Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155

Strona główna Blog Strona 121

Walne Zgromadzenie Włoskiej Izby Handlowo-Przemysłowej w Polsce

0

W dniu 24 czerwca odbyło się doroczne Walne Zgromadzenie Członków Włoskiej Izby Handlowo-Przemysłowej w Polsce na Stadionie Narodowym w Warszawie. Podczas zebrania sprawozdanie z działalności zostało przedstawione przez nowo mianowanego Sekretarza Generalnego Elisabette Caprino. Sprawozdanie finansowe za rok 2013 zostało przedstawione przez Wice Prezesa Donato Di Gilio. Zgromadzenie zatwierdziło działania Zarządu, któremu przewodniczy Piero Cannas.

Prezes przedstawił program 2014-15 zawierający projekt „Przyprowadź dwóch przyjaciół” aby zachęcić do zrzeszania się i pozwolić Izbie prowadzić działalność bardziej dynamicznie na całym terytorium kraju.

Następnie, zgodnie z tradycją, odbyło się towarzyski spotkanie dla gości i członków, a w tle niestety ostatni mecz dla Włoch w Pucharze Świata w Brazylii w 2014 r. przeciw Urugwajowi.

Różnokolorowe confetti, gałgankowe aniołki i barwne kokardki

0

Tradycja, która przeobraża się w działalność terapeutyczną

Kawałeczki tkanin, skrawki szmatek, koraliki i perełki, ozdóbki, koronki, wstążki z rafii w tonacji delikatnych i wielobarwnych kolorów dominujące otoczenie. Stosy nici, jakże różniących się od siebie, szpilki w poduszeczkach do igieł, nożyczki, które wysyłają znaki w stronę rąk, które rwą się do pracy. Robótki, na które składają się przede wszytkim materiały z odzysku: tkaniny, papier, perełki, plastik, przędzione tasiemki. W końcu czas na kreatywne szycie, na kartonaż, na dekorację, haft i co więcej na coś, co przeobrazi nasze confetto i przyda mu formę jeszcze bardziej efektowną i cenniejszą. Oto proste confetto, które za sprawą rąk zdolnych [cml_media_alt id='113157']Janusz - Confetti (1)[/cml_media_alt]i kreatywnych przybiera kształt delikatny i wdzięczny dla naszego oka. Słynne słodycze, symbolizujące szczęście i pomyślność z migdałem z Avola w środku, powlekane białą bądź gorzką czekoladą o przeróżnych smakach, od cytrynowch po pomarańczowe, brzoskwiniowe mają bardzo daleką przeszłość. Dokumenty świadczą o czasach sięgających Starożytnego Rzymu. Również wtedy były wykorzystywane do obchodzenia uroczystego swiętowania narodzin oraz ślubów, tradycji zaczerpniętej z Dalekiego Wschodu. Kojarzące się nam z bombonierką, której powstanie ustala się na wiek XVIII , pełnią ważną rolę podczas ceremonii. We Włoszech ok. XV wieku narzeczony wg tradycji swojej przyszłej małżonce przekazywał w darze talerz z ceramiki, a na nim confetti jako znak płodności i pomyślności dla pary nowożeńców.

Zwyczaj wykonywania confetti, nieodzownie związanych z załączonymi do nich bombonierkami, obowiązkowo robionych ręcznie przez nasza artystkę Giulię, oraz sposób w jaki są ukazane w niniejszym artykule przemawiają o ich aktualności i wzbudzają zaciekawienie tych wszystkich, którzy poszkują nietypowych wyrobów.

Wyobraźnia nie zna granic, a bogaty wachlarz bombonierek rośnie. „Confetto” czyli słodki migdałek otulony w śnieżnobiałą tkaninę symbolizuje parę nowożenców. Błękitne confetto kojarzony z chłopczykiem, a różowe z dziewczynką, wesoło obwieszcza wszystkim zaproszonym chrzciny. Absolutnie niezbędne są nasze confetti na świętowanie całego szeregu uroczystości, przyjęć oraz ważnych wydarzeń. Nic nie dzieje się przypadkiem, zarówno pod względem dobierania koloru, jak i liczby confetti [cml_media_alt id='113158']Janusz - Confetti (3)[/cml_media_alt]zawartych w bombonierce, wszystko ma swoje znaczenie: 5 confetti symbolizuje płodność, długie życie, zdrowie, bogactwo, szczęście, 3 confetti nawiązują do pary z jednym dzieckiem natomiast 1 confetto podkreśla istotę wydarzenia. Confetti cytowane rownież w dziełach wybitnych włoskich pisarzy i poetów, jak na przykład G. Leopardi, G. Carducci, G. Verga, pełnią swoją rolę rownież wtedy, kiedy zjamują honorowe miejsce na nakrytym stole, przeważnie ułożone w koszyku.

Działalność Giulii Brenny, terapeutki rehabilitacji psychiatrycznej o specjalizacji z arteterapii jest owocem jej pasji, którą przekazuje w swoich robótkach i niewątpliwie przykuwają one naszą uwagę. Gałgankowe aniołki, torebki na chleb, łapki kuchenne, akcesoria, oraz wiele innych przedmiotów mocno kolorowych i dziwacznych wykonanych przy użyciu różnych technik szycia i obróbki pozyskuje sobie zwolenników. Tradycja, która według niektórych traci powoli swoją wagę, ale która w różnych środowiskach mimo wszystko wciąż cieszy się sukcesem.

To dzięki zaangażowaniu w tegu typu ręczne zajęcia odbywające się na oddziałach Szpitala S. Gerardo w Monzy osoby cierpiące na schizofrenię, na zaburzenia psychiczne bądź dotknięte depresją mogą przeżyć magiczne i relaksujące chwile.

Wszyscy ci, którzy uczestniczą w warsztatach zajęciowych organizowanych przez Giulię, mają możliwość komunikowania poprzez ich twórcze działanie. Zostaje im dana możliwość zdobywania nowych umiejętności oraz wypróbowanie siebie w pracy z różnymi materiałami. Wszystko to po to, aby pomóc osobie chorej i dać jej możliwość wyrażenia siebie w odmienny sposób, to znaczy poprzez doświadczenia kreatywne. Często osoby te mają trudności w nawiązaniu realcji z innymi, „a ja staram się im dostarczyć środki porozumiewania inne niż mowa”, tłumaczy Giulia. Warsztat staje się przestrzenią, która ułatwia spotkanie z innymi, a poza tym uczestniczenie w tych warsztatach u osób dotkniętych chorobą wspomaga i wzmacnia ich niezależność oraz poczucie własnej wartości.

Pienza, miasto zrodzone we śnie pewnego papieża

0

tłum. Katarzyna Kurkowska

Pienza to czarujące miasteczko w Toskanii oddalone o 50 km od Sieny. Dzięki swojej przepięknej renesansowej starówce w 1996 roku znalazła się na liście światowego dziedzictwa Unesco. Miasto ma stosunkowo krótką historię. Było niegdyś małą osadą o nazwie Corsignano, aż do roku 1462, kiedy to stało się spełnionym snem Enei Silvio Piccolominiego o stworzeniu uniwersalnego prototypu miasta idealnego. Dzieje miasta są więc ściśle związane z życiem samego Piccolominiego, urodzonego w Corsignano 18 października 1405 roku, który w roku 1458 został papieżem Piusem II. Projekt odbudowy niewielkiej osady został powierzony, przez samego Papieża, znanemu architektowi Rossellino, który przemienił ją w czarujące miasteczko o typowo średniowiecznej atmosferze.

Jednak kim był Enea Silvio Piccolomini? Literat, humanista i wielki oportunista wiódł bardzo burzliwe życie, które dziś mogłoby się wydawać niezbyt stosowne dla przyszłego papieża. Ale w XV wieku wszystko było możliwe… Enea Silvio był pierwszym z 18. dzieci Silvio Piccolominiego i Vittorii Forteguerri. W roku 1385, przez swoją przynależność do rodu szlacheckiego, rodzina Piccolominich, jedna z najbardziej wpływowych w Sienie, została wykluczona z życia publicznego miasta i zmuszona do wycofania się do siedzi[cml_media_alt id='113151']Morgantetti - Pienza (5)[/cml_media_alt]by przodków do Corsignano, gdzie żyła z uprawy roli, w trudnych warunkach ekonomicznych. W nadziei na poprawę losu rodziny i zauważywszy w synu nadzwyczajną skłonność do nauki, w 1423 roku ojciec posłał osiemnastoletniego wówczas Eneę Silvia do Sieny na studia prawnicze; jednak młody, zamiast usłuchać ojcowskich wskazówek, w pierwszych latach studiów oddawał się swojej ogromnej pasji do literatury klasycznej. Mimo to musiał jednak być posłuszny ojcu i poświęcić się w końcu nauce prawa. W Sienie uczęszczał na lekcje uznanych prawników zamieszanych w różnym stopniu w kwestię godzenia ze sobą skłóconego Kościoła zachodniego. Profesorem, który wywarł na nim największy wpływ był Mariano Sozzini, który obudził w nim entuzjazm do szeroko pojętej kultury humanistycznej, którą wzbogacał swoją wiedzę z zakresu prawa cywilnego. Spotkał także św. Bernardyna ze Sieny, którego kazania poruszały go do tego stopnia, że zaczął rozważać w duszy pomysł zostania zakonnikiem. Ten sam Święty mu to odradzał, nie widząc w nim powołania do życia kontemplacyjnego. Ze Sieny, przemierzając pół Italii, po spotkaniu z kardynałem Domenico Capranicą, który zatrudnił go na swojego sekretarza, dotarł do Bazylei, gdzie wstąpił do ruchu schizmatycznego, który przeciwstawiał się papieżowi Eugeniuszowi IV, stając się doradcą i sekretarzem Amadeusza VIII Sabaudzkiego, antypapieża o imieniu Feliks V.

Przeznaczenie (lub Opatrzność) zawsze czuwa: 10 listopada 1444 armia polsko-węgierska poniosła klęskę z rąk Turków pod Warną. Nawet dla dyplomaty takiego jak Cesarz Fryderyk III (wiecznie niezdecydowanego, zawieszonego pomiędzy papieżem i antypapieżem) koniecznym było przyjęcie pewnego stanowiska lub przynajmniej próba zjednoczenia sił, aby powstrzymać tureckie hordy. A kto lepiej od Enei Silvia nadawał się do naprawienia stosunków z Rzymem? Piccolomini, który był wówczas doradcą Cesarza, został więc wysłany jako ambasador do Rzymu.

Po dotarciu do Rzymu wykazał się wielką intuicją i publicznie przyznał się do własnych błędów, czym zyskał przebaczenie Eugeniusza IV, który jednakże postawił Fryderykowi III warunek: uznanie siebie za jedynego papieża. Wiadomość tę miał przekazać Enea Silvio, ustanowiony ad hoc sekretarzem apostolskim. W tym samym momencie był sekretarzem papieża, antypapieża i cesarza stojącym przed obliczem Gibelinich i Gwelfów. Przekroczywszy już wiek 40 lat, Piccolomini stwierdził, że czas poddać się (lub jak sam mówił „znosić”) czystości… rozpoczął więc karierę kościelną, która rozwijała sięna tyle szybko, że w roku 1458 w wieku 53 lat wstąpił na Tron Piotrowy jako Pius II. Jego wybór na papieża wzbudził wielkie oczekiwania wśród humanistów tamtych czasów, ale, jak to zwykle bywa, zostały srogo zawiedzione: Pius II owszem chciał pozostawić po sobie niezatarty ślad, jednak nie w związku ze swoimi zaletami humanisty czy człowieka pobożnego, a jako zwykła osoba.

Chciał stworzyć miasto idealne, tak bardzo upragnione przez panów i największych architektów epoki, takich jak Leon Battista Alberti czy Francesco di Giorgio Martini, i wspaniale namalowana w mieście idealnym Piero della Francesca. Było ono jego drogą do nieśmiertelności. Z oryginalnego projektu z 1459 roku zachowało się wiele piętnastowiecznych budynków, zwłaszcza wzdłuż traktu Rossellino i wokół placu Piusa II, na który „spoglądają” renesansowa Katedra, Urząd Miasta i Pałac Piccolominiego, zaraz obok Katedry, uważany za jeden z pierwszych przykładów architektury renesansu.

Prace potrwały nieco ponad trzy lata i już 29 sierpnia 1462 w dniu św. Jana Chrzciciela Pius II święcił Katedrę i inaugurował miasto Pienzę. Papież zdołał urzeczywistnić niezwykły sen: zbudować miasto zaprojektowane wg nowej filozofii, która stawiała człowieka w centrum wszechświata. Stara osada Corsignano już nie istniała, utopijne miasto powstało i otrzymało swoje imię: Pienza. Jednak ani Pius II, ani architekt Rossellino nie cieszyli się długo swoim dziełem. Zamieszani w serię dziwnych przypadków, zmarli obaj w roku 1464, w odstępie kilku miesięcy. Papież w Anconie, skąd miał wyruszyć na krucjatę, Rossellino kiedy obmyślał plan nowego miasta. Dziś, sześć wieków później, odwiedzając to fascynujące miasteczko, w sposób naturalny jesteśmy wdzięczni im obu. Pienza otoczona jest murami, główna droga połączona jest dwoma wejściami. Dzięki temu jest to w pełni strefa dla pieszych, dlatego jeśli przyjedziemy samochodem lub autokarem musimy zaparkować poza murami miasta. Wzdłuż głównej drogi, która prowadzi na najważniejszy plac, znajdują się boczne uliczki o pięknych nazwach, np. Via Bella Fortuna (Ulica Szczęścia), Via Del Bacio (Ulica Pocałunku), czy Via Dell’Amore (Ulica Miłości). Wszystkie one prowadzą do murów miasta, z których można cieszyć się piękną panoramą Val d’Orcia, wyglądającą jak luksusowy zielony płaszcz. Po odwiedzeniu historycznych miejsc i zabytków miasta, turysta nie może opuścić Pienzy bez spróbowania jej sławnego sera pecorino. Pecorino di Pienza, szczególnie doceniony już przez Wawrzyńca Wspaniałego, to gotowany ser produkowany z pełnotłustego surowego mleka owcy rasy sardyńskiej. Pecorino Toscano D.O.P, ceniony w całym kraju, to jedna z włoskich doskonałości.

Casarecce siciliane w kremie z pistacji i łososia

0

Składniki (dla 4 osób):

  • 400 g makaronu casarecce
  • 80 g łuskanych pistacji
  • 150 g wędzonego łososia
  • 300 ml śmietany
  • czosnek
  • pół kieliszka białego wytrawnego wina
  • natka pietruszki

Przygotowanie:

Pistacje gotować przez 3 minuty w nieosolonej wodzie, odcedzić, a następnie dodać śmietanę, szczyptę soli, pieprz oraz dwie łyżki oliwy z oliwek. Wszystkie składniki miksować aż do momentu uzyskania jednolitej i gładkiej masy.

Łososia pokroić w paski lub, jeśli wolicie, w kostkę i często mieszając podsmażyć na patelni wraz z jednym ząbkiem posiekanego czosnku przez parę minut, dodać wino i odparować. Kiedy wino będzie całkowicie odparowane, dodać krem z pistacji i gotować na bardzo małym ogniu przez 10 minut, często mieszając. Jeśli krem zbyt mocno zmniejszy swoją objętość dodać trochę śmietany. Makaron ugotować w dużej ilości osolonej wody, a następnie razem z kremem podsmażyć na patelni często mieszając. Podać od razu posypane natką pietruszki.

tłumaczenie pl: Zofia Babicka-Klecor

Alberto Amati, Włoch z pochodzenia, Polak z wyboru

0

tłum. Konrad Pustułka

Do Polski przyjechał 4 lata temu i szybko się tu zadomowił. Swoje zamiłowanie do muzyki odkrył uczęszczając do klasy fortepianu w konserwatorium im. G. Verdiego w Rawennie. Umiejętności wokalne szlifował pod bacznym okiem Maestro Franco Seguriniego.

Alberto, kiedy zacząłeś śpiewać i co Cię do tego skłoniło?

No cóż, zacząłem śpiewać w 1992 roku. Moja siostra startował wtedy w konkursie wokalnym, więc i ja chciałem sprawdzić swoje możliwości. W 1995 roku rozpocząłem współpracę z Vallemania Recording Studio oraz startowałem w wielu konkursach wokalnych i festiwalach, między innymi Stalattite d’oro czy Festival dell’Unità. Występowałem również we włoskiej telewizji: Tele San Marino, Video Regione, Rete1 Faenza.

Co robisz w Polsce i jaki repertuar prezentujesz?

Mam bardzo urozmaicony repertuar. Wykonuję piosenki z lat ’50 aż do współczesności. Śpiewam zarówno po włosku, jak i angielsku. Są to głównie utwory, które Polacy dobrze znają i lubią. Biorę udział w różnych muzycznych festiwalach, eventach, włoskich wieczorach, ale również śpiewam dla prywatnej publiczności na przykład na ślubach. Repertuar, który wykonuję to między innymi przeboje Celentano, Drupiego, Poveri, Modunio, Ramazottiego, Zucchero etc.

Jakiej muzyki słuchasz na co dzień? Czy masz swoich ulubionych wykonawców, którzy Cię inspirują?

Tak, oczywiście! Moi ulubieni włoscy piosenkarze to Mario Biondi, Francesco Renga, Raffaele Gualazzi, Simona Molinari. Z zagranicznych wykonawców bardzo lubię Michaela Bublé. Polski muzyk, który mnie inspiruje to zdecydowanie Piotr Sałata.

Co Ci się podoba w Polsce?

W Polsce bardzo podoba mi się to, że sklepy są czynne bardzo długo i nie ma tu „siesty”. W moim mieście we Włoszech nie kupisz nic po 21, a tutaj sklepy są otwarte nawet 24h. Druga rzecz, którą lubię to zachowanie Polaków na drogach. Tutaj ludzie jeżdżą bardzo dobrze, przestrzegają przepisów drogowych, we Włoszech na ulicy czujesz się jak w dżungli, nikt nie patrzy na zasady poprawnej jazdy. Uważam też, że w Polsce biurokracja jest dużo mniejsza niż we Włoszech, czeka się mniej w kolejkach i urzędach, aby coś załatwić.

Czy przekonałeś się do polskiego jedzenia ? Czy masz jakąś ulubioną potrawę?

Lubię moją rodzimą kuchnię, ale bardzo smakują mi tradycyjne polskie potrawy takie jak pierogi, żurek czy barszcz z uszkami.

A czego w Polsce nie lubisz?

Zdecydowanie nie lubię kiedy do pizzy podaje się sosy zrobione z ketchupu albo majonezu! Pizza polska nie do końca smakuje jak ta prawdziwa… Obserwując różnice kulturowe mogę jeszcze dodać, że ludzie we Włoszech są bardziej otwarci na zawieranie nowych znajomości, tutaj jest inaczej, przynajmniej z mojego punktu widzenia.

Czy zgadzasz się ze stereotypami dotyczącymi Polaków? Czy przed przyjazdem tutaj słyszałeś o nich?

Nie, nie wierzę w stereotypy, a o Polakach nigdy nie słyszałem żadnych.

Alberto, jakie masz plany na przyszłość?

Oczywiście chciałbym więcej koncertować, marzę również, aby zaśpiewać w Warszawie. W najbliższym czasie, 9 lipca, będę śpiewać podczas „Włoskiego Lata” w Bydgoszczy. Planuję też wziąć udział w XII Międzynarodowym Festiwalu Piosenki Włoskiej „La Scarpa Italiana” w Wyrzysku.

No cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć Ci dalszej udanej kariery muzycznej w Polsce! Dziękuję bardzo za rozmowę!

Ja również dziękuję!

Mus z białej czekolady z galaretką morelową

0

Składniki:

Mus:

  • 6 g żelatyny spożywczej w arkuszach
  • 240 g białej czekolady w kawałkach
  • 125 g pełnego świeżego mleka
  • 250 g świeżej śmietany do ubicia

Galaretka:

  • 125 g moreli w syropie
  • 125 ml wody
  • 8 g żelatyny spożywczej w arkuszach
  • 80 g cukru

Do dekoracji:

  • morele w syropie
  • cukier trzcinowy

Przygotowanie:

Rozmiękczyć żelatynę spożywczą w zimnej wodzie. W międzyczasie rozpuścić białą czekoladę w mikrofali lub kąpieli wodnej.

W garnuszku doprowadzić mleko prawie do wrzenia, zdjąć z ognia i dodać dobrze wyciśniętej żelatyny. Następnie wlać żelatynę do rozpuszczonej czekolady, dobrze połączyć i odstawić do wystygnięcia do temperatury pokojowej.

Ubić dobrze schłodzoną śmietanę elektrycznym mikserem i delikatnie połączyć ją z czekoladą dopiero gdy ta wystygnie do temperatury pokojowej.

Przełożyć mus do rękawa cukierniczego i rozlać do kieliszków. Następnie schłodzić kieliszki w lodówce, aby mus dobrze stężał.

Podczas gdy mus się chłodzi, należy przygotować galaretkę morelową: najpierw zmiksować mikserem morele. Podgrzać wodę w oddzielnym naczyniu i rozpuścić uprzednio zmiękczoną przez 5 minut i wyciśniętą żelatynę. Następnie dodać cukru, ciągle mieszając.

Połaczyć mieszaninę ze zmiksowanymi morelami i odstawić do wystygnięcia do temperatury pokojowej.

Przelać schłodzoną galaretkę na wierzch musu i odstawić do stężenia w lodówce.

Na koniec obtoczyć morele w syropie w jasnym cukrze trzcinowym i udekorować nimi musy.

Smacznego!

tłumaczenie pl: Katarzyna Kurkowska

“Brzydkie znaczy modne”, czyli moda w stylu faux pas

0

tłum. Katarzyna Kurkowska

Obserwując najnowsze trendy wyrabiam sobie zdanie, że obecnie w centrum zainteresowania jest mocno niegustowny look. Największe domy mody na świecie oferują nam rzeczy, które jeszcze przed chwilą były synonimem złego gustu i obiektem drwin. Mam tu na myśli plastikowe sandały ze skarpetami, ortopedyczne klapki, spodnie ogrodniczki oraz spódnico-spodnie.

Słynna blogerka Leandra Medine jest wielbicielką trendu „brzydkie znaczy modne”, a zapytana o birkenstocki odpowiada, że „są one równie seksowne, co absurdalne”. Pamiętacie jeansy bohaterek serialu Beverly Hills 90210? Tak, dokładnie mam na myśli te z wysokim stanem, które do tej pory były kojarzone z paniami po 50-tce. Dzisiaj są absolutnym hitem i każda licząca się fashionistka posiada je w swojej szafie. Na tym szaleństwo się nie kończy. Torebki noszone na pasku wokół bioder w tym sezonie przestają być wyłącznie atrybutem zawodowego turysty i możesz je nabyć przy paryskim placu Vendome w butiku Chanel. Podsumowaniem panującej mody, która promuje brzydotę niech będą klapki basenowe. Ashley Williams mówi, iż ”ma do nich stosunek sentymentalny” i nosi je nawet zimą do rajstop i skarpetek. W zaistniałej sytuacji odnoszę wrażenie, że świat mody stanął na głowie i zastanawiam się czy ten absurd może pójść jeszcze dalej. Czy w kolejnych sezonach czeka nas szturm kasków rowerowych zamiast czapek i spódnice dla mężczyzn? Kiedy tylko zaczynam się nad tym zastanawiać, mam ciarki na plecach i próbuję znaleźć klucz do zagadki: gdzie kończy się moda, a zaczyna obciach. Być może świat wielkiej mody próbuje nam zakomunikować, że nie ma rzeczy niemożliwych lub też bawi się z nami i zwyczajnie prowokuje.

Jeszcze kilka sezonów wstecz nie przyszło by mi do głowy, aby nosić sandały na grubej podeszwie. Teraz wchodząc do sklepu zastanawiam się czy powinnam ulec i zakupić jedną parę dla siebie i przejść wygodnie przez nadchodzące lato. W końcu[cml_media_alt id='113107']Marczak - Brzydkie znaczy modne (3)[/cml_media_alt] cały świat je nosi, a styliści się wprost nimi zachwycają. Może powinnam siegnąć po spódnico-spodnie lub ogrodniczki, zanim zostaną ochrzczone absolutnym numerem jeden? Ostatecznie poszukam jeansów w szafie mamy i poczuję się jak ekscentryczna trendsetterka. Zrozumiałam, że motywem przewodnim do wszystkich wymienionych pomysłów jest brak gustu, a jeśli coś nie jest stosowne oznacza, że jest po prostu cool. Moda dzisiaj przybiera nowy wymiar i przestaje być bezpieczna. Idealne połączenia są przewidywalne i zwyczajnie nudne. W tym całym szaleństwie jest metoda, bo świat mody próbuje uczyć nas odwagi i namawia do eksperymentowania. Możemy nosić wszystko na co aktualnie mamy ochotę, jest tylko jedna reguła – należy robić to z dumą i być pewnym siebie.

Nie lubię czytać stwierdzeń, gdzie padają słowa, że w dzisiejszych czasach mężczyźni coraz bardziej interesują się modą. Uważam, że interesowali się nią, tworzyli i byli jej częścią od zawsze. Kobiety przez lata inspirowały się garderobą męską i korzystały z jej rozwiązań ze względu na komfort noszenia. Teraz jednak ma miejsce odwrotna sytuacja, ponieważ panowie zaczynają czerpać z trendów, które dotychczas były zarezerwowane wyłącznie dla kobiet. Na ile trafnym okazał się ten zabieg? Przedstawiam kilka hit[cml_media_alt id='113108']Marczak - Brzydkie znaczy modne (5)[/cml_media_alt]ów męskiej garderoby, których podświadomy przekaz ma na celu odstraszenie kobiet. Podczas targów mody męskiej Patti Uomo można było zaobserwować noszenie marynarek zarzuconych na ramiona, dokładnie w sposób w jaki dotychczas nosiły się topowe fashionistki. Kolejnym topem mody męskiej w tym sezonie jest kolor pomarańczowy, który oprócz tego, że jest trudny w stylizacjach, to dodatkowo nie dodaje urody. Jian DeLeon, który jest redaktorem mody amerykańskiego GQ.com mówi o nim, że ”trzeba używać go z wyczuciem, bo w przeciwnym wypadku wyglądamy w nim jakbyśmy właśnie wybierali się na imprezę Halloween albo na polowanie na jelenie”. Moim absolutnym faworytem, który poświęciłam na deser są spodnie ogrodniczki, a w szczególności te skórzane. Nie wiem czy mogę tu jeszcze cokolwiek dodać, lecz w takich chwilach żałuję, że wyrzuciłam moją spódnicę lambadę. Moje słowa są żywym dowodem na brak tolerancji, ale wiem, że większość kobiet zdecydowanie wolałaby, aby ich chłopak wyglądał jak Ryan Gossling, aniżeli męskie wydanie fashion victim.

Ziemia dwóch mórz – dlaczego warto zakosztować Salento?

0

tłum. Katarzyna Liaci

W dialekcie neapolitańskim istnieje powiedzenie, którego używa się też często w standardowym włoskim – Ogni scaraffone è bello a mamma soja [dosł. mniej więcej: „Każdy karaluch jest piękny w oczach swej mamy.”]. Oznacza ono, iż dla matki własne dziecko jest zawsze najpiękniejsze, najlepsze, najmądrzejsze ze wszystkich. Bardzo często powiedzenie to jest prawdziwe również w odniesieniu do miasta rodzinnego. Ja pochodzę z małego miasteczka Squinzano w prowincji Lecce i oczywistym jest, że dla mnie to właśnie Półwysep Salentyński będzie najpiękniejszym zakątkiem Włoch.

Postaram się teraz wyjaśnić, dlaczego również i Wy powinniście się zachwycić ziemią, którą kocham, zainteresować nią i zechcieć ją odwiedzić. Salento jest najbardziej wysuniętą na południowy wschód częścią Apulii. Dla nas ważne jest podkreślenie, że nasza mała ojczyzna to terytorium, które zasługuje na uznanie go za odrębny region i to z wielu powodów, głównie kulturowych. Od mieszkańców północnej części Apulii różnimy się pochodzeniem i językiem. Nasz „region Salento” to skrajny obcas włoskiego buta, który położony jest między dwoma morzami – Adriatykiem i Morzem Jońskim.

Dwa morza. Ciekawe jest to, że oba wybrzeża dzieli od siebie niewiele kilometrów. Jadąc którymkolwiek z nich, docieramy do zachwycającego miasta Leuca, stanowiącego wysunięty najbardziej na południe punkt wschodnich Włoch, a zatem również i Salento, gdzie – symbolicznie – możemy zobaczyć miejsce, w którym oba morza łączą się w uścisku. Ktoś mógłby pomyśleć, że przecież morze to morze, ale tak nie jest. Adriatyk i Morze Jońskie są całkowicie różne. Dajcie mi jakiekolwiek dwa zdjęcia zrobione na jednym czy na drugim wybrzeżu, a bez wahania odpowiem Wam, które pokazuje Adriatyk, a które Morze Jońskie. To pierwsze cechuje się bardziej niebieskim, ciemniejszym odcieniem, na wybrzeżu spotkać można wiele pięknych grot i klifów, niekiedy bardzo wysokich, a także piasek zupełnie inny niż ten obecny na wybrzeżu jońskim – ciemniejszy i bardziej zbity. Morze Jońskie natomiast to akwen o kolorze przechodzącym bardziej w zieleń, na wybrzeżu dominują plaże piaszczyste, których piasek jest delikatniejszy i bardziej złocisty. Oba morza są krystalicznie czyste. Mogę Was zapewnić, że nawet w miejscach, gdzie głębokość osiąga dziesięć metrów, możemy z wysokiego brzegu gołym okiem dostrzec dno. Mieszkaniec Salento nigdy nie wykąpie się w Rimini czy Ostii – dla nas morze musi być przejrzyste i czyste, nawet jeśli miałoby to świadczyć o naszych „złych” przyzwyczajeniach.

Jamajka Południa – również i takim mianem określa się Salento. Położenie geograficzne półwyspu sprawiło, że przez cały bieg dziejów to właśnie Salento było pierwszym celem zagranicznych podróżników, którzy szukali szczęścia we Włoszech. Doprowadziło to do powstania wielokulturowego społeczeństwa, w obrębie którego różne nacje świetnie zintegrowały się z rodowitymi Salentyńczykami. Dzięki temu nasza ziemia wręcz kipi pozytywną energią, jest kolorowa, pełna muzyki i kultur, które koegzystują w przyjaźni. Nasza historia od zawsze bazuje na muzyce, naszym tradycyjnym brzmieniem jest pizzica i styl reggae. Może to właśnie fakt przyjęcia filozofii reggae sprawił, że Salento nazywane jest włoską Jamajką. W tym kontekście można zacytować stadionową przyśpiewkę: Salento e musica, è come un’attrazione magica, il sole, il mare, il vento d’Africa, la terra più bella che c’è [Salento i muzyka wabią czarem, słońce, morze, wiatr z Afryki, najpiękniejsze miejsce, jakie istnieje.]

Pizzica, tańce i place. Atmosfera, którą głównie latem przesiąknięty jest ten rajski zakątek, niezwykle upaja. Podczas sagre (swoistych świąt obchodzonych na placach, w czasie których gloryfikuje się jakiś szczególny produkt żywieniowy: święto arbuza, święto piscialetty, rodzaju chleba, ośmiornicy itd., ale które są również okazją do wspólnego biesiadowania z przyjaciółmi przy winie), ludzie zbierają się na placach w rytmie pizzica. Pizzica i tarantella to nasze tradycyjne dźwięki, rodzaj muzyki tworzonej za pomocą tamburynów, harmonijek, gitar, fletów i głosów, towarzyszącej tańcom, w których – jak chce tradycja – do kobiety ukąszonej przez tarantulę zaleca się dwóch mężczyzn, którzy podejmują rywalizację w rytm tańca mieczy. Istnieje oczywiście wiele wariacji, w tym również znaczeniowych, jeśli chodzi o poszczególne konfiguracje w tego typu tańcu. Te wszystkie małe wieczorne święta na placach mają pod koniec sierpnia swoją kulminację w postaci ogromnego koncertu La notte della Taranta. Pamiętam, jak zaledwie kilka lat temu było to niewielkie miejscowe święto, a teraz przyciąga turystów z całych Włoch i świata. Jest ono jednym z najważniejszych punktów włoskiego lata i co roku odnotowuje setki tysięcy uczestników.

Dobra kuchnia. Nie zamierzam przedstawiać Wam tysięcy przepysznych przepisów na nasze dania – wystarczy przyjechać do Salento i osobiście ich skosztować. Chciałbym Was zaskoczyć tym, za czym po dziesięciu miesiącach non stop w Polsce (podkreślę tu, że bardzo lubię polską kuchnię i na pewno nie jestem jednym z tych, którzy uważają, że jedynie we Włoszech potrafi się gotować) najbardziej tęsknię. Dla mnie najlepsze są rzeczy najprostsze, zatem gdy tylko pojawiam się w Salento, mam ochotę na domowy chleb pokropiony oliwą extravergine z oliwek i posyp[cml_media_alt id='113101']Liaci - Salento (2)[/cml_media_alt]any szczyptą soli. Tak, to wszystko. Oliwa, która smakuje półwyspem Salento. Bez cienia wątpliwości możemy określić naszą dietę mianem śródziemnomorskiej, czyli bogatej w smaki i aromaty, którymi nasza ziemia hojnie nas obdarza. Pomidory, warzywa zielone, oliwa z oliwek (jedna z najlepszych we Włoszech), nasze wino znane i uznane na całym świecie, doskonałej jakości ryby i owoce morza, kupowane bezpośrednio u zaufanego sprzedawcy, który osobiście złowił je rankiem tego samego dnia.

Wino piję i dobrze mi się żyje, jak głosi jeden z wielu transparentów wywieszonych na stadionie podczas meczów naszej ukochanej drużyny, czyli – oczywiście – Lecce. Nasze najbardziej cenione wina to na przykład Negroamaro czy Primitivo, mamy ponad 25 marek DOC (denominazione di origine controllata – kontrolowane oznaczenie pochodzenia), które są naszą chlubą. Nasz sposób popijania wina jest zarazem filozofią życiową: pije się je przede wszystkim w towarzystwie, przy doskonałym jedzeniu. Podkreśla ono jakość nektaru bogów i sprawia, że wspólne wieczory są wesołe i zyskują również na jakości. Oczywiście najważniejszą dla nas kwestią jest to, w czyim towarzystwie spędzamy chwile na delektowaniu się naszym ulubionym winem czerwonym czy białym. Fragment piosenki w dialekcie: Mieru, mieru, mieru la la, quanti culuri me faci cangià. [O moje wino, wino, wino, ile kolorów (twarzy) każesz mi zmieniać.)

Salento i wszystko gra. Mam nadzieję, że mój krótki opis Was nie znudził, ale sprawił, iż naszła Was chęć na zanurzenie się w naszym morzu i naszej kulturze. Oczywiście wiele jeszcze można by pisać o ziemi baroku. Jeśli ktoś byłby zainteresowany pogłębieniem wiedzy i zaspokojeniem ciekawości odnośnie tego zakątka Włoch, jeszcze niebardzo poznanego przez turystów z Polski, odsyłam Was do dopiero co powstałego bloga: www.mojesalento.pl. Znajdziecie tu wiele interesujących rzeczy dotyczących naszych tradycji, kultury, kuchni i naszego sposobu bycia. Będziecie mieć ponadto możliwość uzyskania informacji odnośnie zorganizowania Waszego kolejnego urlopu właśnie tu: w Salento!

Pharrell Williams w Warszawie?

0

Pamiętamy czasy, kiedy socjalizm miał się w Warszawie dużo lepiej niż teraz, dzięki czemu bilety komunikacji miejskiej były co najmniej dwa razy tańsze, a i Orange Warsaw Festival w 2009 roku był jeszcze darmowy, dofinansowany z budżetu miasta. Obok Pharrella Williamsa (z jego zespołem N*E*R*D) pojawiły się tam wtedy takie osobistości sceny muzycznej jak MGMT (absolutny szał tamtego sezonu!), wtedy jeszcze stosunkowo mało znany szkocki DJ Calvin Harris, a także Razorlight i Groove Armada. Całe wydarzenie wspominam super, poza tym, że Calvina nie udało mi się wysłuchać w całości, bo musiałam spieszyć się na N*E*R*D, a potem, niewpuszczona na scenę mimo przekroczenia barierek, kiedy inne fanki (na pewno mniej zagorzałe niż ja!) już radośnie pląsały w rytm „She wants to move”, odwróciłam się na pięcie i pobiegłam na MGMT (pozdrawiam stąd dziewczynę z przodu, która swoim „śpiewem” skutecznie obrzydziła mi moje ukochane „Electric feel”).

No ale kto to jest tak naprawdę ten cały Pharrell? Przeciętny Polak kojarzy go głównie z „Happy”, ew. „Blurred lines” Robina Thicke czy „Get lucky” Daft Punk. Ok… Tylko że Pharrell Williams stoi za WIĘKSZOŚCIĄ największych hitów poprzedniej DEKADY (względnie półtorej dekady). Naprawdę nie znacie takich piosenek jak „Rock your body” Justina Timberlake’a? „Give it to me” Madonny? „Slave 4 U” Britney? „Hot In Herre” Nelly’ego? “Hollaback girl” Gwen Stefani? „Drop it like it’s hot”, „Beautiful” czy „Let’s get blown” Snoop Dogga? Wszystkie one zostały wyprodukowane przez Pharrella Williamsa bądź jego duet producencki The Neptunes (Pharrell + Chad Hugo, z którym współtworzy on również N*E*R*D). Powyższe przykłady to oczywiście tylko ułamek dorobku producenckiego Pharrella… Swojego głosu udzielił on także w takich superhitach jak „Barbra Streisand” Duck Sauce czy „One” Swedish House Mafia. Ma też na koncie dwie solowe płyty, „In my mind” z 2006 roku oraz „G I R L” z 2014.

Pharrell zdecydowanie nie próżnuje i w przerwach od robienia muzyki zajmuje się między innymi modą czy projektowaniem biżuterii, tudzież… mebli. Wielokrotnie uznawany za najlepiej ubranego mężczyznę na świecie na pewno może poszczycić się oryginalnym stylem, który widoczny jest we wszystkich kolekcjach jego marki Billionaire Boys Club (BBC). Projektował m.in. dla Louis Vuittona czy H&M (kampania Fashion Against AIDS). Jest założycielem fundacji i am OTHER, promującej indywidualizm i rozwój osobistych predyspozycji (w jej skład wchodzi także organizacja From One Hand To AnOTHER, pomagająca dzieciom w rozwijaniu ich potencjału w dziedzinie nauki, sztuki czy matematyki).

Swoistym przełomem w jego karierze i kamieniem milowym dla jego rozpoznawalności na świecie stał się rok 2013, w którym wydane zostały wspomniane megahity, z „Happy” na czele. Piosenka została opatrzona radosnym klipem i natychmiast rozprzestrzeniła się po całej sieci. Zaczęły powstawać alternatywne wersje teledysku ze wszystkich zakątków świata (m.in. z Warszawy czy Majdanu). Szaleństwo doszło do tego stopnia, że Pharrell został wybrany przez ONZ ambasadorem Międzynarodowego Dnia Szczęścia, a na specjalnej stronie internetowej co godzinę odblokowywane były nowe filmy z poszczególnych stref czasowych. Za swoją kompozycję Williams otrzymał także Oscara dla najlepszej piosenki z filmu („Minionki rozrabiają”).

Całe to zamieszanie przyspieszyło promocję drugiej solowej płyty Pharrella „G I R L” i na pewno rozszerzyło jej zakres. Williams uśmiechał się do warszawianek z wielkich reklam porozklejanych na stacji metra Centrum i powodował zazdrość u mężczyzn, prezentując się na okładce płyty z grupką dziewczyn. Wielki sukces pociągnął za sobą propozycję zostania trenerem w programie „The Voice”, którą Pharrell oczywiście przyjął. W bardzo krótkim czasie był gościem u Ellen DeGeneres i Oprah Winfrey, co tylko potwierdziło jego status (w końcu powszechnie rozpoznawanej) gwiazdy. Pod koniec kwietnia magazyn TIME wybrał go jedną ze 100 najbardziej wpływowych osób na świecie w kategorii Tytani.

Z ostatniej chwili: Pharrell Williams odwołał swój udział w festiwalu Pozytywne Wibracje, który zostanie przeniesiony na inny termin.

(Nie)poprawność polityczna

0

Prawdę mówiąc, wraz z początkiem Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej nawet najbardziej kulturalni i spokojni spośród kibiców ulegają piłkarskiemu szaleństwu. A teraz, kiedy na boisko wbiegną Azzurri możemy pozwolić sobie na kilka ciętych uwag, bezwzględnie (nie)poprawnych politycznie, skierowanych do odwiecznych rywali Włoch, których my, kibice włoscy, widzimy tak:

Anglia

Pierwszy mecz na mistrzostwach w Brazylii Włosi zagrają przeciwko Anglii, przeciwko tym, którzy uważają się za twórców piłki nożnej, w którą tak naprawdę we Włoszech grało się już od Średniowiecza. Anglicy ojcami piłki nożnej? Szkoda , że wygrali tylko jeden finał w historii piłki nożnej i to jeszcze raczej nie przypadkowy, ale ten grany w Anglii, gdzie w finale został im zaliczony bardzo dyskusyjny gol. Powiedzmy, że Anglicy ustanowili reguły gry w piłkę nożną, lecz jako drużyna narodowa pozwalają wygrywać innym. Spośród historycznych meczów z poddanymi Jej Królewskiej Mości należy wspomnieć mecz o trzecie miejsce na Mistrzostwach w 1990 roku, wygrany przez Włochów 2-1 po bramce Baggio i Schillaci. Ostatni mecz obu drużyn miał miejsce na Euro 2012, kiedy Włosi wygrali dopiero w rzutach karnych, choć przez 90 minut drużyna angielska męczyła się, aby wyjść z piłką ze swojej połowy boiska. W każdym razie dla nas Anglicy są synonimem stylu gry w piłkę mało eleganckiego, opartego na biegu i na grze długimi podaniami.

Francja

„Francuz” dla Włocha jest synonimem aroganckiego nacjonalisty i dlatego należy przypomnieć, że nasi zaalpejscy kuzyni zaczęli coś znaczyć w piłce nożnej dopiero od lat osiemdziesiątych, szczególnie kiedy w Meksyku w 1986 po golu Platiniego (syna emigrantów z Piemontu) i Stopyry Francja pokonała Italię, ówczesnego mistrza świata.

Ekstraklasa francuska jest „ligą serową”, dla nas Włochów jest ligą drugiej kategorii, nawet jeśli dzisiaj w PSG jest wielu Włochów, przez co ryzykujemy, że będziemy zmuszeni zmienić nasze zdanie na jej temat.

Co się zaś tyczy pojedynków na poziomie reprezentacji narodowych, to bolesne są wspomnienia z roku 1998, kiedy przegraliśmy po rzutach karnych na Mistrzostwach Świata we Francji i przegrany niezasłużenie finał po złotym golu Trezegueta na Mistrzostwach Europy w Holandii w 2000 roku. O wiele milsze było 2-0 wbite przez Włochów Niebieskim na Mistrzostwach Europy w 2008 roku, natomiast na zawsze pozostanie w dziejach finał Mistrzostw Świata w Berlinie w 2006 roku.

Zidane, nie dając sobie rady z Azzuri na boisku, wymierza znaną już „główkę” w klatkę piersiową Materazziego, w efekcie czego został wyrzucony z boiska, a cały świat był świadkiem zasłużonego zwycięstwa Włochów w rzutach karnych .

Brazylia

Zielonozłoci są esencją piłki nożnej, nie można sobie pozwolić na zbyt wiele żartów. Ograniczmy się do wspomnień trzech wspaniałych goli Paolo Rossiego zdobytych na stadionie Sarrià w 1982 i wyniku Włochy-Brazylia 3-2. Bez wątpienia najlepszy mecz Azzuri przeciwko Brazylii, drużynie, z którą dwukrotnie przegraliśmy w finale, najpierw w Meksyku 4-1, gdzie gola zdobył sam Pele i kolejny w Pasadenie, po błędzie Roberto Baggio z rzutu karnego.

Niemcy

Niemcy z definicji są naszymi przeciwnikami. Niekończący się pojedynek, przeplatany epickimi zwycięstwami w najważniejszych meczach. Słynne 4-3 w półfinale w Meksyku w 1970 r i radosne 3-1 wbite w finale w 1982, a także niezwykłe 2-0 w półfinałach Mistrzostw Świata w 2006, jak również nieoczekiwane 2-1 w Warszawie autorstwa Balotelliego w półfinałach Euro 2012. Niemcy są prawie jak niezatapialny pancernik, prawie… ponieważ kiedy widzą niebieski kolor, ich pewność się rozsypuje, a kompleks wyższości gubi się w elastycznej taktyce gry Włochów. Zwycięża geniusz i strategia nad siłą fizyczną i schematyczną organizacją.

Argentyna

Są to nasi bracia zza oceanu. Prawie połowa Argentyńczyków ma korzenie włoskie. Argentyna to miejsce pochodzenia wielu fenomenalnych graczy, którzy bardzo często stają się idolami w lidze włoskiej: Maradona i Batistuta. Pojedynek sprytu i strategii, jednakże bardzo często ozdobą reprezentacji narodowych Argentyny są najlepsi mistrzowie, tak jak dziś Messi. Spośród pamiętnych pojedynków z Azzuri niezapomniane pozostanie 1-0 Włochy-Argentyna w Mar del Plata w 1978, kiedy po tzw. trójkącie pomiędzy Rossim (który podawał z pięty) a Bettegą, który strzelił gola, dającego nieoczekiwane zwycięstwo reprezentacji Włoch prowadzonej przez Bearzota przeciwko drużynie, która w tydzień później zdobyła swój pierwszy Puchar Świata. W 1982 po raz kolejny pokonujemy Argentyńczyków (2-1), ówczesny mistrz świata wystawił do gry samego Diego Armando Maradonę. Następnie na Mistrzostwach Świata w 1986 padł remis, Argentyna sięga wówczas po puchar. Bolesna była natomiast porażka w półfinale mistrzostw świata we Włoszech w 1990 roku, która przekreśliła szansę na zdobycie mistrzostwa świata u siebie.

Hiszpania

I tu zaczynają się schody…tak naprawdę jeśli nie liczyć zamierzchłej wiktorii w Mistrzostwach Europy 1964 „furie rosse” mało znaczyły na arenie międzynarodowej i nie zaprzątaliśmy sobie nimi zbytnio głowy, aż do momentu kiedy zaaplikowali sobie serię zwycięstw naszym kosztem. Najpierw na Mistrzostwach Europy w 2008 (w ćwierćfinale był remis 0-0, ale polegliśmy w rzutach karnych), na Mistrzostwach Świata 2010 i niestety Euro 2012, gdzie zostaliśmy pokonani 4-0 po tragicznym finale w Kijowie. Należy wspomnieć, że w grupie eliminacyjnej byliśmy w stanie zremisować z nimi 1-1. Hiszpania aż do tego momentu stanowiła dla nas problem jedynie na poziomie rozgrywek klubowych, nie natomiast na poziomie rozgrywek drużyn narodowych. Pokonaliśmy ich 1-0 na Mistrzostwach Europy w 1988 roku, przede wszystkim w ćwierćfinale w USA 94 w meczu, w którym strzelali Dino i Roberto Baggio, a Tassotti uderzył łokciem Luisa Enrique. Mimo tej eksplozji hiszpańskich zwycięstw, nas Włochów hiszpański styl grania w piłkę zbytnio nie zachwyca. Ich styl tiki-taka – zbyt wiele podań zanim znajdzie się miejsce do strzału na bramkę, nie rozpala to za bardzo naszych zmysłów piłkarskich. Nasze piłkarskie DNA jest zbudowane na twardej obronie i na szybkim podaniu piłki napastnikowi, na śmiercionośnych kontratakach, które zamieniają pressing przeciwnika w gola dla Azzurri. Podsumowują,c nie podoba nam się gra ładnymi podaniami w środku boiska. Nawet jeśli hiszpański styl gry tiki-taka rozbił w drobny mak wizję gry Prandelliego, który jest odpowiedzialny za dobór piłkarzy w naszej reprezentacji. Jesteśmy jednak pewni, że wcześniej przeminie styl gry tiki-taka niż gra z kontry!