Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 48

Sto, stai, sta…

0

Język włoski to język czasownika, chcę przez to powiedzieć, zresztą kto przeczytał poprzedni artykuł pewnie wie, że często wybiera on czasownik, kiedy po polsku mamy ochotę użyć rzeczownika.

Zawsze powtarzam moim uczniom, że jak nie wiecie jakiego czasownika użyć, to użyjcie czasownika fare – robić, ale jest jeszcze kilka czasowników podobnie przydatnych, jak właśnie czasownik stare.

Odmiana oczywiście jest nieregularna; dlaczego oczywiście? A nie zauważyliście, że wiele czasowników pierwszej potrzeby we włoskim odmienia się nieregularnie? I wygląda ona tak:

STARE

STO
STAI
STA

STIAMO
STATE
STANNO

  1. Stare na przywitanie

    Włoska rozmowa nie może obejść się bez zapytanie Come stai? Jak się masz? Come sta signora? Jak się pani miewa? Dlatego też jest to jeden z pierwszych czasowników jakie poznajemy ucząc się języka włoskiego.
  2. Stoje, leżę, siedzę czyli sto.

    W języku polskim jesteśmy niezwykle precyzyjni w wyrażaniu pozycji rzeczy czy osoby, bo przecież mówimy, że książka leży na stole, szklanka stoi, a my sami często siedzimy w domu. W tych wszystkich sytuacjach można oczywiście też użyć czasownika essere – być, jednak często używamy powyższych sformułowań. W przypadku przedmiotów nie możemy po włosku powiedzieć, że coś stoi czy leży, a i mówiąc o ludziach Włosi nie odczuwają takiej potrzeby.Mówi się i ragazzi che stanno davanti al cinema (chłopcy, którzy stoją przed kinem) i dziwnie zabrzmiałoby che stanno in piedi, co mogłoby być próbą przetłumaczenia polskiego stać.

    Zdanie: Le persone sono sedute vicino alla finestra. (Ludzie siedzą koło okna), jest do przyjęcia, ale można też powiedzieć: Le persone stanno vicino alla finestra. Tak, jakby essere seduto (siedzieć) i stare in piedi (stać), służyły jedynie do precyzyjnego wyrażenia pozycji ciała, co w życiu codziennym nie jest jakoś niezwykle potrzebne.Dlatego powiemy:
    Sto a letto. Leżę w łóżku.
    Stiamo in spiaggia. Leżymy na plaży.

    Chociaż to użycie czasownika stare jest typowe jedynie dla niektórych obszarów Włoch, na przykład Rzymu, podczas gdy najbardziej rozpowszechnione i prawidłowe w tego typu zdaniach jest użycie czasownika essere, powiemy więc: sono a letto, siamo in spiaggia.

    Ale wróćmy do naszego polskiego „Siedzę w domu”. Przecież tutaj czasownik siedzę nie jest tak naprawdę formą podkreślającą, czy ktoś siedzi czy stoi a raczej sposobem wyrażenia, że przebywa w domu. I także w tym przypadku po włosku użyjemy czasownika stare:
    Sto a casa. Sono stata a casa per tutto il giorno. Siedzę w domu. Siedziałam w domu cały dzień.

  3. STARE + GERUNDIO

    To bardzo przyjemna, bo prosta, konstrukcja pozwalająca nam wyrazić, że coś dzieje się w tym momencie. Po polsku, żeby podkreślić, że dana czynność dotyczy dokładnie tej chwili musimy dodać coś, co to podkreśli, często jest to wyraz właśnie, który po włosku nie ma takiej roli.
    Właśnie jem – Sto mangiando.
    Właśnie do ciebie dzwoniłam – Ti stavo chiamando.
  4. STARE + PER + BEZOKOLICZNIKJęzyk polski może się pochwalić fantastycznym słowem „zaraz”, które … nie istnieje w języku włoskim, ale za to pojawia się konstrukcji z czasownikiem stare, która oddaje jego znaczenie. Na dodatek po polsku słowa „zaraz” używamy w połączeniu z czasem przyszłym, a po włosku użyjemy w tym wypadku tylko czasu teraźniejszego.
    Sto per finire. Zaraz skończę.
    Stanno per arrivare. Zaraz przyjadą.Możemy też tłumacząc używać polskiego właśnie.
    Stavo per dirlo. Właśnie miałam to powiedzieć.
    Ti stavo per chiamare. Właśnie miałam do ciebie zadzwonić.

Jeśli myślicie, że zaraz podam kolejne przykłady to się mylicie, bo zaraz skończy się miejsce tak więc na tym zakończę.

***

Aleksandra Leoncewicz – lektorka języka włoskiego, tłumaczka, prowadzi własne studio językowe italdico.

Natalia Moskal: Sophia Loren symbolem silnych kobiet, które mnie inspirują

0
fot. Adam Romanowski, reż. Olga Czyżykiewicz

Wokalistka, tłumaczka, właścicielka wydawnictwa Fame Art, swoje życie dzieli między Włochy a Polskę. Jej mocne strony to z pewnością kreatywność i determinacja w realizacji celów. W swojej twórczości stara się przybliżać postaci wybitnych kobiet. W zeszłym roku ukazał się jej album „There is a star”, wydany na cześć Sophii Loren i włoskiej muzyki filmowej.

Po ilości Twoich dotychczasowych osiągnięć wnioskuję, że nie lubisz się nudzić?

Zdecydowanie nie, pomysły na projekty przychodzą mi często i są bardzo różnorodne, bo wiele rzeczy mnie interesuje. Mam wydawnictwo książkowe i tam wydaję też moją muzykę. Moja różnorodność wynika właśnie z mnogości zainteresowań i z tego, że nigdy nikt nie mówił mi, co mam robić. W konsekwencji mam bardzo różne grupy odbiorców. Zastanawiam się teraz nad tym, jak to uspójnić na przyszłość i jak połączyć moje aktualne projekty z tymi, które pojawią się później. Póki co ciężko mi zdecydować się na jeden konkretny kierunek, bo inspiruje mnie tak wiele różnych rzeczy.

Może jakimś rodzajem spójności są właśnie te kobiety, które starasz się przybliżać publiczności?

fot. Steve Petteway, adaptacja okładki:
Marek Popielnicki

Tak, bardzo ważne jest dla mnie to, żeby mówić o kobietach. Do tego stopnia, że z literatury feministycznej – książek o kobietach i dla kobiet – zrobiłam ważny kierunek rozwoju wydawnictwa, obok judaiki, w której również się specjalizujemy. W tym momencie przygotowujemy autobiografię niezwykle inspirującej Ruth Bader Ginsburg, która była jedną z dwóch kobiet w historii zasiadających w amerykańskim Sądzie Najwyższym. Bardzo motywują mnie do działania takie postaci kobiece i myślę, że ważne jest, aby o nich mówić. Co prawda mojej pierwszej płycie elektro-popowej nie patronowała żadna postać kobieca, ale jest na niej piosenka zatytułowana „Michelle”, która jest ukłonem dla Michelle Obamy. Kolejne projekty są już poświęcone jednej postaci: „Bunt młodości” wierszom Kazimiery Iłłakowiczówny, a album „There is a star” inspirowany jest twórczością Sophii Loren.

Jak to się stało, że wybrałaś właśnie te kobiety do projektów muzycznych?

Na wiersze Iłłakowiczówny trafiłam dzięki biografii napisanej przez Joannę Kuciel- Frydryszak. Pomyślałam wtedy, że fajnie byłoby przybliżyć tę postać szerszej publiczności. Pomysł na nagranie utworów, które śpiewała Loren, pojawił się z kolei po przeczytaniu jej autobiografii. Przeczytałam ją chyba w dwa dni, chociaż ma co najmniej 500 stron. Prawie na każdej stronie mam pozaznaczane cytaty warte uwagi. Oprócz tego, że to uzdolniona aktorka, to również niesamowicie mądra kobieta, dlatego tak bardzo mnie zafascynowała. Przeciętny widz zna jedynie piękną i seksowną Sophię, która zagrała w niezliczonej ilości filmów i zaśpiewała mnóstwo piosenek, ale nie wie o większości faktów z jej życia. Jej kariera naznaczona jest ogromnym wysiłkiem i wojną, którą do dziś wspomina w bardzo bolesny sposób. Brak ojca, przeróżne trudności życiowe, z których się wyrwała i osiągnęła niesamowity międzynarodowy sukces. To mnie bardzo zainspirowało i dlatego płyta została wydana w formie książki, zawierającej skrótową biografię aktorki. Pisałam oczywiście w oparciu o teksty źródłowe, bardzo zależało mi na tym, żeby czytelnicy poznali ją jako kobietę bardzo interesującą, silną i ciężko pracującą, bo to według mnie cechy najbardziej godne podziwu.

Z kobietą wiąże się również seria powieści, wydanych przez Twoje wydawnictwo?

Tak, zaczęło się właśnie od kobiety, o której przeczytałam przez przypadek gdzieś w Internecie. Ester Singer Kreitman to starsza siostra słynnych braci Singerów, która jako pierwsza w rodzinie zaczęła pisać, ale jej dzieła były zupełnie nieznane i nie doceniono jej za życia. Teraz istnieją już liczne przekłady jej powieści, ale w Polsce do niedawna były nieznane i niedostępne. A przecież Ester urodziła się w Biłgoraju, więc cała jej historia rozpoczęła się w Polsce. Dlatego też postanowiłam wyciągnąć ją z cienia sławnych braci i przybliżyć polskim czytelnikom. Fame Art jest właścicielem praw do polskich przekładów wszystkich powieści Kreitman. Do tej pory pojawiły się już książki: „Rodowód” i „Taniec demonów”, a w tym roku ukażą się „Brylanty”. Po wydaniu pierwszej powieści, odezwał się do nas Krzysztof Modelski, tłumacz, który dla przyjemności przełożył zbiór opowiadań Izraela Singera. Teksty bardzo nam się spodobały i w ten sposób wydaliśmy dwa tomiki jego opowiadań: „Perły i „Na obcej ziemi”. Teraz myślimy jeszcze o trzecim, najpopularniejszym z braci – Isaacu, sławnym nobliście, ponieważ jest jeszcze kilka jego dzieł, które nie zostały wydane w Polsce.

A czy te dwie drogi, literacka i muzyczna w jakiś sposób się uzupełniają, czy którąś czujesz bardziej?

Zaczęłam śpiewać bardzo wcześnie, sama pisałam piosenki. Moi rodzice zdecydowali jednak, że pójdę do zwykłej szkoły, a nie szkoły muzycznej, po której wybrałam studia filologiczne. Jestem więc magistrem filologii angielskiej, chociaż muzyka zawsze grała mi w duszy i była dla mnie tak naprawdę najważniejsza. Dopiero po przeprowadzce do Mediolanu poszłam do szkoły muzycznej CPM Music Institute, gdzie szkolę wokal ze wspaniałą Paolą Candeo. Muzyka to moja największa pasja. Fame Art powstało na potrzeby wydania pierwszego albumu, ale podpisanie umowy na wydanie książek Kreitman i wydanie płyty zbiegły się w czasie. Pierwsza powieść została wydana w 2015, a moja debiutancka płyta “Songs of Myself” w 2017 roku, więc tak naprawdę chciałam pogodzić obydwie pasje.

Album „There is a star” wydałaś również we Włoszech?

Tak, mieszkam w Mediolanie i postanowiłam spróbować swoich sił na tutejszym rynku muzycznym. Chciałam zobaczyć i porównać, jak funkcjonują te dwa rynki. Czy są w ogóle jakieś różnice, czy może gdzieś jest łatwiej. Okazało się że Włochy są dla mnie łaskawsze i łatwiej mi tutaj funkcjonować. Płyta „There is a star” została we Włoszech bardzo dobrze odebrana, a piosenki są regularnie emitowane w stacjach radiowych w całym kraju. Nieustannie pojawiają się jakieś wywiady i publikacje, po prostu Włosi bardzo ciepło przyjęli ten projekt. Być może stało się tak dlatego, ponieważ to ukłon w stronę ich kultury.

fot. Dawid Ziemba

Przy płycie pracowała z Tobą grupa wspaniałych muzyków. Jak to się stało że wasze drogi się skrzyżowały?

W nagraniach wzięła udział orkiestra Stokłosa Collective Orchestra, której przewodzi maestro Jan Stokłosa i to jemu zawdzięczam oprawę muzyczną. Janek jest młodym, wszechstronnie utalentowanym muzykiem, pochodzącym ze znanej muzycznej rodziny. Spotkałam się z nim już wcześniej, przy nagrywaniu płyty „Bunt młodości”, Janek napisał muzykę do wierszy i wyprodukował całość, więc później przy „There is a star” nie miałam wątpliwości, kogo wybrać. Wiedziałam też, że klasyczne, piękne utwory potrzebują naprawdę profesjonalnego zaaranżowania i nowego, świeżego spojrzenia. Razem odkryliśmy te utwory na nowo, choć nie zmienialiśmy w nich bardzo dużo. Na początku chciałam pójść w bardziej nowoczesną stronę, ale ostatecznie zachowaliśmy oryginalne brzmienie i dlatego wszystko zostało zaaranżowane na orkiestrę. Nie mogłam sobie lepiej wymarzyć efektu końcowego.

Masz już kolejne muzyczne pomysły?

Chciałabym zagrać koncerty z materiałem z tej płyty z orkiestrą. W projekcie wzięło udział około 40 osób, więc szkoda byłoby tego nie pokazać na żywo, ale oczywiście w tym momencie nie da się przewidzieć kiedy będzie to możliwe. Chciałabym nagrać swoje autorskie projekty muzyczne, zaczęłam już nawet pisać piosenki. Może na początku wydam jakieś single, a później zbiorę wszystko w jedną płytę. Na pewno będą to utwory po włosku.

Jesteś niezwykle zdeterminowaną osobą, śmiało walczącą o realizację swoich celów. Jakie rady dałabyś swoim rówieśnikom, aby z odwagą sięgali po swoje marzenia?

Zacznę od tego, że to na pewno nie jest łatwe. Rynek muzyczny jest bardzo trudny, a rynek literacki pewnie jeszcze trudniejszy. W dobie mediów społecznościowych niezwykle trudno jest dotrzeć do odbiorcy, który zostanie z nami na dłużej. Poza tym na realizację projektów potrzeba dużych budżetów. Kolejny element to teledyski i promocja, bez których tak naprawdę żaden produkt, choćby nie wiem jak dobry, się nie przebije. Ja też nie mam niesamowicie wielkich budżetów, które pozwoliłyby mi na bardzo dużą promocję, co sprawia, że pewnie moje produkty troszkę na tym cierpią, bo docierają do mniejszej liczby odbiorców. Trzeba po prostu mieć bardzo dużo determinacji. Ja od dziecka czułam taką presję w dążeniu do celów i sama ją sobie narzucałam. Już jako mała dziewczynka widziałam się, jak biegam w szpilkach po Nowym Jorku. Chciałam być ważną bizneswoman. Oczywiście tak się nie stało, ale i tak jestem dumna ze zrealizowanych projektów i planów na przyszłość. Myślę, że to głównie dzięki wsparciu rodziny i przyjaciół udało mi się zrealizować tak wiele marzeń, bez tego pewnie nic by mi się nie udało. Mam też dużo samozaparcia i sama nad sobą stoję z batem powtarzając, że nie zatrzymam się dopóki nie wyląduję na okładce Forbesa. Może dlatego tak bardzo inspirują mnie inne kobiety, które dzięki ciężkiej pracy zrealizowały się w życiu. Ważne jest też to, aby mieć świadomość, że coś może się nie udać, mimo ogromnego wysiłku, jaki włożyliśmy w osiągnięcie celu. Wówczas dobrze jest mieć jakiś plan B.

W jaki sposób pandemia zmieniła twoje podejście do pracy i życia?

Myślę, że przed pandemią pracowałam za mało i byłam trochę źle zorganizowana. Kiedy byłam zamknięta przez 4 miesiące w Polsce, udało mi się zrobić rzeczy, na które nigdy nie miałam czasu. Poza tym pandemia nauczyła mnie tego, że nic w naszym życiu nie jest pewne i na zawsze, dlatego trzeba znaleźć czas dla osób, które są dla nas ważne i nie odkładać na później naszych pasji.

foto: Adam Romanowski, reż. Olga Czyżykiewicz

„Adoracja Dzieciątka” Lorenza Lotto. O czym mówią do nas święci?

0

Lorenzo Lotto (ok. 1480-1556) działał w środowisku malarzy weneckich, gdzie postacią dominującą był Tycjan, a cechą charakterystyczną malarstwa spotkanie dwóch plam barwnych. Wenecjanie zapisali się w historii jako znakomici koloryści. Próba rozstrzygnięcia odwiecznego sporu, tak popularnego wśród artystów i teoretyków sztuki: co jest ważniejsze: rysunek, czy kolor?, w odczuciu wielu musi pozostać jedynie jako pytanie bez odpowiedzi, a argumentacja każdej z hipotez tak interesująca, by dyskusję prowadzić z wielką przyjemnością.

Sama analiza cech formalnych malarstwa weneckiego, przeciwstawianego w tym sporze sztuce florenckiej, jest na tyle ciekawa, by stanowiła cel sam w sobie. Udowodnienie którejkolwiek z tez zależy od gustu i indywidualnej wrażliwości. Kolor jest czymś oczywistym, widzimy go i mamy w słowniku słowa, których używamy na określenie barw. Świadomość oddziaływania koloru na naszą psychikę jest znana od starożytności. W pismach średniowiecznych teologów i mistyków pojawiają się teorie na temat symboliki i magii pigmentów złota, błękitu, czerwieni, zieleni, purpury, bieli… Nowożytne traktaty o malarstwie częściej skupiają się na rysunku, perspektywie, kompozycji, niż poruszają kwestię barwy. Do określenia barwy brakuje nam słów. Kolor jest rzeczą najbardziej nieuchwytną i najmniej podatną na analizę. Jego wartość polega na wrażeniu, jakie wywołuje. Trudności w określeniu praw rządzących kolorem były znane od dawna, bo już Leonardo da Vinci w swoich rozważaniach o malarstwie pozostawiał pracę nad teorią barw do późniejszej realizacji. Dlatego dzisiaj łatwiej mówić o barwie jak o wrażeniu, niż o jej fizycznych właściwościach. Łatwiej operować pojęciami z zakresu estetyki niż optyki. Barwy ulegają zmianom na skutek upływu czasu i procesów fizykochemicznych. Kompozycję obrazu, kształty, nawet jeśli częściowo zniszczone, można rekonstruować. W przypadku koloru nie wiemy, czy obraz dociera do nas w takiej postaci, jaką nadał mu malarz. Czy w „Adoracji Dzieciątka” Lorenza Lotto możemy mówić o takim widzeniu obrazu, jakim widzieli go współcześni artyście? Nie. Ani w kwestii barwy, ani oddziaływania na naszą wrażliwość. Pozostajemy subiektywni w kwestii estetyki, która dla każdego z nas może mieć inne kryteria.

Lorenzo Lotto, Autoportret

Malarstwo Lorenza Lotto stanowiło odrębne zjawisko obok znakomitych, tonalnych i wielce zmysłowych przejść barwnych Giorgiona, czy pełnych rozmachu pędzla kolorów portretów papieży i arystokracji Tycjana. Lotto pochodził z Wenecji, ale tworzył głównie na prowincji. Postawił na dialog z przedstawianą postacią, a jego tematyka była bliska życiu i problemom religijnym. Jako żarliwy chrześcijanin (Chrześcijańska jest dusza moja i moja religia, 1526) także w sztuce pokazywał niepokój czasów reformacji. Starał się znaleźć moment, w którym nastąpiłoby zatrzymanie czasu między słowem, czynnością, gestem, spojrzeniem. Niemal każdy z jego obrazów to zaglądanie do duszy modela, jakiś niepokój, niepewność a jednocześnie subtelny urok osobowości. Obserwując obrazy z różnych okresów twórczości znajduję taką właśnie wspólną cechę – zapowiedź ruchu, wstrzymanie oddechu po to, żeby zobaczyć opadanie szat, przewrócenie strony w księdze, moment śmierci. Wreszcie łagodny gest uratowania dziecka przed upadkiem.

„Adoracja Dzieciątka” z około 1508 roku to jeden z cenniejszych obrazów renesansowych w polskich zbiorach. Na rewersie widnieje znak jednego z największych kolekcjonerów XVII wieku Don Gaspara de Haro y Guzmana, hiszpańskiego polityka, gubernatora Flandrii, ambasadora w Rzymie i, w ostatnich latach życia, wicekróla Neapolu. W jego kolekcji znajdowało się około trzech tysięcy dzieł, między innymi „Wenus przed lustrem” Velazqueza, czy „Maria Magdalena” Tycjana. Numer „1254”, zapisany obok inicjałów Gaspara, odpowiada pozycji w inwentarzu z roku jego śmierci w 1687 roku, choć bez wskazania na nazwisko Lorenza Lotto. W Polsce obraz pojawił się dwa wieki później.

Adoracja Dzieciątka

Dzieło przedstawia Madonnę ze śpiącym Dzieciątkiem na kolanach otoczonych przez świętych: małego Jana Chrzciciela, Franciszka z Asyżu, Katarzynę Aleksandryjską i Józefa. Adoracja Dzieciątka to motyw popularny w sztuce renesansu, jednak w tym obrazie artysta, oprócz modlitwy nad przyszłym Zbawicielem, opowiedział historię przyszłej Męki Chrystusa. Wskazuje na to kilka symbolicznych gestów, póz, mimiki, ale także barw. Przede wszystkim mały Jezus śpi na kolanach Madonny w pozie kojarzącej się z przedstawieniami Piety. Jego ciało jest bezwładne, osuwa się i zapada między nogami matki. Biała tkanina przywodzi na myśl całun. Stojący obok Jan Chrzciciel ze smutkiem spogląda w twarz Marii. Święty Franciszek został przedstawiony ze stygmatami, które znamionują przyszłą mękę Chrystusa. Świętą Katarzynę Lotto ukazał według tradycji ikonograficznej z atrybutami męczeństwa – kołem i palmą męczeńską. Ostatnia postać na obrazie jest identyfikowana z Józefem, ale także z Antonim Opatem lub Hieronimem. Ledwo widoczne koniuszki palców złożonych w geście modlitwy oraz wygląd wskazują na pustelnika. Jednak symbolicznie postać Józefa, jako uzupełniającego wizerunek Świętej Rodziny, jest najbardziej prawdopodobna. Józefa przedstawiano zwykle jako starca, stojącego, siedzącego lub drzemiącego z boku sceny. Nie był pomijany, raczej wskazywano na cichy i dyskretny udział w dziele Bożym. Do postaci św. Katarzyny w modnej, renesansowej sukni, wychylającej się  zza pleców Marii mogła pozować Katarzyna Cornaro, ostatnia królowa Cypru. Podczas, gdy  twarz Madonny jest wyraźnie idealizowana, św. Katarzyna ma zindywidualizowane rysy, a nawet drugi podbródek. Wskazuje to na cechy portretowe jej wizerunku. Badacze wskazują na podobieństwo fizjonomii z innymi portretami Katarzyny Cornaro pędzla Belliniego lub Tycjana. Cała scena, chociaż wielopostaciowa, nie wydaje się być zatłoczona. Lotto zbliżył postacie do siebie w niemym dialogu. Wszystko w obrazie toczy się wokół Dzieciątka zsuwającego się z kolan matki. Za chwilę trzeba będzie je uratować przed upadkiem, by ono uratowało później ludzkość.

Lotto w stylistyce i atmosferze „Adoracji Dzieciątka” bardziej niż z wielkimi Wenecjanami, kojarzy się z duchowością, refleksją religijną i minioną epoką. Jest to szczególnie widoczne w eteryczności postaci Madonny z jej bladą twarzą i niemal hieratyczną pozą. Barwy w swojej czystości, doskonałym światłocieniu, nie ustępują także rysunkowi, bo artysta zadbał o detale. Madonna jest subtelna, uduchowiona, myśląca. To także zindywidualizowana postać o psychologicznym rysie. Jej młodzieńcza, lekko idealizowana twarz to jednocześnie oblicze dojrzałej, świadomej kobiety. Z jednej strony mamy scenę Adoracji Dzieciątka, ale z drugiej to także intymny, rodzinny portret.

Wspomniane zatrzymanie w czasie w tym obrazie skupia nasz wzrok na postaci małego Jezusa i geście Madonny. Idealizowane, duże, smukłe dłonie za chwilę rozłączą się i łagodnym ruchem chwycą dziecko. Skupienie na modlitwie nie jest wszechogarniające. Matka kontroluje powolny proces opadania bezwładnego ciała i w tym momencie ich życia ma pełną siłę na to, by zatrzymać dziecko przy sobie. Świadomość przyszłości u wszystkich postaci otaczających Madonnę i Dzieciątko jest czytelna w ich gestach i spojrzeniach. Idealizowana Madonna jest zagadkowa. Nie wiem, czy w tym momencie posiada wiedzę o przyszłej męce Chrystusa. Lotto prowadzi dialog między postaciami w obrazie, a widzem. Pozostawia mnie w chwili formułowania się pytań o to, czy Maria wie, że urodziła Zbawiciela. Czy za chwilę zrozumie, że kiedyś będzie go opłakiwać? Czy jej zgoda na mękę jest łatwiejsza z powodu bezgranicznej wiary? W innych dziełach, jak „Madonna pod baldachimem” (1521, kościół San Bernardino w Bergamo), czy „Pieta” (1508, Pinacoteca Comunale w Recanati) Madonny skłaniają do innych pytań. W pierwszym obrazie Maria daje mi wybór. Gestem dłoni, pochyleniem głowy, wzrokiem skierowanym bezpośrednio w moją twarz. Mówi, że mogę robić, co chcę, ale będę musiała ponieść konsekwencje. Odpowiedzialność za jej syna, który, ona to wie, poświęci swoje życie dla mnie. W jej spojrzeniu i gestach nie ma oceny, ani potępienia. To łagodność w czystej postaci podkreślona wspaniałymi barwami i światłocieniem. W „Piecie” Madonna ukrywa twarz w błękitnym płaszczu. Stało się. Obraz jest pełen czułości i delikatnego dotyku. Lorenzo Lotto wierzył głęboko i był wybitnym obserwatorem. Z przyjemnością obracałam karty albumu z reprodukcjami arcydzieł Lotta. Pietro Aretino w liście do malarza pisał: Niebo wynagrodzi cię chwałą wyższą, niż podziw śmiertelnych. Jako śmiertelniczka mogę jedynie patrzeć na obrazy Lotta z podziwem. Intymność scen, nastrój i dialog ze świętymi podkreślił „prezent”, który otrzymałam w formie linku od kogoś bliskiego, niemal po zakończeniu pisania. To madrygał Crudele acerba z 1599 roku. Luca Marenzio skomponował utwór tak, że dla mnie stanowi uzupełnienie narracji Lorenza Lotto. Bo to był niezwykle czuły narrator.

Risotto z bakłażanem, pesto i migdałami

0

Składniki dla 4 osób:

360 g ryżu Carnaroli lub Arborio
2 średnie bakłażany
70 g czerwonej cebuli
60 g pesto genovese
50 g migdałów w płatkach
50 g białego wytrawnego wina

ok. 800 g bulionu warzywnego
10 listków bazylii
60 g masła
30 g Grana Padano
oliwa z oliwek
czosnek, sól i pieprz do smaku

Przygotowanie:

Bakłażany pokroić w kostkę, posolić, odsączyć nadmiar wody, usmażyć na dużej ilości oliwy. Podgrzać bulion warzywny. Do dużego garnka włożyć cienko pokrojoną cebulę z odrobiną masła i oliwy, gotować na małym ogniu przez 10 minut, dodać ryż i podsmażać przez kilka minut na dużym ogniu, a następnie dodać białe wino i zredukować. Bulion dodawać stopniowo, ciągle mieszając. W połowie gotowania dodać część już usmażonych bakłażanów, a 5 minut przed końcem gotowania dodać pozostałe bakłażany i pesto. Płatki migdałów ułożyć na blasze do pieczenia i lekko zarumienić w wysokiej temperaturze.

Na sam koniec wyłączyć ogień i dodać trochę masła, Grana Padano, pieprzu i energicznie wymieszać, aby uzyskać kremową konsystencję. Udekorować płatkami migdałów i świeżymi liśćmi bazylii.

Pesto ok. 150 g:

25 g liści bazylii (świeżych, dobrej jakości i suchych)
1 mały ząbek czosnku
50 ml oliwy z oliwek z pierwszego tłoczenia

35 g Parmigiano Reggiano
15 g sera Pecorino
10 g orzeszków pinii (1 łyżka)
1 szczypta soli

Wrzucić wszystkie składniki do moździerza i ubijać do uzyskania pasty o jednolitej konsystencji.

tłumaczenie pl: Justyna Włodarczyk

Kierunek: Bari

0

Będąc po raz pierwszy w Bari, stolicy Apulii, samochodem, można trochę pobłądzić. Dwupasmowe uliczki w centrum są często jednokierunkowe, co za tym idzie w co drugiej zaskoczy nas zakaz wjazdu. Na dodatek mieszkańcy lubią wpychać się „na trzeciego”, a do tego nagle pojawia się obok nas sympatyczny rowerzysta z psem rasy spaniel w koszyku przytwierdzonym do kierownicy jednośladu. W weekend wieczór, zaparkowanie samochodu graniczy z cudem, jednak na twarzach zmotoryzowanych mieszkańców nie widać poirytowania z tego powodu. A gdy tylko kierowca podejmuje próbę wciśnięcia się w niewielką wolną przestrzeń, piesi jakby na zawołanie zbiegają się i, machając rękami w powietrzu, prawie że wykonują ten manewr za niego. Bezbłędnie oczywiście.

Kontrasty i smaki

Szeroka ulica Sparano da Bari w weekend przypomina długi pasaż pokus ze sklepami znanych marek i „sieciówek” otwartymi do późna. Jest tłoczno i przyjemnie gwarno. Mijamy przechadzających się mieszkańców – wszyscy dobrze ubrani, nieskazitelni. Wszystko to sprawia, że czujemy się jakby przeniesieni do zupełnie innego świata niż jeszcze kilka godzin wcześniej gdzie, na przedmieściach i autostradzie, w zatoczkach rosły krzywe wieże worków ze śmieciami.

Znikamy w jednej z bocznych ulic. Tam, nawet po zmroku, otwarty jest mały kiosk z używanymi książkami. Obok tradycyjnej knajpki, w której na wspólny posiłek zbierają się całe rodziny, znajduje się nowoczesna restauracja, a blaty jej wystawionych na zewnątrz stołów porasta świeża, zielona trawa (dla zainteresowanych, mowa o restauracji Stammibene, via Domenico Nicolai). Uliczki pachną kawą i pizzą na wynos. W barach królują focacce i chrupkie taralli o wielu smakach (anyżowe, serowo-pieprzowe, z sezamem, imbirowe), a na kawę i lody wszyscy pędzą na Piazza Mercantile, do Pasticcerii Martinucci, aby spróbować słynnego gelato o wymownej nazwie „provami” (spróbuj mnie).

Szerokim corso Vittorio Emmanuele, gdzie od Piazza Libertà ciągnie się zadbana aleja palmowa, docieramy aż do portu. Tam wita nas elegancka fasada Teatru Margherita, wzniesionego na początku XX wieku, obecnie w trakcie remontu. Na molo San Nicola, od wczesnych godzin porannych rozkładane są stragany na targu rybnym, a cierpki zapach owoców morza unosi się jeszcze długo po jego zamknięciu. Podążając dalej Lungomare Imperatore Augusto, dotrzemy do portu promowego, skąd kursują rejsy do Chorwacji, Albanii oraz Grecji. Na zachód od starego miasta wznosi się natomiast Castello Svevo, wybudowany prawdopodobnie w latach 30. wieku XII na polecenie króla Sycylii, Rogera II. Forteca uległa zniszczeniu niespełna 20 lat po jej wzniesieniu, aby na początku kolejnego stulecia zostać odbudowaną przez cesarza Fryderyka II z Hohenstaufów. W kolejnych wiekach w zamku rezydowali przedstawiciele dynastii andegaweńskiej, a później Sforzowie. A dziś, przy Largo Abate Elia, w Bazylice św. Mikołaja możemy oglądać wykonany pod koniec XVI wieku nagrobek królowej Bony.

Bari dostosowuje swój rytm do zwiedzającego, urzeka prostotą. Podążając zatem szlakiem historii po uroczej starówce, warto zwolnić kroku i nacieszyć się miejscowym klimatem. We Włoszech, naturalnym synonimem relaksu jest ciepła filiżanka kawy, popijanej przy małym stoliku kawiarni lub baru w wąskiej uliczce lub na zalanym słońcem placu, jak na przykład Piazza del Ferrarese tuż przy porcie. Wracamy na corso Vittorio Emmanuele, przystajemy na przejściu dla pieszych i uśmiechamy do siebie, gdy chwilę później policyjny samochód przejeżdża na dopiero co zmienionym na czerwone świetle.

foto: Karolina Romanow

Ryż wenus: czarny, aromatyczny, włoski!

0

Przyznaję, pomimo mojego wielkiego zainteresowanie zdrowym i naturalnym odżywianiem, nie jestem miłośniczką produktów zbożowych, wręcz przeciwnie. Mam w zwyczaju dobrowolnie unikać produktów pełnoziarnistych lub przetworzonych, a lista węglowodanów w mojej diecie mogłaby ograniczyć się do makaronu i pizzy, potwierdzając tym samym jeden z najbardziej typowych spośród włoskich stereotypów. Mimo mojej niechęci do spożywania czegokolwiek, co przybiera formę ziarna, ryż Wenus przekonał także mnie. Jego konsystencja jest wystarczająco delikatna, by okazać się przyjemną nawet dla najbardziej wymagających podniebień, a jego zdecydowana barwa sprawia, że talerze stają się żywe i zachęcające.

Niedawno przeczytałam, że nazwa tej odmiany ryżu zdaje się być powiązana z boginią  płodności i piękna. Stanowi pewien hołd dla niej z uwagi na fakt, że w czasach antycznych produkt ten uważano za silny afrodyzjak. Zaintrygowana tą interpretacją, której nie znałam, postanowiłam dowiedzieć się więcej, odkrywając z kolei, że jego pochodzenie jest o wiele bliższe niż się tego spodziewałam, zarówno z punktu widzenia historycznego, jak i geograficznego.

Ryż Wenus w rzeczywistości jest całkowicie włoską odmianą ryżu aromatycznego, a jego początki nie są wcale tak odległe. Powstał w Vercelli w 1997 poprzez skrzyżowanie odmiany ryżu typowego dla Niziny Padańskiej i odmiany azjatyckiej ryżu czarnego. To efekt spotkania nowości z tradycją, dziś Wenus jest produktem w 100% wytwarzanym we Włoszech: uprawiany wyłącznie w prowincjach Oristano, Vercelli i Novara, jego jakości, pochodzenia i drogi strzeże Centro Ricerche Sa.Pi.Se, towarzystwo rolnicze, które stworzyło tę odmianę i które jak dotąd posiada monopol na produkcję nasion.

Jeden z jego przodków jest jednak pochodzenia wschodniego. W Chinach od wieków występuje typ ryżu czarnego, w przeszłości znanego jako „ryż zakazany”: nie mógł go spożywać nikt poza cesarzem, ponieważ przypisywano mu cudowne właściwości, takie jak długowieczność i działanie afrodyzjaku. To właśnie dlatego, zafascynowani historią i legendą, we Włoszech zdecydowali się ochrzcić otrzymaną odmianę imieniem Wenus,
bogini miłości.

Z połączenia ryżu Wenus z ryżem typu indyjskiego (odmiana typowa dla klimatów tropikalnych, charakteryzująca się podłużnym ziarnem) narodziły się dwie inne odmiany: ryż Hermes (o barwie czerwonej) i ryż Artemida (czarny).

Bogaty w witaminy, minerały, antyoksydanty i inne składniki korzystne dla naszego zdrowia, ryż Wenus może być uważany za swego rodzaju naturalny suplement, bezcenny dla dobrego samopoczucia i dbałości o linię. W szczególności jego kolor, który zawdzięcza obecności silnych substancji przeciwutleniających, antocyjanów, które naturalnie występować mogą we wszystkich owocach i warzywach o odcieniu niebieskim lub czerwonym, w ryżu Wenus obecne są w ilości przekraczającej nawet tę zawartą w jagodach. Składniki te chronią od wolnych rodników, odpowiedzialnych za starzenie się komórek, wraz z selenem pomagają też wzmocnić układ odpornościowy. Dzięki obecności antocyjanów, ryż Wenus ogranicza wchłanianie cholesterolu, działa przeciwzapalnie, jest sojusznikiem przeciwko niedoskonałościom estetycznym, takim jak cellulit i łamliwość włosów.

Jest bogaty w żelazo, w związku z tym przydatny w przypadku anemii, poza minerałami (zwłaszcza magnezem i potasem) oraz witaminami z grupy B, jest z kolei ubogi w sód, a więc odpowiedni dla tych, którzy cierpią na nadciśnienie. Nie zapominając przy tym, że podobnie jak inne odmiany ryżu, Wenus jest także pozbawiony glutenu i tym samym może być spożywany w przypadku celiakii. W porównaniu z ryżem białym, zawiera wysoką ilość skrobi i błonnika: z tego powodu wspiera trawienie i funkcjonowanie przewodu pokarmowego, oprócz przyczyniania się do bardziej zrównoważonego wchłaniania cukrów i zwiększenia uczucia sytości. Wszystkie właściwości niesłychanie przydatne dla tych, którzy chcą schudnąć!

Ale przejdźmy do praktyki: jak przygotowuje się ryż Wenus? W kuchni jest składnikiem bardzo wszechstronnym i nadaje się do wielu przepisów: przystawek, risotto, sałatek, zapiekanek, farszów. Ponieważ jest to produkt pełnoziarnisty, gotowanie zajmuje raczej dużo czasu (około 40 minut), który można jednak skrócić, jeśli użyje się szybkowaru lub jeśli namoczy się ryż kilka godzin przed gotowaniem. Możemy przyrządzić go też metodą tradycyjnego risotto, przysmażając go na patelni i dodając gorący bulion aż do momentu ugotowania bądź metodą pilaw, najbardziej zalecaną: po podsmażeniu, dodaje się gorący bulion, jednak sam proces gotowania odbywa się w piekarniku o temperaturze 200° w przykrytym naczyniu.

Mój ulubiony przepis? Po wcześniejszym ugotowaniu ryżu Wenus, przyrządzam sałatkę z papryką (lepiej, gdy jest podsmażona na patelni, ale jeśli mi się spieszy, używam także surowej), czerwoną fasolą, awokado i odrobiną limonki. Proste danie, które można trzymać w lodówce przez kilka dni i wykorzystać jako obiad na wynos.

Macie pytania dotyczące odżywiania? Piszcie na info@tizianacremesini.it, a postaram się
na nie odpowiedzieć na łamach tej rubryki!

***

Tiziana Cremesini, absolwentka Neuropatii na Instytucie Medycyny Globalnej w Padwie. Uczęszczała do Szkoły Interakcji Człowiek-Zwierzę, gdzie zdobyła kwalifikacje osoby odpowiedzialnej za zooterapię wspomagającą. Łączy w tej działalności swoje dwie pasje – wspomaganie terapeutyczne i poprawianie relacji między człowiekiem i otaczającym go środowiskiem. W 2011 wygrała literacką nagrodę “Firenze per le culture e di pace” upamiętniającą Tiziano Terzani. Obecnie uczęszcza na zajęcia z Nauk i Technologii dla Środowiska i Natury na Uniwersytecie w Trieście. Autorka dwóch książek: “Emozioni animali e fiori di Bach” (2013) i “Ricette vegan per negati” (2020). Współpracuje z Gazzetta Italia od 2015 roku, tworząc rubrykę “Jesteśmy tym, co jemy”. Więcej informacji znajdziecie na stronie www.tizianacremesini.it

tłumaczenie pl: Anna Pachciarek

Cantucci z migdałami

0

Składniki:

500 g mąki typu 00
150 g masła
100 g cukru pudru
200 g cukru
150 g migdałów ze skórką

8 g proszku do pieczenia
3 całe jajka
1 szczypta soli
wanilia

Przygotowanie:

W dużej misce (albo za pomocą robota kuchennego z płaską trzepaczką) połącz mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia, sól, wanilię i pokrojone na kawałki miękkie masło.

Następnie dodaj oba rodzaje cukru i kontynuuj wyrabianie ciasta aż do otrzymania grudkowatej masy. Roztrzep jajka.

Gdy składniki zaczną łączyć się w jednolitą masę, dodaj migdały i kontynuuj wyrabianie. Ciasto wstaw do lodówki na 1-2 godziny.

Piekarnik rozgrzej do 185°C. Ciasto uformuj w podłużne bochenki (w kształcie bagietki) o wadze 300g. Ułóż na blasze do pieczenia w mniej więcej równych odstępach. Powierzchnię bochenków pokryj roztrzepanym wcześniej jajkiem i oprósz cukrem pudrem. Piecz 25 minut w gorącym piekarniku. Odstaw bochenki do przestudzenia i zmniejsz temperaturę piekarnika do 120°C.

Każdy z bochenków przekrój na kromki: z każdej z nich otrzymujemy słynne cantuccio! Ich grubość powinna wynosić od 8 mm do 1,2 cm.

Ponownie ułóż kromki na blasze do pieczenia i piecz przez około godzinę. Odstaw do ostudzenia i przechowuj w blaszanym pudełku.

Serwuj i kosztuj tych najsłynniejszych toskańskich ciasteczek w parze ze słodkim winem – są przepyszne!

CinemaItaliaOggi – Pokazy nowego Kina Włoskiego

0

CinemaItaliaOggi, jubileuszowa dziesiąta edycja długo oczekiwanego, corocznego spotkania z najnowszą włoską produkcją filmową. Przegląd, na który czeka publiczność i sieć polskich kin studyjnych, został zrealizowany w niezwykle trudnym czasie dla kultury na całym świecie, a jego koordynacją zajął się wieloletni partner przedsięwzięcia Kino Muranów i Gutek Film z Warszawy.

Tegoroczna edycja CinemaItaliaOggi jest wynikiem współpracy między Instytutem Luce Cinecittà a Włoskimi Instytutami Kultury w Warszawie i Krakowie, przy wsparciu Ambasady Włoch i Konsulatów Honorowych w miastach biorących udział w wydarzeniu. Również w tym roku Przegląd CinemaItaliaOggi ma zasięg ogólnopolski: dwanaście najbardziej udanych i docenionych filmów we Włoszech w 2020 zostanie pokazanych w prestiżowych kinach w ośmiu polskich miastach: Warszawie, Krakowie, Łodzi, Wrocławiu, Poznaniu, Katowicach i Gdyni. Ambitny projekt, stworzony dla kompetentnej i wrażliwej publiczności i opracowany w celu promocji nowego włoskiego kina w Polsce. Decydujący wkład w wysiłek organizacyjny miał Instytut Luce Cinecittà, który wziął na siebie wyzwanie wytłumaczenia niektórym ważnym włoskim dystrybutorom istoty promocji kina włoskiego poza tradycyjnymi kanałami rozpowszechniania. Również w tym roku mogliśmy liczyć na wsparcie niektórych polskich dystrybutorów, którzy potwierdzają zainteresowanie naszą współczesną kinematografią.

CinemaItaliaOggi 2021

  • Warszawa – Kino Muranów  1 – 6 lipca
  • Kraków – Kino Pod Baranami
  • Wrocław – Kino Nowe Horyzonty  9 – 15 lipca
  • Łódź – kino Charlie 1 – 5 lipca
  • Poznań – Pałacowe Centrum Kultury Zamek 28.07 – 1.08
  • Katowice – Kino Rialto 9 – 18 lipca
  • Gdynia – Gdyńskie Centrum Filmowe

***

Rodzice kontra influencerzy / Genitori vs influencer (2021)
reżyseria Michela Andreozzi

Jakim wyzwaniem jest dziś bycie samotnym
ojcem nastolatki?
Paolo (Fabio Volo), nauczyciel filozofii, wdowiec, samotnie wychowuje córkę o francuskim imieniu Simone (Ginevra Francesconi) i ma z nią bardzo dobrą relację. Ale wraz z wejściem dziewczynki w wiek nastoletni idylla dobiega końca. Jak każdy szanujący się nastolatek, Simone wpada w sidła smartfona. Dość szybko dojrzewa w niej pragnienie zostania influencerką, jak jej idolka Ele-O-Nora (Giulia De Lellis) – kategoria ludzi, których jej ojciec nie znosi. By naprawić swoje relacje z córką, Paolo rozpoczyna kampanię przeciwko agresywnej polityce mediów społecznościowych. Pomaga mu sama Simone, która staje się jego internetową menadżerką.
Niespodziewana sława zrobi z niego, wbrew jego woli, influencera, dzięki czemu odkryje, że media społecznościowe, nawet jeśli należy się z nimi obchodzić ostrożnie, mogą podarować nowe możliwości.

Dzieci / Figli (2020)
reżyseria Giuseppe Bonito

Sara (Paola Cortellesi) i Nicola (Valerio Mastandrea) są zakochanym w sobie małżeństwem. Mają sześcioletnią córkę, Annę, i szczęśliwe życie. Pojawienie się na świecie drugiego dziecka, Pietra, wywraca do góry nogami zrównoważone życie całej rodziny, prowadząc do tragikomicznych sytuacji. Ekstrawaganccy dziadkowie, przyjaciele na skraju załamania nerwowego i osobliwe opiekunki do dzieci nie przyjdą im z pomocą. Czy Sarze i Nicoli, miotających się między chwilami szczęścia a kłótniami, uda się przetrwać i pozostać razem?

Pod tym samym niebem / Non odiare (2020)
reżyseria Mauro Mancini

Akcja filmu rozgrywa się w mieście na północnym wschodzie, to miejsce w środku Europy skażone obecnością wielu grup etnicznych, napięciami, z mieszkańcami o głębokich korzeniach żydowskich. Mieszka tu Simone Segre, uznany chirurg żydowskiego pochodzenia. Prowadzi spokojne życie, ma eleganckie mieszkanie i żadnych związków z przeszłością. Pewnego dnia ratuje mężczyznę, poszkodowanego w wypadku przez drogowego pirata, ale kiedy odkrywa na jego piersi nazistowski tatuaż, zostawia go na pastwę losu. Targany poczuciem winy, odnajduje rodzinę mężczyzny: najstarszą córkę Marikę, nastolatka Marcella, ziejącego nienawiścią rasową i najmłodszego Paola. Nadejdzie noc, kiedy Marica zapuka do drzwi Simone, nieświadomie wręczając mu rachunek do zapłaty…

Złe baśnie / Favolacce (2020)
reżyseria Damiano i Fabio d’Innocenzo

Opowieść zaczyna się od znalezienia pamiętnika w śmietniku, na przedmieściach Rzymu. Jest gorące lato. W szeregowych domach mieszkają rodziny, w których uczucie niepokoju jest powszechne nawet wtedy, gdy próbuje się je ukryć. Rodzice są sfrustrowani tym, że żyją w takim miejscu, a nie innym, że mają (lub nie) pracę, która ich nie satysfakcjonuje, że nie osiągnęli ostatecznie statusu społecznego, na który w ich mniemaniu zasłużyli. W tej atmosferze żyją ich dzieci, chłoną jej negatywny aspekt, próbując się przed nim bronić najlepiej jak potrafią, a może nawet mu się przeciwstawić. „Smutna historia”, tak określa ją narrator filmu. „Czarna bajka”, to z kolei określenie jego autorów, w której kluczowe dla równowagi i rozwoju nowych pokoleń postacie (rodzice, nauczyciele) straciły wszelką pozytywność i umiejętność planowania.

Chciałem się ukrywać / Volevo nascondermi (2020)
reżyseria Giorgio Diritti

Samotne dziecko, Toni, syn włoskiej emigrantki, odesłany do Włoch ze Szwajcarii, gdzie spędził trudne dzieciństwo i młodość, przez lata mieszka w chacie, doświadczając chłodu i głodu.  Spotkanie z rzeźbiarzem Renato Marino Mazzacuratim da mu okazję poznania malarstwa. „Niemiec”, jak nazywają go ludzie, to samotny, zgarbiony, brzydki człowiek, często wyśmiewany i poniżany, staje się wspaniałym malarzem, który maluje swój fantastyczny świat tygrysów, goryli i jaguarów. Przytłoczony reżimem, który chce „ukryć” odmienność, pada ofiarą własnych lęków i zostaje zamknięty w szpitalu psychiatrycznym. Toni maluje samego siebie, jakby chciał potwierdzić pragnienie istnienia. Opuszczenie szpitala jest punktem zwrotnym, który daje mu odkupienia i publiczne uznania dla jego talentu. Sława pozwala mu afiszować się osiągniętym dobrobytem i zachęca do otwarcia się na życie i uczucia. Z czasem jego prace okazują się darem dla całej społeczności, darem jego odmienności.

Martin Eden (2019)
reżyseria Pietro Marcello

Martin Eden opowiada naszą historię. Historię tych, których ukształtowała nie rodzina czy szkoła, ale napotkana po drodze kultura. To powieść samouka, ludzi, którzy wierzyli w kulturę jako instrument emancypacji i, po części, się na niej zawiedli. Ale jest to także książka, która, zwłaszcza przy ponownej lekturze, może ujawnić – poza melodramatem – zdolność Jacka Londona do widzenia jak w lustrze mrocznych cieni przyszłości, perwersji i udręk XX wieku. Dlatego Martin Eden jest powieścią o wielkiej politycznej aktualności i dlatego bohater filmu Pietra Marcella przemierza XX wiek, a raczej senną transpozycję XX wieku, wolną od czasowych współrzędnych. Akcja toczy się już nie w powieściowej Kalifornii, ale w Neapolu, który mógłby być jakimkolwiek miastem.

Wszystko zostaje w rodzinie / Lacci (2020)
reżyseria Daniele Lucchetti

Neapol, wczesne lata 80. Małżeństwo Alda i Vandy przeżywa kryzys, gdy Aldo zakochuje się w młodej Lidii. Trzydzieści lat później Aldo i Vanda nadal są małżeństwem. To uczuciowy thriller, opowieść o lojalności i niewierności, urazie i wstydzie. Zdrada, ból, tajemnicze pudełko, zdewastowany dom, kot, głos zakochanych i tych niekochanych.

Najlepsze lata / Gli anni più belli (2020)
reżyseria Gabriele Muccino

To historia czterech przyjaciół: Giulio (Pierfrancesco Favino), Gemmy (Micaela Ramazzotti), Paola (Kim Rossi Stuart) i Riccarda (Claudio Santamaria), ukazana na przestrzeni czterdziestu lat, od 1980 roku do dziś, od okresu dojrzewania do dorosłości. Ich nadzieje, rozczarowania, sukcesy i porażki są osią historii o wielkiej przyjaźni i miłości, poprzez którą ukazane są również Włochy i Włosi. Wielki fresk, pokazujący kim jesteśmy, skąd pochodzimy, a także dokąd pójdą i kim będą nasze dzieci. To wielkie koło życia, które powtarza się z tą samą dynamiką, mimo upływu lat i różnych epok w tle.

Drapieżnicy / I predatori (2020)
reżyseria Pietro Castellitto

Jest wczesny ranek, morze w Ostii jest spokojne. Mężczyzna puka do domu kobiety: sprzeda jej zegarek. Kilka dni później, również wcześnie rano, młody asystent filozofii zostaje wykluczony z grupy wybranej do ekshumacji ciała Nietzschego. Dwie poniesione krzywdy. Dwie pozornie różne rodziny: Pavone i Vismara. Pierwsza mieszczańska i inteligencka, druga robotnicza i faszystowska. Obie zamieszkują tę samą dżunglę, Rzym. Drobny wypadek spowoduje zderzenie tych dwóch przeciwległych biegunów. A szaleństwo 25-letniego chłopaka odkryje karty, które ujawnią, że każdy ma jakąś tajemnicę i nikt nie jest tym, kim się wydaje. I że wszyscy jesteśmy drapieżnikami.

Życie jak film klasy B / Life is a B-movie (2020)
reżyseria Piero Vivarelli

Niespokojne życie i kalejdoskopowa filmografia Piera Vivarellego, reżysera włoskich filmów klasy B wszystkich gatunków, autora tekstów muzycznych przebojów, w tym 24 000 baci (dwadzieścia cztery tysiące buziaków) Celentana i scenarzysty spaghetti westernu Django (1966) oraz ulubieńca Quentina Tarantino, tworzy portret rewolucyjnego prowokatora. W młodości zwolennik X flotylli MAS, jedyny nie Kubańczyk, poza Che Guevarą, posiadający legitymację Kubańskiej Partii Komunistycznej podpisaną przez Fidela Castro. Począwszy od Urlatori alla Sbarra, musicalu z Celentano, Chetem Bakerem i Miną o świecie młodych, który zaczyna poruszać się w rytmie rocka, przez filmy polityczne, takie jak Oggi a Berlino, po Django, będący prekursorem szkoły spaghetti western, Vivarelli unosi się na fali nowego. Przenosi na ekran komiksy “Satanik” i “Mister X”, a rewolucję seksualną pokazuje w Il Dio serpente.

Złota reguła / La regola d’oro (2020)
reżyseria Alessandro Lunardelli

Co, do cholery, robi ktoś taki jak Ettore Seppis za kulisami telewizji w czasie największej oglądalności? Sam się nad tym zastanawia, czekając na odbiór nagrody w Teatro Antico w Taorminie, gotowy – krótko mówiąc! – wyjść na scenę wśród błysków fotografów i oklasków publiczności. Ettore jest żołnierzem, ostatnie pięć miesięcy spędził jako więzień syryjskich fundamentalistów, a teraz, gdy wrócił do domu, wszyscy traktują go jak bohatera: rozdaje autografy, udziela wywiadów, zabiegają o niego gospodarze programów marzący o wysokiej oglądalności. A on? Coś go niepokoi, tajemnica o tym, co naprawdę wydarzyło się w Syrii. Chciałby o tym porozmawiać, ale z kim? Jedyną odpowiednią osobą wydaje się być Massimo, autor telewizyjnych występów, który ma przygotować jego mowę dziękczynną. Może któregoś dnia się zaprzyjaźnią, ale na razie są dwoma magnesami, które im bardziej się przyciągają, tym bardziej się odpychają…

Perły Umbrii – Perugia i Asyż

0

W sercu Włoch życie codzienne tętni spokojem, a słońce, które oświeca od góry i błyszczące niebo cieszą oko. Umbria, nazywana powszechnie zielonymi płucami Włoch jest regionem obejmującym ogrom nadzwyczajnego piękna i jest bogaty w małe miasteczka osadzone na wzgórzach.

Niezwykłe szlaki Umbrii prowadzą do odkrycia dwóch nietypowych miasteczek otoczonych bogactwem zieleni, w spokoju i harmonii. Wśród głównych atrakcji regionu w szczególności wyróżnia się Perugię i jej okolicę oraz Asyż.

PERUGIA

Przepiękna i klimatyczna stolica regionu. Miasto bogate w zabytki, z magicznym starym miastem, gdzie majestatyczny plac jest jego bijącym sercem. Perugia uznawana jest za ośrodek kulturalny regionu z uwagi na słynny Uniwersytet dla cudzoziemców. Należy pamiętać, że Perugia stanowiła niegdyś rezydencję papieską, gdzie odbywało się konklawe. To, co zdobi Perugię, to jej położenie oraz etruskie i średniowieczne mury. Perugia zrzesza miejsca o niewiarygodnej wartości artystycznej i historycznej, rozproszone między licznymi uliczkami, wśród których wyróżniamy:

  • Piazza IV Novembre
    Obejmuje Palazzo dei Priori, Fontana Maggiore i Duomo.
  • Palazzo dei Priori
    Osadzony na placu miasteczka pałac, zbudowany z jasnego kamienia, stanowi siedzibę ratusza oraz Galerii Narodowej.
  • Fontana Maggiore
    Niesamowita rzeźba będąca owocem artystycznej błyskotliwości Nicoli i Giovanniego Pisano.
  • Cattedrale di San Lorenzo
    Katedra w Perugii zaliczana jest do kompleksów architektonicznych, określana „wyspą św. Wawrzyńca”. Budowla zbudowana według systemu starogotyckiego, o trzech nawach.
  • Rocca Paolina
    Zabytkowa twierdza renesansowa, zbudowana na polecenie papieża Paolo III Farnese na cześć zakończenia „Wojny Solnej”; zaprojektowana przez architekta Antonio da Sangallo.
  • Galleria Nazionale dell’Umbria
    Główna galeria sztuki znajdująca się wewnątrz Pałacu dei Priori. Galeria zachowała ponad 3000 dzieł, wśród których znajdują się rzeźby, naczynia ceramiczne, obrazy, wyroby złotnicze oraz tkaniny.
  • Chiesa di San Domenico
    Imponująca budowla w stylu gotyckim tworząca trzy nawy; kościół był wzorem dla przyszłej Katedry św. Wawrzyńca.
  • Ciekawostki na temat Perugii: Perugia stała się siedzibą słynnych festiwali międzynarodowych: Eurochocolate i Umbria Jazz.
  • Eurochocolate
    Od 1993 roku w Perugii odbywa się corocznie w październiku festiwal czekolady. Festiwal obejmuje szeroką gamę aktywności, stragany oraz wystawy czekolady z całego kontynentu, które można podziwiać na ulicach i na placach miasta. Wystawom towarzyszy sprzedaż oraz darmowa degustacja produktów. Nadzwyczajność tego wydarzenia polega na tym, że to właśnie w Perugii powstał i prężnie rozwinął się zakład sektora cukierniczego Perugina, doskonałość włoska, zrodzona z pasji i twórczej kreatywności Luisy Spagnoli. Bacio Perugina to znakomita pralinka nadziewana orzechami, giandują oraz gorzką czekoladą.
  • Umbria Jazz
    Największy i najsłynniejszy festiwal w regionie, który odbywa się corocznie w lipcu bądź w sezonie zimowym w edycji Umbria Jazz Winter. Bez wątpienia, jest to jedno z najistotniejszych wydarzeń muzycznych na skalę światową, pod względem jego historii, wysokiej jakości, niespokojnej, niekiedy burzliwej, ale życiowej muzyki, ale również z uwagi na jego fenomenalną i zdumiewającą sławę.

ASYŻ

Idylliczne miasteczko znajdujące się niedaleko od Perugii, rodzaj zacisznego miejsca, w którym panuje harmonia i szczęście, zupełnie tak, jakby czas stanął w miejscu. Asyż to kolebka chrześcijaństwa, bogata w starożytne kościoły, ośrodki modlitwy oraz niezwykłe zabytkowe centrum średniowieczne. To miasto o chlubnej przeszłości, które zrodziło postać św. Franciszka, patrona Włoch, świętego kościoła katolickiego, miłośnika przyrody i zwierząt, który rozmawiał z ptakami, oraz postać św. Klary, założycielki Zakonu Klarysek. Asyż, słynący z wielu miejsc kultu, stał się miejscem licznych pielgrzymek. Szczególnie miejsca franciszkańskie są odwiedzane w ciągu roku przez tysiące pielgrzymów.

Wśród malowniczych alejek średniowiecznego miasteczka, polecamy najciekawsze zakątki w Asyżu:

  • Basilica di San Francesco
    Nadzwyczajne arcydzieło architektoniczne, uznane za jeden ze skarbów sztuki sakralnej, który strzeże czarujących fresków Giotta i innych artystów. Bazylika św. Franciszka dzieli się na dwie Bazyliki nachodzące na siebie: Bazylikę mniejszą, Bazylikę większą oraz kryptę, w której umieszczony został grobowiec św. Franciszka. Bazylika św. Franciszka została wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO.
  • Tempio di Minevra
    Świątynia stanowi jeden z najbardziej integralnych zabytków rzymskiej architektury sakralnej, słynny ze swojej fasady bogatej w sześć kolumn korynckich.
  • Basilica di Santa Chiara
    Prawdziwe dzieło architektury gotyckiej, gdzie zachowane są relikwie Świętej oraz Krzyż, który mówił do św. Franciszka.
  • Basilica di Santa Maria degli Angeli
    Spektakularna budowla, starożytny kościółek, do którego św. Franciszek udawał się na intensywną modlitwę. Pod względem wielkości, Bazylika zajmuje siódme miejsce wśród kościołów chrześcijańskich na świecie.
  • Amfiteatr
    Usytuowany w dzielnicy Porta Perlici, połączony z ogrodem otoczonym murami z kamienia w kształcie elipsy. Charakterystyczny przez średniowieczne budowle, łuk klinowy z trawertynu i obszar areny, który stanowi ogród.

Giovanni Gastel, elegancki fotograf i dżentelmen

0
Gabriele Rigon

„Największą wagę przykładam do tego, aby być dżentelmenem; jestem także fotografem, piszę wiersze, teksty, zajmuję się swoimi sprawami, ale gdyby ktoś mnie zapytał, co chciałbym mieć napisane na nagrobku, to właśnie, że byłem dżentelmenem”.

Był 18 marca 2020 roku, COVID już powoli wkraczał do naszej rzeczywistości, wywracając ją, zużywając i ustawiając na nowo, a Giovanni Gastel, gość Micheala Bertolasiego w programie Convivium, stworzył syntezę tego, co uważał za nieodzowną cechę sfery osobistej i zawodowej, z pewnością dużo dla niego ważniejszą niż ta, którą przypisuje mu społeczeństwo – największy włoski fotograf wszechczasów. Tego typu tytuły wielokrotnie odrzucał i przekierowywał, w nienagannym stylu, na Oliviero Toscaniego, inny niekwestionowany symbol w artystycznej panoramie Włoch, podsycając ten przyjacielski spór, dobrze znany pracownikom tej branży i stary jak historia włoskiej fotografii modowej, dla której wielkość Giovanniego Gastela jest bezdyskusyjna. Ponad rok później, pandemia wciąż tu jest, silna i nieugięta, jak uparty przeciwnik, a 13 marca tego roku pozbawiła nie tylko świat fotografii, ale także sztuki w najszerszym tego słowa rozumieniu, jednego ze swoich najbardziej płodnych i wpływowych działaczy ostatnich pięćdziesięciu lat.

Giovanni Gastel rodzi się w 1955 roku w Mediolanie, jako ostatni z siedmiorga dzieci prominentnej mediolańskiej rodziny. Od strony matki wnuk reżysera Luchino Viscontiego, zawsze będzie rozumiał jak wartości wpojone mu w trakcie arystokratycznego wychowania wpłynęły na rozwój jego osobistego postrzegania rzeczywistości. Fotograf i poeta, od zawsze ironicznie mówiący o tym, co on sam definiował jako swoje przewlekłe nieprzygotowanie do współczesnego świata. Jego artystyczna kariera opiera się o gruntowne wykształcenie klasyczne, głębokie zainteresowanie malarstwem i żywa pasja do kultury popularnej drugiej połowy dwudziestego wieku. W młodości podejmuje głębokie poszukiwanie tożsamości, co doprowadza go do odnalezienia siebie w definicji elegancji, którą bez wahania przyjął niemal od razu jako wartość stanowiącą fundament dla swojej kreatywnej wizji i która nieprzerwanie dominuje w całej jego działalności artystycznej.

Z miłości do kultury popularnej i do samej idei, że każdy zwyczajny przedmiot może stać się obiektem podziwu niczym dzieło sztuki, rodzi się kreatywny impuls, który na początku lat osiemdziesiątych pociąga go do realizacji niezapomnianych dzieł Still Life, mających wpływ na całe pokolenia fotografów i gwarantujących im możliwość kariery w świecie fotografii profesjonalnej, która od tamtego momentu nieustannie się rozwijała. W przypadku Gastela można mówić o życiowej szansie, którą potrafił wykorzystać i której, nie oszczędzając się, poświęcił się całkowicie. Od Vogue Italia do Donna, przechodząc przez współpracę z takimi markami jak Versace, Missoni, Tod’s, Trussardi, Krizia, Ferragamo, Dior, Nina Ricci, czy Guerlain, trzydzieści lat mody włoskiej i światowej zostały zinterpretowane przez obiektyw Giovanniego Gastela. Szczęściarz, według tych, którzy twierdzą, że w epoce rozkwitu mody włoskiej było relatywnie łatwo, aby fotograf osiągnął taki sukces; pionier dla tych, którzy potrafią dostrzec, że kiedy pracował dla Made in Italy, umiał stworzyć niepowtarzalny styl, mający stać się ikonicznym i rewolucyjnym dla świata komunikacji. Prawdy można szukać w fakcie, iż Gastel nigdy nie bał się kwestionować samego siebie i odkrywać się na nowo, kiedy okoliczności wymagały świeżego podejścia, aby utwierdzić się w roli autora, za każdym razem przyjmował zmianę jako napęd to tego, by się doskonalić i ciągle poszukiwać nowych wizji. Postąpił tak, kiedy pozostawił aparat mieszkowy, aby przejść do fotografii w formacie 35 mm. Posłuszny zasadzie, że użycie nowego narzędzia to zerwanie z przeszłością, unikał pokusy, by za wszelką cenę, dążyć do uzyskania takiego samego rezultatu, jaki był charakterystyczny dla starego modelu. To samo podejście przyjął wraz z wejściem fotografii cyfrowej, do której zawsze miał wyjątkowe nastawienie, w odróżnieniu od większości profesjonalnych fotografów swojego pokolenia. W przeciwieństwie do wielu osób twierdzących, że masowa cyfryzacja to śmierć fotografii autorskiej, Gastel uważał, że połączenie fotografii i elektroniki to tak naprawdę narodziny fotografii, która – jak mówił – w epoce cyfryzacji była żywa jak nigdy przedtem. Jego zdaniem nowa technologia otworzyła drogę do świata możliwości dla tych, którzy byli w stanie rozróżnić fotografię w formie sztuki od tej, która była po prostu narzędziem komunikacji i informacji bez jakiekolwiek ambicji interpretowania rzeczywistości, zgodnie ze znanym powiedzeniem, że fotografia miała przywoływać rzeczywistość, a nie o niej opowiadać. Według Gastela należało bezwzględnie porzucić myśl, jakoby fotografia była wyłącznym przywilejem fotografa, jako osoby posiadającej jakąś wiedzę techniczną na temat narzędzia. Nigdy nie przestał podkreślać, że odrzucenie pięknej fotografii nie miało nic wspólnego z technicznymi ideałami, wręcz przeciwnie, jakość rezultatu zależała tylko i wyłącznie od zdolności artysty do interpretacji scenerii poprzez własne istnienie, emocje i wiedzę, tworzące nową rzeczywistość.

W historii na zawsze zapisze się jako zaciekły przeciwnik kanonu piękna „bionicznego”, przedstawionego przez fotografię amerykańską, która narzuca obrazy kobiet w stylu Kelly Lebrock na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Kierując się głębokim szacunkiem dla kobiet, które wielbił i których urok czcił, pozostawał wierny klasycznym kanonom piękna kultury europejskiej, utożsamiającym prawdziwe piękno właśnie z harmonijnym połączeniem wszystkich jego niedoskonałości. Traktował poszukiwanie i dokumentowanie piękna jako imperatyw moralny artysty, posługując się nim również, aby ukazać tragizm sceny. Doskonałe pod tym względem jest dzieło “Maschere e Spettri”, gdzie styl pozostaje niezmieniony nawet przy interpretacji dramatycznych scen cierpienia.

Szczególnie znaczące w antologii twórczości Giovanniego Gastela są portrety. Dla niego istniał tylko jeden cel w fotografii portretowej: uchwycić charakter siedzącego przed obiektywem, co uważał za możliwe wyłącznie poprzez to, co określał jako grę w uwodzenie pomiędzy modelem a fotografem, podczas której jeden obnaża swoją duszę ofiarując ją drugiemu, aby mógł ją schwytać w tym tańcu pozbawionym jakiejkolwiek sztuczności czy uprzedzeń. Przykładem może być tutaj projekt Le 100 Facce della Musica Italiana na łamach magazynu Rolling Stone, który unieśmiertelnił bohaterów pięćdziesięciu lat historii muzyki, a także wspaniała kolekcja dwustu portretów The People I like, przez którą chciał złożyć hołd tym, z którymi przez 40 lat swej kariery, połączyły go nie tylko drogi ale i dusze.

Każdy, kto miał przywilej znać go osobiście, zgadza się że był to człowiek zawsze pomocny i szczodry, chętny do dzielenia się swoimi tajemnicami. Kiedy nazywali go mistrzem, precyzował, że wolałby raczej być określany mianem „staruszka, który zrozumiał pewne rzeczy, i którymi byłby skłonny się podzielić”. Kolejna postać włoskiej fotografii autorskiej, Gabriele Rigon, z którym dzielił miłość do mody i piękna, pamięta Giovanniego jako wartościowego przyjaciela i mentora. Z przyjemnością można było patrzeć na niego, pochłoniętego pracą, ze swą naturalną zdolnością sprawiania, by każdy czuł się na planie komfortowo: tak właśnie widziały go modelki, które czuły się lubiane i szanowane przez tego serdecznego dżentelmena, jak i współpracownicy i uczniowie, którzy widzieli w jego osobie swoisty punkt odniesienia i wzór do naśladowania. Spuścizną, którą Giovanni Gastel pozostawił po sobie, z pewnością jest właśnie jego niepowtarzalny styl, który na zawsze pozostanie czymś unikalnym.

tłumaczenie pl: Marcin Gawliński
fot. Gabriele Rigon