Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
Nutella_Gazzetta_Italia_1068x155_px_final
Gazetta Italia 1068x155

Strona główna Blog Strona 52

Genua dla nas

0

Można planować wyjazd do Genui z myślą, że przyjdzie nam się zetknąć mniej więcej z atmosferą miast Lazurowego Wybrzeża. Ale jakie wspaniałe rozczarowanie czeka na podróżników, kiedy na miejscu okazuje się, że miasto jest przecież starym, jednym z największych w Europie, historycznie i obecnie, portem pełnym szczurów, ciemnych uliczek, podejrzanych zaułków, których lepiej nie odwiedzać wieczorami, a nawet w dzień. Bliżej Genui w swoim charakterze do braterstwa z Neapolem niż z bliższą geograficznie Niceą. Naturalnie, odnajdziemy tutaj godne i szlachetne oblicze miasta, ale właściwie te dwie odmienne jego twarze pozwalają wynieść stąd jak najlepsze wrażenia.

Wybrzeże Morza Liguryjskiego to wciąż fascynujący temat do badania i odkrywania. Stolicą regionu jest oczywiście Genua, która jak nadopiekuńcza matka skupia wzdłuż morza wszystkie swoje dzieci od La Spezii po San Remo i nadbrzeża Ventimiglia. By przekroczyć od Północy drzwi tej krainy, czeka nas przeprawa przez górskie wzniesienia, a kiedy docieramy tam pociągiem od strony Pavii, tuż przed Genuą rozciągają się wzgórza, doliny, mosty zawieszone nad przepaściami, podobne do tych z okolic Hogwartu. Nie bez powodu pod koniec zeszłego roku na tory wyjechał jako atrakcja dla najmłodszych Genova Hogwarts Express, pociąg z epoki, w którym można się poczuć jak towarzysz Harry’ego Pottera. Nie ma co jednak sprowadzać regionu do turystycznej wydmuszki, miasto ma stokroć więcej do zaoferowania.

Republika genueńska, bo chyba tak powinniśmy mówić o historii tego regionu, w swoim złotym okresie porównywana była do potęgi weneckiej, ale o ile ta druga pozostała turystyczną perełką do dzisiaj, o tyle Genua nie pełni już takiego miana, choć atrakcji przecież nie brakuje. Republiką Genua była od X wieku do prawie końca XVIII, kiedy to dopiero Napoleon ostatecznie pogrzebał plany o niekończącej się niezależności. Choć Genua powołała swoich dożów, na podobieństwo Wenecji, to jednak los miasta leżał w prywatnych rękach sfer arystokratycznych i bogatego mieszczaństwa (można powiedzieć kupieckich). Prywata wzięła tutaj górę nad społeczną strukturą miasta. Nie wiem, czy do dzisiaj wisi przy jednym z placów gablota, w której zawieszony jest plakat informujący o „L’araldica dei genovesi”, który pokazuje kilkadziesiąt, spośród ponad trzech tysięcy, herbów arystokratycznych rodzin genueńskich. Warto dodać, że pod koniec XIII wieku Genua była najgęściej zaludnionym miastem Europy Zachodniej, morska i miejska potęga republiki rosła (o czym przez wieki świadczyła m. in. wznosząca się nad miastem do dzisiaj jedna z najwyższych i najstarszych morskich latarni), stając się zagrożeniem dla Pizy i Wenecji, następnie nie miała sobie równych. Rozwijał się handel, a doświadczeni żeglarze oferowali swoje usługi europejskich dworom – wśród nich Krzysztof Kolumb. Casa di Cristoforo Colombo mieści się przy Piazza Dante, blisko Piazza de Ferrari, w dzielnicy San Vincenzo, ale prawie na styku trzech centralnych dzielnic – obok Mole (gdzie znajduje się katedra i labirynt wąskich uliczek) oraz San Carignano. Domniemany dom Kolumba, dzisiaj muzeum pamiątek, po wielu przeróbkach i rekonstrukcjach jest odważną próbą dla naszej wyobraźni.

Wenecja w sferze malarskiej ma swojego Canaletta i Tiepola, szkoła genueńska rozjaśnia się jednak w blaskach i rwących postaciach Alessandro Magnasco, malarza epoki późnego baroku, który choć działał głównie w Lombardii, to w Genui się urodził i tam umarł w osamotnieniu. Zwiedzając miasto, myślimy siłą rzeczy jednak o malarzach, o których byśmy nie pomyśleli w kontekście Genui – prędzej czy później przyjdzie nam zetknąć się tam z van Dyckiem oraz Rubensem. Pierwszy z nich wyjechał z Anglii w 1621 roku i pozostał we Włoszech do 1627 roku, ale najwięcej czasu spędził w Genui, gdzie intensywnie studiował włoskie malarstwo. Najsilniej jednak zaznaczył się jako portrecista genueńskiej arystokracji. Rubens z kolei zainteresował się architekturą pałacową, jej widoki i przekroje opublikował w 1622 roku we wspaniałym albumie „Palazzi di Genova”, kolejne wydania tej publikacji można kupić w sklepie z pamiątkami przy ulicy, gdzie mieszczą się tytułowe budynki słynnej via Garibaldi. Wcześniej od 1550 roku nazywała się Strada Nuova i była efektem zaplanowanych działań urbanistycznych, których podjął się wykształcony w Rzymie, pozostający pod wpływem Michała Anioła – Galeazzo Alessi. Będąc w Genui nie sposób pominąć spaceru szlakiem „Le Strade Nuove ed il complesso dei Palazzi dei Rolli” – to wpisana na listę zabytków UNESCO, gdzie znajduje się kilkanaście sławnych pałaców. Na naszej liście na pewno powinny się znaleźć Palazzo Reale, Palazzo Bianco, Palazzo Rosso, Palazzo Doria-Tursi (Doria to, obok Spinola, jeden z najsłynniejszych tutejszych rodów). W tym ostatnim miejscu można odwiedzić salę urodzonego w Genui Niccolò Paganiniego, gdzie w jednej z gablot znajdują się skrzypce genialnego muzycznego „diabła”.

“[…] Genova tutta colore.
Bandiera. Rimorchiatore.
Genova viva e diletta,
salino, orto, spalletta […]”

– pisał Giorgio Caproni w swojej długiej “Litanii”. Franco Marcoaldi, któremu dziękuję za promowanie tej twórczości, mówił, że to utwór silny, rytmiczny, niemal muzyczny i perkusyjny. Caproni, jeden z ważniejszych włoskich poetów spędził tu lata swojej młodości, następnie napisał ten najpiękniejszy hymn dla miasta, które często przywołuje w swojej twórczości jak autobiograficzny kompas.

Jeśli chodzi o Genuę mam gonitwę myśli: van Dyck; kruche ciastko z czekoladą w cukierni, której wystrój i obsługa wyglądały jak za czasów podróży Iwaszkiewicza; foccacia robiona przez Michelę, u której mieszkaliśmy; alarm bombowy na via Garibaldi, gdzie spotykam Polkę w mundurze carabinieri, która mieszka już tutaj długo i z którą ucinam pogawędkę; malutkie place między budynkami taki jak ten przy Piazza San Matteo; wąskie uliczki, którymi nie należy chodzić; okolice portu; prostytutki; pchli targ ze starymi gazetami; pesto w podejrzanej knajpie, gdzie mam wrażenie ludzie czują się swobodniej niż w Rzymie; restauracja w centrum, gdzie nikt nie mówi po angielsku i zabiera gdzieś moją kartę płatniczą; wspaniały widok z Corso Solferino i wiele innych jeszcze rzeczy. Piszę to wszystko na bieżąco i uświadamiam sobie, że mogę wydobywać dalej wspomnienia jak Caproni w „Litanii”, która nie może się skończyć. Na koniec, wieczorem w okolicach Piazza Corvetto (gdzie zresztą jest wspomniana wcześniej cukiernia), rozbrzmiewa w uszach „Genova per noi” Paola Contego. Niech tak zostanie, choć nie zgadzam się z wersem „Genova, dicevo, è un’idea come un’altra” („Mówiłem – Genua, pomysł jak każdy inny”).

foto: Guido Parodi

Chiara Catalano – moda na ratunek planecie

0

Chiara Catalano urodziła się w Palermo w rodzinie artystów i naukowców, o której wypowiadali się pisarze pokroju Leonarda Sciasci oraz wpływowe media. Wystarczy wspomnieć o jej dziadku Eustachiuszu, dyrektorze Akademii Sztuk Pięknych i propagatorze sztuki sycylijskiej XX wieku, którego imię nosi w Palermo liceum artystyczne. Do tego Wujek Eliodoro, biolog morski i naukowiec, a także prekursor miejskiego recyklingu w obronie zanieczyszczenia planety. Jej ojciec – Maurillo – to z kolei malarz i założyciel pierwszej galerii sztuki w stolicy regionu, obecnie uważany za czołowego przedstawiciela sycylijskiej sztuki współczesnej.

Dziedzicząc te wszystkie rodzinne cechy, Chiara kończy wydział architektury i rozpoczyna karierę jako kuratorka ojcowskiej galerii „Arte al Borgo”. Sama też maluje. Od zawsze pasjonowała się również modą – swoje działania na tym polu rozpoczęła od opatentowania w 2011 roku torbyklawiatury „Coccodrive”, za sprawą której uplasowała się w finale projektu Samsung. „Nie uważam się za projektantkę, lubię mówić o sobie, że dokonuję eksperymentów artystycznych na ubraniach, zasadniczo w stylu vintage, a moje działania mają charakter instynktowny, optymistyczny, prymitywny, dziki. Używam tkanin jako płócien czy wręcz manifestów, aby móc się wyrazić, komunikować. Kto zakłada na siebie moje ubrania, staje się ambasadorem przesłania dotyczącego równowagi ekologicznej” – wyjaśnia artystka. W 2020 roku gwiazda Bollywood Anushka Sharma prezentuje kreację jej autorstwa dla Vogue. Chiara rozpoczęła twórczą współpracę z różnymi markami promującymi ideę zrównoważonego rozwoju. Obecnie eksperymentuje z różnymi zabiegami artystycznymi dokonywanymi bezpośrednio na odzieży.

Wyrażasz swoje poglądy i życiową filozofię poprzez modę. Kiedy zdecydowałaś się na wyrażanie siebie właśnie za sprawą mody?

Kiedy połączyłam swoje pasje – modę, ekologię i sztukę – w jeden projekt. Moda zrównoważonego rozwoju (tj. moda mająca korzystny wpływ na środowisko) to temat, który od kilkudziesięciu lat odgrywa bardzo ważną rolę dla naszego środowiska, naszej świadomości społecznej i naszej gospodarki. W ostatnich latach, z powodu ogromnego niepokoju związanego ze zmianami klimatycznymi, udowodnionego współcześnie przez naukę, jest to coraz bardziej aktualny temat również w świecie modowym. Wiele domów mody i ich projektanci zdecydowało się przyłączyć do wspólnej walki, zmieniając swoje stare praktyki, aby tym samym zmniejszyć ilość odpadów i mieć bardziej pozytywny wpływ na nasze środowisko.

Czy mogłabyś opisać swoją metodę pracy? Jak stworzyłaś swój charakterystyczny styl?

Wybieram wyjątkowe ubrania, aby następnie przekształcić je w niepowtarzalne dzieła, które przybierają formę billboardów wykrzykujących hasła w stylu „Ocal planetę”. Są to przedmioty vintage lub komercyjne, którym nadaję drugie życie malując na nich jak na płótnie. Używam ekologicznych, żywych kolorów. Dla nich wybieram różne tematy, slogany, figurki, gry…

Na stworzonych przez Ciebie ubraniach z łatwością możemy odnaleźć takie hasła jak „Uratuj planetę”, „Żadnego plastiku na morzu” czy „Pieprzyć zanieczyszczenie”. Są to bardzo symboliczne i potężne frazy.

Moje przesłania to slogany, ktokolwiek zdecyduje się je nosić, staje się ambasadorem mojego pro- ekologicznego przesłania. Będzie wiele nowych projektów, różnych, lecz zawsze skrojonych na wzór hymnu na cześć ochrony planety. Między modą a sztuką istnieje głęboka i fascynująca więź. Samą modę przecież można określić jako formę sztuki. W moich ubraniach związek między modą a sztuką nieustannie ewoluuje, ponieważ nicią łączącą całość jest „Komunikacja”.

Jednym z twoich najbardziej innowacyjnych i zabawnych projektów jest z pewnością torba „Coccodrive”. Jak narodził się ten fascynujący pomysł?

Pomysł na torbę narodził się, kiedy wyobraziłam sobie, jak mógłby wyglądać ten przedmiot, który jest częścią naszych codziennych przyzwyczajeń, przekształcony w zabawny i stylowy dodatek. Cechuje go niezwykła odporność na reakcje chemiczne i utlenianie, jest elastyczny, odporny na starzenie i wysokie temperatury oraz jest doskonałym izolatorem elektrycznym. W ten sposób element technologiczny przekształca się w kolorową kopertówkę do noszenia w ręku lub z błyszczącym paskiem na ramię, który jest jednocześnie kablem do komputera.

Jakie są twoje plany na przyszłość?

Kontynuacja pracy nad projektem zrównoważonej mody, aby być wierną wartościom, w które wierzę: poszanowanie i dbałość o środowisko, wolność osobistą, sprzeciw wobec marnotrawienia zasobów planety. Uważam, że koncepcja zrównoważonego rozwoju pozwoliła wielu ludziom zrozumieć, że moda nie jest czymś odległym; Zrównoważony rozwój w naszym sektorze nie jest modą przejściową i należy go traktować z szacunkiem, zwłaszcza jeśli myślimy o obecnym stanie naszej planety. Ponadto ci, którzy byli przed nami, widzieli dramatyczne konsekwencje tzw. fast fashion (tłum. szybka moda), a także sektora luksusowego. Dla mnie zrównoważony rozwój to słowo, które sprawia, że zastanawiasz się dwa razy nad drogą, którą chcesz ostatecznie obrać i nie zawsze to jest rozwiązanie najprostsze czy długotrwałe.

Czy region, z którego pochodzisz jest obecny w jakiś sposób w twojej pracy?

Sycylia to region o silnej osobowości, ma magiczne światło, a także góry i morze, sztukę i historię… Nieskończone źródła inspiracji!

Ubrania Chiary Catalano można kupić w Tokio na Faye_eyaf, w Rzymie na Carmina Campus Ilarii Venturini Fendi, a już niebawem również na Instagramie. Sycylijska artystka jest otwarta na współpracę – zainteresowanych zachęcamy do bezpośredniego kontaktu via Instagram.

Dante Alighieri „Boska komedia”: dzieło-świat

0
Alberto Casadei

W 2021 roku mija siedemset lat od śmierci Dantego Alighieri. Jak wszyscy wiedzą jego „Boska komedia” to jedno z niewielu dzieł, które przenika wszystkie kultury. Jest tłumaczone, cytowane, opisywane zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych, w Japonii czy w Afryce. Na całym świecie są też pomniki dedykowane Dantemu, co jest namacalnym dowodem na zainteresowanie pisarzem, który reprezentuje nie tylko Włochy w Średniowieczu, ale całą ludzkość w ogóle. Skąd wzięło się to zainteresowanie, które stopniowo rosło, począwszy od epoki Romantyzmu aż do dzisiaj, co widać w filmach czy grach wideo?

Aby zrozumieć, dlaczego Dante cały czas jest aktualny, trzeba lepiej poznać jego dzieła, nie ograniczając się do kilku wersów, czy najbardziej znanych fragmentów. Nie przez przypadek przymiotnik „dantejski” (wł. dantesco) jest obecny w wielu językach świata, czego dowodzi audiobook zatytułowany „Z ciemnego lasu do Raju”, dostępny online i zrealizowany przez włoskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, który jest zbiorem fragmentów dzieła w oryginale i w innych trzydziestu dwóch językach (wśród których również wersja w języku polskim z narracją w wykonaniu aktorów Karoliny Porcari i Jakuba Kamieńskiego: Dalla selva oscura al Paradiso – From the dark wood to Paradise (spreaker.com). Nawet wielcy pisarze, tacy jak T.S Eliota czy J.L. Borges, zauważyli że potęga „Boskiej komedii” działa nawet w tłumaczeniu.

Mimo wszystko jeszcze dużo nie wiemy o tym arcydziele, tak jak o innych dziełach Dantego. Zacznijmy od tego, że zarówno działalność literacka poety, jak i jego życie, dzielą się na pewne etapy. Pierwszy, zainicjowany w 1283 roku, to nowy styl w poezji miłosnej, powstały wówczas teksty liryczne o wielkim znaczeniu, których najlepszym wyrazem był zbiór Vita nova (1292-93). Już wtedy mamy do czynienia z dziełem wyjątkowym, bo w konstrukcji tej niewielkiej książki wyjaśnia się i uzasadnia sens każdej pojedynczej kompozycji w odniesieniu do życia poety, który jest jednocześnie bohaterem fragmentów prozą; momentem przełomowym w jego życiu jest spotkanie Beatrycze, stopniowo porównywanej do anioła zesłanego przez Boga. Dzieło kończy się w momencie, kiedy w życiu poety pojawia się inna kobieta, a obietnica opowieści o „cudownej wizji” Beatrycze, o której jest mowa w ostatnich rozdziałach, nie znajduje natychmiastowej kontynuacji. Po 1293 roku Dante rozpoczyna kolejny etap swojego życia: żonaty, pasjonujący się nie tylko poezją, ale i filozofią, zaproszony do florenckiego życia politycznego, od kilku lat nie tworzy dalej swojego pierwszego wielkiego tekstu, pisze natomiast utwory o charakterze moralnym oraz te poświęcone dramatycznej i destrukcyjnej miłości do kobiety o imieniu Petra.

grafika: Julia Marchowska

Nie jest do końca możliwe ustalenie prawdziwości tych wierszy, chociaż prawie wszyscy krytycy są skłonni przyjąć, że jest w nich przynajmniej cień prawdy. Niezaprzeczalnym jest jednak fakt, że do 1301 roku Dante podążał odmiennymi ścieżkami od tych praktykowanych w poprzednim etapie życia. To wówczas, jak wiadomo, miało miejsce fundamentalne wydarzenie w jego ziemskim życiu, a mianowicie zwycięstwo czarnych gibelinów i wypędzenie z Florencji białych gwelfów, do których należał.

Oficjalna data początku wygnania poety to 10 marca 1302 r., istnieje jednak duże prawdopodobieństwo, że Dante nie zdołał wrócić do swojego rodzinnego miasta już po pobycie na misji w Rzymie u papieża Bonifacego VIII (październik-listopad 1301). Ale czy przed tym wydarzeniem powstało już kilka pieśni dzieła, które uczyniło go sławnym? Otrzymaliśmy pewne wskazówki na ten temat od Giovanniego Boccaccia, ale są one kwestionowane. Mogłyby jednak zawierać pewną dozę autentyczności: w rzeczywistości pierwsze cztery pieśni piekła bardzo różnią się od następnych i mogą tak naprawdę pochodzić z około 1300 roku, w którym osadzona jest podróż do zaświatów.

Z pewnością poeta jeszcze długo poświęcał się innym sprawom. W pierwszych latach wygnania pełnił misje dyplomatyczne, próbował wrócić do Florencji, ale bez powodzenia, zbliżył się nawet do niektórych gibelinów i, mimo że dalej był dumnym białym gwelfem, prosił o przebaczenie swoich czarnych wrogów.

Od 1304 r. zaczął nawet dwa projekty, które gdyby zostały ukończone, z pewnością byłyby cenne i nowatorskie jak na tamtą epokę: „Biesiada” (wł. Convivio), pierwszy duży traktat w dialekcie florenckim poświęcony podstawowym kwestiom filozofii i moralności; oraz De vulgari eloquentia, traktat koncentrujący się na kwestiach stylu poetyckiego i oparty na pierwszym rozpoznaniu różnych lokalnych języków włoskich, w celu opisania tego najznamienitszego „volgare illustre”.

grafika: Michał Bukowy

Po pobycie w Lunigianie i w Casentino, mniej więcej między 1306 a 1307 rokiem, Dante postanowił poświęcić się przede wszystkim „Boskiej komedii”. Zbadane zostały powody tej decyzji, a także to, czy możliwe jest określenie punktu, od którego autor wznowił pisanie dzieła. Etapy pisania „Boskiej komedii” nie są do końca jasne, tutaj śledzimy główne elementy udokumentowane historycznie do około 1313 roku, kiedy to szkice piekła i czyśćca są prawdopodobnie definitywnie zamknięte.

Tymczasem historia przesądza o dalszych zmianach, przede wszystkim o wyborze Henryka VII Luksemburskiego (który w Boskiej komedii pojawia się jako Arrigo) na cesarza Świętego Cesarstwa Rzymskiego, który już w 1310 r. przyjeżdża do Włoch z zamiarem przyjęcia w Rzymie nominacji z rąk papieża Klemensa V lub jego delegatów. Dante natychmiast poparł tego „posłańca Boga” i pisze listy, aby uspokoić tych, którzy obawiali się zemsty lub nadal uważali władza doczesna powinna być poddana duchowej władzy Kościoła. W tym okresie Dante najprawdopodobniej zdecydował się też napisać po łacinie traktat filozoficzno-prawny „Monarchia”, uznawany za niezwykle ważny nawet przez współczesnych teoretyków prawa. Niestety po raz kolejny historia nie poszła w pożądanym kierunku: wiele miast, w tym Florencja, zbuntowało się przeciwko Henrykowi, który, porzucony również przez papieża, zmarł w sierpniu 1313 r., nie kończąc projektu odnowienia władzy cesarskiej.

Dante musi wówczas zmienić miejsce pobytu: między 1314 a 1318 rokiem przebywa w różnych rejonach Włoch, w tym w Weronie gibellinów pod ochroną Cangrande della Scala, ale potem decyduje się zamieszkać ze swoimi dziećmi w Rawennie, rządzonej przez umiarkowanego gwelfa Guido Novello z Polenty. Tutaj pisze ostatnią część Raju, a także inne z pewnością autentyczne dzieła, takie jak Egloghe po łacinie. Odnajduje też, po raz pierwszy w okresie wygnania, chwile zupełnego spokoju. Zmarł prawdopodobnie w nocy z 13 na 14 września 1321, nie zobaczywszy ponownie swojego rodzinnego miasta.

Ten krótki tekst podsumowuje prawie wszystkie główne fakty z życia Dantego. Jednak wydarzenia z życia nie pozwalają nam w pełni zrozumieć kreatywności twórczej, która rozbrzmiewa w każdej dziedzinie literatury (i nie tylko), jaką poeta się zajmował. Musimy bowiem sami zrozumieć i zinterpretować jego dzieła, próbując określić ich cechy i styl, budowę, wartość i znaczenie, jakie mają dla nas.

Być może Dante nie chciał zatytułować swojego arcydzieła „Komedia”, w Raju mówi przecież o swoim dziele jako o „świętym poemacie”. Z pewnością przypisywał mu ogromną wartość i my również dzisiaj nie możemy sprowadzać tej wspaniałej nieziemskiej podróży do banalnego tekstu alegorycznego. Po stuleciach, kiedy to poemat Dantego interpretowano według jednolitych i sztywnych schematów, jesteśmy wreszcie w stanie zaakceptować jego niezwykłą różnorodność, godną nowoczesnej powieści.

grafika: Magdalena Pelc

Doskonałość „Boskiej komedii” tkwi w jej wszechstronności i to ona najbardziej nas dzisiaj interesuje. Co więcej, dzisiejsi czytelnicy, którzy stale mają do czynienia ze złożonymi technikami narracyjnymi (literackimi, filmowymi, czy tymi z najbardziej wyrafinowanych seriali telewizyjnych), są w stanie dostrzec umiejętność Dantego w konstruowaniu tej wszechstronnej opowieści, zachowującej jednocześnie rygorystyczną linearność. Jesteśmy teraz w stanie docenić zarówno potężne postacie Piekła, jak i delikatność wielu sytuacji w Czyśćcu, czy śmiałość wielu innych w Raju, gdzie ostatnia wizja nieba jest niczym „wirtualna rzeczywistość”, oparta na teologii XIV wieku.

„Boska komedia” to dzieło-świat, a Dante nie jest już tylko klasykiem, ale autorem utworu, które jest syntezą całej kultury. Z pewnością ten poemat sprzed siedmiuset lat jest jednym z nielicznych arcydzieł literackich znanych i rozpoznawanych na całym świecie, którego interpretacje wciąż zyskują rozgłos i zaskakują nowatorstwem.

***

Alberto Casadei wykłada literaturę włoską na Uniwersytecie w Pizie i jest koordynatorem Grupy Dantego w Stowarzyszeniu Italianistów. Zajmował się tekstami od XIV do XVI wieku, a także współczesną poezją i prozą, także w ujęciu porównawczym i teoretycznym. Jego ostatnie książki to Dante oltre la „Commedia” (2013), Dante: altri accertamenti e punti critici (2019), a wkrótce pojawi się również publikacja Dante oltre l’allegoria (Ravenna, Longo).

tłumaczenie pl: Agata Pachucy
ilustracje: Julia Marchowska, Michał Bukowy, Magdalena Pelc

Lancia Stratos HF – Alitalia w stratosferze

0

Pierwszą jaskółką kolejnej nadciągającej rewolucji w projektowaniu aut była Alfa Romeo Carabo z 1968 r., kiedy Studio Bertone ujawniło swoje nowe fascynacje futurystycznymi prostymi, ostro prowadzonymi liniami nadwozia. Była to propozycja dalece odbiegająca od obłości form uchodzących dotąd za kanon stylizacji samochodu, zapoczątkowała nowe czasy – erę „Dream Cars”. To tutaj również po raz pierwszy M. Gandini stosuje swój wynalazek – nożycowy sposób otwierania drzwi, późniejszy atrybut marki Lamborghini.

Jednak to co zobaczyli odwiedzający Turyński Salon Samochodowy na stoisku Bertone w 1970 roku było niesamowite. Lancia Stratos Prototipo Zero, była jak wehikuł Dr. Emmetta Browna przeniesiony na dziki zachód końca XIX w. w „Powrocie do przyszłości III”. W jeszcze większym szoku byli mieszkańcy Brukseli, gdy ten pojazd samodzielnie przedzierał się w ruchu miejskim zmierzając na targi samochodowe organizowane w tym mieście w 1971. W jednej chwili wszystkie mijane przez niego auta zamieniały się w skamieliny pochodzące z zamierzchłych czasów. Stratos swym klinowatym kształtem raczej przypominał srebrny pocisk niż samochód. To jak był nowatorski, wręcz oderwany od rzeczywistości swoich czasów, dzisiaj moglibyśmy porównać chyba tylko do spotkania z obcą cywilizacją. Gdy Nuccio Bertone opowiadał o swoim nowym projekcie dyrektorowi generalnemu Lancii Pierugo Gobbato, stali wtedy wraz z grupą inżynierów przed drzwiami fabryki, gdy przemknąwszy pod zamkniętym szlabanem [!] podjechała do nich ta nowa wizja motoryzacji. Wysokością nie przewyższała porannego kubka kawy postawionego na zwykłym stole, mowa tu o 84 cm. Ten „nieziemski” pojazd wykorzystał sam król popu Michael Jackson w filmie „Moonwalker” z 1988 r., gdzie główny bohater uciekając przed pościgiem zamienia się właśnie w Stratosa Zero. Oczywiście nie był to samochód, który mógłby normalnie funkcjonować, była to koncepcja, punkt wyjścia do stworzenia auta, którego jedynym przeznaczeniem miał być udział w rajdach.

Lancia Stratos HF [High Fidelity] pojawiła się w listopadzie 1971 w całkiem nowym wcieleniu zaprojektowanym przez Gandiniego, na płycie podłogowej Dallary, obaj panowie, którzy już wcześniej ze sobą współpracowali przy projekcie niezapomnianego Lamborghini Miura, znowu stworzyli ikonę nie tylko włoskiej lecz światowej motoryzacji. Do 1973 roku testowano różne konfiguracje, aż sercem auta, dzięki staraniom głównego pomysłodawcy „projektu Stratos” dyrektora sportowego oddziału Lancii Cesare Fiorio oraz wspomnianego już Pierugo Gobbato, stała się widlasta V6 z Ferrari Dino 246GT. Wiele mniejszych podzespołów takich jak: zamki i klamki drzwi, przednie i tylne lampy, przełączniki deski rozdzielczej itp. całymi garściami zaczerpnięto z różnych modeli Fiata, który został właścicielem Lancii w 1969 roku. Stratos miał też swoje innowacje, był jednym z pierwszych samochodów, w którym zastosowano tapicerkę wykonaną z alcantary, chyba jako w jedynym na świecie w kieszeniach drzwi znalazło się miejsce na sportowe kaski, z przodu zamontowano najbardziej panoramiczną szybę tamtych czasów, a do opuszczania bocznych szyb służyły biegnące po łuku drzwi suwaki.

Kompaktowa, klinowata i lekka Lancia z mocnym silnikiem, to musiało zadziałać. Po otrzymaniu w 1974 homologacji FIA do startów w grupie 4 [mimo, że z wymaganych 500 egzemplarzy udało się wyprodukować jedynie 492] natychmiast zdobyła tytuł Mistrza Świata Producentów i nie pozwalała go sobie odebrać przez kolejne dwa lata. Kierowcą, który najwięcej osiągnął jeżdżąc Lancią Stratos był Sandro Munari m.in. trzy razy pod rząd wygrywając prestiżowy Rajd Monte Carlo.

To co było atutem auta rajdowego było jednocześnie przekleństwem wersji cywilnej Lancii Stratos HF Stradale. Samochód miał bardzo twarde zawieszenie, był drogi, ciasny, głośny – po prostu niepraktyczny w normalnym użytkowaniu. Klienci nie zaakceptowali jego skrajności tym bardziej, że jako auto sportowe nie był dostępny w kolorze czerwonym. Co więcej, nie można go było zarejestrować w niektórych krajach Europy, nie wspominając o bogatym rynku amerykańskim, gdzie nie spełniał norm bezpieczeństwa. Podobno jeszcze w 1978 roku można było dostać egzemplarz Stradale z zerowym przebiegiem.

Co jednak z tym wszystkim ma wspólnego Alitalia? Już wyjaśniam, ten włoski przewoźnik narodowy był głównym sponsorem Lancii w latach 1975-77 czyli w czasach największych sukcesów Stratosa. Trójkolorowe logo Alitalii stworzone w 1969 przez Waltera Landora twórcy m.in. ukrytej strzałki w logo FedEx [teraz już wszyscy ją tam dojrzymy], było niewerbalnym przekazem mówiącym o dynamicznej i nowoczesnej firmie branży lotniczej. Stratos okazał się wręcz idealnie skrojony pod to logo, co w trakcie rajdów odkryli komentujący przebieg zmagań reporterzy, którzy często korzystając z helikopterów zgodnie twierdzili, że auto z góry można dostrzec już z daleka i jest to widok… nie do podrobienia.

Poświęćmy więc jeszcze chwilę Alitalii, firmie która od lat przeżywa nieustanne problemy. Lubię z nimi latać, mimo że jak wszyscy zaczęli oszczędzać na posiłkach, są mało punktualni, to jednak mam wielki szacunek za ich przywiązanie do detali. W 2015 ponownie W. Landor odświeżył logo firmy inspirując się autami sportowymi, a obecnie po raz trzynasty od 1950 roku zmieniają uniformy personelu. Dla Alitalii projektowali m.in. Florence Marzotto, Renato Balestra, Giorgio Armani, tym razem za całą kolekcją stoi słynna Alberta Ferretti. Nie wiem dlaczego tak szybko podjęto decyzję o tej zmianie, gdyż ubrania personelu zaproponowane przez Ettore Bilotta w 2016 były bardzo szykowne, świetne kolorystycznie, dostojne i eleganckie. Kolekcja była inspirowana latami 50/60-tymi XX w. kiedy stewardesy i piloci uchodzili za synonimy klasy, elegancji i wolności. Powróciły foulardy, rękawiczki, torebki i toczki na głowę, których kształt przypominał tarasowe zbocza Ligurii. Skórzane akcesoria pochodziły z Neapolu, buty z Marche, tkaniny z Toskanii. Były szef Ferrari Luca Cordero di Montezemolo piastując funkcję prezesa Alitalii [2014-17] przeforsował wprowadzenie jeszcze nigdy wcześniej nie używanego w tej firmie koloru – była to oczywiście czerwień, chociaż w odcieniu bordo. Wraz z odejściem Montezemolo, z tegorocznej kolekcji znikła również jego ukochana czerwień.

Podsumujmy: futurystyczna wizja Bertone, determinacja Fiorio i Gobbato, genialni Dallara i Gandini, silnik Ferrari, do tego dynamiczne malowanie Alitalii i mistrzowski talent Munari – oto Lancia Stratos HF – rajdowy heros.

Model firmy Kyosho z 2001 roku w jedynie słusznym malowaniu jest świetny i dość wyjątkowy. Mamy tu wersję „Dirty” czyli brudną wraz z podstawką – dioramą imitującą błoto pośniegowe, więc widzimy auto w jego naturalnym środowisku. Kolejną rzadkością jest umieszczenie wewnątrz figurek kierowcy i nawigatora, a skoro mowa o replice zwycięskiego auta w Rajdzie Monte Carlo w 1977 są to Sandro Munari i Silvio Maiga. Całość zamyka dedykowana akrylowa gablota z informacją, że mamy do czynienia z limitowaną do 1000 szt. wersją. Wyjątkowy samochód i jego wyjątkowy model w skali 1:18.

Lancia Stratos HF – Grupa 4 FIA
Lata produkcji: 1974-75
Ilość wyprodukowana: 492 szt. [w tym 28 wersja rajdowa]
Silnik: Ferrari tipo 236 E. V-6 65°
Pojemność skokowa: 2418 cm3
Moc/obroty: 245 KM/7700
Prędkość max: 248 km/h
Przyspieszenie 0-100 km/h (s): 4,6
Liczba biegów: 5
Masa własna: 850 kg
Długość: 3710 mm
Szerokość: 1750 mm
Wysokość: 1115 mm
Rozstaw osi: 2180 mm

foto: Piotr Bieniek

Quartieri Spagnoli – najbardziej klimatyczna część Neapolu

0
SONY DSC

Miejsce, gdzie czas się zatrzymał

Unoszę głowę. Nade mną znajduje się chaotyczna plątanina przypadkowych linek, uginających się pod ciężarem prześcieradeł, bielizny i dosychających koszulek piłkarskich, w których już najpewniej dziś po południu, rozegra się kolejny mecz miejscowych chłopców. Za boisko, jak zwykle posłużą im wąskie uliczki, wydzielone pomiędzy przejeżdżającymi skuterami i pod czujnym okiem babć, spędzających dni na zawadiackim wychylaniu się poza krawędź balkonu, aby przechwycić od sąsiadki z naprzeciwka najświeższe plotki.

Wciągam powietrze i delektuje się nim przez dłuższą chwilę. Tutaj wszystko pachnie inaczej, włączając makaron wykonany przez lokalną „mammę”, z którym nie mógłby się równać żaden szef kuchni. I nie może być inaczej, bo przecież jesteśmy w Neapolu, pośrodku Quartieri Spagnoli, gdzie nic nie jest zwyczajne, a czas zatrzymał się już dawno temu. W miejscu, w którym cały czas czuć radość zwykłych ludzi, którzy, choć nie mają zbyt wiele, za nic w świecie nie dadzą tego po sobie poznać. W miejscu, w którym można kupić najtańsze, świeże warzywa, a wieczorem napić się wina przy jednym z chyboczących się stolików, wystawionych bezpośrednio na ulicy. Choć Quartieri Spagnoli nie przyciąga zbyt wielu turystów, wciąż jest pierwszym miejscem, do którego udaje się podczas neapolitańskich podróży.

Zła sława Quartieri Spagnoli

Niektórzy miejscowi mówią, że nocą Quartieri Spagnoli staje się niebezpieczne i lepiej tam nie chodzić, jeśli jest się samotną kobietą. Straszą mnie licznymi kradzieżami i drobnymi porachunkami nastoletnich chłopców, o których nie chciałabym mieć pojęcia. Nagłówki gazet regularnie krzyczą o nocnych strzelaninach i o innych mało budujących wiadomościach. O wszystkim tym, czego nie chciałoby się doświadczyć na własnej skórze. Myślę że Neapolitańczycy często starają się odseparować swoje myśli i życie od tego, co dzieje się w Quartieri Spagnoli i naprawdę zagadkowym bywa dla nich fakt, że ktokolwiek może zapuszczać się tam o zmroku i to w dodatku z aparatem na szyi, dając tym samym jasno do zrozumienia, że nie jest tutejszy. W tych okolicach rzadko można spotkać turystów. Wszystko spowodowane jest nie tylko złą sławą hiszpańskiej dzielnicy, ale i faktem, że poruszając się po niej, de facto narusza się jakąś niewidzialną granicę, której przekroczenie daje wyraźny sygnał mieszkańcom okolicy. Nie jesteś stąd, w takim razie co tu robisz? Czasem wejście do Quartieri Spagnoli zdaje się przypominać przysłowiowe wchodzenie z butami w czyjeś życie. Pojawiasz się nagle i nie wiadomo czemu mącisz zastały rytm i spokój. To chyba właśnie tam, między wiekowymi domami i unoszącymi się zapachami domowego makaronu, najwięcej razy w swoim życiu zostałam spytana o to skąd jestem i czego tak naprawdę tutaj szukam. Starsze kobiety, spędzające popołudnia na niebudzących konstrukcyjnego zaufania balkonach, które godzinami wymieniają się zasłyszanymi i przekręconymi historiami, domowe gospodynie, które siedzą na plastikowych krzesłach przed wejściami do swoich domów, z psami skulonymi pod ich nogami, w poszukiwaniu choć odrobiny bezpieczeństwa i dziadkowie palący skręcane na kolanach papierosy. Oni wszyscy patrzą na ciebie i już wiesz, że pojawienie się intruza szybko wzbudzi nowe tematy do rozmów. Czasami wieczorem słychać jakieś dziwne wystrzały, być może to tylko odgłosy silników motocykli. Gdy nasłuchasz się tylu nieciekawych historii, naprawdę zaczynasz każdego posądzać o najgorsze, a to przecież nie tak powinno wyglądać.

Przez chwilę naprawdę można się wystraszyć, pomimo tego wychodzę na via Toledo od strony Vico Santa Maria delle Grazie i po raz kolejny naprawdę się wzruszam. Myślę że „zaułek miłości”, składający się z wiszących nad głową kolorowych serc, fragmentów najpiękniejszych piosenek i wierszy, każdą wrażliwą duszę doprowadzi do tego samego stanu. To przecież tak szalenie nie na miejscu. Miejski teatrzyk najbardziej chwytających za serce fraz obok brudnych i ciemnych ulic. Czasem wydaje mi się, że to możliwe jest tylko w Neapolu, mieście najbardziej kontrastowym ze wszystkich, które kiedykolwiek widziałam.

I choć przez długi czas myślałam, że o wyjątkowości Neapolu stanowi głównie przyroda, budzący respekt Wezuwiusz, kwiaty plączące się nad głowami przechodniów w zaułkach Posillipo, dziś śmiało dodałabym, że o pięknie Neapolu decydują także tutejsi ludzie i miejsca, w których rzeczywistość jakby nie istnieje.

foto: Monika Szczepańska

Western i horror, science fiction i historia. Bohaterowie włoskiego komiksu (II)

0

Przez wiele dziesięcioleci wydawnictwo Bonelli publikowało niemal same westerny, ale w latach 70. i 80. zaczęło powoli eksplorować inne gatunki, postaci i scenerie. Temu generalnemu „odmłodzeniu” wydawanych tytułów towarzyszyło również większe otwarcie na kulturę popularną – kino, telewizję, muzykę rockową i wiele innych dziedzin.

Świetnym przykładem tego otwarcia jest seria „Dylan Dog” – prawdopodobnie najpopularniejsza ze wszystkich publikowanych przez włoskiego wydawcę – stworzona w roku 1986 przez scenarzystę Tiziana Sclaviego. Miesięcznik od początku był przepełniony cytatami i odniesieniami do kina (grozy i nie tylko), muzyki rockowej i heavymetalowej, a także do najróżniejszych, należących do kultury masowej gatunków, od kryminału po science fiction. Sam wygląd głównego bohatera wzorowany jest na twarzy brytyjskiego aktora Ruperta Everetta, a jego asystent Groucho jest ewidentną kopią amerykańskiego komika Groucho Marxa. Podobny zabieg zauważyć można w serii detektywistycznej „Julia”: fizjonomia Julii Kendall oparta jest bowiem na nikim innym jak na słynnej aktorce Audrey Hepburn.

Serie komiksowe Bonellego charakteryzował zawsze brak ciągłości porównywalnej do tej z komiksu amerykańskiego, pomijając kilka wyjątków, każdy numer „Texa” czy „Dylana Doga” zawiera zamkniętą opowieść, zazwyczaj pozbawioną odniesień do poprzednich odcinków. W ten sposób kolejność lektury poszczególnych numerów jest w dużej mierze dowolna, chociaż często zdarzają się opowieści, w których na przykład Dylan Dog spotyka wroga, z którym miał już do czynienia wiele numerów wcześniej. Natomiast w niektórych z nowszych serii autorzy od samego początku zdecydowali, że opowiedzą jedną, wielką historię, która w przypadku najpopularniejszych sag może się ciągnąć przez dziesiątki numerów. Wśród przykładów zacytować możemy „Dampyra”, stworzony w 2000 roku komiks na pograniczu horroru i akcji, lub niektóre miniserie, takie jak „Volto Nascosto” („Ukryte Oblicze”) i „Shanghai Devil” (opowieści osadzone na przełomie XIX i XX wieku, u zarania włoskiego kolonializmu, między Włochami a Afryką, a później również Azją) czy „Mercurio Loi”, którego fabuła rozgrywa się w Rzymie w pierwszej połowie XIX wieku. Nietypowy przypadek stanowi „Orfani” (czyli „Sieroty”), postapokaliptyczna saga stworzona przez scenarzystę Roberta Recchioniego, która podzielona jest na „sezony”, podobnie jak współczesne seriale telewizyjne. Każdy sezon „Orfani” skupia się – przynajmniej częściowo – na innych postaciach, kontynuując zarazem jedną, złożoną historię.

Właśnie „Mercurio Loi” i „Orfani” wyróżniają się pośród innych serii Bonellego tym, że od początku były wydawane w całości w kolorze, podczas gdy tradycja wydawnictwa związana jest z komiksem czarno-białym. Kolor pojawia się czasami w tomach zawierających wznowienia klasycznych opowieści, a także w wydaniach jubileuszowych, takich jak wydany w styczniu 2020 roku numer 400 „Dylana Doga”. Niekonwencjonalnego wyboru dokonali z kolei autorzy serii „Morgan Lost”, osadzonej w alternatywnej rzeczywistości, w której druga wojna światowa nigdy nie wybuchła. Czerni i bieli towarzyszą tu odcienie szarości i kolor czerwony, co tworzy oryginalny i przyciągający oko efekt graficzny.

Oprócz wznowień starych i uwielbianych przez czytelników historii, Bonelli publikuje również specjalne, autorskie tomy poświęcone najbardziej znanym bohaterom wydawnictwa. Najsłynniejszym z tych dzieł jest chyba „La valle del terrore” („Dolina grozy”), znana również jako „Texone”: jest to licząca ponad 200 stron przygoda Texa Willera, narysowana przez jednego z największych mistrzów włoskiego komiksu, Magnusa (alias Roberto Raviola), który dokończył ją w 1996 roku na kilka dni przed śmiercią. Obecność wielu scenarzystów i rysowników, pracujących nad każdą z postaci, stanowi normę w przypadku serii Bonellego: ponieważ co miesiąc ukazuje się 90-stronicowy komiks, utrzymanie podobnego tempa pracy byłoby dla pisarzy i artystów niemożliwe. Tutaj również istnieją wyjątki: na przykład wszystkie numery „Volto Nascosto” i „Shanghai Devil” napisał Gianfranco Manfredi.

Mimo, że komiksy włoskiego wydawnictwa znane są głównie w jego rodzinnym kraju, nie brakuje tłumaczeń na inne języki. W Polsce w ciągu ostatniego dwudziestolecia ukazało się całkiem dużo przygód Dylana Doga, a wielu bohaterów Bonellego cieszy się pewną popularnością na przykład w Turcji. Wreszcie pod koniec 2019 roku firma Sergio Bonelli Editore ogłosiła rozpoczęcie współpracy z amerykańskim wydawnictwem DC Comics: wśród crossoverów obecnie w przygotowaniu można wspomnieć o takich tytułach, jak „Dylan Dog/Batman” czy „Zagor/Flash”.

foto: Sławomir Skocki, Tomasz Skocki

Czas na przekąskę!

0

Dziś porozmawiamy o przekąskach. Uważa się, że zagadnienie to dotyczy głównie łasuchów, przede wszystkim dzieci, a tym samym również mam (a także tatusiów i babć), które takie smakołyki przygotowują. Z przyjemnością położę kres temu stereotypowi: przekąska dotyczy wszystkich, a przynajmniej powinna! Zarówno dzieci, jak i dorosłych, rodziców, ale także osób, które nie mają potomstwa, ponieważ zjadanie przekąski pomiędzy posiłkami to właściwy i zdrowy nawyk, na który zawsze dobrze jest znaleźć chwilę w ciągu dnia, nawet wtedy, gdy jesteśmy w pracy.

Podkradłam kilka cennych rad od doktor Evy Da Ros, dietetyczki i mamy, do której kieruję specjalne podziękowania. To zagadnienie jest szeroko omawiane na jej stronie na Facebooku, aby podkreślić, jak ważne jest dostarczanie odpowiedniej ilości składników odżywczych, by z energią i wigorem móc sprostać codziennym wyzwaniom.

Pożywna przekąska nie tylko pomaga zbilansować rozłożenie kalorii w ciągu dnia, ale również zapewnia prawidłowy poziom glukozy we krwi, co pozwala uniknąć uczucia głodu, a co za tym idzie, zmniejszenia poziomu koncentracji. Pomijając aspekty zdrowotne, przerwa na małe co nieco stanowi jedną z codziennych przyjemności.

Rozważania te można podsumować jednym, krótkim stwierdzeniem: „Dbajcie o jakość składników i uważajcie na procesy, którym podlegają. Koniec końców staną się one częścią Was”. Co to oznacza? Przede wszystkim, dobrymi przekąskami nie są batonik czy drożdżówka, a przynajmniej nie te wysokoprzetworzone, pochodzące ze sklepowej półki. Są one szybkie, wygodne i gotowe do zjedzenia, ale także pełne pustych kalorii i ubogie w składniki odżywcze. W konsekwencji głód zamiast się zmniejszyć, niechybnie się nasila, co niesie ze sobą ryzyko przekroczenia zapotrzebowania kalorycznego, a także niedostarczenia wystarczającej liczby składników odżywczych. Oto co na ten temat uważa doktor Da Ros: „Otyłość może wiązać się ze złym odżywianiem, prowadzi do niej spożywanie wysokoprzetworzonych produktów. Pochłania się tony śmieciowego jedzenia, pełnego cukru, pozbawionego błonnika i napompowanego uzależniającymi tłuszczami trans, a jednocześnie ubogiego w składniki odżywcze, które są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania komórek ciała. Nie wspominając już o tym, że dzieci mają prawo wiedzieć, jak smakuje prawdziwe pożywienie”.

Na szczęście przygotowanie smacznej i zdrowej przekąski jest naprawdę proste.

Po pierwsze, jeśli chodzi o nawodnienie, wystarczy woda. Ani soki, ani butelkowana herbata nie są zalecane, ponieważ zawierają zbyt wiele cukrów prostych. Tymczasem owoce i warzywa zapewniają cukry, błonnik i duże ilości wody, a także przyczyniają się do poczucia sytości, dzięki procesowi żucia.

Dodajmy do tego źródło węglowodanów złożonych, które zapewnią energię na następne godziny: chleb, wafle, ale również ciasta, babeczki czy naleśniki przygotowane w domu. Najlepiej wybrać mąkę pełnoziarnistą, która jest bogatym źródłem błonnika.

Na zakończenie odrobina tłuszczów, aby wydłużyć uczucie sytości i zasiąść do obiadu czy kolacji z opanowanym apetytem: suszone owoce, masło orzechowe albo oliwki czy suszone pomidory, jeśli ktoś woli bardziej wytrawne smaki.

Kiedy odczuwamy ochotę na coś słodkiego, warto sięgnąć po gorzką czekoladę. Zwiększajcie stopniowo procentową zawartość kakao – 70%, 85%… Na sklepowych półkach znajdziemy produkty o zawartości kakao sięgającej aż do 99%! Im mniej cukru, tym lepiej! Czekolada połączona z owocami lub drobno pokruszona z jogurtem jest doskonałym rozwiązaniem, również po treningu. Zawsze wybierajcie jogurt naturalny, niesłodzony. Jogurty owocowe zawierają aż do 15gr cukru na 100gr produktu, co odpowiada aż trzem saszetkom cukru w opakowaniu!

Podsumowując, zadaniem przekąski jest natychmiastowe dostarczenie energii za pomocą cukrów prostych (świeże lub suszone owoce, dżem, miód), a następnie kontynuowanie tej funkcji w ciągu następnych godzin, dzięki energii pochodzącej z węglowodanów złożonych. Nie należy przesadzać z ilością tłuszczów i białek (uważajcie na sery i wędliny), aby nie obciążyć układu trawiennego i nie doświadczyć spadku koncentracji. Co więcej, ponieważ dostarczamy te składniki odżywcze podczas trzech głównych posiłków w ciągu dnia, ryzykujemy łatwe przekroczenie naszego dziennego zapotrzebowania kalorycznego, a to prowadzi do przybierania na wadze. Owoce, nawet w małej ilości, zawsze powinny znajdować się w naszym jadłospisie, ponieważ zapewniają nawodnienie, sytość oraz mnóstwo witamin i antyoksydantów. Aby zapobiec procesowi utleniania, a co za tym idzie, ciemnieniu owoców po pokrojeniu, możecie spryskać je sokiem z cytryny lub szczelnie zamknąć je w pojemniku, używając gumki.

Przykłady przekąsek? Świeże lub suszone owoce, keks, chleb z dżemem. Ewentualnie jogurt naturalny ze świeżymi owocami (lub z musem owocowym) oraz niesłodzone płatki śniadaniowe, kukurydziane lub owsiane. Doskonałym smakołykiem może być też kromka chleba z kremem z gorzkiej czekolady! A dlaczego by nie spróbować kasztanów? Należy je piec przez pół godziny w 200 stopniach, można też przygotować ich więcej, a następnie przechowywać w lodówce. A może mus owocowy, dziś popularnie nazywany smoothie: wybierzcie płynną bazę (wodę, jogurt, mleko roślinne) i dodajcie do niej świeże owoce, kilka migdałów, trochę gorzkiej czekolady, ewentualnie dorzućcie jeden lub dwa daktyle, aby dosłodzić smoothie, możecie także dodać przyprawy w proszku, takie jak kakao, cynamon czy imbir.

Wszystkie z tych przekąsek mogą zostać przygotowane wieczór wcześniej, a przez noc powinny być przechowywane w szczelnym pojemniku. Świetnym rozwiązaniem mogą być pudełka śniadaniowe, wyposażone w przegrody, dzięki którym możemy przechowywać kilka rodzajów jedzenia naraz. Następnego dnia zabierzcie je ze sobą do szkoły lub pracy. Na początku potrzebne jest trochę organizacji, ale z czasem na pewno wejdzie wam to w krew, dosłownie i w przenośni!

Macie pytania dotyczące odżywiania? Piszcie na info@tizianacremesini.it, a postaram się
na nie odpowiedzieć na łamach tej rubryki!

***

Tiziana Cremesini, absolwentka Neuropatii na Instytucie Medycyny Globalnej w Padwie. Uczęszczała do Szkoły Interakcji Człowiek-Zwierzę, gdzie zdobyła kwalifikacje osoby odpowiedzialnej za zooterapię wspomagającą. Łączy w tej działalności swoje dwie pasje – wspomaganie terapeutyczne i poprawianie relacji między człowiekiem i otaczającym go środowiskiem. W 2011 wygrała literacką nagrodę “Firenze per le culture e di pace” upamiętniającą Tiziano Terzani. Obecnie uczęszcza na zajęcia z Nauk i Technologii dla Środowiska i Natury na Uniwersytecie w Trieście. Autorka dwóch książek: “Emozioni animali e fiori di Bach” (2013) i “Ricette vegan per negati” (2020). Współpracuje z Gazzetta Italia od 2015 roku, tworząc rubrykę “Jesteśmy tym, co jemy”. Więcej informacji znajdziecie na stronie www.tizianacremesini.it

MArteLive Europe 2021

0

MArteLive to festiwal artystyczny organizowany przy wsparciu programu Kreatywna Europa Unii Europejskiej. Jest to konkurs otwarty na młodych artystów z 16 różnych dziedzin sztuki, od tych bardziej tradycyjnych, jak literatura, rzeźbiarstwo czy malarstwo do bardziej współczesnych, jak street-art czy video art (i nie tylko). Młodzi artyści będą mieli szansę pokazać swój talent całemu światu, będą współpracować z artystami z całej Europy, a na najlepszych czekają nagrody!

Najlepsi uczestnicy wezmą udział w tygodniowym pobycie we Włoszech, na Litwie, w Polsce oraz w Bośni i Hercegowinie, gdzie wspólnie stworzą wielodziedzinowe wystąpienia, które następnie zaprezentują na MArteLive Biennale Festival w Rzymie, przed 50-tysięczną publiką w grudniu tego roku!

Konkurs MArteLive przeznaczony jest dla artystów od 18 do 35 roku życia, mieszkańców i obywateli Unii Europejskiej. Do 29 marca uczestnicy mogą się zgłaszać przez stronę internetową: https://www.martelive.eu

Wybrana 10 najlepszych artystów z każdej z 16 dyscyplin przejdzie do 2 etapu konkursu, gdzie weźmie udział w przesłuchaniach online, transmitowanych na żywo dla publiczności. Półfinał konkursu odbędzie się w Wilnie (Litwa), w Tuzli (Bośnia i Hercegowina) i w Krakowie. Zwycięzcy tego etapu otrzymają nagrodę pieniężną i polecą do Rzymu na Europejski Finał, który odbędzie się podczas MArte Biennale w Rzymie.

Na stronie https://www.martelive.eu znajdziecie wszystkie szczegółowe informacje dotyczące kolejnych etapów konkursu i przesłuchań.

Nie czekajcie! Zachęcamy do udziału!

Papieże awiniońscy i wino

0

Związek pomiędzy tronem papieskim a winem posiada korzenie w dalekiej przeszłości: już w XIII wieku dwór papieski posiadał wytwórnię butelek i duszpasterstwo, które rozdawało żywność biednym i potrzebującym pielgrzymom.

Zarówno wytwórnia, jak i duszpasterstwo potrzebowały dużych ilości wina, jednakże różnice w jakości były ogromne. Jako że kuria znajdowała się we Włoszech, duszpasterstwo zaopatrywało się w winnicach na rzymskich wsiach bądź w Górach Albańskich, podczas gdy wytwórnia butelek gromadziła w swoich winnicach trunki z Wezuwiusza, wina greckie oraz te ze szczepu Vernaccia. Okres najlepiej dokumentujący spożycie wina na tronie papieskim przypada na okres papieży awiniońskich (1305-1423), którzy zakładali winnice i hodowali szczepy winogron. Wiele z tych win dziś już nie istnieje, inne zaś cieszą się światową sławą.

Przeniesienie się papiestwa do Awinionu było efektem krwawego sporu króla Francji Filipa IV (nazywanego Filipem Pięknym) z papieżem Bonifacym VIII. Pierwszym papieżem awiniońskim był Klemens V, który panował od 1305 do 1314. Jako że pochodził z bogatej rodziny, posiadał w Pessac zamek, który został nazwany jego imieniem (Château Pape Clément). Jego sukcesorem był Jan XXII i to jemu zawdzięcza się przekształcenie Pałacu Biskupiego w Awinionie w pałac papieski, po wcześniejszej przebudowie. Jana XXII cechowało zamiłowanie do win Hermitage, Roquemaure i Valréas. On również zakładał winnice, spośród których najsławniejsza znajdowała się w Châteauneuf. Po jego śmierci nowym papieżem został Jaques Fournier, przyjmując imię Benedykta XII, który wprowadził istotne zmiany na dworze papieskim i rozwinął handel winem, zwiększając dochody Kościoła. Był papieżem znanym z surowości, jednak tak naprawdę doceniał wina nie tylko pod kątem interesów. Uwielbiał pić przede wszystkim wina z Rodano. Jego sukcesor Klemens VI, dał się poznać jako człowiek niezwykły, znany ze swojego intelektu, elokwencji, wyczucia dyplomatycznego i kultury duchowej. Pierre Roger (jak brzmiało jego prawdziwe imię) był miłośnikiem sztuki i jej wielkim mecenasem, czyniąc Awinion istną mieszanką kulturową i centrum handlu europejskiego. Po nim tron objął Innocenty VI, który wybitnie cenił zarówno białe, jak i czerwone Châteauneuf, jak donoszą zapiski z Kamery Papieskiej. Papież Urban V (1362- 1370) wprowadził nową modę w papieskiej produkcji win, zarządzając sadzenie Moscato. Jego następca Grzegorz XI pozostał wierny moscato z Beaumes-de-Venise i Carpentras. Jego nagła śmierć, wskutek choroby nerek, zapoczątkowała wielką schizmę zachodnią.

Tradycja winiarska była kontynuowana w tych niespokojnych czasach przez dwóch ostatnich papieży. Klemens VII miał słabość do Châteauneuf do tego stopnia, że w 1390 skazał winiarza, który nie był w stanie dostarczyć mu dwudziestu dwóch beczek moscato i zapewnić dwa razy większej ilości podczas kolejnych żniw. Wiadomo też, że Juan Fernandez de Heredia, wielki mistrz zakonu joannitów, nakazał w lipcu 1393 dostarczenie dziewięćdziesięciu pięciu beczek słodkiego wina greckiego z wyspy Rodos na dwór papieski w Awinionie. W końcu, ostatniemu papieżowi z Awinionu Katalończykowi Pedro de Luna, który panował pod imieniem Benedykt XIII (1394-1423), zawdzięczamy udoskonalenie il Rivesaltes.

Możemy podsumować, że papieże awiniońscy przyczynili się w sposób znaczący do tworzenia, rozwijania i ulepszania różnych rodzajów win, spośród których wiele pochodzi z Prowansji, między innymi białe wina z Cassis e Marignane, zarówno białe, jak i czerwone z Aubagne, Cucuron i Manosque, inne zaś z Gémenos, Orgon, Barbentane, Aix-en-Provence i La Crau, a także produkt szczególny na bazie zwiędłych winogron z Brignoles i Maubec.

tłumaczenie pl: Joanna Boruc

Matteo Brunetti: dzięki programowi MasterChef odkryłem swój talent

0

Ponad trzy lata temu z Rzymu do Polski sprowadziła go kulinarna przygoda. Matteo Brunetti – Włoch o polskich korzeniach i finalista 6. edycji MasterChefa opowiedział nam o swoim życiu w Polsce i o sukcesie, który odniósł dzięki pasji kulinarnej.

Przeprowadziłeś się do Polski ponad 3 lata temu, to była zaplanowana czy spontaniczna decyzja?

To był zdecydowanie przypadek, do Polski przyleciałem specjalnie dla programu MasterChef. Zawsze chciałem zgłosić do niego mamę, która świetnie gotuje, ale ona nie była przekonana, tłumacząc że wiązałoby się to ze zbyt dużym stresem. Postanowiłem wtedy namówić do udziału w programie kulinarnie uzdolnionego i starszego ode mnie o 6 lat brata, ale on też nie był przekonany do tego pomysłu. Wtedy postanowiłem, że to ja wystąpię w programie. Szukałem w sieci castingów do włoskiego MasterChefa, nie wiedząc wtedy jeszcze, że istnieje polska wersja programu. Z czystej ciekawości wpisałem w wyszukiwarkę „MasterChef Polska” i okazało się, że zrealizowano już 5 edycji konkursu. Akurat trwały castingi, jako że wtedy jeszcze nie potrafiłem dobrze pisać po polsku, wypełniłem ankietę z pomocą mamy. Po 2 tygodniach otrzymałem odpowiedź z zaproszeniem na casting w Polsce i tak zaczęła się moja przygoda.

Czyli gotowanie to rodzinna pasja?

Tak, lubimy gotować i nie tylko! Mimo że nie wszyscy radzą sobie dobrze w kuchni, każdy członek rodziny docenia smaczne jedzenie i lubi dobrze zjeść. Pamiętam okres, kiedy co tydzień siadaliśmy wspólnie przy rodzinnym stole. Często przygotowywałem dania na te spotkania. Do momentu udziału w kulinarnym show nie wiedziałem jednak, że moja wiedza o gotowaniu jest tak duża. Dzięki programowi MasterChef odkryłem swój talent.

A pamiętasz swoje pierwsze kulinarne wyzwanie?

Jako małe dziecko przygotowywałem naleśniki, a jako nastolatek miałem swój ulubiony popisowy deser – semifreddo z białej czekolady. Pamiętam, jak co tydzień przynosiłem go na nasze rdzinne obiady.

Od udziału w MasterChefie minęły ponad 3 lata. Jak zmieniło się Twoje życie po programie?

Moje życie bardzo się zmieniło. Z perspektywy czasu wiem, że to była jedna z najlepszych decyzji, i gdyby taka możliwość pojawiła się znowu, to chętnie bym z niej skorzystał. Dużo osób, które bierze udział i wygrywa w MasterChefie, nic z tym dalej nie robi. Ja postanowiłem wykorzystać ten moment, żeby zbudować swój wizerunek.  Wymagało to ode mnie dużo samodzielnej pracy, ponieważ nie miałem obok siebie osób, które mogłyby mi pomóc, czy doradzić. W rodzinie tylko ja zajmuję się pracą medialną, a w Warszawie, na początku, nie miałem za dużo kontaktów.

Powiedziałeś kiedyś, że nie ma przypadków i to my kreujemy naszą rzeczywistość. Twój sukces to efekt ciężkiej pracy?

Tak jest, choć z zewnątrz może wydawać się inaczej. Ludzie widzą tylko końcowy rezultat całej pracy, a na nią składa się znacznie więcej. Sam przygotowałem plan swojej kariery, a następnie włożyłem dużo wysiłku, aby go zrealizować. W prowadzeniu własnego biznesu potrzebna jest samodyscyplina. To jest praca na pełny etat bez chwili wytchnienia. W moim przypadku pomocne okazało się ukończenie studiów ekonomicznych. Zdobytą wiedzę wykorzystałem w organizacji początkowego biznesplanu, dzięki któremu byłem w stanie być konsekwentny i nie popełniać prostych błędów.

Wspominając MasterChefa często mówisz, że teraz chciałbyś wcielić się w rolę jurora, a nie uczestnika?

Tak, teraz mam na tyle duże doświadczenie w branży medialno-kulinarnej, że mógłbym pełnić rolę jurora, to z pewnością byłaby ciekawa przygoda, szczególnie w towarzystwie Magdy Gessler, Anny Starmach, Michela Morana i Mateusza Gesslera.

Facebook, Instagram, Tik Tok, You Tube, to za pomocą tych mediów społecznościowych komunikujesz się z odbiorcami?

Tak, cały czas aktywnie działam w Social Mediach. Już na początku emisji programu stwierdziłem, że będzie mi to bardzo pomagać w budowaniu wizerunku. W dzisiejszych czasach dla ludzi medialnych to konieczność.

W komunikacji łączysz życie zawodowe i prywatne. Uważasz, że to złoty środek?

Myślę, że złoty środek jest dla każdego inny, bo każdy ma inny charakter i wyznacza własne granice. Ja nie zdradzam wszystkiego z mojej prywatności w Social Mediach. Są sfery mojego życia, o których nie mówię, żeby utrzymać równowagę i zachować przestrzeń, w której mogę czuć spokój.

Wśród publikowanych przez Ciebie materiałów dominują kreatywne treści, skąd czerpiesz inspiracje na co dzień?

Jestem osobą, która lubi się uśmiechać, żartować, znajdować ciekawostki. W życiu potrzebny jest dystans i trochę humoru, nie można być cały czas poważnym, bo na dłuższą metę byłoby to męczące. Kreatywne pomysły czerpię z codzienności, ale też od osób, które mnie inspirują.

Masz na myśli jakieś konkretne nazwiska?

Uwielbiam włoskiego prezentera Paolo Bonolisa, który jest dla mnie inspiracją i wydaje mi się, że mamy wiele wspólnego. Jeśli chodzi o inspiracje kulinarne to mam mnóstwo książek kucharskich, ale mogę policzyć na palcach jednej ręki przypadki, w których całkowicie skorzystałem z przepisu. Bardzo często przepis jest tylko inspiracją do zrobienia potrawy w moim stylu.

Jaka jest Twoja ulubiona polska potrawa?

Mam kilka, ale mój faworyt to schabowy. Zawsze jak nie wiem, co zamówić albo jestem bardzo głodny i w pobliżu jest polska restauracja, to wybór pada właśnie na ten polski przysmak. Uwielbiam też potrawy świąteczne, pierogi z kapustą i grzybami oraz zupę grzybową. Z czasem zacząłem poznawać regionalne polskie smaki takie jak oscypek czy metka, czyli kiełbasa z drobno mielonego mięsa z przyprawami. To są miłe odkrycia, bo mogę je wykorzystać i urozmaicić swoją kuchnię polskimi elementami.

Czyli w twojej domowej kuchni dominują włoskie smaki?

Oczywiście, jak u prawdziwego Włocha, prawie codziennie serwowany jest makaron w różnych odsłonach. Pizza jest weekendowa i na wyjścia ze znajomymi.

Dużo czasu spędzasz w kuchni?

Zdecydowanie. Najczęściej sam gotuję, szczególnie włoskie dania. Do restauracji chodzę, jeśli w danym miejscu serwują coś, czego sam nie potrafię przygotować. Jeżeli chodzi o włoską kuchnię to, np. pizzę, potrafię zrobić samodzielnie, ale ze względu na to, że jest to czasochłonne, wolę zjeść ją na mieście.

Jak oceniasz ofertę włoskiej kuchni w Polsce?

Uważam, że w Polsce można coraz częściej trafić do dobrej włoskiej restauracji i to prawie w każdym mieście. Najczęściej przebywam w Trójmieście i Warszawie, czasami w Krakowie, Poznaniu i we Wrocławiu – w każdym z tych miejsc jest co najmniej jedna dobra włoska restauracja.

Czy dostrzegasz różnice w życiu codziennym w Polsce i we Włoszech?

W Polsce czuję się bardzo bezpiecznie, co często nie zgadza się z opinią Polaków. W porównaniu do Włoch, widoczna jest duża różnica w infrastrukturze, nie ma dziur na drogach, a do tego transport publiczny świetnie działa. Uważam też, że biurokracja w Polsce jest nieco szybsza.

A jak przyjęli cię ludzie w Polsce?

Pamiętam, że zaraz po przyjeździe pomyślałem, że trudno się tu dogadać z ludźmi, ale zauważyłem, że w prywatnych kontaktach Polacy są bardziej otwarci. Zmniejszam dystans, opowiadając najpierw o sobie, dopiero później zadaję pytania. Jak ludzie widzą, że osoba jest szczera, to są milsi. Po udziale w MasterChefie zdarza się, że jestem rozpoznawany na ulicy, proszony o autograf, często dostaję też wiadomości na portalach społecznościowych.

Myślisz czasami o powrocie na stałe do swojego rodzinnego Rzymu?

Aktualnie życie i praca w Polsce bardzo dobrze się rozwija i nie chciałbym z tego rezygnować. Brakuje mi tutaj włoskiego słońca i ludzi, i kilku świeżych składników, które trudno znaleźć w Polsce.

Zdradzisz nam, jakie są Twoje plany na najbliższe miesiące?

Najbliższy czas zapowiada się dosyć chaotycznie, ponieważ z tygodnia na tydzień pojawia się coraz więcej projektów. Trudno powiedzieć, co wydarzy się w przyszłości. Na pewno będzie mnie dużo w mediach społecznościowych. Przede mną wiele ciekawych projektów, które póki co wolę zachować w tajemnicy.