Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 41

„Perfect love”, nowy album zespołu “No Stress Band”

0

Nowa płyta włoskiego “No Stress Band”, zespołu działającego już od 10 lat. Na zespół składają się Włosi zamieszkujący na stałe w Warszawie: Gianni Demozzi, śpiew i gitara, Giulio Baioni, fortepian, Renato Passoni, bas, Roberto Ruggeri, gitara, Emanuele Liaci, perkusja.

Wszyscy członkowie zespołu mają za sobą doświadczenia w innych grupach muzycznych. Początkowo zespół skupiał się na repertuarze coverów piosenek pop wykonywanych przez kobietę-wokalistkę, ale dzięki poetyckiej wenie Gianniego Demozzi obrał nową ścieżkę, której początkiem był koncert w Indiach, które w każdym członku zespołu zostawiły wrażliwość na romantyczne i egzotyczne dźwięki. Na ich pierwszej płycie “Positive Intentions” z tekstami po angielsku odnajdujemy indyjskie wpływy. Druga płyta, “Nowhere”, bardziej rytmiczna, zawiera także utwory po włosku. Następnie zespół wydał romantyczny album “Home” oraz “2020”, który w ironiczny sposób opowiada o pandemii. Najnowszy album nazywa się “Perfect Love”, zbiór utworów miłosnych (w tym niepublikowanych wcześniej), który zadebiutował w ostatnich dniach w restauracji Casa Italia. Wszystkie utwory “No Stress Band” znajdziecie na: Spotify, Apple Music, YouTube.

VI Tydzień Kuchni Włoskiej Na Świecie

0

Podczas VI Tygodnia Kuchni Włoskiej na Świecie (22-28 listopada) w dniach 25 i 26 listopada szef kuchni Anuelo Serra przeprowadził warsztaty kulinarne dla nauczycieli i uczniów ze szkół hotelarskich w Krakowie (Zespół Szkół Gastronomicznych Nr 1) i w  Myślenicach (Małopolska Szkoła Gościnności). Tematem warsztatów była specyfika kuchni włoskiej, związana z właściwościami diety śródziemnomorskiej w różnych regionach Włoch.

Uczniowie mieli okazję poznać nowe techniki gotowania, jak na przykład te związane z przygotowaniem jeżowców. Towarzyszyli szefowi kuchni w przygotowaniu posiłków na bazie ryb, owoców morza, a także typowych sardyńskich i śródziemnomorskich produktów, jak bottarga (suszona ikra), chlebek carasau, czy makaron fregola

Dzięki obecności pizzera Antonio Salvatore Nuoro, obecni na szkoleniach poznali również sekrety idealnego ciasta na prawdziwą włoską pizzę.

Adriano Cossu, zdobywca złotego medalu na Mistrzostwach Włoch i srebrnego medalu na Mistrzostwach Świata w carvingu, czyli sztuce rzeźbienia w jedzeniu, zaprezentował techniki używane do zdobienia owoców i warzyw.

Podczas warsztatów kulinarnych szef kuchni Anuelo Serra, wraz z Luciano Sabeddu i Roberto Sabeddu podkreślali konieczność powrotu do korzeni włoskiej kuchni, do jej sezonowego charakteru i do zdrowego przygotowania posiłków, bez dodatkowych substancji, a nawet bez dodatku soli. Szef Serr jest wielkim zwolennikiem używania wody morskiej jako jedynego źródła soli w swoich posiłkach.

Dzięki warsztatom uczniowie szkół hotelarskich mają za sobą piękne kulinarne doświadczenie, które w przyszłości może posłużyć za punkt odniesienia w rozwoju ich karier.

Świat kolorów

0

To, że Włochy są krajem artystów, a w szczególności malarzy wiedzą wszyscy, ale nie wszyscy zdajemy sobie sprawę z ciekawej wizji kolorów w języku włoskim. Ciekawej, ponieważ nie zawsze odpowiada polskiej palecie barw, ale ciekawej też dlatego, że w niektórych słowach i wyrażeniach używa się koloru, który w języku polskim nie występuje bądź przybiera inne znaczenie.

Na przykład czerwony po włosku zdaje się inny, skoro mówi się:

  1. IL ROSSO DELL’UOVO znaczy żółtko jajka, część żółta, ewentualnie pomarańczowa, ale zgodzicie się ze mną, że rzadko czerwona. Mówi się, że kolor zależy od tego co jedzą kury i że dlatego kiedyś żółtko miało mocniejszy kolor stąd czerwony…
  2. IL PESCIOLINO ROSSO, po polsku złota rybka, po łacinie carassius auratus, więc złota, a nie czerwona jak po włosku. Jak na nią popatrzeć wydaje się raczej pomarańczowa. Poza tym po polsku stała się symbolem zwierzęcia, które spełnia marzenia. To nawiązanie do jednej z baśni Braci Grimm, w której złota rybka spełniała trzy życzenia rybaka. Mimo że sam tekst jest dostępny dla wszystkich, we Włoszech nie jest tak znany i takie skojarzenie nie istnieje.
  3. IL ROSSO DI SERA BEL TEMPO SI SPERA. Tłumacząc na język polski „Czerwono wieczorem, nadzieja na ładną pogodę”. Powiedzenie włoskie, które przewiduje ładną pogodę następnego dnia, jeśli wieczorem niebo ma kolor czerwony, po polsku nie istnieje. Można by pomyśleć, że to tylko wierzenia tymczasem ma ono swoje naukowe wyjaśnienie. Kiedy widzimy czerwone promienie słoneczne znaczy to, że w atmosferze jest mało wody, a więc mało chmur, co daje nadzieję na ładną pogodę.

    Ale czerwony ma też swoją rolę rano, ponieważ:

  4. ROSSO DI MATTINA BRUTTO TEMPO SI AVVICINA po polsku „Czerwony ranek zbliża się brzydka pogoda”– zasadniczo kiedy nadchodzą opady z zachodu chmury na horyzoncie przyjmują czerwony kolor. Powiedzenie więc nie jest głupie.

    Zobaczmy jak wygląda sytuacja przy innych kolorach:

  5. ESSERE AL VERDE dosłownie „być przy zielonym”, żeby powiedzieć nie mieć pieniędzy, być spłukanym. Patrząc na kolory w notowaniach Giełdy Papierów Wartościowych, można by pomyśleć o przeciwstawnym znaczeniu, ale to wyrażenie powstało zanim stworzono giełdę. Jest kilka teorii na temat jego pochodzenia, a jedna z popularniejszych tłumaczy że podstawa świec była koloru zielonego. Biedne osoby, które na przykład przy kolacji zużywały do końca świece kiedy już nic nie było mogły powiedzieć „la candela è al verde” dosłownie świeca jest przy zielonym, z czasem wyrażenie się skróciło do essere al verde.
  6. LA SETTIMANA BIANCA – biały tydzień; podczas gdy po polsku kojarzony jest z tygodniem, następującym po przyjęciu sakramentu Komunii Świętej, ponieważ chodzi się codziennie do kościoła ubranym na biało, we Włoszech to tydzień w zimie kiedy jedziemy w góry na narty. Biały od śniegu.
  7. ESSERE NERO – dosłownie być czarnym, po polsku wkurzona osoba będzie raczej czerwona. Po włosku natomiast Sono proprio nero/a dalla rabbia powie ktoś zdenerwowany, wkurzony. Uwaga, to wyrażenie nie ma charakteru rasistowskiego, zdaje się, że pochodzi z wierzeń starożytnych Greków, którzy uważali, że złość powoduje, że wątroba – centrum złości, przybiera kolor czarny. Niemniej również kolor czerwony znajduje swoje zastosowanie w tym kontekście, patrząc na kolor twarzy, możemy powiedzieć czerwony ze złości rosso di rabbia.

I tak wróciliśmy do koloru czerwonego, ale będziemy kontynuować naszą podróż po kolorach następnym razem.

***

Aleksandra Leoncewicz – lektorka języka włoskiego, tłumaczka, prowadzi własne studio językowe italdico.

Panettone

0

Historia panettone rozpoczęła się w czasach renesansu, dzięki Cristoforo Messisbugo z Ferrary, który w 1564 roku w swoim Libro Novo podaje czarno na białym przepis na Pani de latte e zucchero.

Do jego przygotowania potrzebujemy: mąki, masła, cukru, jajek, mleka i wody różanej; następnie chleb „należy pozostawić, aby dobrze wyrósł”. Jego przygotowanie wymaga wielkiego porządku. Przepis zawiera podstawowe składniki panettone oraz, co najważniejsze, wskazówki co do tego, że ciasto musi być bardzo dobrze wyrośnięte i okrągłe: „Będzie on piękniejszy, w okrągłym kształcie”, „Może być zarówno większy, jak i mniejszy, wedle życzenia”. Jak widać, chodzi tu o panettoncino, ciasto, które rzeczywiście jest nieco cieńsze i niższe, bez rodzynek i kandyzowanych owoców, ale poza tym posiada wszystkie podstawowe składniki.

Minęły wieki, nim panettone nabrało kształtu i formy, jaką znamy dzisiaj. Oczywiście, nie brakuje zabawnych legend opowiadających historyjki o pomocniku księcia Sforzy o imieniu Toni, który ratuje kucharza dworskiego przygotowując ciasto z resztek, na miejsce tego, które się spaliło. To zabawne opowieści, jednak nie ma w nich odrobiny prawdy. Rzeczywistość jest znacznie prostsza: słowo panettone oznacza „duży chleb” i zalicza się do kategorii słodkich, świątecznych chlebów. Powstał w epoce późnego średniowiecza, gdzie cukier był bardzo cennym dobrem. Zatem, aby podkreślić święta, słodziło się zwykły chleb, który pieczono prawie każdego dnia. W dzisiejszych czasach w całych Włoszech powstają świąteczne chleby – niekoniecznie bożonarodzeniowe – o rozmaitych nazwach: panün z doliny Valtellina, genueński pandolce, boloński panspeziale, sieneński panforte, umbryjsko-toskański panpepato czy pangiallo z Lacjum. Ciasto jest słodzone cukrem i ozdobione migdałami (w Bolonii), orzeszkami pinii (w Genui), a także musztardą, rodzynkami lub suszonymi figami. Ale dopiero bożonarodzeniowy chleb z Mediolanu przekroczył lokalne granice i stał się słodkim księciem włoskich świąt Bożego Narodzenia.

Panettone, takie jakie dzisiaj znamy, jest owocem industrializacji: Mediolan w XIX wieku stał się głównym ośrodkiem produkcyjnym półwyspu, narzucając tym samym swoje bożonarodzeniowe ciasto. Już w drugiej połowie wieku, mediolańscy cukiernicy wszędzie rozsyłali panettone. Nazwiska takie jak: Cova, Biffi, Tre Marie, Baj, Marchesi stały się powszechnie znane. Panettone stało się kosztownym prezentem, ponieważ powstawało z wysokiej jakości składników.

Zarówno Gioacchino Rossini, jak i Giuseppe Verdi w jednym ze swoich listów dziękowali wydawcy muzycznemu Giulio Ricordiemu za podarunek w postaci panettone. Pod koniec XIX wieku ciasto stało się nawet przyczyną kłótni między kompozytorem Giacomo Puccinim a dyrygentem, Arturo Toscaninim; pierwszy z nich wysłał panettone na Boże Narodzenie do drugiego, człowieka o niezwykle szorstkim charakterze. Po czym doszło do kłótni, po której Puccini nadał drażliwy telegram do Toscaniniego. „Panettone wysłane przez pomyłkę”, napisał. Na co Toscanini odpowiedział mu w podobnym tonie: „Panettone zjedzone przez pomyłkę”.

Uwaga, Panettone to niewysokie ciasto, po to bardzo wyrośnięte, które znamy dzisiaj, musimy udać się do Werony, gdzie Domenico Melegatti wpadł na pomysł wypełnienia tradycyjnego werońskiego ciasta świątecznego, „nadalin”, masłem i jajkami, aby wyrosło na wysokość w tamtym czasie nieznaną. W 1894 roku opatentował je, aby rozstrzygnąć spory z innymi cukiernikami, którzy uważali siebie za pomysłodawców przepisu. Nazwa wywodzi się z renesansowej tradycji pokrywania bochenków złotym liściem (pani con foglia d’oro), aby pochwalić się własnym bogactwem, tak jak przy okazji bankietu zorganizowanego w Bolonii 29 stycznia 1487 r. przez Giovanniego II Bentivoglio z okazji małżeństwa jego syna Hannibala z Lukrecją d’Este. Melegatti był dość przedsiębiorczym człowiekiem i rzucił wyzwanie panettone, otwierając sklep w sercu terytorium przeciwnika, w Mediolanie, dokładnie na Corso Vittorio Emanuele, gdzie swoją siedzibę miał dom produkcyjny Tre Marie. Rozpoczął także sprzedaż wysyłkową, wysyłając Pandoro na cały świat.

Aby dotrzeć do wysokiego panettone, czyli do trzykrotnego wyrośnięcia ciasta, należy poczekać na Angelo Mottę, który po otwarciu własnego warsztatu w 1919 r. zastosował taki sam proces przy panettone, jaki Melegatti dla pandoro. Pisarz Orio Vergani zauważył, iż Angelo: „Znacznie zwiększa dawki masła, jajek, cukru i owoców kandyzowanych; modyfikuje i wydłuża czas wzrostu ciasta i pieczenia, a ponieważ tak potraktowane ciasto staje się bardziej miękkie, aby zachować jego formę używa genialnego i bardzo prostego rozwiązania: obwiązuje je papierem o kształcie korony. W ten sposób rodzi się panettone Motta’’.

Kolejną analogią między panettone i pandoro jest to, iż oba produkty do wyrośnięcia potrzebują bardzo miękkiego ciasta, które domaga się wsparcia, aby zachować pożądany kształt. Melegatti wynalazł formę w kształcie gwiazdy, zaś Motta – papierową koronę. Formy metalowe są droższe i można je ponownie wykorzystać, papier natomiast jest tani, ale jednorazowego użytku. Kolejny wyścig odgrywa się pomiędzy konkurującymi rywalami: w Weronie między Melegatti i Bauli, w Mediolanie: między Motta i Alemagna.

Angelo Motta jest klasycznym przedsiębiorcą, który zaczynał od zera i jest dokładnym przeciwieństwem dobroduszności, którą propaguje się w jego reklamach. To prawdziwy furiat, wielokrotnie wywracał wózki wypełnione po brzegi panettone, bo nie spełniały jakości, jakiej wymagał. Przedsiębiorca Mobbi, złośliwiec, który w jednym z najsłynniejszych filmów włoskiego neorealizmu „Cud w Mediolanie” Vittoria De Siki (1951), wzywa policję do wysiedlenia biedoty, jest właśnie uosobieniem Motty, na co wskazuje między innymi podobnie brzmiące nazwisko. Paradoksem wydaje się fakt, że słodki i jeden z najbardziej znanych symboli świątecznej dobroci, został wyprodukowany przez człowieka zapamiętanego za wybuchy gniewu.

tłumaczenie pl: Amelia Cabaj

Lina Wertmüller: ciekawość jest moim wybawieniem

0

Wśród licznych dżentelmenów kina włoskiego, pośród Felliniego, Pasoliniego, De Siki czy Viscontiego wyłania się ona, kobieta z kamerą. Kobieta w białych okularach. Oto Lina Wertmüller, reżyserka zapomniana, wręcz nieistniejąca w świadomości masowej, a przecież to pierwsza kobieta, którą nominowano do Oscara za najlepszą reżyserię. Matka kina z Rzymu!

Mamy rok 1977, za kilka miesięcy pełnometrażowym filmem zadebiutuje Agnieszka Holland, w Europie kolejne triumfy święci przedstawicielka nowej fali Agnes Varda, a Liliana Cavani wciąż wzbudza kontrowersje filmem „Nocny portier”. Niewiele tych kobiet. W Oscarowych nominacjach za reżyserię zaś sensacja, pośród męskiego grona nagle pojawia się ona, kobieta, obiekt wielu szyderstw w konserwatywnym, heretyckim, męskim świecie. Pojawia się obok takich utytułowanych filmowców jak Ingmar Bergman, Alan J. Pakula, Sidney Lument czy John G. Avildsen. Na scenie Jane Fonda, aktywistka i wpływowa feministka wywołuje do przeczytania werdyktu Jeanne Moreau, legendę francuskiej kinematografii. Tego wieczoru triumfuje Avildsen ze swoim „Rocky’m”, ale oczy świata, a szczególnie wszystkich tych śniących o kinie za kamerą dziewczynek skierowane są na Linę Wertmüller, skromnie ubraną kobietę z włosami upiętymi do tyłu. A potem mijają lata, by na początku lat 90. w ślady Włoszki mogła zostać dopuszczona Jane Campion, następnie Sofia Coppola, Kathryn Bigelow. Greta Gerwig i, triumfująca w tym roku, Chloe Zhao.

Wertmüller przychodzi na świat jako Arcangela Felice Assunta Wertmüller von Elgg Spanol von Braueich w czasie rozkwitu dekadenckiego życia i szalonych lat 20. Przychodzi na świat w szwajcarskiej, arystokratycznej rodzinie, w roku, w którym włoski parlament przyjął faszystowską ordynację wyborczą. Jej historia zaczyna się w Rzymie, przy Palazzo San Gervasio. Rzymie, w którym w 1900 roku babka Angiolina poślubiła strażnika gminy Arcangelo Santamaria. Z tej miłości narodziła się Maria, matka Liny, a następnie ze związku Marii z Federico Lucanianem, prawnikiem szlacheckim o szwajcarskim pochodzeniu, przychodzi na świat dziewczynka, która od małego będzie szła pod prąd.

Lina Wertmüller

Niełatwy charakter Liny daje o sobie znać już za młodu, kiedy to piętnaście razy zmieniała szkołę. Z każdej została z hukiem wyrzucona za niewłaściwe dla dziewcząt zachowanie, były to szkoły katolickie. Nie interesowały ją surowe zasady i zakazy narzucane przez zakonnice, liczyła się dla niej tylko wyobraźnia, kreowanie postaci, sytuacji, prowokacja rzeczywistości. We wczesnym wieku zafascynowała się komiksami, opisując je jako szczególnie wpływowe na nią w młodości, zwłaszcza „Flash Gordon” Alexa Raymonda. To właśnie za czytanie komiksów zostaje wyrzucona z jednej ze szkół. Takie rozrywki nie przystoją dziewczynce. Komiksy Reymonda prowadzą ją w świat kina, o którym marzy, a nawet głośno mówi jeszcze jako nastolatka.

Pierwsze kroki w świecie rozrywki stawia w wieku 17 lat, kiedy zapisuje się do akademii teatralnej Pietro Sharoffa, by chwilę później zadebiutować jako reżyser lalek pod kierunkiem samej Marii Signorelli (włoskiej mistrzyni marionetek). To jest także okres, w którym komiksy Lina zamienia na rosyjskich dramaturgów Władimira Niemirowicza-Danczenkę i Konstantina Stanisławskiego, którzy wciągają ją w świat sztuk performatywnych. Po ukończeniu Accademia Nazionale di Arte Drammatica Silvio D’Amico w 1951 roku Wertmüller udaje się w wieloletnią podróż po europejskich teatrach, reżyseruje szereg awangardowych sztuk lalkarskich. Zajmuje się dosłownie wszystkim; reżyseruje, kieruje całą produkcją, projektuje i buduje scenografię, by jeszcze po godzinach zajmować się publicystką i pisaniem scenariuszy do radia i telewizji. Czuje jakby uczestniczyła w jakimś komiksie, ale tylko tym oddycha.

Z teatralnym bagażem na początku lat sześćdziesiątych Lina trafi a do telewizji, gdzie z sukcesem jako pierwsza kobieta tworzy seriale. Podczas pracy nad jednym z nich spotyka Florę Carabella, koleżankę ze szkoły, która przedstawia jej swojego męża, samego Marcello Mastroianniego. Mastroianni jest chwile po sukcesie „La Dolce Vita” Felliniego i posiada już status jednej z największych gwiazd europejskiego kina. Gdy tylko gwiazdor dowiaduje się o marzeniach filmowych Liny, przedstawia ją swojemu mentorowi Federico Felliniemu. I tak zaczyna się sen, który trwa do dziś. Wertmüller wielokrotnie mówiła o znaczeniu tego spotkania i o tym, że kiedy tylko ją poznał z miejsca zaproponował jej bycie asystentką reżysera przy zbliżającej się realizacji „81⁄2”. Zafascynowała go jej siła. Kobieta, która chce być niezależna, tym bardziej od mężczyzn, a to w powojennych Włoszech było rzadkością, do tego fakt, że dusza Liny uwikłana była w romans z teatrem, lalkarstwem, które tak blisko było ukochanego świata cyrku, które ukształtowało reżysera.

Opisując ich współpracę Wertmüller powiedziała: Nie można mówić o Fellinim. Opisywanie go jest jak opisywanie wschodu lub zachodu słońca. Fellini był niezwykłym człowiekiem, siłą natury, był człowiekiem o niezwykłej inteligencji i sympatii. Spotkanie z takim geniuszem jest jak odkrywanie cudownej, nieznanej panoramy. Otworzył mój umysł, kiedy powiedział coś, czego nigdy nie zapomnę: „Jeśli nie jesteś dobrym gawędziarzem, wszystkie techniki na świecie nigdy cię nie uratują”. Kino trzeba umieć opowiadać. I po tym namaszczeniu młoda Lina sięga to o czym marzyła w tych konserwatywnych, nudnych, katolickich szkołach. Fellini był kimś więcej niż tylko osobą i przyjacielem. Był jak otwarcie okna i odkrycie przed sobą wspaniałego krajobrazu, którego wcześniej nie znałam. Nasz związek był znacznie większy, głębszy i bardziej znaczący niż cokolwiek, co mogę opisać – wyznała w innej rozmowie Wertmüller.

W kinie debiutuje filmem fabularnym „Bazyliszki”. Jest rok 1963, w tym samym czasie Fefe wypuszcza ich wspólne „81⁄2”, z drugiej strony Luchino Visconti pokazuje światu epickiego „Lamparta”, Alfred Hitchcock gatunkowe „Ptaki”, a Jean-Luc Godard wspina się na wyżyny francuskiej nowej fali filmem „Pogarda”. Mężczyzna jest potęgą w przemyśle filmowym. Jednak przy tym wszystkim jej autorskie kino z miejsca otrzymuje uznanie krytyków i jurorów na Festiwalu Filmowym w Locarno, na którym Wertmüller otrzymuje Złoty Żagiel. W następnym roku kręci serial z Ritą Pavone „Il giornalino di Gian Burrasca”, by w tym samym czasie poznać cenionego scenografa Enrico Joba, z którym bierze ślub i decyduje się na adopcję córki Marii Zulimy. Trwa dobra passa, kolejne filmy wychodzą z produkcji m.in. pokazywane w Cannes „Hutnik Mimi dotknięty na honorze” oraz „Miłość i anarchia”, a następnie „Siedem piękności Pascqualino” opowieść o mężczyźnie z siedmioma nieatrakcyjnymi siostrami, który morduje alfonsa jednej z nich. To właśnie za ten film Lina, otrzymuje cztery nominacje do Oscarów, w tym jako pierwsza kobieta w historii nominację za reżyserię.

Zainteresowanie nominacją do Oscara było tak duże w środowisku, że bardzo szybko zaproponowano Linie pracę w fabryce snów, a na stół położono do podpisania kontrakt z Warner Bros. na zrobienie czterech filmów w Hollywood. W magazynie Variety pojawiła się nawet dwustronicowa reklama z napisem „Welcome Lina”. Tylko, że te romans z Hollywood szybko się skończył, bowiem już pierwszy film, który nakręciła, „Deszczowa noc” z Giancarlo Gianninim i Candice Bergen, był rozczarowaniem. Wytwórnia Warner anulowała kontrakt, a Wertmüller wróciła do Europy i, jak przyznawała w późniejszych wywiadach, nigdy nie czuła rozczarowania fabryką snów, widocznie to nie była jej droga.

Wraz z powrotem na stary kontynent Włoszka zaczęła szlifować swój filmowy warsztat jeszcze bardziej, kręciła filmy mniej oczywiste, o dziwnych, zapisywanych w księdze rekordów Guinnessa tytułach: „Porwani zrządzeniem losu przez wody lazurowego sierpniowego morza”, „Scherz przeznaczenia zaczajone za węgłem niczym zabójca na drodze” czy „Letnia noc o greckim profilu, migdałowych oczach i zapachu bazylii”. W jej kinie czuć było wpływy Felliniego. Łączyła ich wspólna empatia ze sposobem, w jaki postrzegają włoską klasę robotniczą, pokazując realia życia ludzi zaniedbanych politycznie i zdeptanych ekonomicznie, z tendencją do niedorzeczności. Wertmüller podobnie jak Fefe pokazywała na każdym kroku uwielbienie dla Włoch i ich różnorodnych miejsc, nieograniczonych obszarów piękna.

Bohaterkami jej filmów zawsze były silne kobiety: feministki, anarchistki, komunistki. Naznaczenie polityką trzymało się Wertmüller przez całe życie, nigdy nie ukrywała, że po wojnie wstąpiła do Partii Socjalistycznej i tego, że kobiety w świecie kina powinny mieć takie samo prawo. Kiedy tylko mogła dystansowała się od ekstremistycznych stanowisk feminizmu, powtarzała: „Nie możesz wykonywać swojej pracy, ponieważ jesteś kobietą czy mężczyzną. Robisz to, bo masz talent. Tylko to się dla mnie liczy. Powinien to być jedyny parametr pozwalający ocenić, komu dać reżyserię filmu. Jak wszystkie inne kobiety w kinie, ja też miałam problemy z przyjęciem w tym męskim środowisku, ale nie obchodziło mnie to. Poszłam w swoją stronę.”

Ostatnie dekady to dla reżyserki ustąpienie miejsca nowym włoskim rzemieślnikom kina. Niesłuszne odejście w niepamięć. Pożegnała wspomnianych na początku kolegów De Sikę, Felliniego, Viscontiego, znowu jest sama na statku. Statku, który płynie. W tym czasie nakręciła kilka filmów, w tym dwa z Sophią Loren „Sobota, niedziela i poniedziałek” i „Francesca i Nunziata”. I to właśnie Loren, ikona włoskiego kina, jedna z ostatnich żyjących legend Złotej Ery Filmu, w 2019 wręczyła Linie Wertmüller wymarzonego Honorowego Oscara, przyznawanego za całokształt twórczości. Sen o kinie wciąż trwa, a matka zawsze jest tylko jedna. Ma na imię Lina i jej życiowe motto brzmi: „Ciekawość jest moim wybawieniem”.

GAZZETTA ITALIA 90 (grudzień 2021 – styczeń 2022)

0

Gazzetta Italia 90: Rok 2022 będzie rokiem Antonio Canovy, niezwykłego artysty, autora rzeźby “Amor i Psyche”, której reinterpretacja malarska Doroty Pietrzyk znajduje się na naszej okładce. O Canovie pisze dla nas profesor Kubicz z Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Wydział ten organizuje również konkurs na plakat poświęcony twórczości Dantego.

Oczywiście nie możemy nie wspomnieć o Sorrentino i jego nowym filmie “To była ręka Boga”, który wszedł już do polskich sal kinowych. Porozmawiamy o modzie z genialną projektantką Natashą Pavluchenko, gwiazdą wspaniałego festiwalu UrBBanfusion w Bielsku-Białej. Gazzetta zabierze nas w najodleglejsze zakątki Sycylii, śladami komisarza Montalbano. Dzięki długiemu wywiadowi poznamy bliżej Monikę Bułaj, utalentowaną polską fotografkę, na co dzień żyjącą w Trieście.

Czy nasze podejście do muzyki zmieni się dzięki magicznemu fletowi? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy czytając o włoskim wynalazku nazwanym Re.corder. Jak zawsze nie zabraknie miejsca na teksty o literaturze – Tadeusz Różewicz i jego twórczość analizowana przez profesora Luigiego Marinelli, artykuł o ostatnim zwycięzcy Nagroda im. Leopolda Staffa, Adamie Szczucińskim i tekst o polskim tłumaczeniu książki “Lessico Famigliare” Natalii Gizburg. W Gazzetta znajdziecie również obszerną fotorelację z Turnieju Calcetto Italiani in Polonia, a poza tym oczywiście nasze stałe rubryki o języku, kuchni, zdrowiu. Zatem nie zwlekajcie, wasz numer Gazzetta Italia czeka na Was w Empiku! (po więcej informacji zapraszamy do kontaktu pod numerem 505.269.400)

Re.corder – magiczny flet

0
Marco Agostinelli

Muzyka jest wspaniałym i zasadniczym elementem ludzkiej egzystencji. I jeśli z jednej strony niewyobrażalnym jest życie bez słuchania muzyki, to z drugiej tak samo ważnym jest, aby wszyscy, w ten bądź inny sposób, mogli doświadczyć obcowania z jakimś instrumentem muzycznym.

„Uczyłbym dzieci muzyki, fizyki i filozofii; ale w szczególności muzyki, która tchnie ducha we wszechświat, uskrzydla umysł, daje upust wyobraźni, wdzięk smutkowi, impuls radości i życie wszelkim rzeczom” – mówił Platon.

Do pierwszego kontaktu z muzyką dochodzi zazwyczaj w szkole, ale bardzo często towarzyszy temu brak przyjemności i łatwości używania instrumentu (prawie zawsze jest to flet), co w niektórych przypadkach blokuje na zawsze możliwość nauczenia się grania.

„Nauka muzyki nie jest jedynie zajęciem edukacyjnym, chodzi o edukację w pełnym znaczeniu tego słowa. Muzyka rozwija związek między ruchem a myślą, między wiedzą teoretyczną a praktyczną. Nauka grania na instrumentach pomaga rozwijać koncentrację, wzmaga sekwencyjne rozumowanie logiczne i zdolność do zabawy, a co za tym idzie samoświadomość jednostkową” – wyjaśnia maestro Marco Agostinelli, który oprócz tego, że sam gra i uczy w Konserwatorium, jest także lutnikiem.

To właśnie dlatego Agostinelli przystąpił do innowacyjnego włoskiego startupu Artinoise w tworzeniu w pełni nowatorskiego fletu prostego – re.corder. Instrumentu, który oferuje nieskończoną gamę nowatorskiego podejścia do muzyki i który ułatwia oraz zachęca do nauki grania.

Davide Mancini

„Re.corder to flet łączący tradycję i innowację, można go używać akustycznie, ale także – dzięki komponentom cyfrowym – podłączając go do aplikacji, działa jak kontroler midi, co niezwykle zwiększa jego możliwości, zarówno pod względem parametrów technicznych, jak i satysfakcji użytkownika. Wszystko to sprawia, że re.corder jest urządzeniem integrującym klasyczną edukację muzyczną z cyfrową współczesnością, czyniąc go przedmiotem służącym do nauki i zabawy jednocześnie” – podkreśla Agostinelli, który z sukcesem wprowadził re.corder do swoich koncertów, a także na zajęcia.

Długi na 32 cm, ważący 100 gr i łączący się przez Bluetootha z każdą aplikacją midi, re.corder jest przedmiotem w pełni innowacyjnym w sektorze instrumentów dętych. Ideę powstania tego magicznego fletu wyjaśnia nam jego główny pomysłodawca, Davide Mancini – inżynier elektronik oraz programista o duszy muzyka.

„Re.corder to instrument, który miałem w głowie od dawna, a kiedy technologia osiągnęła odpowiedni poziom, wraz z zespołem Artinoise zrealizowaliśmy go, zmagając się z licznymi wyzwaniami – począwszy od zaprojektowania konstrukcji mechanicznej, poprzez matrycę, po aplikację, która dla użytkowników re.cordera jest całkowicie bezpłatna. Jesteśmy młodym startupem, w ramach którego zebraliśmy wszystkie niezbędne kompetencje, aby sfinalizować projekt re.corder – patent stuprocentowo Made in Italy. Ostatecznym impulsem była akcja crowdfundingowa, w której oferowaliśmy przedsprzedażowy zakup re.cordera po okazyjnej cenie. Akcja odniosła tak niesamowity sukces wśród nabywców z całego świata, że musieliśmy przyspieszyć industrializację produkcji re.cordera. Obecnie na świecie jest już około 10 tys. użytkowników naszych fletów. Zadowolenie z instrumentu na świecie, od Japonii po USA, można prześledzić na licznych filmikach postowanych na Youtubie i w mediach społecznościowych”.

Dlaczego właśnie flet?

Marco Agostinelli

Flet prosty jest jednym z najbardziej powszechnych i najczęściej używanych instrumentów w szkołach do nauki muzyki. Tradycyjnie jest to instrument łatwy do nauki, uniwersalny, może być szeroko stosowany w produkcji muzycznej – od klasycznej po popową, od rockowej po filmowe ścieżki dźwiękowe. Postanowiliśmy zrewolucjonizować flet, przekształcając go w multiplikator zainteresowań w stosunku do wszystkich instrumentów muzycznych. Dzięki aplikacji re.corder pozwala faktycznie grać na jakimkolwiek instrumencie, od fortepianu po perkusję, od skrzypiec po harfę. Ale to nie koniec. Poza tym, że re.corder daje możliwość dostępu do licznych instrumentów, to może również być używany przez osoby z niepełnosprawnością kończyn górnych, gdyż wszystkie nuty są w pełni mobilne i dlatego można na nim grać używając mniejszej liczby palców, a nawet tylko nim poruszając, a wszystko to dzięki różnym akcelerometrom, jak na przykład batuta dyrygenta. Ponadto, dzięki czujnikowi w ustniku, można na nim grać nawet nie wydychając powietrza. Jeśli do tego wszystkiego dodamy fakt, że można go używać w akustycznej wersji, jako tradycyjny flet, który jest lekki, wygodny w transporcie i kosztuje dużo mniej niż jakikolwiek inny cyfrowy instrument dęty, to możemy pokusić się o stwierdzenie, że na rynku muzycznym re.corder jest przedmiotem jedynym w swoim rodzaju.

Dlaczego nazwaliście go re.corder?

W nomenklaturze anglosaskiej flet prosty nazywany jest recorder. Słowo to pochodzi z piętnastowiecznego języka francuskiego. Recordeur odnosi się do samego aktu uczenia się na pamięć muzyki, czyli zapamiętywania.

Instynktownie flet jest kojarzony ze szkołą.

To prawda! Ale warto też przypomnieć, że wybitni muzycy jak Vivaldi, Bach, a przede wszystkim George Philip Telemann, napisali sonaty na flet prosty i poprzeczny. Jeśli chodzi o aspekt edukacyjny, to należy podkreślić, że Polska została wybrana jako państwo pilotażowe, w którym promowany jest re.corder zaczynając od szkół. Pracujemy nad projektem, aby przybliżyć jak największej liczbie młodzieży nasz flet, a co za tym idzie również muzykę, angażując w to nauczycieli. Re.corder jest doskonały do nauki, gdyż poprzez odpowiednią aplikację umożliwia nauczycielowi nadzorowanie 20 uczniów grających równocześnie, sprawdzając w czasie rzeczywistym, jak każdy z nich wykonuje utwór, biorąc pod uwagę, że w aplikacji pojawia się sekwencja nut każdego ucznia połączonego ze swoim re.corderem. Nasz flet jest również niezwykle  pomocny dla tych, którzy uczą się grać, ponieważ po wybraniu utworu w aplikacji pojawia się sekwencja otworów, które świecą się również na re.corderze, żeby ułatwić uczniom proces nauki. W domu uczeń ma możliwość nagrania wykonywanego utworu i wysłania go mailem do nauczyciela, a nawet zapostowania na mediach społecznościowych, a wszystko to nie przeszkadzając pozostałym domownikom, ponieważ używając odpowiedniej zatyczki, przy użyciu aplikacji, może słuchać granej muzyki na słuchawkach. Opcja, która sprawdza się w czasach częstych lockdownów.

Muzyka jest również przyjemnością.

Rozrywka jest kolejną ważną zaletą re.cordera, którego aplikacja wyposażona jest w funkcje gaming pozwalające użytkownikowi na śledzenie nut i, w zależności od jego umiejętności, odblokowanie trudniejszych do wykonania utworów, przechodząc na wyższy poziom. W ten sposób będzie on również członkiem społeczności, z którą można się dzielić swoimi wykonaniami. Tym, którzy potrafią już grać, re.corder daje możliwość nagrania do 6 różnych utworów, które można miksować, na przykład można przygotować podstawowy utwór i potem dogrywać do niego inne elementy, używając przycisków re.cordera niczym klawiszy keyboardu. Świadczy to o tym, że re.corder jest doskonały do nauki, ale jego możliwości sięgają dużo dalej. Znam na przykład muzyka, który pisze ścieżki dźwiękowe i używa re.cordera jako sterownika partytury. Ponadto jest wielu amatorów muzyki grających w różnych zespołach, którzy wykorzystują możliwości re.cordera, aby wzbogacić własne kawałki – na przykład jeśli chce się przedłużyć jedną nutę, można do tego użyć czujnika w ustniku.

W dobie, w której młodzież spędza długie godziny w ciągu dnia przed różnymi cyfrowymi urządzeniami i nawigując w sieci zatraca się często w treści wątpliwej wartości, re.corder – innowacyjny, cyfrowy i połyskujący – może być odpowiednim narzędziem, aby do nich dotrzeć i sprawić, że muzyczna kultura stanie się jedną z ich pasji.

***

Re.corder jest innowacyjnym cyfrowym fletem akustycznym, wyprodukowanym przez włoską firmę Artinoise, sprzedawanym w Polsce przez Seenergy – firmę należącą do grupy Partnerspol. Aplikację re.corder można ściągnąć za darmo w AppStore i GooglePlay. Metody zakupu i wysyłki oraz wszystkie informacje na temat produktu są dostępne na stronie internetowej www.recorderonline.pl

Kwiat kwiatów, Yin yang z ylang ylang

0
Olejek z kwiatów jagodlinu wonnego ~ YLANG YLANG ~ Cananga odorata

Legendarna roślina o nazwie ylang ylang, w Polsce zwana jagodlin wonny, o botanicznym imieniu Cananga odorata, ma jeden z najbardziej rozpoznawalnych zapachów w świecie perfumerii. Destylowany z jej kwiatostanów olejek eteryczny ma słodki, romantyczny aromat i właściwości nawilżające, co czyni go kluczowym składnikiem wielu luksusowych produktów do skóry i włosów. Oryginalna nazwa pochodzi z języka tagalog używanego na Filipinach, skąd pochodzi ylang ylang, i oznacza „kwiat kwiatów”. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, jak podnoszący na duchu, oczyszczający serce i stawiający na nogi jest zapach tej egzotycznej rośliny.

ZAPACH olejku ylang ylang

Olejek eteryczny z kwiatów ylang ylang, tudzież olejek jagodlinowy, ma różne odcienie charakterystycznego, kwiatowego zapachu wytrawnej słodyczy. Może być odbierany jako cieplejszy lub chłodniejszy, słodszy lub bardziej wykwintny, a na jego ostateczny zapach znaczący wpływ mają warunki uprawy rośliny, metoda i czas zbioru oraz sposób destylacji. Im niższa temperatura i ciśnienie w procesie destylacji parowej, tym więcej komponentów fitochemicznych składa się na finalną, głęboką nutę zapachową tego wyjątkowego olejku.

Czysty, naturalny olejek eteryczny ylang ylang o najszerszym zastosowaniu terapeutycznym, destylowany jest parowo ze zbieranych ręcznie, tuż przed świtem, kwiatostanów drzewa kanangowego (jagodlinu wonnego). Dziś ta niezwykle pachnąca roślina rośnie dziko i uprawiana jest nie tylko na Filipinach, ale również w Azji Południowo-Wschodniej, na Madagaskarze, Komorach, Reunion, Malukach oraz w Brazylii i Afryce. Z kwiatów, liści i owoców dzikich i półdzikich drzew kanangowych produkuje się znacznie tańszą i o wiele gorszą jakościowo „podróbkę” – olejek kanangowy, sprzedawany jako ylangowy, znacznie różniący się od niego składem i właściwościami. Z tej odmiany produkuje się również konkrety i absoluty z kwiatów, wykorzystywane w kosmetyce i perfumiarstwie.

Najcenniejszą wersją olejku ylang ylang jest ta z pierwszej frakcji destylacji, trwającej najlepiej do 2 godzin. Taki olejek eteryczny wyróżnia się ciepłym, słodkim kwiatowym zapachem, uważanym przez wielu za najpiękniejszy odcień aromatu jagodlinowego.

Uznaje się go również za najsilniejszy afrodyzjak spośród wszystkich odmian olejków ylang ylang, a w Azji nosi miano „afrodyzjak z Bali”, co nie dziwi, biorąc pod uwagę fakt, że to jedno z tych miejsc na świecie, gdzie harmonia stawiana jest na pierwszym miejscu.

Wpływ olejku ylang ylang na UMYSŁ I EMOCJE

Kiedy wąchamy olejek eteryczny bezpośrednio z buteleczki lub poprzez dyfuzję, niewidoczne gołym okiem molekuły fitochemiczne wydestylowane z rośliny dostają się do części mózgu odpowiedzialnej, między innymi, za emocje, pamięć i podświadomość, czyli do układu limbicznego.

Mówi się, że olejek ylangowy równoważy pokłady tzw. energii męskiej i żeńskiej (z medycyny chińskiej: yin yang), które ma każdy, bez względu na płeć. Olejek ten od lat pomaga wielu ludziom poradzić sobie z uczuciem złości i negatywnym nastawieniem do otaczającego świata. Pomaga odbudować wewnętrzny spokój i wpływa na poczucie własnej wartości, jednocześnie poprawiając koncentrację.

PERFUMY

Zapach olejku ylang ylang często klasyfikowany jest jako nuta serca, ponieważ wyłania się zwykle w momencie, gdy górne nuty zaczynają się rozpraszać. Olejek jagodlinowy dobrze komponuje się z bardzo wieloma olejkami, jak chociażby bergamotkowym, cynamonowym, geraniowy, grejpfrutowym, kadzidłowym, lawendowym, paczulowym czy wetiwerowym.

WŁAŚCIWOŚCI olejku ylang ylang

Wśród właściwości czystego olejku jagodlinowego wymienia się: przeciwskurczowe, przeciwcukrzycowe, przeciwzapalne, przeciwpasożytnicze, regulujące pracę serca i rozszerzające naczynia krwionośne. Z tego powodu olejek ylang ylang wzmiankowany jest w literaturze medycznej i aromaterapeutycznej jako środek pomocny na arytmię serca, palpitacje, zaburzenia krążenia, nadciśnienie tętnicze, depresję, stany lękowe, opory psychiczne, bezsenność, utratę włosów, przetłuszczanie skóry, a nawet problemy trawienne. W krajach tropikalnych wykorzystuje się właściwości terapeutyczne olejku ylangowego jako środka uspokajającego i obniżającego ciśnienie krwi.

JAK STOSOWAĆ OLEJEK YLANG YLANG

● Dodając olejek ylangowy do kremu czy serum nawilżającego, gorącej kąpieli czy domowej maseczki do włosów, możesz liczyć na głęboki relaks i poczuć się jak w luksusowym spa.

● Pamiętaj, by olejki eteryczne stosować na skórę w rozcieńczeniu z roślinnym olejem bazowym (wyjątkiem jest najłagodniejszy olejek lawendowy).

● Pamiętaj, by używać jedynie naturalnych olejków eterycznych ze sprawdzonego źródła, ze szczególnym uwzględnieniem przyjmowania wewnętrznego (doustnego) olejków eterycznych. Kupując produkty sprawdzonego pochodzenia, przyczyniasz się do poprawy jakości życia na naszej planecie!

KOMPOZYCJE z olejkiem ylang ylang

Zapach słodkiego relaksu:

● 3 krople olejku sandałowego
● 2 krople olejku lawendowego
● 2 krople olejku ylang ylang
● 2 krople olejku copaiba
● 1 kropla olejku majerankowego

Zapach ukojenia i wewnętrznego spokoju:

● 3 krople olejku lawendowego
● 3 krople olejku ze świerku srebrnego
● 2 krople olejku ylang ylang

● 1 kropla olejku z rumianku rzymskiego

Zapach skupienia i koncentracji:

● 3 krople olejku lawendowego
● 3 krople olejku cyprysowego
● 2 krople olejku ylang ylang

JAK STOSOWAĆ olejek ylang ylang?
  • DYFUZJA / INHALACJA: prosto z dłoni, buteleczki lub z dyfuzora ultradźwiękowego do aromaterapii
  • MASAŻ: całe ciało , stopy, spięte mięśnie – w rozcieńczeniu 1:1 z olejem bazowym, np. arganowym
  • MIEJSCOWO: skronie, kark, nadgarstki, za uszami i tam, gdzie masz ochotę, rozcieńczając 1-2 krople w oleju bazowym, np. jojoba
  • KOSMETYK: kilka kropli olejku ylang ylang dodaj do kremu, balsamu, serum, szamponu czy odżywki, aby poprawić wygląd skóry lub włosów, hamując ich wypadanie.

Pamiętaj, by zapoznać się z ZASADAMI BEZPIECZEŃSTWA stosowania olejków eterycznych dostępnymi w mobilnej aplikacji OILO oraz na stronie sklepu OlejkowySklep.pltutaj kupisz naturalne olejki eteryczne najwyższej jakości – a z kodem GAZZETTA otrzymasz 10% rabatu!

Donatella Baldini: Italia synonimem piękna

0
cof

Włoskie Instytuty Kultury na świecie pełnią kluczową rolę w popularyzacji kultury i języka włoskiego. W Polsce mamy to szczęście, że są dwa takie Instytuty, ten w Warszawie właśnie powitał nową dyrektorkę Donatellę Baldini, którą pytamy o działania realizowane przez Instytut.

Donatella Baldini: Nie jest łatwo przedstawić rolę Instytutów w kilku słowach, ale można wyróżnić niektóre kluczowe punkty: Instytuty są częścią włoskiej administracji publicznej, istnieją jako zagraniczne urzędy należące do Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Współpracy Międzynarodowej, i działają w ścisłej współpracy z właściwą Ambasadą, utrzymując mimo wszystko pewną autonomię. W swych działaniach promujących kulturę Włoch, Instytuty są miejscem spotkań, wymiany, wspólnej refleksji, przede wszystkim z organizacjami i realiami kulturowymi państwa, w których się znajdują. Tak jak w przypadku innego działającego w Polsce Instytutu, tego w Krakowie, kierowanego przez kolegę z pracy i dobrego przyjaciela Ugo Rufino, z którym współpraca jest stała i owocna, podobnie w Warszawie wyzwanie postawione jest przez bogatą tradycję dialogu między dwoma krajami, która zmusza do często ciężkiego wyboru i selekcji wartościowych projektów. Współpraca między Instytucjami nie jest jednak jedynym naszym działaniem: powołaniem Instytutu jest również otwarcie się na spotkania z innymi cywilizacjami i kulturami, wystarczy przywołać zaangażowanie w sieć EUNIC, która zrzesza centra kultury z różnych krajów europejskich połączone wspólnymi działaniami. Oczywiście punktem centralnym działalności Instytutu jest promowanie włoskiej kultury, zarówno tej dawnej, jak i współczesnej, poprzez inicjatywy jak wystawy, koncerty, festiwale kinowe, konferencje czy wykłady. Czuję pod tym względem ogromną odpowiedzialność, by zaproponować wysokiej jakości działania i program, na poziomie polskich odbiorców, nie tylko ich szerokiej wiedzy, ale również miłości do Włoch i ciekawości współczesnego życia kulturalnego. W tym zadaniu, mam nadzieję móc liczyć na to, co uważam za warunek konieczny sukcesu wszystkich inicjatyw, czyli na potwierdzenie licznej współpracy z instytucjami i miejscowymi partnerami zaangażowanymi w poprzednie działania Instytutu. W ich ofercie dużo uwagi poświęca się Italii: jestem tu zaledwie od kilku tygodni, ale miałam już okazję zauważyć powszechną obecność Włochów i Włoch w wydarzeniach kulturowych, przede wszystkim w muzyce, która jest tutaj bardzo popularna, dzięki gęstej sieci inicjatyw, ale również w innych sektorach. I byłam naprawdę zdumiona tym, że tak wiele polskich odbiorców, których spotkałam w przeciągu pierwszych dni, mówi biegle po włosku. Instynktownie chciałabym od razu odwzajemnić się nauką polskiego – dla mnie uczenie się języków jest pasją i przyjemnością – mam nadzieję, że będzie na to czas!

Włoski jest czwartym najczęściej wybieranym do nauki językiem, a w październiku jest tydzień języka włoskiego, jakie wydarzenia planujecie?

Popularyzacja języka jest jednym z kluczowych elementów promocji kultury: język jest podstawowym i kluczowym elementem, umożliwiającym wejście do jakiejkolwiek wspólnoty i poznanie również jej spojrzenia na świat. Ogromne zainteresowanie językiem włoskim jest niezwykle istotne, gdyż często wynika z pobudek kulturowych. Jednym z czynników, przez który nauka włoskiego jest tak popularna, to kojarzenie Włoch z pięknem, i myślę, że tak też jest w Polsce, gdzie powód ten łączy się z innymi, takimi jak potrzeby akademickie czy zawodowe, które zachęcają do nauki naszego języka. Na nadchodzący Tydzień Języka Włoskiego na Świecie nasz Instytut przygotował wydarzenia związane z Rokiem Dantego (z okazji 700. rocznicy śmierci, która nastąpiła w 1321), które dołączają do wspaniałych inicjatyw realizowanych już w Polsce, a które miałam okazję śledzić online z Włoch. W każdym razie wydarzenia związane z Dantem nie mogą się zakończyć w rocznicę i z całą pewnością będą częścią naszego programu także w nadchodzących latach, dzięki inicjatywom, które są w przygotowaniu.

Jak ważna jest promocja włoskiej kultury dla wzmocnienia wizerunku kraju za granicą?

Jest niezbędna! Wizerunek Włoch za granicą jest nierozerwalnie związany z podziwem dla dziedzictwa kulturowego i jest ściśle powiązany z urokiem miast, które są symbolem sztuki, takich jak Rzym, Florencja, Neapol czy Wenecja. Nasz wizerunek jest też powiązany z arcydziełami, prawdziwymi ikonami piękna, znanymi i cenionymi na całym świecie: od niezwykłego rozkwitu dzieł sztuki w epoce Signorii i komun miejskich, po najnowsze formy wyrazu artystycznego, takie jak dziewiętnastowieczna opera i kino czy design zeszłego wieku. W wyobraźni różnych krajów, Włochy kojarzą się z ideałami harmonii i piękna, nawet w prozie życia codziennego. Pogłębianie wiedzy zarówno na temat przeszłości, jak i współczesnej twórczości, przyczynia się bez wątpienia do wzmocnienia wizerunku naszego kraju i podniesienia prestiżu na arenie międzynarodowej. Promocja włoskiej kultury oznacza dzielenie się doświadczeniami i zainteresowaniami, pozwala szerzyć wartości, które za sobą niesie, a jednocześnie umożliwia zatrzymanie się nad naszą historią i stawienie czoła wyzwaniom stawianym przez współczesny świat. Promowanie naszej kultury ma również efekt napędowy dla całego systemu włoskiego, przyczyniło się na przykład do docenienia niektórych sektorów, takich jak design, moda czy uprawa winorośli, które wyróżniają się kunsztem, głęboko zakorzenionym w naszej kulturze. Ponadto lepsza znajomość naszego bogactwa kulturowego może również sprzyjać bardziej świadomej turystyce, która prowadzi do odciążenia wielkich miast i do docenienia rozległego dziedzictwa osad i miasteczek, które są mniejsze tylko ze względu na rozmiar, ale nie znaczenie.

Czy istnieje jakaś szczególna więź historyczna i kulturowa między Włochami a Polską?

Pod względem historycznym, kulturowym i religijnym, te dwa kraje od wieków łączą bliskie więzi, udokumentowane przez wybitnych uczonych, którzy nadal je zgłębiają. Jeżeli chodzi o ostatni okres, pragnę zwrócić uwagę przede wszystkim na postać Jana Pawła II, który z pewnością przyczynił się do umocnienia przyjaźni między dwoma narodami. Chciałabym również podkreślić, że Polska w ostatnich dziesięcioleciach ubiegłego wieku była we Włoszech w centrum uwagi zarówno pod względem kulturalnym, jak i politycznym. Myślę, że wiele osób nie potrafiło oddzielić zaciekawienie w odkrywaniu filmów Zanussiego i Wajdy, teatru Grotowskiego czy poezji Miłosza od trwogi, z jaką śledzono odważne działania i kroki Polski w stronę demokracji. Zakończę, dzieląc się osobistym doświadczeniem: kilka tygodni temu, gdy byłam w Mediolanie, wybrałam się do Brery, korzystając z ponownego otwarcia Pinakoteki, która jeszcze nie była zbyt oblegana; po drodze, na pięknym osiemnastowiecznym budynku, zauważyłam płytę upamiętniająca legiony generała Dąbrowskiego, które miały tam swoją siedzibę, te legiony, w których zrodził się hymn Polski. Dowody na związki między Włochami a Polską można znaleźć nawet bez szukania!

W przyszłym roku będziemy obchodzić dwusetną rocznicę śmierci Canovy, czy są już zaplanowane jakieś wydarzenia?

Z Canovą pozostajemy w dopiero co wspomnianym okresie historycznym, dramatycznym dla Włoch, a tym bardziej dla Polski, która jednak kulturowo jest epoką pełną nowości i fermentów. Canova jest jednym z najsłynniejszych komentatorów tamtego okresu na świecie – jego sława dotarła aż do młodej wówczas republiki Stanów Zjednoczonych – i jest postacią, która ze względu na swoje znaczenie społeczne, zaprasza do zgłębienia tematów artystycznych i historycznych. Biorąc również pod uwagę okoliczności, w jakich działał oraz znaczenie, jakie neoklasycyzm miał w Polsce, myślę że warto przewidzieć wydarzenia związane właśnie z Canovą. Mamy już kilka pomysłów, które mam nadzieję, że w najbliższym czasie uda się przekuć na konkretny program.

Jakie są pierwsze wrażenia z polsko-włoskiego środowiska w Warszawie?

Mimo że jestem w Warszawie od niedawna, jestem zaskoczona ile Włochów i Włoszek zdecydowało się osiedlić na stałe w Warszawie oraz tym, jak powszechną jest chęć utrzymania ścisłych relacji z Włochami. Jestem przekonana, że znajdziemy sposób na to, by wspólnie pracować, dostosowując także część działań Instytutu do potrzeb tej uważnej i żywej wspólnoty.

Jakie są Pani najciekawsze doświadczenia z życia zawodowego za granicą?

Przed dołączeniem do Instytutów, miałam już doświadczenie w pracy za granicą jako wykładowczyni na Uniwersytecie w Reykjavíku, na Islandii i w Galway w Irlandii. Na Islandii zapoczątkowałam italianistykę i bardzo miło było móc wysłać pierwszych islandzkich studentów na wymiany Erasmus do włoskich uniwersytetów we Florencji, Genui i Trieście. Obecnie w Reykjaviku działa na stałe katedra języka włoskiego. W Irlandii, gdzie mieszkałam najdłużej, odnalazłam środowisko bardzo dynamiczne i zaangażowane: ogromna sympatia studentów do Włoch przekonała mnie nawet do przygotowania, pomimo bardzo ograniczonych środków, adaptacji sztuki „Jeden jest nagi, a drugi założył krawat” Daria Fo („L’Uomo Nudo e L’Uomo in Frak”). Szczególnie u młodych ludzi uderzyło mnie także silne poczucie przynależności do Europy: ciekawe, że to właśnie na wyspie miałam najsilniejsze poczucie życia wśród obywateli Europy. W ciągu ostatnich dwóch dekad pracowałam w dwóch największych Instytutach Kultury za granicą, w Paryżu, a ostatnio w Nowym Jorku, gdzie współpracowałam z reżyserem i pisarzem Giorgio van Stratenem, od którego wiele się nauczyłam, zarówno pod względem teoretycznym, jak i praktycznym. Nie jest łatwo wybrać pomiędzy wszystkimi wydarzeniami, w które byłam zaangażowana, by odpowiedzieć na to pytanie. Największą satysfakcją była możliwość wielokrotnego doświadczenia gorącego przyjęcia publiki naszych inicjatyw: od konferencji, takich jak ta w której Salman Rushdie wspominał Umberto Eco, przez koncerty jazzowe, takie jak ten w którym wystąpił Fabrizio Bosso ze swoim kwartetem, kończąc na wystawach grafiki i ilustracji oraz malarstwa, gdzie przedstawione zostały takie arcydzieła jak portret Dantego spod pędzla Bronzino, czy Śmierć Kleopatry Cagnacciego. Ale również możliwość spotkania na żywo osobistości związanych z kulturą, takich jak Nanni Moretti czy Maurizio Pollini

Właśnie wychodzimy ze strasznego okresu pandemii, więc jest teraz ogromne oczekiwanie na powrót wydarzeń na żywo.

Mam naprawdę nadzieję, że jesteśmy na końcu tego długiego i męczącego dla wszystkich okresu, który okazał się niestety również dla wielu bardzo bolesny. Dzięki kampaniom szczepień redukowane są najbardziej dramatyczne skutki pandemii, ale należy wzmacniać świadomość obywateli i nie zapominać, że codzienne działania zapobiegające rozprzestrzenianiu zakażenia są obowiązkową formą okazywania szacunku innym. Należy to mieć na uwadze również planując wydarzenia w Instytucie: jesteśmy naprawdę szczęśliwi, że możemy powrócić do wydarzeń na żywo, zwłaszcza z przeglądem kina współczesnego w Kinie Muranów, ale zwracamy uwagę na utrzymywanie dystansu społecznego, z nadzieją na stopniowy, powakacyjny powrót do wydarzeń z jeszcze liczniejszym udziałem publiczności. Nie zapominając jednak o lekcji, jaką dała nam pandemia: kanały komunikacyjne, oferowane przez rozwój technologii cyfrowych są niezbędnymi narzędziami do zapewnienia widoczności naszych inicjatyw.

Czy jest jakiś szczególny kierunek, którym będziecie podążać w planowaniu działań Instytutu?

Zadaniem Instytutu jest przede wszystkim oferowanie zrównoważonego programu we wszystkich głównych formach wyrazu artystycznego. Będzie to także wyznacznik dla mnie, w ramach którego interesujące wydaje się oferowanie dużej przestrzeni do refleksji nad Europą. Pragnę podkreślić perspektywę historyczną, aby mówić o wspólnych korzeniach i wymianie kulturalnej, nie zapominając także o trudach drogi ubiegłego stulecia, wciąż tak bolesnej, a która doprowadziła nas do tego cennego dialogu, współpracy i zjednoczenia.

tłumaczenie pl: Weronika Cieślak