Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155
kcrispy-baner-1068x155

Strona główna Blog Strona 72

Winnica Leonarda

0

Artykuł został opublikowany w numerze 76 Gazzetty Italia (sierpień-wrzesień 2019)

Winnica Leonarda da Vinci to prezent dla artysty i naukowca od Ludovica il Moro, w momencie gdy pracował on jeszcze nad Ostatnia wieczerzą. To był gest uznania za „różne wspaniałe dzieła wykonane przez niego dla księcia”.

Winnica była położona za dzielnicą Porta Vercellina w Mediolanie, w pobliżu Borgo delle Grazie, na terenie wielkiej winnicy San Vittore. Darowizna przewidywała teren wielkości 16 pertyk bez konkretnego wskazania granic. W Kodeksie Atlantyckim i w I rękopisie francuskim znajdują się notatki Leonarda dotyczące terenu wielkości 100 łokci mediolańskich (około 59 metrów) na 294 łokci (około 175 metrów) co dawało łącznie powierzchnię około 15 i trzech czwartych pertyk mediolańskich, czyli około jednego hektara. Do niektórych z tych notatek dołączone są nawiązania do terenów sąsiadujących z winnicą. Darowizna od Ludovica il Moro została potwierdzona oficjalnym listem patentowym 26 kwietnia 1499. Luca Beltrami w 1920 roku opisał prawdopodobne, oryginalne położenie winnicy w miejscu mniej więcej równoległym do dzisiejszej ulicy de Grassi. Sfotografował też ówczesną, istniejącą jeszcze winnicę w momencie, gdy zaczynano karczowanie wszystkich upraw, po wcześniejszym podziale okolicznych terenów na części pod nowe konstrukcje.

Kiedy Francuzi napadli na Księstwo Mediolańskie zmuszając Ludovica il Moro do ucieczki, Leonardo również opuścił miasto i udał się w kierunku Mantui. Przed wyjazdem (zimą 1500 r.) wynajął winnicę Pietro di Giovanniemu da Oppreno, ojcu swojego ucznia Gian Giacomo Caprottiego, zwanego Salai. Władze francuskie, które zajęły miasto, zakwestionowały wszystkie ostatnie darowizny wykonane przez Moro i w 1502 roku skonfiskowały winnicę oddając ją niejakiemu Leonino Biglia, który był funkcjonariuszem Sforzów. Kiedy w 1507 roku Carlo II d’Ambroise poprosił Leonarda o powrót do Mediolanu z Florencji, w której wówczas przebywał, aby dokończył on niektóre rozpoczęte dzieła ten, z niemałą satysfakcją, wypomniał mu skonfiskowaną wcześniej ziemię. Winnica została mu oficjalnie oddana ze specjalną adnotacją, że artysta „nie musi płacić za nią ani grosza”. Leonardo pozostał w Mediolanie aż do 1513 roku. Stamtąd wyruszył do Rzymu, a później do Francji, gdzie zmarł. W swoim testamencie, zredagowanym przez Ambroise miesiąc wcześniej, rozkazał aby prostokątna winnica została podzielona na dwie równe części, z których jedna była przeznaczona dla Salaia, który zbudował tam swój dom, a druga dla Giovanbattisty Villaniego, służącego, który pojechał za artystą do Francji. W ostatnim akcie zapisanym jeszcze za życia, Leonardo przypomniał sobie o swojej winnicy.

Przy okazji Expo 2015, w pobliżu oryginalnego miejsca, została stworzona nowa „Vigna di Leonardo da Vinci”.

tłumaczenie pl: Agata Pachucy

Mus kawowy

0

SKŁADNIKI:

  • 500 g pełnego świeżego mleka
  • 200 g cukru
  • 5 żółtek jaja
  • 50 g mąki 00
  • 10 g skrobii kukurydzianej lub ziemniaczanej
  • 700 g świeżej śmietany do ubicia
  • 2 płatki karuku (kleju rybiego) – żelatyny
  • 12 g kawy rozpuszczalnej
  • 100 ml espresso

PRZYGOTOWANIE:

Na samym początku przygotujcie krem budyniowy. W naczyniu żaroodpornym połączcie trzepaczką żółtka jaj z cukrem dobrze mieszając. Następnie dodajcie mąkę i skrobię, i ponownie wymieszajcie. Doprowadźcie mleko do wrzenia i wlejcie do naczynia z otrzymaną masą z żółtek, połączcie trzepaczką i ponownie przelejcie do rondelka po mleku. Gotujcie krem na średnim ogniu, mieszając ciągle trzepaczką, aż masa zawrzeje. Wyłączcie ogień, przełóżcie krem do naczynia żaroodpornego i przykryjcie folią spożywczą. 

Po wystygnięciu kremu możecie przystąpić do przygotowania musu. Ubijcie śmietanę na sztywno, ale bez przesady. Namaczajcie klej rybi w zimnej wodzie przez ok. 5 minut. Przygotujcie espresso i, póki jeszcze wrzące, dodajcie do niego wyciśniętą i osuszoną żelatynę i kawę rozpuszczalną, dobrze mieszając. Wlejcie część kawowej mieszanki do kremu, wymieszajcie, itd. aż do wyczerpania się płynu. Dodawajcie po trochu bitej śmietany do kawowego kremu i delikatnie mieszajcie, od dołu do góry, tak, aby nie doprowadzić do zbicia masy; czynność powtarzajcie do wyczerpania bitej śmietany.

Przełóżcie mus do rękawa cukierniczego z gwiazdkową końcówką i napełnijcie szklane kubeczki (1 kubeczek = 1 porcja). Udekorujcie ziarenkami kawy, bitą śmietaną, płatkami gorzkiej czekolady lub malutkimi ciasteczkami, w zależności od preferencji.

Smacznego!

tłumaczenie pl: Katarzyna Kurkowska

Marco Bellocchio i film „Zdrajca”

0

Odcinek 3. z cyklu „Dopóki jest kino jest nadzieja”

W tym odcinku Diana Dąbrowska opowiada o powojennej generacji twórców włoskich i ich nierzadkich artystycznych atakach na świętą instytucję rodziny. Wspomina współpracę z Marco Bellocchim na planie filmowym oraz jego osobisty stosunek zarówno do kinematografii w ogóle jak i do własnych dzieł. Opisuje przemiany w kinie włoskim w epoce kontestacji oraz twórczość Bernanda Bortolucciego.

Odcinek 2: „Il Mafioso” Alberta Lattuady: Sycylia mafia i dobre kino

Odcinek 4: „Cinema Paradiso” Giuseppe Tornatore i muzyka Ennio Morricone 

Smaki, aromaty i włoska gościnność w Sopocie

0

Artykuł został opublikowany w numerze 76 Gazzetty Italia (sierpień-wrzesień 2019)

Wśród setek barów i restauracji w Sopocie z pewnością jest jedno miejsce, w którym można poczuć autentyczną atmosferę Bel Paese: jest to „La Crema d’Italia”.

Prowadzącym ten uroczy lokal z ogrodem w samym centrum miasta, na ulicy Bohaterów Monte Casino, jest Marcello Mastroianni z Mediolanu, który nosi imię niezwykłego bohatera najlepszych filmów Felliniego. Marcello ma żonę Polkę i dzieci, które urodziły się i dorastały w Mediolanie do 2016 roku. „Później, ze względu na pracę, przybyliśmy do Sopotu. Od razu poczułem się tu dobrze. Jedyną rzeczą, której mi tutaj brakowało, było pójście do baru, tak jak we Włoszech, aby wypić dobrą kawę i pogawędzić z baristami lub innymi klientami”, opowiada Marcello, który w czerwcu 2016 roku, zmęczony piciem rozcieńczonej kawy all’americana, decyduje się przejąć wzorowany na francuskim bar „La Creme”, który stał się „La Crema d’Italia”, z prawdziwym ekspresem do kawy, mieszanką ziaren z Mediolanu, z włoskimi produktami i obsługą. „Postanowiłem całkowicie zmienić charakter restauracji, zaczynając od estetyki, odtwarzając atmosferę włoskich barów, w których można porozmawiać z właścicielem lub z innymi klientami, ciesząc się prawdziwym espresso lub cappuccino przygotowanymi we właściwy sposób, z ladą która oferuje sycylijskie cannoli, a także kanapki i piadiny idealne na przerwę na lunch. Włożyłem w nią wiele pasji i rodzinnej wiedzy, jako że mam krewnych, którzy prowadzą lokale w Mediolanie”.

Bar, który od razu przyciągnął uwagę mieszkańców okolicy, ale także wielu skandynawskich turystów wiernym wakacjom w Sopocie, którzy za każdym razem, kiedy wracają do polskiego Portofino wybierają „La Crema d’Italia”. „Najlepszymi klientami są jednak Polacy, którzy wyjeżdżają na wakacje do Włoch, w Dolomity zimą, do nadmorskich kurortów latem. W rzeczywistości, kiedy wracają potrzebują odnaleźć prawdziwe włoskie smaki i przychodzą do nas na kawę, aperitif, ale także na kanapki z szynką lub mortadelą”, opowiada Mastroianni, który stworzył w barze także kącik handlowy poświęcony najlepszym włoskim produktom, takim jak toskańska oliwa, wino, sery grana i pecorino.

„Wartość dodana to obsługa, przynosimy zamówienia do stolika bez dopłaty i robimy naszym pracownikom kursy, na których uczą się jaki sposób obsługiwać, a także próbują wszystkich naszych produktów, aby wiedzieli o czym mówią i potrafili naprawdę doradzać klientom” dodaje Marcello, który z czasem uczynił „La Crema d’Italia” prawdziwym zakątkiem Bel Paese w Sopocie. „W naszym lokalu często odbywają się spotkania poświęcone włoskim miastom lub zwyczajom, wydarzenia, które realizujemy we współpracy z Fundacją Ital-Gedania Roberta Polce. Zajmowaliśmy się wieloma tematami, w tym historią Fiata, Ferrari, z zabytkowymi samochodami zaparkowanymi przed restauracją, a także organizujemy oczywiście wieczorki we współpracy z Gazzetta Italia, która zawsze jest tutaj i można ją przeczytać!” Krótko mówiąc, kto szuka Włoch w Sopocie nie może nie spróbować odwiedzić tego miejsca, do którego zwykli klienci wchodzą wołając „Marcello, Marcello!” tak jak w scenie z „La Dolce Vita”, kiedy Anita Ekberg zanurzona w Fontannie di Trevi zwracała uwagę Mastroianniego.

tłumaczenie pl: Adrianna Gertych

Facebook: facebook.com/lacremaditalia

Teatr-klejnot na szlaku bursztynowym

0

Artykuł został opublikowany w numerze 76 Gazzetty Italia (sierpień-wrzesień 2019)

Na południowo-zachodnim krańcu starówki w Gdańsku dumnie wznosi się Teatr Szekspirowski wzbogacając piękno tego kosmopolitycznego i tysiącletniego miasta, które od wieków było bijącym sercem handlowym Bałtyku i szlaku bursztynowego.

Miasto, które zawsze walczyło o swoją wolność i niezależność i które w XVII wieku było tak awangardowe, że posiadało własny teatr elżbietański pokazujący sztuki Williama Szekspira na krótko po ich premierze w Londynie. Dokładnie na terenie tego dawnego teatru stoi dzisiaj nowy Teatr elżbietański, otworzony we wrześniu 2004 i zaprojektowany przez włoskiego architekta Renato Rizziego, wykładowcę Architektury na Uniwersytecie IUAV w Wenecji. Jurorzy konkursu na nowy teatr, wśród których byli Andrzej Wajda, Arata Isozaki i Gaetano Pesce, postanowili wówczas postawić na najodważniejszy projekt, łączący elżbietańskie ustawienie sceniczne – z możliwością wystawiania spektakli pod gołym niebem i widzami wokół sceny – z modelem włoskim o klasycznej formie prostokątnej i scenie ustawionej przed widownią. Wyjątkowość projektu Rizziego to właśnie pomysł na otwierany dach, który pozwala na autentyczne odtworzenie przestrzeni teatru elżbietańskiego. Dach, który otwiera się niczym ramiona uniesione do góry w geście zwycięstwa, przywołując symboliczny obraz Polski uwalniającej się od zwierzchnictwa sowieckiego: Wałęsa z uniesionymi ramionami na czele Solidarności, ruchu który doprowadził do jednego z największych przełomów politycznych w Europie XX w.

Teatr szekspirowski w Gdańsku sam w sobie jest teatralny, jeszcze zanim na jego deskach zostanie wystawione jakiekolwiek przedstawienie, sam budynek symbolicznie nawiązuje do historii kultury, architektury, a nawet do polityki. Teatr zbudowany jest z czarnej cegły, z żebrową strukturą na zewnątrz, która przywołuje na myśl majestat położonej niedaleko gdańskiej Bazyliki Mariackiej i kanon klasycyzmu grecko-rzymskiego, co sprawia że posiada on niemalże atmosferę sakralną, podkreśloną dodatkowo poprzez harmonię wnętrza i powtarzalność niektórych elementów konstrukcyjnych, co wyraźnie jest podkreśleniem jedności koncepcji.

Piękno, siła, odwaga połączone z funkcjonalnością, w zewnętrznej części teatru, otaczającej salę ze sceną, znajdują się schody, winda, korytarze, urządzenia techniczne i oczywiście podpora dla dachu otwierającego się niczym książka w zaledwie kilka minut. Funkcjonalna jest również główna część sali, dzięki wysuwanym platformom pozwalającym na organizację przestrzeni na różne sposoby zamieniając ją na scenę lub widownię w zależności od potrzeb. Projekt ma trzy piętra o łącznej powierzchni 4 tys. m2 z czego 650 m2 to przestrzeń teatralna, nad którą góruje otwierany dach (2 warstwy 18×12 m2) mierzący 400 m2. Teatr posiada 600 miejsc siedzących plus 1700 m2 przeznaczonych na toalety, biura i bar, jest też możliwość wykorzystania tarasu jako sceny do przedstawień. Uznanie dla teatru, które spokojnie można już określić jako światowe, przyniosło profesorowi Renato Rizziemu długą listę nagród, z których ostatnia to Premio di Architettura di San Luca odebrana z rąk prezydenta Włoch Sergia Mattarellego. W 2017 roku Renato Rizzi otrzymał w Warszawie Nagrodę Gazzetta Italia, która przyznawana jest przez nasz magazyn osobom, które w szczególny sposób przyczyniły się do wzbogacenia relacji między Polską a Włochami.

tłumaczenie pl: Agata Pachucy

Carbonara ze szparagami

0
David Marchiori

Carbonara to jedna z potraw-symboli włoskiej kuchni, a jednocześnie jedna z tych najbardziej niezrozumianych. Wystarczy pomyśleć o różnych jej wariantach regionalnych. Podstawą jest guanciale, pecorino, żółtko i pieprz, czyli składniki używane bardzo często w kuchni rzymskiej. Jednak niekiedy guanciale zastępuje bekon, jajko używane jest wraz z białkiem, a w miejsce pecorino używa się parmezanu.

Otrzymujemy wówczas coś zupełnie innego i odległego od oryginalnej receptury. Tymczasem zasady są proste: guanciale należy podsmażyć, a jajko oraz pecorino stapiają się z potrawą przy wyłączonym ogniu.

Przepis, który razem odkryjemy, nie narusza tradycyjnej receptury, acz wprowadza oryginalną nowinkę: zamiast makaronu użyjemy zielonych szparagów.

SKŁADNIKI dla 4 osób:

  • 600 g zielonych szparagów
  • 8 żółtek
  • 10 łyżek sera pecorino
  • 120 g cienko pokrojonego guanciale
  • pieprz czarny do smaku

PRZYGOTOWANIE:

Na samym początku umyjcie szparagi i pokrójcie je w cieniutkie paseczki. Tak przygotowane “spaghetti ze szparagów” gotujemy przez minutę we wrzącej, nieosolonej wodzie. Bardzo ważne, aby potem natychmiast schłodzić szparagi w lodowatej wodzie, w celu przerwania procesu gotowania i zachowania soczystego koloru i chrupiącej konsystencji.

Po osuszeniu szparagów weźcie plastry guanciale i podsmażcie na teflonowej patelni z niewielką ilością oleju na wolnym ogniu, aby się nie spaliło, ale pozostało chrupiące. Po uzyskaniu tego efektu zdejmujemy guanciale z patelni, wyłączamy ogień, ale zostawiamy pozostały na patelni tłuszcz.

W stalowej miseczce wymieszać żółtka i pecorino, dodać świeżo zmielonego pieprzu do smaku: ta mikstura doprawi nasze danie.

Bierzemy szparagi i obsmażamy je w tłuszczu po guanciale dodając odrobiny nieosolonego wrzątku. Podgrzewamy aż do odparowania całego płynu. Gorące szparagi mieszamy z kremem z jajek i pecorino w stalowej miseczce, z dala od ognia, dodając odrobiny nieosolonego wrzątku dla otrzymania bardziej kremowej konsystencji, nie obniżając przy tym temperatury dania.

Ułożyć naszą carbonarę na talerzu i udekorować wcześniej usmażonym  na chrupko guanciale.

Smacznego!

tłumaczenie pl: Katarzyna Kurkowska

Pinko – włoska familia

0

Artykuł został opublikowany w numerze 77 Gazzetty Italia (październik-listopad 2019)

Rodzina to jest siła, również w pracy zawodowej – przekonuje Pietro Negra, właściciel marki Pinko.

Marka została założona w latach 80. Przez Pietro i jego żonę Cristinę, dla której moda zawsze była pasją. Od samego początku małżeństwo dzieliło się obowiązkami dotyczącymi prowadzenia marki modowej. Cristina odpowiadała za stronę kreatywną, a Pietro zarządzał firmą od strony biznesowej. Dziś, mimo że Pinko przechodzi duże zmiany wewnętrzne, wciąż pozostaje marką rodzinną. W zespole są obecnie córki założycieli – Caterina i Cecilia. Pierwsza z nich jest dyrektorem kreatywnym. To właśnie dzięki niej Pinko zrezygnowało z naturalnych futer i stało się bardziej eko m.in. wspierając projekt „Treedom”, organizacji działającej na rzecz zalesiania terenów na całym świecie. Natomiast druga córka jest odpowiedzialna za komunikację marki. Po raz pierwszy w historii Pietro Negra zdecydował się też na wsparcie w pełni włoskiego i bardzo młodego zespołu. Od kilku miesięcy stroną biznesowa zajmuje się Federico Bonelli, a Emanuele Bianchi wcześniej zatrudniony m.in. w Diesel, Coccinelle oraz Dolce & Gabbana zasilił zespół jako dyrektor marketingu. Caterina Salvador natomiast została dyrektorem ds. produktu, w swoim życiorysie ma współpracę z takimi markami jak Giorgio Armani, Hugo Boss, Calvin Klein, Dolce & Gabbana, Coin. „To dopiero początek większego projektu, który będziemy sukcesywnie wprowadzać w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Wierzymy w siłę młodych pokoleń. Dlatego stworzyliśmy całkowicie nowy zespół, aby wzmocnić i tak już udany model biznesowy”- komentuje zmiany kadrowe Pietro Negra.

Kolekcja na sezon jesień zima 2019/20 jest pierwszą stworzoną przez odświeżony team. Jednak kobieta Pinko pozostała niezmienna – pełna pasji, z uwagą śledząca najnowsze tendencje, ale wybierająca z nich tylko te, które pasują do jej indywidualnego stylu. To z myślą o niej tworzona jest linia Pinko Black łącząca elegancję z rockowym pazurem. Na ubraniach można znaleźć bardzo dużo połyskujących detali, bo przecież kobieta Pinko nie może pozostawać obojętna. Tą kolekcją marka wraca do swoich korzeni, czyli lat 80. Znajdziemy więc bufiaste rękawy, mini spódniczki, t-shirty z nadrukami i głębokie dekolty. Ponadto wyjątkową mieszankę kolorów, materiałów, wzorów i faktur. Dzięki temu w zależności od pory dnia okazji i nastroju kobieta może się za każdym razem zmienić nie do poznania. Twarzą marki została więc charyzmatyczna Madison Headrick – światowa top modelka, która ucieleśnia nowoczesne piękno i potrafi zmieniać się niczym kameleon. W swoich kampaniach Pinko zawsze stawia na wyjątkowe twarze i modelki światowego formatu. Wśród nich znalazły się m.in.: Naomi Campbell, Eva Herzigova czy Sara Sampaio. „Dzisiaj o rozwoju firmy trzeba myśleć w sposób globalny. Najważniejsza jest elastyczność, umiejętność przewidywania różnych scenariuszy i łatwość dostosowywania do nowych zasad gry. To staramy się robić każdego dnia” – mówi Pietro Negra. „W firmie każdy z nas ma własną przestrzeń do działania dzięki temu świetnie się uzupełniamy, co jest dowodem na to, że rodzinna firma może mieć siłę zaistnieć na światowym rynku mody” – dodaje.

Strona www: www.pinko.com
Facebook: www.facebook.com/PINKO.official

Mój miesiąc w Polsce

0

Dopiero zaczął się pierwszy poranek z mojego miesiąca w Polsce a zdaje mi się, że minęło już kilka dni. Ledwo zdążyłam przyjechać a już zostałam wciągnięta w polskie szaleństwo, począwszy od towarzyszenia mojemu tacie w spotkaniu biznesowym w ambasadzie, a skończywszy na wiadomości, że następnego dnia zacznie się mój pierwszy kurs języka polskiego. 

Idąc do szkoły IKO Nowym Światem, tak jakbym widziała go po raz pierwszy zachwyciłam się poczuciem porządku i elegancji dziewiętnastowiecznych budynków odnowionych między 1950 a 1960 rokiem. Czuję, że coś ciągnie mnie za rękaw kurtki, tata każe mi skręcić w boczną ulicę i wtem krajobraz zmienia się całkowicie, jakbym znalazła się w innej części miasta. W miejscu bieli budynków przy głównej ulicy pojawia się przygaszona żółć bloków zbudowanych w czasach komunizmu. Dotarliśmy na miejsce. Wchodzę do sali i zauważam, że jestem najmłodsza z grupy, na lekcji jest jeszcze nauczycielka angielskiego, która ma męża Polaka, i która po latach spędzonych w Warszawie postanowiła nauczyć się języka, aby zdobyć obywatelstwo polskie; nigeryjska zakonnica, która życie poświęciła dla zakonu na obrzeżach miasta; programator gier komputerowych, młody Japończyk poszukujący pracy i inspiracji; arabski trener personalny, który niedawno się tu przeprowadził oraz kanadyjski profesor ekonomii. Ta sytuacja wydała mi się początkiem żartu, i tym właśnie się stała. 

Już pierwszego dnia musieliśmy spróbować mówić po polsku, jako że podobno jest to najlepszy sposób, aby naprawdę się nauczyć tego języka. Dzięki temu, lekcja po lekcji, zaczęło się tworzyć między nami poczucie solidarności w pomaganiu sobie podczas tej przygody. To było niesamowite, widzieć jak wszyscy ci ludzie, tak skrajnie różni, mieli odwagę podjąć się nauki tego dosyć trudnego języka, akceptując wiele jego dziwaczności, i jak każdy z nich osiąga postawiony sobie cel. Ważnymi postaciami były nasze dwie nauczycielki o dwóch różnych podejściach – jedna skupiała się bardziej na gramatyce, druga na mówieniu – które sprawiły, że po trzech tygodniach nauki potrafiliśmy już tworzyć i rozumieć krótkie dialogi niezbędne w codziennym życiu, używając jednego z najtrudniejszych języków na świecie.

Jednak mój pobyt w Polsce nie skupiał się tylko na kursie językowym. Miałam możliwość zwiedzenia tego kraju, odwiedzając miejsca, w których już byłam i odkrywając nowe. Szczególną charakterystyką Polski jest skrajna różnorodność energii, które można wyczuć w danych miastach, co może wynikać również z rozstawienia geograficznego między nimi. Podróżowałam głównie pociągiem i to, co przykuło moją uwagę to rozległość krajobrazu. Z okien pociągu widać przede wszystkim ogromne lasy lub bezgraniczne łąki o różnych odcieniach zieleni, które nie dają żadnych wskazówek na to jak wyglądać będzie miasto, do którego się jedzie. Obserwowanie tych krajobrazów jest absolutnie relaksujące i magnetyczne, co straciliśmy poniekąd we Włoszech, ponieważ natura jest teraz tylko tłem, straciła rolę głównej bohaterki na rzecz fabryk. 

Pierwszym przystankiem jest Kraków, miasto z dostojną architekturą i budynkami, które wprawiają w relaksujący nastrój, sprawiając wrażenie, że czas płynie wolniej. Tu wyróżniają się twarze studentów i turystów, którzy spacerują po brukowanych ulicach, mijają główny plac i podążają za murami zamku. Średniowieczna architektura, składająca się głównie z budynków z cegły, to sceneria, w której miesza się energia młodych studentów z niezatartą obecnością przeszłości naznaczonej szczególnie drugą wojną światową. Za Wisłą, która przecina Kraków, znajduje się Fabryka Schindlera, a 70 kilometrów za miastem jest obóz koncentracyjny Auschwitz Birkenau, najbardziej tragiczny i znaczący symbol zagłady Żydów. Da się tu zauważyć dwie rzeczywistości, które opowiadają historie bolesne, acz różne: jedna jest o nadziei, mówi o miejscu, z którego zdołało uwolnić się wielu ludzi, pomimo zagrożenia i niebezpieczeństwa. Druga ukazuje najczarniejszy punkt historii świata. Miejsce jest znane każdemu, przez co wydaje nam się, że jesteśmy gotowi je odwiedzić, wyobrażając sobie jakie emocje może w nas wzbudzić. Jednak jak tylko znajdziemy się w tym miejscu, czujemy, że chyba nigdy nie będziemy w stanie całkowicie pojąć dramatu tych ludzi, którzy się w nim znaleźli.

Po Krakowie przyszedł czas na Gdańsk, czyli całkowite przeciwieństwo, zarówno pod względem geograficznym, jak i kulturowym. Jeśli Kraków jest tłem, to Gdańsk jest głównym bohaterem i tak jak we wszystkich nadmorskich miastach wyczuwalne jest poczucie niezależności i wolności, które odróżniają Gdańsk od pozostałych polskich miast, które odwiedziłam. Razem z majestatycznością głównej ulicy wyróżnia się siła budynków z czerwonej cegły, wśród których Bazylika Mariacka Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, największy kościół z cegły na świecie, oraz Gdański Teatr Szekspirowski projektu architekta Renato Rizzi’ego, otwarty w 2014 roku. Jako że jest to miasto składające się z małych kanałów, nie mogło zabraknąć przedstawienia w wykonaniu mojego taty, który wpadł na pomysł wiosłowania w prawdziwej weneckiej gondoli na Motławie. 

Pod koniec mojego miesiąca w Polsce byłam na festiwalu muzycznym Orange Music Festival (*Orange Warsaw Festival), na który przybywają zarówno młode osoby, jak i rodziny z dziećmi. Było to fantastyczne doświadczenie, które odbywa się na torze wyścigów konnych w Warszawie, gdzie jest kilka scen, na których występują różni artyści z całego świata, otoczonych food-truckami i grami, wszystko idealnie zaplanowane i zorganizowane, tak aby zadowolić zróżnicowaną publikę. Clou wieczoru był występ eklektycznej Miley Cyrus, od dziecka mojej ulubionej wokalistki. 

Ostatniego dnia przed odjazdem spacerowałam ulicami Warszawy i natknąwszy się na typowy bar mleczny przypomniały mi się uczucia towarzyszące mi podczas moich pierwszych wizyt w Polsce. Nie rozumiałam, co tak bardzo w tym miejscu przyciągnęło mojego tatę. Wydawało mi się przestrzenią ciemną, ogołoconą, surową, rygorystyczną, złożoną z tradycji, które wydawały mi się odległe od tego, do czego byłam przyzwyczajona. Lecz z czasem wiele się nauczyłam o tym kraju i zauważyłam jak się zmienia i stara się znaleźć to, czego mu brak, poznając i przyjmując nowe kultury i języki. Polska ma solidne korzenie, które w przeszłości zostały uciemiężone i ukryte, i po fizjologicznym procesie niezbędnym do ich rozkwitu, dziś może dążyć do splecenia ich z innymi, aby stać się silniejszą, bardziej otwartą i bogatszą. Wśród Polaków poznałam wiele osób, które poszukują jakości, piękna i perfekcji, kierując się przy tym strategią i energią. 

Jako młoda Włoszka do tej pory widziałam Polskę jako kraj pełen możliwości na przyszłość, zarówno w turystyce, jak i w świecie pracy, i jestem ciekawa jak bardzo będzie zmieniona, kiedy odwiedzę ją po raz kolejny. 

Różne twarze Sardynii

0

Artykuł został opublikowany w numerze 76 Gazzetty Italia (sierpień-wrzesień 2019)

Czas jakby zatrzymał się na bezdrożach, pośród pofałdowanych ziem, spadzistych wybrzeży, dolin i wzgórz, między serpentynami zakurzonych dróg. Prowadzą one raz wśród bujnej roślinności, kwiatów o wyraźnych barwach, a chwilę później przez suchą, popękaną ziemię porośniętą kępkami spragnionej deszczu flory. Jedna z tych dróg biegnie przez park krajobrazowy do latarni na Capo Caccia, skąd chętnych zaprowadzi po schodach, stromym zboczem aż do grot Neptuna; inna do małej wioski, z której pamięta się jedynie aromat kawy i upał, który nadawał wszystkiemu – drogom, ludziom i budynkom – piaskowej barwy i stanowił nierozerwalny, konieczny element jej istnienia; a jeszcze inna odkryje przed oczami podróżnych lazur wody przy jednej z najpiękniejszych plaż północy – la Pelosa – gdzie w ciągłej gotowości, na niewielkiej wysepce wciąż trwa samotna, średniowieczna wieża ostrzegawcza, Torre della Pelosa.

O tym, że Sardynia skrywa tajemnicę większą niż można podświadomie odczuć, przypominają nuragi – kamienne budowle, często w formie ściętego stożka, wznoszone bez użycia zaprawy prawdopodobnie przez starożytną cywilizacje nuragijską. Na terenie Sardynii budowli tych znajduje się około siedmiu tysięcy, najstarsze datowane na ok. II wiek p.n.e. Przywodzą one na myśl, owiane równie tajemnicza aurą, apulijskie trulli. Sardynia to Włochy poza Włochami, wyspa, gdzie odkrywa się Italię inaczej, w pełni rozumiejąc i akceptując autonomię tego regionu; regionu starożytnych budowli, kamiennych twierdz, owiec i portów.

BOSA

Fotografie miasteczka, wykonane z pobliskiej drogi, które oglądałam jeszcze przed podróżą, przywodziły na myśl kolorowe domostwa weneckiego Burano. Barwne case w Bosie wzniesione zostały na stromych zboczach wzgórza, na których rozciąga się starówka miasteczka, otoczona bujną zielenią lasów i gajów oliwnych, w przeciwieństwie do tej weneckiej, otoczonej turkusem laguny.

Bosa, umiejscowiona tuż przy żeglownej rzece Temo, w pierwszej chwili, gdy zapuszczamy się w gąszcz dusznych ulic, sprawia wrażenie wyjątkowo niedostępnej twierdzy, a mieszkańcy – o rysach twarzy niezwykle wyraźnych, głęboko zapadających w pamięć –  zatroskani, nieobecni. Kierujemy swoje kroki ku kamiennym schodom prowadzącym na szczyt wzgórza, do zamku Serravalle, wzniesionego przez rodzinę Malaspina w XIII wieku. Dopiero wówczas, w miarę pokonywania kolejnych stopni, miasto jaśnieje, nabiera barw, jakby dopiero co dostrzegło naszą obecność. Masywne, kamienne ściany zamku przypominają wiekowego starca pilnującego swych włości, a z jego rozciągniętych ramion – kamiennych murów – można dostrzec okoliczne wzniesienia pokryte drzewami oliwnymi, rzekę biegnącą ku morzu, wybrzeże i położoną przy nim, skąpaną w słońcu – Bosa Marina. Schodząc krętymi, wyłożonymi kocimi łbami dróżkami prowadzącymi od zamku z powrotem ku dolinie, Bosa ukazuje nam nieśmiało swe kolory, ujawnia swój wdzięk, a promienie słońca delikatnie muskają barwne fasady domów. Szare i smutne miasto, które tamtego słonecznego dnia przywitało nas po przyjeździe, wydawało się być już tylko dziwną iluzją. Bosa nabrała żywych odcieni, pastelowe kwiaty o długich, zielonych łodygach kołyszą się na ciepłym wietrze, zwisając ku nam z balkonów i przymocowanych do ścian doniczek. Zupełnie jakby miasto otworzyło się przed nami w momencie, gdy zdecydowaliśmy się przekroczyć bramę zamku.

ALGHERO

Przed godziną ósmą rano ulice starówki są zupełnie puste, podobnie jak prowadząca do portu Bastioni Marco Polo. Tam, pastelowe, piaskowe i zabielane fasady domów zwrócone są ku spokojnej tafli morza jak stęsknione ukochane za wyczekiwanym żeglarzem. Stopniowo, Lungomare Dante zaczyna się zapełniać. Każdego ranka można spotkać tego samego pana z pieskiem, dziadka z wnukiem w nosidełku, dbające o sylwetkę panie i ich instruktorkę. Tylko co jakiś czas zatrzyma się ktoś, aby uwiecznić na fotografii zaparkowany przy chodniku oryginalny motocykl na niemieckich rejestracjach.

Na terenie miasta wciąż zachowało się w całkiem dobrym stanie osiem wież obronnych, z których niegdyś wypatrywano najeźdźców. Przy jednej z nich, Torre di Sulis, co wieczór przygrywa ten sam młodzieniec, a jego muzyczny repertuar opowiada historię miasta. Śpiewa po hiszpańsku, włosku, w dialekcie, a ostatecznie wyciąga dłoń także ku zagranicznym turystom i śpiewa dla nich w uniwersalnym języku angielskim.

W Alghero ulica to jednocześnie via i carrer, a dwoista natura miasta i zawiłe karty jej historii widoczne na każdym kroku, zachęcają do zgłębienia jej przeszłych losów. A pamiętają o nich z pewnością średniowieczne fortyfikacje, aż żal, że nie mogą przemówić i opowiedzieć o czasach, gdy Sardynia należała do Królestwa Aragonii; o czasach, kiedy to mieszkańcy miasta zostali wysiedleni, a na ich miejsce sprowadzono osadników z Katalonii. Po dziś dzień usłyszeć można z ust rezydentów język kataloński, obok lokalnych potraw bez trudu odnajdziemy paellę, a herb i flagę miasta zdobią dwie barwy: żółty i czerwony.

Zbudowana w kamieniu starówka Alghero to ciche zaułki mieszkalne, które w mgnieniu oka zmieniają się w gwarne piazze, pełne rozmaitych botteghe, restauracji, sklepików pachnących cukrem i owocami oraz jubilerów, szczycących się głównie jednym typem wyrobów – z czerwonego korala. O zmierzchu Piazza Civica jaśnieje subtelnym światłem zawieszonych nad naszymi głowami latarenek, nadających starówce uroczego klimatu. Podążając dalej Forte della Maddalenetta dotrzemy do portu, a tam zapach morskiej bryzy i lokalnych potraw zaprowadzi nas do stołu. Prawie każdy posiłek rozpoczyna się od schrupania papieru nutowego: pane carasau (nazywany także carta da musica ze względu na przyjemny hałas chrupania jaki towarzyszy jego spożywaniu) to tradycyjny, bardzo cieniutki placuszek chlebowy serwowany często w formie przystawki. Smakuje doskonale w akompaniamencie oliwy z oliwek i oczywiście lokalnego sera pecorino, którego masowe wyroby dostępne na każdym kroku nie dziwią wcale, gdy podczas podróży przez wyspę zauważymy liczne, pasące się na polach stada owiec. Alghero, jakże smaczne i piękne miasto o niezwykłej historii!

„Il mafioso” Alberta Lattuady: Sycylia, mafia i dobre kino

0

Odcinek 2. z cyklu „Dopóki jest kino jest nadzieja”

W tym odcinku Diana Dąbrowska opowiada o niedocenianej twórczości Alberta Lattuady, kinie sycylijskim, tematyce mafijnej, o tym, jak filmy są nierozerwalnie złączone z sytuacją kulturowo-społeczno-polityczną panującą w czasie ich powstawania oraz wszechstronnym dorobku artystycznym Alberta Sordiego.

Odcinek 1: 100. rocznica urodzin Alberto Sordiego

Odcinek 3: Marco Bellocchio i film „Zdrajca”