi rodzice byli głusi i jestem pewna, że ktoś mi o tym powiedział, ponieważ na etapie nauki języka nie zdajemy sobie z tego sprawy. Myślę, że zrozumiałam to w momencie, gdy ktoś przyszedł i powiedział, że moja mama różni się ode mnie i od niego. Wtedy naprawdę zaczęłyśmy żyć w dwóch różnych światach i może to wcale nie było konieczne. Poza tym, moje cierpienie zostało zdeterminowane przez niektóre dziwactwa mojej matki, jej eklektyczny charakter artystki z problemami psychicznymi. Dopiero po napisaniu tej książki miałam szansę nadać tym różnicom własne znaczenie, które różni się od wszystkich uwarunkowań, które pojawiają się, gdy opuszczasz dom i konfrontujesz się ze społeczeństwem. Moim zdaniem to nie przypadek, że zaczęłam pisać „Obcą” w wieku 34 lat, czyli w wieku, kiedy moja mama przeprowadziła się ze Stanów Zjednoczonych do Włoch. 

Kiedy przebywamy z osobami niepełnosprawnymi, prawie zawsze zastanawiamy się, co ta niepełnosprawność zrobiła z nami. Ja natomiast zastanawiałam się, co niepełnosprawność zrobiła z moimi rodzicami, czy chcieli się buntować, czy ich pragnienie wolności i autonomii było nieustannie tłumione? Podczas jednego z pierwszych wywiadów, których udzieliłam po ukazaniu się książki, w programie Farenheit w Radio 3, Loredana Lipperini powiedziała mi, że pomimo głuchoty moich rodziców, dla niej byli oni po prostu dwudziestolatkami w latach siedemdziesiątych. Wzruszyłam się, bo to miłe, że ktoś wpisał moich rodziców w zbiorową historię pokolenia, wcześniej było trochę tak, jakby zawsze byli wykluczeni. Napisałam tę książkę, ponieważ brakowało mi ich w historiach, które czytałam.

Język, którego używaliście między sobą w rodzinie również możemy zdefiniować jako obcy dla innych?

W tym wypadku interesująca jest kwestia migracji. Kiedy tłumaczyłam książkę „Ucieczka z Chinatown” Charlesa Yu, która rozgrywa się w fikcyjnym amerykańskim Chinatown i opowiada o migracji Chińczyków, moją uwagę zwróciła rozmowa pojawiających się w niej w pewnym momencie dwóch postaci. Jedna z nich mówiła głośno i bardzo powoli, używając starej formy języka chińskiego, a druga odpowiedziała: „Jestem obcokrajowcem, nie jestem głuchy”. Zdałam sobie sprawę, że często dochodzi do nieporozumień i osoby niesłyszące są traktowane tak, jakby były obcokrajowcami, a obcokrajowcy, migranci, są traktowani tak, jakby byli głusi. A w mojej rodzinie to nieporozumienie osiągnęło apogeum, ponieważ za każdym razem, gdy moja mama spotykała się ze swoimi braćmi, którzy wyjechali do Ameryki, oni rozmawiali z nią tak, jakby nie była głucha. Kiedy ja się trochę złościłam z tego powodu, oni mówili mi, że teraz żyjemy w różnych krajach i mówimy wymyślonym językiem.

Doszłam więc do wniosku, że każdy ma własny „słownik rodzinny”, w moim przypadku jest on szczególnie skomplikowany, ponieważ dochodzi do niego jeszcze głuchota. Ale ja jestem również obca w świecie głuchych, ponieważ nie mówię w języku migowym. Mówiłam dialektalnym włoskim moich dziadków, łamaną angielszczyzną członków mojej rodziny, którzy  nie uczyli się w szkole, więc był to bardzo szczególny wymiar językowy, polifonia związana z brakiem reguł i tendencją do wymyślania.

W książce piszesz, że „język jest technologią, a słowa są jak płomienie, które przybliżają nas do tego, co niewypowiedziane. A kiedy nie ma słów tym, co umożliwia komunikację, są gesty”. Czy twoim zdaniem ważniejsze są słowa czy gesty, a może jedno i drugie?

To bardzo dobre pytanie. Byłam bardzo gadatliwym dzieckiem i jestem bardzo gadatliwą pisarką. Nawet w moich uczuciowych relacjach zawsze byłam zorientowana na logos i definicje, czyli miłość, uczucie, przyjaźń istnieją w takim stopniu, w jakim przekazuję je słowami. Ale po napisaniu „Obcej”  zbliżyłam się jakby trochę do tego ukrytego, niewerbalnego kodu. Nawet jeśli nie znam języka migowego, to tak jakbym zrozumiała inne znaczenie ciszy, nie jako nieobecności, ale ciszy jako obecności. Powiedziałabym więc dzisiaj, że jestem osobą, która artykułuje formy ekspresji i kto wie, czy nie wpłynie to również na pisanie, ponieważ chciałabym pokazać ciszę wizualnie na stronie.

Jesteśmy sobie obcy również w związkach miłosnych?

Od dziecka miałam romantyczne wyobrażenie, zaczerpnięte z amerykańskich seriali, że związek będzie prawdopodobnie rodzajem podróży w czasie z drugą osobą, która będzie trwać wiecznie. A podczas pisania zdałam sobie sprawę, że paradoksalnie pierwsza rzecz, jaką mówisz osobie, którą kochasz, jest jednocześnie ostatnią rzeczą, jaką jej mówisz, gdy nie jesteście już razem. Jesteście sobie obcy na początku, jak się poznajecie, potem następuje faza długiego podobieństwa, a następnie pojawia się nostalgia za utratą symbiozy, o czym opowiadam w książce, kiedy powraca forma obcości i niezrozumienia. Wracając do języka, dla mnie miłość do kogoś jest przede wszystkim sposobem porozumiewania się, miłosnym leksykonem, który rozumieją tylko dwie osoby, które go używają. A kiedy znów zaczynają rozmawiać jak dwoje obcych sobie ludzi, nawet jeśli są w tym samym domu, są na różnych kontynentach. Dla mnie interesujące było dostrzeżenie ambiwalencji pojęcia obcości właśnie w miłości.

W twojej powieści jest wiele odniesień do literatury polskiej, a czerwony kolor okładki włoskiego wydania nawiązuje do filmu Kieślowskiego.

To prawda, wspominam o przyjaźni Malinowskiego i Witkiewicza, która jest swego rodzaju widmem narratora w odniesieniu do matki. Mówię o powieści Marii Kuncewiczowej „Cudzoziemka”, o mojej podróży do Gdańska. Natomiast historia okładki jest o tyle ciekawa, że zawsze czułam, że powinna być niebieska – a nie czerwona, jak radziła mi mama – miałam wrażenie, że napisałam powieść – konstelację, czyli to, o czym mówi Tokarczuk w „Biegunach”, bardzo ważnej dla mnie lekturze. Byłam na jej wykładzie w British Library i ona użyła tego sformułowania. Pomyślałam, że je od niej ukradnę, ponieważ to naprawdę była metoda, której użyłam. Cytuję ją, gdy mówię, że „historia rodziny przypomina bardziej mapę topograficzną niż powieść, a biografia to suma wszystkich epok geologicznych, przez które przeszłaś”. Z tych powodów czerwona okładka wydawała mi się narzucona, ale ostatecznie jej wybór miał sens.

Gazzetta Italia 108 (grudzień 2024 – styczeń 2025)

0

Numer 108 Gazzetty Italia otwiera niezwykły artykuł poświęcony słynnemu przyjazdowi królowej Marii Kazimiery do Rzymu w 1700 roku, malowniczo przedstawiający polski dwór w Wiecznym Mieście. Piękny tekst „Marysieńka w Rzymie” autorstwa Franceski Ceci można nie tylko przeczytać, ale także wysłuchać w interpretacji samej autorki dzięki dostępnemu online podcastowi. Kod QR do podcastu znajdziecie wewnątrz magazynu.
Blogerzy z „Tavolo per due” dzielą się swoimi ulubionymi zakątkami we Włoszech – kraju, który nie tylko zrewolucjonizował ich podejście do podróżowania, ale także wpłynął na ich życie osobiste. W nowym numerze Gazzetta po raz kolejny zachwyca swoją nieszablonowością i nowoczesnym podejściem, prezentując obszerny wywiad z profesorem filozofii Uniwersytetu w Wenecji, Gian Luigim Paltrinierim. Rozmowa dotyczy m.in. młodzieży, sztucznej inteligencji, języka w erze globalizacji oraz różnicy między turystami a podróżnikami. Lektura obowiązkowa dla każdego czytelnika!
Nie chcemy jednak zdradzać wszystkich szczegółów nowego numeru. Warto jednak wspomnieć o rozpoczęciu współpracy z polską sekcją Włoskiej Federacji Kucharzy. Pierwszy artykuł autorstwa szefowej kuchni Cristiny Catese zawiera również przepis autorstwa Fabio Pantano, co z pewnością ucieszy miłośników włoskiej kuchni.
Krótko mówiąc – biegnijcie do Empiku lub napiszcie na adres redazione@gazzettaitalia.pl, aby zdobyć swój egzemplarz Gazzetta Italia!

(Numer 108 dostępny od poniedziałku, 9 grudnia 2024)