Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 106

Rzym: drobne szczegóły, wielkie zdumienie

0

Czy byłeś kiedykolwiek w Rzymie? Jest w nim Koloseum, fora cesarskie, Bazylika Św. Piotra… – ale to wiedzą wszyscy! Ja wyjawię Wam jedną z wielu ciekawostek, którą to bogate w historię miasto, zazdrosne o emocje, zachowuje  w tajemnicy.

Na Awentynie, jednym z siedmiu wzgórz Rzymu, w odległym roku 1765 został zbudowany piękny plac ozdobiony obeliskami i trofeami wojskowym, otoczony zielonymi cyprysami i potężnym murem. Ów plac został wzniesiony przez Giovanniego Battistę Piranesiego na zlecenie przeora Rycerzy Maltańskich, bratanka papieża Klemensa XIII, Giovanniego Battistę Rezzonica. Nic dziwnego, że centralną pozycję na placu zajmuje brama, wiodąca do włości Zakonu. Ale kim są kawalerowie maltańscy? Zakon Maltański utworzony w średniowieczu, jest jedynym zakonem rycerskim, który przetrwał do dnia dzisiejszego, przede wszystkim dzięki swojej działalności szpitalnej.

Obecne bitwy toczone przez rycerzy, którzy nie wywodzą się jak za dawnych lat wyłącznie z rodzin szlacheckich, nie są już potyczkami z użyciem miecza, ale walkami z chorobami, ubóstwem czy w obronie wiary katolickiej. Giovan Battista Piranesi, wielki wielbiciel Zakonu, wzniósł plac, aby przekazać przyszłym pokoleniom jedną z najbardziej fascynujących rzymskich legend, która głosi, że całe wzgórze Awentyn stanowiło ogromny statek, święty dla templariuszy, gotów wyruszyć do Ziemi Świętej. Wszyscy ci, którzy umieją dokonać prawidłowej interpretacji, mogą wciąż rozpoznać wiele symboli, odnośników, szczegółów architektonicznych nawiązujących do statku. I tak: część wzgórza zakończonego urwiskiem z widokiem na Tyber stanowi dziób statku; wejście na podniesioną część rufy (nadbudówka dla koneserów) stanowi bramę, za którą w labiryncie ogrodu można rozpoznać  liny i wanty. Nadburciem statku mogą być balustrady parku, zaś maszty żaglowca to obeliski umieszczone w wewnętrznej części placu.

Co jest więc tym małym szczegółem, który wzbudza wielkie zdumienie? Chciałabym Wam zaproponować przyjazd tutaj i odkrycie go osobiście. Jednak aby uniknąć napięcia i zaoszczędzić podróży, pokażę Wam to piękne ujęcie.

Poznajecie? To jest to, co my „Rzymianie z Rzymu”, nazywamy „Il Cupolone”. Kopuła Świętego Piotra widziana przez dziurkę od klucza bramy! Mała niespodzianka dla tych, którzy nigdy nie udali się do Przeoratu w poszukiwaniu ciekawostek, ale znana i nadal fascynująca dla nas, rzymian zakochanych w Rzymie.

tłumaczenie pl: Amelia Cabaj

500-lecie getta weneckiego (1516-2016)

0

tłumaczenie: Katarzyna Kurkowska

Wenecki turysta przechadzając się ulicami Warszawy z łatwością napotyka na liczne echa swojego miasta, obecne w fascynującej polskiej stolicy. Czy będą to weduty Bellotta w muzeach, czy znajomo brzmiące nazwy Muranów czy Arsenał, wiele jest niuansów łączących te dwa miasta, aż po ten najbardziej aktualny, płaskorzeźbę Lwa św. Marka, która powróciła na mur kamienicy nr 31 przy Rynku Starego Miasta. Jednak najbardziej znamiennym powiązaniem jest tu prawdopodobnie to, co idealnie łączy ze sobą dwa miejsca o tej samej nazwie (weneckiego pochodzenia): Getto. Nie wszyscy bowiem wiedzą, że to słowo, które w XX wieku oznaczało przede wszystkim segregację Żydów przez nazistów w wielu miastach Europy (takich jak chociażby Warszawa) oraz rozpowszechnianie się dzielnic mniejszości etnicznych w Stanach Zjednoczonych i nie tylko, początkowo było nazwą opuszczonej odlewni (‘Getto’) na północnym krańcu miasta Wenecji.

To tutaj 29 marca 1516 roku doża Leonardo Loredan wydał dekret mówiący o tym, że wszyscy Żydzi powinni “mieszkać razem” (“abitar unidi”) w wyznaczonej i nadzorowanej strefie miasta. Z perspektywy czasu można nazwać to pewnego rodzaju kompromisem. Dla Wenecji oznaczało to zamknięcie w swojej tkance miejskiej wspólnoty, której usługi gospodarcze okazały się nader przydatne w okresie wojen i kryzysu. Żydzi jako społeczność mieli odtąd płacić daninę na rzecz Republiki, a także czynsz chrześcijańskim posiadaczom, którzy jako jedyni mogli posiadać w tej dzielnicy domy na własność. Płacili nawet stróżom nocnym, którzy czuwali nad przestrzeganiem godziny policyjnej. Dla Żydów oznaczało to niemożność wyjścia poza bramy dzielnicy, ale także niespotykane dotąd prawa i ochronę, nie do pomyślenia w tamtych czasach w innych państwach europejskich. Getto było w tym znaczeniu początkiem nowej, kosmopolitycznej cywilizacji, łączącej Żydów niemieckich, włoskich, hiszpańskich, portugalskich w nowe społeczeństwo, zdolne do interakcji z otaczającym światem chrześcijańskim poprzez dialog kulturowy, przynoszący obopólne korzyści. W ten sposób powstało pięć wspaniałych synagog, wybudowanych na zlecenie Żydów, a zaprojektowanych i wykonanych przez chrześcijan, a także niezwykła liczba hebrajskich ksiąg, w tym pierwsze pełne wydanie Talmudu, aktualne po dziś dzień. Getto zamieszkiwali wielcy intelektualiści, których wpływy powinniśmy brać pod uwagę mówiąc o włoskim renesansie. Należy wspomnieć przynajmniej o Leonie Modena, naukowcu i autorze, który do swych licznych dzieł napisanych po hebrajsku i po włosku może zaliczyć “Historia dei Riti Hebraici” (“Historia obrzędów żydowskich”), pierwszą książkę, w której wyjaśniono tradycje religijne Żydów chrześcijańskim odbiorcom. Warto wspomnieć także o jego uczennicy, Sarze Coppio Sullam, która w początkach XVII wieku prowadziła salon literacki i która publikowała liczne dzieła poetyckie i filozoficzne, niebywałe jak na kobietę w tamtych czasach. Bramy getta sforsował w roku 1797 Napoleon, który przetarł szlaki dla idei równości wszystkich obywateli. Od tej chwili wielu Żydów oddaliło się z dzielnicy i stało się prominentnymi postaciami tworzącymi nowożytną Wenecję, z początku pod panowaniem Austrii, a następnie zjednoczonych Włoch. Iluzja idealnej integracji trwała tylko do roku 1938, kiedy to faszystowskie Prawa Rasowe przyczyniły się do wyrzucenia Żydów z instytucji publicznych i utorowały drogę deportacji 246 z nich do Oświęcimia. Nawet w tych dramatycznych chwilach, Getto nie wróciło do swojej funkcji segregacyjnej i, chociaż wielu mniej zamożnych Żydów nadal mieszkało w dzielnicy, co czyniło ich najbardziej podatnymi na represje, było to także miejsce wielkiej solidarności sąsiedzkiej. Większość Żydów weneckich, tak jak i Włochów w ogóle, przeżyła wojnę i odbudowała społeczność żydowską, żywą i aktywną po dziś dzień, która postanowiła upamiętnić 500-lecie Getta.

Jest to rocznica niełatwa; należy powiedzieć jasno, że nie świętujemy smutnego pierwszeństwa w stworzeniu czegoś, co w wielu językach stało się swoistym emblematem segregacji i dyskryminacji. Dlatego staraliśmy się nie wzdragać przed ukazywaniem złożonych przekazów, które niesie w sobie długa historia tego miejsca. Pięćset lat historii mniejszości, która potrafiła zintegrować się i brać aktywny i kreatywny udział w życiu Wenecji, co mówi także o zdolności do reakcji na nakazy w celu osiągnięcia wolności pomimo istniejących barier: jest to szczególnie ważne dziś, w sytuacji rosnących napięć w zetknięciu z “obcymi”, kiedy to powinniśmy oddać się refleksji nad nami samymi i nad wieloma innymi składowymi naszej cywilizacji i historii.

Na to 500-lecie przygotowujemy kalendarium wydarzeń, które da okazję do lepszego zapoznania się z wielkim dorobkiem historycznym i z historiami nt. Getta. Wydarzenie promowane jest przez Komitet “I 500 anni del Ghetto di Venezia”, reprezentujący Wspólnotę Żydowską Wenecji i Miasto Wenecję. Oto główne wydarzenia w programie: 29 marca 2016 – ceremonia w teatrze La Fenice oficjalnie otworzy serię inicjatyw, przewidziane jest m.in. przemówienie inauguracyjne historyka Simona Schamy, a także koncert orkiestry Teatru. Od 19 czerwca do 13 listopada w Palazzo Ducale można będzie obejrzeć wystawę historyczno-dokumentacyjną pt. “Venezia, gli Ebrei e l’Europa. 1516-2016” (“Wenecja, Żydzi i Europa. 1516-2016), pod kuratelą Donatelli Calabi. Wystawa ta będzie miała szczególne znaczenie, gdyż przedstawione na niej weneckiej i międzynarodowej publiczności zostaną mapy i dokumenty archiwalne, ważne dzieła sztuki oraz liczne materiały multimedialne. Najbardziej ambitnym projektem jest zbiórka funduszy przez fundację Venetian Heritage, które przeznaczone zostaną na radykalną przemianę Muzeum Żydowskiego w Wenecji i synagog; do projektu włączyło się już nowe Muzeum Polin z Warszawy. Nie zabraknie konferencji i spotkań dedykowanych miłośnikom teatru i muzyki. W ostatnim tygodniu lipca (26-31) na Campo del Ghetto zobaczymy “Kupca weneckiego” Williama Szekspira, wystawionego po raz pierwszy w swojej oryginalnej scenerii. Kalendarium na pewno jeszcze się wzbogaci, jego aktualną wersję znajdziecie na stronie www.veniceghetto500.org.

500-lecie Getta to okazja, przy której Wenecja opowiada o ważnej części swojej historii i pokazuje jej wpływ na kulturę żydowską i włoską, a bardziej ogólnie (i jest to nagląco aktualna kwestia) pokazuje to, jak mniejszości i większości mogą żyć razem i wzajemnie się wzbogacać.

Sartiglia Oristano

0

Karnawał w Oristano, średniowiecznym mieście na zachodnim wybrzeżu Sardynii, oznacza tylko jedno: Sartiglię.

Sartiglia to konny turniej o odległych korzeniach. Pierwsze wzmianki w dokumentach, które potwierdzają, że odbywał się on w Oristano, pochodzą z lat 1547-48 i odnoszą się do „Sortilli” zorganizowanej na cześć cesarza Karola V, najprawdopodobniej w 1546 roku.

Podczas zabawy jeździec na galopującym koniu musi nadziać na miecz lub włócznię pierścień zawieszony w połowie wyznaczonej trasy.

Nazwa „Sartiglia” wywodzi się od kastylijskiego Sortija, które z kolei pochodzi od łacińskiego sorticola, pierścienia. Korzenie tego wyrazu można odnaleźć w terminie sors, oznaczającym szczęście.

To właśnie szczęście mają symbolizować te zawody. W rzeczywistości, w nawiązaniu do dawnych obrzędów rolniczych nadal uważa się, że im więcej przebitych pierścieni, tym większa nadzieja na bogate zbiory wiosną.

Dzisiejsze święto różni się od tego z przeszłości – zmienił się „cel”; dzisiaj jest to nie pierścień, a gwiazda zawieszona na zielonej satynowej wstążce w pobliżu miejsca, gdzie mieści się kuria miejscowego arcybiskupa.

Uważa się, że to krzyżowcy sprowadzili święto na Zachód między rokiem 1118 i 1200, po tym jak przejęli je od Saracenów. Wyścigi konne były bardzo popularne w Hiszpanii i jako że potomkowie arystokracji sardyńskiej byli wysyłani na studia na dwór aragoński, możliwe jest, że to właśnie tam spotkali się z Sartiglią, którą później przenieśli do Oristano.

Nie znamy dokładnej daty pierwszej edycji turnieju, jednak pierwotnie udział w Sartigli zarezerwowany był jedynie dla arystokracji. Według tradycji, w czasach dominacji aragońskiej, podczas karnawału, miejscowa ludność, żywiąca głęboką nienawiść do zdobywców, korzystała z zamieszania i anonimowości, którą gwarantowały maski, aby wdawać się w bójki z żołnierzami korony hiszpańskiej.

Aby zakończyć te krwawe bijatyki, kanonik z Oristano – Giovanni Dessì, zdecydował się powierzyć cechom rzemieślniczym (nazywanym Gremi) organizację Sartigli, uważając za konieczne położenie kresu przejawom przemocy. I tak zgodnie z ludową tradycją, w niedzielę i wtorek karnawału roku 1543 miała miejsce pierwsza Sartiglia, w której wziął udział również lud.

Prawdziwy oristańczyk wyczekuje Sartigli z niemal religijnym uniesieniem. Faktycznie, dla prawdziwego pasjonata chwila zakończenia jednej edycji wyścigu to moment, w którym myśli się już o następnej. Do cechów rolników i stolarzy należy wybór głównych jeźdźców nazywanych „Componidoris”.

Bycie wybranym na Componidori jest najwyższym zaszczytem i są tacy, którzy czekają na tę nominację całe życie. Ale, niestety, nie każdy może cieszyć się tym przywilejem. Należy posiadać cechy przypisywane rycerzom, a także cieszyć się poważaniem i szacunkiem w świecie jeźdźców i przedstawicieli poszczególnych Gremi.

Imiona głównych jeźdźców podawane są oficjalnie w dzień Ofiarowania Pańskiego. Z tej okazji przedstawiciele cechów udają się do kościołów swoich patronów, gdzie podczas mszy błogosławione są gromnice udekorowane barwami cechów: czerwoną dla cechu rolników i różową oraz niebieską dla cechu stolarzy.

Następnie najwyższe władze obu cechów udają się do domów wybranych Componidoris, aby wręczyć im pobłogosławione gromnice. Następnie Componidoris wybierają pomocników, którzy będą im towarzyszyć przy wykonywaniu prestiżowego zadania: Su Segundu (drugi) i Su Terzu (trzeci). Utworzone w ten sposób tria stworzą następnie dwójki biorące udział w turnieju w niedzielę i wtorek.

Na kilka dni przed Sartiglią atmosfera w Oristano jest już napięta. Wielka machina organizacyjna zaczyna przygotowywać ulice, na których będzie się odbywać historyczny turniej. Montuje się trybuny, następnie na trasie rozsypywany jest piasek… W mieście na parę dni czas staje w miejscu. Panującego entuzjazmu nie da się opisać.

Wczesnym rankiem w niedzielę po ulicach centrum miasta przy akompaniamencie tamburynów i trąbek niesie się odczytywana przez herolda wiadomość o zbliżającym się turnieju.

Jeźdźcy razem z rodzinami i przyjaciółmi udają się do stajni, które kilka dni wcześniej zostały przyzdobione kolorowymi flagami i gałązkami laurowymi. Zaczynają pojawiać się goście. Atmosfera jest radosna i wszyscy pomagają przy organizacji święta. Jedni pieką mięso i ryby, drudzy nalewają nieodzowne przy tej okazji wino – vernaccię, jeszcze inni oferują gościom słodycze typowe dla tradycji Oristano. Konie są obowiązkowo szczotkowane, a uprzęże przyozdabia się pięknymi kokardami.

Z pomocą rodziny i przyjaciół trzej jeźdźcy nakładają kostiumy i po opuszczeniu na twarz masek wspinają się na grzbiety koni. Cała trójka pośród pozdrowień i aplauzu obecnych udaje się do miejsca, w którym będą ubierani Componidori.

Ubieranie jest jednym z bardziej sugestywnych momentów Sartigli. Rytuał odbywa się na stole, na którym ustawione jest krzesło. Jeździec, raz usadzony na krześle, nie może dotknąć ziemi aż do momentu zakończenia wszystkich uroczystości. W rzeczywistości jest to chwila, w której staje się onpół-bogiem, a kontakt z ziemią pozbawiłby go świętości i przyniósł poważne nieszczęście. Componidori ubierany jest przez młode dziewczęta w stroju sardyńskim – Massaieddas, pod nadzorem Massaia Manna, doświadczonej kobiety. Twarz przykrywana jest maską, która zostaje przyszyta do opaski wokół jego twarzy. Następnie zostają przymocowane welon i cylinder. Tak ubrany Componidori wstaje z krzesła. Nad obecnymi góruje jako bezpłciowa postać o twarzy bez wyrazu; istota niedostępna; bóstwo, które zeszło na ziemię i do którego kierowane są prośby o dobrobyt w nadchodzącym roku. W tym momencie zapada surrealistyczna cisza. Wprowadza się konia należącego do bóstwa i Componidori dosiada jego grzbietu wprost ze stołu. Półbóg, po otrzymaniu od przewodniczącego cechu bukietu z barwinków i fiołków, błogosławi obecnych. Na zewnątrz czeka świętujący tłum i wszyscy jeźdźcy. Po pobłogosławieniu publiczności Componidori i jeźdźcy udają się w procesji do centrum miasta.

Kiedy docierają na plac katedralny, potrójne skrzyżowanie mieczy pomiędzy Componidori i Su Segundu daje początek turniejowi.

Componidori – jako ten uprzywilejowany – próbuje jako pierwszy. Na dźwięk trąb skłania do galopu swojego konia, wyciągając ramię w kierunku gwiazdy. Jeśli gwiazda zostaje nabita, publiczność wybucha potężnym okrzykiem, w innym przypadku słychać jęk rozczarowania. Następnie galopują jego pomocnicy, a później wszyscy jeźdźcy, którym Componidori przekaże miecz. Ci, którym uda się przebić gwiazdę, otrzymają w nagrodę gwiazdkę ze srebra, a złotą, jeśli powtórzą sukces również we wtorek. Componidori i jego drugi pomocnik powinni dostąpić tego zaszczytu już w niedzielę, jako że na koniec gonitwy z mieczami zmierzą się w gonitwie z su stoccu – włócznią z litego drewna.

Pod koniec turnieju Componidori sprawdza się w trudnej próbie nazywanej Remada; jeździec odchyla się do tyłu, kładzie się na plecach na galopującym koniu i pozdrawia zgromadzonych bukietem fiołków i barwinków – sa pippia e maju.  

Po zakończeniu zawodów Componidori i jego jeźdźcy udają się poza zabytkowe mury miasta, aby – galopując obok siebie – wykonywać różnego rodzaju spektakularne ewolucje.

Componidori nie wolno ryzykować upadku i może pokonać przejazd jedynie w pozycji siedzącej, opierając dłonie na ramionach swoich pomocników. Natomiast pozostali jeźdźcy, by dać upust swoim umiejętnościom, wykonują niebezpieczne akrobacje, stojąc na grzbietach galopujących koni.

Zaszczyt wykonania ostatniego przejazdu przysługuje Componidori, który ponawia błogosławieństwo z Remady, tym razem wspierany przez swoich towarzyszy.

Gdy jest już po wszystkim, procesja zmierza w kierunku siedziby cechu, gdzie Componidori wraca do postaci człowieka. Ponownie staje na stole, na którym był ubierany, Massaieddas zdejmują maskę pół-boga. Przy akompaniamencie trombek i tamburynów kieliszki wypełniają się vernaccią i rozpoczyna się święto na cześć tego, który przez jeden dzień był Królem Oristano.

We wtorek ponownie obchodzona jest Sartiglia, tym razem przez cech stolarzy. Spektakl trwa jeszcze jeden dzień, a w momencie, gdy zostanie zdjęta maska drugiego Componidori, Sartiglię można uznać za zakończoną.

Od tej chwili nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać na kolejne święto Sartigli.

Polka potrafi, czyli Klub Polki na Obczyźnie

0

autor: Karolina Romanow

Wyjazd na stałe do innego kraju wiąże się z całą masą przemyśleń. Już od pierwszego dnia dostrzegamy różnice kulturowe i obyczajowe, dziwią nas pewne zachowania i sposób wyrażania myśli. Zderzamy się z zupełnie innym światopoglądem ludzi, wśród których przychodzi nam żyć. I w końcu poznajemy nowy kraj nie tylko z punktu widzenia turysty, ale i miejscowych, a później pragniemy podzielić się tymi spostrzeżeniami z innymi i…. zakładamy bloga.

Wszystko zaczęło się w Danii i… we Włoszech

Styczeń 2013 roku. Świeżo upieczone blogerki – Magda mieszkająca we Włoszech i Żaneta z Danii – postanawiają zjednoczyć inne blogujące Polki na emigracji w jednym miejscu, do którego dostęp z każdego krańca świata jest taki sam: w sieci. Klub Polki na Obczyźnie to klub zrzeszający blogujące Polki mieszkające poza granicami kraju, wśród których znajduje się także klubowicz honorowy – Piotr, jedyny mężczyzna zaproszony do udziału przez założycielki. Obecnie do Klubu należy 270 Polek z 50 różnych, nawet bardzo odległych krajów (z Włoch bloguje 17 dziewczyn z 12 regionów, w tym jedna z założycielek).

Polki tworzą

Cel był prosty: dodawanie sobie otuchy i dzielenie się spostrzeżeniami z życia na emigracji. Jak się okazało, mimo że historia każdej z blogerek jest inna, członkinie więcej łączy niż dzieli. Dlaczego wyjechały? Z przyczyn finansowych, za miłością, za pracą, z ciekawości, porywu serca, z chęci odkrywania. Tak samo jak różnią się między sobą klubowiczki, tak różne treści odnajdziemy na ich blogach: przewodniki, pamiętniki, blogi fotograficzne i językowe. Jednak przede wszystkim łączy je jedna, w zasadzie najważniejsza cecha: radość z życia. Polki na obczyźnie organizują rocznie wiele projektów mających na celu ukazanie dobrej strony emigracji, przywiązania do ojczyzny i dumy z bycia Polką. Po co? Po to, aby w końcu słowo „Poland” jak najrzadziej mylone było z „Holland” i aby pokazać, że bolesne decyzje związane z opuszczeniem ojczyzny, często okazują się sposobnością do rozwoju i szczęśliwym „zbiegiem okoliczności”.

Z przymrużeniem oka i nieraz całkiem na poważnie opisują życie w obcym kraju oraz radości i smutki Polaków na obczyźnie. Z tych opowiadań powstają cudowne, do poczucia wszystkimi zmysłami opisy miejsc i ludzi, do których można dotrzeć, wyłącznie dzieląc z nimi codzienność. W ten sposób narodził się pomysł stworzenia wyjątkowego przewodnika po świecie widzianego oczami Polek emigrantek. Czas pokazać (i opowiedzieć) świat w zupełnie innej odsłonie!

Polki pomagają

Żyjąc aktywnie, można też aktywnie pomagać, dlatego oprócz projektów, których owoce można podziwiać na blogach członkiń, Klub Polek angażuje się także w akcje charytatywne. Między innymi Polki promują twórczość artysty i animatora polskich bajek, pana Zbigniewa Stanisławskiego, a także pomagają ośmioletniej dziewczynce chorej na chorobę genetyczną FOP-a. To z inicjatywy Polek na obczyźnie stworzono lalki dwóch postaci z autorskiego filmu pana Zbyszka „Planeta Wyobraźni”. Polki przesyłają je sobie, każdą podróż dokumentując zdjęciami, i w ten prosty sposób lalki podróżują po całym świecie.

Przestrzeń nie jest żadną przeszkodą. Do tej pory udało się zorganizować aż 16 klubowych spotkań w różnych miastach Europy. Oczywiście nie mogły zjawić się na nich wszystkie Polki (i Polak), ale niech będzie to – wraz z wydaniem niezwykłego przewodnika – celem na przyszłe lata, bo przecież Polka potrafi!

Oficjalny blog Klubu Polek na Obczyźnie: http://klubpolek.pl/

Oficjalna facebookowa strona Klubu: https://www.facebook.com/pages/Klub-Polki-na-Obczy%C5%BAnie/324950360948381?fref=ts

Emigracja oczami Polek i Polaka w formie krótkiego filmiku opublikowanego także w TVP Polonia: https://www.youtube.com/watch?v=nCwN60mFsC8

 

DRWAL NASZYCH CZASÓW

0

autor: Katya Czarnecka

Delikatni i wymuskani mężczyźni, czyli najmocniej komentowane zjawisko ostatnich lat, przechodzi do lamusa. Termin mężczyzna metroseksualny wprowadzony przez Marka Simpsona wywołał wielkie poruszenie i nikogo nie pozostawił obojętnym. Po jednej stronie barykady ustawił zwolenników mężczyzn dbających o siebie, zawsze starannie i modnie ubranych, niestroniących od kosmetyków, czyli – krótko mówiąc – pozostających w ścisłym kontakcie z kobiecą stroną swej natury. Po przeciwnej natomiast umieścił tych, którzy podobne zjawiska definiują jako patologię i kompletne zaprzeczenie męskości.

Od kilku dni mówią i piszą o tym wszyscy. Został zdefiniowany nowy trend, który zaskoczy niejednego. Mówię o lumberseksualnych facetach. Będzie to spore zaskoczenie dla wszystkich tych, którzy podchodzili do brodatych panów jako chwilowej nowinki. Do naszego społeczeństwa wkrada się zupełnie nowy i raczej nie-metroseksualny typ faceta. Drwal, bo o nim mowa, to powrót do korzeni i połączenie się z dziką i pierwotną stroną męskiej natury. Nosi brodę, tatuaże, kraciaste koszule i wygodne ciężkie buty. Jest kompletnie nieskrępowany swoją cielesnością. To mężczyzna z krwi i kości, któremu tylko nieliczne niewiasty potrafią się oprzeć.

Cathy Nhung, redaktorka mody w Guardianes del Tiempo komentuje to następująco (cytat za natemat.pl):Dla mnie wysportowany facet z brodą (ale nie za długą) i we flanelowej koszuli jest o wiele bardziej pociągający, niż ogolony na gładko w obcisłym T-shircie i rurkach. Prawda też jest taka, że przez te prawie dziesięć lat zdążyliśmy się znudzić – a nawet zmęczyć – typem ‘metro’. Było do przewidzenia, że pojawi się jakiś inny, alternatywny model. To już nawet nie jest bunt, tylko potrzeba zmiany. Widać to nawet na wybiegach – Bottega Veneta, Dior czy Hermès zaczęło właśnie w tym sezonie promować nowy trend – ‘na robotnika’. Już dawno nie było tak świeżego trendu, który by nie nawiązywał do tego całego szumu na retro, metro czy sado-maso. Obawiam się tylko, że faceci zaczną ten trend rozumieć jako przyzwolenie nie tylko na brodę czy zarost (to jest super), ale przede wszystkim na to, żeby przestać zupełnie o siebie dbać. Brr!

Idąc za Nhung, podzielam zarówno jej entuzjazm, jak i obawy związane z tematem. Pamiętam, kiedy to wielokrotnie tematem kobiecych dyskusji był owoc męskiej ewolucji i związane z nim niepokoje. Obserwując ideał męskości na przestrzeni ostatniej dekady, niejednokrotnie odniosłam wrażenie, że jesteśmy cywilizacją śmierci, a nasz gatunek skazany jest na zagładę. Popadam w błogostan na myśl o nowym ideale męskości. Z drugiej strony zastanawiam się, czy nowy trend nie jest zdradliwym przebraniem narcyza lub wymówką dla leniwych. Jakby jednak nie patrzeć, daję mu wielką szansę. Myślę, że zadbany drwal będzie przyjemną odmianą na scenie współczesnej popkultury.

Wchodząc w głębsze warstwy zjawiska, zastanawiającą jest potrzeba owego powrotu do korzeni i natury w jej pełnym wydaniu. Czy drwale wychodzą na ulice miasta jako nowy trend czy też jako przejaw wewnętrznych potrzeb? Czy lumberseksualizm to krzyk męskiego ego? Warto zatrzymać się nad podobnymi pytaniami w czasach, w których kobiety coraz bardziej przypominają mężczyzn. Mam tu na myśli kwestie związane z szeroko pojętą samodzielnością, która stała się główną wartością dla kobiet funkcjonujących w społeczeństwach masowych. Stopniowo zanikające zapotrzebowanie na siłę fizyczną, które jest charakterystyczne dla męskiej roli, doprowadziło do braku naturalnej współzależności pomiędzy kobietami i mężczyznami. Jeśli przyjmiemy taką perspektywę, sytuacja może zostać oceniona jako kryzysowa, a nowy trend – jako rozpaczliwa próba przywrócenia dawnego porządku. Mężczyźni zapuszczają  brody, bo to jedyny sposób, który pozwoli im na podkreślenie swojej obyczajowej roli społecznej. Obecnie zaczynamy dostrzegać wartości płynące z powrotu do tradycji oraz natury, jednak głównie w sferze związanej ze zdrowym odżywianiem się oraz ekologią. Być może współcześni drwale stanowią zapowiedź renesansu męskości.

Kosmiczne podróże do kuźni Hefajstosa

0
SONY DSC

„Wszystko to, co w naturze jest wielkie, przyjemne czy przerażające można porównać do Etny, jednak samej Etny nie można porównać do niczego”.
Dominique Vivand Denon ,“Voyage en Sicilie”

Podróżowanie to nie tylko przemieszczanie się w przestrzeni. To także pewnego rodzaju przejście z jednych fal na drugie. Podróżując, przestawiamy się z naszych na nowe, nieraz silniejsze fale odwiedzanego miejsca. Niezwykle zapadające w pamięć są te, w których natura ujawnia swoją przewagę nad człowiekiem, odsuniętym na drugi plan i zdającym się godzić na to podporządkowanie. Jedno z takich miejsc znajduje się na Sycylii. Mowa o Etnie, aktywnym  sycylijskim wulkanie, który już widziany z lotu ptaka nieco straszy i zachwyca, a nieraz ponoć słychać nawet jego ciche pomrukiwanie.

Boska i urokliwa

Etna położona jest w północno-wschodniej części wyspy i wznosi się na wysokość ponad 3340 metrów nad poziomem morza.  Gdy zdecydujecie się na samolotową podróż na Sycylię, wulkan zauważycie już podczas lądowania. Jego majestatyczność inspirowała od wieków i do dziś nie jest obojętna ludzkiemu oku. Nadawano mu wiele form i  nawet mitologia grecka wydaje się niezdecydowana w tej sprawie. Według jednego z mitów, Etna miała być siedzibą kuźni jednego z bogów, Hefajstosa; inny z kolei głosi, że pod wyspą spoczywa gigant Enkelados, a jego usta znajdują się tuż pod wulkanem.  Natomiast nazwa ognistej góry miała pochodzić od imienia jednej z sycylijskich nimf. W rzeczy samej, iście boska, nieco przerażająca i urokliwa Etna sprawia, że gdy na nią spoglądamy, przechodzi nas delikatny dreszczyk.  

Sycylijska wycieczka na Marsa

Wyprawa na wulkan przypomina wycieczkę w góry, która kończy się na innej planecie. U stóp wulkanu znajduje się Park Narodowy, pokryty lasami, których górna granica kończy się na wysokości 2200 metrów n.p.m. Krajobraz parku wydaje się zupełnie „niesycylijski”, ale za to idealny na leśny piknik. Chwilę później bujną zieleń lasów zostawiamy za plecami, a  kręta droga prowadzi nas coraz wyżej. Zaczyna być nieco mgliściej i chłodniej (różnica temperatur może wynosić nawet 10 stopni), aż w końcu zaczynamy zauważać, że ziemia przy drodze przemienia się w zastygłą lawę. Gdy mknęłam tak asfaltowymi zawijasami, na myśl przychodziły mi tylko liczby: zastanawiałam się, ile ton lawy znajduje się pod nami i sprzed ilu erupcji.  Jedną z najbardziej znanych  i tragicznych w historii wulkanu była ta z 1669 roku, kiedy to lawa dotarła do samej Katanii i wbijając się w morze, utworzyła ponad kilometr nowego wybrzeża, które dziś, poszarpane i pofałdowane, przypomina krzywo zastygnięty asfalt.  Przeraża i jednocześnie zachwyca na tle morskiego błękitu.

Nieco inny krajobraz czeka na nas u podnóża szczytu. Znajduje się tam bowiem ogromny parking, przy którym nie brak restauracji i sklepów z pamiątkami. Można w nich, oprócz pocztówek, zakupić także figurki i statuetki wykonane ze skały lawowej. Tak oto turystyka kwitnie zawsze i wszędzie. Na parking zjeżdżają się autokary z których wysiadają turyści z różnych krańców Europy. Wszyscy jak jeden mąż ogrzewają dłońmi ramiona, w które uderzają chłodne powiewy wiatru. Letnie buty zastępują adidasami, pod którymi wulkaniczny popiół chrupie jak świeży śnieg.

Na sam szczyt wulkanu można dostać się za pomocą kolejki, pieszo natomiast mamy możliwość zajrzenia do kilku bocznych kraterów, którymi Etna wydaje się być usiana. Krajobraz, jaki maluje się przed oczami, jest iście nieziemski. Ziemia pokryta jest czerwono-czarnym popiołem niczym kurzem, który z łatwością przenika do butów. Wiejący groźnie wiatr wydaje się przybierać na sile, a wdrapując się na kolejne kratery matki Etny, można poczuć się jak przemierzający odległe światy odkrywcy. Wiatr zagłusza wszelkie odgłosy rozmów, które zniekształcone jego siłą wydają się dudniącym pomrukiwaniem samego wulkanu, jakby zniecierpliwionego naszą obecnością. Według Dominique’a  Vivand Denona, Etny nie można porównać do niczego. Natomiast moim zdaniem swoją surowością przypomina ona powierzchnię Marsa. Przed oczami maluje się nam bezkres ciemno-czerwonych wydm otulonych widmem chmur na horyzoncie: mitologiczna rządzona przez naturę kraina, w której człowiek jest tylko gościem.

Tomasz Orłowski:

0
C

tłumaczenie: Katarzyna Kurkowska

“Każdy Polak w głębi duszy czuje się trochę Włochem” – tymi słowami Tomasz Orłowski, ambasador Polski w Rzymie, rozpoczął naszą rozmowę, podkreślając wagę Bel Paese dla kultury polskiej. “Łacina, historia starożytnego Rzymu, a dalej także Renesans są tematami studiowanymi w Polsce. Włochy przez wieki docierały do naszego państwa w różnych odsłonach i głęboko na nie wpływały. W tej kulturowej osmozie, poza Boną Sforzą, kluczową rolę odegrali wielcy Polacy, tacy jak chociażby Kopernik, Kochanowski, Zamoyski, którzy w różnych stuleciach studiowali w Bolonii, Padwie, Rzymie i wracali do ojczyzny przywożąc ze sobą włoskie zwyczaje, które z czasem weszły do wspólnego repertuaru kulturowego Polaków. Włochy miały na nas wpływ także w dziedzinie religii czy architektury. Weźmy na przykład Wawel w Krakowie, narodowe sanktuarium Polski. Patrząc na kaplicę Zygmuntowską widzimy najpiękniejszy przykład toskańskiego renesansu w Europie północnej, autorstwa Bartolomeo Berrecciego.”

Dziś to Pan jest ambasadorem we Włoszech państwa, które już od jakiegoś czasu ma się czym pochwalić dzięki świetnej kondycji gospodarki.

Tak, możemy być dumny z ewolucji, jaką przeszła Polska. Mamy silną gospodarkę, która utrzymała się na plusie nawet w czasie dotkliwej recesji panującej w innych państwach europejskich. Jest to rozwój, dzięki któremu wielu włoskim specjalistom możemy zaoferować w Polsce pracę, a polskim firmom umożliwić eksport wysokiej jakości produktów do Włoch. Można powiedzieć, że nasze stosunki handlowe są nieco bardziej wyrównane niż jakiś czas temu i rzeczywiście, tak jak my kupujemy Pendolino, tak Wy kupujecie wiele pociągów Pesy.

Polska, Włochy, Europa. Wiele wzajemnych powiązań, ale równie wiele sprzeczności.

Paradoksalnie, Włochy i Polska lepiej się dogadywały przed wejściem tej ostatniej do Unii Europejskiej. Od wieków stosunki kulturalne i społeczne między naszymi dwoma państwami były intensywne i przyjazne. Świetnie przyjęliście Karola Wojtyłę, pierwszego papieża nie Włocha po 450 latach. Stosunki między naszymi państwami były bliskie nawet w czasach komunizmu, zarówno z punktu widzenia kulturalno-artystycznego, jak i gospodarczego, dzięki Fiatowi. Wejście Polski do Unii nas od siebie oddaliło.

W jednym z wywiadów kardynał Dziwisz stwierdził, że Europa do dobrego funkcjonowania potrzebuje większych wpływów Polski i Włoch. Zgadza się Pan?

Tak, zwłaszcza jeśli pomyślimy o wartości rodziny jako komórki, na której możnaby zbudować bardziej spójne społeczeństwo. Fundamentalne jest także znaczenie rodziny dla gospodarki, co nie jest do tej pory w pełni przez wszystkich rozumiane. Drobni przedsiębiorcy to przede wszystkim firmy rodzinne, będące motorem innowacji i rozwoju, stanowiące ważną część społeczeństwa polskiego i włoskiego, które Europa powinna bardziej chronić i promować.

Polska wydaje się mieć złożone relacje z Europą – z jednej strony to właśnie ona najbardziej korzysta z funduszy unijnych, z drugiej strony jest dość nieufna wobec Brukseli.

Europa nie daje nic za darmo. Jeśli Polska jest krajem cieszącym się jednymi z największych dopłat, oznacza to, że zdołała przedstawić wiarygodne biznes plany, które następnie potrafiła także zrealizować, co świadczy o jej zdolności do projektowania z rozmachem, o jej sile przemysłowej i wysokiej jakości usług. Weszliśmy do UE z ogromnymi opóźnieniami infrastrukturalnymi względem większości państw. Polska była praktycznie pozbawiona autostrad, a teraz mamy sieć prawie dorównującą tej brytyjskiej, a do 2020 planujemy dorównać Hiszpanii. Jesteśmy bardzo szczęśliwi z bycia częścią Unii Europejskiej i nie optujemy za powrotem do państw narodowych w rozumieniu sprzed wielu lat. Jednak gołym okiem widać, że obecnie Europa płaci wysoką cenę za swoje zbyt miękkie przywództwo, co objawia się niezdolnością do zaradzenia konkretnym problemom. Jeśli chodzi o gospodarkę, waluta euro jest w kryzysie od 8 lat i nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy z niego wyjdzie. Ponadto na ołtarzu wolnej konkurencji poświęciliśmy wiele firm przemysłowych opartych na kapitale państwowym; w Polsce straciliśmy w ten sposób stocznię w Gdańsku, a z nią tysiące miejsc pracy. W kwestii polityki, Europa pokazuje niemożność odpowiedzenia jednym głosem i w czasie rzeczywistym na problemy polityki zagranicznej, podczas gdy należy zaradzić także potężnej fali migracyjnej. W tym przypadku samo przyjęcie uchodźców nie wystarczy, należy strzec naszych granic, i mówię tu o granicach europejskich, nie tylko polskich. Jednakże jeśli Europa nadal chce się jawić jako olbrzymia machina biurokratyczna niebędąca w stanie reagować w sytuacjach kryzysowych, nieuniknionym jest, że obywatele będę chcieli uzyskać coraz większą gwarancję bezpieczeństwa od swoich państw narodowych.

Mimo wszystko Polska, także dzięki Europie, stała się bardzo atrakcyjnym państwem nie tylko do inwestowania, ale po prostu do życia. Jakość życia w największych polskich miastach jest doskonała.

To prawda, w wielu miastach, takich jak Wrocław, Gdańsk czy Poznań, żyje się nawet lepiej niż w Warszawie. Nasz kraj szybko się zmienia, jesteśmy w trakcie budowy infrastruktury potrzebnej do bycia gospodarzem wielkich imprez, których organizacja nie stanowi dla nas problemu, co pokazało Euro 2012. W roku 2016 kalendarz wydarzeń również obfituje eventy międzynarodowe, m.in. Światowe Dni Młodzieży w Krakowie, szczyt NATO w Warszawie czy Wrocław jako Europejska Stolica Kultury.

Był Pan ambasadorem w Paryżu i w Rzymie, gdzie mieszka się lepiej?

Co za pytanie! Są to dwie niezrównane stolice w kulturze zachodniej. Paryż to Ville Lumière, miasto świateł, ale został zbudowany na kształt Rzymu, który z kolei jest wieczny miastem. Ja osobiście czuję się dobrze w obu tych miastach, z tym że we Włoszech dochodzi jeszcze lepsza i bardziej otwarta interakcja naszych dwóch nacji.

Piękne słowa, dziękujemy! Dziękuję także za wywiad.

To ja Wam dziękuję. Na koniec dodam, że w Gazzetta Italia robicie świetną robotę w kwestii komunikacji między naszymi krajami. Skorzystam z okazji i pozdrowię stąd piękną i liczną społeczność włoską mieszkającą w Polsce.

Lew św. Marka wrócił do Warszawy!

0

Od dnia 7 grudnia 2015 na warszawskim Rynku Starego Miasta ponownie zagościło dzieło sztuki przypominające o wielowiekowych stosunkach kulturalno-gospodarczych, które łączyły polską stolicę z Wenecją. Na rogu między Rynkiem Starego Miasta a ulicą Dunaj znajduje się piękna kamienica, obecnie siedziba Instytutu Historii PAN, na fasadzie której ponownie umieszczono płaskorzeźbę (85 cm grubości, 65 wysokości i ok. 100 kg wagi) przedstawiającą Lwa św. Marka. Jest to prezent od Wenecji dla Warszawy, którego pomysłodawcami i organizatorami są członkowie Komitetu Ambasadorów św. Marka. 7 grudnia z rana w Ambasadzie Włoch odbyła się z tej okazji konferencja prasowa, a wieczorem dokonano odsłonięcia Lwa. Wydarzenie zostało uczczone ceremonią, którą uświetniła grupa aktorów przywołujących historię, w strojach w stylu weneckim i polskim z XVII i XVIII wieku. Symbolicznego odsłonięcia płaskorzeźby dokonał ambasador Włoch Alessandro De Pedys przy akompaniamencie dawnej warszawskiej i weneckiej muzyki ludowej, w obecności setek osób, dziennikarzy i przedstawicieli władz, które wzięły udział w inicjatywie, a wśród nich członkowie Instytutu Historii PAN i SARP (Stowarzyszenie Architektów Polskich), COMITES Polska, CERS (Europejskie Konsorcjum Przywoływania Historii), senator Mario Dalla Tor, prof. Robert Kunkel, polityk Anna Maria Anders, dziennikarz Jacek Moskwa, producent Bogusław Job oraz, naturalnie, twórca nowej płaskorzeźby, mistrz Giovanni Giusto, prezes organizacji “Tajapiera Veneziani” i miejski radny, oddelegowany przez burmistrza Wenecji w celu reprezentowania władz miasta.

Historia warszawskiego Lwa

Od roku 1674 do lat 20-tych XX wieku na fasadzie kamienicy przy Rynku Starego Miasta 31, będącej obecnie siedzibą Instytutu Historii PAN, znajdowała się kamienna płaskorzeźba przedstawiająca lwa św. Marka, godło  miasta Wenecja.

Właścicielem wspomnianej kamienicy w roku 1674 został kupiec włoski, Davide Zappio, który przez pewien czas był nawet burmistrzem Warszawy, i to właśnie on umieścił na fasadzie budynku płaskorzeźbę. Jak podają źródła, zarówno polskie, jak i weneckie, wśród nich książki prof. Alberto Rizzi, istnieją dokumenty potwierdzające obecność płaskorzeźby na fasadzie kamienicy w latach 1912-1928. Później ślad po niej znów zaginął, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach.

Dzięki inicjatywie Komitetu Ambasadorów Św. Marka, a szczególnie dziennikarzowi Sebastiano Giorgi – przewodniczącemu, który zainteresował opinię publiczną historią warszawskiego Lwa, dzięki merytoryczno-organizacyjnemu wsparciu Stowarzyszenia Architektów Polskich SARP w Warszawie, w osobie Marii Sołtys – członka Zarządu, oraz przychylności Instytutu Historii PAN, a przede wszystkim dzięki rzeźbiarzowi – artyście Giovanni Giusto, prezesowi stowarzyszenia rzeźbiarzy weneckich „Tajapiera Veneziani” w latach 2013-2015 powstała nowa tablica z płaskorzeźbą lwa św. Marka. Celem Komitetu Ambasadorów Św. Marka było podarowanie Warszawie płaskorzeźby oraz przywrócenie pamiątki historycznej na elewacji kamienicy zwanej niegdyś Pod św. Markiem. Inicjatywa jest wspierana finansowo przez region Wenecji Euganejskiej oraz Wenecję, pod patronatem Ambasady Włoch, miasta Wenecji i Warszawy, a także Comites Polska i Międzynarodowego Instytutu Kultury Polskiej w Padwie. Partnerami projektu są także CERS, Europejski Komitet Przywoływania Historii, którego przedstawiciele przybyli na odsłonięcie płaskorzeźby w strojach z XVII wieku, Konsorcjum Promovetro Vetro Artistico z Murano oraz PartnersPol Group.

Uroczysta ceremonia odsłonięcia płaskorzeźby odbyła się w poniedziałek, 7 grudnia 2015 roku, o godz. 17:00. Po zamontowaniu, płaskorzeźba do momentu odsłonięcia była przykryta jedwabną, ręcznie malowaną tkaniną z Atelier Pietro Longhi z Wenecji.

Dla upamiętnienia wysiłku, jaki wenecjanie oraz warszawiacy włożyli w przywrócenie płaskorzeźby lwa św. Marka na fasadę kamienicy, u dołu tablicy wykuto napis: VENETIARUM VARSOVIAEQUE CIVES HIC LEONEM RESTITUUNT AD MMXV.

Malvasia (Małmazja): winogrona i wino, które wszędzie dobrze smakują

0

Nazwa Malvasia odnosi się do wielu szczepów aromatycznych, głównie białych, we Włoszech występujących w różnych regionach, na całym Półwyspie Apenińskim. Choć mają różne pochodzenie, szczepy te mają pewne cechy wspólne – wszystkie, choć w różnym stopniu, wyróżniają się pikantnym aromatem piżma i moreli, a także dość wysoką zawartością cukrów. Cechy te powodują, że winogrona z tej grupy szczepów nadają się szczególnie do produkcji win musujących oraz win słomkowych (produkowanych z podsuszonych owoców). Nazwa „Małmazja”, czy też „Malvasia”, jest skrótowym przekształceniem nazwy miasta Monembasia (Monemwasia), bizantyjskiej twierdzy przytulonej do skalistego przylądka w południowej części greckiego Peloponezu, w której produkowano słodkie wina eksportowane na całą Europę przez Wenecjan właśnie jako Malvasia. Wenecjanie szybko docenili małmazję, rozpoczęli intensywny handel tym winem i wprowadzili winorośl Malvasia na należącą wówczas do nich Kretę oraz na inne wyspy Morza Egejskiego. Małmazja stała się bardzo sławna i doceniana w basenie Morza Śródziemnego, tak iż jej nazwy używały w XVII w. gospody (Malvasie), w których sprzedawano i pito aromatyczne „wino przywiezione z Grecji”. Jeszcze współcześnie w Wenecji znaleźć można Calle della Malvasia (Ulicę Małmazji) oraz Ponte della Malvasia (Most Małmazji). Winorośle, z których produkowano małmazję, rozpowszechniły się wkrótce także w innych winnych regionach obszaru środziemnomorskiego, gdzie czasem otrzymywały lokalne nazwy lub też były generycznie nazywane winami greckimi, przyczyniając się tym samym do współczesnych problemów z rozróżnieniem szczepów. Nazwa Malvasia używana jest w zasadzie w odniesieniu zarówno do białych winogron niearomatycznych, jak i aromatycznych, a nawet do winogron czerwonych.

Malvasia, w co najmniej dziesięciu różnych odmianach (białych i czerwonych, słodkich i wytrawnych), to jeden z najpopularniejszych szczepów Włoch, uprawiany od Piemontu po Basilicatę. Jedną z najważniejszych odmian jest Malvasia Bianca di Chianti, znana także jako Malvasia Toscana, poza Toskanią występująca także w Lacjum i Umbrii. Z innych, czerwonych odmian Malvasii, uprawianych w Piemoncie, jak np. Malvasia di Casorzo czy Malvasia di Schierano, otrzymuje się słodkie wina o ciemnym kolorze.

W regionie Friuli uprawia się szczep Malvasia Istriana, z którego produkuje się jedne z najlepszych możliwych win białych, podczas gdy w w regionie Colli Piacentini (Wzgórz Piacenzy) oraz na niektórych obszarach Emilii z Malvasii powstają cenione wina musujące. Z wersji słodkich najważniejsza jest Malvasia delle Lipari, ceniona na całym świecie odmiana sycylijska. Niezwykle smaczna jest także Malvasia di Bosa, która przyciąga na Sardynię ekspertów i amatorów poszukujących win wyprodukowanych z tej wysokojakościowej odmiany. Ponadto wielu korsykańskich hodowców winorośli twierdzi, że ich szczep Malvoisie jest identyczny ze szczepem Vermentino, uprawianym w Ligurii, Toskanii i Sardynii, który może być zaliczony do dużej grupy odmian Malvasii.

Malvasia jest coraz rzadziej uprawiana w północnej Hiszpanii, ale obecna jest także w regionie Walencji oraz na Wyspach Kanaryjskich. Wiele odmian należących do tej grupy można spotkać w Portugalii – szczep Malvasia Rei wchodzi w skład win białych typu porto. W Kalifornii obszar upraw białych odmian Malvasii wynosi około 800 hektarów, głównie na samym południu rejonu Central Valley. Wina tam produkowane są umiarkowanie słodkie, o ostrym aromacie i wyraziste.

Przekroczyć Rubikon

0

Kiedy w 49 roku p.n.e. Juliusz Cezar przekroczył rzekę Rubikon razem ze swoimi legionami, rozpoczynając w ten sposób wojnę ze swoim największym konkurentem politycznym, wprowadził pojęcie przekraczania Rubikonu. Z jego ust padły wówczas słynne słowa „kości zostały rzucone”, co oznaczało, że nie ma już odwrotu od podjętej decyzji. Podobnie jest z każdym z nas, kiedy podejmujemy kolejne wyzwania. Czas weryfikuje, komu uda się przekroczyć magiczną granicę i osiągnąć zamierzone cele. Jak to się dzieje, że jednym się udaje, a innym nie?

W nauce funkcjonuje obszerny dział poświęcony badaniom nad motywacją i sukcesem. Okazuje się, że podstawowym czynnikiem, który może zaważyć na wyniku naszych wysiłków, jest nastawienie. Prof. Carol Dweck od kilkudziesięciu lat prowadzi badania, które ukazują, w jaki sposób własne wyobrażenia wpływają na kształt życia. Mogą decydować o tym, czy nasze marzenia i plany zmaterializują się lub zamienią w pył. Czy to możliwe? Jak jedno przekonanie może wpłynąć na naszą psychikę, na nasz sposób funkcjonowania i w efekcie na całe nasze życie? Koncepcja, iż każdy z nas rodzi się z pewnym stałym oprogramowaniem, jest nastawieniem na trwałość. W konsekwencji sprawia to, że koncentrujemy się na obronie naszych zasobów i udowadnianiu, że posiadamy odpowiednie cechy w określonym stopniu. Zapewne każdy z nas ma w swoim otoczeniu ludzi, dla których głównym celem w życiu jest ochrona poczucia własnej wartości – w pracy, na studiach czy w relacjach międzyludzkich. Wygląda to tak, że większość ich interakcji sprowadza się do potwierdzenia własnej sprawności, umiejętności oraz moralności. Każde wydarzenie zostaje poddane ocenie. Czy udało mi się pokazać z jak najlepszej strony czy też nie? Czy udało się mi poczuć lepiej czy też nie? Może wydawać się, że w takim sposobie widzenia pozornie nie ma nic negatywnego, jednak jest jeszcze inny aspekt. Istnieje druga ewentualność –  nastawienie na rozwój. Nie zaprzecza ono istnieniu pewnej stałej i wrodzonej puli cech, lecz wychodzi z założenia, że jest to punkt wyjścia do dalszego rozwoju poprzez pracę nad sobą. To, co zostało nam dane, nie przesądza o naszej przyszłości raz na zawsze, bo w miarę potrzeb może podlegać zmianie i doskonaleniu. Czy warto poświęcać czas na udowadnianie, że jest się dobrym, kiedy można być lepszym? Czy jest sens ukrywać swoje braki, skoro można nad nimi pracować? Po co zamykać się w kręgu rzeczy sprawdzonych i pewnych zamiast otwierać się na nowe i ciekawe doświadczenia?

Chcąc podsumować, możemy założyć, że wierząc w niezmienność cech, narażamy się na krytyczne położenie, gdzie jedna porażka może w sposób jednoznaczny zdefiniować i ostatecznie określić nasze możliwości. Owe nastawienie odbiera zdolność radzenia sobie w trudnych sytuacjach mimo posiadanych zasobów inteligencji oraz umiejętności. Natomiast wiara w to, że nasze cechy i zdolności można rozwijać, sprawia, że owszem wszelkie niepomyślne zdarzenia są bolesne, ale – co najważniejsze – nie określają one i nie definiują naszej wartości. Osoby nastawione na rozwój dzięki ponoszonym porażkom stają się bardziej zmotywowane i te porażki są dla nich przede wszystkim źródłem wiedzy na przyszłość.

Przychodzi mi na myśl historia Michaela Jordana. Z dzisiejszej perspektywy, kiedy rozpoznajemy w nim sportowca wszechczasów, mamy wrażenie, że było to oczywiste dla wszystkich od samego początku. Fakty mówią inaczej. Nie przyjęto go do uczelnianej drużyny koszykarskiej, w której chciał grać, odmówiono mu wejścia do dwóch pierwszych zespołów ligi NBA. Po tym, jak nie został przyjęty do szkolnej drużyny, czuł się kompletnie załamany. Jego matka powiedziała mu wówczas, żeby wrócił na boisko i zabrał się do roboty. Nabrał zwyczaju wychodzenia z domu o szóstej rano, aby móc sobie potrenować przed zajęciami. Nieustępliwie pracował nad swoimi słabymi punktami – kozłowaniem, rzutami do kosza i grą defensywną. Jordan za źródło swoich sukcesów uważał przekonanie, że „odporność umysłowa i psychiczna są znacznie ważniejsze niż niektóre przewagi fizyczne, jakie zawodnik może posiadać”. Oczywiście są ludzie, którzy nigdy nie skłonią się ku takiemu myśleniu i będą patrzeć na sukces Jordana poprzez pryzmat jego fizycznej doskonałości lub po prostu jak na  faceta, który musiał bardzo ciężko pracować.

Jackson Pollock to jeden z najważniejszych amerykańskich malarzy, który przeformułował sztukę nowoczesną XX wieku. Eksperci, analizując jego początkowe prace, stwierdzili, iż nie wykazywał on wybitnych i wrodzonych zdolności malarskich. Sekretem sukcesu Pollocka jest poświęcenie oraz miłość ku idei bycia artystą. Poprzez swój upór poszukiwał osób, dzięki którym mógł się uczyć i zdobywać nowe umiejętności, aby docelowo ukształtować swój wyjątkowy i emanujący oryginalnością warsztat.

Przykłady ze świata sportu i sztuki można mnożyć w nieskończoność. Teraz rodzi się pytanie o to, czy łatwo jest się zmienić. Oto kilka rad, które mogą być pomocne przy stawianiu pierwszych kroków na nowej ścieżce. Po pierwsze: staraj się myśleć o celu, który sobie założyłeś i o tym, co możesz zrobić, aby go osiągnąć. Pomyśl, jakie kroki możesz podjąć i jakie informacje powinieneś zdobyć. Kiedy po raz kolejny postanowisz się na przykład odchudzać, zacznij od opracowania konkretnego i realnego planu. Odpowiedz sobie na pytania: Ilu kilogramów i w jakim czasie chcesz się pozbyć? Jak i kiedy będziesz ćwiczył? Plany, które są opracowane w sposób szczegółowy, zwiększają prawdopodobieństwo realizacji założonego celu.