Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 46

Perla Negra

0

Perla Negra zajmuje się importem i dystrybucją napojów, słodyczy, a także kosmetyków certyfikowanych bio produkotwnych przez włoskie i międzynarodowe marki. Celem firmy jest zaspokojenie wymagań klienta poprzez przedstawienie szerokiej oferty produktów wysokiej jakości. Jakość produktów zapewnia dokładna selekcja producentów importowanych produktów, producentów, którzy potrafią połączyć w swoich produktach tradycje i innowacje, a także dbają o odpowiednią certyfikację swoich produktów.

Wśród  marek, których dystrybucją zajmuje się Perla Negra znajdziemy takie firmy jak Galvanina, Zuegg, Amaretti Virginia e kosmetyki organiczne Bio Alteya Organics.

Strona internetowa: https://perlanegra.pl/
Facebook: https://www.facebook.com/PerlaNegraBoutique/

Wczoraj, dziś, jutro

0
Antonella Lualdi, Vittorio De Sica w filmie „Ojcowie i dzieci" (1957)

Złodziej rowerów, który rozebrał na ekranie Sophię Loren. Komediant o szerokim, zawadiackim uśmiechu, który rozliczał się z powojenną traumą Italii. Odkrywca złota w Neapolu i cudu w Mediolanie. Bawidamek. Inteligent. Mężczyzna, który uczył całować Marcello Mastroianniego. Dla świata potężny reżyser, dla Włochów amant z ekranu. Oto Vittorio De Sica.

Jest rok 1901. Zaczyna się burzliwy wiek XX., który nabiera ochoty na zmiany już od pierwszych dni i miesięcy. Jest nieco bezczelny. Buntownik bez powodu. Żegna się ze światem ubranym w antyczne suknie wzorowane na greckich chitonach, modne jeszcze pod koniec poprzedniego wieku. Rodzi się Marlene Dietrich, Walt Disney, Gary Cooper. Kino za niedługi czas otrzyma ich twarze. Po niemal 64 latach panowania umiera królowa Wiktoria. Przychodzi nowe. Nauka, technika, myśl, wszystko idzie do przodu. W Sztokholmie przyznano po raz pierwszy Nagrody Nobla. W Paryżu otwarto pierwszą wystawę Pabla Picassa, rodzi się kubizm. We Włoszech Italo Pacchioni, wynalazca, który po tym jak bracia Lumiere odmówili mu sprzedaży kinematografu, sam konstruuje kamerę filmową i nagrywa pogrzeb Giuseppe Verdiego w Mediolanie. I tak opera ustępuje miejsca nowej muzie. W tym całym tyglu w mieście Sora, w regionie Lacjum, prowincji Frosinone nad rzeką Liri, na świat przychodzi Vittorio De Sica. Jeden z najważniejszych, włoskich ojców kina.

Jest godzina 11.00. Dokładnie 7 lipca. Upalnie. Słońce jest jednym wielkim słonecznikiem. Pod jego żółtymi promieniami tuż przed południem na świat przychodzi Vittorio Domenico Stanislao Gaetano De Sica. Przychodzi na świat w rodzinie Pana De Siki, pracownika lokalnego biura Bank of Italy, pochodzącego z Cagliari na Sardynii. To właśnie ojcu reżyser poświęca jeden ze swoich ważniejszych filmów „Umberto D.” (1952), nostalgiczną opowieść o starym człowieku i jego psie, wyrzutkach, którzy próbują przeżyć z rządowej emerytury w Rzymie lat pięćdziesiątych. Matka, Teresa Manfredi, była po prostu neapolitańską gospodynią domową, która całe życie poświęciła na budowanie domowego ciepła. Tuż po narodzinach w skromnej rodzinie, którą z czasem określał jako „arystokratyczną nędzą”, trafia do parafii S. Giovanni Battista, gdzie na dłoniach rodziców chrzestnych (Sorani Alfonso i Cristina Giannuzzi) zostaje ochrzczony, przyjmując Sorano jako piąte imię, w hołdzie średniowiecznemu miastu Sora.

W pierwszych dwóch dekadach serce dojrzewającego Vittorio podróżuje. To nieustanna droga przez życie wraz z szukającą miejsca rodziną. Najpierw przeprowadzka do Neapolu, potem Florencji, następnie Rzym. W tym czasie za namową ojca przyszły król ekranu kończy kurs księgowego. Jednak perspektywa życia spędzonego na liczeniu wydaje mu się szalenie nudna, dlatego równolegle rozwija swoje artystyczne pasje. Tak jest z pisaniem, kiedy to jako nastoletni chłopiec publikuje swoje teksty w lokalnych gazetach. Oczywiście jest to ponownie wynik zapatrzenia w ojca, głowę rodziny, który w latach 1909-1915 współpracował pod pseudonimem Caside przy lokalnym miesięczniku „La voce del Liri”. To dotykanie się ze światem pod osłoną ojca rzuca go w kierunku pierwszej samodzielnej decyzji, dołączeniu do grupy aktorów-amatorów występujących dla żołnierzy i rannych podczas I Wojny Światowej.

Vittorio De Sica, fot. Gianfranco Tagliapietra

Jeszcze podczas kursu na księgowego De Sica zaczął interesować się środowiskiem teatralnym, które przyjęło go jak swojego. Dzięki wstawiennictwu przyjaciela rodziny, reżysera filmowego Edoardo Bencivengiego, szybko dostał niewielką rolę w niemym filmie „Procesie Clémenceau” (1917) Alfredo De Antoniego. Miał zaledwie kilkanaście lat i już partnerował samej Francesce Bertini, jednej z największych gwiazd kina niemego i Gustavovi Sereniemu, ekranowemu amantowi, który w całej swojej karierze zagrał w ponad stu filmach. I od tego momentu rozbłyska jego wielki talent, bowiem jak mówił sam De Sica: „W filmie nie wystarczy grać, trzeba jeszcze mieć talent.” Ten talent i kariera zaczynają się rozpędzać po Wielkiej Wojnie. Młody chłopak szybko zyskuje popularność, także w swoim rodzinnym mieście, do którego powraca po niemal dekadzie. Jest rok 1922, a świeżo upieczony debiutant przyjmuje zaproszenie na koncert podczas którego wyrecytuje „Pieśń” Francesco Piave przy akompaniamencie ojca.

Lata 20. to dla przyszłego współtwórcy neorealizmu podróże po teatrze, także na drugi koniec świata. Dzięki znajomości z aktorem Gino Sabbatinim i poleceniom scenografa Antonia Valentego dołącza do prestiżowego zespołu teatralnego Tatjany Pavlovej, by zagrać rolę kelnera w „Śnie o miłości” Kossorotowa. Następnie udaje się z grupą Pavlovej na tournée po Ameryce Południowej, gdzie tworzy pierwszą ważną rolę, Gastona w „Damie Kameliowej” na podstawie powieści Aleksandra Dumasa. Klimat iberoamerykański doskonale mu służy. Zawiera dużo znajomości. Nieco na przekór ówczesnym trendom, kiedy całe życie związane ze sztuką tętniło w Europie, w Paryżu, on wybiera Amerykę, gdzie decyduje się na rolę w filmie Mario Almirantego „Uroda świata”, partnerując kolejnej wielkiej gwieździe kina niemego, samej Italii Almirante-Manzini, prywatnie żonie reżysera. Z Mariem Almirante zaczyna się długofalowa współpraca, która polegała także na pracy tłumacza chociażby na planie „Towarzystwa szaleńców” (1928).

Wraz z nową dekadą De Sika, zauważony przez Mario Mattoliego, współzałożyciela Spettacoli Za-Bum (pierwszego poważnego włoskiego eksperymentu teatralnego łączącego komedię z teatrem dramatycznym), otrzymuje angaż do pierwszej głównej roli w teatrze. Po kolejnych kilku latach sukcesów sięga dalej i w 1933 roku zakłada z żoną, włoską aktorką Giudittą Rissone, zespół teatralny, który w dobie rozwijającego się faszyzmu we Włoszech proponuje głównie lekkie komedie, chociaż niekiedy twórcy sięgali po teksty z wyższej półki, w tym sztuki Pierre’a Beaumarchais.

Do wybuchu II Wojny Światowej Vittorio De Sica zapisał się na kartach włoskiej kultury jako aktor. Przystojny amant, na widok którego kobiety mdlały. Do samej wojny na swoim koncie ma już ponad trzydzieści ról filmowych. Przeważnie są to mało znaczące wtedy i dziś produkcje, ale tu warto wymienić chociażby filmy „Mężczyźni, co za łajdacy!” (1932) i “Wielkie domy towarowe” (1939). Filmy te i kilka innych De Sika nakręcił z Mario Camerinim, najbardziej znanym reżyserem komedii we Włoszech w latach trzydziestych. Był to zresztą jego bliski przyjaciel, który rozsławił jego nazwisko na cały kraj. Ale sukces i sława niesione przez film i teatr miały poważnego konkurenta – pasję do hazardu. Z jej powodu często tracił duże sumy pieniędzy. Decydował się więc na projekty, które choć były sprzeczne z jego poglądami, czy zawartymi w scenariuszu treściami, przyjmował, żeby przetrwać i zapewnić rodzinie byt. Swojego zamiłowania do hazardu nigdy nie ukrywał; czasem odbijało się to w jego postaciach, zarówno we własnych filmach jak „Złoto Neapolu” (1954), jak i reżyserowanych przez innych. Uwikłanie bohaterów De Siki w hazard jest istotne dla fabuły między innymi w filmie „Generał Della Rovere” (1959), wyreżyserowanym przez Roberto Rosselliniego czy „To zdarzyło się w Monte Carlo” (1956) Samuela A. Taylora, w którym w sceneriach monakijskich kasyn partnerował Marlenie Dietrich.

Vittorio De Sica, zawadiacko uśmiechając się na ekranie, wypracował sobie przydomek „włoskiego Cary’ego Granta”, dzisiaj powiedzielibyśmy George’a Clooneya. Z czasem przestało mu to wystarczać, więc jak to miał w zwyczaju sięgał po więcej, w tym wypadku po reżyserię. Zadebiutował za kamerą w istotnym 1939 roku pod egidą potężnego wówczas producenta, Giuseppe Amato i były to „Szkarłatne róże”, w których sam się obsadził w roli głównej. Zajmował się też wieloma innymi rzeczami, dużo pisał, tworzył swoje opowiadania i komiksy. We wczesnych latach pięćdziesiątych odniósł znaczny publiczny sukces jako tłumacz przy komediach „Trudnych czasach” (1952, A. Blasetti) oraz „Chlebie, miłości i fantazji” (1953, L. Comencini), w obu wystąpił u boku, będącej u szczytu popularności Giny Lollobrigidy.

Vittorio De Sica i Rosanna Schiaffino, lata 60. XX w., Festiwal filmowy w Wenecji

Jako reżyser we Włoszech, który tak doskonale czuł aktora i zadanie, które powierza mu się na planie. De Sica słynął z tego, że pomagał swoim aktorom jak tylko potrafił. Szczególnie wspomagał tych, którzy wcześniej nie mieli nic wspólnego z kinem. Podobnie jak wielu innych włoskich twórców tamtego okresu lubił wypełniać film naturszczykami, wtedy jego aktorskie doświadczenie okazywały się bardzo zbawienne. Czasem jednak wskazówki bywały, delikatnie mówiąc, niezręczne, gdy drobiazgowo instruował największe nazwiska, które zapraszał na plan. Tak było podczas kręcenia „Małżeństwa po włosku” (1964), kiedy to w intymnej scenie Sophii Loren i Marcello Mastroianniego dołączył do nich, kładąc się do łóżka i pokazał jak mają się całować. Postaci w swoich filmach obsadzał zgodnie z autentycznością twarzy, najpierw szukając ich na ulicy. Lamberto Maggiorani, wychudzony bohater „Złodziei Rowerów” (1948), był pracownikiem fabryki; Carlo Battisti, który grał tytułowego Umberto D, był emerytowanym profesorem uniwersytetu. Czasem, podobnie jak w życiu, kiedy miał ochotę na mało wymagającą komedię, tak i w filmie sięgał po gwiazdy z pierwszych stron gazet jak Cary Grant czy Spencer Tracy.

Filmy De Siki – reżysera to niezwykle ważny rozdział w historii kina. Nie ma europejskiej i światowej kinematografii bez takich tytułów jak „Dzieci Ulicy” (1946), „Złodzieje rowerów” czy „Umberto D.”. To jego wielka chluba, która wyniosła go do pierwszoligowych twórców włoskiego neorealizmu. Wszystkie trzy nie tylko są zderzeniem się z powojenną rzeczywistością, lecz także portretem człowieka mierzącego się z tragedią.

W filmach Vittorio De Siki ludzie nie są nagradzani, a życie nie ma słodkiego smaku jak w majestatycznych, pełnych fantazji i hedonizmu realizacjach Federico Felliniego. Vittorio De Sica nie daje nadziei bohaterom, których tworzy. Bohaterowie jego najważniejszych filmów nieustannie są w biegu, szukają wsparcia, pomocy, wypełnienia pustki i samotności. Tak jest też ze wspomnianym, tytułowym Umberto D., który wypluty przez nowe, przez teraźniejszość tuła się bezradnie, chory, przygnębiony, czekając na swój koniec. Czekają na cud. Cud, który po latach wydarzył się w Mediolanie.

„Cud w Mediolanie” (1951) to pewien wybryk w filmografii reżysera, który zwykle albo przygnębiał powojennym pejzażem, albo proponował lekkie komedie. A tu proszę puszczają wodzę fantazji i oto De Sica spotyka gdzieś we śnie Federico Felliniego, od którego pożycza wyobraźnię. Proponuje nam więc bajkę, o nadziei, która wyciąga biedę, proletariat i wciąga w świat konsumpcjonizmu. Sica przewiduje tutaj przyszłość pokazując to zagubione stado, które gdy zasmakuje, pragnie więcej. Tak jak w scenie z plamą słońca, pod którą gromadzą się ludzie, jest ich coraz więcej i nagle jeden zaczyna wypychać drugiego, każdy walczy o namiastkę tego luksusu. I choć wówczas krytycy zarzucali reżyserowi zdradę neorealizmu, a komuniści zdradę komunizmu, nikt tak jak on, właśnie pod płaszczykiem bajki, trafniej nie sportretował nędzy i wyjałowienia ziemi straconej, niegdyś obiecanej.

Po tym jak De Sica otrząsnął się z wojny na ekranie, kiedy zaśmiał się wszystkim w twarz, bo zapragnął radości, kiedy pozwolił sobie na to, czego zabraniał swoim bohaterom wspomnianym na początku, wówczas pojawiła się nostalgia. Nostalgia za rajem utraconym. Powraca więc do czasów faszyzmu, by dzięki przepracowanemu doświadczeniu opowiedzieć o rzeczywistości z innej perspektywy. To opowieść dojrzałego mężczyzny, który dzieli się z widzem swoim rozgoryczeniem. Przed nim bowiem wyrastają Włochy przełomu lat 50. i 60., do których wkrada się ten burzliwy wiek XX. Zamiast pamięci powstają wieżowce. Zamiast łez i śmiechu pojawia się pustka. Oto “Ogród rodziny Finzi-Continich” (1970), jeden z ostatnich ważniejszych tytułów reżysera, obraz oparty na melancholijnej powieści Giorgio Bassaniego. To studium nieporozumień, pełne frustracji i niekompletności, w której pulsuje pustka Europy wczesnych lat 70. Film, który jest syntezą utraty szczęśliwego życia, upamiętnieniem tego, co odeszło i nie powróci, jak świat, którego na ulicach Rzymu szukał wcześniej Umberto D.

San Marino: od patrona do państwa

0

Republika San Marino jest małą szkatułką pełną skarbów do odkrycia. To interesujący kierunek turystyczny, który zawiera historię jednego z najmniejszych państw europejskich, możliwość przeżycia przygody na jednym ze szlaków przyrodniczych i religijnych, okazję do degustacji przepysznych potraw, aby później móc oddać się szaleństwu zakupów, wykorzystując bogatą ofertę produktów w konkurencyjnych cenach.

San Marino to jedyny kraj, który zawdzięcza swoje powstanie świętemu, od początków istnienia jest wzorowym przykładem spójności między wspólnotą cywilną i religijną. Terytorium Republiki pełne jest podobizn świętego, które przedstawiają go na trzech różnych etapach życia i w trzech różnych funkcjach, które społeczność mu przypisuje. Republika opiera swoje istnienie na fundamentach wolności (libertas), którą Święty Maryn zostawił w spadku utworzonej wokół niego społeczności poprzez zdanie: relinquo vos liberos ab utroque homine, pozostawiam was wolnych od jednej i drugiej władzy. San Marino, o zasięgu terytorialnym o powierzchni 61,19 km2, zamieszkałe przez około 34 tys., mieszkańców jest jednym z najmniej zaludnionych państw należących do Rady Europy i Organizacji Narodów Zjednoczonych. Stolica kraju to San Marino, mieszkańcy to sanmaryńczycy, a językiem urzędowym jest włoski. Od 2008 roku historyczne centrum miasta i Monte Titano zostały wpisane przez UNESCO na listę światowego dziedzictwa jako „świadectwo kontynuacji wolnej republiki począwszy od XIII wieku”.

Historia

Zgodnie z dawną legendą, Maryn przybył do Rimini z wyspy Rab w Dalmacji w 257 roku, razem z przyjacielem Leonem, żeby pracować przy obróbce kamienia w porcie. To tam głosił Ewangelię wśród swoich towarzyszy, dla których wykopał studnię, do tej pory widoczną w Kościele Świętych Marcina i Bartłomieja. Kierowana przez diabła kobieta dotarła z Dalmacji i głosiła, że jest żoną Maryna, i że ten ją porzucił.

Dowiedziawszy się o tym, Maryn oddalił się i ukrył w grocie na zboczach Monte Titano, w miejscu zwanym Baldaserrona. Tam wiódł życie pustelnicze. Zobaczyli go pasterze i opowiedzieli o nim w mieście, w ten sposób kobieta go odnalazła. Maryn schował się wewnątrz groty. Kobieta po sześciu dniach się poddała i wróciła do Rimini, gdzie po przyznaniu się do kłamstwa, umarła. Wówczas Maryn, pragnący życia w samotności i modlitwie, udał się na szczyt góry, gdzie stworzył małą wspólnotę religijną. Verissimo, syn zamożnej mieszkanki Rimini, właścicielki ziemskiej i Monte Titano, poszedł do Maryna, aby go szantażować, został ukarany mutyzmem i paraliżem. Kiedy przyprowadzono go do domu, jego matka Felicissima, zrozumiała co się wydarzyło i natychmiast pobiegła do świętego z prośbą o pomoc, obiecując mu cokolwiek tylko sobie życzy. Maryn poprosił jedynie o to, aby się nawrócili i o kawałek ziemi na pochówek. Następnie uzdrowił Verissimo i ochrzcił całą jego rodzinę. Felicissima ofiarowała mu wówczas całą górę. Maryn porzucił swoją celę na Monte Titano, kiedy Gaudenty, biskup Rimini, usłyszał o jego sławie i wezwał go do siebie razem z Leonem. Leon, wyświęcony na kapłana, udał się do miejscowości, która później została nazwana jego imieniem i podobnie uczynił Maryn, który skromnie poprosił o święcenia na diakona. Po śmierci, w 301 roku, zostawił podarowaną mu ziemię wspólnocie, która zebrała się wokół niego.

Bazylika Świętego Maryna

Wybudowana na początku XIX wieku w stylu neoklasycznym, na fundamencie wznoszącego się tu wcześniej kościoła romańskiego. We wnętrzu znajdują się trzy nawy i siedem ołtarzy; po lewej stronie ołtarza głównego stoi ława Regencji, za ołtarzem widać rzeźbę św. Maryna wykutą przez Adamo Tadoliniego w roku 1830, natomiast w sam ołtarz wbudowana jest mała urna z relikwiami św. Maryna. Po prawej stronie bazyliki znajduje się mały kościół św. Piotra, w którym zachowały się dwa legowiska wykute w skale, które zgodnie z tradycją były łóżkami św. Maryna i św. Leona.

San Marino – Muzeum Narodowe – Pałac Pergami-Belluzzi

W salach Muzeum Narodowego znajdują się cenne płótna, które od XV do XIX wieku w ikoniczny sposób dokumentują najważniejsze momenty z życia Świętego Maryna i jego dzieło ochrony Republiki.

San Marino nie do przegapienia!

Informacje i rezerwacje: visitsanmarino.com

Wspinaczki: wzdłuż skalnych ścian Monte Titano rośnie adrenalina

Przeżyj emocje towarzyszące zdobywaniu skalnych urwisk Monte Titano, pokonując specjalnie przygotowane odcinki, żeby odkryć górę z niecodziennej perspektywy i spróbować swoich sił w różnych technikach wspinaczki, w całkowitym spokoju i poczuciu bezpieczeństwa, pod okiem towarzyszących ci ekspertów z klubu Club San Marino. Czas trwania: 3 godziny. Poziom trudności: łatwy, osiągalny dla każdego. Wyposażenie: wygodne ubrania i tenisówki. Wyposażenie techniczne zostanie zapewnione przez Club Alpino San Marino.

Trekking i wędrówki: natura do odkrycia krok po kroku

Spacer po zboczach Monte Titano (soft trekking z przewodnikiem). Podróż między naturą a historią, z widokami zapierającymi dech w piersiach, przez szlak, który łączy dwa średniowieczne stare miasta San Marino i Borgo Maggiore. Spacer w sercu najstarszej republiki świata, wzdłuż szlaku, który zaoferuje ci wszystkie osobliwości geologiczne i przyrodnicze, które przyczyniły się do powstania środowiska jedynego w swoim rodzaju. Czas trwania: około 2 godziny. Poziom trudności: średni. Długość trasy: około 4 km. Różnica wysokości: około 220 m.

E-bike: fascynujące szlaki dla wszystkich typów jazdy na rowerze

Jazda po dawnej linii kolejowej, trasa prowadząca do odkrycia Republiki San Marino dzięki ekspertowi towarzyszącemu e-bike, poprzez szlak wiodący przez historyczną linię kolejową łączącą Rimini z San Marino. Trasa oferuje wiele ciekawych miejsc z punktu widzenia przyrodniczego i historycznego, pozwalając zachwycić się ziemią sanmaryńską w jej różnych odcieniach. Istnieje również możliwość wzbogacenia tego doświadczenia o degustację lokalnych produktów. Czas trwania: 3 godziny, w tym briefing i procedury administracyjne. Poziom trudności: średni. Długość trasy: około 27 km. Różnica wysokości: około 1,150 m.

Moto Tour

Vintage Riding Experience Mattino, przejazd oryginalnymi motorami z lat 70. Odkryj piękno terytorium Republiki San Marino z jego dziewięcioma zamkami i malowniczymi widokami, a to wszystko za kierownicą motoru z lat 70. Będzie towarzyszył ci profesjonalny przewodnik, odkrywając przed tobą sekrety obsługi tej maszyny, abyś w bezpieczny sposób mógł przeżyć niezapomniane chwile. Po powrocie możliwa będzie degustacja lokalnych produktów. Wynajem motoru + przejazd z przewodnikiem: 110,00 €. Pasażer zwolniony z opłaty, do wskazania w momencie rezerwacji. Czas wyjazdu: godzina 9:30 w piątek i w niedzielę od 1 czerwca do 30 września. Czas trwania: około 2,5 godziny. Poziom trudności: średni. Typ drogi: asfaltowa. Długość trasy: około 70 km. Wiek minimalny: 25 lat z prawem jazdy.

Strzelanie z łuku: aktywne wakacje, które zawsze trafiają do celu

Easy Wild: instruktor będzie towarzyszył uczestnikom, pieszo lub samochodem, do parku Le Stradelle, gdzie odnajdą tor łuczniczy z kilkoma celami różnego rodzaju i wszystkim, co niezbędne do dwugodzinnego strzelania z łuku długiego. Instruktor przedstawi podstawowe pojęcia, aby rozpocząć strzelanie w sposób bezpieczny; zostaną wręczone materiały dydaktyczne i mała pamiątka z danego dnia. Czas trwania: około 2 godziny. Poziom trudności: łatwy, osiągalny dla każdego.

Wycieczka po starym mieście: spędź czas wolny w samym sercu ziemi wolności

Przewodnik turystyczny zabierze uczestników w charakterystyczne dla starego miasta miejsca, gdzie można odkryć nieznane widoki i miejsca, w których legendy i historia przeplatają się z autentycznymi wydarzeniami i tradycją, otoczonych krajobrazem zapierającym dech w piersiach. To idealna okazja, aby poznać historię środowiska, które przez wieki pozostało nietknięte, co zaowocowało wpisaniem go na Listę światowego dziedzictwa UNESCO. Czas trwania: 1 godzina.

Wędrówka Titano

Tysiącletnia historia do odkrywania krok po kroku. Nowy szlak, który pozwala poznawać i podziwiać wnętrze sanmaryńskiego lądu. Słowo „wędrówka” w rzeczywistości nie odwołuje się tylko do aktywności fizycznej, ale przede wszystkim do wtajemniczenia się i przestudiowania tysiącletniej historii i kultury San Marino. Trasa o długości 43 km stworzona do odkrywania mniej znanych zakątków Republiki, z widokami wyjątkowymi i pełnymi uroku, wśród których króluje Monte Titano, prawdziwa ikona tej krainy, wyróżniona przez UNESCO jako część Światowego Dziedzictwa.

Stare miasto

Pierwsza Wieża – Guaita: pierwsza forteca sanmaryńska (XI w.); już od Statutów z 1600 r. funkcjonowała tam instytucja strażnika, który miał nadzorować cały teren sąsiadujący i w wypadku zagrożenia podnieść alarm dzwoniąc znajdującym się na wieży dzwonem. Do końca lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku twierdza służyła za więzienie. Na pierwszym dziedzińcu wewnętrznym mieści się kościół poświęcony świętej Barbarze, patronce artylerzystów. Armaty znajdujące się na dziedzińcu są darem królów Włoch: Wiktora Emanuela II i Wiktora Emanuela III.

Palazzo Pubblico: odbudowany w stylu neogotyckim w 1894 roku na podstawie projektu architekta Francesca Azzurriego, na fundamentach najstarszej „Magna Domus Communis”. Na wieży zegarowej znajduje się tryptyk z wizerunkami św. Maryna, św. Agaty i św. Leona. Palazzo Pubblico to miejsce, w którym odbywają się uroczystości państwowe; jest to również siedziba głównych organów instytucjonalnych i administracyjnych. W centrum Placu Wolności można podziwiać Statuę Wolności (1876), dar hrabiny Otylii Heyroth Wagener.

Bazylika świętego Maryna: wybudowana na początku XIX wieku w stylu neoklasycznym, na fundamencie wznoszącego się tu wcześniej kościoła romańskiego. We wnętrzu znajdują się trzy nawy i siedem ołtarzy; po lewej stronie ołtarza głównego stoi ława Regencji, za ołtarzem widać rzeźbę św. Maryna wykutą przez Adamo Tadoliniego w roku 1830, natomiast w sam ołtarz wbudowana jest mała urna z relikwiami św. Maryna. Po prawej stronie bazyliki znajduje się mały kościół św. Piotra, w którym zachowały się dwa legowiska wykute w skale, które zgodnie z tradycją były łóżkami św. Maryna i św. Leona.

Zmiana warty: warta twierdzy pełni służbę honorową w Palazzo Pubblico, gdzie zmienia się we wszystkie dni okresu letniego (od połowy lipca), o każdej rodzinie co 30 minut.

Brama św. Franciszka: skonstruowana w 1361 roku jako zwykłe miejsce stacjonowania warty, brama ta jest oficjalnym wejściem na stare miasto w San Marino. Pod sklepieniem znajdują się dwa nagrobki, na których odtworzone są postanowienia statutowe dotyczące obrony kraju. Ostatni epigraf z brązu upamiętnia wpisanie San Marino na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Kolejka linowa: otwarta w roku 1959 i odnowiona w latach 90., kolejka linowa jest jednym z najczęściej używanych przez turystów i mieszkańców środków transportu, które pozwalają dotrzeć do serca stolicy, jako że łączy starówki Borgo Maggiore i San Marino. Można podziwiać niesamowite krajobrazy przy zmianie wysokości bliskiej 200 m w ciągu zaledwie 2 minut.

Muzeum Narodowe: jego siedziba znajduje się w zabytkowym pałacu Pergami-Belluzzi, są w nim przechowywane znaleziska archeologiczne i muzyczne związane z legendą o świętym założycielu, z historią Republiki i jej instytucjami. Nie można pominąć także monetyzacji i numizmatyki sanmaryńskiej lat 1864-1937.

Galeria Sztuki Nowoczesnej i Współczesnej: muzeum może poszczycić się wyborem prac, wszystkich pochodzących z Kolekcji Sztuki Współczesnej San Marino, autorstwa jednych z najbardziej znanych artystów w dziewiętnastowiecznych Włoszech oraz ważnych postaci sceny artystycznej San Marino.

Titanus Museum: pełne emocji filmy video i zdjęcia dobrej jakości dopełnione dobrze dobraną opowieścią, składają się na multimedialne doświadczenie, które pozwala publiczności na immersję poznawczą w najważniejsze wydarzenia w historii San Marino. Sugestie podsuwane oglądającym przez materiały multimedialne prowadzą ich przez przedział czasowy od prehistorii do dwudziestego pierwszego wieku, pozwalając im odkrywać momenty w historii, które przyczyniły się do narodzin i rozwoju społeczeństwa sanmaryńskiego, pozwalając mu pozostać wolnym przez wiele stuleci. Trasa zwiedzania mieści się na powierzchni 500 m2 podzielonej na obszary tematyczne.

Muzeum znaczków i monet: muzeum podzielone jest na dwie części: część filatelistyczną, w której zebrane są znaczki pocztowe i materiały historyczne używane przez materiały historyczne używane przez pocztę sanmaryńską począwszy od 1877 roku; część numizmatyczna, w której wystawione są unikatowe pierwsze monety sanmaryńskie z XIX i XX wieku, państwowe medale okolicznościowe, liry wyemitowane między rokiem 1972 a 2001 i euro.

Trakt Czarownic: od Pierwszej Wieży – Guaity, kierując się w stronę Drugiej Wieży – Cesty, przekracza się urokliwy Trakt Czarownic, który oferuje niezwykle piękne i romantyczne, malownicze widoki nad wybrzeżem Adriatyku.

Jaskinia Kuszników: otwarta i użytkowana w ciągu ostatnich 20 lat XIX wieku jako miejsce wydobycia kamienia potrzebnego do odbudowania pobliskiego Palazzo Pubblico, dzisiaj jaskinia jest wykorzystywana do przeróżnych celów, będąc: miejscem treningów kuszników należących do Federacji Kuszników Sanmaryńskich (FBS), „polem walki” w narodowych i międzynarodowych turniejach strzelania z kuszy, miejscem odbywania się różnorakich wydarzeń, takich jak koncerty, happeningi, wystawy plenerowe i letnie imprezy.

Informacje i rezerwacje: visitsanmarino.com

Enogastronomia

Casa Fabrica, Muzeum Kultury Wiejskiej i siedziba Konsorcjum Ziemi Sanmaryńskiej: przedmioty z przeszłości, zebrane dzięki pieczołowicie wykonywanej rekonstrukcji historycznej, otrzymują drugie życie w ramach ekspozycji zorganizowanej w Casa Fabrica, znakomity przykład całkowicie odrestaurowanej wiejskiej kwatery, która stoi na nieruchomości rolnej o pradawnym pochodzeniu. Muzeum Kultury Wiejskiej jest w pełni otwarte i, również dzięki ekspozycji, której można dotykać, jest przystępne dla turystów z niepełnosprawnościami. Casa Fabrica jest także siedzibą Konsorcjum Ziemi Sanmaryńskiej, pomysłodawcy projektu waloryzacji i promocji tradycyjnej,  okalnej produkcji, w tym: mięsa, miodu, mleka, wina, oliwy i zbóż. Atrakcje (po wcześniejszej rezerwacji): wizyta w muzeum, degustacja prowadzona, lekcje gotowania, terradisanmarino.com; 0549 902617; info@terradisanmarino.com

Winnica San Marino: powstałe w roku 1979 Konsorcjum Win Tradycyjnych zrzesza 100 członków uprawiających 120 hektarów ziemi u stóp Monte Titano, na wysokości sięgającej od 50 do 400 metrów n. p. m. Oznaczenie pochodzenia Marchio di Stato ad Identificazione di Origine „San Marino”, chroni i gwarantuje pewność pochodzenia winogron i wysoką jakość produkowanego wina. Wine Shop oferuje również szeroki wybór produktów z oznaczeniem Terra di San Marino. Atrakcje: wizyta w winnicy i degustacja prowadzona (consorziovini.sm; 0549 905124; info@consorziovini.sm).

La Serenissima, stara fabryka ręcznie robionych ciast: funkcjonująca w San Marino od 1942 roku, od tego czasu wciąż produkuje ciasto Tre Monti, które stało się jednym z symboli kulinarnych Republiki, Torta di San Marino – uczta dla smakoszy – i inne specjały domowej roboty. laserenissima.sm, 0549 878102, info@laserenissima.sm

Miód z Montegiardino: gospodarstwo rolne prowadzone przez rodzinę Guiduccich, usytuowane w szczegónie pięknych okolicznościach przyrody, w zamku w Montegiardino, z którego podziwiać można niesamowite krajobrazy, z widokiem zarówno na Monte Titano, jak i na pobliskie wzgórza lub wybrzeże Adriatyku. Miód, produkowany przy zastosowaniu różnych technik, jest owocem pracy pełnej pasji i nietkniętej przyrody, w której pszczoły nie są narażone na kontakt ze szkodliwymi substancjami chemicznymi. Atrakcje: degustacja prowadzona. montegiardinomiele.com, info@montegiardinomiele.com

Restauracja Righi – jedna gwiazdka Michelin: szef Luigi Sartini, któremu w 2008 r. udało się zdobyć jedną gwiazdkę Michelin, kształcony pod kierunkiem Gina Angeliniego i Gualtiera Marchesiego, proponuje kuchnię, która w swoich potrawach łączy tradycję, lokalność, fantazję i wyrafinowanie, nie wspominając o najwyższej jakości produktach. Restauracja mieści się na pierwszym piętrze zabytkowego budynku przy Placu Wolności, symbolicznego miejsca wielowiekowych instytucji sanmaryńskich. Na parterze karczma La Taverna oferuje wyśmienite dania serwowane w prosty i szybki sposób. Restauracja będzie ponownie otwarta we wrześniu, natomiast karczma kontynuuje działalność w czasie wakacji. ristoranterighi.com, 0549 991196; info@ristoranterighi.com

Shopping

Stare Miasto: ponad 300 sklepów z szeroką ofertą, która zawiera typowe wyroby rzemiosła artystycznego i tradycyjne wytwory ceramiczne.

San Marino Outlet Experience: outlet nowej generacji, dopiero co otwarty, dysponuje ponad 70 punktami sprzedaży z produktami luksusowych marek, aby zaspokoić nawet najbardziej wygórowane wymagania. Wśród oferowanych usług znajdują się: prestiżowe strefy VIP Lounge dla tych, którzy chcą robić zakupy w dyskretnej i komfortowej atmosferze, przechowalnia bagażu i doradztwo ekspertów personal shopper. Zadaszona strefa parkowania z 1400 bezpłatnych miejsc.

Sklep Muzeum znaczków i monet: plac Piazza Garibaldi, Stare Miasto Sklep

Konsorcjum Ziemi Sanmaryńskiej: ulica via Eugippo 16, Stare Miasto.

Informacje i rezerwacje: visitsanmarino.com

tłumaczenie pl: Adrianna Bartosik, Agata Pachucy

Dante i wino w „Boskiej Komedii”

0

25 marca świętowaliśmy Dantedì, dzień wielkiego poety (zmarłego 700 lat temu 14 września 1321 r.), który według badaczy w ten dzień, podczas Wielkanocy tysiąc trzysetnego roku, rozpoczął podróż po zaświatach w „Boskiej Komedii”.

W średniowieczu pito mało wody, bo mogło to być niebezpieczne, co pozwala przypuszczać, że Dante nie był abstynentem. Z dokumentów archiwalnych wiadomo, że Dante był właścicielem dwóch gospodarstw z winnicami, gajami oliwnymi i drzewami. Nie wiemy, czy wielki poeta sam zajmował się swoimi gospodarstwami, ale w dwóch miejscach swojego poematu (a dokładniej w „Piekle”) możemy znaleźć dowody, że posiadał pewną wiedzę dotyczącą praktyk enologicznych. Pierwszy cytat pochodzi z pieśni XV umiejscowionej w drugim i trzecim kręgu, miejscach przeznaczonych do oczyszczenia z winy i grzechu gniewu, gdzie pokutują kolejno dusze zazdrosnych i porywczych. Dante dotarł do trzeciego kręgu, gdzie zatracił się w ekstatycznej wizji. Kiedy wrócił do siebie zrozumiał, że miał zwidy. Wergiliusz widzi go spacerującego powoli, jakby dopiero co budził się z głębokiego snu. Pyta go, co się stało, ponieważ przez dużą część drogi Dante szedł koślawo i z przymkniętymi oczami jak ktoś, kogo pokonało wino lub senność.

Mój wódz, co na mnie mógł patrzeć w tej chwili
Jak na człowieka, co ze snu się zrywa:
„Czego się słaniasz?” mówił mi, „co tobie?
Zamknąwszy oczy, tyś uszedł z pół mili,
Chwiejąc się na wzór nocnego błąkacza,
Co się od wina lub od snu zatacza”

Czyściec – pieśń XV (tłum. Julian Korsak)

Drugi cytat znajduje się w pieśni XXV, gdzie opisana jest pokuta rozpustników. Dante, Wergiliusz i Stacjusz szybkim krokiem, jeden po drugim, wchodzą po drabinie prowadzącej do siódmej sfery. Dante pyta jak to możliwe, że dusze łakomych, chociaż niematerialne, chudną z powodu głodu. Wergiliusz zachęca Stacjusza do wyjaśnienia wątpliwości. Ten twierdzi, że w ciele ojca płynie idealna krew, która nie odżywia żył i która otrzymuje w sercu moc informacyjną, dającą kształt wszystkim częściom ciała. Po oczyszczeniu staje się nasieniem i schodzi do męskich genitaliów, po czym łączy się z kobiecą krwią w macicy. Stacjusz wyjaśnia, że jak tylko płód rozwija mózg, Bóg tcha w jego ciało nowego ducha, duszę racjonalną, która wchłania moc informacyjną i stwarza unikalną duszę. Żeby Dante lepiej pojął sprawę, Stacjusz używa również przykładu wina, tworzonego z soków winogron i promieni słonecznych, elementu niematerialnego.

I mniej się dziwił, zważ upał słoneczny,
Który złączony z sokami, co płyną
Z winnej jagody, przemienia się w wino

Czyściec – pieśń XXV (tłum. Julian Korsak)

Zatem, aby wyjaśnić jedną z najważniejszych tajemnic chrześcijaństwa, tj. jak Bóg zaszczepia w człowieku duszę rozumną tak, że ta stanowi o unikalności każdej jednostki, poeta używa za przykład dojrzewanie winogron, gdzie słońce (Bóg) tcha w winorośl życie (dusza wegetatywno-zmysłowa) tworząc wino (człowieka). Podczas celebracji Eucharystii chleb i wino reprezentują ducha, który staje się ciałem.

Helena Janeczek – życie między trzema kulturami

0

Helena Janeczek była gościem festiwalu „Literacki Sopot” poświęconego włoskiej kulturze, który odbył się w dniach 19-22 sierpnia (www.literackisoport.pl)
Pisarka opublikowała do tej pory sześć książek, dwie z nich zostały przetłumaczone na język polski: „Ins Freie: Gedichte” (1989), „Lezioni di tenebra” (1997), „Cibo” (2002), „Jaskółki z Monte Cassino” (2010), „Bloody Cow” (2012) oraz „Fotografka” (2017), za którą w 2018 roku otrzymała prestiżową nagrodę Premio Strega.

Roberto M. Polce: Urodziłaś się w Monachium, twoimi rodzicami byli Polacy pochodzenia żydowskiego. Dorastałaś słuchając języka niemieckiego i włoskiego, ale nigdy nie nauczyłaś się mówić po polsku. Jak to możliwe? Mówiłaś, że rodzice rozmawiali po polsku tylko miedzy sobą, nigdy w twojej obecności…

Helena Janeczek: Nigdy nie mówili do mnie w tym języku, używali go, kiedy nie chcieli, aby rozumieli ich Niemcy. Był to język sekretny, a to sprawiało, że stawał się w moich oczach jeszcze bardzie interesujący i dlatego, bardzo uważnie, przyswajam go w sposób bierny. Moja mama była polonofilką, słuchała i śpiewała wszystko, co było po polsku, od Chopina po przyśpiewki biesiadne i kołysanki, które nuciła mi jak byłam dzieckiem. Dlatego, mimo że nie mówię po polsku, w mojej pamięci zostały liczne słowa czy zdania z języka codziennego, które czasem im się „wymykały”, zarówno matce jak i ojcu. Na przykład „chodź do domu bo jest zimno”.

RMP: Jak to się stało, że rodzice znaleźli się w Niemczech? Dlaczego i kiedy wyjechali z Polski?

HJ: Moi rodzice zaręczyli się podczas drugiej wojny światowej. Po wojnie trafili do Sosnowca na Śląsku, razem z dwoma siostrzeńcami, jedynymi członkami rodziny, którzy przeżyli Holokaust. Jeden z nich przetrwał, ponieważ ukrywała go wiejska rodzina. Jednak po pogromie kieleckim* zdecydowali, że lepiej uciekać z Polski i udać się na Zachód, gdzie trafili do obozu dla przesiedleńców w Bawarii. I tak zaczęli organizować sobie życie w Monachium, mieście najbliżej położonym od obozu. Dzięki ich staraniom siostrzeńcy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Sami również chcieli wyjechać, ale u ojca wykryto gruźlicę, która uniemożliwiała mu wyjazd. Musieli odłożyć podróż. ”Spotkamy się w Ameryce, jak ojciec wyzdrowieje” – myśleli, ale potem wszystko potoczyło się inaczej.

RMP: I w końcu zamieszkali na stałe w Niemczech…. Czy znali trochę język niemiecki?

HJ: Moja mama nigdy nie nauczyła się dobrze mówić po niemiecku, ponieważ pochodziła z zasymilowanej rodziny żydowskiej, uczyła się w szkole polskiej, zatem w domu nie używało się języka jidysz. Mój ojciec również uczęszczał do polskiej szkoły, ale pochodził z rodziny bardziej tradycyjnej, kupieckiej i w jego domu rozmawiano w jidysz, wiec on miał mniej trudności z językiem niemieckim. Poza tym podczas wojny, w Polsce pod okupacją nazistowską, wszyscy, z oczywistych powodów, musieli chociaż trochę nauczyć się niemieckiego.

RMP: Urodziłaś się w Monachium, jak długo mieszkałaś w Niemczech?

HJ: Skończyłam tam wszystkie szkoły aż do liceum. Jednak muszę dodać, że moi rodzice, z różnych powodów, zawodowo i prywatnie byli związani z Włochami jeszcze zanim się urodziłam. Spędzałam więc w Italii dużo czasu jako dziecko, na długo zanim zaczęłam mówić. I możliwe, że również dlatego moi rodzice zdecydowali, że nie muszę uczyć się polskiego, skoro dorastałam ucząc się dwóch języków. Włoskiego nauczyłam się już jako dziecko, podczas naszych długich pobytów, dłuższych niż te turystyczne. Moja dwujęzyczność choć nietypowa, była pewną formą dwujęzyczności. Po skończeniu szkoły średniej zdecydowałam się na studia w Mediolanie.

RMP: Dlaczego wybrałaś Italię? Nie podobało Ci się w Niemczech?

HJ: Dla mnie Niemcy były miejscem zbyt skomplikowanym. Ciążyła mi przeszłość Holokaustu, zarówno wtedy, kiedy się o niej nie mówiło, jak wówczas, gdy zaczęto mówić o niej otwarcie. Z czasem ta bolesna dla społeczeństwa niemieckiego Kwestia zmieniła się poprzez zbiorową dyskusję. Jednak informacje, które do mnie docierały, także poprzez rodziców, sprawiały, że od małego czułam się przytłoczona rolą dziecka rodziny, która przeżyła zagładę… Ciążyło mi to. Z drugiej strony, od małego miałam w Italii przyjaciół moich rodziców, którzy częściowo zastępowali mi rodzinę, bo z naszej faktycznej rodziny przeżyli tylko nieliczni, którzy mieszkali w Stanach Zjednoczonych i Izraelu. We Włoszech czułam się mile widziana i myśl, żeby zamieszkać tam na stałe kiełkowała w mojej głowie odkąd byłam nastolatką.

RMP: W jednym z wywiadów powiedziałaś, że włoski masz tylko paszport, numer identyfikacji podatkowej i syna….Czyli nie czujesz się Włoszką, chociaż wybrałaś Włochy i piszesz po włosku?

HJ: W tym momencie nie pamiętam, żebym tak powiedziała i w jakim to było kontekście, ale oczywiście jest to stwierdzenie paradoksalne, nie wydaje ci się? Często powtarzam też, co może lepiej wyjaśnia temat tożsamości, że nie znając mojego rodzimego języka, którym byłby polski, zdecydowałam się używać języka… mojego syna – zanim się jeszcze urodził. Mówiąc to mam na myśli, że zdecydowałam się pisać językiem uczuć, które sama wykreowałam i rodziny, którą sama stworzyłam – a to jest ważniejsze niż czuć się przynależnym do jakiegoś narodu. W rzeczywistości czuję się…

RMP: …Europejką?

HJ: …tak, mogę powiedzieć, że jestem Europejka, ale to dość abstrakcyjne określenie. Czuję przynależność do wszystkiego, co odziedziczyłam i co tworzy moją osobistą historię, być może ze względu na mój sposób myślenia czy zainteresowanie pozornie błahymi historiami. Jakiś czas temu miałam większą trudność w zaakceptowaniu niemieckiej części mojej osobowości, która przecież jest gdzieś wewnątrz mnie. To skomplikowany obszar mojego dziedzictwa, ale nadal jest kawałkiem mojego życia i mojej historii.

RMP: Czy swoją wielokulturowość i fakt, że masz w sobie ducha różnych ważnych narodów europejskich, traktujesz jako zaletę czy ciężar?

HJ: Nie, z mojego subiektywnego punktu widzenia to nie jest żadne obciążenie. Czasami oczywiście sprawa się komplikuje, kiedy zadają ci to słynne pytanie: ”Kim się czujesz najbardziej?” A ty mówisz: „Nie wiem i nie chcę odpowiadać na to pytanie”. Kiedy czytasz na Wikipedii, że jesteś niemiecką pisarką, która przyjęła włoskie obywatelstwo, mówisz: „Czy ja wiem?” Jednak z drugiej strony, nie każdemu koniecznie i natychmiast możesz i chcesz opowiadać wszystko dokładnie od początku. Nawet jeśli nie zajęło by ci to dużo czasu. To może jest jedyna niedogodność, ale zdaję sobie sprawę, że to mały problem w porównaniu do koloru skóry, który naznacza osoby, jako nie tu urodzone. Ja w sumie mam tylko dziwne nazwisko, które zdradza, że jestem urodzona w innym kraju (chociaż dzisiaj wielu z tych, którzy mają „dziwne nazwiska” urodziło się tutaj, w przeciwieństwie do mnie). Czasem to jest trochę trudne, zwłaszcza w relacjach społecznych, w żadnym razie nie wewnątrz mnie.

RMP: Ta mieszanka kultur uwrażliwiła Cię, jeśli chodzi o temat tożsamości. Temat polityczny i popularny szczególnie w ostatnich czasach.

HJ: Tak, oczywiście, ale każdy powinien poradzić sobie sam z problemem tożsamości. Zupełnie inną kwestią jest, kiedy na ten temat tworzy się dyskusje polityczne, wykluczające i dyskryminujące, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Rozmawiamy dzień po wywiadzie, w którym prezes CONI [Włoski Narodowy Komitet Olimpijski, przyp. red.] poprosił o „ius soli”** dla sportowców. To jest absolutnie nie do zaakceptowania, ponieważ nie można dawać podstawowego prawa, jakim jest obywatelstwo, tylko za zasługi sportowe. Jednak niezadowolenie, jakie wyraził wobec dzieci obcokrajowców, uprawiające sport we Włoszech, którym powinna być dana możliwość walki pod włoską, a nie obcą, flagą, pokazuje, że pomimo prostactwa prezes CONI, jednak ma pewne doświadczenie w tej dziedzinie. Z pewnością doskonale zna okropną machinę biurokratyczną, która utrudnia drogę do obywatelstwa. Natomiast ci, którzy mówią: ”wystarczy doczekać do pełnoletności, by mieć obywatelstwo”, kłamią i wiedzą, że kłamią – a jednak ludzie im wierzą. Ograniczenia i przeszkody prawne stawiane osobom, które chcą otrzymać włoskie obywatelstwo pokazują jasno, że kwestia wieku nie ma tu żadnego znaczenia. Myślę, że my wszyscy – obywatele i nie-obywatele – żyjący w Italii i płacący podatki, przyczyniamy się do kształcenia migranckiej młodzieży, a oni później będą musieli nieźle się namęczyć, żeby stać się obywatelami Włoch.

RMP: Porozmawiajmy o kobietach – o lejtmotywie, który przebiega przez całe twoje pisarstwo, chociaż  jak powiedziałaś, wielka pisarka powinna umieć  wcielić się nie tylko w osobowość kobiety.

HJ: Oddzieliłabym refleksję i zaangażowanie na rzecz kobiet od kreacji w dziełach literackich. Według mnie literatura powinna robić to, co zawsze robiła: obalać stereotypy. Nie to jest najważniejsze by mówić o kobietach, tworzyć bohaterki, które staną się modelami do naśladowania, czy wręcz przykładami heroicznych postaci kobiecych. Nie takie wartości chcę propagować jako pisarka, chcę walczyć ze stereotypami, to jedna z tych rzeczy, które powinny tworzyć dobra literaturę.

RMP: Twoje podejście pasuje w szczególności do ponownego odkrycia historii Gerdy Taro – i tu przechodzimy do powieści ”Fotografka”, która w 2018 r. wygrała Premio Strega, po raz pierwszy od 15 lat przyznana kobiecie. To historia kobiety, która dokonała wielkich rzeczy, a potem została zapomniana, znalazła się w cieniu męskiego bohatera, który odniósł sukces.

HJ: To prawda, ale rzeczą interesującą w historii Gerdy Taro jest to, że proces od wczesnej sławy do całkowitego zapomnienia, to wina tylko i wyłącznie społeczeństwa i faktu, że przez przypadek jej partner Roberto Capa, stał się sławny. Ten sam los spotkał także ich innego wielkiego przyjaciela i towarzysza, a następnie założyciela wraz z Capą firmy Magnum: Chima, to znaczy Davida Seymoura, urodzonego jako David Szymin. On również zniknął w cieniu Capy. Wydarzyło się to, mimo że Capa mawiał, że ich przyjaciel był lepszy od nich obojga. A jednak Capa stał się tym najsławniejszym. Ta sama historia spotkała Gerdę Taro. Z tego co dzisiaj wiemy, pracowała tylko rok i potem tak młodo umarła.

RMP: A propos tego, wydaje mi się, że deklarowałaś, jakoby Greta Taro pracowała także wcześniej i że jej liczne fotografie były przypisywane Robertowi Capie. 

HJ: Wielką pracę rekonstrukcji życia i dzieł Gerdy Taro, na której bazowałam, wykonała niemiecka badaczka Irme Schaber, która poświęciła temu dekady swojego życia. To ona wyciągnęła z archiwów te fotografie, które często, według reguł epoki, nie były publikowane z podpisem. Ponadto oni sami: Gerda i Robert, jako para, często nie przejmowali się, czy zdjęcie jest publikowane pod nazwiskiem Taro czy Capa. W Hiszpanii mieli zasadniczo dwa istotne cele: robić oskarżające, jak najbardziej widoczne fotoreportaże; i drugi – przynieść do domu wysokie honoraria. Najnowsze badania wykazały jednak, że Gerda od początku swojej historii pracowała jako fotografka, publikowała zdjęcia w różnych czasopismach pod swoim nazwiskiem. Kiedy pojechała do Hiszpanii również publikowała od początku niektóre fotografie pod swoim nazwiskiem, ale później inne były publikowane pod nazwiskiem partnera, jeszcze inne podpisywano jako Taro i Capa. Jednym słowem wielkie zamieszanie. Po wojnie często zdarzało się, że agencje przybijały pieczątkę Capa nad pieczątką Taro. To zdarzało się także z fotografiami Chima. Jest to prawo sławy, które przyćmiewa wszystko inne, co jest obok.

RMP: Jakie relacje były miedzy nimi? On był dla niej mistrzem, który uczył ją fotografować. A ona? Została może jego muzą, inspiracją?

HJ: W rzeczywistości, dopóki byli razem, między nimi schemat mistrz-muza nie funkcjonował, w przeciwieństwie do innych par artystycznych, także fotografów. To prawda, że Capa zaczynał fotografować dużo wcześniej, a potem w Paryżu pracował, chociaż z trudem, jako fotograf, podczas gdy Gerda utrzymywała się jeszcze z pracy maszynistki. On był od niej trzy lata młodszy, od początku nawiązali współpracę, zanim zostali parą, parą w której dominująca rolę odgrywała bardziej ona niż on. Według świadectw wydaje się, że nazywał ją „mój kierownik”, „mój szef”, ponieważ ona była dobra w organizacji. Miała większy zmysł praktyczny, lepsze wyczucie możliwości. I to ona dawała mu rady typu: „Teraz kup sobie elegancki garnitur i zaprezentuj się godnie, ponieważ świat jest tak zrobiony, że jeśli wyglądasz bardziej reprezentacyjnie to więcej osiągniesz.”

RMP: Czyli w ich związku panowało równouprawnienie?

HJ: Tak, to był związek oparty na równouprawnieniu, w którym jego kluczową rolą było nauczenie jej posługiwania się aparatem fotograficznym, ale nie tylko on jeden ją uczył. Tworzyli równy związek, ponieważ byli częścią pokolenia, które eksperymentowało z nowymi formami relacji parytetowych w imieniu wspólnych ideałów uniwersalnych, socjalistycznych. To było wtedy dość powszechne. Oczywiście nie wszędzie, raczej wśród młodzieży miejskiej, ale nie tylko elitarnej. To był model, który oni chcieli wprowadzić do swojej relacji, chociaż Capa był bardzo zazdrosny o nią, a ona nie wahała się flirtować na prawo i lewo. Jednak był zazdrosny wiedząc, że nie ma prawa nim być, a to jest wielka różnica….

RMP: To znaczy?…    

HJ: Był zazdrosny, chociaż wiedział, że zazdrość, której doświadczał – jak to się zdarzy znowu w latach protestu młodzieży lat 60. i 70. – była przeciwna ideałom, jakie w teorii przyjął.

RMP: Jeśli chodzi o epokę, to wspaniale ją opisałaś, nieuniknione jest też porównanie z najnowszą historią. Nie są to tylko Twoje wyobrażenia, prawda? Te dwie epoki są naprawdę do siebie tak podobne?

HJ: Z pewnością jest to jeden z powodów, dla którego ta historia jest tak atrakcyjna,  mocne podobieństwo do czasów najnowszych: od kryzysu ekonomicznego po ksenofobię i prawa tworzone, aby ograniczać możliwości obcokrajowców do aklimatyzacji niezależnie od tego czy byli migrantami, czy uchodźcami, których wtedy określano terminem bardziej eleganckim – zesłaniec. Zesłańcy uciekali do Francji z powodów politycznych albo rasowych, ale wówczas, podobnie jak dzisiaj, istniało tam prawo nie pozwalające na zatrudnienie i legalną pracę… Starałam się skupić na podobieństwach i różnicach miedzy tymi dwiema epokami. Ogromne wrażenie w historiach tych młodych ludzi zrobiło na mnie to, że byli gotowi reagować, zarówno indywidualnie jak grupowo, na skomplikowane i niesprzyjające okoliczności epoki. Umiejętność, która być może istnieje również dzisiaj, ale trudno nam to dostrzec. Innym interesującym i atrakcyjnym aspektem historii Gerdy Taro i Roberta Capy, który dotyczy także ich przyjaciół i towarzyszy, jest to, że nigdy nie wybrali miedzy zaangażowaniem a indywidualnym spełnieniem, jak to się stało z nami na przełomie lat 60. 70. i 80. Oni wszyscy byli przedsiębiorczy i pracowali na własną rękę, lecz jako tacy udali się do Hiszpanii, żeby służyć Republice Hiszpańskiej….

RMP: A co przychodzi Ci do głowy, jeśli myślisz o podobieństwach? Patrzysz na nasze czasy pesymistycznie? Jak wiemy, wówczas koniec był tragiczny i  przerodził się w okrutny dramat.

HJ: Książka wyszła w 2017 roku, my rozmawiamy w 2021, wszystko szybko i płynnie się zmienia. Na podobieństwa pewnych tematów musimy dzisiaj spojrzeć z szerszej perspektywy, czego musieliśmy nauczyć się, niestety dosłownie, na naszej skórze w czasie pandemii. Nie mówiąc o kwestiach ochrony środowiska, które były całkowicie nieobecne dla osób z lat 30., podobnie jak w latach 60. i 70. To ciekawe i kuriozalne jak niektóre kraje, głownie te popierające zamykanie granic i zaangażowane w propagandę antyglobalistyczną, zarówno w Europie jak i poza nią, najbardziej odczuły skutki pandemii. W tych samych krajach odnotowano wyraźny brak działań lub brak chęci, aby odpowiednio zareagować w obliczu pandemii. Jeśli się nie mylę, to z ostatnich danych wynika, że Węgry miały najwyższy odsetek zmarłych na covid-19 w Unii Europejskiej, mimo że byli oszczędzeni przez pierwszą falę. Dopóki w Stanach Zjednoczonych był Trump zarządzanie pandemią było, jak wiemy, nieciekawe, dzisiaj również budzi niepokój wzrost przypadków na Florydzie, gdzie rządzą republikanie. Dodajmy Bolsonaro w Brazylii, Narendra Modi w Indiach, który nic nie zrobił, aby zahamować drugą falę. Przeciwnie, prowadził swoją kampanię wyborczą w środku monstrualnych hinduskich zgromadzeń religijnych, co przyniosło straszną katastrofę i kolejną falę zarażeń, tym razem w wariancie hinduskim, z którą zmagamy się do dzisiaj. Różnego rodzaju ideologie ekstremalnie nacjonalistyczne nie są w stanie chronić nawet swoich obywateli i to najbardziej przerażająca rzecz, jaką właśnie odkrywamy. Nie tylko nieodpowiednio chronią własnych obywateli, ale też są bardzo szkodliwe. Nawet jeśli możesz powstrzymać ludzi od przekraczania granic, to wirusa nie powstrzyma żadna bariera, dzięki globalizacji rozprzestrzenia się jeszcze szybciej. Ale tak naprawdę nawet w średniowieczu, kiedy globalizacji nie było, nie dało się powtrzymać krążących epidemii, mimo tego, że nie istniały takie sieci połączeń jak dzisiaj. Pomimo dystansu i mniej rozwiniętych środków komunikacji, przemieszczanie się już wtedy było istotne, a cóż dopiero dzisiaj.

RMP: Porozmawiajmy o Polsce. Czy tęsknisz – nie tyle za Polską, w której nigdy nie mieszkałaś, ile za swoimi polskimi korzeniami?

HJ: Tak, zdecydowanie, czuję to bardzo. Jestem szczęśliwa i trzymam kciuki, żeby udał się ten krótki pobyt w Polsce [z okazji Festiwalu Literacki Sopot, przyp. red.]. Zaraz po upadku Muru Berlińskiego przyjechałam z mamą do Polski, potem po raz drugi, parę  lat przed pandemią. Kiedy mój syn dowiedział się, że jego ulubiony piosenkarz ma koncert podczas festiwalu rockowego w Krakowie, kupił bilety. Zatem przyjechaliśmy i zostaliśmy przez tydzień. Pamiętam, że kiedy wylądowaliśmy na lotnisku w Krakowie, a potem jechaliśmy kolejką podmiejską do centrum, zrobiło to mnie ogromne wrażenie… no, po prostu wzruszyłam się [śmiech]…

RMP: Jakie zrobiła na Tobie wrażenie ta podróż?

HJ: Wprawdzie śledzę sprawy polskie pośrednio, ale osobiście wiem o Polsce bardzo mało. Drugim i ostatnim doświadczeniem była podróż z moim synem do Krakowa. Duże cudowne miasto i oczywiście w porównaniu do podróży, którą zrobiłam z moją matką, w pięć lat po upadku żelaznej kurtyny, znalazłam tu wszystko nazbyt odnowione, wypolerowane. Tak się dzieje, gdy miejsce staje się zbyt turystyczne. Idąc na Kazimierz w 1993 roku widziało się początek renowacji, podczas gdy dzisiaj ta dzielnica przypomina trochę Disneyland. Jednak jest tam małe Żydowskie Muzeum Galicja z niewieloma eksponatami, ale według mnie przepiękne, ponieważ pomysł na zrealizowanie wystawy przede wszystkim poprzez zdjęcia miejsc zniszczonych jest piękny i prawdziwy. To wywarło na mnie pozytywne wrażenie, ale byłam również zdumiona jak wiele jest miejsc zrobionych w przemyślany sposób. Dla mnie, bardzo interesujący był także ów festiwal muzyczny, gdzie wszystko funkcjonowało doskonale, młodzież dorodna i sympatyczna, a po koncercie nie było na ziemi żadnych śmieci, jak mogłoby się zdarzyć w innych krajach. Z Krakowa pojechaliśmy odwiedzić znajomą koło Częstochowy, a z Częstochowy pojechaliśmy do Katowic, gdzie wsiedliśmy w pociąg do Wiednia. Zatem widzieliśmy miejsca nie tylko turystyczne, także pociągi, tramwaje i młodzież spacerująca po Katowicach. To wszystko sprawiało wrażenie, że ten kraj się odrodził i jest bardzo żywy, są tu wielkie możliwości dla młodych. A to mnie zaskakuje, bo ja pochodzę z Włoch, który jest starym krajem. Ta podróż sprawiła, że poczułam wielką ochotę, żeby tu wrócić, może nawet na trochę dłużej niż teraz. Uderzyła mnie jeszcze uprzejmość i ciepło ludzi.

RMP: Faktycznie mówi się, że Polacy są narodem północy z duszą śródziemnomorską. Potrafią pracować i organizować się jak kraje nordyckie, ale w środku mają ciepło, takie jak w krajach Europy południowej.

HJ: Opowiem ci coś, o czym pisałam też w mojej książce „Lezioni di tenebre”. Poza problemem związanym z faktem życia w Niemczech, na ziemi oprawców (w naszej rodzinie nalegało się na podkreślanie: „my nie jesteśmy Niemcami”), jedną z najważniejszych kwestii w rodzinie była gościnność i to był jeden z powodów, dla których rodzice czuli się dużo lepiej we Włoszech niż w Niemczech. Dla nas na przykład było skandalem, kiedy niemiecka rodzina zapraszała nas na grilla i na każdego gościa przypadał jeden kotlet i sałatka! Ale jak to?… [śmiech]. To nie do pomyślenia, jak sądzisz? W krajach słowiańskich i śródziemnomorskich ludzie mają inny model gościnności, dlatego bardzo z tego powodu cierpieliśmy. Wydawało nam się nienaturalne płacenie tylko za siebie, typu: „ja wypiłem tylko jedno piwo”…dziwne. Jest to rzecz, której Włosi raczej nie robią. Wyszłam za mąż za mężczyznę z południa Włoch i kiedy spędzamy czas z jego rodziną zawsze mnie pytają: „Jak to możliwe, że masz duszę południowca?” A ja odpowiadam: „To jest duch mojej rodzimej kultury”.

Przypisy:

* 4 lipca 1946 r. w Kielcach doszło do pogromu, w którym zginęło 40 polskich Żydów, a 80 zostało rannych. Choć nie był to pod względem liczby ofiar jeden z najpoważniejszych pogromów w historii, jest to fakt bardzo istotny, gdyż wydarzył się ponad rok po zakończeniu II wojny światowej i po klęsce nazizmu. W tej miejscowości w południowo-wschodniej Polsce mieszkało wtedy około 200 ocalałych z Holokaustu Żydów. Tego dnia rozeszła się pogłoska, że niektórzy Żydzi porwali dziecko, aby użyć jego krwi do swoich rytuałów. Ludność miasta zgromadziła się w pobliżu budynków, w których mieszkali Żydzi i w obojętności miejscowej policji zlinczowała ich mieszkańców [przyp. Red.].

** ‘Ius soli’ (łac. dosłownie: prawo ziemi) – sposób nabycia obywatelstwa, w którym dziecko uzyskuje obywatelstwo państwa, na terenie którego się urodziło.

tłumaczenie pl: Halina Kasjaniuk

Moja ziemia – między Morzem Jońskim a Etną

0

Mam 36 lat, jestem inżynierem na stanowisku kierownika, a moim hobby jest fotografowanie mojego regionu dronem. Mieszkam na Sycylii, największej wyspie na Morzu Śródziemnym i w największym regionie Włoch, gdzie aż 7 zabytków wpisanych jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Wyspa od zawsze była celem podbojów ze względu na swoje strategiczne położenie w sercu Morza Śródziemnego oraz niezwykłą jakość środowiska i klimatu. Specyfika ta sprawiła, że od wieków była łakomym kąskiem, powodem sporów i celem podbojów za wszelką cenę.

Codzienność na Sycylii jest bardzo piękna, klimat jest bajeczny, prawie 365 słonecznych dni w roku, mówię prawie, bo czasami u nas też pada… Czas spędzony na Sycylii wykorzystasz w pełni, rozkoszując się każdym momentem i zapachem. Kuchnia jest wysublimowana, pełna smakołyków: zwykły makaron, parmezan, makaron z miecznikiem i migdałami, cassata, cannoli, granita…itd. U nas się mówi, że trzeba zrozumieć i dotrzeć do sycylijskiego stylu życia, to znaczy myśleć, że życie jest jedno i należy się nim cieszyć, a troski i problemy rozwiążą się same w ten lub inny sposób, ważne jest tylko to, by być zdrowym!

Mieszkam w Acireale, w idealnym punkcie – za plecami Etna, przede mną Morze Jońskie, na północ Taormina a na południe Katania. Acireale to barokowe miasto z pięcioma przystaniami do odkrycia: Capomulini, Santa Maria La Scala, Santa Tecla, Stazzo i Pozzillo, a w lutym odbywa się tu najpiękniejszy karnawał na Sycylii.

Mieszkać obok Etny (wpisanej na listę UNESCO) jest absolutnie bajecznie, to tak jakby mieć naturalną busolę, gdziekolwiek się obrócisz, szukając drogi, wiesz w którym kierunku iść. Przepiękne miejsce, to dla nas matka-natura, do podziwiania o każdej porze roku, bo w każdej ma do zaoferowania coś innego. Jako że moją pasją jest jazda na rowerze, uwielbiam wjeżdżać na jej szczyt, zarówno na rowerze miejskim, jak i górskim. Etna ma swój park rowerowy i wielu pasjonatów przyjeżdża tu właśnie po to, by pojeździć na dwóch kółkach.

Piękno mojego regionu kryje się także w tym, że w niektórych porach roku, rano idziesz wykąpać się w morzu, a niecałe pół godziny później, możesz szusować po stokach Etny. Żyjemy w naprawdę wyjątkowym klimacie!

No i mam jeszcze jedna wielką pasję: dron! Pasja, która zrodziła się kilka lat temu i dzięki której odkryłem niezapomniane widoki. Dron pozwala mi robić zdjęcia z lotu ptaka z niezwykłych odległości. Etnę lubię fotografować zwłaszcza rano i o zachodzie słońca, wtedy wygląda najlepiej, widać kolory różnych pór roku i erupcje.

W 2021 roku było już 15 epizodów paroksyzmów* i erupcji, zapowiedzianych w komunikatach INGV, Instytutu Geofizyki i Wulkanologii. Krótko mówiąc, życie na Sycylii jest ekscytujące dla duszy, ciała i humoru. Pozdrawiam czytelników Gazzetta Italia zdaniem cesarza Fryderyka II: ”Nie zazdroszczę Bogu nieba, bo jestem szczęśliwy, że mieszkam na Sycylii”.

*Paroksyzm wulkaniczny: zjawisko erupcji, które często występuje w szczytowych kraterach wulkanu, z utworzeniem fontann i strumieni lawy oraz wysokich kolumn popiołu. Typowe napadowe zdarzenie na Etnie składa się z trzech głównych faz: preludium i wzrostu, kulminacji i redukcji oraz ustania. Na Etnie zjawiska te stały się częstsze od lat 80-tych ubiegłego wieku i każdy z nich zawsze ma pewne cechy odróżniające je od innych, czy to intensywność, czas trwania czy powstawanie pęknięć erupcyjnych na stronie danego stożka.

tłumaczenie pl: Justyna Włodarczyk
foto: Giuseppe Giglio G-Fly

Instagram: https://www.instagram.com/gigliopeppe/
FB Giuseppe Giglio: https://www.facebook.com/giuseppe.giglio22
FB G-FLY DRONE: https://www.facebook.com/GFlyDrone/
YOUTUBE: https://youtube.com/user/giuseppegiglio22

Stek wołowy bez kości

0

Zbliża się czas pięknej pogody i mamy ochotę na dobre mięso z grilla, jednak nie każdy ma do dyspozycji ogródek! Oto jak wygodnie zrobić w domu doskonały stek z żeberek wołowych.

Steki otrzymywane z boku wołowego mają grubość 2/3 cm i ważą około 200 gramów. Mięso jest bogate w tłuszcz, smaczne i delikatne. Są one znane na całym świecie jako (ribeye).

Składniki dla 2 osób:

2 steki z żeberka bez kości 200g każdy
1⁄2 łyżeczki soli morskiej gruboziarnistej
czarny pieprz
2 gałązki rozmarynu
1 łyżeczka oliwy z oliwek

Narzędzia:

piekarnik
patelnia do grillowania
chwytak do mięsa
folia aluminiowa

Przygotowanie:

Kup 2 steki wołowe dzień wcześniej od zaufanego dostawcy, muszą być dojrzałe. Jeśli są zapakowane, należy je wyjąć z opakowania, wysuszyć bardzo dobrze papierem chłonnym.

Steki wyjmujemy i układamy na chłonnym papierze i zostawiamy w lodówce bez przykrycia na 10-12 godzin, aby osuszyć powierzchnię mięsa. Przed przygotowaniem wyjmij je z lodówki 30-40 minut wcześniej, musi mieć temperaturę pokojową. Włącz piekarnik z termoobiegiem na maksymalnie 50°, jeśli nie masz termoobiegu, zostaw lekko uchylone drzwiczki, piecz przez 30 min. 5 minut przed pierwszym etapem gotowania rozgrzej patelnię grillową. Weź steki i wmasuj dłońmi sól i grubo zmielony pieprz. Umieść je na patelni grillowej i smaż przez 2 1⁄2 / 3 minuty z każdej strony, jeśli mają 2 cm grubości, jeśli mają 3 cm, 1 minutę więcej z każdej strony. Nie ruszaj mięsa podczas grillowania, gdy obrócisz steki, połóż na nich gałązkę rozmarynu. Zdejmij z patelni i natychmiast zawiń mięso w folię aluminiową i odstaw na 4-5 minut. Twoje steki będą bardzo delikatne i smaczne, podawaj z odrobiną oliwy z oliwek z pierwszego tłoczenia.

Smacznego!

tłumaczenie pl: Agata Pachucy

„Trouble in Paradise”– Polski Pawilon na Biennale Architektury w Wenecji

0

W świetle wydarzeń ostatniego roku temat 17. Międzynarodowej Wystawy Architektury nie mógł zabrzmieć bardziej aktualnie. 63 reprezentacje narodowe z całego świata musiały zmierzyć się z pytaniem „Jak będziemy żyć razem?”. Przesunięte o rok Biennale Architektury w Wenecji, zostało otwarte 22 maja.

Organizatorem Pawilonu Polskiego jest Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki. Autorzy projektu Trouble in Paradise z kolektywu PROLOG +1, we współpracy z międzynarodowym gronem architektów i artystów pokazują, że w czasach narastających lokalnych i światowych kryzysów obszary wiejskie są istotnym obszarem budowania wspólnoty. Prezentowana w Pawilonie Polskim wystawa Trouble in Paradise to wielowątkowa opowieść o przyszłości wspólnotowego życia na wsi, której towarzyszy pogłębiona analiza form pracy i zamieszkiwania na tych terenach. Projekt zwraca uwagę m.in. na kwestię marginalizacji wsi, wskazuje problemy, z jakimi zmagają się dzisiaj mieszkańcy prowincji i pokazuje jej ogromny, niewykorzystany potencjał.

Autorem projektu jest wyłoniony w konkursie zespół młodych architektów PROLOG +1. Wystawa składa się z dwóch części: analitycznej i projektowej. Pierwsza z nich, zrealizowana we współpracy z polskimi artystami, opowiada o współczesnych problemach wsi i została przedstawiona w formie ogromnej, 70-metrowej fotorealistycznej panoramy wypełniającej przestrzeń pawilonu. Stworzona przez fotografów Michała Sierakowskiego i Pawła Starca oraz artystę Jana Domicza, we współpracy z zespołem PROLOG +1, panorama przedstawia charakterystyczne elementy krajobrazu wiejskiego będące efektem procesów zachodzących tam w ciągu ostatnich stu lat. „Zależy nam na tym, żeby pokazać wieś nie jako przestrzeń zamkniętą, podzieloną, sprywatyzowaną, ale jako przestrzeń idei – wspólnotowości, na której kształt ma wpływ każdy z mieszkańców”, mówi Robert Witczak z zespołu kuratorskiego.

Wystawie towarzyszy książka Trouble in Paradise, w której znalazły się eseje m.in. Platona Issaiasa & Hameda Khosraviego, Piera Vittoria Aureliego, Andrei Alberto Dutto, Katarzyny Kajdanek, Łukasza Molla, fotoesej Jacentego Dędka, a także teksty zespołu PROLOG +1, fotograficzna Panorama polskiej wsi oraz wizualizacje projektów. Książka dostępna będzie w sprzedaży od 22 maja w księgarni Zachęty, na Biennale w Wenecji, a także w formie cyfrowej do pobrania ze strony labiennale.art.pl.

Wystawę w Pawilonie Polskim będzie mogła zobaczyć publiczność z każdego miejsca na świecie. W dniu jej inauguracji została uruchomiona specjalnie przygotowana cyfrowa wersja projektu pod adresem labiennale.art.pl.

Trouble in Paradise
kuratorzy: PROLOG +1 (Mirabela Jurczenko, Bartosz Kowal, Wojciech Mazan, Bartłomiej Poteralski, Rafał Śliwa i Robert Witczak)
uczestnicy
zespoły architektoniczne: Atelier Fanelsa, GUBAHÁMORI + Filip + László Demeter, KOSMOS Architects, Rural Office for Architecture, RZUT, Traumnovelle
autorzy Panoramy polskiej wsi: Jan Domicz, Michał Sierakowski, Paweł Starzec, PROLOG +1
autorzy Glosariusza (online): Michał Sierakowski, Paweł Starzec, Wiktoria Wojciechowska, Patrycja Wojtas, PROLOG +1
identyfikacja wizualna wystawy, projekt graficzny katalogu: zespół wespół
organizator: Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki
komisarz Pawilonu Polskiego: Hanna Wróblewska, dyrektor Zachęty – Narodowej Galerii Sztuki
biuro Pawilonu Polskiego: Ewa Mielczarek, Joanna Waśko

Satisfashion ROMA

0
autore: Emilio Bonadio

15 lipca w Palazzo Ferrajoli w Rzymie miłośnicy mody i designu zebrali się na pokazie Satisfashion ROMA – wydarzeniu, którego pomysłodawczynią i główną organizatorką jest Kasia Stefanów z MystyleEvents.

Imprezę otworzył pokaz najnowszej kolekcji Roberta Czerwika, jednego z czołowych polskich projektantów, tuż po nim odbyła się oficjalna inauguracja wydarzenia, której przewodniczyła Lorena Baricalli, gwiazda baletu, aktorka, piosenkarka, choreografka i ambasadorka Satisfashion ROMA. Drugim pokazem otwarcia była kolekcja brazylijskiego projektanta Emilio Bonadio.

Podczas Satisfashion ROMA swoje kolekcje zaprezentowało 12 projektantów: Silk Epoque, Klaudia Markiewicz we współpracy z Harmattan Leather Goods, Kovalowe, Magdalena Arłukiewicz we współpracy z Aleksandrem Gliwińskim, AynurPektas, Nadia Silk Couture, Angelika Józefczyk, Kamila Froelke, Mo.Ya Fashion we współpracy z Chilli Jewellery oraz Alwaysupportalent kolektyw projektantów pod przewodnictwem Flavii Cannaty.

Na wydarzeniu nie zabrakło znamienitych gości, wśród których Ambasador Polski we Włoszech Anna Maria Anders, przedstawiciele polskiej i włoskiej dyplomacji, a także świata biznesu i rozrywki. Kolejna impreza Satisfashion odbędzie się w sierpniu w Berlinie i we wrześniu w Mediolanie.

Więcej informacji na stronie: MystyleEvents – Fashionisaboutdreaming and making other peopledream (mystyle-events.com)

foto: Rafael Poshmann; Monika Mraczek

Tarta z kremem

0

Składniki:

Na kruche ciasto:
500 g mąki typu 00
300 g miękkiego masła
200 g cukru pudru
3 żółtka (ok. 60 g)
laska wanilii
starta skórka z połowy cytryny
płaska łyżeczka drobnej soli

Na nadzienie:
300 g serka mascarpone
120 g cukru pudru
200 g gęstej śmietany do ubijania
wanilia
świeże truskawki

Dekoracje:
świeże truskawki lub owoce leśne
świeże pąki kwiatów lub kwiaty
z masy cukrowej
gotowe makaroniki
czekoladowe dekoracje

Przygotowanie:

Aby przygotować kruche ciasto, łączymy mąkę z masłem i solą, i ugniatamy całość do momentu, aż uzyskamy kruszonkę. Potem dodajemy cukier puder i kontynuujemy ugniatanie. Dołączamy żółtka, laskę wanilii, skórkę cytrynową i wyrabiamy ciasto aż do otrzymania stałej i zwartej masy. Odkładamy je do lodówki na co najmniej 2 godziny.

Wyjmujemy ciasto i rozwałkowujemy je na posypanym mąką blacie do grubości 5 mm, możliwie jak najbardziej równomiernie. Formujemy z ciasta dowolne kształty tej samej wielkości – mogą być to na przykład dwa serca, dwa koła, dwa kwadraty lub cyfry. Tworzymy je za pomocą wcześniej przygotowanych z folii aluminiowej lub papieru do pieczenia szablonów, wykrawając ciasto prostym, naostrzonym nożykiem. Przekładamy ciasto na blachy do pieczenia jeszcze przed wykrojeniem wybranych kształtów, tak aby nie zdeformowały się podczas przenoszenia do piekarnika. Nagrzewamy piekarnik do 180°C z funkcją termoobiegu i pieczemy ciasto przez około 20-25 minut, aż nabierze złocistego koloru. Zostawiawiamy je do wystygnięcia.

Kroimy kilka truskawek na małe kawałki, a resztę (która posłuży do dekoracji) kroimy na cienkie, podłużne plasterki. Przygotowujemy krem ubijając za pomocą miksera dobrze schłodzony serek mascarpone, do którego dodajemy cukier puder, wanilię i opcjonalnie odrobinę startej skórki cytrynowej. Następnie dodajemy śmietanę, również schłodzoną, cały czas miksując. Jeśli uzyskana masa jest dość zwarta, krem jest gotowy. Przekładamy krem do rękawa cukierniczego z okrągłą końcówką o średnicy 1 cm lub też obcinamy końcówkę rękawa samodzielnie. Bierzemy pierwszą warstwę kruchego ciasta i nakładamy krem punktowo na jej spodnią część, tak aby ciasto przylegało do wybranego półmiska, a następnie rozprowadzamy krem po wierzchniej stronie warstwy.

Potem dekorujemy warstwę kleksami z kremu, wypełniając nimi wykrojony kształt. Dokładamy pokrojone w kostkę truskawki, a następnie delikatnie przykładamy kolejną warstwę ciasta. Dekorujemy ją kremem tak samo jak poprzednio. Na koniec możemy wzbogacić dekoracje o nasze ulubione dodatki: pokrojone w plasterki truskawki, kruche ciasteczka, świeże kwiaty, makaroniki i wszystko to, na co mamy ochotę.

Ciasto przechowujemy w lodówce do 20 minut przed podaniem.