Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155
kcrispy-baner-1068x155

Strona główna Blog Strona 75

Gdzie praca, gdzie serce, gdzie dom?

Artykuł został opublikowany w numerze 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Z samolotu wysiada młoda kobieta. Ma na sobie zielony płaszcz kupiony miesiąc temu na wyprzedaży w jednym ze sklepów, kilka przecznic od Ponte Vecchio. Myślała, że będzie idealny na polską pogodę, ale teraz, gdy schodzi po metalowych schodach na płytę lotniska, jest jej niezwykle zimno. Na dodatek wieje silny wiatr, a niebo całkowicie zakrywają ciemne chmury, jakby zaraz miało lunąć. Niedługo potem, przy odbiorze bagażu, kobieta rozgląda się dookoła i widzi tylko szarość – szare ściany i wiszące na nich szare plakaty, szarych ludzi w szarych ubraniach i z szarymi twarzami. Odczuwa nagle silną chęć powrotu do swojej ukochanej, kolorowej, radosnej Florencji, do swoich krętych uliczek, do uśmiechniętych nieznajomych prowadzących żywiołowe rozmowy. Kręci jednak głową. Musi dać temu miejscu szansę, wytrzymać chociaż miesiąc. Nie wolno się przecież od razu poddawać. Chwyta za rączkę swojej walizki i z głową uniesioną wysoko brnie przez tłum, zmierzając do wyjścia.

Dwadzieścia lat później na miejscu kobiety staje trzydziestoletni mężczyzna. Palcami przeczesuje swoje kręcone, czarne włosy i unosi zagubiony wzrok na znaki dookoła niego. Nie za dobrze posługuje się angielskim, polskiego nie zna w ogóle, tym bardziej przerażają go głosy ludzi dookoła, którzy nie tyle mówią, co szeleszczą. Musi być naprawdę szalony, skoro odważył się przyjechać do kraju, o którym nic nie wie, bez znajomości języka, tylko dlatego, że usłyszał słowa „Nie bój się”. Teraz boi się aż za bardzo i powoli zaczyna żałować swojej decyzji. Co prawda nie jest tu tak źle, jak to sobie wyobrażał. Otaczające go osoby wydają się pogodne, część z nich co jakiś czas wybucha śmiechem, wszystko ma jakieś barwy, może niezbyt intensywne, ale jednak. Mężczyzna wzdycha. Odbiera swój bagaż i opuszcza lotnisko. Przed wejściem widzi Ją. Na jego twarzy od razu pojawia się uśmiech, a potem podbiega i chwyta ją mocno w ramiona. Tak, zdecydowanie nie będzie tak źle.

Kolejne dwadzieścia lat później pojawia się dwójka ludzi – młoda para. Dwa miesiące temu wzięli ślub, teraz, postanowili zamieszkać w ojczyźnie dziewczyny. Na jej twarzy rozkwita szeroki uśmiech. Zauważa panią obok w jaskraworóżowej kurtce i białej czapce z cekinami. Nieznajoma prezentuje się niezwykle ciekawie. Dziewczyna trąca łokciem swojego męża, aby też spojrzał w kierunku kobiety, ale on jest zbyt przytłoczony, aby zareagować. Czuje, że znalazł się w innej krainie, która choć tętni życiem tak samo, jak Włochy, robi to w zupełnie innym rytmie, który go ogłusza. Tyle osób, tyle kolorów, zamieszanie – to nie z tym miał się spotkać, nie o takiej Polsce mówił mu tata. Jego żona woła coś do niego, a potem ciągnie za rękaw i zanim chłopak zdąży zdać sobie sprawę z tego, co się dzieje, idą już w stronę rodziców dziewczyny. Boże, miej mnie w opiece, myśli, obdarowując nową teściową sztucznie słodkim uśmiechem. 

Wszyscy oni i wielu innych, którzy tak samo trafili do Polski, spotkali się podczas trzech listopadowych wieczorów przy okrągłych stołach w sali Instytutu Kultury Włoskiej w Warszawie. Część z nich się znała, inni widzieli po raz pierwszy w życiu. Każdy z nich znalazł się tam jednak po to, by móc podzielić się swoją historią z tymi, którzy chcieli jej wysłuchać. 

Pomysłodawczynią i koordynatorką projektu „Immigrazione Italiana in Polonia: per amore o per forza” jest pani Angela Ottone, prezeska Fundacji Bottega Italiana. Projekt objęty patronatem i sfinansowany przez włoskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych jest realizowany we współpracy z Com.It.Es Polonia, Włoskim Instytutem Kultury oraz z Gazzetta Italia i jej dyrektorem Sebastiano Giorgi. W projekcie wzięli udział uczniowie z kilku renomowanych warszawskich liceów, w których nauczany jest język włoski. Głównym celem projektu było rozpoznanie, jakimi pobudkami kierowali się Włosi, którzy zdecydowali się na emigrację do Polski w trzech różnych okresach od połowy XX w. aż do dziś: 

1968-1989 – Po drugiej stronie muru
1990-2004 – W stronę integracji europejskiej
2005- 2018 – Nowa granica Europy między mitem a rzeczywistością

W projekcie wzięło udział około 40 uczniów oraz około 80 Włochów w różnym wieku i z różnych regionów Italii. W trakcie 3 spotkań młodzież przeprowadziła wywiady z Włochami na podstawie wcześniej przygotowanych przez siebie pytań. Podczas każdego meetingu Włosi opowiedzieli o swoim życiu, pracy, rodzinie, powodach opuszczenia własnego kraju czy napotkanych trudnościach językowych.

Konfrontacje pomiędzy kulturami zawsze nas fascynowały. Uwielbialiśmy obserwować, na jakich płaszczyznach się one pokrywają, na jakich zderzają, a na jakich nawet nie czują swojej obecności. Doświadczenie projektu Emigrazione Italiana in Polonia: per amore o per forza wywoływało o wiele silniejsze salwy fascynacji, gdyż pozwalało na zderzenie się kultury włoskiej, poprzeplatanej delikatnymi pasmami polskości, z tą naszą. Zastanawialiśmy się, jak wygląda polska kultura, na którą patrzy się przez pryzmat włoskich dni dzieciństwa, tak licznych doświadczeń i wspomnień. Jak wygląda polska noc, kiedy w głowie nadal kołacze się wspomnienie tylu gwiazd wśród słodkich nocy upalnego, włoskiego lata. Ale też, jak niezgodny z rzeczywistością obraz Włoch mają w głowie Polacy, gdy o nich myślą. Jakie to uczucie, gdy słysząc opowieści o ciepłym słońcu, jedyne co przychodzi na myśl to szereg momentów, zapachów i wspomnień? 

Podczas rozmów dotyczących życia prywatnego, pracy czy też języka, między setkami anegdot i żartów, powstało ciche pytanie, które niektórzy z nas postanowili zadać. Kim jesteście? Włochami czy Polakami?

Na odpowiedź składa się jednak seria historii, milion różnych doświadczeń, które i tak nigdy nie były jednoznaczne. Bo czy można mówić o miejscu tak innym od tego, które znało się wcześniej, jak o domu? 

Jedna z Włoszek, która przyjechała do Polski w latach 70. wspomina swoje pierwsze tygodnie w Warszawie. Należy pamiętać, że Polska była wtedy państwem komunistycznym noszącym nazwę Polska Rzeczpospolita Ludowa i będącym pod wpływem ZSRR. Wiązało się to z małą dostępnością produktów w sklepach i długimi kolejkami nawet po jedzenie. Dla nowo przybyłej było to coś zupełnie nieznanego, toteż gdy codziennie przychodziła po chleb o godzinie dziewiątej, słyszała tylko dwa słowa: „Nie ma”. Dopiero po pewnym czasie wyjaśniono jej, że aby dostać chleb, należy przyjść po niego z samego rana. Czy taka Polska mogła równać się z odległymi Włochami, w których nie brakowało absolutnie niczego?

Język także stanowił barierę, ale jak się okazało, do pokonania. Pewna Włoszka opowiada o tym, jak poznała swojego męża. On był Polakiem nie mówiącym po włosku, ona Włoszką nie mówiącą po polsku. Nie potrafili również porozumieć się po angielsku, toteż pozostał im język francuski, którego mężczyzna uczył się od lat. Mimo problemów z porozumiewaniem się, oboje zakochali się w sobie tak mocno, że zdecydowali się spędzić ze sobą resztę życia. Mężczyzna, nie umiejąc rozmawiać po włosku, zdecydował się zaryzykować i oświadczył się po francusku. Włoszka na szczęście domyśliła się, co jej ukochany próbuje przekazać i zgodziła się. Gdy jednak opowiadała o wszystkim mamie, ta zapytała córkę, czy aby na pewno dobrze zrozumiała pytanie. Wygląda na to, że tak, ponieważ jakiś czas później byli już małżeństwem. 

Cała sala wypełniona była salwami śmiechu i podekscytowania, gdy kontynuowaliśmy rozmowy o języku polskim. Zapytani o słowa, które go opisują, powtarzało się jedno: tragedia. Najbardziej zaskakujące były pierwsze polskie słowa, jakich Włosi się nauczyli: skarbonka, truskawka czy idziemy do baru na piwo?

Nie brakowało też zabawnych historii. W trakcie pierwszych miesięcy pobytu w Polsce jeden z Włochów odwiedził Warszawę. Nie posługiwał się jednak zbyt dobrze językiem polskim. Będąc w restauracji poprosił o kotleta, ziemniaczki i buziaczki, zamiast „buraczki”. Kelnerka zarumieniła się mocno i zachichotała z zakłopotania. 

Wraz ze zmianami politycznymi w Polce po 1989r., a potem wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej w 2004r. różnice gospodarcze zanikały, aż przestały całkowicie istnieć, a przez rozpowszechnienie nauki języka angielskiego także bariera językowa przestała mieć większe znaczenie. Tym samym ostatnią przeszkodą stojącą na drodze do stania się Polakami była mentalność. Nie ma wątpliwości, że polskie obyczaje, zachowania i styl bycia różnią się zdecydowanie od tych włoskich. Gdy spytani o atmosferę w pracy, prawie wszyscy Włosi, bez względu na rok imigracji, odpowiedzieli to samo- w Polsce relacje są sformalizowane. Nie chodzi tylko o zwracanie się do siebie per Pan/Pani, ale o zwykły tryb pracy. Każdy wydaje się zajmować wyłącznie swoimi obowiązkami, liczy się wykonanie zadania, nie ma czasu na zawieranie przyjaźni. „Brakuje mi zwykłej pogawędki przy kawie podczas przerwy”– mówi jedna z Włoszek. Wygląda na to, że brak lekkiego chaosu doskwiera przybyłym. Co więcej, różni się także pogląd na samą wartość pracy, co doskonale przejawia się w branży gastronomicznej. „Praca z Polakami w kuchni bywa naprawdę trudna. Dla nas przygotowywanie pizzy czy makaronu jest pasją, dla nich natomiast to jak fabryka. Ważne jest po prostu wytworzenie kolejnego produktu.” –   komentuje włoski kucharz. Inny z Włochów, redaktor Gazzetta Italia, dodaje: „W Polsce wszystko jest dopracowane do najmniejszego szczegółu.[…]Polak ma tendencję do bycia biernym. Pracuje dobrze, więcej niż Włoch, ale jest bierny. Ja w redakcji potrzebuję osób z pomysłami, a więc bardziej aktywnych.” Tych różnic wynikających z „charakterów narodowych” nie można więc zignorować. Są one powszechne niezależnie od miejsca pracy, bardzo widoczne i prawdopodobnie nigdy nie znikną.

Ale nawet one nie wpłynęły na ostateczne wnioski, które wyciągnęli ze swoich opowieści sami Włosi. Rozmawiając ciągle o różnicach między jednymi a drugimi, o tym, co ich zaskoczyło w Polsce i czego najbardziej im tu brakuje, zaraz po tym, jak wzdychali tęsknie za włoskim słońcem i tradycyjnym jedzeniem, na ich twarzach pojawiał się lekki uśmiech i oznajmiali, że chociaż zawsze będą czuć się włoscy, są małe rzeczy, które przypominają im o tym, jak zintegrowani są z Polską. Czytanie tylko polskiej prasy, smak polskiego chleba, czy polskiej kiszonki – to wszystko sprawia, że będąc we Włoszech, tęsknią za Polską. Jeden z nich podsumował pytanie o przynależność krótką historią. Pewnego razu wracał samochodem z Włoch do Polski. Po kilkugodzinnej jeździe przekroczył w końcu polską granicę i niedługo potem zobaczył tabliczkę z nazwą miasta „Zgorzelec”. Ah, pomyślał, nareszcie w domu.

Nie chcieliśmy, aby ten wieczór się kończył. Nie chcieliśmy opuścić tej bańki szczęścia, bańki poznawania nowych, inspirujących ludzi, z którymi rozmowa nie była jedynie szansą na wymienienie paru zdań w innym języku od ojczystego, ale była przede wszystkim fascynującą wymianą innych punktów widzenia, sposobem na dostrzeżenie oczywistych rzeczy w całkowicie innym świetle. Gdy wstaliśmy od stołów po rozmowach i już myśleliśmy, że wieczór się kończy i wszystko, co najlepsze za nami, dostaliśmy jeszcze jedną szansę na zatopienie się w historiach innych ludzi. Włosi pokazywali nam przedmioty, które przywieźli ze sobą do Polski. To sprawiło, że wszystkie te słowa, cały ten melodyjny język, który wcześniej płynął w powietrzu, teraz stał się materialny, zmienił się w rzeczywistość. Z zapartym tchem wpatrywaliśmy się w te przedmioty, w te korzenie, które wyrwane ze swojej rodzimej gleby, teraz kwitły na nowo starannie pielęgnowane w promieniach słońca smakującego przyszłością. Zeszyt z rysunkami miejsc, które sprawiły, że serce szybciej zadrgało. Płyty z muzyką nasączoną wspomnieniami, książki kucharskie, pozwalające na wybudowanie domu na kubkach smakowych. Powieści ze stronicami, niosącymi ze sobą oddechy włoskiego słońca. Byliśmy wdzięczni. Byliśmy wdzięczni, że ci wspaniali ludzie wpuścili nas do swojego prywatnego świata wspomnień i doświadczeń, pozwolili posmakować ich niepowtarzalnej przeszłości. Ukazali nam nas samych z innej perspektywy i uświadomili nam, że poznawanie odmiennych kultur, a przede wszystkim poznawanie innych ludzi, to jedna z najbardziej fascynujących rzeczy na tym świecie.

Te wszystkie opowieści pokazały nam, że aby zrozumieć inne narody, należy zapomnieć  o wszelkich stereotypach i skupić się na empatii wobec migrantów i ich historii. Najważniejszym jest to, że jako Polacy i jako Włosi tworzymy jedną solidarną wspólnotę. Jeśli tylko posiadamy wystarczająco odwagi i wiary we własną siłę, wszędzie odnajdziemy swój dom. W końcu tutto il mondo è Paese. 

Patrizia Pepe: marka z wizją

0

Artykuł został opublikowany w numerze 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Patrizia Pepe to historia włoskiej miłości do mody i jej wizji. Początki marki sięgają 1993 roku, wtedy to  Patrizia Bambi wraz z mężem Claudio Orrea, po wielu latach pracy dla rodzimych firm modowych, zdecydowali się na założenie własnego brand’u. Obecnie Patrizia Bambi pełni funkcję dyrektor kreatywnej, natomiast Claudio jest prezesem marki. 

Charakter marki definiuje już jej nazwa. Jej pierwszy człon pochodzi od imienia jej założycielki, natomiast słowo „pepe” w języku włoskim oznacza pieprz. Wyraz ten świetnie oddaje styl brand’u, który jest połączeniem uwodzicielskiego glam-rock’a z nutką ironii i dystansu do siebie i otaczającej nas rzeczywistości. Moją inspiracją jest kobiecy świat. Kobiety i ich pełne życia dusze, zbudowane z tysięcy odcieni, talentów i pasji, ich wewnętrzne piękno, ich siła, pewność siebie i pragnienie wolności – mówi Bambi.

Znakiem rozpoznawczym Patrizia Pepe są wypracowane kroje, dzięki którym ubrania idealnie dopasowują się do sylwetki. Marka od zawsze zwracała uwagę na jakość tkanin, wśród których znajdziemy zarówno te klasyczne jak i innowacyjne. Potwierdzeniem tego jest również aktualna kolekcja na sezon wiosna-lato 2020. Została ona stworzona z myślą o kobiecie, która jest nonszalancka, swój wakacyjny dzień spędza na plaży w Santa Barbara, a wieczorem spotyka się z przyjaciółmi w klubie w Los Angeles.  

Didi Grass, Light Hibiscus czy Orange Spray to główne kolory tej kolekcji, zatytułowanej #PATRIZIAPEPEMIRAGE. Nawiązują one do motywu zachodzącego słońca w Kalifornii. Patrizia Pepe na sezon wiosna-lato 2020 proponuje sukienki z rozcięciami na guziki, spodnie od garnituru charakteryzujące się płynną linią i dżinsowe ubrania inspirowane odzieżą roboczą. Natomiast idealnym wyborem na uroczyste przyjęcia będą błyszczące sukienki z cekinowymi haftami, które nosimy w połączeniu z bikerami. W najnowszej kolekcji znajdziemy również stroje safari, zmysłowe kroje wykończone frędzlami i ciekawe nadruki wykonane na lnianych tkaninach, czyli wszystko, co miłośniczki stylu boho kochają najbardziej.

Markę od zawsze wyróżniało przywiązanie do detalu i przyciągające uwagę wyraziste akcesoria. Również w tym sezonie mamy nową odsłonę, kultowej już torby Sleepy Fly, tym razem została ona ozdobiona ręcznie wykonaną koronką lub kamieniami, pojawia się też w wersji z nappy. W tej kolekcji znajdziemy również obuwie wykonane z rafii, sandałki z frędzlami czy ich bardziej elegantszą wersję ozdobioną kryształami kaboszonu.

Patrizia Pepe, pomimo że jest już na rynku ponad 25 lat, to wciąż stara się podążać za najnowszymi trendami, pamiętając przy tym o swojej historii i kobietach, dla których tworzone są jej ubrania. W 2019 roku marka zapoczątkowała projekt #patriziapepe99. W ramach tej koncepcji, co jakiś czas wypuszczany jest jeden produkt w limitowanej serii, który inspirowany jest konkretną liczbą oraz osobą czy historią. Wśród kolaboracji przy tej wyjątkowej serii znalazła się m.in. współpraca ze słynną modową influencerką  Evangelie Smyrniotaki (@styleheroine) czy aktorką i modelką Larsen Thompson.

Warto zaznaczyć, że w ramach walentynkowej edycji marka stworzyła bluzę z kapturem „Love Hoodie”, została ona zainspirowana wyjątkowym momentem w latach 80-tych, który  stał się początkiem historii miłosnej założycieli tego włoskiego brand’u. Podobno po wspólnym wyjściu do kina Patrizia podarowała Claudio czerwoną bluzę, która nawiązywała do stylu głównej bohaterki filmu. W czasach, gdy użycie dżerseju do produkcji swetrów nie było jeszcze tak powszechne jak dzisiaj, Patrizia i Claudio postanowili opracować model, który zainspirował ich do zaprezentowania własnego pomysłu na modę, a ten przełożył się na założenie ich własnej marki.

Zamiłowanie do sztuki Patrizi Bambi, znajduje swoje odzwierciedlenie nie tylko w jej kolekcjach, ale również w kampaniach marki, które tworzone są we współpracy z ciekawymi artystami. Za każdym projektem #patriziapepe99 stoi seria krótkich filmów będących bardziej artystycznym konceptem niż zwykłą reklamą onlinową. 

#PatriziaPepeCrew, to jeden z najnowszych pomysłów marki, jest to zupełnie nowy ruch, który ma na celu stworzenie kobiecego kolektywu. Jego założeniem jest promowanie i zachęcanie kobiet do wolności wypowiedzi poprzez muzykę, sztukę, sport i wszelkie inne dziedziny, w ramach których mogą one wyrażać swoją wyjątkową naturę. Pierwszą grupą są młode dziewczyn jeżdżące na deskorolce i historia ich pasji do tego typowo męskiego sportu, która została pokazana w serii krótkich filmików. Opowiedziały one o wyzwaniach jakie przed nimi stanęły oraz o doświadczeniu, które zgromadziły na swojej dotychczasowej drodze, celebrując przy tym swoją wielką pasję oraz odważny, swobodny styl i  niekonwencjonalną osobowość.

Tego typu inicjatywy podkreślają wyjątkowość tej włoskiej marki, za którą stoi nie tylko świetna jakość jej produktów, ale również spójna wizja, która znajduje swoje odzwierciedlenie w jej projektach, jak również podejmowanych inicjatywach z zakresu tak ważnego obecnie CSR’u.

Strona www: www.patriziapepe.com

It.aldico

0

It.aldico to kameralna szkoła języka włoskiego prowadzona przez doświadczoną lektorkę, wykładowcę UW i tłumaczkę języka włoskiego.

Program zajęć układany jest dla konkretnej grupy, nie opierają się na jednym podręczniku, dzięki czemu program jest różnorodny i dopasowywany do uczestników i ich potrzeb. Nacisk kładziony jest na komunikację i rozumienie języka codziennego, w zajęciach często wykorzystywane są materiały oryginalne opracowane przez prowadzącą.

Oprócz zajęć regularnych i indywidualnych organizowane są także warsztaty tematyczne, doskonałe rozwiązanie dla osób, które na przykład nie uczestniczą w zajęciach cyklicznych, a chcą utrzymać kontakt z językiem lub dla każdego kto zwyczajnie chce zgłębić wiedzę na jakiś konkretny temat.

Siedziba szkoły znajduje się na Saskiej Kępie, w Warszawie a wszelakie informacje dotyczące aktualnych zajęć i warsztatów, umieszczane są na fanpage It.aldico na Facebooku. Część zajęć prowadzona jest online. Od niedawna lektorka prowadzi tez kanał na YouTube o tej samej nazwie.

Facebook: www.facebook.com/Italdico-770971666412376/
YouTube:
www.youtube.com/channel/UC_wJM2CrwDXvYJzZG4Yz09A
Tel: 
609 022 155
E-mail: aleoncewicz@gmail.com

WYSTAWA: Marta Czok. TO nazywasz sztuką?

0
"O sztuce" ("About Art"), akryl i grafit na płótnie (acrylic and graphite on canvas), 30 × 60 cm, 2010

Marta Czok. TO nazywasz sztuką?

wystawa: 26 maja – 28 czerwca 2020

Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego, Kozia 11, Warszawa

„Pokój zabaw Infantki”, („Infanta’s Playroom”), akryl i grafit na płótnie (acrylic and graphite on canvas), 60 × 60 cm, 2010

Od 26 maja 2020 roku Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego zaprasza na wystawę „Marta Czok. TO nazywasz sztuką?” zorganizowaną przez Muzeum we współpracy z Fundacją Polskiej Sztuki Emigracyjnej 1939–1989 i Włoskim Instytutem Kultury w Warszawie.

Wystawa malarstwa Marty Czok, artystki o polskich korzeniach, przez ostatnie 40 lat mieszkającej w Castel Gandolfo we Włoszech, a wcześniej wychowywanej w środowisku powojennej polskiej emigracji w Anglii prezentuje wybór ponad dwudziestu obrazów satyrycznych, najbardziej reprezentatywnych dla jej twórczości. Obrazy były wcześniej pokazywane w różnych zestawieniach, na wystawach indywidualnych w muzeach Włoch i kilku innych krajów europejskich.

„Wiktoria i Jej ciasto” („Victoria and her sponge”), akryl i grafit na płótnie (acrylic and graphite on canvas), 50 × 70 cm, 2013

Marta Czok, uważna obserwatorka społeczeństwa, pośród którego żyje, świata polityki i finansjery, pokazuje w swych obrazach, ironicznie i bezkompromisowo, okraszone humorem dwa obszary tematyczne, które jednak wyraźnie od siebie oddziela. Pierwszy z nich obejmuje zapamiętane przez artystkę motywy z jej dzieciństwa, sceny rodzajowe z wydarzeń i uroczystości rodzinnych, z humorem i w sentymentalnym tonie przedstawiane angielskie i włoskie zwyczaje. Druga część wystawy skupia się na krytyce współczesnego świata, hierarchii zależności, stanowisk i finansjery, a także na piętnowaniu ludzkich zachowań i przywar takich jak zazdrość, plotkarstwo, zarozumiałość czy szyderstwo.

Na ekspozycji podzielono prace zgodnie z tematami opisanymi powyżej. Obrazy wykonane są na płótnie, malowane techniką olejną i akrylową, z wyraźnym rysunkiem, wykonanym ołówkiem (grafitem). Kolorystyka użytych barw jest zawężona do kilku podstawowych kolorów: dominuje szary, ciemnoszary i grafitowy, czerwony, niebieski, biały, złoty. Kolory mają swoje symboliczne znaczenie: szary i grafitowy symbolizują przeszłość i śmierć, a także nastrój – smutek; czerwony – bogactwo, siłę, dominację; niebieski – nadzieję, radość, dzieciństwo; biały – duchowość, ulotność; złoto – bogactwo w negatywnym znaczeniu. Część obrazów ma nietypowy format. Niektóre posiadają formę tryptyku i kształt obrazów ołtarzowych.

„Koń Trojański” („Trojan Horse”), akryl i grafit na płótnie (acrylic and graphite on canvas), 120 × 80 cm, 2012

Prezentowane na wystawie prace pochodzą z kolekcji artystki oraz ze zbiorów Fundacji Polskiej Sztuki Emigracyjnej 1939–1989.

Ekspozycja potrwa do 28 czerwca 2020 roku. Można ją oglądać w siedzibie Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego przy ul. Koziej 11 w Warszawie. Towarzyszy jej dwujęzyczny, polsko-angielski katalog zawierający reprodukcje wybranych prac artystki.

Strona internetowa wystawy: https://tiny.pl/7r9r6

Strona wydarzenia na Facebooku: https://tiny.pl/7r99q

 

 

Kontakt dla mediów:

Dorota Parzyszek
Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego
E-mail: dorota.parzyszek@muzeumkarykatury.pl
Tel: 512 717 575 

Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego mieści się w pobliżu placu Zamkowego przy ul. Koziej 11 w Warszawie. Jest to jedyna instytucja tego typu w Polsce i jedna z nielicznych w Europie. Muzeum Karykatury w Warszawie powstało w roku 1978. Jego twórcą, a później długoletnim dyrektorem był znakomity rysownik i satyryk Eryk Lipiński. Idea powstania Muzeum Karykatury nurtowała go już na początku lat 60. XX wieku. Najpierw Muzeum działało jako Oddział Muzeum Literatury, by w 1983 roku uzyskać samodzielność i stałą siedzibę w dawnej oranżerii Pałacu Prymasowskiego przy ul. Koziej. Pierwotny zbiór 2500 obiektów rozrósł się do kolekcji ponad 20-tysięcznej. Zawiera ona wiele arcydzieł karykatury polskiej i światowej – od XVIII-wiecznych po najnowsze.

„Narodziny na przedmieściach” („Suburb Nativity”), akryl i grafit na płótnie (acrylic and graphite on canvas), 33 × 72 cm, 2005

Vivere italiano, włoskie specjały w zasięgu ręki!

0

Artykuł został opublikowany w numerze 77 Gazzetty Italia (październik-listopad 2019)

Dwa kroki od wrocławskiego rynku można usiąść przy stoliku i odbyć kulinarną podróż po regionach Włoch. Restauracja Vivere italiano rozpoczęła działalność w 2016 roku i jest efektem przekształcenia sklepu z żywnością włoską wysokiej jakości, o tej samej nazwie, otwartego do roku 2013 w przytulną restaurację oferującą autentyczne smaki kuchni włoskiej.

Ogromny sukces lokal, który może pochwalić się klientami z całej Polski, zawdzięcza trzem wspólnikom z Apulii oraz wykwalifikowanemu personelowi, który poleca potrawy, sprawnie je serwuje oraz sprawia, że klienci czują się jak w domu. „Zapewnienie dobrej obsługi jest ważne, zwłaszcza tutaj w Polsce, gdzie w restauracjach czasem długo się czeka, a kelnerzy zdają się obojętni na potrzeby klienta” – tłumaczy Amadeo Menale, jeden ze wspólników, wspominając jak personel musiał próbować różnych przepisów by móc później dobrze opisać klientom dania.

Częścią sukcesu Vivere italiano są również produkty wysokiej jakości używane do przygotowywania dań. Lokal importuje większość produktów bezpośrednio z Włoch, w tym m.in. sery mozzarella i burrata z Andrii, pomidory piennolo z Wezuwiusza, udziec wieprzowy z Martinafranca czy olej apulijski i świeże ryby dostarczane kilka razy w tygodniu z Chioggi. Spaghetti z małżami jest jednym z dań najczęściej zamawianych przez stałych klientów z Wrocławia, którzy już znają i chcą jeść według kanonów działającej w Vivere italiano kuchni śródziemnomorskiej, na którą składają się głównie ryby, makarony z warzywami, dużo owoców, a to wszystko przyprawione najlepszymi włoskimi olejami i podlane wyselekcjonowanymi winami. A dla osób, które chciałyby korzystać z dobrodziejstw kuchni włoskiej również w domu lokal oferuje możliwość kupna wielu jakościowych produktów, również w formie prezentowej. Dzięki jakości swoich produktów i usług restauracja Vivere italiano znalazła się w prestiżowym francuskim przewodniku Gault e Millau oraz została rozpoznana jako część Ospitalità Italiana przez Włoską Izbę Handlowo – Przemysłową w Polsce.

W ciągu kilku lat restauracja stała się jedną z głównych atrakcji kulinarnych we Wrocławiu, uwielbianą przez wielu klientów zarówno lokalnych, jak i tych przebywających w mieście jedynie od czasu do czasu. Przy stolikach Vivere Italiano nietrudno spotkać aktorów, pisarzy, dziennikarzy, fotografów czy muzyków, którzy improwizują z gitarą angażując klientów w śpiewanie piosenek. Krótko mówiąc, kolacja w Vivere italiano pozwala na autentyczne zanurzenie się w atmosferze Włoch. 

tłumaczenie pl: Danuta Słowikowska

Strona www: vivereitaliano.pl
Facebook: facebook.com/vivereitalianowroclaw/

Marta Czok – malarka, która kocha satyrę

0

Artykuł został opublikowany w numerze 79 Gazzetty Italia (luty-marzec 2020)

Absolwentka prestiżowej londyńskiej uczelni Saint Martin’s School of Art, malarka ze specjalizacją w projektowaniu mody. We Włoszech mieszka od 1974 roku. Treścią jej prac są satyryczne komentarze rzeczywistości.

W 2020 roku obchodzimy 100. rocznicę urodzin polskiego papieża Jana Pawła II, zacznijmy proszę rozmowę od prezentu, który Pani dla niego wykonała.

Rzeczywiście, na zamówienie Firmy Alitalia wykonałam prezent dla Ojca Świętego, który został mu wręczony przez zarząd tej firmy. Namalowałam rozkładany ołtarzyk do samolotu, oparty na zmodernizowanej, gotyckiej sztuce, z wizerunkiem Matki Boskiej otoczonej samolotami. Mam w dorobku jeszcze jeden wątek papieski. W roku 2000. na Wystawę Milenijną we Francuskim Centrum Kultury w Rzymie  przygotowałam 4 duże płótna, z których ostatnie przedstawiało tłum ludzi na rzymskim placu, gdzie – jak popatrzeć uważnie – to w tle, w głębi obrazu widać dyskretny, biały punkt…  to Papież. Wystawa była zbiorowa, lecz Ambasador Francuski powiedział, że jedynie ja zrozumiałam jej duchowe przesłanie. 

Mieszka Pani w Castel Gandolfo, nieopodal letniej rezydencji papieży…

Przypadek. Przez pierwsze 5 lat od przyjazdu do Włoch mieszkaliśmy w Rzymie. Pojawiły się dzieci i na dom w Rzymie nie było nas stać. W Castel Gandolfo, w  okolicy, którą wtedy nikt się nie interesował, znaleźliśmy coś, na co mogliśmy sobie pozwolić. I tak zamieszkaliśmy w domu z widokiem na jezioro i Pałac Papieski. 

Wymarzone  warunki do malowania: piękne otoczenie, słynne włoskie światło

Akurat dla mnie włoskie światło ma małe znaczenie, bo pracuję w pracowni, przy sztucznym świetle. Przyzwyczaiłam się do tego w latach, kiedy dzieci były małe i mogłam malować późno w nocy, kiedy one spały. Włoskie światło, błękitne niebo, interesują mnie bardziej jako turystkę niż jako malarkę. Lubię szary kolor, więc niekiedy bardziej od światła interesują mnie tutejsze chmury i mgły. Przypominają mi Anglię, gdzie się wychowałam.

Pani obrazy są zawsze satyryczne?

Kocham satyrę. Można przy jej pomocy wypowiedzieć wiele prawd, bez ryzyka obrażenia czyjejś dumy. To co mam do powiedzenia przekazuję z uśmiechem. Staram się poruszyć innych i jeśli mi się to udaje, zaczynam się czuć głosem wspólnoty. Przedstawiam osobiste poglądy na nieosobiste tematy. Miałam tylko jedną wystawę w życiu, zatytułowaną „Children in War“, która była moją osobistą potrzebą odreagowania dzieciństwa naznaczonego wojną. Taki temat nie może być traktowany humorystycznie. 

Pani zdaniem sztuka powinna być zaangażowana społecznie?

Bezwzględnie. Moje zdanie o artystach głoszących brak zaangażowania w sprawy społeczne i polityczne jest takie, że gdyby mieli coś do powiedzenia, to by mówili. 

Kto kupuje Pani obrazy?

Mąż zajmuje się tymi zagadnieniami, wie więcej ode mnie. Ale mówiąc o „ważnych“ klientach: z największą przyjemnością namalowałam tryptyk na zamòwienie Alitalia, wiedząc, że ma być wręczony papieżowi na jego 80-te urodziny. Na ogòł moimi klientami są kolekcjonerzy prywatni, którzy interesują się sztuką zaangażowaną. 

Pani mąż prowadzi galerię w Castel Gandolfo i jest Pani menadżerem 

Tak. Mamy własną galerię. Jesteśmy niezależni – mój mąż jako menadżer, ja jako malarka. Mamy kolekcjonieròw we Włoszech i za granicą. Mniej więcej na początku lat 80-tych zaczęto kupować moje obrazy. Wtedy jeszcze pracowaliśmy z galeriami, które dostawały prowizję. Potem, w latach 90-tych bardzo wzrósł i popyt i ceny. Teraz wszystko robimy sami. 

Gratuluję. A jak było wcześniej?

Jak przeprowadziliśmy się do Włoch, byliśmy biedni. Mąż jeszcze studiował. Ja najpierw projektowałam ubrania, potem gdy urodziła się còrka, malowałam małe obrazki, martwe natury i pejzaże. Za obrazek płacono mi tysiąc lirów, ówczesną równowartość 4 paczek papierosów. Trzeba wiedzieć, że w Anglii, poprzez Akademię, miałam tak świetne kontakty, że malowałam miniaturowe portrety różnych ludzi z Brytyjskiego Parlamentu. Między innymi wizerunki żon Premiera Wilsona i Lorda Ellwyn Jones’a pokazywane były na Royal Academy Summer Exhibition, co trochę przewróciło mi w głowie. We Włoszech musiałam zacząć wszystko od nowa. To było bardzo cenne doświadczenie – nauczyłam się pracować. Pamiętam kiedy na początku lat 80-tych, pewnego dnia mój mąż tak mnie czymś zdenerwował, że złapałam płótno i wyładowałam całą złość, malując obraz „Mezalians“: piękna panna młoda otoczona okropną rodziną męża. I tak, dzięki tej kłótni i temu obrazowi, odkryłam moją drogę indywidualnego rozwoju artystycznego – wypowiedź satyryczną. Dzisiaj takie sytuacje kończą się rozwodem. A wtedy tamta skończyła się karierą. Dzisiaj nie tylko śmiejemy się z tamtego wypadku, ale niedługo otwieramy pierwsze prywatne muzeum w Castel Gandolfo prezentujące cały mòj rozwòj malarski.

Utożsamia się Pani z Polską? 

Polska to ojczyzna moich rodziców, gdzie byłam tylko raz, jako nastolatka. Dla mnie Polska to moja mama, która w Londynie czytywała nam wieczorami polskie książki. I to, że mamie zawsze drżał głos, kiedy pan Wołodyjowski umierał. I polski cmentarz na Monte Cassino. Kiedy powstawał, mieszkaliśmy w Londynie, byłam dzieckiem, ale pamiętam, jakie to było ważne dla Polaków na obczyźnie.

Czuje się Pani Włoszką?

Nie. Ja wszedzie jestem obca. Nigdzie nie czuję się u siebie.

Mimo 45 lat spędzonych we Włoszech?

Jestem dzieckiem wojny. Urodzonym po jej zakończeniu w Libanie, gdzie rodzice, Polacy, trafili z armią Polską. Zarejestrowano mnie tylko w kościele, bo wtedy przedwojenny rząd polski był już zdelegalizowany. Byłam bezpaństwowcem. Później trafiliśmy do Londynu; dostałam angielskie obywatelstwo, ukończyłam szkołę i studia.

Męża mam Włocha, ale nie czuje się ani Włoszką, ani Angielką, ani prawdziwą Polką. Ponoszę konsekwencje wojny, bo gdyby nie wojna, miałabym ojczyznę. A tak, dziś jak mówię dobrze o Polsce, to wtedy mam prawo czuć się Polką, chwalę Włochy to Włoszką, Anglię – to Angielką. Ale jak zaczynam krytykować, to zaraz jestem pytana, „A pani skąd?” –  “Ja znikąd”. Na pewno czuję się Europejką, na pewno jestem międzynarodowa.

Jak by Pani określiła swój styl?

Przeczytałam gdzieś opinię, że mój styl jest kontynuacją „Polish figural tradition of the past.“ W Anglii słyszę, że mój styl jest włoski, we Włoszech że polski. Czyli mój styl wszędzie jest „nietutejszy“. Troszeczkę tak, jak Liszt – mówiono o nim, że też taki „nietutejszy“. Pocieszające, że mimo to został wielkim kompozytorem. 

„Fanfaron” (1962): nieznośna lekkość włoskiego bytu

0

Artykuł został opublikowany w numerze 78 Gazzetty Italia (grudzień-styczeń 2019/2020)

Epoka powojennego boomu ekonomicznego (1958-1964) odcisnęła wyraźne piętno na historii Półwyspu Apenińskiego i jego mieszkańców; był to czas wszechobecnych nowości, wynalazków i wielkich rzeczy, ale też czas głębokich i burzliwych przemian społecznych objawiających się już na poziomie zachowań, obyczajów i kostiumów. Medium kinowe nie pozostało bynajmniej w tyle owego „spektakularnego zgiełku” – nie bez przyczyny mówi się właśnie o tym okresie jako „złotej erze” włoskiej kinematografii, obfitującej zarówno w dzieła o jawnym autorskim zabarwieniu (wystarczy pomyśleć o „Słodkim życiu” Federica Felliniego,  „Rocco i jego braciach” Luchina Viscontiego czy „Przygodzie” Michelangelo Antonionego), jak i różnorodne filmy gatunkowe, które osiągnęły dziś status obrazów kultowych. 

Jednym z gatunków, który zdaje się w pełni oddawać charakter owych szalonych, beztroskich i zarazem pełnych kontrastów czasów jest bez wątpienia commedia all’italiana (tłum. „komedia po włosku”). To właśnie twórcy owej „komedii” opowiadali z humorem i swadą o przepełnionych sprzecznościami perypetiach „italiano medio” (tzw. statystycznego Włocha). Perypetiach bezpośrednio związanych w dekadzie lat 60. z „cudem ekonomicznym” i wynikających z niego nowych potrzebach, marzeniach i fetyszach.

fot. Dino Risi: Graziano Arici

Operując zazwyczaj konwencją tragikomiczną (chwilami wręcz mocno satyryczną i groteskową), tacy reżyserzy jak Dino Risi, Pietro Germi, Vittorio de Sica (zapamiętany przez historię głównie jako „smutny neorealista”, a przecież autor wielu znanych i lubianych „komedii po włosku” z Sophią Loren i Marcello Mastroiannim w rolach głównych [np. nagrodzone Oscarem „Wczoraj, dziś i jutro” czy wyróżnione chociażby Złotym Globem „Małżeństwo po włosku”]), Alberto Lattuada, Mario Monicelli, Luigi Comencini, Steno, Nanni Loy czy Luciano Salce, byli w stanie postawić ważne i niezwykle trafne diagnozy społeczno-polityczne, które nawet współcześnie zdają się nie tracić na aktualności. Filmy wspomnianych reżyserów programowo stroniły od jednoznaczności na rzecz „emocjonalnego chiaroscuro” –  motywacje jakże egocentrycznych, ale też po prostu „ludzkich” bohaterów „komedii po włosku” trudno oceniać tylko w pozytywnym bądź negatywnym świetle; bardzo często są oni „Potworami” (nawiązując do słynnego nowelowego dzieła Dina Risiego z 1963 roku), którym nie można jednak odmówić charyzmy, poczucia humoru czy wręcz odrobiny wdzięcznej naiwności. Jak słusznie zauważył jeden z mistrzów opisywanego gatunku, Mario Monicelli: „Komedia po włosku dotyka w sposób komiczny, zabawny, ironiczny i humorystyczny tematów, które są w istocie dramatyczne. To właśnie odróżnia włoską odmianę komedii od wszystkich innych komedii…”.

“Il Sorpasso” (polski tytuł “Fanfaron”, włoski zaś związany jest z czynnością wyprzedzania, co w kontekście dzieła będzie miało wymiar niemalże metaforyczny) uważane jest powszechnie za arcydzieło commedii all’italiana. Fabuła filmu Risiego koncentruje się na dość przypadkowej i osobliwej podróży dwóch bardzo różnych mężczyzn, przedstawicieli dwóch odmiennych sposobów widzenia świata. Bruno (Vittorio Gassman) to hedonistyczny i niekiedy prostacki cwaniak, młodszy od niego Roberto (Jean-Louis Trintignant) jest zaś nieśmiałym, małomównym studentem prawa. Pewnego dnia (a dokładnie w trakcie wolnego od pracy, upalnego Ferragosto, bardzo ważnego dla Włochów święta wypadającego w połowie sierpnia) ekstrawertyk staje się dla introwertyka kimś w rodzaju dantejskiego przewodnika po Italii doby boomu ekonomicznego. 

Narracja w „Il sorpasso” sprawia wrażenie rozluźnionej, wręcz „wakacyjnej” – reżyser bardzo świadomie ogranicza przez większość dzieła przestrzeń na interakcję między bohaterami do jazdy samochodem (emblematu „cudu gospodarczego” i bodaj najważniejszego fetyszu epoki; w filmie widzimy piękny model auta Alfa Romeo Giulietta Sprint) i osadza swoją historię w gatunkowym road movie. Między wierszami tej „mobilnej opowieści” – w „pozornie niepozornych” obserwacjach, błyskotliwych dialogach o sprawach niekiedy wielce banalnych – jawi się dość okrutna prawda o duchowej kondycji zadufanego w sobie Belpaese. Risiemu udało się uchwycić (niemalże in flagranti) paradoks ówczesnej Italii myślącej dość życzeniowo i naiwnie o lepszej przyszłości w meandrach konsumpcji, ale wciąż zakorzenionej w zabobonach i ignorancji. Zmotoryzowana wędrówka służy nie tyle egzystencjalnym poszukiwaniom konkretnych postaci, ale stawia szerszą diagnozę na temat kształtującej się (dynamicznie i drastycznie) nowej tożsamości narodowej (nie bez przyczyny Pier Paolo Pasolini określił niespełna dwie dekady po wojnie konsumpcjonizm mianem „drugiego faszyzmu”). Choć tony komediowe zdają się początkowo w „Fanfaronie” niepodzielnie dominować, nas widzów zdaje się jednak nigdy nie opuszczać gorzki posmak – podobnie jak w „Słodkim życiu” Felliniego spektakl i zabawa stanowią cieszącą oko fasadę, za którą skrywa się niezwykła pustka. W ówczesnej rzeczywistości, coraz bardziej pozbawionej klasycznych ideałów i wartości, nie sposób nie zauważyć bolesnego „drugiego dna” (co najsilniej objawia się w zaskakującym finale dzieła Risiego).

Z dzisiejszej perspektywy trudno sobie wyobrazić, aby ikoniczną rolę Bruna Cortony odegrał ktoś inny niż Vittorio Gassman, jeden z najważniejszych aktorów w dziejach włoskiego kina en globe. Jednak pierwszym wyborem producentów był Alberto Sordi, ulubieniec włoskiej publiczności, zdecydowanie silniej kojarzony z gatunkiem komediowym i tzw. „rzymskością” (akcja dzieła Risiego rozpoczyna się właśnie w stolicy Włoch). Rolą Bruna w „Il Sorpasso” udało się Gassmanowi otworzyć nowy rozdział w bogatej filmografii – znany z wieloletniej współpracy w Hollywood amant (w latach 50. zagrał dwukrotnie u boku samej Liz Taylor!), stał się (obok cytowanego wyżej Sordiego, ale także Uga Tognazziego, Marcella Mastroianniego i Nina Manfrediego) jednym z filarów commedii all’italiana. W 1974 roku współpraca z Dino Risim przy „Zapachu kobiety” („Profumo di donna”) przyniosła dodatkowo Gassmanowi niezwykle prestiżowe wyróżnienie – nagrodę za najlepszą kreację męską na MFF w Cannes. Po dwóch dekadach w tę samą postać niewidomego, emerytowanego pułkownika (bohatera powieści Giovanniego Arpino, „Il buio e il miele” z 1969 roku) wcielił się z powodzeniem sam Al Pacino; to właśnie za tę rolę amerykański gwiazdor otrzymał w 1993 roku wymarzonego Oscara). 

Choć w latach 60. wielu krytyków nie wliczało nazwiska Risiego do panteonu filmowych autorów, dziś bezsprzecznie i zasłużenie wpisano go do niego na stałe. Między euforią a melancholią, prowokacją i szyderstwem, reżyser nakreślił wielowymiarowy portret narodu na skraju egzystencjalnej przepaści. Na pograniczu realizmu i kreacji Risi tworzył nie filmy, a zwierciadła, w których minione pokolenia często „odrażających, brudnych i złych” Włochów mogły dostrzec swoją tragikomiczną przeszłość i spoglądać z oddali na jeszcze bardziej groteskową przyszłość.

Fanfaron (1962). Prod. Włochy, Reżyseria: Dino Risi
Scenariusz: Dino Risi, Ettore Scola, Ruggero Maccari
Główna obsada: Vittorio Gassman, Jean-Louis Trintignant, Catherine Spaak, Lucia Angiolillo

***

Diana Dąbrowska

DOPÓKI JEST KINO, DOPÓTY JEST NADZIEJA to autorski cykl esejów poświęcony włoskiej kinematografii – jej kluczowym, ale również mniej znanym nurtom, dziełom, twórcom i twórczyniom – pióra Diany Dąbrowskiej, filmoznawczyni, organizatorki wielu imprez filmowych i festiwali, animatorki kultury i wieloletniej wykładowczyni Italianistyki na Uniwersytecie Łódzkim. Laureatka Nagrody Literackiej im. Leopolda Staffa (2018) za promocję kultury włoskiej ze szczególnym uwzględnieniem kina. W 2019 nominowana do Nagrody Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej w kategorii krytyka filmowa, zdobywczyni III miejsca w prestiżowym Konkursie o nagrodę im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych. 

Just Like Home

0

Artykuł został opublikowany w numerze 76 Gazzetty Italia (sierpień-wrzesień 2019)

Akcje, kryptowaluty, złoto, whiskey… Czy przy tylu przeróżnych produktach warto w dalszym ciągu inwestować swoje oszczędności w nieruchomości? Jeśli tak to, czy Polska powinna być brana pod uwagę jako miejsce lokowania aktywów? 

Nieruchomości, w przeciwieństwie do innych form inwestowania, dają stabilny, zrównoważony zwrot i mogą być trwałym elementem budowania majątku. Dla osób, dla których cenniejsze niż adrenalina jest bezpieczne ulokowanie nadwyżek finansowych, nieruchomości są dobrą alternatywą. Ze względu na generowane stopy zwrotu, zakup mieszkań w Polsce może być bardzo interesujący dla nierodzimych Inwestorów. Faktem jest, że ceny mieszkań na polskim rynku nieruchomości rosną z kwartału na kwartał, niemniej jednak są w dalszym ciągu wyjątkowo korzystne na tle większości innych krajów w Europie. 

Warte podkreślenia jest również to, że w Polsce brakuje mieszkań – na tysiąc mieszkańców przypada 376 mieszkań, gdy w innych krajach Unii Europejskiej wynik ten jest znacznie wyższy – średnio 435 lokali na tysiąc osób. Deficyt mieszkaniowy szacowany jest na poziomie 2 – 2,5 mln mieszkań. Znaczące jest również to, że w Polsce bardzo zauważalny jest trend nieposiadania mieszkania. Mimo ugruntowanej sytuacji finansowej, wiele osób (zwłaszcza tzw. Millenialsów) częściej decyduje się na najem mieszkania niż jego zakup. Daje to poczucie wolności oraz możliwość częstszej zmiany miejsca zamieszkania. Popularność zyskuje także współdzielenie mieszkania z innymi młodymi, pracującymi ludźmi – dotąd ten trend dominował głównie wśród studentów – obecnie (zwłaszcza w większych aglomeracjach) najem mieszkania przez osoby pracujące jest bardzo częstym scenariuszem. Nie bez znaczenia jest też fakt, że polskie ośrodki naukowe, ze względu na dobrą renomę, są bardzo popularne wśród zagranicznych studentów, którzy decydując się na studia na polskiej uczelni, szukają tu miejsca zamieszkania. Wszystko to wpływa na zwiększenie popytu na mieszkania do wynajęcia.

Dane te potwierdzają, że inwestowanie na rynku polskim – zwłaszcza w nieruchomości na wynajem – stanowi świetną lokatę kapitału. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom, ale i pewnym obawom, które towarzyszą osobom chcącym zakupić nieruchomości w Polsce JUST LIKE HOME oferuje pełne wsparcie w całym procesie inwestowania na polskim rynku nieruchomości.

Zaczynamy od dogłębnej analizy prawno-podatkowej skutków potencjalnych transakcji, tak aby zawczasu zdecydować o aspektach, które mogą mieć wpływ na rentowność poszczególnych inwestycji. Chcemy bowiem zapewnić 5-10 % zwrotu w skali roku, a na ostateczne wyniki wpływ ma wiele czynników, które łatwo przeoczyć – jak choćby fakt posiadania innych nieruchomości, rezydencja, prowadzenie działalności gospodarczej w Polsce i w innych krajach.

Wspólnie z Inwestorem zastanawiamy się nad strategią inwestowania w Polsce, czy ma to być lokata kapitału na dłużej, czy inwestowanie dla uzyskania wyższych zwrotów z kapitału w krótkim czasie. W zależności od wypracowanej ścieżki szukamy nieruchomości, które będą odpowiadały potrzebom Inwestora. 

W naszym modelu, w którym działamy od przeszło 11 lat, poszukujemy nieruchomości poniżej cen rynkowych. Skupiamy się na poszukiwaniu mieszkań w dobrych lokalizacjach, często oznacza to, iż wymagają one generalnego remontu. Śledzimy także oferty deweloperskie, gdyż te mieszkania mogą być również interesujące z perspektywy rozliczeń podatkowych Inwestora. Niejednokrotnie wspieramy Inwestora w zakupie mieszkania w inwestycjach premium, które po prostu chce mieć w swoim portfelu. 

Na każdą nieruchomość patrzymy pod kątem maksymalnej optymalizacji i dzielimy lub aranżujemy przestrzeń tak, by generowała możliwie największy zwrot. 

Mając na względzie nasze długoletnie doświadczenie wiemy, które mieszkania mają duży potencjał. Mamy doświadczenie w tym, jak sprawnie i dobrze wyremontować i wyposażyć mieszkanie tak, by przy możliwie najniższym koszcie inwestycji, było funkcjonalne i pożądane przez najemców. 

Inwestorzy podejmują z nami współpracę w dwóch modelach. Część współpracujących z nami osób decyduje się na zakup w pełni przygotowanego do wynajęcie (a często już nawet wynajętego) mieszkania, które my przejmujemy w zarządzanie gwarantując wieloletnią współpracę na określonych warunkach, zapewniających Inwestorowi bezproblemowe i w pełni pasywne czerpanie korzyści z posiadanej nieruchomości. Z kolei z Inwestorami, którzy lubią proces inwestycyjny i potrzebują jedynie naszego wsparcia współpracujemy w szerszym wymiarze – znajdujemy nieruchomość, negocjujemy warunki jej zakupu, przeprowadzamy remont i wykończenie, by ostatecznie znaleźć najemców i przejąć nieruchomość w zarządzanie. W tym wypadku jesteśmy w stałym kontakcie z Inwestorem, który ma wpływ na poszczególne etapy procesu.

Ostatnim wątkiem, który należy poruszyć jest ryzyko, bo każda forma inwestycji kapitału rodzi pewne ryzyka. Nie inaczej jest w przypadku nieruchomości. Jednak te – w perspektywie długofalowej – zawsze zyskują na wartości i, mimo iż potencjalnie ceny nieruchomości mogą się wahać, na dłuższą metę inwestycja w nieruchomości oprócz stałego, bieżącego przychodu, powinna także wygenerować zysk w postaci zwiększonej wartości nieruchomości. W ocenie JUST LIKE HOME największe ryzyko związane z inwestowaniem w nieruchomości jest takie, że jest to forma inwestowania, która uzależnia. Niemniej jednak uzależnienie od inwestowania w nieruchomości zdaje się być bardziej korzystne niż uzależnienie od wspomnianej we wstępie whiskey.

Facebook: facebook.com/JustLikeHomeApartments/
Strona www:
www.justlikehome.pl
E-mail: patrycja@justlikehome.pl

Padwa Kochanowskiego 

0

Artykuł został opublikowany w numerze 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Na stałe osiadł w Czarnolesie, w swoich tekstach afirmował spokój i życie na wsi, z dala od dworskiego blichtru. To tam trzymał za rękę ukochaną żonę Dorotę i nosił na rękach tę, którą musiał tak wcześnie pochować – córeczkę Urszulę. Jeden z autorów, którymi karmiono nas w szkolnej ławce i raczej do głowy nam nie przyszło wrócić do niego w późniejszych latach. Szkoda, bo w przypadku Jana Kochanowskiego poziom nowatorstwa i uniwersalizmu jest przez wielu niedostrzegany, a włoski epizod w jego życiu – często zapominany. Może dlatego, że tak niewiele wzmianek ze swojego pobytu w Padwie pozostawił nam w swojej twórczości. Czy znaczy to jednak, że była ona nieważnym w jego życiu epizodem? 

rys. Tytus Maleszewski

Kochanowski na studia do Padwy – czy też Pavy, jak była nazywana wówczas przez jej mieszkańców – przybywa w roku 1552, mając 22 lata. Nie był zresztą jedynym polskim literatem, którego emanująca od Serenissimy atmosfera ukulturowienia i wolności przyciągnęła do siebie – niewiele wcześniej pojawia się w Padwie inna wybitna postać tego okresu, Klemens Janicki. Rozkwit budownictwa, sztuk plastycznych, bliskość Wenecji – wszystkie te czynniki zdawały się czynić Padwę miejscem wręcz idealnym do uprawiania szeroko rozumianej sztuki i kultury. Mimo, że Republika Wenecka nie otrząsnęła się jeszcze po wojnach z Ligą w Cambrai, co wiązało się z nieufnością do przybyszów z zagranicy, nasz poeta nie mógł z pewnością narzekać na brak towarzystwa swoich rodaków. Świadczyć o tym może istnienie tajemniczej padewskiej „akademii między Polakami”, o której informacje nie zachowały się w praktycznie żadnych dokumentach i o której egzystencji dowiadujemy się jedynie ze wzmianek w korespondencji jej członków. Czym dokładnie była? Do dzisiaj badaczom nie udało się ustalić i możemy jedynie domyślać się, iż polscy „padewczycy” postanowili założyć zrzeszający ich krąg literacko-kulturalny, typ organizacji dość modny wśród studentów w Italii.

Ogólnie rzecz ujmując, pobyt Kochanowskiego w Padwie owiany jest mgiełką tajemnicy i potrzeba naprawdę olbrzymiej przenikliwości, spostrzegawczości a przede wszystkim cierpliwości, aby znaleźć i zinterpretować jakiekolwiek jego ślady w twórczości mistrza. Dlaczego tak poskąpił nam szczegółów dotyczących tych kilku lat spędzonych w Padwie, wrażeń dotyczących jednego z najpiękniejszych włoskich miast, nie zachował na papierze opisu Bazyliki Świętego Antoniego (w pobliżu której najpewniej znajdowało się akademickie lokum jego i innych polskich studentów)? Czy istnieją jakiekolwiek pisma dotyczące studenckich czasów Kochanowskiego, o których istnieniu jeszcze nie wiemy? Trudno na te pytania odpowiedzieć. Możemy być pewni jedynie, że to czas spędzony na terenie Najjaśniejszej pozwolił Kochanowskiemu na nabranie humanistycznej ogłady i po powrocie do Polski, siedząc pod swoją ukochaną lipą, Jan z całą pewnością o Padwie nie zapomniał. I Padwa również o polskim poecie nie zapomniała. Świadczy o tym tekst Epitaphium Cretcovii, wyryty na płycie nagrobnej Erazma Kretkowskiego w  Bazylice Świętego Antoniego. Kretkowski, kasztelan gnieźnieński, zmarł w Padwie w roku 1558 i to jemu Kochanowski poświęcił swój najważniejszy, związany z okresem padewskim tekst. Możemy go odczytać po dziś dzień, odwiedzając będącą niewątpliwym sercem miasta bazylikę, która z całą pewnością również dla Kochanowskiego nie pozostawała bez znaczenia. 

Wielozmysłowa kuchnia Andrei Camastry

0

Artykuł został opublikowany w numerze 62 Gazzetty Italia (kwiecień-maj 2017)

W wykwintnej restauracji Senses w Warszawie, ceniony szef kuchni Andrea Camastra oferuje gościom prawdziwie wyrafinowane doświadczenia sensoryczne, które zadowolą zarówno podniebienie, wzrok, jak i węch. A to wszystko za sprawą naukowego podejścia do kuchni, zdolnego sprawić, aby składniki najlepszej jakości w połączeniu z perfekcyjną sztuką gotowania stworzyły najbardziej wyszukane kombinacje. Camastra, urodzony w Bari trzydzieści sześć lat temu, mający 27 lat doświadczenia w pracy w każdym rodzaju kuchni, w tym w najlepszych europejskich restauracjach, opracował swoją filozofię, która dąży do oczarowania klienta, wzbudzając w nim niezwykłe kulinarne emocje.

W Senses serwujemy dania pobudzające wszystkie zmysły. Każdej potrawie towarzyszy dokładny opis składników, ujawniający przed klientem wszystkie sekrety posiłku, który właśnie spożywa. Dania te, będące owocem badań, kulinarnych eksperymentów, czasem dość ryzykownych, ostatecznie są w stanie zaskoczyć klienta, który z potrawy na potrawę poddany zostaje ​​zdumiewającemu i niezapomnianemu doświadczeniu zmysłowemu. Z tego właśnie powodu, naszym badaniom nad żywnością towarzyszą także te nad estetyką i dotyczące usług. Wszystko to jednak nie zapominając nigdy o istocie każdej potrawy, o jej rzeczywistej wartości, czyli o smaku.

Zasadniczą podstawą każdej potrawy jest jakość produktu?

Oczywiście. Chcąc stworzyć wielozmysłowe doświadczenie kulinarne nie można zapominać o podstawie każdego dobrze przyrządzonego dania, czyli o składnikach dobrej jakości. W przypadku niektórych produktów sprawdzanych na wszystkich etapach ich rozwoju, możemy polegać na dwóch naszych firmach w Rzeszowie. Wszystkich pozostałych natomiast poszukujemy uważnie w różnych częściach Europy. Jeśli chodzi o ryby, na Wyspach Owczych dysponujemy łodzią, która realizuje nasze zamówienia, dostarczając dla nas skorupiaki, łososie, dorsze i inne ryby. Dlaczego akurat Wyspy Owcze? Bo nie ma na świecie drugiego – po hawajskim – tak czystego morza, a także dlatego, że temperatura tamtych wód jest stała i wynosi od 8 do 10 stopni, a to z kolei oznacza, że ​​zwierzę nie musi być modyfikowane genetycznie i nie tworzy enzymów, które na przykład czasem sprawiają, że skorupiaki stają się zbyt miękkie i rozlazłe. Oczywiście kupujemy również wiele produktów śródziemnomorskich, takich jak małże, langusty, kraby, przegrzebki oraz wszystko to, co najlepsze we Włoszech czyli oliwę, mozzarellę, prosciutto, karczochy i warzywa w ogóle. 

Czy nadal można odnaleźć odrobinę Apulii w twoich potrawach?

Włoska i regionalna dusza jest czymś niemożliwym do zatracenia, dlatego czasami można dostrzec ją również w przygotowywanych przeze mnie daniach. W Senses na przykład serwujemy prawdziwą apulijską focaccę, a oprócz tego do przygotowywania dań używamy wielu produktów pochodzących z południa Włoch. Ale filozofia mojej kuchni jest bardziej naukowo-innowacyjna niż tradycyjna. Mam dwie pracownie, w których opracowuję nowe dania, aby móc następnie zaoferować moim klientom potrawy przygotowane w najlepszy możliwy sposób. Wierzę bardzo mocno w badanie cech organoleptycznych żywności, które wykonuje się w celu odnalezienia ich idealnego czasu gotowania. Doceniam tradycję tylko w klasycznych i prostych potrawach. Kiedy przyjeżdżam do Apulii i w domu lub w małej restauracji jem tradycyjną potrawę – świetnie, ale wartość tradycji oznacza dla mnie przyjemność odnalezienia przez moment w pamięci pewnych emocji. Muszą one jednak pozostać ograniczone do tego wymiaru – jeśli wykraczają poza tradycję, istnieje ryzyko, że przybiorą formę pewnych ograniczeń.

Po wielu latach pracy w różnych miejscach na świecie, ostatecznie osiadłeś w Polsce. Co cenisz w lokalnej kuchni?

Moja żona jest Polką, a po wielu wizytach w tym kraju zdecydowałem się tutaj osiedlić. Trudno powiedzieć, jakie danie lubię szczególnie, bo smakuje mi wszystko, jeśli jest dobrze przyrządzone. Przede wszystkim jednak lubię jeść produkty sezonowe. Zupy w Polsce są fantastyczne, istnieje wielka ich różnorodność. Jednak światowa kuchnia powinna być postrzegana w mniej lokalny sposób, ponieważ wszędzie można natknąć się na wiele podobieństw i wpływów. Na przykład polskie pierogi to nic innego jak włoskie ravioli i można znaleźć ich różne odmiany ukryte pod rozmaitymi nazwami na całym Wschodzie. 

Tymczasem w Polsce kuchnia stała się ważnym tematem w mediach. Powstało wiele programów telewizyjnych, w których szefowie kuchni najwyższej rangi lub amatorzy rywalizują ze sobą. Co o tym sądzisz?

Na wstępie zaznaczę, że według mnie każdy rodzaj żywności, od tej serwowanej w prostej karczmie aż po pięciogwiazdkową restaurację, od pizzy po fast foody, powinien być szanowany. Pozytywnie zatem postrzegam fakt, że obecnie gotowanie znajduje się w centrum zainteresowania mediów. Nie mylmy jednak świata zawodowego z tym telewizyjnym. Nie ukrywam, że ja także oglądam te programy i to dobrze, że istnieją, jednak trzeba umieć rozróżnić umiejętność występowania przed kamerą od talentu kucharskiego. Kucharz nie powinien być jak gwiazda pop, wręcz przeciwnie – nasz zawód w większości przypadków nie ma nic wspólnego z błyskiem fleszy. Bycie kucharzem to przede wszystkim ciężka praca, która wymaga pasji do tego, co się robi; to wiele godzin pracy i mało snu – tak właśnie powinno przedstawiać się w telewizji ten zawód, ponieważ istnieje ryzyko, że młodzi kucharze stracą z oczu istotę tej profesji, przykładając większą wagę do formy zamiast do treści. 

To właśnie swojej filozofii pracy Andrea Camastra zawdzięcza fakt, iż stał się drugim szefem kuchni w Polsce nagrodzonym gwiazdką Michelin – ostatnią z wielu nagród zebranych przez kucharza z Apulii. Przepisów Andrei można spróbować w restauracji Senses pod warunkiem, że uda nam się zarezerwować stolik z wielotygodniowym wyprzedzeniem, z uwagi na bardzo długą listę oczekujących. Senses pomieści maksymalnie 40 gości, którzy mogą cieszyć się smakiem wielu zaskakujących potraw. Camastra znajduje się również w centrum inicjatywy zorganizowanej przez Confalavoro Lombardia, która już wkrótce na parterze wieżowca Złota w samym sercu Warszawy otworzy strefę degustacji doskonałych włoskich produktów.

tłumaczenie pl: Magda Karolina Romanow-Filim

Facebook: facebook.com/sensesrestaurantpl/
Strona www: www.sensesrestaurant.pl
Szef kuchni Andrea Camastra: www.sensesrestaurant.pl/szef