Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
Gazetta Italia 1068x155
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2

Strona główna Blog Strona 73

Sybille na freskach Rafaela

0

Artykuł został opublikowany w numerze 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Sybille, czyli antyczne wieszczki, mają fascynujące historie i inspirowały artystów, szczególnie w czasach renesansu i baroku. Tej fascynacji uległ także Rafael, genialny twórca, jeden z trójki wielkich artystów renesansowych, obok Leonarda da Vinci i Michała Anioła. Ten rok został ogłoszony Rokiem Rafaela z okazji 500-lecia jego śmierci. W poniższym artykule podjęłam próbę opisania historii Sybilli i skonfrontowania jej z dziełem Rafaela, czyli freskiem z około 1515 roku o szerokości blisko 6 metrów znajdującym się w bazylice Santa Maria delle Pace w Rzymie. 

Dzieło powstało na zlecenie Agostina Chigi, sieneńskiego bankiera. Postacie wieszczek są ułożone symetrycznie, dwie po każdej stronie. Kompozycja jest typowa dla stylu Rafaela, podobnie jak bogactwo aluzji symbolicznych i literackich. Starożytne Sybille, które w czasach antyku były pośredniczkami między ludźmi, a pogańskimi bogami zostały tu połączone z aniołami, pośrednikami między ludźmi, a Bogiem w świecie chrześcijańskim. Rafael w erudycyjny sposób wytłumaczył niezwykłe połączenie. Sybille są zafascynowane aniołami, co swobodnie można odczytać jako wyższość religii chrześcijańskiej nad wierzeniami pogańskimi. Jednak właściwe wytłumaczenie znajduje się w namalowanych cytatach z Wergiliusza, antycznego poety, mówiący o zstępowaniu z nieba nowego pokolenia podkreślając tym przekonanie, że było to proroctwo dotyczące ostatecznego zwycięstwa chrześcijaństwa. Czemu mamy pewność, że Rafael odczytał słowa Wergiliusza jako nadejście chrześcijaństwa, kto to potwierdził i z czyim dziełem porównywano fresk Rafaela? 

Słowo sybilla pochodzi od greckiego sibylla, czyli prorokini. W innych źródłach wskazuje się na pochodzenie babilońsko-aramejskie sabba-il, czyli starą kobietę od Boga. Pojawia się także libijskie pochodzenie słowa sięgające mitologii. Libijczycy nazwali Sybillą córkę Zeusa i Lamii, pierwszej kobiety na ziemi, która miała dar prorokowania. Jednak Sybille nie były prorokiniami, a wieszczkami, czyli nie przepowiadającymi przyszłość z mocy bogów lub Boga, ale odpowiadającymi na pytania. W starożytności istniało wiele Sybill, a ich imiona w różnych źródłach przeplatają się z ich historiami. Istnieje legenda o zachowanych księgach sybillińskich w starożytnym Rzymie, w epoce królewskiej. Podobno w każdej ważnej sprawie państwowej sięgano do nich jak do wyroczni. Księgi spłonęły w pożarze Kapitolu w 83 roku, a już siedem lat później skopiowano z różnych części świata fragmenty innych ksiąg zawierających sybillińskie przepowiednie. Niestety, ten zbiór nie przetrwał do naszych czasów, ale zachowały się średniowieczne rękopisy, zawierające nieoficjalne wyrocznie. Pogańskie pochodzenie Sybilli łagodnie przechodziło w wierzenia chrześcijańskie. Po raz pierwszy w źródłach Sybilla jako wieszczka pojawiła się u Heraklita z Efezu w VI wieku p.n.e., ale jego pisma przetrwały jedynie w przekazach. Najstarsze źródła zachowane do naszych czasów, to Pokój Arystofanesa (V wiek p.n.e.) i Fajdros Platona (V wiek p.n.e.). 

Na fresku Rafaela identyfikacja poszczególnych wieszczek nie jest pewna. Badacze wskazują Sybillę z prawej jako Kumańską, bo jest najstarsza, a siedzącą obok niej po lewej jako Perską lub Tyburtyńską. Inni uznają, że Sybilla Kumańska to ta z lewej strony, zaś skrajnie po prawej znajduje się Sybilla Tyburtyńska. 

Sybilla Kumańska

Nazwana od miejsca pochodzenia, miasta Kume, jest wieszczką uważaną za rzymską. To ona jest autorką słynnych Ksiąg sybillińskich, które według historii Rzymu spisanej przez Liwiusza zostały sprzedane Tarkwiniuszowi Pysznemu, legendarnemu królowi rzymskiemu (według innego źródła był to król Tarkwiniusz Stary, ale historia została spisana dopiero w czasach Oktawiana Augusta, a więc pięć wieków po przekomych wydarzeniach). Przepowiednie dla Rzymu spisane w dziewięciu księgach Sybilla zaoferowała królowi, który uznał podaną cenę za zbyt wygórowaną. Wówczas wieszczka spaliła trzy księgi, a za pozostałe sześć zażądała tej samej ceny. Król tym bardziej nie chciał zapłacić i Sybilla zniszczyła kolejne trzy księgi. Skonsternowany król zapłacił ostatecznie pierwotną cenę za pozostałe trzy księgi. Według innej historii, która tłumaczy przedstawianie Sybilli Kumańskiej jako starej kobiety, wieszczka miała stać się obiektem miłości samego boga Apolla. Zgodziła się na związek z bogiem pod warunkiem, że ten ofiaruje jej tyle lat życia, ile ziarenek piasku zmieści się w jej dłoni. Apollo spełnił prośbę, ale kiedy kobieta mu nie uległa, bóg wykorzystał brak precyzji w prośbie. Otóż Sybilla prosząc o tak długie życie, nie poprosiła o pozostawienie jej urody i młodości. Żyła zatem setki lat, ale starzała się i malała tak, że pod koniec życia jej głowa mogła się zmieścić w amforze na oliwę. Sybilla Kumańska według Rafaela jest młodą niewiastą, która jedną rękę trzyma na zamkniętej księdze, a drugą wznosi ku aniołowi trzymającemu zwój o treści: Zmartwychwstanie umarłych. Obok niej inny anioł opiera się na tablicy z inskrypcją mówiącą o nadejściu światłości.

Sybilla Perska

W zachowanych średniowiecznych rękopisach jest ona wymieniana jako pierwsza: Sybilla Persica żyła za czasów Cyrusa i chodziła w odzieniu sukiennem, złotem przerabianem,z białą zasłoną na głowie. Autor, lub autorzy, piszą, żę nosiła ona imię Sambete i przepowiedziała czyny Aleksandra Macedońskiego. Podobno pochodziła od biblijnego Noego i bywała nazywana Sybillą Hebrajską, a także Chaldejską lub nawet Egipską. Jej wizje spisane w średniowieczu sięgają końca świata, są więc powiązane z apokaliptycznymi przepowiedniami św. Jana. To tłumaczy także fakt zaakceptowania antycznych, pogańskich wieszczek przez Kościół. Ich wizje, w tym przypadku wizja Sybilli Perskiej, to nie pogańskie utrwalanie wierzeń, ale wieszczenie chrześcijaństwa, a pochodzenie Sybilli jest niepodważalne, bo jest ona starsza od Abrahama (jako córka lub synowa Noego). 

U Rafaela Sybilla Perska to kobieta pisząca na tablicy trzymanej przez anioła (Spotka go śmierć). Anioł symbolicznie wskazuje palcem w niebo. Sybilla ma ciało skręcone, niczym w słynnej antycznej figura serpentinata, która zdominuje malarstwo i rzeźbę manieryzmu, czyli epoki chwilę po renesansie Rafaela. 

Sybilla Frygijska 

Ta wieszczka jest tu postacią znaczącą, z dodatkowym przesłaniem. To dzięki niej Eneasz mógł udać się do podziemi Troi i dotrzeć do Rzymu. Utożsamia się z nią Kassandrę (Aleksandrę), królewnę trojańską, córkę Priama. Zamknięta w wieży w dniu, w którym Parys wypłynął do Grecji po Helenę, Kassandra wieszczyła upadek Troi i powstanie Rzymu. Zachowane do dzisiaj strofy to zapowiedzi dziejów całego greckiego świata, ale ich pochodzenie jest średniowieczne i wizja Kassandry została spleciona z innymi proroctwami. Symbolicznie historia przepowiedziana przez Sybillę Frygijską jest próbą połączenia religii z mityczną historią Rzymu. 

Rafael przedstawił Sybillę Frygijską czytającą tablicę prezentowaną jej przez anioła po lewej. Na tablicy napis wskazujący na Dziewicę Marię: Niebo otacza naczynie ziemi. Obok niej putto z tablicą, na której znajduje się jedyna na fresku inskrypcja po łacinie: IAM NO[VA] PROGE[NIES].

Sybilla Tyburtyńska

Postać Sybilli Tyburtyńskiej jest przywoływana w czasach antycznych i chrześcijańskich jako ta, która przepowiedziała narodziny Chrystusa. Słynna i piękna Sybilla została zaproszona do Rzymu i zinterpretowała tajemniczy sen o dziewięciu słońcach, z których czwarte miało symbolizować epokę, w której narodzi się Chrystus. Podobno wieszczyła Oktawianowi Augustowi nadejście Syna Bożego, co jest znane w dwóch wersjach. Wschodnia mówi o wieszczce Pytii, a zachodnia o Sybilli. Cesarz ustawił ołtarz dla Syna Boga po trzech dniach postu i poświęcił Bogu ofiarę. Symbolicznie uznaje się, że jest to pierwsza ofiara złożona prawdziwemu Bogu przez pierwszego z pogan. 

Trudno powiązać wizerunek Sybilli stworzony przez Rafaela z jej historią. Dlatego badacze identyfikują postać także z Sybillą Kumańską, zwykle przedstawianą jako stara kobieta. 

Sybille Rafaela wielokrotnie porównywano z wizerunkami wieszczek na słynnych freskach Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej. Rafael pracował wówczas w Watykanie tworząc monumentalne freski w apartamentach papieskich, a Michał Anioł malował sklepienie kaplicy. Stylistycznie to dwa odrębne dzieła i nie ma między nimi podobieństwa poza tematem i erudycyjną wykładnią. Michał Anioł stworzył monumentalne, statyczne postacie o wyraźnej, fizycznej sile. U Rafaela Sybille są liryczne i zwiewne, chociaż ich ciała to nie efemeryczne byty anielskie z początków renesansu. Dzisiaj, po wielu badaniach ikonograficznych i historycznych, a dodatkowo patrząc z perspektywy pięciu wieków, mamy dużo różnych interpretacji tych dzieł malarskich, także sięgających do Talmudu i kultury żydowskiej. W każdej z interpretacji jednak postacie wieszczek i proroków są ze sobą powiązane, uzupełniając się wzajemnie w działaniu dla ludzi. Wyjaśniając cytaty z Wergiliusza namalowane przez Rafaela, trzeba wspomnieć o eklodze, czyli poetyckim utworze, autorstwa Wergiliusza, w którym znajduje się przepowiednia głosząca nadejście dziecka narodzonego z dziewicy. Poeta powołał się na Sybillę Kumańską i skomponował narrację w taki sposób, by dać nadzieję na trwały pokój po burzliwych wydarzeniach sprzed lat: zamordowaniu Cezara, a następnie Cycerona. Propaganda dworska spowodowała, że początkowo w dziecku widziano samego Oktawiana Augusta, ale już dwa wieki później utożsamiano je z Chrystusem. Usankcjonował to cesarz Konstantyn Wielki oświadczając, że Wergiliusz przepowiedział nadejście Zbawiciela.

Dzieła Rafaela są wciąż są obecne w naszej kulturze i wciąż skrywają wiele tajemnic. Warto próbować je odkrywać i interpretować. Takim sposobem sztuka dawna wciąż żyje i fascynuje kolejne pokolenia.

Ciasto pomarańczowe chiffon

0

Składniki:

  • 300 g mąki
  • 300 g cukru
  • 1 torebka proszku do pieczenia (16 g)
  • 200 ml soku pomarańczowego lub świeżo wyciskany sok z pomarańczy
  • 125 ml oleju słonecznikowego
  • 6 dużych jajek
  • 8 gr kwasu winowego
  • Skórka starta z jednej cytryny
  • 1 buteleczka aromatu pomarańczowego
  • Cukier puder

Przygotowanie:

Do miski wsypujemy mąkę, cukier, proszek do pieczenia i dokładnie łączymy wszystkie składniki trzepaczką. Powoli wlewamy sok pomarańczowy i łączymy go z resztą składników. Dodajemy również olej słonecznikowy i dokładnie mieszamy.

Następnie oddzielamy białka od żółtek. Jajka powinny być w temperaturze pokojowej. Łączymy żółtka z ciastem i mieszamy trzepaczką. Odstawiamy na bok ciasto i ubijamy białka mikserem. Do białek dodajemy też kwas winowy.

Stopniowo dodajemy ubitą pianę z białek do ciasta, delikatnie mieszając od dołu do góry.

Następnie dodajemy startą skórkę z pomarańczy i aromat pomarańczowy.

Wlewamy ciasto do specjalnej foremki do ciasta chiffon o średnicy 26 cm. Bardzo ważne, żeby foremka nie była tłusta lub posypana mąką w momencie wlewania ciasta. Wkładamy do piekarnika z termoobiegiem rozgrzanego wcześniej do 150°C (lub bez termoobiegu rozgrzanego do 160°C) i pieczemy przez około 60 min.

Po wyjęciu z piekarnika pozostawiamy do wystygnięcia w foremce odwróconej do góry dnem, przez około 2-3 godziny. Po tym czasie, pomagając sobie ostrzem noża, delikatnie oddzielamy boki foremki od ciasta.

Na koniec posypujemy cukrem pudrem na całej powierzchni. 

Smacznego!

tłumaczenie pl: Martyna Boreczek

Misia Konopka: „We Włoszech ładuję baterie”

0

Artykuł został opublikowany w numerze 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Od 40 lat co roku jeździ do Włoch. Studiowała malarstwo, wzornictwo przemysłowe i tkaninę na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Maluje architekturę Wenecji, włoskie i polskie pejzaże, drzewa i ptaki; projektuje wnętrza, scenografię teatralną. Jej szczególną  pasją jest tworzenie mandali.

Od lat pomieszkujesz w Wenecji

Włochy są jak moja druga ojczyzna. Szczególnie Wenecja. Zachwyca mnie nieustająco. Za każdym razem przez pierwsze trzy dni chodzę po Wenecji i jestem jak za szklaną szybą. Muszę się szczypać, bo nie mogę uwierzyć w to, co widzę, mimo że od 40 lat jestem tam przynajmniej raz w roku. 

A co widzisz?

Widzę inne światło. Zachodzące słońce. Świt. Rzadko zdarza mi się wstawać bardzo wcześnie rano, ale w Wenecji przychodzi mi to naturalnie. Oglądam poranną mgłę i światło słoneczne,  odbijające się od powierzchni wody w kanałach. Zjawisko niewiarygodne, które trzeba samemu zobaczyć. Dla takiego cudu natury warto wstać wcześnie i to wiele razy!

We Włoszech „ładujesz baterie“?

Tak i dzięki temu, kiedy wracam do Polski, nie tylko mam energię do pracy, ale też mam w sobie  pamięć o tym, co było we Włoszech. Ten kraj szalenie dużo mi dał, bardzo mnie otworzył. Tam maluję, robię szkice, zdjęcia. Po powrocie do Polski dalej maluję, ale już w mojej pracowni. Pejzaże stamtąd i z Polski. Tu mieszkam, stąd wyrosłam. Tu żyję. Przeszkadza mi oczywiście, że nie mam tego światła, że jest szaro, za to doceniam urok tego, co jest w Polsce – na przykład listopad! 

Jednak wszechobecne we Włoszech harmonia i piękno tak mocno we mnie tkwią, że wpływa to również na moje polskie obrazy. Więc i dla mojej twórczości i dla higieny psychicznej muszę być we Włoszech przynajmniej raz w roku, by po prostu nasycić się tym pięknem. 

Co jest takie piękne?

Architekci włoscy potrafią jak nikt inny łączyć zabytki, starą architekturę, ze współczesną. Mają takie wyczucie, że potrafią tworzyć obiekty przeskalowane, a jednak osadzone w otoczeniu. Zrozumiałam to, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Fontana di Trevi w Rzymie: wielka fontanna na małym placu, z pozoru dysproporcja, której nie odbiera się jako zgrzyt, lecz jako fantastyczną kompozycję. 

W Twoich obrazach architektura jest ważna

Uwielbiam architekturę miasta! W domu wychowywałam się w pracowni urbanistycznej mojej mamy. Wysiadywałam pod deską kreślarską, przychodzili architekci, przygotowywali projekty na konkursy, rozmawiali… Mama nigdy nie  krytykowała ludzi, ale zawsze komentowała budynki: „popatrz na ten rytm okien …“ albo „ciekawy ten dach…“. 

Dlaczego nie zostałaś architektem? 

Od dziecka moim marzeniem było wzornictwo przemysłowe na Akademii Sztuk Pięknych. Już na etapie egzaminów na ASP w Warszawie najlepsze wyniki uzyskałam właśnie z malarstwa. Dzięki fantastycznemu profesorowi, Łukaszowi Korolkiewiczowi, po trzech latach z wzornictwa przeszłam na wydział malarstwa, mimo że straciłam rok. 

Ile czasu malujesz jeden obraz 

Od miesiąca do pół roku. Często słyszę, że malarz nie chodzi do tak zwanej pracy, tylko śpi do południa, potem coś chlapnie na płótno i obraz gotowy. 

Ja, żeby tworzyć, żeby wejść w sesję malowania, muszę mieć przed sobą przynajmniej 6 wolnych godzin. Wyłączam telefon, zapominam o tym, że jestem głodna, że mój pies musi wyjść na spacer. To jest jak wejście w inny świat, cały seans, bardzo wyczerpujący energetycznie. 

Twój warsztat twórczy? 

Używam najlepszych materiałów, włoskich akryli Maimeri. Przywożę z Włoch genialne pigmenty do farb olejnych. Przeszłam przez wszystkie techniki malarskie: mniejsze formy ilustracyjne i czarno biale kompozycje robione tuszem, akwarele, akryl, połączenie akrylu z olejem. Do dużych formatów używam farb olejnych. Malowałam na płótnie, ale teraz najchętniej maluję na grubym kartonie, jak wielu malarzy wcześniej, Boznańska, Stanisławski, Witkacy. Kupowania gotowych półócien nie uznaję, bo to jest plastik, który się marszczy. Uważam, że jeżeli już malujemy na płótnie, to do czegoś nas to zobowiązuje, więc przez lata sama naciągałam płótno na blejtram i przygotowywałam żelatynowy grunt . Ogromna robota, do tego obrazy na płótnie z biegiem czasu potrafią sie niszczyć, pęka farba, a oleje na kartonie są nie do zdarcia.

Twoja twórczość jest posegmentowana

Linie „Wenecja“, „Pejzaże toskańskie“ i „Martwa natura“ to motywy włoskie. W moich obrazach pojawiają się cytrusy, gałązki oliwne, butelki z oliwą i z winem. „Pejzaże polskie“ to temat ojczysty. A „Mandale“ – bardzo osobisty.

Dużo ptaków i drzew jest w Twoich obrazach

To moje wspomnienia z dzieciństwa, podobno jako dziecko rysowałam tylko drzewa. Kiedy się urodziłam, mama posadziła 5 brzózek w ogrodzie koło naszego domu na warszawskim Mokotowie. Rosły wraz ze mną, a ja przez okno mojego pokoju uwielbiałam obserwować te drzewa i odwiedząjące je ptaki. I dziś jest we mnie jakiś przymus malowania drzew. Maluję i same drzewa i pejzaże z drzewami. Drzewo się pojawia nawet w obrazie z architekturą Wenecji, miasta gdzie nie ma za dużo drzew. Przeczytałam, że według Junga szkicowanie drzew to symbol poszukiwania sensu życia.  A ptaki? Maluję je, bo mnie fascynują jako stworzenia. Są niesamowite. Uwielbiam podglądać je z bliska. 

Gotujesz po włosku?

Jeszcze jak! Nauczyłam się tego, gdy byłam w szkole podstawowej. Od Włocha, Paolo, który mieszkał u nas w domu, będąc w Polsce na stypendium. Gotował nam, ponieważ we Włoszech jest to męskie zajęcie. Paolo robił potworny bałagan, ale gotował fantastycznie. W sklepach wtedy nic nie było, on z tego nic potrafił zrobić coś. I to coś fantastycznego, włoskiego. A ja się przyglądałam. Nigdy w życiu nie przygotowałam jeszcze nic z przepisu, bo uważam że gotowanie jest jak malowanie. Mam farby, paletę, płótno i z tego powstaje obraz; tak samo w kuchni mam jakieś składniki spożywcze i mogę je tak skomponować,  że powstanie danie. Te dwie rzeczy są gdzieś blisko. To jest kreacja. 

Co jeszcze lubisz we Włoszech?

Identyfikację Włochów z ich rodzinnym regionem. Mówią  z dumą: “Sono Calabrese“, „Sono Veneziano“. Włoskie gwiazdy, koncertujące w metropoliach całego świata, często mieszkają tam, skąd pochodzą, jak Andrea Bocelli w maleńkim miasteczku w Toskanii. To jest fantastyczne. W Polsce nie znam gwiazdy tego pokroju, która by pochodziła z Pionek i całe życie mieszkała w tych Pionkach. 

Często powtarzasz „kocham Włochy, Włochów“…

Za ich afirmację życia, za ich przyjazne usposobienie i cudowną kuchnię. Przez to mam tak jakby dwie ojczyzny, chociaż  wiem, że Polska i Włochy to dwa bieguny.

Dam przykład: w porze lunchu siedziałam sobie kiedyś w małej knajpce na Lido w Wenecji. Kilka niewielkich stolików w cieniu drzew. Wchodzą 3 robotnicy z pobliskiej budowy, w roboczych ubraniach zachlapanych farbą. Siadają, zamawiają krewetki i mule, wypijają po kieliszku zimnego białego wina i wracają na budowę. I to są Włochy!

Uważam, że Włosi rozumieją, że sztuka jest życiem, tak jak słońce jest życiem. I nie można tego oddzielić. Są narodem artystów, piszą wiersze, malują obrazy, emeryci chodzą na lekcje rysunku. Uwielbiają operę. Z panią, która sprząta weneckie mieszkanie mojego wuja, często omawiamy repertuar operowy. W Wenecji hydraulik, który u nas coś naprawiał, zobaczył mój obraz i natychmiast kupił ode mnie dwie prace. Właściciel straganu z warzywami informuje mnie przy okazji pakowania pietruszki, jakie są akurat ciekawe wystawy. To właśnie kocham. Czuję się tam szczęśliwa.

„Wałkonie” (1953) Felliniego: Magia, czułość i… ucieczka

0

Artykuł został opublikowany w numerze 79 Gazzetty Italia (luty-marzec 2020)

Jak słusznie zauważyła ceniona filmoznawczymi Alicja Helman, „Federico Fellini traktował każdy swój film jako królestwo obrazów, które winny być niezwykle drapieżne, fascynujące, wykraczać poza to, czego dostarcza nam rzeczywiste doświadczenie”. W świecie reżysera „Osiem i pół” jesteśmy stale rozstawieni między jawą a snem, prawdą a fikcją, tradycją a nowoczesnością. Nikt przed Fellinim nie był też w stanie odmalować w tak oryginalny (i celny) sposób całej palety barw charakteryzującej pełną rozterek duszę artysty – jego potrzebę nieskrępowanej wolności, kreowania światów nadzwyczajnych, odrealnionych. Istniał jednak okres w twórczości reżysera „Casanovy”, w którym trzymał się on zdecydowanie bliżej „spraw ziemskich” i bohaterów „codziennego doświadczenia”. To właśnie czasom „Federica przed Fellinim” przyjrzymy się uważniej w niniejszym odcinku „Dopóki jest kino (…)”.

 „Wałkonie” (I vitelloni, 1953) z pewnością nie należą do kategorii filmów „zapomnianych”, lecz rzadko kiedy wymienia się ich w sąsiedztwie takich klasyków jak „La strada” (1954), „Słodkie życie” (1960), „Amarcord” (1973) czy wspomniane „Osiem i pół” (1963). Według niektórych interpretatorów twórczości włoskiego mistrza, to właśnie od „Wałkoni”, czyli trzeciego filmu w dorobku reżysera, rozpoczyna się w pełni autorski okres w jego karierze. Co ciekawe, Fellini traktował tę produkcję jako trampolinę do realizacji jego prawdziwie wymarzonego projektu, czyli „La strady”. Ku zaskoczeniu samego reżysera, „Wałkonie” zyskali uznanie zarówno wśród widzów, jak i przedstawicieli środowiska filmowego (Srebrny Lew na festiwalu w Wenecji). Sam Martin Scorsese wyznał w wywiadzie, że dzieło Felliniego posłużyło za cenną inspirację dla jego „Ulic nędzy” (Mean streets, 1973). Amerykanin był pod dużym wrażeniem sposobu w jakim Włoch wprowadza na ekran, jakże zżytą ze sobą, grupkę bohaterów swojej opowieści. Za pomocą ukrywającego się poza ramami kadru „czułego narratora”, autor „Białego szejka” (1952) charakteryzuje środowisko z którego protagoniści się  wywodzą i z którym – na dobre i na złe – się związali. Lokalna, zamknięta (aczkolwiek nie pozbawiona kolorytu!) przestrzeń dopełnia zazwyczaj charakter postaci, a czasem z nimi znacząco kontrastuje.

Fabuła filmu skupia się wokół roku z życia tytułowych „Wałkoni” – uciekającej od dorosłości i odpowiedzialności paczce przyjaciół, którzy chętnie jednoczą się w ramach wspólnych rytuałów, takich jak ślub, karnawał czy wybory nowej miss, lecz nie odczuwa podobnego entuzjazmu, gdy należy poszukać uczciwej pracy lub dokonać bolesnej konfrontacji z rzeczywistością. Wśród tytułowych lekkoduchów i nierobów odnajdziemy seryjnego uwodziciela (do tego męża i ojca), miejscowego pisarza-intelektualistę, łakomego śpiewaka, maminsynka, grającego bez powodzenia rolę mężczyzny (i starszego brata) oraz wrażliwego młodzieńca, cichego obserwatora wydarzeń. Krzyżujące się ze sobą epizody z życia postaci tworzą dość luźną mozaikę narracyjną. Nie ma tutaj mowy o przewidywalności, co najdobitniej podkreśla porywający finał opowieści.

Film Felliniego powstał w momencie, gdy na włoskich ekranach wypalał się neorealizm. Dzieła neorealistyczne koncentrowały się – jak mawiał współtwórca nurtu, wybitny scenarzysta Cesare Zavattini – „na ciężkim, zmęczonym chodzie” swoich zazwyczaj proletariackich bohaterów, wnikliwie śledziły ich poczynania, drobne radości, ale przede wszystkim – zmartwienia i klęski. Spędzający całe dnie na słodkim nicnierobieniu „Wałkonie” stanowili pewne novum w ówczesnej panoramie włoskiego kina, a także świadectwo pewnej emancypacji dokonującej się paradoksalnie za sprawą kontemplacji nudy. Do historii kina przeszła zresztą emblematyczna w tym kontekście scena, w której Alberto Sordi pokazuje obraźliwym gestem, co sądzi o ciężko pracujących rolnikach. I choć zostaje on za to symbolicznie ukarany, nie sposób nie odnieść wrażenia, że jest to świadome mrugnięcie okiem samego Felliniego i jego próba dialogu z ówczesną włoską widownią, a także zaangażowanym środowiskiem filmowym.

„Wałkoni” z powodzeniem można uznać za pierwszy ważny przykład autobiografizmu w twórczości Felliniego. Reżyser wykreował na potrzeby filmu świat urodziwej, aczkolwiek sennej i rozlazłej prowincji, którą pamiętał z dzieciństwa. Choć zdjęcia były realizowane głównie w regionie Lazio (na linii Viterbo, Ostia, Rzym), nie mamy wątpliwości, że włoski twórca wzorował się na rodzinnym Rimini. Do swojej „małej ojczyzny” reżyser chętnie powróci w przyszłości, czego symbolem jest nagrodzony Oscarem „Amarcord”.

Przedstawiona w „Wałkoniach” idea „powrotu do korzeni” nie manifestuje się wyłącznie w reprezentacji prowincji, ale wiąże się także z motywem ucieczki. Nie sposób nie łączyć finalnej dezercji Moralda z biografią samego reżysera, który stawiając wszystko na jedną kartę wyjechał z Emilii-Romagni do stolicy Włoch w poszukiwaniu własnej drogi twórczej. Maria Kornatowska w swojej słynnej monografii poświęconej Felliniemu stwierdza że „Prowincja rozwija wyobraźnię, choć tłumi wolę czynu. Wyobraźnia realizuje się w marzeniach, niemożliwych ucieczkach. (…) Prowincja nie sprzyja dojrzałości. Czas trwa tu nieruchomo, uwięziony w powtarzalności pór roku, sytuacji i gestów. Ludzie starzeją się nie przekraczając progu dojrzałości”. 

W 1954 na łamach czasopisma „Cinema” Fellini opublikował nawet scenariusz projektu ostatecznie niezrealizowanego, „Moraldo w mieście”. Wśród zajmujących się filmografią reżysera specjalistów uznaje się wręcz, że Fellini pragnął kontynuować historię „uciekającego Wałkonia” na dużym ekranie, a jego dalsze losy zostały przypisane postaci dziennikarza Marcella ze „Słodkiego życia”. Co ważne, Moraldo powróci także w dwóch innych wielce autobiograficznych projektach Włocha – „Rzymie” (1972) oraz „Wywiadzie” (1987).

Choć młodzieniec wyjechał z rodzinnego domu dla lepszego życia, okazuje się, że tylko pozornie udało mu się odmienić jego stan ducha. Oczywiście w eleganckim kostiumie dziennikarza Marcella, Moraldo obraca się w świecie atrakcyjnej, nowoczesnej socjety i rozkoszy boomu ekonomicznego, ale wciąż odczuwa pustkę, rodzaj egzystencjalnego niedopasowania, które stanie się jednym z charakterystycznych rysów twórczości Felliniego. Bohater Felliniego to przecież bohater – dosłownie i w przenośni – poszukujący. Poszukujący sensu nie tylko we własnym otoczeniu, ale przede wszystkim w we własnych życiowych wyborach. Jak pisał André Bazin –  „Bohater felliniowski to nie »charakter«, to sposób bycia, sposób istnienia, który reżyser w pełni określa poprzez zachowanie postaci. (…) To antypsychologiczne kino sięga jednak dalej i głębiej niż psychologia – sięga w duszę”.

“Era di una bellezza sovrumana. La prima volta che la vidi in una fotografia a piena pagina su una rivista americana “Dio mio”, pensai, “non fatemela incontrare mai!”. Quel senso di meraviglia, di stupore rapito, di incredulità che si prova davanti alle creature eccezionali come la giraffa, l’elefante, il baobab lo riprovai anni dopo, quando nel giardino dell’Hotel de la Ville la vidi avanzare verso di me.” Federico Fellini

 

„Wałkonie” powstały w czasach, kiedy Fellini nie był jeszcze „legendą za życia”. W porównaniu do jego późniejszych dokonań mogą wydawać się (niesłusznie!) „filmem mniejszym”. Ekranowe perypetie „Piotrusiów Panów z Rimini” przetrwały jednak próbę czasu – z „Wałkoni” wciąż przebija emocjonalny autentyzm. Fellini stworzył uniwersalną opowieść o niedopasowaniu, potrzebie i chęci zmiany, której nie każdy jest w stanie sprostać. Nie zapomniał on przy tym jednak  o zabawie i przyjaźni, a także o przyjemności jaka może płynąć z dobrze poprowadzonej narracji – magię odnajdziemy nawet w błahych epizodach jak spontaniczny taniec na środku ulicy czy gra w piłkę na plaży zimą. I choć Fellini nawet przy tonach komediowych nigdy nie żegna się z goryczą, nie można mu odmówić empatii. I być może to właśnie owa „empatia” stanowi tak naprawdę o egzystencjalnej wielkości jego kina.

***

Diana Dąbrowska

DOPÓKI JEST KINO, DOPÓTY JEST NADZIEJA to autorski cykl esejów poświęcony włoskiej kinematografii – jej kluczowym, ale również mniej znanym nurtom, dziełom, twórcom i twórczyniom – pióra Diany Dąbrowskiej, filmoznawczyni, organizatorki wielu imprez filmowych i festiwali, animatorki kultury i wieloletniej wykładowczyni Italianistyki na Uniwersytecie Łódzkim. Laureatka Nagrody Literackiej im. Leopolda Staffa (2018) za promocję kultury włoskiej ze szczególnym uwzględnieniem kina. W 2019 nominowana do Nagrody Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej w kategorii krytyka filmowa, zdobywczyni III miejsca w prestiżowym Konkursie o nagrodę im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych. 

Kabaret, parodia i nonsens. Humor i gry słów we włoskich piosenkach

0

Artykuł został opublikowany w numerze 79 (luty-marzec 2020) i 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Muzyka rozrywkowa miała zawsze skłonność do tego, by nie brać się zbytnio na serio: w sumie nie jest powiedziane, że wszystkie utwory muszą dotyczyć miłości albo melancholii. W przypadku piosenki włoskiej wspomnieć można o wielu artystach i zespołach, które – w różnym stopniu – tworzyły teksty groteskowe, kabaretowe lub oparte na czystym nonsensie.

Jednym z najoryginalniejszych utworów włoskiej muzyki popowej jest „Prisencólinensináinciúsol” Adriana Celentana, wydany w 1972 r. Piosenka wyśmiewa wszystkie te osoby, które śpiewają utwory po angielsku nie znając języka, a zarazem stanowi subtelną metaforę niemożności porozumienia się. Tekst (w tym sam tytuł) składa się ze zmyślonych wyrazów, które nie znaczą absolutnie nic, ale słuchając ich w sposób powierzchowny brzmią jak język angielski: jedyną zrozumiałą częścią tekstu jest powtarzające się nieustannie wtrącenie „all right”.

Zdecydowanie surrealistycznym humorem posługuje się Pippo Franco – piosenkarz, aktor i kabareciarz z kilkudziesięcioletnim stażem. Wystarczy wspomnieć o jego utworze „Cesso”, z 1971 r., który może wydawać się pełną cierpienia piosenką o miłości, ale w rzeczywistości oparty jest na kloacznym humorze, widocznym już w samym tytule („cesso” może być rzeczownikiem – wł. „kibel”, lub czasownikiem – wł. „przestaję”, od „cessare”). W 1979 r. ukazała się jego żartobliwa piosenka dla dzieci „Mi scappa la pipì, papà” (wł. „Chce mi się siusiu, tatusiu”), a w 1982 r. „Che fico” (wł. „Ale super”), piosenka naśladująca – w sposób naiwny, ale zarazem faktycznie zabawny – żargon ówczesnej młodzieży. Co ciekawe, w tym samym roku utwór ten został wybrany na piosenkę otwierającą Festiwal w San Remo. Był to zdecydowanie ironiczny wybór, który dziś trudno byłoby sobie wyobrazić. W latach 80. nie brakowało innych artystów, tworzących zdecydowanie nietypowe teksty: wystarczy wspomnieć o ekscentrycznej piosenkarce Donatelli Rettore, znanej głównie dzięki utworowi „Kobra” (1980 r.), pełnemu seksualnych aluzji, oraz „Lamette” (wł. „Żyletki”, 1982 r.), w której to piosence usłyszeć można słynny wers „dammi una lametta che mi taglio le vene” (wł. „daj mi żyletkę, to podetnę sobie żyły”.

Szczególnie lubianym i kultowym gatunkiem jest we Włoszech tak zwany rock demenziale (comedy rock), którego prekursorem był wybitnie wulgarny zespół Squallor, założony na początku lat 70.; chociaż pierwszymi przedstawicielami prawdziwego rock demenziale byli bolończycy Skiantos, którzy zadebiutowali pod koniec dziesięciolecia. Do kategorii tej należy wiele zespołów: od Gem Boy – grupy znanej głównie z niezliczonych parodii popularnych piosenek włoskich i anglojęzycznych – aż po takie zespoły, jak Gli Atroci czy Nanowar of Steel, podśmiewujące się, a zarazem składające hołd muzyce heavymetalowej. Niejeden zespół śpiewa przynajmniej częściowo w dialekcie: jako przykłady podać można Longobardeath z Lombardii, Farinei dla Brigna z Piemontu czy Rumatera z Wenecji Euganejskiej. Teksty są zawsze zabawne i groteskowe i masowo korzystają z wulgarnego języka; w wielu przypadkach jest to jednak bardziej inteligentny humor niż mogłoby się wydawać, co bardzo doceniają wielbiciele poszczególnych zespołów.

Najważniejszą z grup należących do tego gatunku są jednak Elio e le Storie Tese, o których wspominano już nieraz w tej rubryce – prawdziwi mistrzowie w dziedzinie gier słów. Dobrym przykładem jest piosenka z 1999 r. „Sogno o son desktop” (wł. dosł. „Śnię, czy jestem pulpitem”), co oczywiście jest grą słowną z „sogno o son desto” (wł. „czy to sen, czy jawa” – cytat z „Nieszporów sycylijskich” Giuseppe Verdiego). Zdecydowanie karykaturalny tytuł ma również utwór „Burattino senza fichi” (wł. dosł. „Pajacyk bez fig”) z 1996 r., będący parodią płyty „Burattino senza fili” (wł. „Pajacyk bez sznurków”) Edoarda Bennata, wydanej w 1977 i dotyczącej postaci Pinokia: piosenka Elia i spółki opowiada zdecydowanie nieprzyzwoitą wersję książki Carla Collodiego. Teksty mediolańskiego zespołu są prawie zawsze wulgarne i pełne dwuznacznych skojarzeń: jednym z najzabawniejszych utworów jest „John Holmes (Una vita per il cinema)” (wł. „Całe życie dla kina”), z ich pierwszego albumu z 1989 r., piosenka o słynnym amerykańskim aktorze porno. Tekst zawiera gry słów, które dla fanów zespołu stały się kultowe – szczególnie kalambur z „pene” (wł. „penis”) i „pane” (wł. „chleb”) („il pene mi dà il pane”, wł. „penis daje mi chleb” – bo tak bohater piosenki zarabiał na życie), a także z „pene” jako liczbą mnogą „pena” (wł. „cierpienie”) („soffrivo le pene per colpa del pene”, wł. „cierpiałem z powodu penisa”).

Z 1991 r. jest z kolei piosenka „La vendetta del fantasma Formaggino” (wł. „Zemsta ducha Serka”, co jest odniesieniem do starego włoskiego dowcipu), jeden z najbardziej surrealistycznych utworów Elio e le Storie Tese, zawierający grę słów między formą czasu przeszłego „mi risposero” (wł. „odpowiedzieli mi”) a czasem przyszłym „mi risposerò” (wł. „ożenię się ponownie”): „Al risveglio di costoro chiesi dove fosse lʼitaliano, che non cʼera. Mi risposero: quando ne avrò voglia io mi risposerò, però adesso no, mi tengo la moglie che ho” (wł. „Gdy zbudzili się, zapytałem, gdzie jest Włoch, którego tam nie było. Odpowiedzieli mi: kiedy będę miał na to ochotę, ożenię się ponownie, ale na razie nie, zostanę z żoną, którą już mam”). Nie brakuje też gier słownych z językiem angielskim, tak jak w piosence z 1996 r. „First me, second me”, specjalnie napisaną niegramatyczną angielszczyzną, w której wokalista Elio bawi się wyrażeniem „secondo me” (wł. „według mnie”), dosłownie przetłumaczonym jako „second me” (ang. „drugi ja”). Rok wcześniej natomiast ukazał się utwór „Christmas with the Yours”, którego tytuł (znów intencjonalnie niegramatyczny) odnosi się oczywiście do powiedzenia „Natale con i tuoi, Pasqua con chi vuoi” (wł. „Boże Narodzenie z rodziną, a Wielkanoc z kim chcesz”).

W nowym tysiącleciu również nie zabrakło we włoskiej muzyce utworów pełnych ironii i gier słownych; można wręcz powiedzieć, że Internet dał większą widoczność artystom i zespołom należącym do niszowych gatunków, a wiele humorystycznych, a czasami i sarkastycznych piosenek, zagościło w głównym nurcie włoskiej muzyki – w o wiele większym stopniu, niż dawniej.

Do grona włoskich piosenkarzy, którzy osiągnęli dużą sławę po 2000 r., należy z pewnością apulijski raper Michele Salvemini, znany jako Caparezza. Występował on już w drugiej połowie lat 90. pod pseudonimem Mikimix, ale bez dużego powodzenia. W roku 2000 Michele wydał swój pierwszy album jako Caparezza, co było początkiem pełnej sukcesów kariery. Szczególnie za sprawą drugiej płyty, wydanej w 2003 r., artysta z Molfetty stał się bardzo popularny wśród młodzieży, między innymi dzięki licznym barwnym teledyskom nieustannie nadawanym przez MTV. Już sam tytuł albumu – „Verità supposte”, wł. „Rzekome/przypuszczane prawdy” – zawiera grę słów między czasownikiem supporre (wł. „przypuszczać”) a supposte (wł. „czopki”), a pierwszy singiel, „Il secondo secondo me” (wł. „Drugi według mnie”), opiera się na podwójnym znaczeniu słowa secondo. Choć tekst piosenki to z pozoru czysty nonsens, jest on długą listą komunałów, stereotypów dotyczących różnych narodów i grup etnicznych (z „italiani brava gente, italiani dal cuore dʼoro”, czyli „Włosi dobrzy ludzie, Włosi ze złotym sercem”, na czele), powiedzeń, przysłów i innych banałów codziennego języka i wyobrażeń o świecie, które Caparezza oczywiście wyśmiewa. Inny utwór z „Verità supposte”, „Giuda me” (wł. „Judasz ze mnie”), oparty jest na grze słów między Giuda (wł. „Judasz”) a giù da me (wł. dosł. „u mnie na dole”), gdzie giù (wł. „na dole”) należy rozumieć jako „na południu”, ponieważ piosenka komentuje ironicznie problemy południowych Włoch. Tytuł kolejnej płyty, wydanej w 2006 r., to „Habemus Capa”, a więc parodia formułki „habemus papam” (Capa, wł. „łepetyna”, to oczywiście skrót od Caparezza). Teksty apulijskiego artysty są zawsze ironiczne i obrazoburcze, a ich tematyka sięga od czystego humoru do spraw głębszych, związanych z politycznymi i społecznymi realiami Włoch. Wydany w 2011 r. album „Il sogno eretico” (wł. „Heretycki sen”, oczywisty kalambur z eretico, wł. „heretyk/heretycki” i erotico, wł. „erotyczny”) zawiera utwory czysto absurdalne, takie jak „Kevin Spacey”, w którym Caparezza „spoileruje” finały dziesiątek filmów, ale i te politycznie zaangażowane, jak „Legalize the premier” – zabawną, ale kąśliwą satyrę wymierzoną w ówczesnego premiera, Silvia Berlusconiego.

Włoski rap jest oczywiście pełen gier słownych i ironicznych, często wulgarnych rymów. Były wokalista duetu Articolo 31, J-Ax, wydał w 2015 r. utwór „Hai rotto il catso” (wł. mniej więcej „Zatrułeś d…”) – tytuł ten jest ocenzurowany w pisowni, ale jak najbardziej wymowny. Piosenka stanowi ironiczny i zdecydowanie przerysowany atak na wszystko i wszystkich – od polityków i mediów aż po zwykłych ludzi. J-Ax, tak jak Caparezza przed laty, krytykuje opartą na stereotypach mentalność wielu Włochów, banalne mądrości życia codziennego, konformizm internautów, slogany powtarzane w kółko przez programy informacyjne i tak dalej. Rok później ukazał się bardziej popowy utwór „Vorrei ma non posto” (wł. „Chciałbym, ale nie udostępniam”), nagrany wraz z młodszym raperem Fedezem, który odniósł niesamowity sukces i stał się klasycznym letnim tormentone. I tutaj pojawia się gra słów (między vorrei ma non posso, wł. „chciałbym, ale nie mogę”, a czasownikiem postare, wł. „wrzucić post, udostępnić wpis”), a sam tekst obśmiewuje obsesję wielu osób na punkcie Instagrama, selfików i ogólnie mediów społecznościowych, przez które zapomina się o realnym świecie i życiu.

Tomasz Skocki, autor artykułu

Ironii, rzecz jasna, nie brakuje również w innych gatunkach muzycznych. W drugiej dekadzie XXI w., szczególnie dzięki YouTubeʼowi, coraz bardziej popularny i doceniany stał się wspominany już zespół Nanowar of Steel. Rzymska kapela, grająca ironiczny heavy metal (związany z nurtem rock demenziale), wydaje głównie albumy w języku angielskim, ale w ciągu ostatnich dziesięciu lat nagrała niejedną piosenkę po włosku, jak „V per Viennetta” (wł. „V jak Viennetta”, gra słowna między tytułem słynnego komiksu Alana Mooreʼa a nie mniej znanym deserem lodowym) czy „Bestie di Seitan”, wł. „Bestie z Seitanu” albo „Bestie Szatana” (utwór wyśmiewa wegan, bawiąc się wyrazem seitan i imieniem Satan w języku angielskim). Niektóre piosenki zespołu powstały we współpracy ze stronami internetowymi lub facebookowymi, np. „Feudalesimo e Libertà” (jest to fikcyjna partia polityczna wzorująca się na średniowieczu, której humorystyczne wpisy przyniosły jej kultowy status) albo „I 400 calci” (strona poświęcona filmom akcji – Nanowar wymienia tutaj wszelkie stereotypy i konwencje tego gatunku).

Gdzie praca, gdzie serce, gdzie dom?

Artykuł został opublikowany w numerze 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Z samolotu wysiada młoda kobieta. Ma na sobie zielony płaszcz kupiony miesiąc temu na wyprzedaży w jednym ze sklepów, kilka przecznic od Ponte Vecchio. Myślała, że będzie idealny na polską pogodę, ale teraz, gdy schodzi po metalowych schodach na płytę lotniska, jest jej niezwykle zimno. Na dodatek wieje silny wiatr, a niebo całkowicie zakrywają ciemne chmury, jakby zaraz miało lunąć. Niedługo potem, przy odbiorze bagażu, kobieta rozgląda się dookoła i widzi tylko szarość – szare ściany i wiszące na nich szare plakaty, szarych ludzi w szarych ubraniach i z szarymi twarzami. Odczuwa nagle silną chęć powrotu do swojej ukochanej, kolorowej, radosnej Florencji, do swoich krętych uliczek, do uśmiechniętych nieznajomych prowadzących żywiołowe rozmowy. Kręci jednak głową. Musi dać temu miejscu szansę, wytrzymać chociaż miesiąc. Nie wolno się przecież od razu poddawać. Chwyta za rączkę swojej walizki i z głową uniesioną wysoko brnie przez tłum, zmierzając do wyjścia.

Dwadzieścia lat później na miejscu kobiety staje trzydziestoletni mężczyzna. Palcami przeczesuje swoje kręcone, czarne włosy i unosi zagubiony wzrok na znaki dookoła niego. Nie za dobrze posługuje się angielskim, polskiego nie zna w ogóle, tym bardziej przerażają go głosy ludzi dookoła, którzy nie tyle mówią, co szeleszczą. Musi być naprawdę szalony, skoro odważył się przyjechać do kraju, o którym nic nie wie, bez znajomości języka, tylko dlatego, że usłyszał słowa „Nie bój się”. Teraz boi się aż za bardzo i powoli zaczyna żałować swojej decyzji. Co prawda nie jest tu tak źle, jak to sobie wyobrażał. Otaczające go osoby wydają się pogodne, część z nich co jakiś czas wybucha śmiechem, wszystko ma jakieś barwy, może niezbyt intensywne, ale jednak. Mężczyzna wzdycha. Odbiera swój bagaż i opuszcza lotnisko. Przed wejściem widzi Ją. Na jego twarzy od razu pojawia się uśmiech, a potem podbiega i chwyta ją mocno w ramiona. Tak, zdecydowanie nie będzie tak źle.

Kolejne dwadzieścia lat później pojawia się dwójka ludzi – młoda para. Dwa miesiące temu wzięli ślub, teraz, postanowili zamieszkać w ojczyźnie dziewczyny. Na jej twarzy rozkwita szeroki uśmiech. Zauważa panią obok w jaskraworóżowej kurtce i białej czapce z cekinami. Nieznajoma prezentuje się niezwykle ciekawie. Dziewczyna trąca łokciem swojego męża, aby też spojrzał w kierunku kobiety, ale on jest zbyt przytłoczony, aby zareagować. Czuje, że znalazł się w innej krainie, która choć tętni życiem tak samo, jak Włochy, robi to w zupełnie innym rytmie, który go ogłusza. Tyle osób, tyle kolorów, zamieszanie – to nie z tym miał się spotkać, nie o takiej Polsce mówił mu tata. Jego żona woła coś do niego, a potem ciągnie za rękaw i zanim chłopak zdąży zdać sobie sprawę z tego, co się dzieje, idą już w stronę rodziców dziewczyny. Boże, miej mnie w opiece, myśli, obdarowując nową teściową sztucznie słodkim uśmiechem. 

Wszyscy oni i wielu innych, którzy tak samo trafili do Polski, spotkali się podczas trzech listopadowych wieczorów przy okrągłych stołach w sali Instytutu Kultury Włoskiej w Warszawie. Część z nich się znała, inni widzieli po raz pierwszy w życiu. Każdy z nich znalazł się tam jednak po to, by móc podzielić się swoją historią z tymi, którzy chcieli jej wysłuchać. 

Pomysłodawczynią i koordynatorką projektu „Immigrazione Italiana in Polonia: per amore o per forza” jest pani Angela Ottone, prezeska Fundacji Bottega Italiana. Projekt objęty patronatem i sfinansowany przez włoskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych jest realizowany we współpracy z Com.It.Es Polonia, Włoskim Instytutem Kultury oraz z Gazzetta Italia i jej dyrektorem Sebastiano Giorgi. W projekcie wzięli udział uczniowie z kilku renomowanych warszawskich liceów, w których nauczany jest język włoski. Głównym celem projektu było rozpoznanie, jakimi pobudkami kierowali się Włosi, którzy zdecydowali się na emigrację do Polski w trzech różnych okresach od połowy XX w. aż do dziś: 

1968-1989 – Po drugiej stronie muru
1990-2004 – W stronę integracji europejskiej
2005- 2018 – Nowa granica Europy między mitem a rzeczywistością

W projekcie wzięło udział około 40 uczniów oraz około 80 Włochów w różnym wieku i z różnych regionów Italii. W trakcie 3 spotkań młodzież przeprowadziła wywiady z Włochami na podstawie wcześniej przygotowanych przez siebie pytań. Podczas każdego meetingu Włosi opowiedzieli o swoim życiu, pracy, rodzinie, powodach opuszczenia własnego kraju czy napotkanych trudnościach językowych.

Konfrontacje pomiędzy kulturami zawsze nas fascynowały. Uwielbialiśmy obserwować, na jakich płaszczyznach się one pokrywają, na jakich zderzają, a na jakich nawet nie czują swojej obecności. Doświadczenie projektu Emigrazione Italiana in Polonia: per amore o per forza wywoływało o wiele silniejsze salwy fascynacji, gdyż pozwalało na zderzenie się kultury włoskiej, poprzeplatanej delikatnymi pasmami polskości, z tą naszą. Zastanawialiśmy się, jak wygląda polska kultura, na którą patrzy się przez pryzmat włoskich dni dzieciństwa, tak licznych doświadczeń i wspomnień. Jak wygląda polska noc, kiedy w głowie nadal kołacze się wspomnienie tylu gwiazd wśród słodkich nocy upalnego, włoskiego lata. Ale też, jak niezgodny z rzeczywistością obraz Włoch mają w głowie Polacy, gdy o nich myślą. Jakie to uczucie, gdy słysząc opowieści o ciepłym słońcu, jedyne co przychodzi na myśl to szereg momentów, zapachów i wspomnień? 

Podczas rozmów dotyczących życia prywatnego, pracy czy też języka, między setkami anegdot i żartów, powstało ciche pytanie, które niektórzy z nas postanowili zadać. Kim jesteście? Włochami czy Polakami?

Na odpowiedź składa się jednak seria historii, milion różnych doświadczeń, które i tak nigdy nie były jednoznaczne. Bo czy można mówić o miejscu tak innym od tego, które znało się wcześniej, jak o domu? 

Jedna z Włoszek, która przyjechała do Polski w latach 70. wspomina swoje pierwsze tygodnie w Warszawie. Należy pamiętać, że Polska była wtedy państwem komunistycznym noszącym nazwę Polska Rzeczpospolita Ludowa i będącym pod wpływem ZSRR. Wiązało się to z małą dostępnością produktów w sklepach i długimi kolejkami nawet po jedzenie. Dla nowo przybyłej było to coś zupełnie nieznanego, toteż gdy codziennie przychodziła po chleb o godzinie dziewiątej, słyszała tylko dwa słowa: „Nie ma”. Dopiero po pewnym czasie wyjaśniono jej, że aby dostać chleb, należy przyjść po niego z samego rana. Czy taka Polska mogła równać się z odległymi Włochami, w których nie brakowało absolutnie niczego?

Język także stanowił barierę, ale jak się okazało, do pokonania. Pewna Włoszka opowiada o tym, jak poznała swojego męża. On był Polakiem nie mówiącym po włosku, ona Włoszką nie mówiącą po polsku. Nie potrafili również porozumieć się po angielsku, toteż pozostał im język francuski, którego mężczyzna uczył się od lat. Mimo problemów z porozumiewaniem się, oboje zakochali się w sobie tak mocno, że zdecydowali się spędzić ze sobą resztę życia. Mężczyzna, nie umiejąc rozmawiać po włosku, zdecydował się zaryzykować i oświadczył się po francusku. Włoszka na szczęście domyśliła się, co jej ukochany próbuje przekazać i zgodziła się. Gdy jednak opowiadała o wszystkim mamie, ta zapytała córkę, czy aby na pewno dobrze zrozumiała pytanie. Wygląda na to, że tak, ponieważ jakiś czas później byli już małżeństwem. 

Cała sala wypełniona była salwami śmiechu i podekscytowania, gdy kontynuowaliśmy rozmowy o języku polskim. Zapytani o słowa, które go opisują, powtarzało się jedno: tragedia. Najbardziej zaskakujące były pierwsze polskie słowa, jakich Włosi się nauczyli: skarbonka, truskawka czy idziemy do baru na piwo?

Nie brakowało też zabawnych historii. W trakcie pierwszych miesięcy pobytu w Polsce jeden z Włochów odwiedził Warszawę. Nie posługiwał się jednak zbyt dobrze językiem polskim. Będąc w restauracji poprosił o kotleta, ziemniaczki i buziaczki, zamiast „buraczki”. Kelnerka zarumieniła się mocno i zachichotała z zakłopotania. 

Wraz ze zmianami politycznymi w Polce po 1989r., a potem wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej w 2004r. różnice gospodarcze zanikały, aż przestały całkowicie istnieć, a przez rozpowszechnienie nauki języka angielskiego także bariera językowa przestała mieć większe znaczenie. Tym samym ostatnią przeszkodą stojącą na drodze do stania się Polakami była mentalność. Nie ma wątpliwości, że polskie obyczaje, zachowania i styl bycia różnią się zdecydowanie od tych włoskich. Gdy spytani o atmosferę w pracy, prawie wszyscy Włosi, bez względu na rok imigracji, odpowiedzieli to samo- w Polsce relacje są sformalizowane. Nie chodzi tylko o zwracanie się do siebie per Pan/Pani, ale o zwykły tryb pracy. Każdy wydaje się zajmować wyłącznie swoimi obowiązkami, liczy się wykonanie zadania, nie ma czasu na zawieranie przyjaźni. „Brakuje mi zwykłej pogawędki przy kawie podczas przerwy”– mówi jedna z Włoszek. Wygląda na to, że brak lekkiego chaosu doskwiera przybyłym. Co więcej, różni się także pogląd na samą wartość pracy, co doskonale przejawia się w branży gastronomicznej. „Praca z Polakami w kuchni bywa naprawdę trudna. Dla nas przygotowywanie pizzy czy makaronu jest pasją, dla nich natomiast to jak fabryka. Ważne jest po prostu wytworzenie kolejnego produktu.” –   komentuje włoski kucharz. Inny z Włochów, redaktor Gazzetta Italia, dodaje: „W Polsce wszystko jest dopracowane do najmniejszego szczegółu.[…]Polak ma tendencję do bycia biernym. Pracuje dobrze, więcej niż Włoch, ale jest bierny. Ja w redakcji potrzebuję osób z pomysłami, a więc bardziej aktywnych.” Tych różnic wynikających z „charakterów narodowych” nie można więc zignorować. Są one powszechne niezależnie od miejsca pracy, bardzo widoczne i prawdopodobnie nigdy nie znikną.

Ale nawet one nie wpłynęły na ostateczne wnioski, które wyciągnęli ze swoich opowieści sami Włosi. Rozmawiając ciągle o różnicach między jednymi a drugimi, o tym, co ich zaskoczyło w Polsce i czego najbardziej im tu brakuje, zaraz po tym, jak wzdychali tęsknie za włoskim słońcem i tradycyjnym jedzeniem, na ich twarzach pojawiał się lekki uśmiech i oznajmiali, że chociaż zawsze będą czuć się włoscy, są małe rzeczy, które przypominają im o tym, jak zintegrowani są z Polską. Czytanie tylko polskiej prasy, smak polskiego chleba, czy polskiej kiszonki – to wszystko sprawia, że będąc we Włoszech, tęsknią za Polską. Jeden z nich podsumował pytanie o przynależność krótką historią. Pewnego razu wracał samochodem z Włoch do Polski. Po kilkugodzinnej jeździe przekroczył w końcu polską granicę i niedługo potem zobaczył tabliczkę z nazwą miasta „Zgorzelec”. Ah, pomyślał, nareszcie w domu.

Nie chcieliśmy, aby ten wieczór się kończył. Nie chcieliśmy opuścić tej bańki szczęścia, bańki poznawania nowych, inspirujących ludzi, z którymi rozmowa nie była jedynie szansą na wymienienie paru zdań w innym języku od ojczystego, ale była przede wszystkim fascynującą wymianą innych punktów widzenia, sposobem na dostrzeżenie oczywistych rzeczy w całkowicie innym świetle. Gdy wstaliśmy od stołów po rozmowach i już myśleliśmy, że wieczór się kończy i wszystko, co najlepsze za nami, dostaliśmy jeszcze jedną szansę na zatopienie się w historiach innych ludzi. Włosi pokazywali nam przedmioty, które przywieźli ze sobą do Polski. To sprawiło, że wszystkie te słowa, cały ten melodyjny język, który wcześniej płynął w powietrzu, teraz stał się materialny, zmienił się w rzeczywistość. Z zapartym tchem wpatrywaliśmy się w te przedmioty, w te korzenie, które wyrwane ze swojej rodzimej gleby, teraz kwitły na nowo starannie pielęgnowane w promieniach słońca smakującego przyszłością. Zeszyt z rysunkami miejsc, które sprawiły, że serce szybciej zadrgało. Płyty z muzyką nasączoną wspomnieniami, książki kucharskie, pozwalające na wybudowanie domu na kubkach smakowych. Powieści ze stronicami, niosącymi ze sobą oddechy włoskiego słońca. Byliśmy wdzięczni. Byliśmy wdzięczni, że ci wspaniali ludzie wpuścili nas do swojego prywatnego świata wspomnień i doświadczeń, pozwolili posmakować ich niepowtarzalnej przeszłości. Ukazali nam nas samych z innej perspektywy i uświadomili nam, że poznawanie odmiennych kultur, a przede wszystkim poznawanie innych ludzi, to jedna z najbardziej fascynujących rzeczy na tym świecie.

Te wszystkie opowieści pokazały nam, że aby zrozumieć inne narody, należy zapomnieć  o wszelkich stereotypach i skupić się na empatii wobec migrantów i ich historii. Najważniejszym jest to, że jako Polacy i jako Włosi tworzymy jedną solidarną wspólnotę. Jeśli tylko posiadamy wystarczająco odwagi i wiary we własną siłę, wszędzie odnajdziemy swój dom. W końcu tutto il mondo è Paese. 

Patrizia Pepe: marka z wizją

0

Artykuł został opublikowany w numerze 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Patrizia Pepe to historia włoskiej miłości do mody i jej wizji. Początki marki sięgają 1993 roku, wtedy to  Patrizia Bambi wraz z mężem Claudio Orrea, po wielu latach pracy dla rodzimych firm modowych, zdecydowali się na założenie własnego brand’u. Obecnie Patrizia Bambi pełni funkcję dyrektor kreatywnej, natomiast Claudio jest prezesem marki. 

Charakter marki definiuje już jej nazwa. Jej pierwszy człon pochodzi od imienia jej założycielki, natomiast słowo „pepe” w języku włoskim oznacza pieprz. Wyraz ten świetnie oddaje styl brand’u, który jest połączeniem uwodzicielskiego glam-rock’a z nutką ironii i dystansu do siebie i otaczającej nas rzeczywistości. Moją inspiracją jest kobiecy świat. Kobiety i ich pełne życia dusze, zbudowane z tysięcy odcieni, talentów i pasji, ich wewnętrzne piękno, ich siła, pewność siebie i pragnienie wolności – mówi Bambi.

Znakiem rozpoznawczym Patrizia Pepe są wypracowane kroje, dzięki którym ubrania idealnie dopasowują się do sylwetki. Marka od zawsze zwracała uwagę na jakość tkanin, wśród których znajdziemy zarówno te klasyczne jak i innowacyjne. Potwierdzeniem tego jest również aktualna kolekcja na sezon wiosna-lato 2020. Została ona stworzona z myślą o kobiecie, która jest nonszalancka, swój wakacyjny dzień spędza na plaży w Santa Barbara, a wieczorem spotyka się z przyjaciółmi w klubie w Los Angeles.  

Didi Grass, Light Hibiscus czy Orange Spray to główne kolory tej kolekcji, zatytułowanej #PATRIZIAPEPEMIRAGE. Nawiązują one do motywu zachodzącego słońca w Kalifornii. Patrizia Pepe na sezon wiosna-lato 2020 proponuje sukienki z rozcięciami na guziki, spodnie od garnituru charakteryzujące się płynną linią i dżinsowe ubrania inspirowane odzieżą roboczą. Natomiast idealnym wyborem na uroczyste przyjęcia będą błyszczące sukienki z cekinowymi haftami, które nosimy w połączeniu z bikerami. W najnowszej kolekcji znajdziemy również stroje safari, zmysłowe kroje wykończone frędzlami i ciekawe nadruki wykonane na lnianych tkaninach, czyli wszystko, co miłośniczki stylu boho kochają najbardziej.

Markę od zawsze wyróżniało przywiązanie do detalu i przyciągające uwagę wyraziste akcesoria. Również w tym sezonie mamy nową odsłonę, kultowej już torby Sleepy Fly, tym razem została ona ozdobiona ręcznie wykonaną koronką lub kamieniami, pojawia się też w wersji z nappy. W tej kolekcji znajdziemy również obuwie wykonane z rafii, sandałki z frędzlami czy ich bardziej elegantszą wersję ozdobioną kryształami kaboszonu.

Patrizia Pepe, pomimo że jest już na rynku ponad 25 lat, to wciąż stara się podążać za najnowszymi trendami, pamiętając przy tym o swojej historii i kobietach, dla których tworzone są jej ubrania. W 2019 roku marka zapoczątkowała projekt #patriziapepe99. W ramach tej koncepcji, co jakiś czas wypuszczany jest jeden produkt w limitowanej serii, który inspirowany jest konkretną liczbą oraz osobą czy historią. Wśród kolaboracji przy tej wyjątkowej serii znalazła się m.in. współpraca ze słynną modową influencerką  Evangelie Smyrniotaki (@styleheroine) czy aktorką i modelką Larsen Thompson.

Warto zaznaczyć, że w ramach walentynkowej edycji marka stworzyła bluzę z kapturem „Love Hoodie”, została ona zainspirowana wyjątkowym momentem w latach 80-tych, który  stał się początkiem historii miłosnej założycieli tego włoskiego brand’u. Podobno po wspólnym wyjściu do kina Patrizia podarowała Claudio czerwoną bluzę, która nawiązywała do stylu głównej bohaterki filmu. W czasach, gdy użycie dżerseju do produkcji swetrów nie było jeszcze tak powszechne jak dzisiaj, Patrizia i Claudio postanowili opracować model, który zainspirował ich do zaprezentowania własnego pomysłu na modę, a ten przełożył się na założenie ich własnej marki.

Zamiłowanie do sztuki Patrizi Bambi, znajduje swoje odzwierciedlenie nie tylko w jej kolekcjach, ale również w kampaniach marki, które tworzone są we współpracy z ciekawymi artystami. Za każdym projektem #patriziapepe99 stoi seria krótkich filmów będących bardziej artystycznym konceptem niż zwykłą reklamą onlinową. 

#PatriziaPepeCrew, to jeden z najnowszych pomysłów marki, jest to zupełnie nowy ruch, który ma na celu stworzenie kobiecego kolektywu. Jego założeniem jest promowanie i zachęcanie kobiet do wolności wypowiedzi poprzez muzykę, sztukę, sport i wszelkie inne dziedziny, w ramach których mogą one wyrażać swoją wyjątkową naturę. Pierwszą grupą są młode dziewczyn jeżdżące na deskorolce i historia ich pasji do tego typowo męskiego sportu, która została pokazana w serii krótkich filmików. Opowiedziały one o wyzwaniach jakie przed nimi stanęły oraz o doświadczeniu, które zgromadziły na swojej dotychczasowej drodze, celebrując przy tym swoją wielką pasję oraz odważny, swobodny styl i  niekonwencjonalną osobowość.

Tego typu inicjatywy podkreślają wyjątkowość tej włoskiej marki, za którą stoi nie tylko świetna jakość jej produktów, ale również spójna wizja, która znajduje swoje odzwierciedlenie w jej projektach, jak również podejmowanych inicjatywach z zakresu tak ważnego obecnie CSR’u.

Strona www: www.patriziapepe.com

It.aldico

0

It.aldico to kameralna szkoła języka włoskiego prowadzona przez doświadczoną lektorkę, wykładowcę UW i tłumaczkę języka włoskiego.

Program zajęć układany jest dla konkretnej grupy, nie opierają się na jednym podręczniku, dzięki czemu program jest różnorodny i dopasowywany do uczestników i ich potrzeb. Nacisk kładziony jest na komunikację i rozumienie języka codziennego, w zajęciach często wykorzystywane są materiały oryginalne opracowane przez prowadzącą.

Oprócz zajęć regularnych i indywidualnych organizowane są także warsztaty tematyczne, doskonałe rozwiązanie dla osób, które na przykład nie uczestniczą w zajęciach cyklicznych, a chcą utrzymać kontakt z językiem lub dla każdego kto zwyczajnie chce zgłębić wiedzę na jakiś konkretny temat.

Siedziba szkoły znajduje się na Saskiej Kępie, w Warszawie a wszelakie informacje dotyczące aktualnych zajęć i warsztatów, umieszczane są na fanpage It.aldico na Facebooku. Część zajęć prowadzona jest online. Od niedawna lektorka prowadzi tez kanał na YouTube o tej samej nazwie.

Facebook: www.facebook.com/Italdico-770971666412376/
YouTube:
www.youtube.com/channel/UC_wJM2CrwDXvYJzZG4Yz09A
Tel: 
609 022 155
E-mail: aleoncewicz@gmail.com

WYSTAWA: Marta Czok. TO nazywasz sztuką?

0
"O sztuce" ("About Art"), akryl i grafit na płótnie (acrylic and graphite on canvas), 30 × 60 cm, 2010

Marta Czok. TO nazywasz sztuką?

wystawa: 26 maja – 28 czerwca 2020

Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego, Kozia 11, Warszawa

„Pokój zabaw Infantki”, („Infanta’s Playroom”), akryl i grafit na płótnie (acrylic and graphite on canvas), 60 × 60 cm, 2010

Od 26 maja 2020 roku Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego zaprasza na wystawę „Marta Czok. TO nazywasz sztuką?” zorganizowaną przez Muzeum we współpracy z Fundacją Polskiej Sztuki Emigracyjnej 1939–1989 i Włoskim Instytutem Kultury w Warszawie.

Wystawa malarstwa Marty Czok, artystki o polskich korzeniach, przez ostatnie 40 lat mieszkającej w Castel Gandolfo we Włoszech, a wcześniej wychowywanej w środowisku powojennej polskiej emigracji w Anglii prezentuje wybór ponad dwudziestu obrazów satyrycznych, najbardziej reprezentatywnych dla jej twórczości. Obrazy były wcześniej pokazywane w różnych zestawieniach, na wystawach indywidualnych w muzeach Włoch i kilku innych krajów europejskich.

„Wiktoria i Jej ciasto” („Victoria and her sponge”), akryl i grafit na płótnie (acrylic and graphite on canvas), 50 × 70 cm, 2013

Marta Czok, uważna obserwatorka społeczeństwa, pośród którego żyje, świata polityki i finansjery, pokazuje w swych obrazach, ironicznie i bezkompromisowo, okraszone humorem dwa obszary tematyczne, które jednak wyraźnie od siebie oddziela. Pierwszy z nich obejmuje zapamiętane przez artystkę motywy z jej dzieciństwa, sceny rodzajowe z wydarzeń i uroczystości rodzinnych, z humorem i w sentymentalnym tonie przedstawiane angielskie i włoskie zwyczaje. Druga część wystawy skupia się na krytyce współczesnego świata, hierarchii zależności, stanowisk i finansjery, a także na piętnowaniu ludzkich zachowań i przywar takich jak zazdrość, plotkarstwo, zarozumiałość czy szyderstwo.

Na ekspozycji podzielono prace zgodnie z tematami opisanymi powyżej. Obrazy wykonane są na płótnie, malowane techniką olejną i akrylową, z wyraźnym rysunkiem, wykonanym ołówkiem (grafitem). Kolorystyka użytych barw jest zawężona do kilku podstawowych kolorów: dominuje szary, ciemnoszary i grafitowy, czerwony, niebieski, biały, złoty. Kolory mają swoje symboliczne znaczenie: szary i grafitowy symbolizują przeszłość i śmierć, a także nastrój – smutek; czerwony – bogactwo, siłę, dominację; niebieski – nadzieję, radość, dzieciństwo; biały – duchowość, ulotność; złoto – bogactwo w negatywnym znaczeniu. Część obrazów ma nietypowy format. Niektóre posiadają formę tryptyku i kształt obrazów ołtarzowych.

„Koń Trojański” („Trojan Horse”), akryl i grafit na płótnie (acrylic and graphite on canvas), 120 × 80 cm, 2012

Prezentowane na wystawie prace pochodzą z kolekcji artystki oraz ze zbiorów Fundacji Polskiej Sztuki Emigracyjnej 1939–1989.

Ekspozycja potrwa do 28 czerwca 2020 roku. Można ją oglądać w siedzibie Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego przy ul. Koziej 11 w Warszawie. Towarzyszy jej dwujęzyczny, polsko-angielski katalog zawierający reprodukcje wybranych prac artystki.

Strona internetowa wystawy: https://tiny.pl/7r9r6

Strona wydarzenia na Facebooku: https://tiny.pl/7r99q

 

 

Kontakt dla mediów:

Dorota Parzyszek
Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego
E-mail: dorota.parzyszek@muzeumkarykatury.pl
Tel: 512 717 575 

Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego mieści się w pobliżu placu Zamkowego przy ul. Koziej 11 w Warszawie. Jest to jedyna instytucja tego typu w Polsce i jedna z nielicznych w Europie. Muzeum Karykatury w Warszawie powstało w roku 1978. Jego twórcą, a później długoletnim dyrektorem był znakomity rysownik i satyryk Eryk Lipiński. Idea powstania Muzeum Karykatury nurtowała go już na początku lat 60. XX wieku. Najpierw Muzeum działało jako Oddział Muzeum Literatury, by w 1983 roku uzyskać samodzielność i stałą siedzibę w dawnej oranżerii Pałacu Prymasowskiego przy ul. Koziej. Pierwotny zbiór 2500 obiektów rozrósł się do kolekcji ponad 20-tysięcznej. Zawiera ona wiele arcydzieł karykatury polskiej i światowej – od XVIII-wiecznych po najnowsze.

„Narodziny na przedmieściach” („Suburb Nativity”), akryl i grafit na płótnie (acrylic and graphite on canvas), 33 × 72 cm, 2005

Vivere italiano, włoskie specjały w zasięgu ręki!

0

Artykuł został opublikowany w numerze 77 Gazzetty Italia (październik-listopad 2019)

Dwa kroki od wrocławskiego rynku można usiąść przy stoliku i odbyć kulinarną podróż po regionach Włoch. Restauracja Vivere italiano rozpoczęła działalność w 2016 roku i jest efektem przekształcenia sklepu z żywnością włoską wysokiej jakości, o tej samej nazwie, otwartego do roku 2013 w przytulną restaurację oferującą autentyczne smaki kuchni włoskiej.

Ogromny sukces lokal, który może pochwalić się klientami z całej Polski, zawdzięcza trzem wspólnikom z Apulii oraz wykwalifikowanemu personelowi, który poleca potrawy, sprawnie je serwuje oraz sprawia, że klienci czują się jak w domu. „Zapewnienie dobrej obsługi jest ważne, zwłaszcza tutaj w Polsce, gdzie w restauracjach czasem długo się czeka, a kelnerzy zdają się obojętni na potrzeby klienta” – tłumaczy Amadeo Menale, jeden ze wspólników, wspominając jak personel musiał próbować różnych przepisów by móc później dobrze opisać klientom dania.

Częścią sukcesu Vivere italiano są również produkty wysokiej jakości używane do przygotowywania dań. Lokal importuje większość produktów bezpośrednio z Włoch, w tym m.in. sery mozzarella i burrata z Andrii, pomidory piennolo z Wezuwiusza, udziec wieprzowy z Martinafranca czy olej apulijski i świeże ryby dostarczane kilka razy w tygodniu z Chioggi. Spaghetti z małżami jest jednym z dań najczęściej zamawianych przez stałych klientów z Wrocławia, którzy już znają i chcą jeść według kanonów działającej w Vivere italiano kuchni śródziemnomorskiej, na którą składają się głównie ryby, makarony z warzywami, dużo owoców, a to wszystko przyprawione najlepszymi włoskimi olejami i podlane wyselekcjonowanymi winami. A dla osób, które chciałyby korzystać z dobrodziejstw kuchni włoskiej również w domu lokal oferuje możliwość kupna wielu jakościowych produktów, również w formie prezentowej. Dzięki jakości swoich produktów i usług restauracja Vivere italiano znalazła się w prestiżowym francuskim przewodniku Gault e Millau oraz została rozpoznana jako część Ospitalità Italiana przez Włoską Izbę Handlowo – Przemysłową w Polsce.

W ciągu kilku lat restauracja stała się jedną z głównych atrakcji kulinarnych we Wrocławiu, uwielbianą przez wielu klientów zarówno lokalnych, jak i tych przebywających w mieście jedynie od czasu do czasu. Przy stolikach Vivere Italiano nietrudno spotkać aktorów, pisarzy, dziennikarzy, fotografów czy muzyków, którzy improwizują z gitarą angażując klientów w śpiewanie piosenek. Krótko mówiąc, kolacja w Vivere italiano pozwala na autentyczne zanurzenie się w atmosferze Włoch. 

tłumaczenie pl: Danuta Słowikowska

Strona www: vivereitaliano.pl
Facebook: facebook.com/vivereitalianowroclaw/