Turyn: inteligentna odpowiedź na pop-turystykę

0
321

Toskania, Wenecja, Sycylia. Spaghetti, Chianti i papież. To właśnie Włochy w wersji pop, zoptymalizowane na potrzeby dzisiejszej turystyki. Ale… czy jest coś jeszcze? 

Turyn nieoczywisty

Cztery. Dokładnie tyle nominacji* do Oscara dostały “Tamte dni, tamte noce” – film Luci Guadagnino, reżysera m.in. “Nienasyconych” i  “Jestem miłością”. I dokumentu o Bertoluccim. Tak, Guadagnino jest bez wątpienia spadkobiercą włoskiej zmysłowości. I w najnowszym filmie opowiada, starą jak świat, historię odkryć, zachwytu i dorastania. Dodaje jednak do niej szczyptę czegoś nieznanego, acz wytrawnego. Dodaje bowiem szczyptę północy. 

Niecałe 200 km na zachód od Cremy, a także Moscazzano, gdzie Guadagnino nakręcił “Tamte dni…”, znajduje się Turyn. Miasto, które nieczęsto pojawia się na pierwszej pozycji miejsc polecanych we Włoszech. O Turynie pamiętają jednak nie tylko wielbiciele marki Fiat (która ma tu siedzibę) i toru wyścigowego na dachu Lingotto. Nie tylko wielbiciele Jeana Jacquesa Rousseau (dorastał w jednym z turyńskich przytułków, potem poznał tu przyszłą kochankę – panią de Warens) czy Umberto Eco (studia filozoficzne). Przybywają tu architekci, zachwyceni regularnością urbanistyki, i wierni, szukający duchowego spokoju przy Całunie Turyńskim w katedrze Jana Chrzciciela. Przybywa wreszcie i zwyczajny flâneur (z fr. flaner – włóczęga, spacerowicz – przyp. red.), taki jak ja, by, między wzgórzami Superga i Monte dei Cappucini zatopić się w mieście fascynująco skromnym i surowym, a jednocześnie bogatym. Kto raz przespacerował się Via Roma aż do Piazza San Carlo, wie, że prawdziwe bogactwo i elegancja stanowią doskonałą parę.

Dwie historie

Taką parę tworzą też Muzeum Kinematografii i GAM (Galleria Civica d’Arte Moderna e Contemporanea) – dwa muzea, dwie narracje i opowieści o sztuce ostatnich dwóch stuleci. Łączy je też Mole Antonelliana, przy której mieściła się siedziba Museo Civico, po latach przekształconego w GAM. Dziś Mole Antonelliana to najwyższe na świecie i przepiękne Muzeum Kinematografii. To tu Luca Guadagnino odbierze wyróżnienie honoris causa Accademia Albertina di Torino (przyznaną mu w lutym tego roku). Tu także odbywa się część wydarzeń TFF, czyli Torino Film Festival, który od 25 lat każdej jesieni opanowuje całe miasto. 

Kto do Muzeum Kinematografii wejdzie, z pewnością wyjdzie z głową nabitą wiedzą o diafragmach irysowych, montażu równoległym, kinie niemym i gwiazdach klasycznego kina. Na uwagę zasługuje staranny design ekspozycji, piękne wnętrza, niezła narracja prowadząca widza przez całość wystaw. W głównym holu (niedaleko czerwonego dywanu) znajduje się sklepik z gadżetami dla każdego kinomana. Wszystko tu mówi „zostań, widzu”, zachęca i kusi. Zupełnie inaczej niż w oddalonym o niecałe 2,5km GAM. 

Galleria Civica d’Arte Moderna e Contemporanea, to muzeum dziwne i pełne sprzeczności. Bo sztuka jest tu nowoczesna, ale to co najnowsze – pozostaje w ukryciu, ledwo wyeksponowane, dostępne dla czujnego zwiedzającego.   

Zwiedzanie rozpoczynam na górnym piętrze, tu sztuka XIX wieku – ciężkie, wielkoformatowe malarstwo i rzeźba. Jest więc znakomity, sensualny choć spowity w klasyczną formę, złoty Portret aktorki Virginii Reiter Giacomo Grosso, jak i podręcznikowy Król Vittorio Emanuele Carla Bossoli. Dalej jest też ciekawie, bo spotykam niepokojącą Syrenę Giulio A. Sartorio, rzeźbę Niewolnica Giacomo Ginottiego i wreszcie secesyjny plakat Leonarda Bistolfiego z wystawy sztuk nowoczesnych z 1902 roku. Wszystkiemu towarzyszą czytelne opisy (zarówno po włosku, jak i po angielsku). 

Muzeum inaczej

To jednak nie zbiory czy przygotowanie wystawy robi największe wrażenie. Robią je… ściany. Które nie są białe. A przecież wszystkie ściany w galeriach i muzeach nowoczesnych są zazwyczaj białe. Ściany są białe, a kuratorzy noszą się na czarno, co potwierdził dobitnie Ruben Ostlund w “The Square”. Ale nie w Turynie. Tu ściany są kolorowe. Rude. Różowe. Seledynowe! W  tekstach o historii muzeum czytam o programach aktywizacji galerii publicznych prowadzonych od lat 60-tych ubiegłego stulecia. Czytam też o Le Corbusierze, który właśnie w Turynie dzielił się wizją „elektronicznego muzeum” – muzeum wiedzy dostępnej dla zwykłego widza. Dzięki kolorom muzeum staje się bardziej ludzkie i przyjazne? Na piętrach nowszych – gdy wkraczam już w XX wiek – bywa spokojniej, choć na samym początku wita mnie Portret-relief Claude Pascala Yvesa Kleina. Na różanej ścianie. I naprawdę – nigdy nie wyglądał tak dobrze. 

Jeszcze ciekawiej jest na schodach. Bo tu na zwiedzających czeka seria rysunków Eight Ceilings Nedko Solakova. Solakov, bułgarski artysta malarz, rysownik, autor instalacji, najczęściej prezentowany jest w krajach niemieckojęzycznych. W GAMie  pozostawił dzieła nieoczywiste: małe, niemal przypadkowe rysunki, które trudno w ogóle dostrzec (na ścianie, od spodu schodów). Obrazki przypominające te z ławki szkolnej, wizualne notatki przypominające o obecności, nieznośnie dosłowne, a przez kontekst miejsca budujące zupełnie nowe znaczenia. Solakov za pomocą kilkunastu kropek, kresek i liter rozbija tradycyjny, poważny dyskurs tego, co wolno, a czego nie wolno w galerii pokazywać. A jednocześnie doskonale dopełnia to, co różowe ściany GAM obiecały widzom już wcześniej – nieoczywistość. 

Bez pop-turystyki

Bo cały Turyn to miasto nieoczywiste. Bez ostentacji. Bogate, ale w tym bogactwie chłodne, niekokietujące. Uniwersytecki Turyn kojarzy mi się z końcem lata i zapowiedzią jesieni. Czasem, gdy kolekcjonuje się nowe zeszyty, kalendarze i notesy. Tu na co drugim rogu czeka księgarnia lub antykwariat. Sklep ze starymi mapami. Płytami winylowymi. Księgarnie z albumami. I puzzlami. Lub po prostu tzw. la cartoleria – papierniczo-podarunkowe sklepiki ze wszystkim. Mijam kolejne stragany z książkami. W trakcie spaceru Via Po, mam więc ochotę kupić tornister, strugać ołówki i szykować się na uczelnię. 

Wytrawna północ, w wizji Luca Guadagnino (nagrodzonej finalnie statuetką Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany) wciąż jest daleka od pocztówkowych rumieńców, ale przyjazna. Turyn też bywa przyjazny. Choć surowy, kamienny i pozbawiony zalotności, w którym nawet galeria sztuki nowoczesnej zrobiona jest inaczej.  Jest niewiele takich miast na świecie. Miast, w których łatwiej o książkę niż o food trucki. Taki właśnie jest Turyn. Pełen księgarni, antykwariatów, stoisk z albumami i galerii, zręcznie balansujących między tradycją a nowoczesnością. 

foto: Anna Petelenz, Beata Malinowska-Petelenz