Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
Gazetta Italia 1068x155
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2

Strona główna Blog Strona 74

Marta Czok – malarka, która kocha satyrę

0

Artykuł został opublikowany w numerze 79 Gazzetty Italia (luty-marzec 2020)

Absolwentka prestiżowej londyńskiej uczelni Saint Martin’s School of Art, malarka ze specjalizacją w projektowaniu mody. We Włoszech mieszka od 1974 roku. Treścią jej prac są satyryczne komentarze rzeczywistości.

W 2020 roku obchodzimy 100. rocznicę urodzin polskiego papieża Jana Pawła II, zacznijmy proszę rozmowę od prezentu, który Pani dla niego wykonała.

Rzeczywiście, na zamówienie Firmy Alitalia wykonałam prezent dla Ojca Świętego, który został mu wręczony przez zarząd tej firmy. Namalowałam rozkładany ołtarzyk do samolotu, oparty na zmodernizowanej, gotyckiej sztuce, z wizerunkiem Matki Boskiej otoczonej samolotami. Mam w dorobku jeszcze jeden wątek papieski. W roku 2000. na Wystawę Milenijną we Francuskim Centrum Kultury w Rzymie  przygotowałam 4 duże płótna, z których ostatnie przedstawiało tłum ludzi na rzymskim placu, gdzie – jak popatrzeć uważnie – to w tle, w głębi obrazu widać dyskretny, biały punkt…  to Papież. Wystawa była zbiorowa, lecz Ambasador Francuski powiedział, że jedynie ja zrozumiałam jej duchowe przesłanie. 

Mieszka Pani w Castel Gandolfo, nieopodal letniej rezydencji papieży…

Przypadek. Przez pierwsze 5 lat od przyjazdu do Włoch mieszkaliśmy w Rzymie. Pojawiły się dzieci i na dom w Rzymie nie było nas stać. W Castel Gandolfo, w  okolicy, którą wtedy nikt się nie interesował, znaleźliśmy coś, na co mogliśmy sobie pozwolić. I tak zamieszkaliśmy w domu z widokiem na jezioro i Pałac Papieski. 

Wymarzone  warunki do malowania: piękne otoczenie, słynne włoskie światło

Akurat dla mnie włoskie światło ma małe znaczenie, bo pracuję w pracowni, przy sztucznym świetle. Przyzwyczaiłam się do tego w latach, kiedy dzieci były małe i mogłam malować późno w nocy, kiedy one spały. Włoskie światło, błękitne niebo, interesują mnie bardziej jako turystkę niż jako malarkę. Lubię szary kolor, więc niekiedy bardziej od światła interesują mnie tutejsze chmury i mgły. Przypominają mi Anglię, gdzie się wychowałam.

Pani obrazy są zawsze satyryczne?

Kocham satyrę. Można przy jej pomocy wypowiedzieć wiele prawd, bez ryzyka obrażenia czyjejś dumy. To co mam do powiedzenia przekazuję z uśmiechem. Staram się poruszyć innych i jeśli mi się to udaje, zaczynam się czuć głosem wspólnoty. Przedstawiam osobiste poglądy na nieosobiste tematy. Miałam tylko jedną wystawę w życiu, zatytułowaną „Children in War“, która była moją osobistą potrzebą odreagowania dzieciństwa naznaczonego wojną. Taki temat nie może być traktowany humorystycznie. 

Pani zdaniem sztuka powinna być zaangażowana społecznie?

Bezwzględnie. Moje zdanie o artystach głoszących brak zaangażowania w sprawy społeczne i polityczne jest takie, że gdyby mieli coś do powiedzenia, to by mówili. 

Kto kupuje Pani obrazy?

Mąż zajmuje się tymi zagadnieniami, wie więcej ode mnie. Ale mówiąc o „ważnych“ klientach: z największą przyjemnością namalowałam tryptyk na zamòwienie Alitalia, wiedząc, że ma być wręczony papieżowi na jego 80-te urodziny. Na ogòł moimi klientami są kolekcjonerzy prywatni, którzy interesują się sztuką zaangażowaną. 

Pani mąż prowadzi galerię w Castel Gandolfo i jest Pani menadżerem 

Tak. Mamy własną galerię. Jesteśmy niezależni – mój mąż jako menadżer, ja jako malarka. Mamy kolekcjonieròw we Włoszech i za granicą. Mniej więcej na początku lat 80-tych zaczęto kupować moje obrazy. Wtedy jeszcze pracowaliśmy z galeriami, które dostawały prowizję. Potem, w latach 90-tych bardzo wzrósł i popyt i ceny. Teraz wszystko robimy sami. 

Gratuluję. A jak było wcześniej?

Jak przeprowadziliśmy się do Włoch, byliśmy biedni. Mąż jeszcze studiował. Ja najpierw projektowałam ubrania, potem gdy urodziła się còrka, malowałam małe obrazki, martwe natury i pejzaże. Za obrazek płacono mi tysiąc lirów, ówczesną równowartość 4 paczek papierosów. Trzeba wiedzieć, że w Anglii, poprzez Akademię, miałam tak świetne kontakty, że malowałam miniaturowe portrety różnych ludzi z Brytyjskiego Parlamentu. Między innymi wizerunki żon Premiera Wilsona i Lorda Ellwyn Jones’a pokazywane były na Royal Academy Summer Exhibition, co trochę przewróciło mi w głowie. We Włoszech musiałam zacząć wszystko od nowa. To było bardzo cenne doświadczenie – nauczyłam się pracować. Pamiętam kiedy na początku lat 80-tych, pewnego dnia mój mąż tak mnie czymś zdenerwował, że złapałam płótno i wyładowałam całą złość, malując obraz „Mezalians“: piękna panna młoda otoczona okropną rodziną męża. I tak, dzięki tej kłótni i temu obrazowi, odkryłam moją drogę indywidualnego rozwoju artystycznego – wypowiedź satyryczną. Dzisiaj takie sytuacje kończą się rozwodem. A wtedy tamta skończyła się karierą. Dzisiaj nie tylko śmiejemy się z tamtego wypadku, ale niedługo otwieramy pierwsze prywatne muzeum w Castel Gandolfo prezentujące cały mòj rozwòj malarski.

Utożsamia się Pani z Polską? 

Polska to ojczyzna moich rodziców, gdzie byłam tylko raz, jako nastolatka. Dla mnie Polska to moja mama, która w Londynie czytywała nam wieczorami polskie książki. I to, że mamie zawsze drżał głos, kiedy pan Wołodyjowski umierał. I polski cmentarz na Monte Cassino. Kiedy powstawał, mieszkaliśmy w Londynie, byłam dzieckiem, ale pamiętam, jakie to było ważne dla Polaków na obczyźnie.

Czuje się Pani Włoszką?

Nie. Ja wszedzie jestem obca. Nigdzie nie czuję się u siebie.

Mimo 45 lat spędzonych we Włoszech?

Jestem dzieckiem wojny. Urodzonym po jej zakończeniu w Libanie, gdzie rodzice, Polacy, trafili z armią Polską. Zarejestrowano mnie tylko w kościele, bo wtedy przedwojenny rząd polski był już zdelegalizowany. Byłam bezpaństwowcem. Później trafiliśmy do Londynu; dostałam angielskie obywatelstwo, ukończyłam szkołę i studia.

Męża mam Włocha, ale nie czuje się ani Włoszką, ani Angielką, ani prawdziwą Polką. Ponoszę konsekwencje wojny, bo gdyby nie wojna, miałabym ojczyznę. A tak, dziś jak mówię dobrze o Polsce, to wtedy mam prawo czuć się Polką, chwalę Włochy to Włoszką, Anglię – to Angielką. Ale jak zaczynam krytykować, to zaraz jestem pytana, „A pani skąd?” –  “Ja znikąd”. Na pewno czuję się Europejką, na pewno jestem międzynarodowa.

Jak by Pani określiła swój styl?

Przeczytałam gdzieś opinię, że mój styl jest kontynuacją „Polish figural tradition of the past.“ W Anglii słyszę, że mój styl jest włoski, we Włoszech że polski. Czyli mój styl wszędzie jest „nietutejszy“. Troszeczkę tak, jak Liszt – mówiono o nim, że też taki „nietutejszy“. Pocieszające, że mimo to został wielkim kompozytorem. 

„Fanfaron” (1962): nieznośna lekkość włoskiego bytu

0

Artykuł został opublikowany w numerze 78 Gazzetty Italia (grudzień-styczeń 2019/2020)

Epoka powojennego boomu ekonomicznego (1958-1964) odcisnęła wyraźne piętno na historii Półwyspu Apenińskiego i jego mieszkańców; był to czas wszechobecnych nowości, wynalazków i wielkich rzeczy, ale też czas głębokich i burzliwych przemian społecznych objawiających się już na poziomie zachowań, obyczajów i kostiumów. Medium kinowe nie pozostało bynajmniej w tyle owego „spektakularnego zgiełku” – nie bez przyczyny mówi się właśnie o tym okresie jako „złotej erze” włoskiej kinematografii, obfitującej zarówno w dzieła o jawnym autorskim zabarwieniu (wystarczy pomyśleć o „Słodkim życiu” Federica Felliniego,  „Rocco i jego braciach” Luchina Viscontiego czy „Przygodzie” Michelangelo Antonionego), jak i różnorodne filmy gatunkowe, które osiągnęły dziś status obrazów kultowych. 

Jednym z gatunków, który zdaje się w pełni oddawać charakter owych szalonych, beztroskich i zarazem pełnych kontrastów czasów jest bez wątpienia commedia all’italiana (tłum. „komedia po włosku”). To właśnie twórcy owej „komedii” opowiadali z humorem i swadą o przepełnionych sprzecznościami perypetiach „italiano medio” (tzw. statystycznego Włocha). Perypetiach bezpośrednio związanych w dekadzie lat 60. z „cudem ekonomicznym” i wynikających z niego nowych potrzebach, marzeniach i fetyszach.

fot. Dino Risi: Graziano Arici

Operując zazwyczaj konwencją tragikomiczną (chwilami wręcz mocno satyryczną i groteskową), tacy reżyserzy jak Dino Risi, Pietro Germi, Vittorio de Sica (zapamiętany przez historię głównie jako „smutny neorealista”, a przecież autor wielu znanych i lubianych „komedii po włosku” z Sophią Loren i Marcello Mastroiannim w rolach głównych [np. nagrodzone Oscarem „Wczoraj, dziś i jutro” czy wyróżnione chociażby Złotym Globem „Małżeństwo po włosku”]), Alberto Lattuada, Mario Monicelli, Luigi Comencini, Steno, Nanni Loy czy Luciano Salce, byli w stanie postawić ważne i niezwykle trafne diagnozy społeczno-polityczne, które nawet współcześnie zdają się nie tracić na aktualności. Filmy wspomnianych reżyserów programowo stroniły od jednoznaczności na rzecz „emocjonalnego chiaroscuro” –  motywacje jakże egocentrycznych, ale też po prostu „ludzkich” bohaterów „komedii po włosku” trudno oceniać tylko w pozytywnym bądź negatywnym świetle; bardzo często są oni „Potworami” (nawiązując do słynnego nowelowego dzieła Dina Risiego z 1963 roku), którym nie można jednak odmówić charyzmy, poczucia humoru czy wręcz odrobiny wdzięcznej naiwności. Jak słusznie zauważył jeden z mistrzów opisywanego gatunku, Mario Monicelli: „Komedia po włosku dotyka w sposób komiczny, zabawny, ironiczny i humorystyczny tematów, które są w istocie dramatyczne. To właśnie odróżnia włoską odmianę komedii od wszystkich innych komedii…”.

“Il Sorpasso” (polski tytuł “Fanfaron”, włoski zaś związany jest z czynnością wyprzedzania, co w kontekście dzieła będzie miało wymiar niemalże metaforyczny) uważane jest powszechnie za arcydzieło commedii all’italiana. Fabuła filmu Risiego koncentruje się na dość przypadkowej i osobliwej podróży dwóch bardzo różnych mężczyzn, przedstawicieli dwóch odmiennych sposobów widzenia świata. Bruno (Vittorio Gassman) to hedonistyczny i niekiedy prostacki cwaniak, młodszy od niego Roberto (Jean-Louis Trintignant) jest zaś nieśmiałym, małomównym studentem prawa. Pewnego dnia (a dokładnie w trakcie wolnego od pracy, upalnego Ferragosto, bardzo ważnego dla Włochów święta wypadającego w połowie sierpnia) ekstrawertyk staje się dla introwertyka kimś w rodzaju dantejskiego przewodnika po Italii doby boomu ekonomicznego. 

Narracja w „Il sorpasso” sprawia wrażenie rozluźnionej, wręcz „wakacyjnej” – reżyser bardzo świadomie ogranicza przez większość dzieła przestrzeń na interakcję między bohaterami do jazdy samochodem (emblematu „cudu gospodarczego” i bodaj najważniejszego fetyszu epoki; w filmie widzimy piękny model auta Alfa Romeo Giulietta Sprint) i osadza swoją historię w gatunkowym road movie. Między wierszami tej „mobilnej opowieści” – w „pozornie niepozornych” obserwacjach, błyskotliwych dialogach o sprawach niekiedy wielce banalnych – jawi się dość okrutna prawda o duchowej kondycji zadufanego w sobie Belpaese. Risiemu udało się uchwycić (niemalże in flagranti) paradoks ówczesnej Italii myślącej dość życzeniowo i naiwnie o lepszej przyszłości w meandrach konsumpcji, ale wciąż zakorzenionej w zabobonach i ignorancji. Zmotoryzowana wędrówka służy nie tyle egzystencjalnym poszukiwaniom konkretnych postaci, ale stawia szerszą diagnozę na temat kształtującej się (dynamicznie i drastycznie) nowej tożsamości narodowej (nie bez przyczyny Pier Paolo Pasolini określił niespełna dwie dekady po wojnie konsumpcjonizm mianem „drugiego faszyzmu”). Choć tony komediowe zdają się początkowo w „Fanfaronie” niepodzielnie dominować, nas widzów zdaje się jednak nigdy nie opuszczać gorzki posmak – podobnie jak w „Słodkim życiu” Felliniego spektakl i zabawa stanowią cieszącą oko fasadę, za którą skrywa się niezwykła pustka. W ówczesnej rzeczywistości, coraz bardziej pozbawionej klasycznych ideałów i wartości, nie sposób nie zauważyć bolesnego „drugiego dna” (co najsilniej objawia się w zaskakującym finale dzieła Risiego).

Z dzisiejszej perspektywy trudno sobie wyobrazić, aby ikoniczną rolę Bruna Cortony odegrał ktoś inny niż Vittorio Gassman, jeden z najważniejszych aktorów w dziejach włoskiego kina en globe. Jednak pierwszym wyborem producentów był Alberto Sordi, ulubieniec włoskiej publiczności, zdecydowanie silniej kojarzony z gatunkiem komediowym i tzw. „rzymskością” (akcja dzieła Risiego rozpoczyna się właśnie w stolicy Włoch). Rolą Bruna w „Il Sorpasso” udało się Gassmanowi otworzyć nowy rozdział w bogatej filmografii – znany z wieloletniej współpracy w Hollywood amant (w latach 50. zagrał dwukrotnie u boku samej Liz Taylor!), stał się (obok cytowanego wyżej Sordiego, ale także Uga Tognazziego, Marcella Mastroianniego i Nina Manfrediego) jednym z filarów commedii all’italiana. W 1974 roku współpraca z Dino Risim przy „Zapachu kobiety” („Profumo di donna”) przyniosła dodatkowo Gassmanowi niezwykle prestiżowe wyróżnienie – nagrodę za najlepszą kreację męską na MFF w Cannes. Po dwóch dekadach w tę samą postać niewidomego, emerytowanego pułkownika (bohatera powieści Giovanniego Arpino, „Il buio e il miele” z 1969 roku) wcielił się z powodzeniem sam Al Pacino; to właśnie za tę rolę amerykański gwiazdor otrzymał w 1993 roku wymarzonego Oscara). 

Choć w latach 60. wielu krytyków nie wliczało nazwiska Risiego do panteonu filmowych autorów, dziś bezsprzecznie i zasłużenie wpisano go do niego na stałe. Między euforią a melancholią, prowokacją i szyderstwem, reżyser nakreślił wielowymiarowy portret narodu na skraju egzystencjalnej przepaści. Na pograniczu realizmu i kreacji Risi tworzył nie filmy, a zwierciadła, w których minione pokolenia często „odrażających, brudnych i złych” Włochów mogły dostrzec swoją tragikomiczną przeszłość i spoglądać z oddali na jeszcze bardziej groteskową przyszłość.

Fanfaron (1962). Prod. Włochy, Reżyseria: Dino Risi
Scenariusz: Dino Risi, Ettore Scola, Ruggero Maccari
Główna obsada: Vittorio Gassman, Jean-Louis Trintignant, Catherine Spaak, Lucia Angiolillo

***

Diana Dąbrowska

DOPÓKI JEST KINO, DOPÓTY JEST NADZIEJA to autorski cykl esejów poświęcony włoskiej kinematografii – jej kluczowym, ale również mniej znanym nurtom, dziełom, twórcom i twórczyniom – pióra Diany Dąbrowskiej, filmoznawczyni, organizatorki wielu imprez filmowych i festiwali, animatorki kultury i wieloletniej wykładowczyni Italianistyki na Uniwersytecie Łódzkim. Laureatka Nagrody Literackiej im. Leopolda Staffa (2018) za promocję kultury włoskiej ze szczególnym uwzględnieniem kina. W 2019 nominowana do Nagrody Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej w kategorii krytyka filmowa, zdobywczyni III miejsca w prestiżowym Konkursie o nagrodę im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych. 

Just Like Home

0

Artykuł został opublikowany w numerze 76 Gazzetty Italia (sierpień-wrzesień 2019)

Akcje, kryptowaluty, złoto, whiskey… Czy przy tylu przeróżnych produktach warto w dalszym ciągu inwestować swoje oszczędności w nieruchomości? Jeśli tak to, czy Polska powinna być brana pod uwagę jako miejsce lokowania aktywów? 

Nieruchomości, w przeciwieństwie do innych form inwestowania, dają stabilny, zrównoważony zwrot i mogą być trwałym elementem budowania majątku. Dla osób, dla których cenniejsze niż adrenalina jest bezpieczne ulokowanie nadwyżek finansowych, nieruchomości są dobrą alternatywą. Ze względu na generowane stopy zwrotu, zakup mieszkań w Polsce może być bardzo interesujący dla nierodzimych Inwestorów. Faktem jest, że ceny mieszkań na polskim rynku nieruchomości rosną z kwartału na kwartał, niemniej jednak są w dalszym ciągu wyjątkowo korzystne na tle większości innych krajów w Europie. 

Warte podkreślenia jest również to, że w Polsce brakuje mieszkań – na tysiąc mieszkańców przypada 376 mieszkań, gdy w innych krajach Unii Europejskiej wynik ten jest znacznie wyższy – średnio 435 lokali na tysiąc osób. Deficyt mieszkaniowy szacowany jest na poziomie 2 – 2,5 mln mieszkań. Znaczące jest również to, że w Polsce bardzo zauważalny jest trend nieposiadania mieszkania. Mimo ugruntowanej sytuacji finansowej, wiele osób (zwłaszcza tzw. Millenialsów) częściej decyduje się na najem mieszkania niż jego zakup. Daje to poczucie wolności oraz możliwość częstszej zmiany miejsca zamieszkania. Popularność zyskuje także współdzielenie mieszkania z innymi młodymi, pracującymi ludźmi – dotąd ten trend dominował głównie wśród studentów – obecnie (zwłaszcza w większych aglomeracjach) najem mieszkania przez osoby pracujące jest bardzo częstym scenariuszem. Nie bez znaczenia jest też fakt, że polskie ośrodki naukowe, ze względu na dobrą renomę, są bardzo popularne wśród zagranicznych studentów, którzy decydując się na studia na polskiej uczelni, szukają tu miejsca zamieszkania. Wszystko to wpływa na zwiększenie popytu na mieszkania do wynajęcia.

Dane te potwierdzają, że inwestowanie na rynku polskim – zwłaszcza w nieruchomości na wynajem – stanowi świetną lokatę kapitału. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom, ale i pewnym obawom, które towarzyszą osobom chcącym zakupić nieruchomości w Polsce JUST LIKE HOME oferuje pełne wsparcie w całym procesie inwestowania na polskim rynku nieruchomości.

Zaczynamy od dogłębnej analizy prawno-podatkowej skutków potencjalnych transakcji, tak aby zawczasu zdecydować o aspektach, które mogą mieć wpływ na rentowność poszczególnych inwestycji. Chcemy bowiem zapewnić 5-10 % zwrotu w skali roku, a na ostateczne wyniki wpływ ma wiele czynników, które łatwo przeoczyć – jak choćby fakt posiadania innych nieruchomości, rezydencja, prowadzenie działalności gospodarczej w Polsce i w innych krajach.

Wspólnie z Inwestorem zastanawiamy się nad strategią inwestowania w Polsce, czy ma to być lokata kapitału na dłużej, czy inwestowanie dla uzyskania wyższych zwrotów z kapitału w krótkim czasie. W zależności od wypracowanej ścieżki szukamy nieruchomości, które będą odpowiadały potrzebom Inwestora. 

W naszym modelu, w którym działamy od przeszło 11 lat, poszukujemy nieruchomości poniżej cen rynkowych. Skupiamy się na poszukiwaniu mieszkań w dobrych lokalizacjach, często oznacza to, iż wymagają one generalnego remontu. Śledzimy także oferty deweloperskie, gdyż te mieszkania mogą być również interesujące z perspektywy rozliczeń podatkowych Inwestora. Niejednokrotnie wspieramy Inwestora w zakupie mieszkania w inwestycjach premium, które po prostu chce mieć w swoim portfelu. 

Na każdą nieruchomość patrzymy pod kątem maksymalnej optymalizacji i dzielimy lub aranżujemy przestrzeń tak, by generowała możliwie największy zwrot. 

Mając na względzie nasze długoletnie doświadczenie wiemy, które mieszkania mają duży potencjał. Mamy doświadczenie w tym, jak sprawnie i dobrze wyremontować i wyposażyć mieszkanie tak, by przy możliwie najniższym koszcie inwestycji, było funkcjonalne i pożądane przez najemców. 

Inwestorzy podejmują z nami współpracę w dwóch modelach. Część współpracujących z nami osób decyduje się na zakup w pełni przygotowanego do wynajęcie (a często już nawet wynajętego) mieszkania, które my przejmujemy w zarządzanie gwarantując wieloletnią współpracę na określonych warunkach, zapewniających Inwestorowi bezproblemowe i w pełni pasywne czerpanie korzyści z posiadanej nieruchomości. Z kolei z Inwestorami, którzy lubią proces inwestycyjny i potrzebują jedynie naszego wsparcia współpracujemy w szerszym wymiarze – znajdujemy nieruchomość, negocjujemy warunki jej zakupu, przeprowadzamy remont i wykończenie, by ostatecznie znaleźć najemców i przejąć nieruchomość w zarządzanie. W tym wypadku jesteśmy w stałym kontakcie z Inwestorem, który ma wpływ na poszczególne etapy procesu.

Ostatnim wątkiem, który należy poruszyć jest ryzyko, bo każda forma inwestycji kapitału rodzi pewne ryzyka. Nie inaczej jest w przypadku nieruchomości. Jednak te – w perspektywie długofalowej – zawsze zyskują na wartości i, mimo iż potencjalnie ceny nieruchomości mogą się wahać, na dłuższą metę inwestycja w nieruchomości oprócz stałego, bieżącego przychodu, powinna także wygenerować zysk w postaci zwiększonej wartości nieruchomości. W ocenie JUST LIKE HOME największe ryzyko związane z inwestowaniem w nieruchomości jest takie, że jest to forma inwestowania, która uzależnia. Niemniej jednak uzależnienie od inwestowania w nieruchomości zdaje się być bardziej korzystne niż uzależnienie od wspomnianej we wstępie whiskey.

Facebook: facebook.com/JustLikeHomeApartments/
Strona www:
www.justlikehome.pl
E-mail: patrycja@justlikehome.pl

Padwa Kochanowskiego 

0

Artykuł został opublikowany w numerze 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Na stałe osiadł w Czarnolesie, w swoich tekstach afirmował spokój i życie na wsi, z dala od dworskiego blichtru. To tam trzymał za rękę ukochaną żonę Dorotę i nosił na rękach tę, którą musiał tak wcześnie pochować – córeczkę Urszulę. Jeden z autorów, którymi karmiono nas w szkolnej ławce i raczej do głowy nam nie przyszło wrócić do niego w późniejszych latach. Szkoda, bo w przypadku Jana Kochanowskiego poziom nowatorstwa i uniwersalizmu jest przez wielu niedostrzegany, a włoski epizod w jego życiu – często zapominany. Może dlatego, że tak niewiele wzmianek ze swojego pobytu w Padwie pozostawił nam w swojej twórczości. Czy znaczy to jednak, że była ona nieważnym w jego życiu epizodem? 

rys. Tytus Maleszewski

Kochanowski na studia do Padwy – czy też Pavy, jak była nazywana wówczas przez jej mieszkańców – przybywa w roku 1552, mając 22 lata. Nie był zresztą jedynym polskim literatem, którego emanująca od Serenissimy atmosfera ukulturowienia i wolności przyciągnęła do siebie – niewiele wcześniej pojawia się w Padwie inna wybitna postać tego okresu, Klemens Janicki. Rozkwit budownictwa, sztuk plastycznych, bliskość Wenecji – wszystkie te czynniki zdawały się czynić Padwę miejscem wręcz idealnym do uprawiania szeroko rozumianej sztuki i kultury. Mimo, że Republika Wenecka nie otrząsnęła się jeszcze po wojnach z Ligą w Cambrai, co wiązało się z nieufnością do przybyszów z zagranicy, nasz poeta nie mógł z pewnością narzekać na brak towarzystwa swoich rodaków. Świadczyć o tym może istnienie tajemniczej padewskiej „akademii między Polakami”, o której informacje nie zachowały się w praktycznie żadnych dokumentach i o której egzystencji dowiadujemy się jedynie ze wzmianek w korespondencji jej członków. Czym dokładnie była? Do dzisiaj badaczom nie udało się ustalić i możemy jedynie domyślać się, iż polscy „padewczycy” postanowili założyć zrzeszający ich krąg literacko-kulturalny, typ organizacji dość modny wśród studentów w Italii.

Ogólnie rzecz ujmując, pobyt Kochanowskiego w Padwie owiany jest mgiełką tajemnicy i potrzeba naprawdę olbrzymiej przenikliwości, spostrzegawczości a przede wszystkim cierpliwości, aby znaleźć i zinterpretować jakiekolwiek jego ślady w twórczości mistrza. Dlaczego tak poskąpił nam szczegółów dotyczących tych kilku lat spędzonych w Padwie, wrażeń dotyczących jednego z najpiękniejszych włoskich miast, nie zachował na papierze opisu Bazyliki Świętego Antoniego (w pobliżu której najpewniej znajdowało się akademickie lokum jego i innych polskich studentów)? Czy istnieją jakiekolwiek pisma dotyczące studenckich czasów Kochanowskiego, o których istnieniu jeszcze nie wiemy? Trudno na te pytania odpowiedzieć. Możemy być pewni jedynie, że to czas spędzony na terenie Najjaśniejszej pozwolił Kochanowskiemu na nabranie humanistycznej ogłady i po powrocie do Polski, siedząc pod swoją ukochaną lipą, Jan z całą pewnością o Padwie nie zapomniał. I Padwa również o polskim poecie nie zapomniała. Świadczy o tym tekst Epitaphium Cretcovii, wyryty na płycie nagrobnej Erazma Kretkowskiego w  Bazylice Świętego Antoniego. Kretkowski, kasztelan gnieźnieński, zmarł w Padwie w roku 1558 i to jemu Kochanowski poświęcił swój najważniejszy, związany z okresem padewskim tekst. Możemy go odczytać po dziś dzień, odwiedzając będącą niewątpliwym sercem miasta bazylikę, która z całą pewnością również dla Kochanowskiego nie pozostawała bez znaczenia. 

Wielozmysłowa kuchnia Andrei Camastry

0

Artykuł został opublikowany w numerze 62 Gazzetty Italia (kwiecień-maj 2017)

W wykwintnej restauracji Senses w Warszawie, ceniony szef kuchni Andrea Camastra oferuje gościom prawdziwie wyrafinowane doświadczenia sensoryczne, które zadowolą zarówno podniebienie, wzrok, jak i węch. A to wszystko za sprawą naukowego podejścia do kuchni, zdolnego sprawić, aby składniki najlepszej jakości w połączeniu z perfekcyjną sztuką gotowania stworzyły najbardziej wyszukane kombinacje. Camastra, urodzony w Bari trzydzieści sześć lat temu, mający 27 lat doświadczenia w pracy w każdym rodzaju kuchni, w tym w najlepszych europejskich restauracjach, opracował swoją filozofię, która dąży do oczarowania klienta, wzbudzając w nim niezwykłe kulinarne emocje.

W Senses serwujemy dania pobudzające wszystkie zmysły. Każdej potrawie towarzyszy dokładny opis składników, ujawniający przed klientem wszystkie sekrety posiłku, który właśnie spożywa. Dania te, będące owocem badań, kulinarnych eksperymentów, czasem dość ryzykownych, ostatecznie są w stanie zaskoczyć klienta, który z potrawy na potrawę poddany zostaje ​​zdumiewającemu i niezapomnianemu doświadczeniu zmysłowemu. Z tego właśnie powodu, naszym badaniom nad żywnością towarzyszą także te nad estetyką i dotyczące usług. Wszystko to jednak nie zapominając nigdy o istocie każdej potrawy, o jej rzeczywistej wartości, czyli o smaku.

Zasadniczą podstawą każdej potrawy jest jakość produktu?

Oczywiście. Chcąc stworzyć wielozmysłowe doświadczenie kulinarne nie można zapominać o podstawie każdego dobrze przyrządzonego dania, czyli o składnikach dobrej jakości. W przypadku niektórych produktów sprawdzanych na wszystkich etapach ich rozwoju, możemy polegać na dwóch naszych firmach w Rzeszowie. Wszystkich pozostałych natomiast poszukujemy uważnie w różnych częściach Europy. Jeśli chodzi o ryby, na Wyspach Owczych dysponujemy łodzią, która realizuje nasze zamówienia, dostarczając dla nas skorupiaki, łososie, dorsze i inne ryby. Dlaczego akurat Wyspy Owcze? Bo nie ma na świecie drugiego – po hawajskim – tak czystego morza, a także dlatego, że temperatura tamtych wód jest stała i wynosi od 8 do 10 stopni, a to z kolei oznacza, że ​​zwierzę nie musi być modyfikowane genetycznie i nie tworzy enzymów, które na przykład czasem sprawiają, że skorupiaki stają się zbyt miękkie i rozlazłe. Oczywiście kupujemy również wiele produktów śródziemnomorskich, takich jak małże, langusty, kraby, przegrzebki oraz wszystko to, co najlepsze we Włoszech czyli oliwę, mozzarellę, prosciutto, karczochy i warzywa w ogóle. 

Czy nadal można odnaleźć odrobinę Apulii w twoich potrawach?

Włoska i regionalna dusza jest czymś niemożliwym do zatracenia, dlatego czasami można dostrzec ją również w przygotowywanych przeze mnie daniach. W Senses na przykład serwujemy prawdziwą apulijską focaccę, a oprócz tego do przygotowywania dań używamy wielu produktów pochodzących z południa Włoch. Ale filozofia mojej kuchni jest bardziej naukowo-innowacyjna niż tradycyjna. Mam dwie pracownie, w których opracowuję nowe dania, aby móc następnie zaoferować moim klientom potrawy przygotowane w najlepszy możliwy sposób. Wierzę bardzo mocno w badanie cech organoleptycznych żywności, które wykonuje się w celu odnalezienia ich idealnego czasu gotowania. Doceniam tradycję tylko w klasycznych i prostych potrawach. Kiedy przyjeżdżam do Apulii i w domu lub w małej restauracji jem tradycyjną potrawę – świetnie, ale wartość tradycji oznacza dla mnie przyjemność odnalezienia przez moment w pamięci pewnych emocji. Muszą one jednak pozostać ograniczone do tego wymiaru – jeśli wykraczają poza tradycję, istnieje ryzyko, że przybiorą formę pewnych ograniczeń.

Po wielu latach pracy w różnych miejscach na świecie, ostatecznie osiadłeś w Polsce. Co cenisz w lokalnej kuchni?

Moja żona jest Polką, a po wielu wizytach w tym kraju zdecydowałem się tutaj osiedlić. Trudno powiedzieć, jakie danie lubię szczególnie, bo smakuje mi wszystko, jeśli jest dobrze przyrządzone. Przede wszystkim jednak lubię jeść produkty sezonowe. Zupy w Polsce są fantastyczne, istnieje wielka ich różnorodność. Jednak światowa kuchnia powinna być postrzegana w mniej lokalny sposób, ponieważ wszędzie można natknąć się na wiele podobieństw i wpływów. Na przykład polskie pierogi to nic innego jak włoskie ravioli i można znaleźć ich różne odmiany ukryte pod rozmaitymi nazwami na całym Wschodzie. 

Tymczasem w Polsce kuchnia stała się ważnym tematem w mediach. Powstało wiele programów telewizyjnych, w których szefowie kuchni najwyższej rangi lub amatorzy rywalizują ze sobą. Co o tym sądzisz?

Na wstępie zaznaczę, że według mnie każdy rodzaj żywności, od tej serwowanej w prostej karczmie aż po pięciogwiazdkową restaurację, od pizzy po fast foody, powinien być szanowany. Pozytywnie zatem postrzegam fakt, że obecnie gotowanie znajduje się w centrum zainteresowania mediów. Nie mylmy jednak świata zawodowego z tym telewizyjnym. Nie ukrywam, że ja także oglądam te programy i to dobrze, że istnieją, jednak trzeba umieć rozróżnić umiejętność występowania przed kamerą od talentu kucharskiego. Kucharz nie powinien być jak gwiazda pop, wręcz przeciwnie – nasz zawód w większości przypadków nie ma nic wspólnego z błyskiem fleszy. Bycie kucharzem to przede wszystkim ciężka praca, która wymaga pasji do tego, co się robi; to wiele godzin pracy i mało snu – tak właśnie powinno przedstawiać się w telewizji ten zawód, ponieważ istnieje ryzyko, że młodzi kucharze stracą z oczu istotę tej profesji, przykładając większą wagę do formy zamiast do treści. 

To właśnie swojej filozofii pracy Andrea Camastra zawdzięcza fakt, iż stał się drugim szefem kuchni w Polsce nagrodzonym gwiazdką Michelin – ostatnią z wielu nagród zebranych przez kucharza z Apulii. Przepisów Andrei można spróbować w restauracji Senses pod warunkiem, że uda nam się zarezerwować stolik z wielotygodniowym wyprzedzeniem, z uwagi na bardzo długą listę oczekujących. Senses pomieści maksymalnie 40 gości, którzy mogą cieszyć się smakiem wielu zaskakujących potraw. Camastra znajduje się również w centrum inicjatywy zorganizowanej przez Confalavoro Lombardia, która już wkrótce na parterze wieżowca Złota w samym sercu Warszawy otworzy strefę degustacji doskonałych włoskich produktów.

tłumaczenie pl: Magda Karolina Romanow-Filim

Facebook: facebook.com/sensesrestaurantpl/
Strona www: www.sensesrestaurant.pl
Szef kuchni Andrea Camastra: www.sensesrestaurant.pl/szef

Italia Jarka Wista

0

Artykuł został opublikowany w numerze 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Jarek Wist to dyplomowany italianista i zawodowy wokalista. Jego kariera rozpoczęła się wygraną w „Szansie na sukces”, kolejnym osiągnięciem był tytuł nadzieja i odkrycie roku na gali Fryderyków w 2007 roku, następnie wystąpił jako finalista na sopockim festiwalu Top Trendy. Wydał dwie solowe płyty: „Jest zapisane” (2014) i „Na swojej skórze” (2015) oraz dwa wyjątkowe projekty muzyczne: „Swinging with Sinatra” (2013) ze szlagierami swingowymi Franka Sinatry i „Dolce VitaM” (2020) z włoskimi przebojami z lat 50. i 60. 

Jarek, skąd twoja pasja do muzyki?

Nikt z moich bliskich nie miał do czynienia z muzyką, ale ja od samego początku wiedziałem, że chcę śpiewać. Moja rodzina nie była zadowolona z tego pomysłu i nie zgodziła się na szkołę muzyczną,  dlatego uczyłem się sam, naśladując moich idoli, których oglądałem w telewizji. Marzyłem o tym, żeby występować na scenie przy akompaniamencie profesjonalnej orkiestry. Dopiero po jakimś czasie pojawiły się zajęcia w domu kultury i w końcu udział w programie „Szansa na sukces, który wygrałem”!

Samouk z ogromnym talentem i samozaparciem. Brzmi jak doskonały start muzycznej kariery?

Niezupełnie. W 2004 roku musiałem ją przerwać ze względu na problemy zdrowotne. Świat mi się wtedy załamał, ale pomyślałem, że skoro mam szlaban na śpiewanie, to może to jest dobry moment na wyjazd do Włoch. Zacząłem szukać pracy na licznych forach internetowych i wkrótce udało mi się znaleźć zajęcie w regionie Marche. Zajmowałem się willą rodziny, która często wyjeżdżała, przy okazji chodziłem na lekcje włoskiego i nauczyłem się gotować takie klasyki jak tiramisù, lasagna czy ragù. Komunikacja nie była wtedy jeszcze tak łatwa jak teraz, więc kontakt z rodziną miałem sporadyczny. To pozwoliło mi odciąć się zupełnie od rzeczywistości i totalnie zanurzyć we włoską kulturę. Właśnie podczas tego pobytu zacząłem odkrywać muzykę tego kraju. Jak przyjechałem, swoją płytę wydał akurat Jovanotti, ale słuchałem też innych wykonawców. Na początku zastanawiałem się, co to w ogóle jest? Potem jednak rozsmakowałem się w tej muzyce, bo jest niezwykle melodyjna i radosna. Polacy często na siłę starają się, żeby utwór był „jakiś”, szukają odpowiedniej interpretacji. Włosi natomiast potrafią wyrazić to, co czują i słychać, że ich słowa są prawdziwe. 

Zdaje się, że zauroczenie włoskością przez jakiś czas wygrywało z muzyką?

Myślę, że obie pasje doskonale się uzupełniały. Po powrocie zacząłem studiować Italianistykę na uniwersytecie w Toruniu i wróciłem do śpiewania. W ciągu tygodnia trzy noce spałem w rodzinnym Inowrocławiu i dojeżdżałem na zajęcia do Torunia, w weekendy poświęcałem się karierze muzycznej w Warszawie. Po nagrodzie na gali Fryderyków i występie na Top Trendach, pojawiły się wielkie obietnice ze strony agencji artystycznych, które nigdy nie zostały zrealizowane. Zaczęło być o mnie głośno i nagle, niezależnie ode mnie, wszystko się skończyło. Kiedy mój świat muzyczny się zapadł, byłem na drugim roku. Stwierdziłem wtedy, że zamiast dołować się w Polsce, wyjadę na Erasmusa do Wenecji. To było pierwsze włoskie miasto, które zobaczyłem podczas szkolnej wycieczki w klasie maturalnej. Byłem nim absolutnie oczarowany. 

Wenecja, daleka od pośpiechu wielkich miast, to dobre miejsce na ucieczkę?

Kiedy jesteś tam poza sezonem odkrywasz miasto, które oddycha innym powietrzem, otoczone jest mgłą i wszechobecną magią. Dzięki tym sześciu miesiącom poznałem prawdziwą Wenecję i odkryłem z jakimi problemami muszą borykać się na co dzień mieszkańcy. Okazuje się, że jeśli chcesz tam funkcjonować, to ty musisz się dostosować do rytmu miasta. Kiedy dopadało mnie przygnębienie, uciekałem w labirynt uliczek, gubiłem się i odnajdywałem. Wenecja dodawała mi pozytywnej energii. Dużo czasu poświęcałem też na naukę i na odkrywanie muzyki włoskiej z mojego ulubionego okresu dolce vita.

To wtedy trafiłeś na swoje największe włoskie inspiracje muzyczne?

W pewnym momencie odkryłem genueńską szkołę śpiewających autorów (it. Scuola genovese dei cantautori), do której należeli między innymi Fabrizio De André, Gino Paoli, Umberto Bindi i przede mój faworyt Luigi Tenco, którego twórczość całkowicie mnie urzekła. Czasami jak śpiewałem jego utwory, to miałem wrażenie, jakby te piosenki były napisane dla mnie. Potrafiłem się utożsamić z tekstem, z autorem i z jego uczuciami. To właśnie szkoła genueńska nadała muzyce lat sześćdziesiątych zupełnie innego smaku. Zerwano z oklepanym wzorem pewnych melodii, tworzono innowacyjne, wartościowe teksty, dzięki czemu te utwory mają wielką klasę i głębię. Poza tym wielką inspiracją dla mnie byli również Massimo Ranieri, Domenico Modugno czy fenomenalna Mina. 

Twoja najnowsza płyta to ciekawe połączenie wielkich przebojów z mniej znanymi utworami, skąd ten pomysł?

W pierwszej dziesiątce w moim sercu są inne utwory, więc gdybym w ogóle nie brał pod uwagę tego, kim jestem i w jakim kraju śpiewam, to pewnie wybrałbym wszystkie piosenki, które w Polsce są nieznane. Na szczęście ja również lubię niektóre włoskie przeboje, które podśpiewują moi rodacy, dlatego postanowiłem połączyć je z mniej oczywistymi utworami z tej samej epoki i dzięki temu udało się nagrać bardzo dobrą, akustyczną płytę. Obok znanych wszystkim „Volare”, „Quando, quando” czy „Azzurro”, znalazły się na niej moje ulubione utwory: „Se bruciasse la città”, „Cosa hai messo nel caffè”, „Mi sono innamorato di te”, “Il cielo in una stanza”. Oprócz tego postanowiłem przemycić utwór „Caruso” z początku lat 80., który również jest dla mnie bardzo ważny. 

Muzyka z jednej epoki, ale może zadowolić różne gusta?

Wydając tę płytę próbowałem zaspokoić potrzeby dwóch stron: polskiej, która oczekuje czegoś, co gdzieś już słyszała i tych, którzy znają trochę bardziej kulturę włoską i Włochów. Moim celem było też zaspokojenie potrzeb własnego ducha, ale musiałem do tego dojrzeć, bo długo obawiałem się śpiewania w języku włoskim. Chciałem też pokazać Polakom inne oblicze włoskiej muzyki i rozkochać ich w innych utworach. 

Facebook: facebook.com/JarekWist/
Sito web: www.jarekwist.pl

KINO WŁOSKIE  na festiwalu WIOSNA FILMÓW

0

Już w ten piątek rozpoczyna się 26. edycja WIOSNY FILMÓW. Festiwal potrwa od 29 maja do 7 czerwca i będzie pierwszym w Polsce festiwalem filmów fabularnych zorganizowanym online. Odbędzie się w całości na platformie sieci wirtualnych kin MOJEeKINO.PL.

Widzowie zobaczą w ciągu 10 dni ponad 40 filmów, z czego połowa to polskie premiery lub przedpremiery. Fani kina włoskiego znajdą również coś dla siebie. Na festiwalu pokazane zostaną pierwszy raz w Polsce aż trzy filmy ze słonecznej Italii. Wśród nich nowa produkcja Ferzana Özpetka oraz obsypana nagrodami adaptacja powieści Jacka Londona „Martin Eden”.

Aż trzy filmy będą polskimi premierami!

Pierwszą z propozycji, nie tylko dla fanów kina włoskiego ale także filmowych adaptacji książek jest „MARTIN EDEN”. Przeniesiona na ekran bestsellerowa powieść Jacka Londona pod tym samym tytułem, to intrygująca opowieść o miłości, ambicji oraz rodzącej się świadomości, której akcję reżyser usytuował w uwielbianym przez filmowców Neapolu. W tytułową rolę wciela się genialny Luca Marinelli, który za swoją kreację odebrał nagrodę dla najlepszego aktora podczas ubiegłorocznego festiwalu filmowego w Wenecji. Film został także doceniony na wielu światowych festiwalach.

SEANSE: PREMIERA 3.06 (środa), godz. 21:00 oraz 7.06 (niedziela), godz. 20:00

 

Kolejną premierą na festiwalu będzie najnowszy film mistrza włoskiego kina Ferzana Özpetka „SEKRET BOGINI FORTUNY”. Główne role reżyser powierzył gwiazdom włoskiego kina, doskonale znanym również polskiej publiczności: Stefano Accorsiemu, Jasmine Trince oraz Edoardowi Leo. Jasmine Trinca za tę rolę otrzymała najważniejszą włoską nagrodę filmową dla najlepszej aktorki – David di Donatello. W „Sekrecie bogini Fortuny” pochodzący z Turcji reżyser wraca do tematów, które sygnalizował w swoich poprzednich filmach. Przedstawiona przez Özpetka historia relacji pomiędzy mężczyznami łączy w sobie elementy komedii romantycznej, kina społecznego i przejmującego dramatu. Wszystko to w imponującym entourage’u, który, wzorem innych jego filmów, podkreśla włoską elegancję.

SEANSE: PREMIERA 31.05 (niedziela), godz. 21:00, 7.06 (niedziela), godz. 19:00

 

Widzowie WIOSNY FILMÓW zobaczą jako pierwsi w Polsce także film „ZŁE BAŚNIE”, nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem za najlepszy scenariusz na tegorocznym Berlinale. W swoim drugim filmie utalentowani włoscy twórcy – bracia D’Innocenzo w sposób groteskowy opowiadają o poszukiwaniu, samotności i lęku. Niektórzy krytycy w podejściu do bohaterów dopatrują się w „Złych baśniach” echa twórczości amerykańskiego reżysera Todda Solondza, jeszcze inni widzą tu ostrą krytykę kapitalizmu. Pewne jest, że ta ujęta w formułę mrocznej współczesnej baśni opowieść to kino ekstremalnych emocji, angażujące widza do ostatniego nerwu, baśń która brzmi jak zgrzyt noża po szkle.

SEANSE: PREMIERA 31.05 (niedziela), godz. 19:00, 6.06 (sobota), godz. 18:00

 

ASPROMONTE” to kolejna perełka w programie tegorocznej edycji WIOSNY FILMÓW. Nostalgiczna opowieść o włoskim południu z Valerią Bruni Tedeschi („Zwariować ze szczęścia”) oraz Marcello Fonte („Dogman”) w rolach głównych, pokazywana była w kinach w ubiegłym roku. Akcja filmu, opartego na powieści Pietra Criaco, rozgrywa się w latach 50, w niewielkim miasteczku Africo, położonym w malowniczym kalabryjskim Aspromonte. Miejsce jest nieprzypadkowe, bowiem sam reżyser Mimmo Calopresti wychował się w niewielkim kalabryjskim miasteczku. W jednym z wywiadów przekonywał, że włoskie południe od zawsze naznaczone było pewną duchowością: „Niebem i piekłem, baśnią i tragedią”. Jego nowy film łączy w sobie wszystkie te elementy.

SEANS: 6.06 (sobota), godz. 15:00

 

Festiwal WIOSNA FILMÓW rozpoczyna się 29 maja, potrwa 10 dni. Wyjątkowo ze względu na panującą sytuację oraz zamknięte kina przeniesiony został do sieci i odbędzie się na platformie wirtualnych kin MOJEeKINO.PL. W sumie w wydarzeniu weźmie udział 47 kin z całej Polski, które na platformie mają swoje wirtualne sale.

Bilet na każdy seans kosztuje 15 PLN.

 

Więcej informacji można znaleźć na stronach: wiosnafilmow.pl oraz MOJEeKINO.PL

ORGANIZATOREM 26. FESTIWALU FILMOWEGO WIOSNA FILMÓW jest Fundacja Działań Artystycznych i Filmowych „Ruchome Obrazy”.

Partnerem Festiwalu WIOSNA FILMÓW jest Stowarzyszenie Kin Studyjnych, które stworzyło największą na świecie platformę wirtualnych kin MOJEeKINO.PL

Więcej informacji na stronach:
www.wiosnafilmow.pl
www.facebook.com/wiosnafilmow

a już od 21 maja także na stronie www.MOJEeKINO.PL
Więcej informacji udziela dział prasowy festiwalu WIOSNA FILMÓW:

Agnieszka Zając
PR i MARKETING
e-mail: agnieszka@ruchomeobrazy.pl
tel.: 600 094 719

Kasia Smutniak, polska gwiazda nowego kina włoskiego

0
Kasia Smutniak, fot: ©Andrea Pattaro/Vision

Artykuł został opublikowany w numerze 69 Gazzetty Italia (czerwiec-lipiec 2018)

Spotykamy się z Kasią Smutniak w kinie Muranów w Warszawie podczas Cinema Italia Oggi, przeglądu filmów włoskich, który odniosł ogromny sukces w Polsce. Elegancka i fascynująca, zdecydowana, ale jednocześnie wrażliwa, Smutniak opowiada o radości z bycia kobietą w pełni zrealizowaną miedzy Polską a Włochami.

„To dwa kraje bardzo podobne pod względem kulturowym, Polacy o tym dobrze wiedzą, wystarczy sięgnąć do naszej przeszłości i od razu odnajdziemy Włochy, od Bony Sforzy poprzez nasz hymn, aż po artystów i architektów, którzy przez wieki pracowali w polskich miastach. To raczej Włosi nie wiedzą, jak dużo mamy wspólnego.”

Kasia Smutniak, fot: ©Andrea Pattaro/Vision

Zaczęłaś karierę jako modelka, by potem odnieść sukces jako aktorka. Kino było twoim marzeniem?

Po pierwszych doświadczeniach jako modelka zdecydowałam się zrobić sobie rok przerwy we Włoszech, to idealny kraj, żeby odpocząć i pomyśleć. Te refleksje poszły tak dobrze, że rok przedłużył sie do dwóch lat, później do trzech i w końcu… na całe życie. Kino nie było moim marzeniem, powiedzmy że trafiło się przez przypadek i to był wspaniały zwrot w mojej karierze. Kino i moda to obszary, które stale się przeplatają, a ja cały czas współpracuję z niektórymi projektantami, dlatego również moda wciąż jest częścią mojego życia.

Patrząc z Rzymu na Polskę, jakie masz przemyślenia?

Czuję się tak samo Polką, jak i Włoszką, to ogromne bogactwo czuć przynależność do dwóch kultur. Ostatnio poczułam jak bardzo się zitalianizowałam, kiedy na planie „Volterry”, nowego polskiego filmu w reżyserii Jacka Borcucha, nie potrafiłam dostosować się do polskich godzin posiłków! Potrzebowałam włoskiego grafiku i makaronu! Żarty żartami, ale film jest niezwykle intrygujący, akcja toczy się we Włoszech i krąży wokół postaci polskiej poetki, laureatki Nagrody Nobla, granej przez Krystynę Jandę. Poetka prowadzi spokojne życie w toskańskim miasteczku Volterra, kiedy pewnego dnia otrzymuje szokującą wiadomość, która na zawsze odmieni jej życie. Emocje, jakie wywołała niespodziewana informacja ujawniają się podczas ceremonii przyznania tytułu honorowego obywatela miasta Volterra, zamiast wyrazić wdzięczność, poetka wygłasza bardzo niepoprawną politycznie mowę, co wywołuje wielki skandal. Więcej wam nie opowiem! Koniecznie idźcie go zobaczyć, wśród aktorów są Antonio Catania, Lorenzo de Moor, Vincent Riotta, Robin Renucci i ja w roli córki poetki.

Wracając do pytania, muszę powiedzieć, że z perspektywy Rzymu Polska jawi się z jednej strony jako kraj prężnie rozwijający się ekonomicznie, z drugiej to miejsce, w którym kobiety często muszą wychodzić na ulicę, żeby bronić swoich praw. Zawsze byłam dumna z emancypacji w Polsce, już od czasów powojennych kobiety były czynne zawodowo i społecznie, to była dużo dalej posunięta emancypacja niż ta włoska, ale od paru lat mam wrażenie, że ta sytuacja zaczyna się odwracać. We Włoszech kobiety stają się coraz silniejsze i zdobywają coraz większą pozycję w społeczeństwie, podczas gdy w Polsce plon zbiera wizja konserwatywna, która widzi kobietę tylko w środowisku rodzinnym. Życzę sobie również, żeby w moim kraju zrozumiano konieczność pozostania w Europie, która otwiera Polskę na inne kultury i jest źródłem rozwoju ekonomicznego.

Czy zgodzisz się, że w filmie “Made in Italy” grasz rolę włoskiej kobiety, która jest silniejsza i bardziej zdecydowana w stawianiu czoła problemom codzienności od swojego męża?

Tak. I jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam pracować obok dwóch tak wielkich postaci jak reżyser Ligabue oraz aktor Stefano Accorsi w filmie, który przedstawia prawdziwe, życiowe historie. Włochy są z pewnością krajem z wieloma problemami, ale dzięki codziennemu zaangażowaniu zwykłych ludzi i wielu kobiet pojawia się nadzieja na odrodzenie absolutnie niezwykłego państwa.

Włochy i Polskę łączy również renesans jeśli chodzi o sukcesy w dziedzinie kinematografii?

Tak, zgadzam się. Wiele nowych filmów włoskich wchodzi na rynki międzynarodowe, potwierdza to chociażby sukces na polskim rynku filmu „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” i przeglądu Cinema Italia Oggi. Jeśli chodzi o polską kinematografię, są reżyserzy, których bardzo cenię jak Szumowska czy Pawlikowski, ale myślę też, że do robienia dobrych filmów potrzeba dzisiaj dużo odwagi i determinacji, żeby pokonać ewentualną presję ze strony systemu.

Pamiętasz doświadczenie jako gospodyni Międzynarodowego Festiwalu w Wenecji?

Oczywiście! To było w 2012 roku, bardzo dobrze się bawiłam, wspaniałe doświadczenie. Zawsze z chęcią wracam do Wenecji.

Plany na wakacje?

W czerwcu pracuję nad nowym projektem filmowym, w lipcu natomiast jadę do Nepalu ze Stowarzyszeniem Pietro Taricone, nazwanej tak na cześć mojego zmarłego kilka lat temu pierwszego męża. Stowarzyszenie rozwija i wspiera projekty mające na celu udostępnienie edukacji dla dzieci potrzebujących. Pierwszym etapem pracy jest budowa szkoły dla dzieci z miasteczka Mustang w Nepalu, to część projektu skoncentrowanego na pielęgnowaniu i zachowaniu ich dziedzictwa kulturowego, które w przeciwnym razie mogłoby całkowicie zaniknąć.

tłumaczenie pl: Agata Pachucy

Kadry z filmu „Made in Italy”:

Ciasto biszkoptowe z herbatą matcha

0

Składniki:

  • 160 g całych jaj
  • 160 g cukru drobnoziarnistego
  • 160 g mąki typu 00
  • 160 g masła o temperaturze pokojowej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka herbaty matcha
  • 2 szczypty soli drobnoziarnistej
  • 70 g dropsów z białej czekolady (lub białej czekolady rozdrobnionej na drobne wiórki)

Przygotowanie:

Przy pomocy elektrycznego miksera z mieszadłami ucieramy miękkie już masło z cukrem drobnoziarnistym aż do momentu, gdy uzyskamy spienioną i kremową konsystencję.

Dodajemy stopniowo rozbite jaja. Robimy to ostrożnie, aby konsystencja masła nie stała się grudkowata i kontynuujemy powolne ucieranie. Przesiewamy proszek do pieczenia z mąką oraz solą i łączymy sypkie składniki z masą, cały czas stopniowo ucierając. Następnie dodajemy herbatę matcha i ponownie ucieramy.

Na koniec wsypujemy czekoladowe dropsy z białej czekolady, mieszając zawartość szpatułką.

Formę do ciasta smarujemy masłem i posypujemy dokładnie mąką, a następnie przelewamy ciasto do formy. Ciasto pieczemy w 170°C przez około 40 minut. Przed wyjęciem ciasta z piekarnika, sprawdzamy przy użyciu patyczka, czy jest dobrze upieczone również w środku.

Wyjmujemy ciasto z piekarnika, pozwalając mu ostygnąć, tak aby osiągnęło temperaturę pokojową. Wyjmujemy ciasto z formy i przekładamy je na paterę. Możemy posypać ciasto cukrem pudrem i udekorować bitą śmietaną.

Smacznego!

Matcha jest japońską herbatą, mającą postać intensywnie zielonego proszku, która poza wyjątkowo dobrym  smakiem, ma także wiele dobroczynnych właściwości. Można ją nabyć w sklepach zielarskich lub w sklepach specjalizujących się w herbatach, naparach i tym podobnych produktach.

tłumaczenie pl: Aneta Woszczyk

Nie ma sekretu dobrej pizzy

0

Kiedy zmierzam do pizzerii na Wielopolu już z daleka czuję jej zapach. Na miejscu zastaję grupkę ludzi przy ladzie. Właściciel krząta się na zapleczu, dokonuje ostatnich poprawek zanim pizza trafi do pieca. W tle słychać włoskie radio i mieszające się języki. Atmosfera jest swobodna, wręcz rodzinna. Taka właśnie jest Pizzeria Vicenti. O pizzy i o Polakach rozmawiam z właścicielem Mariuszem Vicentim, który trzy lata temu zaczął uczyć Krakowian, czym jest pizza al taglio.

Jak zaczyna się twoja historią z pizzą?

Ta historia tak naprawdę ma swój początek w czasie wojny. Moja babcia była Włoszką, pochodziła z Bari. Dziadek walczył pod Monte Cassino. Tak się poznali. Po wojnie wrócili do Polski, dlatego od dzieciństwa miałem kontakt z włoską kulturą, no i oczywiście także z kuchnią. Natomiast ja do Włoch wyjechałem na wakacje w 1991 roku i początkowo nie planowałem zostawać tam na dłużej. W Polsce jednak czekała na mnie obowiązkowa dwuletnia służba wojskowa, więc uciekając od niej, znalazłem się w Rzymie. Pizza też w moim życiu pojawiła się dość przypadkowo. To nie była moja pasja, ale po prostu jedna z pierwszych prac, jakie mi się trafiły. Początkowo pomagałem pizzaiolo i przyglądałem się. Kiedy on się zwolnił, zająłem jego miejsce. Kiedy dowiedziałem się, jaka jest pensja od razu wiedziałem, że chcę to robić (śmiech).

To właśnie ten pizzaiolo nauczył cię robić pizzę czy jednak te pierwsze lekcje odbyły się pod okiem babci?

Zdecydowanie on. Babcia specjalizowała się raczej w makaronach, więc wcześniej nic nie wiedziałem. Poza tym w Polsce w latach 90. pizzerii było jeszcze niewiele, a jak już była to zazwyczaj niewiele miała wspólnego z prawdziwą włoską pizzą. Pamiętam, jak ten Tunezyjczyk, od którego się uczyłem powiedział mi, żebym się uczył, bo to jest zawód, który da mi pracę w każdym miejscu na świecie. 

Przez ponad dwadzieścia lat pracowałeś w Rzymie. Czym różni się włoskie podejście do pizzy od polskiego?

Wszystkim. Po pierwsze myślę, że w Polsce jeszcze mało kto umie robić i jeść pizzę. Według mnie ci, którzy przygotowują pizzę inaczej niż robi się to we Włoszech w ogóle nie powinni nazywać tego co robią pizzą. Większość ludzi myśli, że pizza włoska to ta okrągła neapolitańska. To jest nieprawda, bo tak jak Włochy długie, tyle lokalnych odmian i tradycji przygotowywania. Ja mogę powiedzieć, że znam się na pizzy rzymskiej, która jest cienka i chrupiąca. Dawniej taką pizzę jadło się tylko na kolację, a taką, którą robimy tutaj, al taglio można było też zjeść na obiad. W Polsce dopiero zaczynamy zaznajamiać się z kulturą jedzenia pizzy. 

Myślisz, że mamy szansę na odejście od myślenia, że jeśli jeść to do syta i wyjść w stronę włoskiej kultury jedzenia pizzy?

To już powoli się zmienia. Ja sam staram się przede wszystkim uczyć klienta. Mam tę przewagę, że mogę robić to i po polsku i po włosku. Jeśli między pizzaiolo a klientem jest jakaś osoba pośrednia, prędzej czy później informacja zostaje zmieniona.  W rezultacie sama pizza też się zmienia, bo dąży się do tego, żeby dopasować się do klienta i jego gustów, a nie zostać przy oryginalnej recepturze.

Czyli stawiasz na edukację, a nie dostosowanie się.

Tak. To oczywiście jest trudne, ale na moim przykładzie można powiedzieć, że się da. Jestem tu już trzy lata i mam się dobrze. Choć muszę też przyznać, że ze względu na to, że otwieram nowe lokale, nie wszystko mogę robić osobiście, a jak coś zostawię na chwilę, to od razu jest robione nie tak jakbym chciał. Polak bardzo szybko się uczy, ale równie szybko stwierdza, że można zrobić inaczej, lepiej, a lepiej nie oznacza, że jest to zrobione tak, jak powinno być.

A biorąc pod lupę Kraków, jaki twoim zdaniem procent pizzy jest robiony według oryginalnej włoskiej receptury?

Nie znam wszystkich miejsc, ale byłem w wielu, gdzie faktycznie można spróbować prawdziwej włoskiej pizzy. Poznaje to patrząc na nazwę lokalu. Jeśli nazwa jest włoska, w miarę sensowna i poprawnie napisana, istnieje duża szansa, że zjemy tam dobrą pizzę. Tam gdzie są Włosi, pizza będzie raczej dobra. Tak naprawdę tylko dwa składniki muszą być z Włoch, żeby wszystko się udało: mąka i sos. Jeśli chodzi o mozzarellę, mamy w Polsce dostawców, którzy robią ją w ten sam sposób. Poza tym wbrew pozorom ten ser, który miałby przyjeżdżać z Włoch, nie będzie dobry, bo będzie musiał mieć długi okres ważności i będzie już sztuczny. 

Dlaczego zdecydowałeś się wrócić po tylu latach do Polski i otworzyć biznes?

We Włoszech nie wymyśli się niczego nowego. Takich pizzerii, jak moja jest mnóstwo, tu jestem jedyny. 

Czym więc wyróżnia się pizza, którą serwujesz od innych, które możemy dostać w Krakowie?

Po pierwsze w Krakowie nie ma pizzy al taglio. Po drugie pizza jest na wagę, więc każdy może zamówić tyle, ile chce. Poza tym wszystkie pizze są w jednej cenie i każdego dnia jest coś nowego. Pełna dowolność.

A słynna pizza z ziemniakami? Można ją chyba dostać jedynie u ciebie? 

Pizza z ziemniakami jest do zrobienia tylko jako pizza al taglio. Przy pizzy okrągłej ziemniak się po prostu nie dopiecze. Oczywiście nie jest to łatwa pizza i wiele zależy od jakości ziemniaka. Jednak jeśli raz komuś zasmakuje to już zawsze będzie ją wybierał. 

Jakie były początki pizzerii? 

Mimo że istniejemy już trzy lata, czuję się jakby każdy dzień był tym pierwszym. Codziennie przychodzi ktoś nowy, a więc cały czas pojawiają się te same trudności, chociażby zaczynając o wspomnianej już wcześniej edukacji. Trzeba wytłumaczyć, dlaczego pizza jest zimna i czemu się ją podgrzewa. W lokalach wisi moje zdjęcie zrobione w Rzymie w 1991 roku. Pokazuje ono, że czas biegnie również dla mnie (śmiech), a także że nie robię pizzy od wczoraj i można mi zaufać. 

Polacy mają tendencję do uznawania za dobre tylko tego, co już dobrze znają. Czy twoi klienci są otwarci na tłumaczenie?

Spotykam się z ludźmi, którzy są otwarci. Ponad dwa lata temu pojawił się artykuł, w którym opisywano moją pizzerię, jako taką, w której można po prostu o pizzy porozmawiać, w której zawsze obecny jest właściciel. Nie wiem na ile, ale myślę, że to też trochę mi pomogło. Poza tym rozmowa jest zawsze najlepszą reklamą. Myślę, że jako klienci lubimy być prowadzeni przez osoby, które mają doświadczenie. 

Otworzyłeś drugi lokal, kolejny zostanie otwarty w najbliższym czasie. Są jeszcze inne plany?

Chciałbym rozwijać się i otwierać kolejne lokale. Dzięki innym punktom sprzedaży, pizza będzie coraz bardziej znana i ludzie też będą coraz bardziej otwarci. Problemem jest personel i znalezienie ludzi, z którymi dobrze się współpracuje. Mimo tego, że ciasto na pizzę robię ja, trudno jest koordynować pracę zespołu w kilku miejscach na raz. Zazwyczaj też jest tak, że prościej jest wyszkolić osobę, która uczy się od zera, niż taką, która miała wcześniej doświadczenie z okrągłą pizzą. 

Jaki jest zatem sekret dobrej pizzy?

Nie ma sekretu dobrej pizzy. Ważna jest przede wszystkim chęć. Każdy kto robi pizzę musi zawsze stawiać się po drugiej stronie lady i wszystko robić nie tylko najlepiej jak się da, ale przede wszystkim tak, jakbym zapraszał ludzi do swojego domu i starał się ugościć ich w sposób, w jaki sam chciałbym zostać przyjęty. 

Facebook: facebook.com/pizzeriavicenti/