Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 47

Wszystkie koszmary Dylana Doga (II)

0

W długiej historii wydawniczej Detektywa Mroku, mimo braku prawdziwej ciągłości fabularnej pomiędzy poszczególnymi odcinkami, nie brakuje powracających postaci i wątków. Najważniejszy z tych elementów narracyjnych dotyczy pochodzenia i rodziny głównego bohatera.

Od pierwszego numeru z 1986 roku największym wrogiem Dylana był diabelski naukowiec i alchemik Xabaras, którego obsesją jest poszukiwanie nieśmiertelności. Dwa lata później, w numerze 25, pojawiła się inna ważna postać: jest to Morgana, kobieta związana w tajemniczy sposób zarówno z Xabarasem, jak i z samym Dylanem Dogiem. Tajemnica została częściowo rozwiązana dopiero w setnym tomie serii (zatytułowanym „La storia di Dylan Dog”, czyli „Historia Dylana Doga”, i wydanym w 1995 roku), w którym okazuje się, że te dwie postaci są prawdziwymi rodzicami Dylana (dokładniej Xabaras jest czymś w rodzaju złego alter ego jego ojca, który również miał na imię Dylan), a sam bohater urodził się w rzeczywistości pod koniec XVII wieku; więcej szczegółów na temat jego dzieciństwa ujawniono w numerze 300, wydrukowanym w roku 2011.

W 2014 roku, po prawie trzech dekadach komiksowych opowieści, wydawnictwo Bonelli postanowiło tchnąć nowe życie w miesięcznik, odświeżając bohaterów i historie, które z upływem lat stawały się coraz bardziej zmurszałe i powtarzalne. Nowy redaktor miesięcznika, Roberto Recchioni, wprowadził serię dość radykalnych zmian, aby uczynić „Dylana Doga” bliższym problemom i wrażliwości XXI wieku. W numerze 338 inspektor Bloch przechodzi wreszcie na emeryturę; jego następca, Tyron Carpenter, nie znosi Detektywa Mroku, co doprowadzi do niejednej konfliktowej sytuacji. W ramach nowego kursu „Dylan Dog” stara się przedstawiać w sposób bardziej autentyczny multietniczne i wielokulturowe realia współczesnego Londynu – inspektor Carpenter jest czarnoskóry (jego wygląd wzorowany jest na Idrisie Elbie), a jego pomocniczka, sierżant Rania Rakim, jest muzułmanką. Nowy arcywróg Dylana, John Ghost, jest miliarderem z branży Big Tech, a sam główny bohater, znany ze swej awersji do technologii, w ostatnich latach zaczął korzystać ze smartfona.

Najbardziej rewolucyjne zmiany miały jednak miejsce w latach 2018-2019 podczas „Cyklu o Meteorze”, opublikowanego w numerach 387-400. Długą sagę, której pomysłodawcą był Recchioni, rozpoczyna odkrycie kierującego się ku ziemi asteroidu, a zamyka apokalipsa: wraz z numerem 400 uniwersum Dylana Doga, które czytelnicy znali od ponad trzydziestu lat, przestaje istnieć. W numerze 401 rozpoczęła się nowa, sześcioczęściowa saga, zatytułowana „Dylan Dog 666” (ma ona miejsce w innym świecie, a bohaterowie często mocno odbiegają od swych klasycznych pierwowzorów), po czym w sierpniu 2020 roku nastąpił powrót do bardziej tradycyjnych, zamkniętych opowieści.

Od lat Bonelli wydaje – obok głównego miesięcznika – wiele innych serii poświęconych przygodom Dylana. Ukazuje się wiele wznowień, z których niektóre trzymają się kolejności chronologicznej (jak „Granderistampa”, wydawana do 2019 roku), inne są antologiami opowieści dotyczących konkretnych postaci czy motywów (czarownice, anioły i demony, Xabaras itd.), a seria „Il Dylan Dog di Tiziano Sclavi” (2017-2019) jest przedrukiem klasycznych odcinków autorstwa twórcy Dylana Doga. Należy wspomnieć też o wydawanym raz w roku „Dylan Dog Magazine”, który oprócz komiksów zawiera również artykuły poświęcone tematyce horrorowej; o serii „Dylan Dog Color Fest”, która proponuje krótkie, w pełni kolorowane opowieści; a także o „Maxi Dylan Dogu” (obecnie „Dylan Dog OldBoy”), opartym na bardziej oldschoolowych przygodach, które nie uwzględniają zmian wprowadzonych w 2014 roku. Raz do roku ukazują się tomy składające się na sagę „Il Pianeta dei Morti” („Planeta Umarłych”), stworzoną przez Alessandra Bilottę, której akcja rozgrywa się w postapokaliptycznej przyszłości, a głównym bohaterem jest zdecydowanie podstarzały Dylan.

W Polsce wydawnictwo Egmont wydało w latach 2001-2010 piętnaście klasycznych odcinków „Dylana Doga” z lat 80. i 90., prawie wszystkie ze scenariuszem Sclaviego. W latach 2015-2016 firma BUM Projekt przetłumaczyła kolejne sześć odcinków, w tym o wiele nowszą „Ludzką maszynę” (która ukazała się we Włoszech w maju 2016 roku). W roku 2020 oficyna wydawnicza Tore wydała jedną z najsłynniejszych historii Roberta Recchioniego, „Mater Morbi” (z 2009 roku), a następnie, w marcu 2021, klasyczną opowieść Tiziana Sclaviego – „Strefę mroku” („La zona del crepuscolo”, 1988).

foto: Tomasz Skocki, Sławomir Skocki

GAZZETTA ITALIA 88 (sierpień – wrzesień 2021)

0

Zdjęcie na okładce, czyli Alina Janowska tańcząca na stołach na przyjęciu w trakcie Festiwalu Filmowego w Wenecji wybraliśmy z okazji publikacji pierwszego z trzech artykułów poświęconych polskim wystąpieniom na festiwalu w Wenecji, które, ku uciesze kinofili, udokumentujemy bardzo skrupulatnie.

Gazzetta 88 przedstawi wam opowieść o Rzymie, mieście niezwykłym, takim, jakim je widzi pisarz Piotr Kępiński, a także wywiad z nową dyrektorką Instytutu Kultury Włoskiej w Warszawie Donatellą Baldini, polsko-włoską historię mistrza w pływaniu z Poznania Macieja Kundzicza oraz poznamy włoskie zakątki we Wrocławiu, pospacerujemy po Weronie, odkryjemy San Marino i zanurzymy się w odmętach historii, podążając śladami Benedykta Polaka w Mongolii.

Nowy numer Gazzetta Italia to jeszcze więcej stron niż zwykle i nowa rubryka “Nutruceutica”, poświęcona olejkom różnego rodzaju, która dołączy do naszych stałych rubryk o kuchni, języku, komiksach czy etymologii. A zatem – biegiem do Empiku po nowy numer! Gazzetta Italia 88 jest dostępna również na naszej stronie.

Morze to nasze matczyne łono

0

Morze produkuje ponad 50% tlenu, którym oddychamy i pochłania 30% produkowanego CO2. Z morza wywodzi się każda forma życia obecna na naszej planecie, którą nazywamy Ziemią, pomimo że pokryta jest w 71% przez wodę i jest jedyną planetą w układzie słonecznym, na której woda występuje w formie płynnej. Zmiany klimatyczne, topnienie lodowców, emisje zanieczyszczeń, wszechobecność mikroplastiku i nadmierne zużywanie zasobów naturalnych, to w tej chwili tak poważne problemy, że ostatecznie wyniosły temat ochrony naszego środowiska do rangi prawdziwego priorytetu współczesnego społeczeństwa. Temat został poruszony oddolnie, tj. przez mieszkańców i stowarzyszenia, które tworzą ruchy opiniotwórcze na tyle silne, że zmuszają polityków i instytucje do interwencji.

Ta historia to także historia Marevivo, włoskiego stowarzyszenia, które ciężko walczy o ochronę morza, zaczynając od tego, które obmywa 8 tysięcy kilometrów wybrzeża Bel Paese, aż do mórz bardziej odległych, jako że w wodzie nie ma granic.

Marevivo założyła, zaczynając przy tym zaciekłą walkę mającą na celu zwiększenie świadomości na temat morza, nieustraszona kobieta, córka armatorów, neapolitanka, nurek: Rosalba Laudiero Giugni, obecna prezes Marevivo, kobieta, w której żyłach płynie morze.

Rosalba Laudiero Giugni

Rosalba Laudiero Giugni: „Wszystko zaczęło się, kiedy zobaczyłam po raz pierwszy pianę i plastik w wodach przy Capri, oznaki zanieczyszczenia środowiska o wyjątkowym pięknie i z bogactwem fauny, z rowami oceanicznymi o głębokości 1000 metrów, miejsce przebywania wielorybów z niezwykłą bioróżnorodnością. Na początku, spontanicznie zaczęłam zbierać plastik wzdłuż plaż i trochę się ze mnie śmiano, mówiono: „oto gospodyni morza”. Szybko zdałam sobie sprawę, że potrzebne było przejście do masowego działania i zaangażowałam ważne osobistości, takie jak Fulco Pratesi, dziennikarz, ekolog i założyciel WWF Italia. Zachęcił mnie do stworzenia czegoś szczególnego w celu ochrony środowiska morskiego i tak, wraz z 27 przyjaciółmi idealistami, wśród których był także reżyser i pisarz Folco Quilici, założyliśmy w 1985 roku Marevivo”.

W ciągu zaledwie kilku lat zdołaliście zaangażować największe włoskie instytucje.

Tak, zdołaliśmy dotrzeć z naszym ekologicznym przekazem do Władz Portowych w całych Włoszech i do Marynarki Wojennej, która udostępniła nam Vespucci, niezwykły żaglowiec-szkołę, w celu wypromowania naszych kampanii zaczynając od tej, dotyczącej ochrony gatunku Posidonia Oceanica w 1990 roku, rośliny, która wchodzi w skład endemicznych traw morskich Morza Śródziemnego, a więc występuje tylko w naszym morzu. Posidonia tworzy zielone łąki podmorskie, w wodach niezbyt głębokich i przy obecności piaszczystego dna, które stają się idealnym środowiskiem dla wielu gatunków zwierząt, takich jak rozgwiazdy, ryby i koniki morskie. Kampania dla Posidonii była pierwszą z serii kampanii podnoszących świadomość, dotyczącą środowiska morskiego, które podczas 36 lat naszej działalności zwiększyły świadomość zarówno mieszkańców, jak i instytucji, które po wielu apelach wprowadzają, choć z opóźnieniem, regulacje mające na celu ochronę morza. Jednym z sukcesów Marevivo jest zakaz używania sieci typu spadara – tych okropnych ścian sieci zarzucanych na połów, które powodują śmierć żółwi, waleni, a nawet ptaków – oraz przepisy, które wprowadziły zakaz plastikowych i nieulegających biodegradacji patyczków do uszu, a także zatrzymanie od pierwszego stycznia 2020 roku sprzedaży produktów kosmetycznych do spłukiwania, o działaniu złuszczającym lub myjącym, zawierających mikroplastik.

Jak jest zorganizowane Marevivo?

Istotną częścią naszej działalności jest edukacja w szkołach, w szczególności zainwestowaliśmy bardzo dużo w młode osoby z małych włoskich wysp, z którymi wychodzimy na zewnątrz, żeby odkrywać wspaniały i delikatny ekosystem, w którym żyją. Po zakończeniu takiego kursu, otrzymują kwalifikacje „Delfinów Obrońców” (Delfini Guardiani), które pozwalają im na zwrócenie się bezpośrednio do burmistrza lub przewodniczącego Portu ich wyspy w celu zgłoszenia anomalii środowiskowych. Co więcej, Marevivo jest podzielone na cztery oddziały: podwodną, żeglarską, kajakarską oraz plaże i wybrzeża. Każda z nich monitoruje inne środowisko i interweniuje w przypadku konieczności jego ochrony lub konieczności ochrony zwierząt. Wśród najczęstszych działań, realizowanych poprzez nasze delegacje rozmieszczone w całych Włoszech, można wymienić odzyskanie porzuconych sieci, opon, zbiórka plastiku i niedopałków papierosów.

Przez włoskie wody i wybrzeża każdego roku przewijają się miliony turystów, wśród nich także wielu Polaków, jakie jest Pani przesłanie do osób, które mają zamiar przyjechać na wakacje do Włoch?

Przede wszystkim należy pamiętać, że włoskie morze ma 29 chronionych obszarów morskich, co stanowi rekord europejski, oraz 2 podmorskie parki narodowe: obszar nadmorski Parku Narodowego Arcipelago della Maddalena i Sanktuarium Waleni. Włoskie morze jest piątym z całego Morza Śródziemnego i stanowi świątynię bioróżnorodności, poza wytwarzaniem 3% włoskiego PKB, co jest liczbą nie pozostawiającą wątpliwości co do jego istotności. Moją radą dla osób przyjeżdżających na wakacje do Włoch jest to, aby szanować środowisko, zbierać odpady jeśli to możliwe, a jeśli zauważy się poważne zniszczenia w środowisku, można zadzwonić do władz portu. Zachęca się także, aby ograniczyć się do cieszenia się środowiskiem, na przykład odwiedzając morskie obszary chronione, jednocześnie unikając ingerowania w faunę i florę: podnoszenie rozgwiazdy czy kraba i pozwalanie, aby umarły tylko dla zabawy jest rzeczą absurdalną. Można także wnieść drobny wkład w nasze działania, biorąc udział w kampanii „zaadoptuj plażę”, której fundusze zostaną potem przeznaczone na ochronę wybranej wcześniej plaży.

Czy fakt, że obecnie zrównoważony rozwój środowiska wydaje się być tematem, który łączy narody z całego świata, może napawać optymizmem?

W istocie przeżywamy obecnie szczególny moment. Ludzie młodzi, z pewnością motywowani także bataliami Grety Thunberg, zrozumieli, że ich przyszłość zależy od zdrowia planety. Pandemia także pokazała, że zdrowa ludzkość w chorym środowisku nie istnieje, poza tym, istnieją także ważne programy zrównoważonego rozwoju Next Generation oraz Green Deal. Jest to moment magiczny, w którym to zainteresowanie przekłada się na radykalną zmianę naszych nawyków, musimy zmienić wszystko, aby móc nadal dobrze żyć: nie jest już możliwe wykorzystywanie zwierząt na dużą skalę, zmienia się intensywny chów zwierząt zarówno gospodarskich, jak i wodnych (obecnie ryby karmione są mączką rybną!); także transport i produkcja muszą wyeliminować emisje zanieczyszczeń, a źródła energii, w które się inwestuje muszą być tylko tymi zrównoważonymi, które pochodzą od słońca, morza i wiatru. Ponadto, odkrycie pozostałości plastiku w łożysku kobiet zobowiązuje nas do natychmiastowego i pilnego działania w celu eliminacji mikroplastiku. Ale uwaga, ta walka o ochronę środowiska nie zostaje oddelegowana do instytucji, ale jest prowadzona codziennie przez każdego mieszkańca: nie kupujcie plastikowych balonów, które potem i tak odlatują, pękają i opadają na ziemię lub do morza, nie kupujcie produktów z niepotrzebnym plastikiem, przede wszystkim unikajcie plastików jednorazowego użytku. Musimy dążyć do gospodarki o obiegu zamkniętym, w której odpady są redukowane do minimum. Jest to niezbędna transformacja naszego życia, która zrealizuje się w najszybszy i najbardziej spontaniczny sposób, jeśli zrozumiemy, że jakość środowiska, w którym żyjemy jest podstawowym źródłem naszego zdrowia, czyste powietrze jest naszym paliwem, a morze łonem, z którego się narodziliśmy.

tłumaczenie pl: Marta Nowak
foto: Marcello Di Francesco

Mediolański flaneuring*

0

Doskonale pamiętam, jak dawno temu ktoś, kogo poznałem opowiadał mi o swoich zawodowych wizytach w Mediolanie. Wydawało mi się wtedy, że nigdy tam nie pojadę, bo w sumie po co? Słyszałem, że to miasto kariery, biznesu. Coś o nim wiem, ale nie za dużo. Myślałem chyba też, że ci, którzy kochają Kampanię, cyprysy w okolicach Sieny, nie mają czego szukać w stolicy Lombardii. Chciałem uwierzyć, że tak nie jest. Uwierzyłem i do dzisiaj wierzę.

Mediolan można pokochać albo znienawidzić. Socjologicznie i historycznie ustaloną opozycję między Północą a Południem najlepiej wyraża postrzeganie tego miasta jako symbolu zamożności Włoch – luksusu, wielkich obrotów finansowych, przemysłu, mody, telewizyjnych karier, zanieczyszczonego powietrza, o czym pisał choćby w kontraście do intelektualnego charakteru miasta Umberto Eco (na marginesie tekst ten powstaje, kiedy w zanieczyszczeniu powietrza Warszawa przeskakuje Mediolan o jedno oczko, za to włoskie miasto jest jedno wyżej od Krakowa). Można przypuszczać, że bogata Północ boryka się z kompleksem braku atrakcji turystycznych na miarę Rzymu i Florencji, ale jeśli brać pod uwagę stopę życiową prędzej widziałbym exodus znudzonych Rzymian do Lombardii niż odwrotnie. Joanna Ugniewska pisała w swoim eseju „Sycylijczycy w Mediolanie” tak: „tę samą drogę przebyli w XX wieku między innymi Elio Vittorini, Vincenzo Consolo, Mattero Collura, stając się mediolańczykami z wyboru; powracają oni jednak nieustannie w swoim pisarstwie na Sycylię […]”, tłumacząc próbę wyrwania się z marazmu Południa. Mediolan jest po pierwsze miastem, które w mniejszym stopniu, niż inne, żyje przeszłością, a po drugie każdy, kto tu przyjeżdża, na dłużej lub krócej, musi odnaleźć własne ścieżki, którymi będzie podążał. Mnie najbardziej interesował „duch” tego „cielesnego” finansowo- biznesowego tworu urbanistycznego i jego kultura. Najczęściej okazuje się, że najciekawsze rzeczy powstają na styku tych dwóch sfer, a szukanie wspólnych przestrzeni jest bardzo pociągające.

Bosco Verticale

Jednym z dobitniejszych przykładów pogodzenia życia prozaicznego z poetyckim jest budynek przy via Mozart 14. Przekraczanie bramy tego małego azylu w środku głośnej metropolii działa kojąco. Villa Necchi Campiglio to dawny dom bogatych mediolańskich przemysłowców zaprojektowany w latach 30. XX wieku przez Piera Portaluppiego – architekta, który może być symbolem kreacji modernistycznego Mediolanu. By pojąć jak wielkie to były ambicje, wystarczy spojrzeć na budynek innego pałacu jego projektu, Buonarroti-Carpaccio-Giotto. Wracając do Villi, rodzina Necchi Campiglio nie szczędziła funduszy na wyposażenie wnętrz – piękna prosta modernistyczna struktura i wysokiej jakości materiały, zróżnicowane pokoje w amfiladzie, niekiedy wykraczające swym klasycznym gustem poza modernistyczną tradycję. Piękne orzechowe forniry, biblioteka, bardzo oryginalne masywne geometryczne drzwi, na ścianach obrazy m. in. Giorgia de Chirico (na marginesie, pod koniec 2019 roku można było oglądać wspaniałą, bogatą i różnorodną retrospektywę jego prac w tutejszym Palazzo Reale). Villa Necchi Campiglio to miejsce otoczone legendą już za życia tej rodziny, czyli Angelo Campiglio, jego żony Giginy Necchi oraz jej siostry Neddy. Do międzynarodowej świadomości budynek przebił się jako miejsce akcji albo nawet swoisty bohater filmu Luki Guadagnina „Jestem miłością” z 2009 roku, w którym główną rolę wcieliła się Tilda Swinton, a historia przedstawiona w tym obrazie była w dużej mierze inspirowana właśnie rodziną mediolańskich przemysłowców. Na pewno warto zobaczyć zarówno te wnętrza, jak i pozostawione w garderobach ubrania oraz codzienne wyposażenie. Taki bowiem był warunek zmarłej bezdzietnie w 2001 roku Giginy, by otworzyć tutaj muzeum.

Santa Maria delle Grazie

W Mediolanie można swobodnie przemieszczać się pieszo między miejscami, o których piszę, choć rozbudowana sieć metra może potęgować poczucie wielkich odległości. Zaledwie kilkaset metrów od wspomnianej Villi Necchi Campiglio znajduje się Museo Bagatti Valsecchi. W 2019 obchodzono rocznicę ćwierćwiecza jego otwarcia i wtedy właśnie tam byłem. Jakże inny od opisywanej willi jest to budynek. Powstał w latach 80. XIX wieku i za nim także stoi historia rodzinna. Dwaj bracia – baroni Fausto i Giuseppe Bagatti Valsecchi postanowili własnym sumptem, a o fundusze nie musieli się martwić, odtworzyć wnętrza mieszkalne z ery, najogólniej mówiąc nowożytnej (XV, XVI wiek), służące także do celów mieszkalnych w latach im współczesnych. Z tego co wiem, ich potomkowie nadal mieszkają w stolicy Lombardii. Wnętrza są porażające, to także przykład perfekcyjnej aranżacji stylu historycznego, dowód na designerski gust, wielkie wyzwanie zakończone sukcesem, zrodzone z miłości do dawnych wieków. Bracia kolekcjonowali dzieła sztuki z epoki, wyposażenia wnętrz (np. kominek), przedmioty codziennego użytku, jest tam także zbrojownia. Wydaje nam się, że jesteśmy w prawdziwym renesansowym palazzo, choć nie jesteśmy. Muzeum nie ma sobie równych. Wychodzimy przekonani, że znaleźliśmy się w domostwie z czasów XVI wieku.

Za rogiem, zmierzając w stronę La Scali, znajduje się otwarte dla publiczności w 1881 roku Muzeum Poldi Pezzoli, a w nim wytworna kolekcja malarstwa, do której obejrzenia zachęca profilowy kobiecy portret pędzla Antonio del Pollaiuolo. Znajdują się tam również dzieła Pier della Franceski, Andrei Mantegni, Botticelliego, Moroniego, Hayeza. Gian Giacomo Poldi Pezzoli zaczął gromadzić swoją kolekcję w bardzo młodym wieku, jej struktura nadana przez spadkobierców wciąż się rozrasta, a placówka stanowi dzisiaj część sieci tzw. „case museo di Milano”. Należy do niej także znajdujący się dość niedaleko od centralnego dworca – Casa Boschi di Stefano, gdzie zgromadzone są z kolei dzieła sztuki nowoczesnej.

W Mediolanie zawsze warto zajrzeć do Brery, znajdującej się w dzielnicy o tej samej nazwie, światowej klasy kolekcji dzieł sztuki, do której z Bagatti Valsecchi i Poldi Pezzoli łatwo można dotrzeć przez via Borgonuovo i następnie via Oscuri. Byłem w tym muzeum kilka razy i przyznaję, że nigdy nie mogę wyjść ze zdumienia, ile cennych arcydzieł i wspaniałych nazwisk udało się tu zgromadzić – Bellini, Tintoretto, Mantegna, „Zaślubiny” Rafaela (to najwspanialsza sala – są w niej jeszcze tylko dwa dzieła – „Madonna z Dzieciątkiem w otoczeniu świętych” Piero della Francesca oraz „Chrystus przy kolumnie” Donato Bramantego). Zbiory obejmują także sztukę XIX wieku i współczesną. Bardzo ciekawym zakątkiem jest „otwarta” pracownia konserwatorska. W budynku muzeum pierwotnie mieściła się Akademia Sztuk Pięknych założona w 1776 roku. Pinakoteka została udostępniona dla zwiedzających w czasach napoleońskich. Rozdzielenie jej od szkoły sztuk pięknych i systematyzacja zbiorów nastąpiła pod koniec XIX wieku. Nie byłbym sobą, gdybym nie zajrzał na parterze na korytarze uczelni. Akurat był październik, między świeżutkimi bozzettami studentów odnalazłem drogę do sali, gdzie odbywał się wykład o sztuce Giotta, choć przyznaję, że nie powinienem, nie są to otwarte wykłady…

Parco Biblioteca degli Alberi

By nie zaprzeczać własnej tezie, że Mediolan nie żyje przeszłością, muszę napisać, że warto udać się do Parco Biblioteca degli Alberi, gdzie można zobaczyć m.in. cudne i odważne Bosco Verticale, opierzone gęsto zielenią dwa słynne wieżowce. Jeśli mamy więcej czasu, wypijmy kawę w Bar Luce i zobaczmy Fondazione Prada (rzut beretem od Porta Romana), a wieczorem przespacerujmy się po Navigli, choć przyznam mało tu uroku i nie przepadam za tym miejscem. Może dlatego, że Mediolan w ogóle nie jest ładnym miastem, a może jest? Niełatwo też odnaleźć się w mediolańskim chaosie komunikacji miejskiej, a mimo to, czy jest coś ładniejszego niż trasa tramwaju nr 1 przy Castello, przebijającego się w starym drewnianym wagonie przez szpalery drzew? Sprawdzone chwyty stolicy Lombardii, prosto w serce.

foto: Dawid Dziedziczak

* Flaneuring wywodzi się od francuskiego terminu flâneur, wprowadzonego przez poetę Charlesa Baudelaire’a, określenie to opisuje dżentelmena, który włóczy się po ulicach miasta bez pośpiechu, przeżywając i doświadczając emocji podczas obserwacji krajobrazu.

Toskania pełna magii

0

Agata Budny-Ciszewska uzyskała stopień doktora w dziedzinie sztuk plastycznych, absolwentka studiów doktoranckich na Wydziale Sztuki Mediów w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i magisterskich w Europejskiej Akademii Sztuk na Wydziale Grafiki. Zajmuje się grafiką artystyczną i malarstwem. Właścicielka szkoły artystycznej i galerii sztuki „Wytwórnia“ w Ostrołęce. Członek Międzynarodowego Stowarzyszenia Grafików SMTG w Krakowie. Uczestniczyła w licznych wystawach indywidualnych i zbiorowych w Belgii, Bułgarii, Hiszpanii, Polsce, Wielkiej Brytanii i we Francji.

Skąd pomysł na przeprowadzkę do Toskanii?

Często tu przyjeżdżałam. Zakochałam się w tym kraju: w zapachu kawy, smaku Chianti, muzykalności języka, kościelnych dzwonach, słońcu, jaszczurkach przebiegających mi drogę, graficznych liniach winnic, starszych paniach, popijających prosecco, w tym że na nekrologach widziałam tylko liczby od 80 wzwyż, w cmentarzach jak apartamentowce, w miłości Włochów do dzieci, cotygodniowych targach, dobrym guście, modnych mundurach carabinierów, ceramice, sąsiadach, w słowie allora… Mogłabym jeszcze długo wymieniać. Decyzja o przeniesieniu się do Włoch na dłużej zapadła znienacka. Przyjechaliśmy w odwiedziny do naszych przyjaciół, do Toskanii i zakochaliśmy się w pewnym miejscu.

Co to za miejsce?

Mała wioska Lucignano, położona niedaleko toskańskiego miasteczka Montespertoli. Mieszkamy tu całą rodziną: ja, mój partner i dwie córki, w wynajętej willi, która ma 500 lat. Oswajamy ten dom, bo jest pełen starych mebli i obrazów, a myślę że może i duchów? Bardzo nam się tu podoba. Mamy przestrzeń, piękny ogród różany, w którym można organizować plenery malarskie. Jako artysta grafik organizuję też swoją pracownię graficzną, by móc tworzyć przy pomocy różnych tradycyjnych metod druku.

Co zostawiliście w Polsce?

Ja pracę na uczelni i własną galerię, która mieści się w Ostrołęce. Obecnie prowadzi ją moja siostra, ale oczywiście zdalnie z nią współpracuję. Współtworzymy razem to miejsce, wciąż sprzedaję tam swoje grafiki i obrazy. Mój partner, Amerykanin, był dyrektorem międzynarodowej szkoły w Warszawie. Udziela lekcji angielskiego online, więc nie ma znaczenia, gdzie mieszkamy. Aktualnie jesteśmy w trakcie realizacji naszego wspólnego autorskiego projektu, który nazwaliśmy „Be more bored“.

Co to za projekt?

Będą to warsztaty off-line dla dzieci, młodzieży i dorosłych, oparte na sztuce wizualnej, pisaniu krótkich historii i medytacji. Założeniem „Be more bored“, czyli „Bycia bardziej znudzonym“, jest obcowanie z naturą, skupienie się na przyrodzie, zrobienie kroku w tył, bez telefonów i internetu. W ten sposób nasz projekt ma pomóc uczestnikom zrozumieć, jak bardzo gubimy sami siebie, oddając się całkiem cyfrowemu światu.

Skąd taki pomysł?

Naszą inspiracją, po latach pracy dydaktycznej z młodzieżą, jest wieloletnia obserwacja i doświadczenie. Mój partner, jako nauczyciel zaobserwował, że dzieci są coraz bardziej „nieobecne“, że są myślami poza klasą i nie potrafią się skupić, rozmawiać, opowiadać historii. Ja przez kilka lat pracowałam w Polsce na uczelni artystycznej, gdzie wykładałam grafikę. Zwróciłam uwagę, że moi studenci, aby cokolwiek stworzyć na zajęciach, wykonać szkice do grafik, potrzebowali internetu. Osoby bez internetu w telefonie, miały z tym wielki problem. Moim pomysłem na wymuszenie kreatywności było zabranie telefonów na początku zajęć po to, by studenci tworzyli samodzielnie. Niech to będzie najprostszy pomysł na świecie, ale niech go sami wymyślą bez pomocy urządzeń, od których wszyscy jesteśmy coraz bardziej uzależnieni. Chcemy wykorzystać to, że mieszkamy w miejscu, gdzie wszystko czego się dotknie jest rodzajem sztuki. Bo w takiej włoskiej wsi tkwi coś tajemniczego. Zawsze interesowałam się historią, lubiłam odkrywać tajemnice, pisałam o tym w pracy doktorskiej. Naszym projektem chcemy sprawić, aby ludzie zaczęli dostrzegać, że będąc tutaj, idąc zwykłą wiejską ścieżką, mogą być kreatywni. Na przykład natrafić na stare kapliczki, pokryte przepięknymi freskami, nigdy nie odrestaurowane – nadaje im to tajemniczości, pobudza wyobraźnię, prowokuje do rozmyślań, co tam w rzeczywistości kiedyś było?

Do kogo skierowana jest taka oferta?

Na razie do międzynarodowych turystów, którzy przyjeżdżają do Włoch i chcieliby zająć czymś swoje dzieci. Wszystko będzie się odbywało w języku angielskim, polskim i włoskim. Ale myślimy o tym, żeby w przyszłości otworzyć szkołę, skupioną na naszej idei „bycia bardziej znudzonym“, czyli bycia bardziej skupionym, nie rozstrojonym przez nadmiar bodźców, które zewsząd atakują. Ja przygotowuję program, oparty na sztuce wizualnej, a mój partner, koncentruje się na zagadnieniach lingwistycznych i na sprawach organizacyjnych.

Czy wasze dzieci są fanami nowoczesnych technologii?

W rówieśnikach mojej 11-letniej córki dostrzegam uzależnienie od play station i od gier w telefonach. Dla nich to, co ja w ich wieku robiłam, zwykła gra w piłkę na podwórku, jest dzisiaj czymś zupełnie nienaturalnym. Między innymi dlatego zamieszkaliśmy na wsi. Mamy wspaniałych sąsiadów z dziećmi w wieku naszych córek. Cudownie jest obserwować jak wszystkie razem wybiegają na podwórko i bawią się w chowanego, a nie siedzą cały dzień przed komputerem. Moja 3-letnia córka codziennie przynosi z przedszkola nowe włoskie piosenki. To powrót do prawdziwego dzieciństwa. Włosi są niezwykle pogodni i uśmiechnięci. Już samo słuchanie ich rozmów, nawet dla kogoś, kto nie zna włoskiego, jest jak słuchanie muzyki. Ich sposób wyrażania się, ich ekspresja, gestykulacja, to że są głośni – to dla mnie energia, z której czerpię. Czujemy się częścią tej wspólnoty, która otworzyła przed nami drzwi, zaprosiła do swojego grona i nie traktuje jak obcych. Przyznam się, że we własnym kraju, wśród Polaków, nigdy nie czułam się tak swobodnie, jak tutaj.

Widzę, że naprawdę odnaleźliście swoje miejsce.

Tak. W Toskanii jest słonecznie, pięknie i ciepło, a cudowne widoki zachwycają na nowo każdego dnia, bo nigdy nie są takie same. Dzień po dniu, otwierając to samo okno, można zobaczyć zupełnie co innego, inne kolory, światło i zamglenia. Marzenie każdego artysty! Wszystko to składa się na pewną magię, która od lat przyciągała mnie do tego kraju. I chociaż nie zawsze jest nam łatwo, bo Italia nie jest łatwą kobietą, to nie mamy wątpliwości, że trzeba ją zdobyć. I może właśnie to jest takie atrakcyjne?

1473 – Rok risotta

0

„Rozpocząwszy wysiewanie ryżu w księstwie naszego miasta, a nie znalazłszy osoby, która zdolna by była zaprawić ziarna i je udoskonalić, sprowadzono z Savony dwóch biegłych w tej sztuce mistrzów”, napisał Galeazzo Maria Sforza, książę Mediolanu, 9 grudnia 1473. Dzięki tym zapiskom wiemy, że wokół miasta istniały już uprawy ryżu, ale wciąż brakowało wyspecjalizowanych rolników, którzy potrafi liby łuskać ziarna – a stąd można wysnuć wniosek, że uprawy rozpoczęto niedawno.

Niewiele wcześniej, bo w 1468 r., pola ryżowe otaczały Pizę, a niejaki Leonardo Colto de Colti w signorii Medyceuszy – we Florencji panował wówczas Wawrzyniec I Wspaniały – ubiegał się o pozwolenie na poszerzenie upraw nowego zboża o kolejne grunty w Toskanii. Na podstawie listu z 1548 roku wiemy, że ryż jadano też na dworze Kosmy I Medyceusza.

Pochodzenie ryżu nie pozostawia wątpliwości – to zboże rdzennie azjatyckie, w przeciwieństwie do pszenicy, która ma korzenie zachodnio-europejskie. Do dziś w Chinach je się ryż, a nie chleb. Rzymski lekarz Galen zalecał stosowanie ryżu jako lekarstwa, natomiast jemu współcześni, którzy znali już ryż (nazywany oryzą), traktowali go jako rarytas zarezerwowany tylko dla najbogatszych. Rzymianie handlowali ryżem importowanym ze wschodu, ale sami go nie uprawiali.

Do Europy, a konkretniej w rejony hiszpańskiej Walencji, ryż sprowadzili Arabowie, którzy stworzyli tam imponujący system kanałów. Hiszpanie zaczęli używać białego gotowanego ryżu jako dodatku do ryb, zamiast kaszy kuskus, zaś inne ludy zamieszkujące basen Morza Śródziemnego wolały dodawać ryż do zup.

Ryż i mąka ryżowa stanowiły podstawowe składniki zagęszczające jednej z najpopularniejszych zup średniowiecza – tzw. biancomangiare (dosł. „białe jedzenie”). Nazwa wywodzi się od białego koloru dania i to właśnie barwa sprawiała, że tak je ceniono – kolor liczył się bardziej niż smak. Tej elegancji potrawie dodawał właśnie ryż. Gotowano ją na rosole z mięsa koguta, ale istniała też wersja wielkopostna, którą przygotowywano z użyciem białego mięsa rybiego.

W jednym z największych zagłębi ryżowych włoskiego sektora spożywczego, tj. w lądowej części Wenecji, rozróżniano gęste zupy ryżowe (najsłynniejszą jest risi e bisi) i risotto (np. risotto rybne). Różniły się one sposobem gotowania – w przypadku gęstych zup ryż gotowano od razu na rosole (lub na wodzie), a w przypadku risotto rosół dodawano do ryżu stopniowo. Przygotowanie zupy ryżowej wymaga znacznie większych umiejętności, ponieważ należy wiedzieć, ile dokładnie rosołu potrzeba, żeby przy danej ilości ryżu uzyskać pożądaną konsystencję. Jeśli stosunek rosołu do ryżu jest nieodpowiedni, powstanie mdła papka. Risotto natomiast wybacza błędy – żeby uzyskać odpowiednią gęstość wystarczy dodać albo trochę mniej albo trochę więcej rosołu. To właśnie z tego powodu dziś już prawie nikt nie przyrządza zup ryżowych.

Począwszy od ostatnich dekad XIX w. aż do połowy XX w., a więc do czasów, kiedy zaczęto stosować środki ochrony roślin i maszyny rolnicze, na czterdzieści dni, od początku czerwca do połowy lipca, na tereny upraw ryżowych zjeżdżały się dziesiątki tysięcy kobiet (nawet 100 000). Ubogich, w różnym wieku – od dziewczynek po pięćdziesięciolatki, przede wszystkim z Piemontu, Lombardii i Veneto, ale też z innych regionów Włoch, w tym z regionów południowych. Najpierw musiały przesadzić sadzonki ryżu (w tamtym okresie ryżu nie wysiewało się bezpośrednio na polach jak dziś), a następnie oczyścić pola z chwastów (od tej czynności – mondire – kobiety te nazywano po włosku mondine). Było to praca niezwykle żmudna, wycieńczająca. Los pracujących przy uprawach kobiet w 1949 r. uwiecznił w swoim niezwykle popularnym wówczas filmie „Gorzki ryż” Giuseppe de Santis, jeden z najznamienitszych przedstawicieli włoskiego neorealizmu. W główną rolę żeńską wcieliła się nikomu wówczas nieznana dziewiętnastoletnia Silvana Mangano. Role męskie przypadły dwóm amantom ówczesnego kina, Rafowi Vallone i Vittorio Gassmanowi. Film odniósł niespotykany sukces, a Mangano wykreował na jedną z ówczesnych seksbomb o wydatnym biuście, stawiając ją obok Sophii Loren czy Giny Lollobrigidy, ikon włoskiego kobiecego piękna.

Lombardia spopularyzowała w północnych Włoszech zarówno ryż jak i risotto. Risotto alla certosina w dniach postu jadali zakonnicy w klasztorze Certosa w Pavii. Ci surowi mnisi dopuszczali spożywanie schwytanych przypadkiem drobnych zwierząt – a więc nie w trakcie polowań, ani nie hodowlanych. Risotto przyrządzano zatem z krewetkami rzecznymi, żabami czy ślimakami.

Z kolei risotto alla milanese ma korzenie arystokratyczne. Wskazuje na to fakt, że podaje się je z giczą cielęcą; sugerują to też składniki, takie jak szpik wołowy, a zwłaszcza szafran. Przyprawa ta, która nadaje potrawom żółtą barwę, symbolizuje złoto; niektórzy twierdzą też, że cieszy się większą popularnością ze względu na kolor niż na smak. Między okresem średniowiecza a epoką nowożytną, kiedy sztuka gotowania była mocno pompatyczna, nie dziwiło wcale ozdabianie potraw płatkami złota. Ale ci, których nie stać było na złoty kruszec, zastępowali go złotą przyprawą. Koło historii symbolicznie zamknęło się, gdy Gualtiero Marchesi, słynny mediolański szef kuchni zaczął podawać w swojej restauracji risotto z płatkiem złota.

Wenecjanin Carlo Goldoni pisał o ryżu w niektórych swoich komediach – w I morbinosi pojawiają się np. nie do końca sprecyzowane gran risi, a w Chi la fa, l’aspetta karczmarz proponuje cento risi con la quagietta. Mowa tu o risotto myśliwskim, jednym z wielu ryżowych dań weneckich. Sposób przygotowania jest typowy dla tego rodzaju dań –charakterystyczne dla pierwszej warstwy było mięso przepiórcze, które przygotowywano podpiekając te niewielkie ptaki z plasterkami boczku, szałwią i rozmarynem – następnie na dole układano tylko mięsną masę bez kości, potem dodawano ryż i doprowadzano całość do wrzenia, następnie rozdzielano porcje na talerze, a na wierzchu kładziono całą przepiórkę z sosem powstałym przy gotowaniu. W Sior Todaro Brontolon nadzwyczaj skąpy tytułowy bohater każe rozgotowywać ryż, żeby porcji było więcej.

Przepis na risotto alla milanese bardzo przypominający wersję, którą znamy dziś, znajdziemy w książce wydanej przez Giovanniego Felice Luraschiego z 1853 r. W przepisie nazywa się je „żółtym risottem po mediolańsku”, a żeby je przygotować, należy najpierw podsmażyć cebulę, masło i szpik, a następnie dodać ryż, szafran i gałkę muszkatołową. W połowie gotowania dodaje się też kiełbasę, a na samym końcu tarty ser. W kolejnym przepisie z książki Luraschiego, tzw. risotto alla italiana, (ryż po włosku), czytamy, by „postępować jak wcześniej, ale bez dodawania szafranu, żeby risotto pozostało białe”.

Tradycja na długo związała groszek z wyższymi sferami – od czasów kiedy Colombano, irlandzki święty, opat Bobbio (Piacenza), zaczął uprawiać groszek na spalonych słońcem skałach Apeninów. Mastro Martino z rejonu Como pisał o przepisie na groszek smażony w solonym mięsie, prototypie dzisiejszego groszku z szynką. Później moda zawędrowała do Francji, gdzie groszek cieszył się coraz większym prestiżem – do tego stopnia, że za zielonym warzywem wprost szalał dwór Króla Słońce. „Po kolacji z królem niektóre damy w domu każą sobie jeszcze przyrządzić groszek, który jedzą przed snem nie zważając na ryzyko niestrawności. To moda, wręcz obłęd.” Nic dziwnego zatem, że groszek trafi na stół weneckiego doży w postaci risi e bisi, (dosł. groszek z ryżem), tradycyjnie jadanego w święto św. Marka.

***

Alessandro Marzo Magno

Pigułki kulinarne to rubryka poświęcona historii kuchni włoskiej, prowadzona przez dziennikarza i pisarza Alessandro Marzo Magno. Po tym jak przez prawie dekadę pełnił funkcję kierownika spraw zagranicznych w jednym z włoskich tygodników, poświęcił się pisaniu książek. W sumie wydał ich 17, a jedna z nich „Il genio del gusto. Come il mangiare italiano ha conquistato il mondo” (wł. „Geniusz smaku. Jak włoskie jedzenie zdobyło świat”) przypomina historię najważniejszych włoskich specjałów kulinarnych.

tłumaczenie pl: Marcelina Oniszczuk

Krzysztof Zanussi – w poszukiwaniu trwałych wartości w wizualnym chaosie

0
Wenecja 1978, Krzysztof Zanussi, Cezary Morawski, fot. Graziano Arici

Właśnie (w 2018 – przyp. red) wchodzi do kin najnowszy film ikony polskiego kina Krzysztofa Zanussiego zatytułowany „Eter”, który jest próbą reinterpretacji mitu Fausta. Akcja toczy się przed wybuchem I wojny światowej na terenach monarchii austro-węgierskiej i cesarstwa rosyjskiego. Opowiada historię wojskowego lekarza, który prowadzi eksperymenty medyczne, aby zdobyć władzę nad światem. Premiera filmu odbyła się podczas Festiwalu Filmów Polskich w Gdyni.

Zanussi, który w tym roku odebrał nagrodę Gazzetta Italia w kategorii sztuka filmowa, zaprosił nas do siedziby Studia filmowego Tor przy ulicy Puławskiej, do biura, w którym przez lata pracował ramię w ramię z Krzysztofem Kieślowskim.

Często deklarował Pan, że aspekt wizualny kina nie do końca Pana przekonuje, co w takim razie przekonało Pana do reżyserii?

Wizualność jest przede wszystkim ciężarem kina reklamowego: videoclipy, reklama, telewizje muzyczne. To są dziedziny asemantyczne, które nie przekazują żadnych treści, koncentrują się raczej na szokowaniu odbiorcy poprzez kontrowersyjny dobór obrazów, grę kolorów i rytmów. Ale to nie jest sól ziemi, film wyrasta z teatru i jest sztuką słowa. W filmie głównie mówimy, logika narracji, która jest typowa dla teatru, nie może bazować tylko na obrazie. Więc ja, tym moim stwierdzeniem, chcę przypomnieć o literackości kina, bo o tym ostatnio się zapomina. Ale może też świadomie przesadzam w swoich przekonaniach, żeby trochę prowokować.

Reżyseria była Pana ostatnim wyborem, wcześniej studiował Pan fizykę i filozofię. Skąd pomysł na tak oryginalną ścieżkę edukacyjną? 

Jerzy Skolimowski, Krzysztof Kieślowski, Krzysztof Zanussi

Te wybory wynikały poniekąd jeden z drugiego. Fizyka zawsze mnie fascynowała, ale w pewnym momencie zrozumiałem, że nie zostanę naukowcem. Pamiętam jak kiedyś jeden z profesorów po egzaminie powiedział mi: „Czy Pan aby nie interesuje się bardziej człowiekiem, który operuje przyrządem, niż tym, co przez ten przyrząd widać?”. Filozofia była niejako konsekwencją tego, co usłyszałem. Przez lata komuny „prawdziwa” filozofia była tylko na Uniwersytecie Jagiellońskim, który za panowania Romana Ingardena po ’56 roku odzyskał autonomię i mógł prowadzić studia według światowego curriculum, a nie zgodnie z bardziej marksistowskimi odłamami. To zresztą jest jeden z motywów, które w kontaktach z Italią zawsze gdzieś mi doskwierają. Mając za sobą okres, gdy marksizm był religią państwową, mam ogromną trudność ze zrozumieniem, dlaczego środowisko włoskie tak bezkrytycznie ten marksizm w swoje mury przyjmowało i, w niektórych przypadkach, nadal przyjmuje. Z kolei reżyserię zacząłem jeszcze w trakcie studiów filozoficznych i starałem się łączyć oba kierunki. Kiedy Ingardena wysłano na emeryturę, nie widziałem sensu, żeby kontynuować filozofię i, szczerze mówiąc, poczułem ulgę, że dylemat między dwoma dziedzinami sam się rozwiązał.

Kim są Mistrzowie Zanussiego?

Zachwyciłem się przede wszystkim Bergmanem, to właśnie jego filmy przekonały mnie, że można szukać miejsca w tym zawodzie. Z dawniejszych twórców, których znałem zanim zdecydowałem się zostać filmowcem, byli również Robert Bresson, Luis Buñuel i René Clair, którego dzisiaj dobrze byłoby przypomnieć młodemu pokoleniu. Kiedy byłem już reżyserem odkrywałem Felliniego, Antonioniego, Viscontiego, Pasoliniego. Wpływ włoskich twórców był na mnie ogromny, większy niż wychwalanego przez wszystkich neorealizmu, który znałem, ale który nigdy specjalnie mnie nie porywał. Wielkie dzieła tego nurtu wydawały mi się trochę paternalistyczne i przekłamane. Lata największego rozwoju we Włoszech neorealizm przedstawił jako ruinę. A przecież to był okres, kiedy Italia urbanizowała się, zmieniała i do tej pory czerpie korzyści z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, w których podniosła się z nędzy wojennej. Analizując dokładnie przekaz neorealizmu, może się wydawać, że poprzez swoje dzieła nurt ten zdawał się mówić, że byłoby lepiej dla państwa włoskiego, gdyby poszedł drogą socjalizmu.

W obecnym pokoleniu włoskich i polskich filmowców są kontynuatorzy wielkich mistrzów kinematografii?

Spóźniła się Pani o parę tygodni, bo wykrzyknąłbym Ermanno Olmi, ale on właśnie odszedł. Był mi bardzo bliskim człowiekiem jako reżyser. Innym twórcą, którego cenię, a który przekonał mnie do siebie dopiero podczas osobistego spotkania na jego włościach w Apulii, jest Edoardo Winspeare. Nanni Moretti też jest jednym z tych reżyserów, których z uwagą śledzę, choć często się z nim nie zgadzam. Pozostali wielcy, których znałem już niestety nie żyją. Jest jeszcze Franco Zeffirelli i Paolo Taviani, z którymi czasem się spotykamy i których ogromnie szanuję. Wśród młodego pokolenia niestety nie widzę kogoś, kto miałby konsekwentną linię narracyjną. Często rodzą się dzieła ciekawe i później zapada cisza. Chyba jest to związane z brakiem zapotrzebowania na kreowanie własnego, wyjątkowego stylu wśród młodych twórców. Włochy są chyba w stanie przemiany, podczas której tożsamość kulturowa zrobiła się bardzo rozmyta. Kiedyś wiadomo było, że Włochy to Fellini, Verdi, Puccini. Istnieli ludzie, którzy wyznaczali kanony. Podobnie sytuacja wygląda u polskich twórców młodego pokolenia. Martwi mnie, że robią często jeden, dwa dobre filmy po czym gubią się, tworząc filmy komercyjne lub anonimowe seriale. Jest kilka osób wybitnych, nie chciałbym stawiać cenzurek i wymieniać ich z nazwiska. Najważniejsze, że istnieje w Polsce ciągłość kreatywna i jakościowa.

Kiedyś filmy były również krzykiem o wolność, tworzono je w geście buntu wobec systemu, być może młodzi twórcy nie mają przeciw czemu się buntować?

Mają i to bardziej niż kiedykolwiek! Dzisiejsze społeczeństwo, które popadło w kult konsumpcji, moim zdaniem, zmierza do samozagłady. Zadaniem artysty jest głośny krzyk, żeby temu zapobiec. Nie ma takiej sytuacji w historii ludzkości, w której moglibyśmy być zadowoleni, że nastał raj na ziemi. To właśnie przekonanie, że istnieje jakiś ideał i marzenie o lepszym świecie sprawia, że nie ustajemy w poszukiwaniach i w dążeniach do jego poszukiwania.

A jak Pan się odnajduje w tej dzisiejszej rzeczywistości?

Przez całe moje życie tworzę w zmieniającym się świecie. Urodziłem się przed wojną, spędziłem dzieciństwo w stalinizmie i w końcu, od kilkudziesięciu lat, żyję w wolnym kraju z wolną gospodarką. To są wszystko wielkie przemiany. Dodatkowo jeszcze cały czas wchodzę w rzeczywistość tych krajów, w których kręcę moje filmy. W dzisiejszej rzeczywistości natomiast odnajduje się, jak zawsze, ze spojrzeniem krytycznym i z poczuciem pewnego rozczarowania, ponieważ razem z moim pokoleniem przeżyłem niesamowity wzlot, zwycięstwo Solidarności, pokojową przemianę, która pozwoliła zmienić cały system społeczny bez aktów zemsty, gwałtów, przemocy. To był ogromny zryw tłumów, w którym Polska wypadła chyba w najlepszy z możliwych sposobów. Mimo wszystko było tu najmniej strat i najwięcej zysków. Ale w tej chwili zaprzepaszczamy wszystko to, co osiągnęliśmy i stąd moje rozczarowanie, bo nie jesteśmy tak pięknym narodem, jakim się wydawaliśmy.

Jak w takim razie ukierunkować młode pokolenie, żeby potrafiło zmieniać sytuację kraju na lepsze?

Z pewnością w tak szalenie zmiennej dziś postaci świata, warto szukać tego, co wspólne i tego, co trwałe, bo to przynosi pewne otrzeźwienie. Często jestem zapraszany na spotkania z młodymi ludźmi biznesu, którym zawsze przypominam, że jeśli będą pamiętali o tym, czego uczyła ich babcia, skorzystają więcej niż na szkoleniach, gdzie coach wmawia im różne rzeczy, zawsze trochę stronnicze i powierzchowne, zwykle nieukorzenione i niewynikające z żadnego systemu prawdziwych wartości. Widzę tych biednych, zagubionych ludzi, których nagły awans społeczny wprowadził do wyższej, rozwiniętej cywilizacji, ale którzy kulturowo trochę się gubią. Wartości są stałe, niezmienne, zmienia się jedynie ich implementacja. Dobrem, prawdą i pięknem jest dziś coś innego niż kiedyś, ale to są zawsze te same arystotelesowskie wyznaczniki, których bym nie podważał.

foto: Maciej Szczesniak (kadry z filmu), Graziano Arici

Lamborghini Aventador – Cars N’ Roses

0

Nie bez powodu ten model pojawia się właśnie teraz, kolor jego lakieru jednoznacznie kojarzy się z ukwieconą krokusami doliną Chochołowską, choć zakładam, że właściciel oryginału katarski szejk Nasser Al-Thani nigdy w te strony nie zawitał. Fanom muzyki rockowej dzisiejszy tytuł zapewne skojarzy się grupą Guns N’ Roses i słusznie, bo to lamborghini jest pełne energii, podobnie jak ich utwory i sprzedaje się równie dobrze jak płyta „Appetite for distruction”, czyli najlepszy debiutancki album wszechczasów [tylko w USA 18 mln. kopii].

Zawsze zwrócimy uwagę na osobę z naręczem róż i nie inaczej się dzieje, gdy widzimy auta Lamborghini. Dzięki swojej dynamice i olbrzymiej mocy są to auta bardzo wymagające dla kierowcy, którego przy braku rozwagi, łatwo mogą skrzywdzić, tak jak kolce pięknej, lecz uchwyconej nieuważnie róży. Kolejną analogię znajdziemy patrząc na mnogość odmian tych kwiatów, podobnie jak produkowany od 2011 model Aventador z niekończącą się listą kolejnych wersji. Oto niektóre z nich: LP700-4, LP700-4 Roadster, LP750-4 Superveloce, S Coupé, SVJ i SVJ Roadster. Oprócz tego są również limitowane serie bazujące na Aventadorze, czyli Veneo (oczywiście także w wersji Roadster), LP720-4 50 Anniversario, rocznicowa wersja LP700-4 Pirelli Edition i najnowszy hybrydowy Sia’n. Aventadora uwielbiają tuningować z różnym powodzeniem takie firmy jak DMC, Mansory, Oakley Design, Novitec, LB-Works i wiele innych. Aventador jest samochodem drogim, ale zważywszy na ilość wyprodukowanych modeli, traci nieco na swojej wyjątkowości i chyba stąd wynika ta chęć dodania mu bardziej unikatowego sznytu. O co chodzi z tą wyjątkowością? Na przykład Kadupul, to nie supercar, ale kwiat kwitnący na Sri Lance tylko jedną noc w roku, jego piękno znika wraz z nastaniem świtu, bądź gdy próbuje się go ściąć. Kolejny przykład to legendarny tulipan Semper Augustus, który w XVII wieku doprowadził do ruiny większość zamożnych Holendrów, a dzisiaj można go zobaczyć tylko na starych rycinach. Orchidea Shenzhen Nongke, delikatna hybryda stworzona od podstaw przez chińskich naukowców, kwitnąca raz na 4-5 lat, którą na aukcji w 2005 sprzedano za około 230 tys. USD.

Wróćmy do róż, za skromny bukiet odmiany Juliet, powstałej w 2006 roku, trzeba zapłacić około 90 funtów brytyjskich przy wcześniej padających sumach pomyślicie, że to nic takiego, ale pomyślcie David Austin poświęcił aż 15 lat i 3 mln. funtów by ją wyhodować! Róże zaczynają kwitnąć w maju, warto wtedy wybrać się do największego w Polsce rozarium w chorzowskim Parku Śląskim – 7ha nieprawdopodobnych doznań dla naszego zmysłu węchu. A jeśli ktoś szuka ekstremalnych doznań w tym temacie zapraszam do Sangerhausen w Niemczech, największego ogrodu różanego na świecie [15 ha z 8300 odmianami pośród 75 tys. krzewów różanych]. We Włoszech pośród tysięcy przepięknych ogrodów w Cavriglia, niedaleko Arezzo, znajdziecie największą prywatną kolekcję róż na świecie, Roseto Botanico di Cavriglia „Carla Fineschi”, gdzie na przełomie maja i czerwca możecie stanąć pośród 7000 unikatowych kwiatów.

Trudno jednak dojechać tam którąkolwiek z wersji Aventadora ze względu na jego niski prześwit. Nadwozie Aventadora zaprojektował Filippo Perini, nawiązując do „firmowej” linii aut z Sant’Agata Bolognese, zapoczątkowanej w 1971 roku rewolucyjnym modelem Countach pomysłu Marcello Gandini. Tutaj jednak mocno zarysowane linie i napięte powierzchnie tworzą fascynującą grę światła i cienia, nadając samochodowi bardziej agresywną sylwetkę przypominającą bombowiec F-117 Nighthawk – pierwszy seryjnie produkowany samolot o obniżonej wykrywalności przez radary. Faktycznie, kierowca może się poczuć jak pilot US Air Force, gdyż auto 100 km/h osiąga w 2,9 s, 200 km/h pojawia się w 9 sekundzie i 300 km/h po 24 sekundach od startu. Wyobraźcie sobie przeciążenie, gdy przy takiej prędkości postanawiamy się zatrzymać wciskając z całych sił pedał hamulca, zajmie to zaledwie 7 sekund. Takie przyspieszenia auto zawdzięcza oprócz mocy silnika także ultra lekkiej [70 kg] i kompaktowej skrzyni biegów systemu ISR, niektórym jednak przeszkadzają szarpnięcia, jakie towarzyszą wrzucaniu kolejnych biegów. Silnik generujący aż 690 Nm momentu obrotowego, potrafi także ogłuszyć, gdy stojące auto wkręcimy na 6,5 tys. obrotów uderzy nas ponad 120 decybeli, za co londyńska policja już wielokrotnie karała mandatami popisujących się tym szejków [pamiętajmy, że poziom szkodliwości dla zdrowia to ok. 85 dB]. Budowa Aventadora oparta jest na innowacyjnym monocoque wykonanym z włókna węglowego, który łączy wyjątkową lekką [148 kg] konstrukcję z najwyższym poziomem sztywności i bezpieczeństwa.

W dniu premiery 28.02.2011 ówczesny prezes Automobili Lamborghini Stephan Winkelmann powiedział „Aventador to skok dwóch pokoleń pod względem wzornictwa i technologii, jest wynikiem zupełnie nowego projektu, ale jednocześnie jest bezpośrednią i konsekwentną kontynuacją wartości marki Lamborghini. Jest ekstremalny w swoim designie i wydajności, bezkompromisowy w swoich standardach i technologii oraz niewątpliwie włoski w swoim stylu i perfekcji”. Również nazwa nawiązuje do tradycji firmy, tym razem jest ona hołdem dla byka, który w 1993 podczas korridy w Saragossie wykazał się niesamowitą odwagą za co otrzymał nagrodę Trofeo de la Peña La Madroñera. Natomiast LP700-4 oznacza „longitudinale posteriori”, czyli silnik umieszczony wzdłużnie i centralnie o mocy 700 KM z napędem na 4 koła. Do dyspozycji mamy trzy tryby jazdy Strada, Sport i Corsa, a od modelu S z 2016 dodatkowo Ego – czyli możliwość ustawienia własnych preferencji.

To, jak kwiaty mogą wspaniale łączyć się z super samochodami, pokazała obecnie najbardziej popularna motoryzacyjna youtuberka, Australijka występująca jako „Supercar Blondie”, która swoje lamborghini Gallardo zleciła pokryć granatowym lakierem z kwiatowym motywem.

Model wykonany przez FX Models, profesjonalny oddział zabawkarskiej firmy Welly, za rozsądną cenę oferuje całkiem dobrą jakość wykonania i precyzji. Odbiega jednak od katarskiego oryginału brakiem tylnego spojlera oraz monogramów NA na drzwiach. Kolor to oczywiście kwestia gustu, mnie urzekła „wisienka na torci” jaką jest jedno z bocznych lusterek.

W. Shakespeare napisał: „Pośród wszystkich kwiatów, wydaje mi się, że róża jest najlepsza”, dodam że ta w kolorze fioletowym, oznacza zauroczenie od pierwszego wejrzenia.

Lata produkcji: 2011-2021
Ilość wyprodukowana: ok. 12 000 szt.
Silnik: V 12
Pojemność skokowa: 6498 cm3
Moc/obroty: 691 KM / 8250
Prędkość max: 350 km/h
Liczba biegów: 7
Masa własna: 1831 kg
Długość: 4780 mm
Szerokość: 2030 mm
Wysokość: 1136 mm
Rozstaw osi: 2700 mm

foto: Piotr Bieniek

 

Technologie, bez których trudno byłoby dzisiaj żyć

0

Przemysł obronny, lotniczy, kosmiczny i elektroniczny są szybko rozwijającymi się sektorami, które przyczyniają się do bezpieczeństwa i dobrobytu narodów. Technologie znajdują zastosowanie nie tylko w sektorze obronnym, ale także cywilnym, a Leonardo jest światowym liderem w tych obszarach.

Wszyscy to wiemy, ale rzadko o tym myślimy; dzisiaj większość naszego codziennego życia zależy od usług satelitarnych umieszczonych na niebie: usługi multimedialne, programy telewizyjne, udostępnianie lub archiwizacja danych, systemy nawigacyjne dla transportu lądowego, morskiego i powietrznego to platformy, które osiągnęły standardy doskonałości, do których już przywykliśmy. Każde zawieszenie działalności satelitarnej, nawet jeśli tylko częściowe, miałoby poważne konsekwencje dla bezpieczeństwa narodowego, obiektów użyteczności publicznej i ogólnie dla życia wszystkich obywateli.

Z kolei nowoczesne technologie obronne poprawiają nasze poczucie bezpieczeństwa. Sprzęt wojskowy służący na lądzie, morzu i w powietrzu nieustannie zapewnia nam bezpieczeństwo poprzez kontrolę, nadzór i monitoring. Gotowość tego ogromnego potencjału militarnego, choćby nawet nie użytego do bezpośredniej walki na terenie naszego kraju, odstrasza potencjalne siły przeciwnika.

Włochy, należące do siedmiu najbardziej uprzemysłowionych i bogatych państw świata – G7, mają potencjał do pełnienia kluczowej roli w zakresie zwiększania odpowiedzialności na poziomie międzynarodowym oraz do przyczyniania się do wzrostu gospodarczego, pokoju i rozwoju wielu obszarów świata, a także wspierania strategicznych priorytetów krajów partnerskich.

Rzut oka na historię Leonardo

We Włoszech znajduje się główna siedziba firmy Leonardo, której produkty i rozwiązania wykorzystywane są w ponad 150 krajach na całym świecie. Firma obecna jest na czterech rynkach krajowych: we Włoszech, Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych i Polsce. Leonardo ma już ponad 70 lat, ale historia firmy zaczęła się dużo wcześniej niż w 1948 roku, kiedy powstała Finmeccanica. Wiele firm, które z biegiem czasu połączyły się z Grupą, czasem zmieniając swoje nazwy i specjalizacje, powstały na początku XX wieku, a historia niektórych podmiotów gospodarczych sięga nawet XIX wieku.

Finmeccanica to włoski holding państwowy, działający wcześniej w przemyśle mechanicznym, któremu powierzono przyszłość przedsiębiorstw inżynieryjnych, które musiały odnaleźć się w nowym ładzie europejskim końca lat 40. Finmeccanica stała się szybko kluczowym graczem na scenie dynamicznej industrializacji, która miała miejsce na początku lat 60. W drugiej połowie tamtej dekady, Grupa zaczęła koncentrować się coraz bardziej na sektorach zaawansowanych technologii, takich jak motoryzacja, termo-elektromechanika i lotnictwo.

Z kolei na początku lat 90. XX w., wraz z zakończeniem zimnej wojny i zwiększeniem tempa globalizacji, nastąpiły zmiany, które całkowicie odmieniły zasady działania przedsiębiorstw. Reorganizacja europejskiego przemysłu lotniczego nabierała tempa, a zmiany te ujawniły strategiczną potrzebę tworzenia sojuszy, aby przeciwdziałać rosnącej konkurencji.

Na początku nowego tysiąclecia Finmeccanica, pozostając zaangażowana w główne sojusze, dążyła jednocześnie do dalszych przejęć. Celem było wzmocnienie obecności firmy w jej głównych sektorach biznesowych: lotnictwie, kosmosie, elektronice obronnej i w systemach bezpieczeństwa. Te strategiczne decyzje zmieniły skład Grupy, która stawała się coraz bardziej międzynarodowa, zarówno poprzez bezpośrednią obecność w przemysłach, jak i udział w dużych projektach rozwojowych oraz partnerstwa na wschodzących rynkach o wysokim potencjale.

Kulminacją procesu zmiany była „Jedna Firma” i nowa nazwa. Finmeccanica stała się Leonardo. Proces zmiany zakończył się na początku 2016 r. Zmiana ta była podyktowana potrzebą stworzenia bardziej elastycznej, zintegrowanej struktury zdolnej do komunikowania się z rynkami światowymi jednym głosem i wykorzystującej synergię między różnymi liniami biznesowymi. Nazwa została wybrana na cześć Leonarda da Vinci, uniwersalnego symbolu kreatywności i innowacyjności oraz idealnego pomostu między historyczną, kulturową i naukową tradycją, z której wywodzi się firma, a przemysłową przyszłością, dla której jest projektowana.

Leonardo generuje dzisiaj około 20% krajowego eksportu zaawansowanych technologii. Zajmuje również 4. miejsce w międzynarodowym sektorze lotnictwa, obrony i bezpieczeństwa pod względem wydatków na badania i rozwój oraz 1. miejsce wśród włoskich firm produkcyjnych. Leonardo zatrudnia ponad 49 000 osób na świecie.

Zrównoważony rozwój według Leonardo

Leonardo jest partnerem wielu krajowych resortów obrony i lokalnego przemysłu, będąc jednocześnie technologicznym atutem krajów, w których prowadzi działalność przemysłową. Pielęgnując suwerenność przemysłową na tych rynkach, Leonardo ostatecznie wspiera innowacje, które przynoszą korzyści lokalnym rynkom i społecznościom, działając w partnerstwie.

Leonardo przyczynia się także do trwałego postępu na rzecz bezpieczniejszego świata. Ta ambicja leży u podstaw długoterminowego planu pod nazwą „Be Tomorrow-Leonardo 2030”, którego celem jest rozwijanie nowych możliwości biznesowych i praca na rzecz Celów Zrównoważonego Rozwoju, określonych przez ONZ, poprzez wykorzystanie innowacji technologicznych i kluczowych kompetencji. Zrównoważony rozwój gospodarczy, społeczny oraz związany ze środowiskiem naturalnym znajduje się także w centrum międzynarodowej debaty. Przekonanie, że zrównoważony rozwój tworzy wartość i mobilizuje różne zasoby, znajduje coraz szersze zrozumienie społeczne.

„W długoterminowym planie Be Tomorrow-Leonardo 2030 przedstawiliśmy jasną wizję naszej przyszłości i naszej strategicznej ścieżki: wzmocnienia i przekształcenia firmy dla jej dalszego rozwoju i przyspieszenia procesu innowacji, aby tym samym zwiększyć długoterminowo naszą zrównoważoną konkurencyjność. Taka jest rola dużej firmy, takiej jak nasza, która musi mieć wizję społeczno-gospodarczą”- powiedział Alessandro Profumo, CEO Leonardo, w jednym z wywiadów dla włoskiej gazety MF-Milano Finanza.