Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 105

Biella i okolice, między architekturą a tradycją

0

Biella to miejscowość położona w Piemoncie, należąca do metropolii Turynu i znana na całym świecie jako „miasto wełny”. Tradycja produkcji tkanin sięga okresu średniowiecza, a od rewolucji przemysłowej na początku XIX wieku zaczęła się prawdziwa ekspansja w tej dziedzinie, dzięki działaniom firm takich jak Cerruti, Piacenza, Piana, Sella i Zegna. Wśród przędzy z Bielli możemy wymienić choćby kaszmir i rodzaj wełny świeżej tzw. fresco lana.

Tradycja włókiennicza jest głęboko zakorzeniona na terytorium Piemontu, zdominowanym przez niezliczoną ilość fabryk, które zaczynają dominować w całej okolicy już od 50-kilometrowej trasy znanej jako „La strada della lana” (wełniany szlak), „drogi biegnącej przez doliny i położone w niej miejscowości, która zbudowana została przez DocBI-Centro Studi Biellesi i przez Politechnikę w Turynie, z myślą o promowaniu dziedzictwa architektonicznego manufaktur, pochodzących z XIX i XX wieku w rejonie Bielskim”. Trasa pokazuje antyczne i nowoczesne przedsiębiorstwa zajmujące się produkcją i przetwarzaniem wełny oraz systemy terytorialne i społeczne z nimi powiązane, takie jak wydeptane przez robotników ścieżki w dolinach między wzgórzami porośniętymi lasami, które prowadzą do miejsc pracy, konstrukcje hydrauliczne związane ze strumieniami, które zasilały fabryki, łącznice elektryczne oraz typowe zabudowania mieszkalne, takie jak domy robotników, szkoły, żłobki czy miejsca rekreacyjne, do których można udać się po pracy. Od końca lat 90tych w sektorze tekstyliów zaczęła się powolna recesja, jednakże odnotowano wzrost zainteresowania dystrybucją dóbr luksusowych. Obecnie wiele fabryk przemysłowych zostało zamkniętych, a część z nich została wykorzystana i przekształcona w muzea, centra kultury lub ośrodki sportowe.

Ważnym elementem życia lokalnej społeczności jest woda, która dzięki swoim właściwościom  chemiczno-fizycznymi oprócz spełniania swej podstawowej funkcji odgrywa ważną rolę w przemyśle tekstylnym. Dzięki strumieniom Elvo i Cervo, tutejsza woda przez wieki przyciągała poszukiwaczy złota nie tylko z Włoch, ale i z całego świata. Woda bielska jest bez wątpienia źródłem lokalnych tradycji żywieniowych, wśród których prym wiodą te nabiałowe. Wśród marek, które przyniosły światową sławę produktom regionalnym są przede wszystkim dziennik Il Biellese, siedziba slow food, masło z doliny Valle Elvo, tradycyjny ser Maccagno oraz Paletta di Coggiola (prosciutto z części grzbietowej wieprza). Innymi typowymi produktami są ser Toma biellese i ryż Baraggia – oba chronione certyfikatem DOP. Produktem, który rozsławił Biellę na całym świecie jest piwo Menabrea z wody Lauretańskiej.

Na talerzu odwiedzającego Biellę nie może zabraknąć oryginalnej polenty concia, czyli potrawy z dodatkiem sera oraz bagna cauda, czyli rodzaju sosu typowego dla tego regionu. Oczywiście mało prawdopodobne, że znajdą się one w tej samej potrawie, biorąc pod uwagę konsystencję obu dań!

Miasto Biella swoje początki bierze już z czasów wczesnochrześcijańskich. Dawniej miasto leżało w obszarze Biella Piazzo, doliny stanowiącej dzielnicę Biella Piano. Właściwa miejscowość narodziła się w 882 roku za panowania biskupa Uguccione di Vercelli, który prawdopodobnie nadawał przywileje osobom chcącym zamieszkać w tamtym miejscu tak, aby ułatwić założenie Gminy (co rzeczywiście miało miejsce w 1245 roku). Pod koniec tworzenia diecezji, stała się ona schronieniem podczas wojny gwelfów bielskich z gibelinami z Vercelli. Wykorzystano tutaj naturalne położenie w dolinie i ochronę przez mury Piazzo – jednej z dzielnic miasta, która rozwinęła się bardzo szybko i zyskała popularność oraz stała się centrum życia kulturalnego i administracyjnego Bielli. W 1370 Biella poddała się dominacji dynastii Sabaudzkiej, a w 1722 okupacji francuskiej, następnie została podniesiona do rangi siedziby biskupstwa, tym samym kładąc kres zależności duchowej od Vercelli. Zostało zniesionych wiele przywilejów feudalnych, dzięki którym Piazzo mogło rozwijać własne instytucje miejskie i zwiększać swój obszar aż do granic Biella Piano – drugiej znaczącej dzielnicy, która odnotowuje swój rozwój przemysłowy od XVIII wieku aż do dzisiaj. Od końca XVI wieku udokumentowana jest obecność społeczności żydowskich na terenie Piazzo, a na początku XVII wieku, podobnie jak w wielu innych miejscowościach Piemontu, zostało założone getto. Dzisiaj Piazzo wraz ze swoją średniowieczną zabudową tworzy fascynujący element historycznej części miasta, także dzięki charakterystycznym restauracjom, serwującym typowe przysmaki z Bielli oraz poprzez liczne wydarzenia artystyczne i teatralne, które nadały nowego tchnienia życiu kulturalnemu dzielnicy. Wszystko jest tutaj połączone licznymi szlakami i ścieżkami, a oprócz tego kursuje mała kolejka, która jest w stanie przewieźć na raz 25 osób. Od momentu jej uruchomienia w 1885 roku została jednym z symboli Piazzo.

Od 1911 do 1958 roku istniało połączenie tramwajowe między Oropą, miejscowością, która w drugiej połowie XIX wieku posiadała jeden z pierwszych ośrodków hydroterapeutycznych we Włoszech, będących celem podróży wielu znamienitych postaci takich jak Carducci, D’Annunzio, Marconi, Duse czy książęta Sabaudzcy. Wśród wielu atrakcji, jakie ma do zaoferowania Oropa, najsłynniejsze jest sanktuarium, które jest najważniejszym sanktuarium maryjnym w Alpach, usytuowanym na wysokości 1200 metrów. Zyskało sławę w IV wieku dzięki działaniom świętego Euzebiusza. W tamtym czasie dla wędrowców przemieszczających się ze wschodu w kierunku Valle d’Aosta najważniejsze były kościoły św. Marii i św. Bartłomieja. Z biegiem lat miejsce przeszło wiele zmian i stało się najważniejszym celem pielgrzymek dziękczynnych i wotywnych, w jednej z nich w 1989 roku brał udział papież Jan Paweł II. Serce sanktuarium mieści się w Basilica Antica, zbudowanej w 1600 roku w ramach powiększenia daru wotywnego, jaki złożyło miasto Biella po wybuchu epidemii w 1599 roku. Bazylika wznosi się na miejscu, gdzie wcześniej stał kościół Santa Maria i zachowuje swoje wnętrze Sacello eusebiano, w którym mieści się statua Czarnej Madonny – symbol Sanktuarium w Oropie. Według opowieści, św. Euzebiusz przyniósł posąg z Palestyny w IV wieku, gdy uciekał przed prześladowaniami ariańskimi i ukrył ją między skałami, gdzie obecnie wznosi się Cappella del Roc.

Na koniec warto wspomnieć o innym miejscu, wzbudzającym zainteresowanie kulturalne w prowincji, czyli osadzie Ricetto di Candelo, która ostatnimi czasy została wyróżnione przez ANCI, czyli krajowe stowarzyszenie samorządów włoskich, dzięki któremu miasteczko od 2002 roku wchodzi w skład Club dei Borghi piu’ belli d’Italia, czyli zostało wpisane na listę najpiękniejszych grodów we Włoszech, a następnie w 2007 roku zostało odznaczone przez Touring Club Italiano marką jakości Bandiera Arancione.

Struktura miasteczka złożona jest z późnośredniowiecznych fortyfikacji (sięgają XIII-XIV wieku), stworzonych przez społeczność chłopską. Główną funkcją murów była obrona dóbr wspólnoty takich jak plony, zboża i wino; tylko w skrajnych przypadkach zagrożenia schronienia szukał tam lud. Schron swym kształtem przypomina pięciokąt, zajmuje powierzchnię około 13 000 m.kw., jest otoczony murami obronnymi zbudowanymi z kamieni rzecznych, których ułożenie w sposób jodełkowy  gwarantował skuteczną obronę czterech okrągłych wież. Wykorzystanie tego miejsca tylko przez rolników doskonale zakonserwowało budowlę, dzisiaj jedną z najlepiej zachowanych w Europie. Osada stała się obiektem wnikliwych badań wielu uczonych z całego świata. W ciągu roku ma tu miejsce wiele wydarzeń artystycznych oraz różnorodnych targów, takich jak np. Candelo in fiore lub wydarzeń enogastronomicznych Vinincontro al Ricetto.

Co ma do roboty Polak w Padwie?

0

Wielu Polaków utożsamia region Wenecja Euganejska z Wenecją – miastem. Jednak również Padwa, jak jej słynniejsza siostra, jest miastem usytuowanym nad wodą, z eleganckimi budynkami odziedziczonymi po Republice Weneckiej. Na każdym rogu, ba, na każdej tablicy pamiątkowej, można napotkać bogatą historię, która właśnie w tym miejscu się wydarzyła. Sacrum i profanum splatają się w tym mieście od zawsze: z jednej strony cudotwórca św. Antoni, z drugiej – Galileusz, prekursor metody eksperymentalnej w nauce, czynią miasto zarówno ostatnim przystankiem pielgrzymek do słynnej Bazyliki, jak i atrakcją dla tysięcy studentów, przybywających zewsząd każdego roku, jednak najliczniej z Polski. Dzisiaj zajmiemy się przedalpejskim obliczem Padwy, gdyż wiele jest w mieście śladów pozostawionych przez wielkich Polaków, którzy je odwiedzili. Padwa była istotnym miejscem dla znaczącej części elit intelektualnych, literackich i politycznych XVI-wiecznej Polski. Właśnie dlatego będziecie bardzo szczęśliwi na wieść, że w odległości 1400 km, w Polsce, istnieje bliźniacza miejscowość – Padew Narodowa. Wśród wielu znamienitości pamiętamy Mikołaja Kopernika, Jana Kochanowskiego (polskiego Petrarkę) i ostatniego według kolejności, ale nie wagi, Jana Zamoyskiego (którego pomnik wyróżnia się na Placu Prato della Valle, a popiersie w Sali Czterdziestu Pałacu Bo). Właśnie temu ostatniemu warto poświęcić kilka zdań, gdyż zakochał się on w Padwie tak szalenie, że zechciał zrekonstruować właściwie takie samo miasto na swojej ojczystej ziemi.

Jan Zamoyski pochodził ze szlacheckiej rodziny. Późną wiosną 1561, po pobycie na studiach w Paryżu i Strasburgu przybył do Padwy. Przyjechał tutaj, żeby doskonalić wiedzę w dziedzinie prawa, mając w planach świetlaną karierę polityczną. Mieszkał w contradzie (dzielnica) Pozzo della Vacca, która znajduje się przy dzisiejszej ulicy Ospedale Civile, prawdopodobnie w budynku z numerem między 12 a 22. Szczyt swojej błyskotliwej kariery akademickiej osiągnął broniąc doktorat i zostając w konsekwencji dziekanem Wydziału Prawa. Po powrocie do ojczyzny jego tęsknota za Padwą, miejscem, które uczyniło go mężem („Patavium virum me fecit”), była tak silna i bolesna, że zdecydował się założyć Zamość, miasto ufortyfikowane w taki sam sposób jak Padwa. Zamość został wybudowany od zera na obszarze posiadłości ziemskiej Zamoyskiego, z zamiarem zaprezentowania koncepcji miasta idealnego. Został zaprojektowany przez architekta padewskiego Bernardo Morando, po śmierci zastąpionego przez weneckiego inżyniera Andrea Dell’Acqua. Do jego wybudowania zostali zatrudnieni włoscy murarze. Miasto ma bardzo padewską duszę, czego dowodzą liczne arkady, szczególnie dominujące na placu rynkowym, a także system fortyfikacyjny z bastionami bardzo podobnymi do tych padewskich. Zachwyt Zamoyskiego nad Padwą przeniósł się także na warstwę językową, do tego stopnia, że w języku polskim „padewczyk’ nie oznacza jedynie miszkańca Padwy, ale ma także znaczenie historyczne, a mianowicie odnosi się do człowieka znamienitego, który zawdzięcza miastu, w którym się wykształcił swoją wysoką kulturę intelektualną, artystyczną i polityczną. Dzisiaj Zamość jest znany jako miejsce wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, a wszystkie przewodniki rozpoczynają wycieczki od kilku słów o Padwie. Kto wie czy jakiś padewczyk, nieświadomy tej historii, natknął się na Zamość, może odnajdując w nim coś znajomego, a może nasunęło mu się jakieś podejrzenie, podsycone licznymi motywami, których nazwy pochodzą właśnie od Padwy. Proponowanym szlakiem śladami Jana Zamoyskiego jest wizyta w Pałacu Bo – historycznej siedzibie uniwersytetu założonego w 1222 roku – i spacer po Prato della Valle, w celu odnalezienia między dziesiątkami pomników tych dwóch wyjątkowych, które przedstawiają dwie polskie znamienitości obecne niegdyś w Padwie, czyli Stefana Batorego i Jana Zamoyskiego właśnie. Kontynuując spacer ulicami centrum historycznego możemy udać się w kierunku Świętej Bazyliki, gdzie ważna wystawa sprzed kilku lat, zatytułowana wymownie „Urbis memoriae Polonorum degnissima – Relacje między Padwą i Polską w mowach Jana Pawła II” zilustrowała polską obecność w Bazylice, obecność, która zatapia korzenie w historii włoskiej i europejskiej, z kulminacją w momencie przekazania Bazylice relikwiarza zawierającego kroplę krwi św. Karola Wojtyły i fragmentu kości św. Faustyny Kowalskiej. Jednak ślady Polaków w historii Bazyliki pojawiały się już wcześniej, zaczynając od podarownia przez króla Jana III Sobieskiego srebrnej, pozłacanej buławy tureckiej, poprzez płytę nagrobkową upamiętniającą wojowniczego Krzysztofa Sapiehę i Kaplicę Polską (świętego Stanisława) odnowioną w XIX wieku przez malarza Tadeusza Popiela, a kończąc na ołtarzu zadedykowanym świętemu Maksymilianowi Kolbe, udekorowanym między końcem lat siedemdziesiątych i początkiem osiemdziesiątych XX wieku przez Pietro Annigoniego.

“Zmarnowana młodość” według Pasoliniego i Hłaski

0

„To nie jest kraj dla młodych” – w ostatnich latach, latach kryzysu, zdanie to stało się sloganem, myślą przewodnią, którą dzisiejsza młodzież lubi wykrzykiwać na wszystkie strony. Kryzys ten nie dotyczy już tylko aspektu ekonomicznego, lecz także skaził wnętrze młodych ludzi, będących w gorączkowym poszukiwaniu samych siebie i przede wszystkim w poszukiwaniu pracy. Praca jest tym czymś, co określa i definiuje człowieka, uzupełniając go, nadając mu cel, punkt, do którego pragnie dotrzeć podczas swej wędrówki. I właśnie tego brakuje, pogrążając w kryzysie młodych ludzi, którzy jeszcze parę lat temu mogliby wybrać pracę, która im odpowiadała, którą mogli polubić; teraz pozostaje im jedynie dostosować się do tego, co oferuje rynek, właściwie bez możliwości wyboru. Młodzi ludzie są coraz bardziej przygnębieni, coraz bardziej krusi, coraz bardziej samotni, bez ideałów, z dala od rodziców,  „bez nadziei”. Próbują się dostosować, ale bezskutecznie. Nie udaje się to nawet starszym, którzy wciąż określają dzisiejszą młodzież mianem “zmarnowanej”. Wróciliśmy do lat ‘50, kiedy to mityczny James Dean wcielił się w doskonałe ucieleśnienie buntownika w filmie „Buntownik bez powodu” w reżyserii Nicholasa Raya, filmie, który naznaczył to pokolenie i nie tylko.

Zadałam sobie więc pytanie: dlaczego starsze pokolenie wciąż odwołuje się do lat 50-tych, a nigdy do 70-tych lub do roku 2000? Moje badania od samego początku wskazały lata 50-te jako początek swego rodzaju niepewności, wahań, upadku autorytetów, szczególnie wśród młodzieży, które to we wzłotach i upadkach dotarły do naszych czasów. Socjologowie oraz media masowe analizowały ten fenomen, upatrując głównej przyczyny zmian w zachowaniu we wzroście dobrobytu, a przede wszystkim, w głębokiej dezorientacji w sferze moralnej i społecznej, spowodowanej brakiem wzorców. Jak wiemy, historia lubi się powtarzać, zmieniając tylko nazwę i miejsce; tak też ta amerykańska zmarnowana młodzież z lat 50-tych rozprzestrzeniła się po całej Europie, przyciągając uwagę badaczy i stając się ulubionym motywem dla kinematografów i myślicieli.

Zafascynowały mnie w szczególny sposób dwie ważne osobowości z tych lat, które uosabiały ten model młodych, ukazując i opisując zmiany w moralności spoleczeństwa oraz w nich samych: Pier Paolo Pasolini (1922-1975) pisarz, poeta i reżyser; oraz Marek Hłasko (1934-1969) pisarz i scenarzysta. Dwaj pionierzy pokolenia lat 50-tych, dwa mity mające ze sobą wiele wspólnego, nie tylko dlatego, że byli anarchistami i prowokatorami, ale przede wszystkim z powodu swojego sprzeciwu wobec bigoteryjnej mentalności tamtych czasów, walki z przesądami oraz hipokryzją w stosunku do młodzieży, która w tych latach zaczynała upadać, czy raczej gwałtownie się zmieniać, przystosowując się do nowego społeczeństwa. Obu pociągał mit poety przeklętego, z którym często się identyfikowali, pisząc o nim w swych utworach, w których jedynym bohaterem jest właśnie młodość, spalona przez ogień dwóch wojen światowych, przez reżim, który przewalił się przez ich dusze, zmuszone w ten sposób do buntu spływającego krwią. Pokolenie, które rozpoczeło tę moralną przemianę, kosztując smaku nowych kultur, nowych preferencji seksualnych oraz nowych ideologii, które do tej pory były przedmiotem tabu i groziły skandalem.

Pasolini mówi o tym w “Ragazzi di vita” (1956), oddałając typowy wstyd tamtych lat i ukazując w cyniczny sposób tę cichą i tragiczną przemoc w stosunku do młodzieży dwudziestoletniej, w której on sam się uosabiał. Ci piękni dwudziestoletni, których odnajdujemy w “Pięknych dwudziestoletnich” Marka Hłaski (1966), których esencją jest człowiek młody, kochający wolność, nietolerujący układów, konwencji i reguł, poruszony głębokim poczuciem sprawiedliwości, tak samo jak Pasolini.
Hłasko w swoich Opowiadaniach, powstałych w latach 50-tych i 60-tych, ukazuje ten wyczerpujący niepokój, który odczuwa patrząc na materialne i moralne gruzy zdegradowanej Warszawy. Taki sam niepokój odczuwał Pasolini widząc obskurny Rzym, opisując głód i przestępczość panujące na rzymskich przedmieściach w “Una vita violenta” (1959).

Na kanwie ich utworów powstało potem wiele filmów, które w tamtych latach były obiektem cenzury, budząc zgorszenie, by zostać na koniec określonymi mianem „zbyt wymownych”. Warto bliżej przyjrzeć się tym filmom, ponieważ ich analiza ukazałaby naszym oczom rzeczywistość, w której żyła młodzież tamtych lat. SkonfrontujmyÓsmy dzień tygodnia” Hłaski zrealizowany przez Aleksandra Forda (1957) z “Accattone” wyreżyserowanym przez Pasoliniego w roku 1961. Filmy te ukazują całościowy obraz Polski i Włoch na przełomie lat 50-tych i 60-tych, który daje możliwość porównania i zilustrowania dwóch narodów tak rożnych od siebie, lecz mających tego samego bohatera: niewinną ofiarę błędów społeczeństwa.

Warto dokonać porównania obu narodów pod względem historycznym, politycznym i ekonomicznym, w taki sposób, żeby móc wykreślić jak najszerszy i jak najgłębszy profil, który pomoże unieść tę niewidzialną zasłonę, pod którą ukrywają się rzeczywiste przyczyny odpowiedzialne za “spalenie” młodości, której popioły docierają do nas po dziś dzień.

Być może ta nieposkromiona fascynacja kinem oraz mitami lat 50-tych były dla mnie inspiracją do napisania pracy magisterskiej “Mity Andrzeja Wajdy”, i popycha mnie do dalszego przeżywania atmosfery tych lat. W moich badaniach wyłania się zaiteresowanie młodością, tą zwykłą i przeciętną, pozostawionej jakby w zapomnieniu, z której jednak narodziły się mity. Według ministra oświaty w rządzie Matteo Renziego, Dario Franceschiniego, powinny być one wzięte za przykład, do którego odwoływałaby się dzisiejsza młodzież. Ministerstwo oświaty wydało niedawno dekret o wspomaganiu inicjatyw kulturalnych, odwołując się bezpośrednio do postaci Pier Paolo Pasoliniego, o którym włoski dziennikarz Aldo Grasso mówi: „Włosi mają obowiązek pamiętania Pasoliniego oraz przekazywania nowym pokoleniom aktualności jego przesłania, w zakresie poszukiwań i skargi.”

Zdanie to w pełni odzwierciedla się w postaci Marka Hłaski, zasiadającego w panteonie polskich pisarzy powojennych, postaci, która zamyka w sobie trudność w odnalezieniu samego siebie, w tym świecie tak różnym od naszych oczekiwań.

GAZZETTA ITALIA 56 (kwiecień-maj 2016)

0

Nowa Gazzetta Italia to istny hymn na cześć wiosny! Okładka i kilka dobrych stron wewnątrz magazynu poświęcone zostało włoskiej modzie: reżyser eventów Marco Maccapani opowiada nam o roli Mediolanu i radzi gdzie należy studiować, aby odnieść sukces w świecie mody, a wielka projektantka Angela Missoni opowiada nam o historii swojej rodzinnej firmy, która z kolorów uczyniła swój znak firmowy. Dyrektor Włoskiego Instytutu Kultury w Krakowie, Ugo Rufino wprowadza nas w zakamarki duszy swojego wyjątkowego miasta – Neapolu! Proponuje nam trasę biegnącą poprzez historię, sprzeczności i niezrównane piękno. Pozostając w temacie podróży, odkryjecie także urok Bielli, miasta-symbolu w przemyśle tekstylnym i gastronomicznym, średniowieczne miasteczko Venzone, zatopione w regionie Carnia. Poznacie również dwa magiczne miejsca w Polsce: romantyczny Stary Młyn w sercu Warmii oraz miasto Toruń. Gazzetta zabierze Was na wirtualną wizytę do Muzeum Ferrari, goszczącego w swoich podwojach legendarne samochody, które napisały historię Konika. Posłuchacie też śródziemnomorskich dźwięków Francesco Buzzurro, włoskiego muzyka, który odniósł ostatnio wielki sukces w Krakowie. Znajdziecie tu też jak zwykle artykuły i przepisy kulinarne, teksty kulturalne („Zmarnowana młodość” wg Pasoliniego i Hłaski), a także rubrykę językową z przewodnikiem etymologicznym, poza, oczywiście, wszelkimi wydarzeniami łączącymi Polskę i Włochy. Miłej lektury!

„Cinema Italia Oggi 2016” 31 marca-7 kwietnia w Warszawie i we Wrocławiu

0

Przygotowanie takiego wydarzenia jak CINEMA ITALIA OGGI w Polska, kraju o solidnych tradycjach i wyrobionej publiczności, stanowi każdego roku ogromne wyzwanie, które wymaga wielkiej motywacji i chęci zaskoczenia widza. Pokazy współczesnego kina włoskiego, zapoczątkowane w 2012 roku przez ówczesną dyrektor Włoskiego Instytutu Kultury w Warszawie, Paolę Ciccolellę i organizowany we współpracy z Cinecittà Istituto Luce i kinem Muranów, wpisały się na stałe w kalendarz kulturalnych wydarzeń stolicy, umożliwiając polskim miłośnikom włoskiej kinematografii zapoznanie się z najnowszymi produkcjami, debiutami utalentowanych młodych filmowców, z twórcami poszukującymi nowych bodźców, z przekrojem zmian społecznych i artystycznych współczesnych Włoch, widziane przez obiektyw, który z różnych względów, ekonomicznych i dystrybucyjnych, jest trudno dostępny poza granicami Włoch.

To już piąta edycja przeglądu CINEMA ITALIA OGGI, który na przestrzeni lat niejednokrotnie zbiegł się z ważnymi momentami w historii włoskiej kinematografii. Wszyscy pamiętamy uroczyste obchody dwudziestej rocznicy śmierci Federica Felliniego w 2013, które ponownie rozbudziły zainteresowanie i uwielbienie dla tego tak typowo włoskiego sposobu myślenia o filmie i tworzenia filmu, szykując podwaliny pod zdobycie Oskara przez Paola Sorrentino. Ten triumf stał się inspiracją dla trzeciej edycji przeglądu, którego motywem przewodnim było “Wielkie Piękno” i Rzym Felliniego. Na fali tego sukcesu wypłynęły w Polsce inne włoskie tytuły, “Kapitał ludzki” Paola Virzì, “Cuda” Alice Rohrwacher czy “Moja matka” Nanniego Moretti, miał miejsce bezprecedensowy boom pokazów, retrospektyw, udziału włoskich filmów na festiwalach filmowych w wielu polskich miastach.

By również w tym roku sprostać oczekiwaniom widzów,  organizatorzy CINEMA ITALIA OGGI postawili sobie dwa główne cele: by jakość pokazywanych obrazów szła w parze z odzewem wśród publiczności (przekładając się tym samym na dystrybucję) i rozszerzyć maksymalnie zasięg oglądalności. Dostosowanie aspiracji artystycznych przeglądu filmowego do wymagań dystrybutorów jest zajęciem bardzo trudnym, ale mamy nadzieję, że także tym razem udało nam się je zrealizować.

W programie znalazło się siedem tytułów, należących do ścisłej czołówki filmów produkowanych w 2015 roku, niejednokrotnie nagradzanych przez krytyków, bijących jednocześnie rekordy oglądalności.  Projekcje odbędą się nie tylko w Warszawie. Filmy zostaną pokazane również we Wrocławiu, Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Propozycja ze strony Gutek Film, czołowego dystrybutora filmowego w Polsce, by gościć CINEMA ITALIA OGGI w swojej siedzibie, jest prestiżowym ukłonem w stronę włoskiego kina i samego przeglądu, który organizuje Włoski Instytut Kultury w Warszawie.

Osiągnięcie tego celu nie byłoby możliwe, gdyby nie współpraca i otwartość Cinecittà Istituto Luce oraz osobiste zaangażowanie odpowiedzialnej za całe przedsięwzięcie Moniki Moscato, która w tym roku musiała ze zdwojoną siłą starać się o pozyskanie najciekawszych tytułów i zgodę na ich projekcję en bloc, jednocześnie w dwóch ważnych ośrodkach na terenie tego samego kraju.

WARSZAWA: KINO MURANÓW

31.03.2016

INAUGURAZIONE/OTWARCIE

20.00 LO CHIAMAVANO JEEG ROBOT/  (114′) regia/reżyseria: Gabriele Mainetti (alla proiezione sarà presente il regista / na projekcj będzie obecny reżyser)

01.04

18.00      CLORO/CHLOR (94’) regia/reżyseria: Lamberto Sanfelice

20.30      LATIN LOVER (104’) regia/reżyseria: Cristina Comencini

02.04

18 00 IO E LEI/JA I ONA (97′) regia/reżyseria: Maria Sole Tognazzi

20.30 SE DIO VUOLE/DAJ BÓG (87′) regia/reżyseria: Edoardo Falcone

03.04

18.00 MERAVIGLIOSO BOCCACCIO /CUDOWNY BOCCACCIO (120′) regia/reżyseria: Paolo e Vittorio Taviani

20.00 NOI E LA GIULIA / MY I GIULIA 1300 (115′) regia/reżyseria: Edoardo Leo

04.04

(omaggio a Ettore Scola/ w hołdzie Ettore Scoli)

18.00  La famiglia (110′) reżyseria: Ettore Scola

[cml_media_alt id='114866']Plakat[/cml_media_alt]

WROCŁAW: KINO NOWE HORYZONTY

01.04. piątek 20:00 LO CHIAMAVANO JEEG ROBOT/ (114′) regia/reżyseria: Gabriele Mainetti

02.04 sobota 17.15 LA FAMIGLIA/RODZINA (110’) regia/reżyseria: Ettore Scola

02.04 sobota 20:00 LATIN LOVER (104’) regia/reżyseria: Cristina Comencini

03.04. niedziela 18:00 MERAVIGLIOSO BOCCACCIO /CUDOWNY BOCCACCIO (120′) regia/reżyseria: Paolo e Vittorio Taviani

04.04 20:00 CLORO/CHLOR (94’) regia/reżyseria: Lamberto Sanfelice

05.04 20:00 NOI E LA GIULIA / MY I GIULIA 1300 (115′) regia/reżyseria: Edoardo Leo

06.04. 20:00 SE DIO VUOLE/DAJ BÓG (87′) regia/reżyseria: Edoardo Falcone

07.04 20:00 IO E LEI/JA I ONA (97′) regia/reżyseria: Maria Sole Tognazzi

Turyn-Katowice, podroż w jedną stronę

0

W turyńskim teatrze trwają przygotowania do wystawienia fragmentów “Trzech muszkieterów”, sztuki na podstawie utworu Dumasa, ponownie wyreżyserowanych przez Beppe Navello w Teatrze Astra. Historia muszkieterów to głównie odwaga, lojalność, miłość, zdrady, przygoda, ale przede wszystkim swoisty hymn dla siły przyjaźni, jednej z najpiękniej opisanych w historii literatury. Narracja w ośmiu aktach, według koncepcji ośmiu różnych reżyserów, wśród których znalazł się nasz Robert Talarczyk, dyrektor Teatru Śląskiego w Katowicach i postać kluczowa we współczesnym teatrze. Co nam przygotuje Talarczyk w tym nowym wyzwaniu włosko-polskim? Jeżeli będziecie w Turynie lub okolicy w dniach 6 – 12 kwietnia będziecie mogli przekonać się sami… I nie zapomnijcie: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!

Tak czy nie dla glutenu?

0

tłumaczenie: Amelia Cabaj

Nieraz zadawałam sobie to pytanie: tak czy nie dla glutenu? Czy ma sens dobrowolne rezygnowanie z moich ulubionych produktów w nadziei na niemal cudowne samopoczucie, którego tak naprawdę nikt nie może obiecać?

Podobnie jak wiele osób, jestem częścią tej grupy zrezygnowanych ludzi, którzy żyją z mniej lub bardziej poważnymi objawami i chorobami, mniej lub bardziej kontrolowanymi przez leki, ale takimi, których nie da się całkowicie wyleczyć. Nagle wydaje się, że rozwiązanie jest w zasięgu ręki. Wystarczy małe wyrzeczenie, mała zmiana przyzwyczajeń. Drobnostka, przynajmniej tak się wydaje. W zależności od czasów i mody sprawca wszelkiego zła przybiera różne nazwy. Obecnie nazywa się Gluten.

Nie mówimy oczywiście o chorych na celiaklię lub nadwrażliwych na białko, ale o wszystkich innych (najwyraźniej wielu) osobach, którym – chociaż nie cierpią na żadne rozpoznawalne choroby –  zmiana diety pod tym kątem przyniosłaby korzyści. Przynajmniej według tego, co twierdzą zwolennicy diety przeciwnej glutenowi.

Tymczasem rośnie liczba konsumentów, którzy częściowo dokonują zmian w listach swoich zakupów, wybierając coraz więcej produktów pozbawionych glutenu, aby zmniejszyć jego spożycie. Termin „bezglutenowy” jest nieświadomie kojarzony ze stylem życia nie tylko zdrowszym, ale czasami nawet bardziej „light”. Jednak pokazanie tej samej konsekwencji we wszystkich momentach poświęconych na posiłek nie jest takie proste. Moda, nadmiar lub brak informacji, chęć podejmowania słusznych wyborów dla własnego zdrowia. Fałszywe przekonania i stereotypy. Rezultatem jest zawsze chaotyczne i mało świadome odżywianie się. A tymczasem biznes się kręci.

A gdybyśmy tak spróbowali jeść lepiej i zdrowiej? Stawiając na produkty sezonowe (być może ekologiczne) czy odpowiednio dobierając elementy spożywanych posiłków? Doceniając przede wszystkim produkty pełnoziarniste, a nie te rafinowane czy przemysłowe.

W rzeczywistości zboża składają się z wielu części: wewnętrznej – skrobiowej, kiełków lub zarodków, i zewnętrznej – otrębów, które tworzą warstwę ochronną wokół ziarna.  W wyniku działań przemysłowych, wprowadzonych razem z nowoczesną żywnością, przyzwyczailiśmy się do postrzegania ich tylko jako oddzielnych produktów.

Ale Matka Natura nie tworzy niczego przez przypadek: błonnik spożywczy przez długi czas uważano za najbardziej pożyteczny dla naszego zdrowia składnik zbóż. Tymczasem dzisiaj coraz więcej danych potwierdza znaczenie innych substancji, które wywołują korzystne efekty, takich jak witamina E i witaminy z grupy B, liczne minerały, takie jak żelazo, magnez, cynk czy selen oraz różne ochronne związki fitochemiczne. Przyjmowane razem wzmacniają nawzajem swoje działanie i stają się wyjąkowo skuteczne w zapobieganiu wielu chorobom, takim jak pewne typy nowotworów, zaburzeniom układu sercowo-naczyniowego, cukrzycy typu 2, jak również w utrzymywaniu prawidłowej wagi ciała.

Kupowanie produktów bezglutenowych i bogatych w mąkę rafinowaną bez rezygnacji z produktów bogatych w cukry i tłuszcze jest wyborem niekompletnym i pozbawionym sensu. Dlatego też zamiast kupować biały, bezglutenowy makaron, spróbujmy tego pełnoziarnistego. Zrezygnujmy z ciastek, przekąsek, słodyczy i innych produktów bogatych w cukry proste i tłuszcze (włączając w to mocny alkohol).

Wzbogacajmy dietę, znajdując w niej miejsce dla produktów spożywczych bezglutenowych z natury: ryżu i kukurydzy, prosa, amarantusa, komosy ryżowej czy gryki. Jak również dla warzyw strączkowych, tak ważnych ze względu na zawarte w nich białko! Oczywiście nie może zabraknąć też miejsca dla owoców i warzyw, dla których nie ma ograniczeń ilościowych i których spożycie zaleca się w pięciu porcjach dziennie (śniadanie, obiad, kolacja i dwie przekąski).

Arcywłoski Sopot

0

Z pozoru mogłoby się wydawać, że Sopot, „letnia stolica Polski” i znany europejski kurort, nie posiada żadnych związków historycznych z Włochami. Ten malowniczy teren o szczególnym klimacie, z jednej strony graniczący z Bałtykiem, z drugiej chroniony przez zalesione, morenowe wzgórza Pojezierza Kaszubskiego, został odkryty w 1807 roku przez alzackiego lekarza w służbie Napoleona, Johanna Georga Haffnera, który natychmiast dostrzegł jego potencjał jako idealnego miejsca na wypoczynek i morskie terapie. Kiedy Bonaparte wycofywał się do Francji po porażce poniesionej w Rosji, Haffner zdecydował się osiąść w Sopocie i założył tam pierwszy w Europie kompleks kąpielowy. Sopot stanowił wówczas część Prus, a talasoterapia cieszyła się dużą popularnością wśród niemieckiej społeczności i dlatego w drugiej połowie XIX wieku, kiedy powstała linia kolejowa łącząca Berlin i Gdańsk, w krótkim czasie wybudowano tam wiele uroczych, eklektycznych willi i pałacyków, których styl określano mianem „niemieckiego romantyzmu”. W ten sposób w czasach Belle Époque Zoppot, którego liczba mieszkańców wzrosła w międzyczasie do 10 000, zyskał miano jednego z najbardziej eleganckich i najchętniej uczęszczanych nadmorskich kurortów w Europie. Swojej pozycji miasto nie straciło ani w okresie międzywojennym, kiedy zostało anektowane do Wolnego Miasta Gdańska, ani w czasie okupacji nazistowskiej w latach 1939-1945, ani w roku 1945, kiedy Sopot powrócił w granice Polski, będącej wtedy w strefie wpływów sowieckich, ani po 1989, kiedy polityka kraju na nowo zwróciła się w kierunku wschodnich sąsiadów. Wielokrotne zmiany systemów politycznych Sopot przetrwał bez szwanku i pozostał znaną nadbałtycką miejscowością wypoczynkową, odwiedzaną głownie przez Niemców, Polaków i Skandynawów. I choć nie łatwo jest znaleźć tutaj ślady związków z innymi częściami Europy, to można doszukać się także włoskich akcentów. Dziwne byłoby, gdyby było inaczej, jako że w Sopocie, w mieście, w którym kwitnie życie towarzyskie, „savoir-vivre” odgrywa bardzo ważną rolę – a na tym polu Włosi mają się czym pochwalić.

Może za sprawą przypadku (a może wręcz przeciwnie) właśnie w Sopocie powstało Stowarzyszenie Miłośników Włoch „Italianissima”, które za cel stawia sobie popularyzowanie w Polsce włoskiej kultury – począwszy od muzyki i sztuki, a skończywszy na literaturze i kuchni. Wystarczy odwiedzić stronę stowarzyszenia (www.italianissima.com.pl), by przekonać się, że to nie są żarty. Na stronie startowej pod sloganem brzmiącym „Zakochaj się w Italii” czytamy: „Jeśli kochasz życie i jego przyjemności (…), jeśli kochasz dobrą kuchnię i wino – jesteś jednym z nas. Wszystko to znajdziesz w Italii, tak bliskiej polskiemu sercu i tak bogato obdarzonej przez naturę. Z oczarowania Italią, jej mieszkańcami, włoskim stylem i radością życia zrodził się pomysł organizowania wypraw kulinarnych, które zaspokajałyby wszystkie zmysły!” My z kolei, by zaspokoić naszą ciekawość, postanowiliśmy spotkać się z założycielkami stowarzyszenia, Hanną Baranowską i Aliną Żołnierkiewicz, żeby dowiedzieć się, co zainspirowało je do napisania tak pięknych słów.

„W 2007 roku wybrałyśmy się na zorganizowaną wycieczkę na Sycylię” – mówi Hanna Baranowska, dyrektor i współzałożycielka stowarzyszenia. „Fascynująca podróż, wspaniałe miejsca, luksusowy hotel. Już wtedy Italia nie była nam obca, znałyśmy język, kulturę, kuchnię i właśnie dlatego podczas tej wizyty, jedzenie bardzo nas rozczarowało. Jednego razu zamówiłyśmy prosciutto z melonem, i melon, którego nam podano, był niedojrzały, a to był wrzesień! Wyobrażasz to sobie?! Znalezienie niedojrzałego melona na Sycylii we wrześniu jest nie lada sztuką! Na dodatek, zamiast prosciutto, na talerzu leżały grube plastry wędzonej szynki tyrolskiej! Pomyślałyśmy: jeśli Polak odwiedza Włochy po raz pierwszy i próbuje  takiego niedobrego jedzenia, jak będzie wspominał ten wspaniały kraj?” Pomimo bolesnego  kulinarnego rozczarowania Hanna i Alina wracają do Polski wciąż zakochane po uszy w Italii i decydują się przejść do kontrataku. Tak rodzi się pomysł stworzenia grupy miłośników Włoch, której celem byłoby wprowadzanie Polaków w enokulinarne tajniki Półwyspu Apenińskiego. „Chciałyśmy, żeby Polacy spróbowali prawdziwej włoskiej kuchni!” – dodaje Alina Żołnierkiewicz, wicedyrektor stowarzyszenia i nauczycielka języka włoskiego. „Zaczęłyśmy więc organizować spotkania enokulinarne w dobrych włoskich restauracjach w Polsce, by dzielić się doświadczeniami i opiniami, ale przede wszystkim chciałyśmy stworzyć okazję do spotkań towarzyskich we włoskim duchu.” Założone w 2008 roku w Sopocie stowarzyszenie „Italianissima” w ramach swojej działalności organizuje także wyprawy do Włoch. Początkowo były to głównie podróże turystyczno-kulinarne, ale z biegiem czasu działalność stowarzyszenia poszerzyła się o organizację rozmaitych wydarzeń kulturalnych związanych z muzyką, kinem, literaturą czy sztuką. „Na początku nie miałyśmy zamiaru tworzyć oficjalnie zarejestrowanego stowarzyszenia” – kontynuuje Alina – „jednak uregulowanie prawne okazało się niezbędne podczas zawierania oficjalnych kontaktów z różnymi instytucjami, hotelami czy aby uczestniczyć w targach, podczas których nawiązywałyśmy kontakty z regionami, które planowałyśmy odwiedzić, z producentami win czy z właścicielami gospodarstw agroturystycznych. W ciągu zaledwie kilku lat naszej działalności  odwiedziliśmy Piemont, Friuli-Wenecję Julijską, Umbrię, Marche i Lacjum, odbyliśmy także rejsy wzdłuż wybrzeży Ligurii, Sardynii i Kampanii. Naszym kolejnym celem będzie Apulia.”  

– Żadnej Toskanii?

„Tak, żadnej Toskanii” odpowiada Halina. „Celowo wybieramy mniej znane regiony. W Polsce, ale nie tylko, Włochy utożsamiane są przede wszystkim z Toskanią, a my chcemy pokazać, że istnieją regiony równie piękne, oferujące bogatą kulturę i sztukę, wyśmienitą kuchnię i wina, a przy tym dużo tańsze.”

„Italianissima” powstała w Sopocie nie ze względu na jego szczególne związki z Italią, ale po prostu dlatego, że mieszkała tam dyrektor Hanna Baranowska i stowarzyszenie zostało zarejestrowane na jej adres. Siłą rzeczy większość wydarzeń ma miejsce właśnie w Sopocie, wyjątkiem są coroczne spotkania plenarne, które odbywają się w różnych miastach Polski. Dzięki stowarzyszeniu „Italianissima” na ulicach Sopotu coraz częściej można natknąć się na włoskie akcenty – muzykę, zapachy i smaki, nie mówiąc już o tym, że od kilku lat do tłumów Polaków, Niemców i Skandynawów zaludniających miasto każdego lata, dołącza coraz więcej Włochów. W Sopocie Włosi znajdują wszystko, czego potrzebują do szczęścia – beztroską, wakacyjną atmosferę, nastrojowe lokale, w których można miło spędzać czas aż do późnych godzin wieczornych, a także trasę spacerową o długości ponad 1 km, zwieńczoną najdłuższym w Europie drewnianym molo (511 m). I właśnie na tym deptaku, wśród zgiełku i  gwaru, Włoch może poczuć się jak u siebie. Już sama nazwa deptaku, ulica Bohaterów Monte Cassino, przywodzi na myśl Italię. Miejscowi nazywają go jednak po prostu „Monte Cassino” albo „Monciak”.  Kierując się w dół, w stronę morza, w miejscu, w którym ulica przechodzi w Plac Przyjaciół Sopotu, po prawej stronie zauważyć można słynną włoską Lodziarnię Milano, założoną w 1956 roku przez Oronzo De Marco i pozostającą nadal w rękach tej rodziny. Udając się w przeciwnym kierunku, ku zalesionym wzgórzom wyżej położonej części Sopotu, wśród wielu schowanych w zieleni willi, można znaleźć jedną, szczególną posiadłość, emanującą  włoską atmosferą. Potwierdza to język jej mieszkańców, wystrój wnętrza, przytulność i rozchodzący się w powietrzu aromat włoskiej kawy. Właścicielami są Dario i Małgorzata Iacoponi, on –  Włoch z Civitavecchia w Lacjum,  ona – rodowita Polka. Kilka lat temu, po długim czasie spędzonym we Włoszech przeprowadzili się do Sopotu i wyremontowali ten dom, nadając mu unikalny włoski charakter. Kilka pomieszczeń przeznaczyli  na pokoje gościnne dla turystów. „Prowadzimy jedyny w całym Sopocie pensjonat, w którym prawdziwie włoska atmosfera panuje już od śniadania”. (www.magnoliarooms.com).

W Sopocie nie brakuje również cenionych włoskich restauracji i pizzerii. Wiele z nich prowadzą Włosi. Najbardziej znane to: Tesoro, A Modo Mio, Trattoria Toscana. Dobra kuchnia włoska przywodzi na myśl stowarzyszenie „Italianissima” i starania podejmowane przez jego członków w obronie specjałów Bel Paese. Bez wątpienia także za ich przyczyną w ciągu ostatnich kilku lat Sopot nabrał odrobinę włoskości, a z biegiem czasu może stać  się nawet… arcywłoski!

 

Viareggio, perła Wersylii

0

Z jednej strony słońce i przepiękne morze, z drugiej białe szczyty Alp Apuańskich, pozornie pokryte śniegiem w lecie, lecz tak naprawdę białe z powodu marmuru karraryjskiego. To wszystko zapewnia turyście, który po raz pierwszy zawitał do Wersylii, niepowtarzalny widok. Jesteśmy w Viareggio, perle Wersylii, w prowincji Lukka, na północy Toskanii. Miasto to słynie ze swojego morza, z kąpielisk, z nocnych lokali i, co równie ważne, z karnawału.

Viareggo, pierwotnie okno na morze prowincji Lukka, swoją nazwę zawdzięcza ulicy Regis, średniowiecznej drodze łączącej miasto ze stolicą regionu. Początki miasta sięgają 1172 roku, kiedy to mieszkańcy prowincji Lukka i Genui, sprzymierzeni przeciwko Pizie, zbudowali słynną ufortyfikowaną twierdzę. Najstarsza forteca tego miasta, Torre Matilde (wieża Matyldy), sięga 1500 roku i została wybudowana przez mieszkańców Lukki w celu obrony przed piratami. Dookoła wznosi się najstarsza dzielnica miasta, która powstała wzdłuż kanału Burlamacca. Kanał ten po dziś dzień jest idealnym miejscem dla rybaków i dla posiadaczy łódek. Rozwój Viareggio z prostego miasteczka portowego do miasta w pełnym tego słowa znaczeniu nie był łatwy. Dopiero w 1819 roku księżna Maria Ludwika Burbon zleciła utworzenie pierwszego basenu portowego, a dopiero rok później zamieszkane centrum zostało wyniesione do rangi miasta. Viareggio czekało aż do 1822 roku, by stać się centrum turystycznym, a to za sprawą pobytu siostry Napoleona Bonaparte, Pauliny Borghese. Dzięki niej miasto zaczęto kojarzyć z lokalizacją nadmorską do tego stopnia, że w 1828 roku ruszyły prace nad pierwszym kąpieliskiem.

Słynna „Passeggiata” to „gablotka wystawowa” Viareggio. Jest to aleja o długości trzech kilometrów, ciągnąca się wzdłuż morza, ozdobiona budynkami w stylu secesyjnym. Biegnie od kąpieliska Bagno Balena, do kawiarni Caffè Margherita, ulubionego miejsca Giacoma Pucciniego. Znajdują się tam liczne lokale, sklepy i bary kawowe otwarte przez cały rok.

Zakupy i dobra kuchnia świetnie komponują się z przechadzką pieszo lub na rowerze dzięki długiej ścieżce rowerowej od molo w porcie aż do dwóch pobliskich miejscowości: Camaiore i Forte dei Marmi, często wybieranych przez gwiazdy sportu i telewizji. Aleja Passeggiata oferuje miłośnikom sztuki również rozrywkę kulturalną. Oprócz dwóch kin i teatru, często organizowane tam są wystawy obrazów i fotografii. Ponadto, w odległości zaledwie kilku kroków od deptaka wzdłuż morza nie brakuje małych muzeów poświęconych wielkim pisarzom i malarzom, którzy tworzyli historię Viareggio i całych Włoch. Po szalonym poranku spędzonym na plaży, rodziny z dziećmi i wszyscy ci, którzy szukają schronienia przed letnim skwarem i momentu ciszy i spokoju, udają się do Pineta di Ponente („zachodniego lasu sosnowego”). Miejsce to oferuje duże przestrzenie zieleni. Można tam urządzić piknik z przyjaciółmi, a także wybrać się na przechadzkę na piechotę, na rowerze lub konno. Oprócz tego jest tam też minigolf, miejsce do gry w kule („bocce”), obszary przeznaczone do użytku publicznego, bary kawowe i liczne restauracje, gdzie można skosztować lokalnej kuchni. Poza morzem i białymi plażami, ciągnącymi się kilometrami, Viareggio jest znane na całym świecie również ze swojego karnawału: cztery szalone tygodnie, podczas których turyści z Włoch i z zagranicy zjeżdżają się, by podziwiać kolorowe platformy z symbolicznymi postaciami z masy papierowej. Tradycja ta zrodziła się w 1873 roku, gdy grupka młodych mieszczan, którzy spotykali się w lokalu Caffè del Casinò („kawiarnia kasyna”), wyszła z inicjatywą przeprowadzenia orszaku z powozami i maskami ulicą wzdłuż morza. Od tamtej pory, z okazji karnawału, przez cztery niedziele z rzędu, wozy paradują wzdłuż alei Passeggiata: ogromne karykatury z masy papierowej naśmiewają się ze świata polityki i sztuki. Prosta tradycja, która łączy się z satyrą i co roku porusza istotne kwestie bieżące, obracając je w żart. Od 2009 roku Viareggio, będące od 142 lat stolicą karnawału, świętuje też pełnią lata. Podczas trzech wyjątkowych nocy letniego karnawału, wśród konfetti, tekturowych figur, wielkich platform, masek i muzyki, Viareggio wystawia, także w lecie, swój najpiękniejszy spektakl. 14, 15 i 16 sierpnia od godziny 21 do 24 plac Pucciniego i plac Marii Luizy, na deptaku wzdłuż morza, stają się włoskim odpowiednikiem stadionu sambodromo z Rio. Symboliczne konstrukcje, wykorzystane podczas karnawału zimowego, powracają ożywione maskami, muzyką i tańcem. Morze, szerokie plaże wyposażone w sprzęt i leżaki, niekończące się atrakcje kulturalne i rozrywkowe sprawiają, że Viareggio jest jednym z najczęściej wybieranych celów podróży w Toskanii.

Pino Daniele

0

Pino Daniele, neapolitański bluesman, zmarł w wieku 59 lat w wyniku zawału wieczorem 4 stycznia, jednak jego muzyka pozostanie wiecznie żywa. Autor piosenek, wokalista i gitarzysta był jednym z ostatnich wielkich innowatorów włoskiej muzyki rozrywkowej, dzięki swojej oryginalnej formule, która w niezwykły sposób łączyła w sobie tradycyjną piosenkę neapolitańską z bluesem, jazzem i rockiem. Daniele będzie zapamiętany za innowacyjność swojej muzyki, lecz także ze względu na wartość poetycką tekstów w dialekcie neapolitańskim, którymi opisywał swoje miasto w sposób jednocześnie realistyczny i poetycki.

Wśród jego klasyków są takie utwory jak ,,Napule è”, ,,’Na tazzulella ‘e cafè”, ,,Terra mia”, ,,Je so’ pazzo”, ,,Quanno chiove”, ,,A me me piace ‘o blues”, ,,Yes, I know my way”, ,,Tutta n’ata storia” czy ,,Quando”. Jego ostry głos, zdolny naturalnie lawirować między skomplikowanymi melodiami oraz ciekawe gitarowe akordy uczyniły z niego jednego z niewielu włoskich artystów będących w stanie współpracować z międzynarodowymi gwiazdami muzyki. Pino Daniele miał okazję grać z prawdziwymi legendami jazzu, takimi jak Wayne Shorter, Alphonso Johnson, Chick Corea, Steve Gadd, Pat Metheny, Al Di Meola, Gato Barbieri, Ralph Towner, Steps Ahead czy Yellow Jackets.

24 czerwca 2011 w Cava de’ Tirreni był ponadto gwiazdą niezwykłego koncertu wraz ze swoim odwiecznym idolem, jednym z najważniejszych gitarzystów bluesowych i rockowych w historii: Erikiem Claptonem. Liczne były także jego współprace z innymi wielkimi włoskiej muzyki, w tym Lucio Dallą, Francesco De Gregorim, Ronem, Fiorellą Mannoią, Claudiem Baglionim i Mią Martini. Daniele miał ponadto okazję grać z prawdziwymi filarami tradycyjnej piosenki neapoletańskiej, np. z Roberto Murolo. Pino Daniele stworzył prawdziwie neapolitański artystyczny duet z wielkim Massimo Troisim, który odszedł przedwcześnie w 1994 roku. Daniele napisał dla niego wspaniałe ścieżki dźwiękowe, w szczególności do filmu ,,Pensavo fosse amore…. invece, era un calesse”, do którego powstał jeden z najpiękniejszych i najdelikatniejszych utworów o miłości: ,,Quando”.

Pino Daniele urodził się w Neapolu 19 marca 1955 w biednej rodzinie, jako pierwsze z sześciorga dzieci. Jego ojciec był pracownikiem portowym w stolicy Kampanii. Z początku pracował w studiu nagraniowym i podczas tournée innych artystów (Jenny Sorrenti, Gianni Nazzaro i Bobby Solo) w roku 1976 zostaje basistą Napoli Centrale, prowadzonych przez saksofonistę Jamesa Senese. Była to jedna z pierwszych formacji łączących jazz i rock, idąc ścieżką wytyczoną przez znane grupy amerykańskie, takie jak Weather Report, z tradycją neapolitańską.

W roku 1977 Pino Daniele publikuje swój pierwszy znaczący album ,,Terra mia”, na którym znalazła się jego być może najpiękniejsza piosenka „Napule è”, gorzko-poetycki fresk przedstawiający jego miasto. Na płycie obecne są wszystkie elementy stylu muzycznego artysty, który bardzo harmonijnie połączył tradycyjną muzykę neapolitańską z bluesem i jazzem. Ta niebanalna mieszanka pokaże się w pełnej krasie w kolejnych dziełach: ,,Pino Daniele” (1979), ,,Nero a metà” (1980), ,,Vai mò” (1981) oraz ,,Bella ‘mbriana” (1982).

W tamtym okresie muzyk odbył wiele fantastycznych tournée, w których potwierdził swoją klasę w występach na żywo, pokazując zdolność do reinterpretowania swoich własnych utworów poprzez improwizację i nowe aranżacje. Obok niego na scenie znaleźli się najbardziej znaczący wówczas instrumentaliści, tacy jak Tullio De Piscopo (perkusja), Tony Esposito (perkusja), Karl Potter (bongosy), Joe Amoruso (klawisze), Rino Zurzolo (bas i kontrabas) i James Senese (saksofon). W nagraniach do ,,Bella ‘mbriana” uczestniczył także saksofonista Wayne Shorter, jeden z muzyków elektrycznego przewrotu Milesa Davisa oraz jeden z liderów Weather Report, obok Joe Zavinula.

Na tym samym albumie zagrał basista Weather Report, Alphonso Johnson, który również pojechał w tournée z neapolitańskim artystą. Po tych decydujących latach kariery, Pino Daniele nadal wydawał świetne płyty i grał ważne koncerty, m.in. z Patem Methenym. Warto wspomnieć o jego tournée z Francesco De Gregorim, Ronem i Fiorellą Mannoią, po którym powstał ciekawy album live. Neapolitański bluesman odszedł, ale jego muzyka przeszła do historii dzięki wspaniałemu dziedzictwu, jakie po sobie pozostawił.

tłumaczenie pl. Katarzyna Kurkowska