Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155
kcrispy-baner-1068x155

Strona główna Blog Strona 123

San Marino. Baśniowa kraina

0

tłum. Katarzyna Kurkowska

Ta niewielka kraina położona na wzgórzu widocznym z autostrady przecinającej region Emilia-Romagna, uważana jest za najstarszą republikę na świecie. Powstała już w 301 r.n.e. W tej malusieńkiej enklawie, usytuowanej na terenie Włoch, praktycznie całe życie skupia się na wzgórzu Monte Titano w stolicy San Marino.

Nie ważne, czy wjeżdżamy na górę kolejką linową, czy też jedziemy drogą i docieramy do miasta od strony parkingu. Przekraczając starą kamienną bramę miejską, niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przenosimy się do baśniowej krainy. Spacerując brukowanymi uliczkami wśród zamkowych baszt, średniowiecznych obwarowań, malowniczych kamieniczek, placyków usianych drogimi butikami i kawiarenkami „z widokiem”, spodziewamy się napotkać na swej drodze orszak królewski.

I nie jest to wcale niemożliwe! Wystarczy, że odwiedzimy San Marino 3 września, kiedy to, jak co roku, republika świętuje uzyskanie niepodległości od Cesarstwa Rzymskiego. Wtedy rzeczywiście w stolicy dzieją się cuda! Po udekorowanym biało-niebieskimi flagami mieście, przechadzają się wówczas uroczyście ubrani książęta i księżniczki wraz ze swymi świtami. Orkiestra przygrywa im do taktu, błazny zabawiają uradowanych turystów, strażnicy niosą sztandary rodowe swych panów, a wojsko pilnuje porządku. Przy dobrej pogodzie świąteczny festyn trwa cały dzień, a mieszkańców San Marino rozpoznać można po nieukrywanej dumie i uśmiechach na twarzach.

Kiedy pierwszy raz udaliśmy się z Maćkiem do San Marino, nie mieliśmy zbyt wiele szczęścia. Pogoda zawiodła, a mnie już od 2 dni brało na grypę. Jedyną atrakcją i pociechą tej wyprawy, okazał się właśnie przemarsz średniowiecznej maskarady. Później było już tylko gorzej. Lało, wiało a trzy słynne wieże zamku, które chcieliśmy tamtego dnia odwiedzić, jak na złość, schowały się za gęstą mgłą. Na początku snuliśmy się po mieście pod wielkim parasolem, starając się robić dobre miny do złej gry. Degustowaliśmy też miejscowe likiery w jednym ze sklepik[cml_media_alt id='113074']Staśkiewicz - San Marino (2)[/cml_media_alt]ów, które przynajmniej rozgrzewały i poprawiały humory. Kiedy jednak brukowane uliczki zamieniły się w potoki, usiedliśmy zziębnięci w jednej z knajpek, śmiejąc się z własnego pecha. Burza z piorunami szalała nad Monte Titano. Na wysokości niemal 760 m.n.p.m. sprawiała wrażenie surrealistycznej, wręcz filmowej. W takiej upiornej scenerii brakowało już jedynie czarnych charakterów. „Nie martw się” – powiedział Maciek – „Wrócimy tu za rok, w bardziej przyjaznych warunkach”. A że zwykle staramy się realizować nasze plany…

Rok później dokładnie sprawdziliśmy prognozę pogody przed wyprawą. Zapowiadali słońce i tylko to się dla nas liczyło. Znad włoskiego Adriatyku, gdzie Maciek pracuje w sezonie, do Republiki San Marino dotarliśmy w niecałą godzinę. Wznosząc się kolejką linową Funivia nad domami miasteczka Borgo Maggiore, wiedziałam już, że tym razem będzie zupełnie inaczej.

By nie tracić czasu, od razu udaliśmy się na pierwszy ze szczytów Monte Titano do zamkowej wieży La Rocca o Guaita. Powstała ona jeszcze w XI wieku i niegdyś pełniła funkcję więzienia. Widoki, które rozpościerały się z twierdzy, wynagradzały wszystko, co przytrafiło się nam ledwie rok wcześniej. Zatrzymując się na kolejnych balkonikach i schodkach, cieszyliśmy oczy krajobrazami.

Wędrując dalej, wzdłuż obwarowań i śródziemnomorskiej roślinności, dotarliśmy do kolejnej z trzech wież – La Cesta o Fratta. Stąd rozp[cml_media_alt id='113072']Staśkiewicz - San Marino (19)[/cml_media_alt]ościerała się panorama na pozostałe baszty oraz dachy całego grodu. Staliśmy na najwyższym z wierzchołków Monte Titano. Z wszystkich stron otulały nas wzgórza, na horyzoncie zaś mienił się Adriatyk. Przyszedł czas by zawrócić i udać się niżej do miasteczka, którego całą starówkę wpisano w 2008 r. na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. W odkrywaniu zakątków stolicy San Marino nie przeszkadzają samochody, cała strefa wolna jest od ruchu pojazdów. To także zaleta tej destynacji, szczególnie, gdy pragnie się uciec od codziennego zgiełku. Szwendając się uliczkami, zaglądaliśmy w oryginalne witryny sklepików wielobranżowych.

Naszą uwagę przykuł bożonarodzeniowy wystrój jednej z wystaw, która zdecydowanie wyróżniała się w tak wakacyjnej atmosferze. Weszliśmy do środka i znów się przenieśliśmy, tym razem do Laponii, ojczyzny Świętego Mikołaja. Było tam chyba wszystko, o czym marzą dzieci: tęczowe lizaki, szklane kule ze śniegiem, fantazyjne pozytywki, dziadki do orzechów, bombki i najwymyślniejsze ozdoby na choinkę. Sympatyczny pan, właściciel butiku oprowadził nas po swym lokalu i opowiedział historię jego początków. To właśnie lubię na południu! Nie ważne, czy napotka się Włocha czy mieszkańca San Marino, ludzie są tu uśmiechnięci, życzliwi i rozgadani. Zakupiliśmy oryginalną bombkę i ruszyliśmy w stronę ratusza, by obejrzeć zachód słońca z tarasu widokowego.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, całe Piazza Della Liberta (Wolność to w zasadzie dewiza tego malutkiego narodu!) skąpane było w jaskrawopomarańczowym świetle. Coś jednak zmieniło się na placu. Wszędzie stały elegancko zastawione stoły. Kelnerzy uwijali się jak w ulu, wokół zaś niecierpliwili się już dostojnie wystrojeni goście. Turyści z zadatkami na paparazzich, niczym detektywi, przyglądali się wszystkiemu niedyskretnie. W powietrzu dało się wyczuć aurę napięcia i ekscytacji. Wszyscy czekali na parę młodą. My nie mieliśmy jednak na to czasu. Kiedy słońce schowało się za wierzchołkami gór, ruszyliśmy do samochodu.

Tego wieczoru mieliśmy jeszcze jeden, ostatni plan – kolację we włoskim miasteczku San Leo. Później, siedząc już przy lampce czerwonego winka, makaronach i twardych serach pecorino w klimatycznej knajpce Il Bettolino, wspominaliśmy z uśmiechem nasz – wreszcie udany – wypad do San Marino.

Polish Job, czyli polska robota w Mediolanie

0

tłum. Alicja Góralska

W dniach 8-13 kwietnia w Mediolanie odbył się po raz kolejny włoski tydzień designu – Milan Design Week 2014, na którym nie zabrakło prac polskiego wzornictwa. Wystawa została zorganizowana przez Łódź Design Festival, na zlecenie Instytutu Adama Mickiewicza, który zajmuje się promocją polskiej kultury za granicą. Jest to pierwsza w Mediolanie narodowa ekspozycja polskiego designu przygotowywana z tak dużym rozmachem.

Wystawę polskich projektantów można było oglądać w głównym budynku dzielnicy Ventura Lambrate. Miłośnicy tego wydarzenia doskonale wiedzą, że ulica Ventura podczas mediolańskiego tygodnia designu słynie ze wpółczesnych i awangardowych projektów, dlatego też nie przez przypadek znaleźli się tam polscy artyści.

Co więcej, przedstawione prace były podzielone na trzy nurty: Lokalność, Nostalgia i Innowacja.

O to czym się charakteryzują i jakie przedmioty wyszczególniają powyższe zagadnienia zapytałam Panią Aleksandrę Kietlę – Dyrektorkę Działu Promocji i Rzecznika Prasowego Łódź Design Festival w Fundacji Łódź Art Center:

„Lokalność to projekty czerpiące źródło z lokalnych tradycji wyrażane przez materiały typu drewno, węgiel czy len, ale także poprzez specjalne techniki i formy. Rodzina mebli K2 to drewniane meble zaprojektowane przez Tomka Rygalika, które doskonale wpasowują się w lokalny design. Nostalgia to powrót do przeszłości wzbogacony o nowoczesne elementy. Świetnym przykładem są zegarki z kolekcji FSO M20.02, które swoim wyglądem nawiązują do starych samochodów produkowanych w Polsce. Tarcza zegara wygląda jak zegar samochodowy, a pokrętełko przypomina oponę.

Innowacja to podążanie za nowoczesnymi technologiami i wpółczesnymi trendami. Innowacja to przede wszystkim Oskar Zięta – projektant, a nawet projektant – wynalazca, który tworzy meble z dwóch płaskich kawałków blachy. Początkowo utylizowane, a następnie spajane i wycinane blachy są gotowe do formowania sprężonym powietrzem.”

Tak właśnie powstał stołek, na którym siedziałam. 😉

„Co prawda jest to produkcja masowa, ale za każdym razem przedmioty mają nieco inną formę. Plusem tej technologii jest duża oszczędność podczas transportu, bo wystarczy przetransportować płaskie blachy i na miejscu formować je sprężarką.”

Wystawa cieszyła się bardzo dużym zainteresowaniem, i jak sama podsumowała Pani Aleksandra: „Zwłaszcza po obejrzeniu innych prac, absolutnie nie mamy się czego wstydzić jako Polacy i zdecydowanie w Polsce nie doceniamy tego, co mamy i musimy dopiero wyjechać za granicę, żeby się dowartościować.”

Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia za r[cml_media_alt id='113064']Makowska - Polish Job (6)[/cml_media_alt]ok.[cml_media_alt id='113065']Makowska - Polish Job (7)[/cml_media_alt]

Dominik Skurzak, obiektyw odsłaniający duszę

0

tłum. Katarzyna Kurkowska

W czasach zdominowanych przez obraz, drogi fotografii są nieskończone. To, co uderza w Dominiku Skurzaku to zdolność uchwycenia atmosfery, esencji miejsc, rytmu życia, duszy kryjącej się za twarzą. Skurzak jest wyjątkowym fotografem, który poprzez swoje zdjęcia nadaje sens temu, co widzimy, sens przekraczający ramy estetyki i pozy. „Fotografując lubię uchwycić spontaniczność czynności, ludzki humor, nieprzewidywalność życia”, opowiada Dominik, fotograf-podróżnik, który ma na swoim koncie reportaże z wielu odległych zakątków świata. „Nie każę ludziom pozować, codzienność sama w sobie jest jednym niekończącym się przedstawieniem”. Dominik jest uważnym obserwatorem rzeczywistości, którą opisuje swoimi ujęciami, jak na prawdziwego fotoreportera przystało. Dominik, muzyk z wykształcenia, fotografuje i publikuje zdjęcia od 1997 roku. W latach 2000-2012 kierujący działem kultury w angielskojęzycznym tygodniku The Warsaw Voice. Oficjalny fotograf Międzynarodowego Konkursu im. Fryderyka Chopina w latach 2000-2005. Z jego długiego życiorysu pamiętamy obsługę fotograficzną festiwalu Mozartowskiego „La Folle Journee au Japon” w Tokio, a wiosną 2010 pierwszej polskiej edycji tego festiwalu w Warszawie. W czerwcu 2007 pełna obsługa fotograficzna XIII Międzynarodowego Konkursu im. Piotra Czajkowskiego w Moskwie dla mediów japońskich. Wydawca publikacji albumowych, jest autorem albumu fotograficznego ze zdjęciami dokumentującymi XV Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina. Jego zdjęcia zagościły na autorskich wystawach fotograficznych w Polsce, na Litwie i w Japonii (Tokio). Wydawca bogato ilustrowanego albumu poświęconego biografii i karierze zwycięzcy XV Konkursu Chopinowskiego, Rafałowi Blechaczowi. W ciągu ostatnich kilkunastu lat pracujący dla: Reuter, Rzeczpospolita, Fakt, Die Welt, Gazeta Wyborcza, Orlen, Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Filharmonia Narodowa, Sinfonia Varsovia, Nationale Nederlanden, BRE Bank, PKO S.A., Orange, Yamaha-Japan, Kawai-Japan, HIS-Japan, Caritas-Polska, Royal Thai Embassy in Warsaw, Towarzystwo im. Fryderyka Chopina, NIFC, PCK, Ernst and Young, Squire Sanders, Chopin Piano Music Magazine-Japan, TV Arte. Wielką pasją Dominika są także podróże, a od 2012 roku poświęcił się reportażom z odległych krajów. Są to głównie projekty fotograficzne poruszające tematykę odmienności kulturowej pomiędzy mieszkańcami różnych kontynentów: Europy, Azji czy Afryki. Wśród wielu miłości Dominika jest także miejsce dla Włoch, kraju, który często odwiedza, a także dla Vespy – z tych właśnie względów podjął się współpracy z Gazzetta Italia przy realizacji okładki tego wydania. Jeśli ktoś z Was byłby zainteresowany pracami Dominika Skurzaka, może odwiedzić jego stronę internetową: www.dominikskurzak.wordpress.com[cml_media_alt id='113057']Giorgi - Dominik - paparazzi (7)[/cml_media_alt][cml_media_alt id='113058']Giorgi - Dominik - paparazzi (8)[/cml_media_alt]

50 lat Nutelli w Warszawie

0

Włoska firma Ferrero w Warszawie też świętowała 50 urodziny Nutelli. Odbyła się duża impreza na cześć produkowanej również w Polsce Nutelli, na którą – do pięknego parku w centrum miasta – przybyły tysiące osób. Każdy mógł spróbować pysznej Nutelli, a masa obecnych na miejscu dzieciaków – oddać się zorganizowanym z tej okazji grom i zabawom. Ambasadora Riccardo Guariglia, z radością świętującego rocznicę producenta, który stał się symbolem włoskości, powitał w parku Dyrektor Ferrero Polska, Enrico Bottero.

„Vespoholizm”

0

Wywiad z Markiem Witonem „Cipiór”

Kiedy powstał i jakie były początki Vespa Club Polska?

Vespa Club Polska oficjalnie powstała 13 stycznia 2003 roky, ale początków klubu można doszukiwać się nieco wcześniej. W 2001 roku kupiłem Vespę GS z 1961 roku, skuter nie był sprawny i wymagał naprawy. Problem polegał jednak na tym, że ciężko było dostać części do mojej Vespy, zacząłem więc szukać ich w internecie. Nie było to łatwe, gdyż bardziej niż Vespa znana była inna marka włoskiego skutera: Lambretta. Wówczas poznałem kolegę, Piotrka Kuleszę „Kulera” z Warszawy oraz Szymona Chojnowskiego „Ortosa” z Wrocławia, którzy już wtedy byli pasjonatami Vespy.

W 2002 roku wybraliśmy się z żoną do Austrii i tam ze zdumieniem stwierdziliśmy, że w niemalże co drugiej wiosce istnieją kluby zrzeszające miłośników Vespy, dlaczego zatem nie można by było stworzyć w Polsce przynajmniej jednego takiego klubu? Ważnym momentem w naszej historii było spotkanie w Łodzi (Moto Bazar Weteran w Łodzi 11.01.2003).

Czyli 2003 rok można by było uznać za oficjalną datę powstania Vespa Club Polska?

Tak, 13 stycznia 2003 roku założyliśmy naszą stronę internetową, wykupiliśmy domenę i zaczęliśmy działać. Idea, która przyświecała powstaniu tej strony była taka, żeby nie tylko być w jakiejś organizacji, ale żeby sobie wspólnie pomagać, np. w rozwiązywaniu problemów technicznych ze skuterem, zakupie części, itp. Pragnę dodać, że nasz klub działa non-profit, nie czerpiemy żadnych korzyści materialnych z jego działalności, choć można by było.

Jakieś ważne momenty związane z działalnością waszego klubu?

Jednym z ważniejszych momentów w historii naszego klubu był rok 2005, kiedy to pierwszy raz mogliśmy zaprezentować swoje Vespy na „V Skuteromania – Ogólnopolskim zlocie skuterów zabytkowych i klasycznych” w Piasecznie 10-11.07.2005. Równie ważnym momentem był wyjazd na międzynarodowe spotkanie klubów Vespowych zrzeszonych w F.I.V (Federation Internationale Des Vespa Clubs) „Eurovespa 2005 – Pörtschach” w Klagenfurcie w Austrii, wtedy to zostaliśmy przyjęci do grona europejskich klubów Vespy. Było to niezapomniane wrażenie, kiedy na gali ok. 8000 Vespiarzy z całego świata wywieszono polską flagę.

Jak często się spotykacie?

Spotykamy się dość często na zlotach organizowanych w całej Polsce, a także co roku na opłatku wigilijnym, vespowalentynkach w Warszawie i na jajeczku wielkanocnym we Wrocławiu. Jeśli kiedyś ktoś z czytelników Gazzetta Italia będzie chciał się z nami spotkać i dowiedzieć się czegoś więcej o nas i naszych Vespach, to zapraszamy w każdą środę o godz. 19.00 przed pomnik Mikołaja Kopernika w Warszawie.

Najbliższe zloty?

20-25 maja na Śląsku, 20-22 czerwca Łódź i drugi weekend września okolice Warszawy. Aktualnie sprawdzam kilka odpowiednich lokalizacji na zlot (pod uwagę biorę Warkę, Sochaczew, może rejony Zegrza). Po więcej informacji zapraszam na naszą stronę www.vespaclub.org.pl.

A jak Pańska żona znosi fakt, że wkłada Pan tyle uczucia w swoją pasję?

Hm. To bardzo ciekawe pytanie… Moja żona „zaraziła się” vespowaniem, gdy pierwszy raz przejechała się na mojej „Ślicznotce” z ’61 i chyba wtedy zaakceptowała moje hobby. Sama organizowała kilka jesiennych zlotów, a gdy klub przechodził kryzys parę lat temu była dla mnie wsparciem. W tym miejscu należy się ukłon dla wszystkich naszych żon, które akceptują i traktują nasze hobby z przymrużeniem oka. Oprócz żony wielkim wsparciem w praktykowaniu mojego hobby jest mój 3-letni synek, który jeździ po osiedlowych uliczkach na swojej elektrycznej Vespie. Mam nadzieję, że za kilka lat mój synek będzie jeździć już na prawdziwej Vespie. Póki co, wiernie towarzyszy mi, gdy schodzę do garażu, aby podłubać przy swoich Vespach.

Czy brał Pan udział w jakichś zlotach Eurovespa (obecna nazwa World Vespa Days) organizowanych we Włoszech i jak je Pan wspomina?

Początki miłości do Włoch… Najprawdopodobniej było to następstwem zadurzenia się w Vespie. I tak w 2004 pojechaliśmy z żoną zobaczyć mekkę wszystkich Vespiarzy – muzeum historii Piaggio w Pontaderze. W 2006 roku ok. 8 tys. vespiarzy spotkało się w Turynie, z wielką dumą patrzyłem, jak polska flaga powiewała na Palazzo Reale. Rok później, w 2007 roku, z ok. 7 tys. uczestników mogliśmy wspólnie jechać w paradzie malowniczymi drogami San Marino. Z sentymentem wspominam World Vespa Days Torino ’06 – jazda malowniczą drogą wzdłuż rzeki Pad, same zakręty, a dookoła zapach zbóż, kukurydzy, pomarańczy i uśmiechnięci mieszkańcy małych miasteczek, gdzie wydaje się, że nikt nie patrzy na zegarek, oraz przepyszna kawka.

Ilu członków obecnie posiada Vespa Club Polska?

Nie posiadamy listy członków, legitymacji, kart, itp. Vespa Club Polska jest organizacją otwartą, każdy może być naszym członkiem, w końcu Vespa to jest nasze hobby i jak ktoś chce czuć się członkiem naszej „rodziny”, to serdecznie zapraszamy. Na naszym forum zarejestrowanych mamy aktualnie ok. 1200 osób. Na naszych zlotach pojawia się 50-100, a jednego roku było nas nawet ok. 120! Na forum klubowym czynnie działających przez cały rok, nie tylko w sezonie skuterowym, jest ok. 150-180 os.

Czy nie zamieniłby Pan swojej Vespy na inny motor, powiedzmy na Harleya Davidsona?

Tak i nie… Poza Vespami w swojej kolekcji posiadam również Triumpha Bonnevilla SE ’10. I tu ktoś może mi zarzucić, że zdradziłem Vespę. W końcu patrząc w przeszłość kultu Vespy, posiadam pojazd kojarzący się z subkulturą Rockersów. W latach 60-70 w Wielkiej Brytanii przedstawiciele subkultury Rockers i Mod (jeżdżący na Vespach i Lambrettach) nie pałali do siebie miłością, ale, całe szczęście, te czasy już minęły. Z wielką przyjemnością przesiadam się z Triumpha na Vespę i odwrotnie.

Serdecznie dziękuję Panu Markowi za wywiad i cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wszystkim klubowiczom Vespa Club Polska: szerokiej drogi!!!

API Food i Atelier Smaku

0

Najlepsze włoskie produkty w połączeniu z kulinarną fantazją dwójki polskich promotorów wegetariańskiej, wegańskiej, zdrowej kuchni.

Od października 2013 roku firma API Food rozpoczęła współpracę z Atelier Smaku – Jolą Słomą i Mirkiem Trymbulakiem , znanych z telewizyjnych serii pokazywanych na kanale Kuchnia Plus.

Współpracę zapoczątkowała wspólna podróż do Piemontu, gdzie Jola i Mirek wraz z API Food odwiedziła firmę Inaudi specjalizującą się w wytwarzaniu specjałów z trufli i grzybów, a także turyńskiego wytwórcę bezglutenowych czekolad, Oxicoa.

Od 7 kwietnia rozpoczęła się emisja odcinków, w których Jola i Mirek gotują swoje wegańskie, bezglutenowe dania w oparciu o produkty API Food. Odcinki można oglądać na kanale Youtube Atelier Smaku i API Food. Dotychczas powstały przepisy na vegańską pizzę z pastą i oliwą truflową i sercami karczochów, gnocchi ze szpiankiem i sosem truflowym z dodatkiem truflowego octu, grissini lniane z kremem z kasztanów i miodem truflowym oraz bezglutenowe kukurydziane lasagne z warzywami.

Przed emisją odcinków kulinarnych prosto z kuchni Atelier Smaku, można było obejrzeć wrażenia z piemonckiej podróży, czyli prześledzić poszukiwania trufli na wzgórzach regionu Langhe i Roero, odwiedzić rodzinę Inaudi, która wyjawiła nieco tajników truflowego świata, poznać Turyn i jego czekoladowo-kasztanowe tradycje, odwiedzić wreszcie firmę Oxicoa, gdzie bohaterowie filmów próbowali bezglutenowych czekoladek giandujotti.

Przygoda API Food i Atelier Smaku trwa. Zapraszamy w każdą niedzielę do śledzenia kolejnych, nowych odcinków.

Puntata 1 „Trufle w bambusowym lesie”

Puntata 2 „Truflowe imperium”

Puntata 3 „Skarby piemonckich lasów”

Puntata 4 „Trufle Inaudiego”

Puntata 5 „Turyńskie giandujotti”

Puntata 6 „Czekoladowe imperium”

Stałam się już mediolanką…

0

tłum. Konrad Gospodarowicz

Przyjechałam do Mediolanu 13 stycznia 2014 roku. W Polsce zostawiłam rodzinę: moich rodziców, którzy bez wątpienia są dla mnie punktem odniesienia oraz mojego brata, z którym widujemy się codziennie i rozmawiamy o wszystkim, choć jest już po ślubie i ma trójkę wspaniałych dzieci. W Warszawie została również moja suczka Coco, którą sprawiłam sobie za pieniądze z pierwszej wypłaty. To wszystko i jeszcze moich przyjaciół, którzy są dla mnie bardzo ważni, a z którymi ledwo co mogę teraz porozmawiać na Skypie lub na Facebooku, bo każdy z nas jest bardzo zajęty.

Porzuciłam także moją pracę w salonie samochodowym Lexus Warszawa Wola, gdzie spędziłam dwa lata i gdzie bardzo dobrze się odnajdywałam. Zawsze starałam się dawać z siebie wszystko w pracy, co bardzo doceniali moi przełożeni. Muszę przyznać, że decyzja o zwolnieniu była dla mnie bardzo trudna.

Teraz pewnie chcecie wiedzieć skąd wziął się ten pomysł i co teraz robię?

Przeprowadziłam się do Mediolanu, aby studiować Fashion Communication. Wcześniej ukończyłam italianistykę na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie uzyskałam tytuł magistra. W tym samym czasie przez trzy lata studiowałam również mass media na Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie.

Zupełnie zmieniłam moje życie, aby podążać za marzeniami. W istocie, moda zawsze była moją największą pasją i mam nadzieję, że po studiach uda mi się znaleźć pracę w jednym z prestiżowych domów mody lub w jakimś branżowym czasopiśmie. Studia magisterskie są bardzo pracochłonne i pozwalają mi nauczyć się wielu rzeczy, które z pewnością pomogą mi w osiągnięciu mojego celu.

Poza tym, Mediolan to dla mnie nie tylko studia i praca… tak naprawdę mieszkam tu z moim narzeczonym, który wspiera mnie w tym, co robię i czyni moje życie szczęśliwym!

Pozdrawiam Was,

Magdalena Makowska

Jeśli macie jakieś pytania – piszcie! (na mail GI)

PS: Od kilku dni znajdziecie mnie także na Twitterze https://twitter.com/MaddalenaMakows, obserwujcie mnie! 😉

Ostuni – białe miasto

0

tłum. Aleksandra Gryko

Gmina Ostuni, charakterystyczna miejscowość w prowincji Brindisi, która liczy 33 tysiące mieszkańców, wznosi się na odnogach południowego płaskowyżu Murgia na wysokości 200 m.n.p.m. Stare miasto jest niepowtarzalne dzięki oślepiającemu, monochromatycznemu kolorytowi zabudowy, która jest zupełnie biała. Malowanie farbami wapiennymi, typowe dla każdego domu, i specyficzna topografia przywołały w czasie nazwy prawie baśniowe, takie jak „białe miasto”, „królowa oliwek”, „miasto szopka”, które są przywoływane i rozpoznawane częściej niż jej prawdziwa nazwa.

Najstarsza część rozpościera się na zboczach wzgórza, a na jego szczycie wznosi się katedra, będąca wspaniałym połączeniem elementów romańskich, gotyckich i wenecjańskich, z której, stojąc na tarasie widokowym, dostrzega się rozciągającą się aż do morza równinę, zwaną Piana degli Ulivi Secolari (tłum. Równina Wielowiekowych Drzew Oliwnych).

Ostuni jest zachwycającym splotem zaułków, placyków i krętych uliczek. Jedyną prawdziwą ulicą, która ze szczytu wzgórza schodzi do placu della Libertà, gdzie znajduje się Pałac Św. Franciszka, tj. siedziba Ratusza i kolumna Św. Orozjusza, który jest, razem ze świętym Błażejem, patronem miasta, jest ulica Cattedrale, która dzieli stare miasto na dwie części. Wszystkie pozostałe uliczki, które się krzyżują się często w ślepe zaułki bądź kończą wąskimi i stromymi schodkami. Przy tych uliczkach znajdziemy domy wykute ze skały, połączone łukami i półłukami, które stanowią dla nich podparcie.

Z uwagi na bliskość morza, w lecie Ostuni jest celem wczasowiczów i turystów. Jednym z najważniejszych folklorystycznych wydarzeń obszaru Altosalento jest Cavalcata, parada na cześć Świętego Orozjusza, która odbywa się co roku pod koniec sierpnia.

Srebrny posąg Świętego jest prowadzony w procesji przez orszak rycerzy w czerwonych strojach w białe wzory, jadących konno. Strój rycerzy to czerwony płaszcz (ku pamięci męczeństwa Świętego), białe spodnie, cylindryczny kapelusz ze szkarłatnym pióropuszem. Koń murgese oprócz tego, że ma ozdobną uprząż, jest cały okryty czerwonym płaszczem, zdobionym guzikami z masy perłowej, który sięga mu prawie do kopyt. Cała rodzina, często wspomagana przez krewnych i przyjaciół, oddaje się przygotowaniu tego okrycia.

W drugiej połowie 1600 roku, a dokładniej w 1657, Ostuni uniknęła zarazy dzięki cudowi, przypisywanemu Świętemu Orozjuszowi, i od 1793 roku mieszkańcy Ostuni z wielkim nabożeństwem organizują co roku Cavalcatę.

Nestor Grojewski: „Scorsese? Wyjątkowa i fenomenalna osoba”

0

tłum. Konrad Gospodarowicz

 

Kim jest Nestor? To polski kucharz zagranicznych gwiazd – tak opisuje go prasa i telewizja. Otwiera swój lokal Cru.dop w 2008 roku na via Tuscolana, niedaleko dzielnicy kina, tzw. Cinecittà w Rzymie. W ten sposób, można rzec, zostaje automatycznie „wciągnięty” w świat kina; pracując na planach amerykańskich filmów trafia przez żołądek do serca wielu hollywoodzkich gwiazd oraz samego Martina Scorsese. Jego przygoda z kuchnią trwa od zawsze, specjalizuje się w potrawach świeżych, surowych rybach i owocach morza przygotowywanych na oczach gości. Jest oryginalny w tym, co robi oraz doceniany przez włoskich klientów (jego lokal jest zawsze pełny). Dla mieszkanców Wrocławia mamy dobrą wiadomość, być może już za niedługo szef kuchni Grojewski przeniesie swój lokal Cru.dop właśnie tam, do swojego rodzinnego miasta, za którym tęskni coraz bardziej.

Jak długo prowadzisz swój lokal Cru.dop?

Ten lokal prowadzę już pięć lat. Tak, minęło już ponad pięć lat… Otworzyłem go w 2008 roku.

Skąd pomysł na otwarcie go w Rzymie na via Tuscolana?

W tym miejscu nie ma czegoś podobnego. Nie istnieje w Rzymie podobny lokal, gdzie serwowałoby się surowe dania, stąd stwierdziłem, że zacznę robić coś absolutnie innego od całej reszty. Chciałem się wyróżnić.

I to ci się udało. Jakie są twoje specjalności? Co najchętniej zamawiają Włosi?

Moją specjalnością są surowe ryby, wszystkie delicje morza, surowe mięso, tatary, carpaccio. Robię wszystko, co mogę tylko wymyśleć z surowego mięsa z dodatkami. Co najchętniej zamawiają Włosi? Oczywiście surowe rzeczy: carpaccia, wszystkie formy surowych ryb…

A jeśli chodzi o wino?

To zależy od miejsca urodzenia danej osoby, od jej osobistych preferencji. Najchętniej zamawiane są wina verdicchio, sauvignon, itp.

Prywatnie, gdzie jesz? Jakie są włoskie lokale, miejsca, które poleciłbyś naszym czytelnikom?

Ciężkie pytanie. Jem głównie w restauracjach znajomych, którzy znają mnie i wiedzą, co preferuję, czyli świeże rzeczy. Mam alergię na niektóre konserwanty znajdujące się w wyrobach już gotowych, nie cierpię ich. Nazwy lokalów? Wszystko zależy od gustów. Poza Rzymem uwielbiam jeść na na Ischi, Sardynii i Sycylii.

Nie myślałeś, żeby otworzyć swoją restaurację w Polsce?

Ależ oczywiście, że myślałem i myślę o tym coraz częściej; staram się robić jak najwięcej w tym kierunku. Przypuszczam, że zrobię to we Wrocławiu.

Dlaczego Wrocław, a nie Warszawa?

Urodziłem się w Warszawie, ale mam rodzinę we Wrocławiu.

Czy to prawda, że gotowałeś dla Scorsese?

Prawda. Byłem jego osobistym kucharzem przez 9 miesięcy podczas kręcenia filmu „Gangi Nowego Jorku”.

Jak się poznaliście?

Pracowałem na planach poprzednich filmów, takich jak „Utalentowany Pan Ripley” (reż. Anthony Minghella), “Sogno di una notte di mezza estate” (reż. Gabriele Salvatore) itd. Znano mnie na planach i polecono mnie Scorsese. Poszedłem na miesięczną próbę do jego domu, gdzie poznałem jego żonę i 18-sto miesięczne dziecko, a po zaliczonym teście reżyser zaprosił mnie do studia filmowego.

Co mu gotowałeś?

Wszystkie specjalności niezawierające mąki, taką miał dietę.

Jaki jest prywatnie? Co byś o nim powiedzał jako o człowieku?

Wyjątkowa i fenomenalna osoba! Jest przemiły, chociaż jak większość wielkich reżyserów ma swoje wady i zalety.

Jakie inne osoby, znane lub mniej znane, miałeś okazję u siebie gościć?

Nie będe sobie robić reklamy, ale zdarzały się. Na planie filmów przygotowałem parę dań dla Daniela Day-Lewisa, Leonardo Di Caprio, Cameron Diaz, przy filmie „Utalentowany Pan Ripley” poznałem również Matta Damona. Gotowałem tez w wielu cateringach w Rzymie dla głów państwa.

Również dla papieża?

Nie, niestety nie.

Znasz całą elitę gwiazd. Dlaczego nie przeprowadzisz się do Hollywoodu?

Banalna odpowiedź: Holywood jest za daleko od domu, Europy, Polski. Żeby wrócić z Rzymu do kraju w tym momencie wystarczy mi samochód lub półtoragodzinny lot.

Tęsknisz za Polską?

Nie ukrywam, że tak. Za tą zimą, śniegiem (jak jest)…tęsknię…

Diana Tejera

0

tłum. Agata Kłodecka

Diana Tejera jest bardzo utalentowaną autorką i wykonawczynią włoskich piosenek. Pochodzi z Andaluzji. Dzisiaj opowiada nam o swojej przeszłości, o zespole I Plastico, o swoich piosenkach i współpracy z muzykami, szczególnie z Tiziano Ferro. Wychowała się na artystach takich jak Keith Jarrett, Joni Mitchell, Carole King. W albumie „Al cuore fa bene far le scale” śpiewa teksty wierszy autorstwa Patrizii Cavalli, przygotowuje również kolejną płytę: „Będzie to inny album, postaram się opowiedzieć, w świetle może nie całkiem optymistycznym, ale jednak pozytywnym, o różnych doświadczeniach życiowych. Alienacja, koniec miłości, samotność – są to doświadczenia, tworzące część szerszej historii, kawałek mozaiki, składającej się na obraz mojego życia, życia, z którego jestem zadowolona. Będzie to album, przy słuchaniu którego można będzie poczuć wdzięczność wobec wielu rzeczy, wobec świata i codzienności”. Zanim Diana wyruszy w podróż do Indii – idealnego do refleksji nad twórczością miejsca – posłuchajcie jej wiosennego przeboju „Amore semplicissimo”, którego pomysłodawcą i twórcą jest wspaniały fotograf i reżyser z Rzymu, Mario Parruccini. Nie będziecie rozczarowani!

Dzisiaj znamy cię jako solową artystkę, ale nie od zawsze grasz solo. Wcześniej byłaś częścią zespołu I Plastico. Jak wspominasz tamte czasy, wasze sukcesy?

Z I Plastico nabrałam obycia ze sceną, mieliśmy też razem dobrą zabawę. Byliśmy młodzi i wydawało nam się, że żyjemy w pięknym śnie. Wspaniale wspominam te lata, naszą niewinność i czystość, mimo że stanowiliśmy część bezwstydnego rynku fonograficznego. Wiele wydarzeń dostarczyło nam satysfakcji: wygrana na festiwalu w San Marino, udział w Sanremo w 2002 roku i koncerty na ambitnych scenach, takich jak Fila Forum w Assago.

Współpracowałaś z wieloma muzykami z Rzymu, takimi jak Marco Fabi, Barbara Eramo, Andrea Di Cesare, Alessandro Orlando Graziano, Nathalie i przede wszystkim Tiziano Ferro, z którym nagrałaś „E fuori è buio” (opublikowana w albumie „Nessuno è solo” w 2006 roku) oraz „Scivoli di nuovo” (piosenka znajdująca się na płycie „Alla mia età” z 2008 roku). Jak pracowało się z Tiziano – wielką, międzynarodową gwiazdą włoskiej muzyki? Jakie emocje ci przekazał?

Tiziano był moim znajomym, więc współpraca z nim wydała się czymś oczywistym. Z pewnością niesamowicie emocjonalną chwilą było słuchanie wspólnie napisanych piosenek śpiewanych jego magicznym głosem o wielu barwach. Czymś wspaniałym było również wykonywanie z nim „E fuori è buio” przed tysiącem osób na Palalottomatica w Rzymie.

Twoja najnowsza piosenka, „Amore semplicissimo”, jest naprawdę niesamowita. Magiczna. Także teledysk nakręcony przez Mario Parrucciniego jest dziełem sztuki. Możesz nam opowiedzieć jak to wszystko się odbywało, kto był pomysłodawcą? Może jest z tym związana jakaś anegdota?

„Amore semplicissimo” jest jedną z moich ulubionych piosenek z płyty „Al cuore fa bene far le scale”. Tekst jest napisany przez wspaniałą poetkę, Patrizię Cavalli, z którą miałam przyjemność współpracować. Teledysk został wyreżyserowany i nakręcony przez Mario Parrucciniego. Zdjęcia zrobione przez niego są symboliczne i oniryczne. Anegdota? Mogę powiedzieć, że pogoda podczas nagrywania nie była zbyt dobra, temperatura była niska i stanie na zewnątrz w cienkim ubraniu było naprawdę trudne. Zamarzały mi ręce kiedy grałam, a pod koniec każdego ujęcia musiałam być natychmiast przykrywana płaszczami, swetrami, a nawet kołdrami!

Jesteś Włoszką, ale twój tata pochodzi z Andaluzji. Czy te hiszpańskie korzenie miały na ciebie wpływ? Często jeździsz do Andaluzji? Śpiewasz również po hiszpańsku?

Tak, śpiewam też po hiszpańsku i bardzo to lubię, choć ostatnio zawsze piszę po włosku. Moje korzenie miały przede wszystkim wpływ na styl mojego grania na gitarze: zdecydowane, intensywne i ciepłe bicie. Niestety rzadko jeżdżę do Andaluzji, ale zawsze noszę w sercu kolory, siłę i radość tamtych ziem.

Śpiewasz i grasz od dziecka. Kto był twoim idolem? Kogo brałaś za przykład, kto miał na ciebie jako piosenkarkę największy wpływ?

Było wiele takich osób, choć zmieniało się to z biegiem czasu. Jako mała dziewczynka słuchałam Keitha Jarretta, ale później zafascynowały mnie piosenkarki: najpierw Joni Mitchell, Carole King, a później, w największym stopniu, Ani di Franco. Moim wielkim mistrzem był także Antonio Sardi De Letto, z którym zaczęłam moją muzyczną podróż i który niestety odszedł w młodym wieku w 2011 roku.

Który album, piosenka lub współpraca są dla ciebie najbardziej znaczące?

Myślę, że poznanie Patrizii Cavalli, wielkiej poetki, było dla mnie niezwykle istotne. Dała mi ona wiele inspiracji, a nasza współpraca jest źródłem rozwoju mojej ścieżki artystycznej i mnie jako człowieka.

Często mówi się, że najpiękniejsze wiersze rodzą się z cierpienia. Czy tak jest w twoim przypadku? W którym momencie dnia lub w jakiej sytuacji tworzysz swoje teksty? Co cię inspiruje w szczególności? O czym piszesz?

Kiedy byłam młodsza, pisałam z „potrzeby terapeutycznej”: przenosiłam do moich tekstów ból, starałam się obrócić go w coś kreatywnego. Tak dzieje się też dzisiaj, ale jest to nieco bardziej złożone. Do opowieści o mojej przeszłości, doświadczeniach, rzeczywistości, dodałam spojrzenie ironiczne, trochę lżejsze, coś jakby „levità” u Calvino. Pomogła mi w tym młoda i bardzo utalentowana Sara De Simone, razem z którą piszę teksty do mojego nowego albumu.

Według Wergiliusza dusza jest oddechem, który wydostaje się z ciała tuż po śmierci; według Platona i Sokratesa dusza jest symbolem czystości i duchowności świata idei; a dla ciebie – osoby, która porusza dusze ludzkie za pomocą piosenek – czym ona jest?

Ciężko odpowiedzieć na to pytanie, szczególnie jeśli wcześniej przytoczeni zostali najwięksi filozofowie i myśliciele w historii. Od siebie mogę powiedzieć tyle: dla mnie dusza jest oddzielna od „ciała”. Niestety nie wierzę w inny świat, ale myślę, że powinniśmy cieszyć się pełnią życia w tym czasie, który jest nam dany, spełniając marzenia, rozwijając zainteresowania i żyjąc w prawdzie.