Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
Gazetta Italia 1068x155
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2

Strona główna Blog Strona 78

Machiavelli a florencki mówiony

0

Fakt, że Machiavelli w jemu współczesnej, żywej polemice, która rozgorzała wokół kwestii języka nie zgadzał się ani z tezą „dworską”, ani z tą „czternastowieczną” propagowaną przez Pietro Bembo, jasno wynika ze stylu wykorzystanego zarówno w “Księciu”, jak i w innych dziełach literackich w języku volgare (w rodzimym dialekcie), w których dominuje tak zwany język mówiony z Florencji. Dla potwierdzenia jego wyboru jako polemicznego i w pełni świadomego, można przytoczyć interesujący tekst „Rozważania nad kwestią naszego języka” datowany na lata 1524-1525, którego autorstwo nie jest jeszcze w pełni potwierdzone, pomimo że syn Machiavellego, Bernardo, mu go przypisywał. Włączając się do gorącej dyskusji między zwolennikami teorii Pietro Bembo, którzy proponowali model czternastowiecznego toskańskiego wariantu literackiego a entuzjastami teorii dworskiej, którzy uznawali język prawniczy za powszechne narzędzie komunikacji międzypaństwowej, sekretarz florencki z werwą deprecjonuje prymat florenckiego żywego i mówionego, czyli języka naturalnego.

“Rozważania czy dialog, w którym bada się czy język, w którym pisali Dante, Bocaccio i Petrarka powinien nazywać się językiem włoskim, toskańskim czy florenckim” były opublikowane po raz pierwszy dopiero w 1730 roku jako dodatek do “Ercolano” Benedetto Varchiego, ale krążyły długo w formie manuskryptu w środowiskach literackich zaangażowanych w dyskurs na temat języka i oddają one to, co najprawdopodobniej sądził Machiavelli o tej kwestii. Wyróżnia się on także użyciem wielu idiomów i zjadliwej ironii, tak charakterystycznych dla sekretarza florenckiego.

W tym dziele Machiavelli wykazuje przede wszystkim, że preferowanym językiem powinien być ówczesny florencki, jako że jest dialektem z natury wyższym od wszystkich innych i przez to jest językiem, od którego wywodzi się literacki język volgare, na co wskazuje dzieło Dantego Alighieri, mimo że Dante w swoim “De vulgari eloquentia” fałszywie twierdzi rzecz przeciwną. Duża część tekstu opiera w istocie na kunsztownym dialogu między Niccolo’ i Dantem, w którym Dante jest oprymowany przez Machiavellego cytującego chytrze ustępy “Boskiej Komedii” dla potwierdzenia swojej tezy i zmuszającego ostatecznie Dantego do przyznania, że w poemacie nie użył on jednego „wyszukanego” języka z użyciem form wspólnych dla różnych państw (jak fałszywie głosił), ale właśnie mówionego wariantu florenckiego ze swoich czasów. Wszystko to, ujęte w teorię w łacińskim traktacie, zostało uczynione przez Dantego wyłącznie z powodów politycznych, żeby oczernić swoje miejsce pochodzenia, z którego został wygnany: „Dante, który przez talent, doktrynę i przez ocenę wykazał, że w każdym calu jest człowiekiem wybitnym, z wyjątkiem tego, że wszędzie, gdzie pojawiał się wątek jego ojczyzny znieważał ją na wszelkie możliwe sposoby, nieludzko i bez filozoficznej podstawy. Mogąc jej jedynie ubliżać oskarżał ją o każdą wadę, potępiał ludzi, krytykował miejscowość, ganił zwyczaje i prawa; czynił to nie tylko w jednej części, ale w całym dziele na różne sposoby: tak bardzo znieważał i obrażał miasto z wygnania, tak bardzo był żądny zemsty!”.

W dialogu z Dantem Machiavelli nie neguje obecności nieflorenckich wyrazów w języku Dantego, gdzie niektóre wyrazy łacińskie i lombardzkie czy weneckie są widoczne, ale stara się zwrócić uwagę, „że języki nie mogą być proste, ale warto, żeby były zmieszane z innymi językami; ale język ten nazywa się narodowym, który łączy w sobie wyrazy z okolicznych miejsc i jest na tyle silny, że wyrazy zapożyczone nie dezintegrują go, ale to on dezintegruje języki okoliczne, ponieważ to, co zabiera od innych przyciąga w taki sposób, że wydają się jemu właściwe, a ludzie, którzy piszą w tym języku, jako jego zwolennicy, powinni robić to, co ty zrobiłeś, jednak nie powinni mówić tego, co ty powiedziałeś; bo zrobiłeś dobrze, jeśli zapożyczyłeś z łaciny i od cudzoziemców różne wyrazy, jeśli uczyniłeś z nich wyrazy nowe; ale źle zrobiłeś mówiąc, że przez to język twój stał się innym językiem.” Żeby pokazać, jak bardzo silnym zjawiskiem było rozszerzanie się florenckiego wariantu literackiego, Machiavelli daje za świadectwo także fakt, że wiele wyrazów typowych dla florenckiego, które przed Dantem nie były używane w innych dialektach, po sukcesie “Boskiej komedii” zaczęły być wykorzystywane w wielu tekstach innych, niepochodzących z Toskanii autorów do takiego stopnia, że zaczęły być uznawane za wspólne wszystkim: „To, co wprowadza w błąd wielu w temacie wyrazów powszechnych jest fakt, że przez to, iż ty i inni, którzy pisali, będąc słynnymi i czytanymi w różnych miejscach, wiele wyrazów naszych zostało przyswojonych przez cudzoziemców i przez nich obserwowanych tak, że z naszych stały się powszechnymi. Jeśli chcesz się tego dowiedzieć, odwołaj się do książek napisanych przez tych cudzoziemców, którzy pisali po was, a zobaczysz ile słów używają waszych i jak starają się was naśladować: a na dowód tego każ im przeczytać książki napisane przez ludzi urodzonych przed tobą, a okaże się, że z tych nie uchwyci ani jednego słowa, ani jednego terminu; i tak wyda się, że język, w którym piszą jest waszym, i przez was stworzonym; a wasz nie jest wspólny z ich językiem: jeśli przeczytasz ich teksty zobaczysz, że język, który w pocie czoła próbują imitować jest w wielu miejscach źle, niepoprawnie używany, ponieważ sztuka nie może uczynić więcej, niż może natura.”

Jako że współczesny włoski narodził się z florenckiego mówionego z czasów Dantego, dla Machiavellego nie było żadnego powodu by zastanawiać się nad kwestią zależności języka mówionego od literackiego: według niego wystarczy podążać za naturą języka mówionego, jak zrobił to Dante, i pisać w uzusie florenckim, którym mówi na co dzień, i do którego muszą dotrzeć ostatecznie wszyscy ci, którzy piszą w volgare literackim – języku pochodzącym od wielkich pisarzy przeszłości.

Podwójnie czekoladowe ciasto z kawą

0

Składniki: 

  • 200 g bardzo miękkiego masła
  • 300 g cukru w kryształkach
  • 3 całe jajka
  • 80 g gorzkiego kakao 
  • 120 g włoskiej mąki pszennej typu 00
  • 4 g proszku do pieczenia
  • 2 g soli kuchennej
  • 45 ml kawy espresso
  • 8 g mocnej kawy rozpuszczalnej
  • 1 łyżka rumu lub brandy
  • 125 g jogurtu naturalnego

Polewa:

  • 200 g śmietany
  • 200 g gorzkiej czekolady w kawałkach

Posypka:

  • orzechy laskowe, posypka czekoladowa lub ziarna kawy

Przygotowanie:

Dokładnie wysmaruj masłem i oprósz mąką okrągłą formę o średnicy 22 cm z tzw. „kominem”. Wymieszaj gorące espresso, kawę rozpuszczalną i alkohol. Przesiej razem mąkę i kakao, dodaj proszek i sól oraz dokładnie wymieszaj. Do miski od miksera lub, jeśli będziesz używać trzepaczki elektrycznej, do zwykłej miski wrzuć miękkie masło i mieszaj je z cukrem do momentu uzyskania puszystej konsystencji. Dodaj jajka, jedno po drugim. Nie dodawaj następnego jajka dopóki poprzednie dobrze nie połączy się z masą. 

Następnie na zmianę dodawaj mąkę z jogurtem: dodaj do masy jedną trzecią mąki i wymieszaj, a potem połowę jogurtu. Kontynuuj dopóki nie skończy się mąka. Wciąż mieszając gumową łopatką, dodawaj zmieszane kawę i alkohol. Przenieś ciasto do formy do pieczenia i wstaw do piekarnika ustawionego na 170 stopni na 30 min, później obniż temperaturę do 160 stopni i piecz przez następne 25 min. Pozwól ciastu ostygnąć zanim wyjmiesz je z formy. Przygotuj polewę czekoladową ganache, wrzucając śmietanę do rondla i doprowadzając ją do wrzenia.

Zdejmij ją z ognia i wrzuć do niej kawałki gorzkiej czekolady, mieszając łopatką dopóki nie uzyskasz gładkiego i jednolitego kremu. Polej kremem tort i posyp go orzechami laskowymi, posypką czekoladową lub ziarnami kawy.

Smacznego!

Wilczy Szaniec Hitlera w Krainie Tysiąca Jezior

0

Istnieje w Polsce takie miejsce, które wydaje się chcieć wcisnąć pomiędzy Białoruś, Litwę i Obwód Kaliningradzki. Jego powierzchnia ukształtowana została poprzez ruchy wielkiego lodowca skandynawskiego, który cofając się ok. 12 tysięcy lat temu pozostawił za sobą teren o lekko falistej strukturze, wypełniony polodowcowymi jeziorami. Na przestrzeni tysięcy lat pojawiła się tam także roślinność, a konkretniej drzewa iglaste i brzozy. W związku z trudną do zliczenia liczbą jezior znajdujących się na tym obszarze, zaczęto nazywać go Krainą Tysiąca Jezior, jednakże, na Mazurach, bo to właśnie o tym regionie mowa, jezior tych jest znacznie więcej! Mówiąc dokładniej, jest iż aż około 2600 o różnej wielkości. Gleby polodowcowe występujące na Mazurach, w skład których wchodzą glina, tłuczeń, skały i piach, z pewnością nie przyczyniły się do rozwoju rolnictwa ani przemysłu na tym obszarze. Jedynym bogactwem tamtejszej ziemi było wówczas wszystko to, co pochodziło z lasu: drewno, żywica, zwierzyna łowna, zwierzęta futerkowe, miód, wosk i w sumie niewiele więcej. Niemniej jednak doprowadziło to do utrzymania zrównoważonego rozwoju środowiska naturalnego. Jako wskaźnik czystości tego miejsca można wziąć pod uwagę fakt, że bociany, ptaki, które słyną z omijania szerokim łukiem miejsc zanieczyszczonych, chętnie wybierają Mazury na siedzibę swoich letnich wakacji. Prawie jedna czwarta populacji tych ptaków zdaje się wybierać Polskę, a w szczególności właśnie Mazury, gdzie przybywają także w celach reprodukcji. Takie naturalne cechy środowiska, które w odległej przeszłości mogły wydawać się niekorzystne, dzisiaj w dobie podróży i turystyki, okazały się asem w rękawie.

Warmia i Mazury, bo taka jest administracyjna nazwa regionu, od zakończenia II wojny światowej stały się powoli jednym z miejsc, które Polacy najczęściej obierają za cel swoich letnich wakacji. Z racji tego, że teren ten obfituje w bujną roślinność, liczne łąki i lasy, a także w błękitne jeziora i kanały wodne, jest on miejscem o idealnej kombinacji dla wszystkich tych, którzy poszukują rozrywki i mniej lub bardziej aktywnego odpoczynku. Miejsce to o niezliczonej liczbie jezior, których koryta przybrały formę wijących się węży, stało się rajem dla miłośników wszelakich sportów wodnych. Warto wspomnieć, że mimo iż od dziesięcioleci region ten jest jednym z najbardziej ukochanych i regularnie odwiedzanych przez letników i wędrowców miejscem, Mazury nie zostały jeszcze zalane przez falę masowych turystów. Dzieję się tak moim zdaniem z dwóch powodów: pierwszy z nich dotyczy szacunku, który Polacy mają w stosunku do natury, a drugi związany jest ze słabą infrastrukturą na tym obszarze.

Kraina Tysiąca Jezior wydaje się być odrobinę odizolowana od reszty kraju i Europy, a co za tym idzie, trudniej do niej dotrzeć. Z tego powodu, osoby, które są zainteresowane takim sposobem spędzania wakacji, powinny jak najszybciej z niego skorzystać zanim autostrady zostaną rozbudowane, a lotniska powiększone. Na chwilę obecną, najlepszym środkiem transportu jest samochód, a wszyscy podróżujący powinni uzbroić się w odrobinę cierpliwości oraz dużą rezerwę wolnego czasu. Jeszcze innym sposobem podróżowania może być także łódka (dla tych, którzy jej nie mają, istnieje możliwość jej wynajęcia) co pozwoli na przemierzenie gęstej sieci kanałów łączących ze sobą wiele jezior. W ten oto sposób można wałęsać się na wolności odkrywając samemu jakiś sekretny zakątek, jakieś małe jeziorko ukazujące się nam pośród zieleni czy małą knajpkę z piwem, w której można coś przekąsić lub posilić się do syta wiejskim daniem lub zjeść dopiero co złowione ryby.

Serce Mazur, czyli owa kraina, rozciąga się na obszarze 1732 kilometrów kwadratowych, z których 486 jest zajętych przez jeziora i miejscowości częściej uczęszczane takie jak Węgorzewo, Giżycko, Mikołajki i Mrągowo. Miasteczka te mogą służyć za bazę noclegową naszej podróży, z której możemy wyruszyć na zwiedzanie okolicznych miejscowości. Dla osób poszukujących dodatkowych wrażeń istnieje alternatywna trasa turystyczna, która prowadzi do Zamku Krzyżackiego, w którym  po zwiedzaniu można nawet przenocować i coś zjeść, co stanowić będzie na pewno ciekawe doświadczenie dla przywykłych do spania w hotelach, żywienia się w restauracjach i zwiedzania muzeów. Trasa ta obejmuje następujące miejsca: Olsztyn (stolica województwa), Lidzbark Warmiński, Reszel, Kętrzyn, Giżycko i Ryn. W Olsztynie i Lidzbarku spędził kilka lat sam Mikołaj Kopernik. Dokonywał on tam obliczeń i obserwacji astronomicznych, które następnie w 1543 roku zawarł w swoim dziele De revolutionibus orbium coelestis udowodniając w ten sposób, prawie na łożu śmierci, że to Ziemia kręci się wokół słońca, a nie odwrotnie. 

Jakkolwiek, dla wszystkich miłośników historii, a w szczególności tej z XX wieku, najbardziej intrygującym miejscem w tej podróży może okazać się Gierłoż, mała osada 8 km na wschód od Kętrzyna. To właśnie w tym miejscu, schowanym pomiędzy lasami, jeziorami i bajorami, znajdują się ruiny cieszącej się złą sławą, strategicznej bazy Adolfa Hitlera zwanej Wilczym Szańcem (niem. Wolfsschanze). Hitler nakazał budowę owej siedziby dla siebie i dowódców nazistowskich Niemiec w 1940 roku z racji planowanych ataków na ZSRR, które zdarzyć się miały rok później (operacja Barbarossa). Hitler wybrał to miejsce, ponieważ wówczas Prusy Wschodnie były strefą o bardzo dobrej fortyfikacji, a ponadto znajdowało się ono blisko granicy sowieckiej, skąd także naczelne dowództwo sił zbrojnych niemieckich mogło lepiej zarządzać operacjami wojennymi. Na początku Kwatera Główna Führera składała się z kilku lekkich budowli z cegieł, drewna i  betonu także dlatego, że zakładano, że błyskawiczna wojna z ZSRR nie potrwa dłużej niż 6 miesięcy. W kolejnych latach, w miarę jak wojna się przedłużała, kompleks był poszerzany i wzmacniany, aż do momentu, w którym rozciągał się na obszarze 250 hektarów. Było tam około 80 budynków, spośród których 7 schronów typu ciężkiego , aby wysadzić je w powietrze, co na niewiele się zdało. Nawet jeśli zostały zniszczone w dużym stopniu, ich główna struktura pozostała nienaruszona i dziś można zwiedzać także ich wnętrza – bunkry o ścianach szerokich od 4 do 8 metrów, co chroniło przed eksplozjami bombowymi. W styczniu 1945 roku, z powodu zbliżania się frontu sowieckiego, kwatera główna została opuszczona, a Niemcy zapełnili każdy z bunkrów 8-11 tonami ładunków wybuchowych.

Adolf Hitler po raz pierwszy wszedł do Wilczego Szańca 14 czerwca 1941 roku, 2 dni po tym jak rozpoczęła się inwazja na ZSRR, a opuścił go na zawsze 20 listopada 1944 aby uciec do Berlina. Po odliczeniu czasu, jaki Hitler spędził na przemieszczaniu się do swoich innych 13 kwater, podróżując tam opancerzonym pociągiem, można uznać, że spędził on w Gierłożu (który dawniej nazywany był Görlitz), aż 800 dni! Przyjmował tu głowy państw alianckich, wśród których był także Benito Mussolini, odwiedzający często Führera. Ostatnia wizyta Mussoliniego odbyła się 20 lipca 1944 roku, dokładnie w dzień, w którym Claus Schenk von Stauffenberg, zaplanował zamach – Operacja Walkiria, który, jak wiadomo, niestety się nie udał. Można powiedzieć, że w pewnym sensie także z winy Mussoliniego. Do tego dnia, Hitler miał już za sobą około 40 zamachów na własne życie, z których za każdym razem wyszedł nietknięty. Miał szczęście także i w tym przypadku. Konspiratorzy niemieccy nie wierzyli już w zwycięstwo Niemiec i obmyślili plan, dzięki któremu mogliby za jednym zamachem pozbawić życia całe przywództwo (Hermann Goering, Heinrich Himmler, Wilhelm Keitel, Martin Bormann e Alfred Jodl) z Hitlerem na czele. W tym samym czasie w Berlinie miała wybuchnąć spiskowa rewolta części wojska i zmuszanych do pracy przez Rzeszę Niemiecką robotników.

Po tym jak 1 lipca 1944 roku hrabia Stauffenberg wstąpił do naczelnego dowództwa, zdecydował, że będzie właśnie tym, który dokona zamachu, z racji pełnionych obowiązków, które pozwalały mu na udział w zebraniach naczelnego dowództwa w Kwaterze Głównej Hitlera. Na lipiec przewidywano trzy zebrania 6, 15 i 20, a Stauffenberg wybrał to ostatnie, ponieważ w dniu tym mieli zjawić się wszyscy. Zamach nie udał się z paru względów, ale przede wszystkim dlatego, że spotkanie zostało przyśpieszone z godziny 13.00 na 12.30 z powodu niezapowiedzianego przyjazdu Benita Mussoliniego, a Stauffenberg i jego pomocnik Werner von Haeften zdążyli aktywować tylko jedną z bomb. Poza tym, z powodu upału, spotkanie nie odbyło się w bunkrze jak było planowane, lecz w baraku do specjalnych konferencji, budynku o lekkiej budowie, którego otwarte okna pozwoliły fali uderzeniowej rozproszyć się. Walizka z bombą, którą Stauffenberg zostawił po lewej stronie betonowej belki tuż obok Hitlera, została przeniesiona przez generała Heusigera ponieważ plątała mu się pod nogami.

Eksplozja zraniła wiele z obecnych osób, ale zabiła tylko 4, które nie były zbyt ważne. Adolf Hitler odniósł tylko niewielkie obrażenia w postaci rany na prawym ramieniu na wysokości łokcia oraz rozcięcie na lewej dłoni, i jak wszyscy obecni, uszkodzenie błony bębenkowej. Georing i Himmler spóźnili się i dotarli na miejsce dopiero po eksplozji. Stauffenberg i Haeften w międzyczasie udali się już samolotem do Berlina, przekonani, że odnieśli zwycięstwo, ale także zamach stanu w Berlinie nie powiódł się, ponieważ rozpoczął się z opóźnieniem i bardzo powolnie dopiero po przyjedzie Stauffenberga, po 15.15. O północy 21 lipca powstanie zostało już stłumione i aresztowano około 6 tys. podejrzanych żołnierzy. Stauffenberg oraz dowódcy rewolty zostali natychmiast rozstrzelani, podczas gdy inni zostali osądzeni dopiero kilka dni później i w okrutny sposób powieszeni na strunach fortepianowych zawieszonych na haczykach w rzeźni Ploetzensee oraz na inne upokarzające sposoby. Hitler nakazał nakręcić egzekucję, a następnie czerpał sadystyczną przyjemność z oglądania jej w Wilczym Szańcu. Gdyby Mussolini nie miał kaprysu, aby zrobić tego dnia niespodziankę Hitlerowi, albo gdyby, jak przystało na prawdziwego Włocha, przyjechał z opóźnieniem, zamach na życie Hitlera mógłby skończyć się zupełnie inaczej, a koniec drugiej wojny światowej zapewne obrałby inny kierunek.

tłumaczenie pl: Karolina Domińska

Więcej informacji:

Warmińsko-Mazurska Regionalna Organizacja Turystyczna – ul. Staromiejska 1, 10-017 Olsztyn –  tel./fax +48 89 535 35 65 – e-mail: kontakt@wmrot.org

Organizacja podróży oraz wycieczki z przewodnikiem po włosku:
Guzik z podróży – Katarzyna Kiewro – tel. +48 693 143 807 – e-mail: guzikzpodrozy@gmail.com – w www.guzikzpodrozy.pl (Kasia parla anche italiano). 

 

Rafał Stanowski: moda w Polsce ma ogromny potencjał

0

Kraków. Słynący z pięknego rynku, starych sukiennic, przypominających o historycznej świetności tego miejsca, która pobrzmiewa w ciągle rozwijającej się strukturze miasta. Wieki mijają, a wraz z nimi wzrasta poziom rozwoju, stawiając coraz to nowocześniejsze działy na piedestale.
Tym razem to moda wiedzie prym…

Rafał Stanowski

Po drugiej stronie miasta, w miejscu oddalonym nieco od centrum, stajemy naprzeciwko budynku, w którym poczucie estetyki materializuje się, staje się czymś namacalnym. Zewsząd otaczają nas profesjonalne fotografie, portrety, makiety, obrazy, projekty wnętrz, wszystko związane z designem.

Wita nas Dyrektor Kreatywny Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru SAPU. Uświadamiamy sobie, że mamy przed sobą osobę pełną pomysłów, wrażliwą, z wyraźnie zarysowaną kulturą estetyczną.

Mówiąc o miejscu, w którym dziś się spotkaliśmy, czy można powiedzieć, że wpływa na rozwój rynku modowego w Polsce?

Krakowskie Szkoły Artystyczne istnieją od 1989 roku jako najdłużej funkcjonująca prywatna szkoła, o wielu osiągnięciach, która uczy mody w Polsce. Natomiast Szkoła Artystycznego Projektowania Mody działa od roku 1995. Od tego czasu wykształciła kilka tysięcy absolwentów, którzy pracują w dużych firmach jak Reserved, Mohito, House, 4F czy Patrizia Aryton, prowadzona obecnie przez naszej szkoły Patrycję Cierocką.
W SAPU uczyły się również osoby, które tworzą autorską modę – Michał Gilbert Lach, połówka duetu Bohoboco, czy inni ważni dla polskiego rynku modowego, młodzi projektanci, jak Monika Ptaszek, Ola Bajer, Waleria Tokarzewska.

Jak można sprecyzować działalność szkoły w obrębie kształcenia młodego pokolenia projektantów?

Szkoła Artystycznego Projektowania Ubioru kształci projektantów mody, a w Krakowskich Szkołach Artystycznych, do których należy, uczy się także designu, aktorstwa, tańca, fotografii, visual merchandisingu czy choreografii.

Branża modowa rozwija się na całym świecie, czy macie tu wielu studentów zagranicznych?

Tak, wielu jest z Ukrainy, z całego świata. Ostatnio mieliśmy studentkę z Mauritiusa. Przyjeżdżają studenci z Indii, Stanów Zjednoczonych, Nepalu, Afryki i Arabii Saudyjskiej. Słowacy, Niemcy, Szwedzi, a nawet Włosi. W związku z tym, otworzyliśmy Fashion College, umożliwiając naukę mody i fotografii po angielsku. Z roku na rok studentów jest coraz więcej i większe jest ich zainteresowanie tą branżą w Polsce. Każdy z nich poszukuje nowych możliwości, my zaś cieszymy się, że możemy je przed nimi otwierać.

Czy możliwe są także staże dla Waszych studentów, organizujecie jakieś wymiany?

Mieliśmy wymiany w Niemczech ze szkołą Fahmoda z Hannoveru. Kontaktujemy się ze Słowacją, Czechami i Węgrami. Relacji z państwami ościennymi jest bardzo dużo, a wymiany pojawiają się regularnie. Jeśli chodzi o Włochy, bardzo chętnie nawiązalibyśmy kontakt, ale nie udało nam się to do tej pory. Być może dzięki wam zrobimy coś nowego. Przed kilkoma godzinami pojawił się także plan na wspólny pokaz wraz z fashion weekiem Alta Roma.

Jesteś także Zastępcą Redaktora Naczelnego gazety „Lounge Magazyn”. Czy działalność ta wiąże się w jakiś sposób z SAPU?

Nie jest on w żaden sposób połączony z SAPU, ale osoby szukające informacji dotyczących sfery lifestyle’u chętnie po niego sięgają. Szkoła natomiast raz w roku, przy okazji Cracow Fashion Week wydaje swój magazyn o nazwie Tuba. Warto dodać, że jedna z okładek sprzed paru lat, znalazła się w zestawieniu portalu Fubiz wśród pięćdziesięciu najlepszych na świecie, tuż obok Time’a.

Coraz więcej poruszamy się w sferze modowej, ale nie jest to jeszcze w pełni wykorzystany potencjał. Ostatnio zdecydowano się nawet na otworzenie polskiej wersji magazynu Vogue – czy to przełomowy moment na rynku polskiej mody?

Powstaje dużo nowych marek, jest spore zainteresowanie ze strony mediów i kupujących. Ludzie coraz chętniej sięgają po polskie marki, tworzone przez rozmaitych młodych projektantów, artystów, rzemieślników. Moda w Polsce od 5-6 lat bardzo mocno się rozwija. Vogue wszedł na nasz rynek, który ma ogromny potencjał. Duże marki, jak np. La Mania świetnie prosperują, mają międzynarodową sprzedaż i dziś aspirują do miana luksusowych, na światowym poziomie.
Temat ten jest coraz ważniejszy, lecz ciągle nam daleko do Włoch. To kraj, który żyje modą od tysięcy lat. Spójrzmy na Starożytny Rzym – przecież to wspaniały design, którego na północy Europy wtedy nie mieliśmy. Byliśmy jeszcze głęboko w lesie (śmiech).

Młode pokolenie, to ludzie, którzy do stylu przywiązują dużą wagę. Czy ma to odzwierciedlenie także w innych grupach społecznych?

Taką grupą są ludzie starsi z dużych miast, którzy mają pieniądze i dbają o swój image. Największym problemem jest grupa osób „po środku”, które nie mają zasobów finansowych, ani szczególnej potrzeby, żeby o dbać swój wizerunek. Polska wciąż jest na etapie szukania własnego stylu.

Kierunek stylu polskiego zwraca się ku temu niemieckiemu?

Styl niemiecki ma na nas duży wpływ, ale jest nam mimo wszystko obcy, nie byliśmy nigdy oczarowani jego teutońską siłą. Czerpaliśmy raczej od innych nacji. Zapomnieliśmy, że Polski styl, ten z naszych najwspanialszych czasów, XV wieku, kiedy byliśmy europejską potęgą, był zderzeniem Wschodu z Zachodem.
Zawsze zwracam uwagę na aspekt historyczny. Na przykład rycerstwo średniowiecznej Europy Zachodniej miało proste miecze, a Polacy zakrzywione szable. Zaczerpnęliśmy je od Tatarów, którzy najeżdżali nas ze Wschodu. Jest wiele elementów orientalnych w naszej kulturze, architekturze, stroju szlacheckim. Żydzi, Tatarzy, potem Turcy – oni wywarli ogromny wpływ na naszą estetykę. Mamy piękne tradycje: wspaniały renesansowy Kraków, tworzony przez włoskich architektów, obecność królowej Bony – na te czasy przypada niesamowity rozwój naszego stylu.
Rozmawiałem o tym kiedyś z Dorotą Koziarą, wybitną projektantką designu. Projektowała dla wielkich firm tj. Fiat, Dior, Swarovski, na co dzień zaś mieszka w Mediolanie – stolicy mody. Pytałem ją o polski styl. Powiedziała, że to, co jest w nim najciekawsze, to fakt, iż znajduje się w pół drogi między designem skandynawskim a włoskim. Moim zdaniem teraz bliżej nam do Skandynawii, do jej minimalizmu, z drugiej zaś strony widać dużą fascynację Włochami, stylem efektownym, pełnym kolorów i zdobień.
Tworzenie mody w duchu skandynawskim wychodzi nam jednak lepiej. Charakteryzuje się surowością, oszczędnością, a w połączeniu z charakterem polskiego społeczeństwa przybiera elegancki wydźwięk.

Wiele jest ważnych firm w Polsce, związanych bezpośrednio z branżą modową. Co na ten moment można powiedzieć o ich udziale w ogólnym rozwoju gospodarczym?

Koncern na LPP ma rekordowe obroty i na Oxford Street otworzył swój butik. Robi ekspansję, a w kampanii wizerunkowej bierze udział sama Kate Moss. To pokazuje, że polskie firmy idą naprzód. Firma Conhpol spod Krakowa produkuje buty na cały świat.
Jesteśmy potentatem na skalę światową w produkcji mebli drewnianych na skalę europejską, podobnie jeśli chodzi o produkcję np. płytek ceramicznych.
Przemysł związany z designem w Polsce jest bardzo rozwinięty, ma wieloletnie tradycje. W XIX wieku manufaktury tkackie wokół Łodzi były wręcz potęgą.
Za czasów komunizmu mówiło się też, że Polska ubiera kraje demokracji ludowej. To był ogromny przemysł, który w latach 90. zaczął przeżywać duże problemy, wiele firm upadło. Przegrały  rywalizację z rynkiem chińskim i międzynarodowymi koncernami.
Niestety mało osób na stanowiskach decyzyjnych dostrzega potencjał w branży modowej w Polsce. Myślę, że zakopują cenny skarb. Wspomnieć wystarczy Włochy, które żyją przecież z produkowania odzieży, butów, dodatków, akcesoriów, zamków, guzików. Siła marki ZARA napędza PKB Hiszpanii, podobnie H&M napędza gospodarkę Szwecji.
Mamy w Polsce mnóstwo młodych, zdolnych projektantów, którzy kończą takie szkoły jak SAPU. Chciałbym, aby mieli więcej możliwości rozwoju swojego talentu, by pojawiły się stypendia, programy wsparcia i spotkania biznesowe.

Poszukiwania stylu ukazują, że Polakom brakuje wyraźnie zaznaczonej odrębności w zakresie mody. Czy myślisz, że jej osiągnięcie jest możliwe?

Jest coraz większy popyt na produkty polskie – to piękne rzeczy, odznaczające się zazwyczaj dobrą jakością. Istnieje to zapotrzebowanie, które hamowane jest brakiem pieniędzy.
Kiedyś widziałem badania dotyczące tego, jak Polacy podejmują decyzje zakupowe. Jeśli chodzi o ubrania na pierwszym miejscu była oczywiście cena, potem komfort, a dopiero dalej styl. Myślę, że to też się musi nieco zmienić.
We Włoszech wszystko jest piękne, bo miasta przez wieki prowadziły ze sobą rywalizację „wizerunkową”. Tej walki o piękno podejmujemy się także my, ludzie z branży modowej i myślę, że jesteśmy coraz bliżej sukcesu.

Autorzy kreacji: Anna Maria Zygmunt, Artur Stec, Daria Grabowska, Ewa Chojnacka, Karolina Głogowska, Laura Filip, Maciej Soja, Nikola Gadzinowska, Patryk Jordan, Paulina Mrożek, Piotr Popiołek, Sandra Stachura, Weronika Urbaniak

Śniadanie na dzień dobry

0

Dziwni są ci Włosi: smakosze, miłośnicy dobrego jedzenia i tradycyjnej kuchni; gdy chodzi jednak o przygotowywanie śniadań, ich cały kulinarny zapał znika nie wiadomo gdzie! Pierwszy posiłek dnia, bagatelizowany zwłaszcza w porannym pośpiechu, jest zupełnie pomijany lub ogranicza się do szybkiego „wrzucenia czegoś na ząb”, wypicia filiżanki kawy, aby następnie przetrwać na czczo aż do lunchu.
Śniadanie – pojęcie dla wielu zupełnie obce, we włoskim wydaniu w najlepszym wypadku składa się z wypitego w pośpiechu cappuccino i zjedzonej naprędce drożdżówki w jednym z barów. 

Na co dzień może się wydawać, że wielu z nas nie ma wystarczająco dużo czasu, ochoty ani nawet potrzeby przygotowania odpowiedniego śniadania. Przyzwyczajenia te stają jednak na głowie, gdy wyjeżdżamy na wakacje! Hotelowemu bufetowi nie są w stanie oprzeć się nawet Włosi: napełniają swoje talerze aż po same brzegi domowymi wypiekami, chlebem, masłem, dżemami, wędlinami i serami, sięgają po jogurt z muesli, po jajka i świeże owoce – hulaj dusza, a śniadaniu nie ma końca!
To doskonały dowód na to, że problemem nie jest brak apetytu, ale lenistwo: lubimy jeść, pod warunkiem, że ktoś inny przygotuje wszystko za nas.  

Żadnych wymówek: śniadanie powinno stać się najważniejszym posiłkiem w ciągu dnia. Rankiem metabolizm osiąga swoją maksymalna aktywność, a nasz organizm jest gotów strawić duże dawki kalorii. Warto zatem wykorzystać ten moment w ciągu dnia, pozwalając sobie na spożycie bardzo kalorycznych przysmaków, pod warunkiem, że będą one równocześnie odżywcze.
Pełne, wartościowe śniadanie, zwłaszcza jeśli spożyte w ciągu pierwszych 30 minut po przebudzeniu, zapewnia niezbędną energię, aby lepiej sprostać aktywnościom nowego, rozpoczynającego się dnia. Z tego powodu nigdy nie powinniśmy go pomijać – to ważna informacja dla dorosłych i niezwykle istotna dla dzieci!

Opuszczanie śniadań zwiększa bowiem nerwowy głód i chęć podjadania podczas poranka, a ponadto spowalnia metabolizm, co przekłada się z kolei na przyrost masy ciała. Oprócz tego, trawienie jest zasadniczo utrudnione: wypicie kawy na czczo powoduje nadmierne wydzielanie się kwasów żołądkowych, które mogą podrażniać przewód pokarmowy, powodując zapalenie błony śluzowej żołądka i refluks przełykowy. Natomiast obfite i pożywne śniadanie pozwala organizmowi zachować dobra formę i zdrowie.

Dobre śniadanie, czyli jakie? Pierwszy posiłek dnia powinien zapewnić około 20 procent dziennego zapotrzebowania na kalorie. Pozornie wydaje się to łatwe, ale w rzeczywistości wcale tak nie jest. Jeśli jako przykład weźmiemy przeciętny wymóg 2000 kcal, pełne śniadanie powinno składać się co najmniej w jednej części ze zbóż oraz świeżych i suszonych owoców.

Słodkie czy słone, to nie ma znaczenia: ważne, aby nasze śniadanie było obfite, pożywne i oczywiście smaczne!

Zacznijmy od napojów, które mają zasadnicze znaczenie w uzupełnianiu wody zużytej przez organizm w ciągu nocy. Wybór jest ogromny: herbata, kawa, kawa zbożowa, wyciskane, naturalne soki owocowe, a także napoje roślinne z soi, ryżu, ale również jęczmienia, owsa, prosa i innych zbóż, pod warunkiem, że nie zawierają one dodatku cukru – spróbujcie sami! Wszystkie te ostatnie można łatwo przygotować samodzielnie w domu, począwszy od pełnego ziarna, później przegotowanego i filtrowanego.

Na śniadaniowym stole nigdy nie powinno zabraknąć świeżych owoców. Rada dla leniwych: pokrójcie owoce wieczór wcześniej, w ten sposób zaoszczędzicie czas rano; aby uniknąć ciemnienia owoców, spryskajcie je sokiem z cytryny. Podobnie możecie zrobić z wyciskanym sokiem z pomarańczy – przygotujcie go z wyprzedzeniem i przechowujcie w szczelnym pojemniku. W lecie mamy większy wybór owoców i rzadziej sięgamy po gorące napoje, zatem jak najbardziej można zdecydować się na koktajle owocowe.

Tłuszcze i białka zwiększają poczucie sytości: suszone owoce oraz pestki roślin oleistych stanowią w tym wypadku idealne połączenie. Stają się one jeszcze bardziej pożywne i zdrowsze, gdy zostawicie je na noc, aby namokły: wówczas redukcji ulega ilość zawieranych w nich fitynianów i zwiększa biodostępność witamin i minerałów, a także same nasiona stają się łatwiejsze w trawieniu.

Ponadto smakują wyśmienicie rozdrobnione z dodatkiem jogurtu, koktajlu owocowego lub rozsmarowane na kromce chleba z odrobina dżemu. Jak to rozsmarowane? Wystarczy umieścić bakalie na około dziesięć minut w piecu w średniej temperaturze, a następnie rozmiksować blenderem. Początkowo nabiorą konsystencji mąki, jednak już po chwili masa stanie się coraz bardziej gęsta i kremowa. W ten sposób powstanie pyszny krem ​​do rozsmarowywania bez dodatku cukru i tłuszczów przemysłowych. Nie zaszkodzi jednak dodać odrobinę przypraw, na przykład cynamonu czy szczyptę wanilii. Kremy z suszonych owoców można także zakupić w sklepach z żywnością ekologiczną, nie należą one jednak do tanich produktów. Dlatego też, z uwagi na łatwość ich przygotowania, znacznie bardziej opłaca się wykonać je samodzielnie! 

Dobry pomysłem na śniadanie są także domowe wypieki. Oto moja rada: znajdźcie podstawowy przepis, który łatwo będziecie mogli dostosować do Waszych upodobań, pór roku czy dostępności składników. Przygotowanie prostego ciasta naprawdę trwa kilka minut i dokładnie ten sam przepis może być używany do pieczenia babeczek, a te z kolei można wygodnie zabrać ze sobą do szkoły lub pracy.

Eksperymentujcie używając mąki z różnych zbóż, najlepiej jednak sięgając po te pełnoziarniste (ewentualnie mieszając je z mąka białą). Dodajcie trochę świeżych owoców, posiekanych bakalii, jogurtu, tofu, a nawet ciecierzycy i fasoli, gotowanych czy blendowanych. W ten sposób możecie mieć pewność, że zjedliście naprawdę pożywne śniadanie.

Rośliny strączkowe na śniadanie i to w dodatku na słodko? Tak, dobrze przeczytaliście! To bardzo smaczny i zupełnie niespodziewany składnik, który warto dodać do porannego posiłku! Jeśli nie wierzycie, spróbujcie tego oto przepisu: 75 g gotowanej fasoli, 75 g mleka sojowego, 15 g kakao w proszku, 20 g gorzkiej czekolady, 25 g orzechów laskowych lub innych bakalii, 2 łyżki oleju z nasion i odrobinę cukru trzcinowego. Zmiksujcie razem powyższe składniki i otrzymacie czekoladowy krem, który zachęci do zjedzenia śniadania nawet najbardziej leniwego z Włochów! 

Essere czy esserci?

0

Ile razy zastanawialiście się czy użyć czasownika essere czy też jego formę wzbogaconą o partykułę ci? Różnica między tymi dwoma formami jest znacząca i może doprowadzić do powstania pomyłek i nieporozumień. Żeby ich uniknąć wystarczy znać kilka podstawowych reguł, które pozwolą poprawnie używać obu form czasownikowych. Jak wiemy czasownik essere jest całkowicie nieregularny. Używamy go głównie, kiedy chcemy opisać lub przedstawić jakąś rzecz lub jakąś osobę. W tym wypadku jest tłumaczony na polski jako to jest lub to są. Co za tym idzie, jeżeli nie wiecie jakiej formy użyć, zastanówcie się czy w zdaniu po polsku byłby obecny zaimek wskazujący to. Jeżeli tak, wtedy wszystkie wątpliwości znikają. Essere używa się również żeby wskazać miejsce, w którym znajduje się jakaś konkretna rzecz lub w którym dzieje się jakaś czynność. W takim przypadku, natomiast, bardzo ważna jest kolejność elementów zdania, ponieważ essere używane jest tylko  w tradycyjnym szyku zdania POD (Podmiot Orzeczenie Dopełnienie):

n.p. Mia sorella è a scuola = Moja siostra jest w szkole

n.p. Gli uccelli sono sull’albero = Ptaki są na drzewie

Jeżeli natomiast szyk POD nie był przestrzegany znaczy to, że zamiast czasownika essere będzie wymagane użycie esserci. A kiedy dokładnie? Czasownik ten zostanie użyty we wszystkich zdaniach, w których okolicznik miejsca został przesunięty na początek zdania a podmiot znajduje się za czasownikiem essere.

n.p. A scuola c’è mia sorella = W szkole jest moja siostra

n.p. Sull’albero ci sono gli uccelli = Na drzewie są ptaki

Jak można zauważyć wszystko zależy do położenia części zdania. Czasownik esserci łatwo można zastąpić czasownikiem zwrotnym trovarsi. Mając w pamięci, że partykuła zaimkowa ci czasownika esserci pełni funkcję okolicznika miejsca, zawsze używamy tego czasownika, żeby zaznaczyć obecność osób w konkretnym miejscu lub obecność przedmiotów w konkretnej przestrzeni. W ten sposób unika się powtarzania nazwy miejsca, często przytoczonej wcześniej.

n.p. Sei in Italia? = Jesteś we Włoszech?

Sì, ci sono. = Tak, jestem (tu).

W tym przpadku ci zastąpiło okolicznik miejsca in Italia.  W języku polski partykuła ci znaczyłaby tu lub tam, mimo tego bardzo rzadko się ją tłumaczy. Trzeba pamiętać, że użycie essere lub esserci zależy również  od kontekstu sytuacyjnego, a zdanie będące poprawnym w pewnych warunkach, może być niepoprawne w innych. Przytoczone różnice bardzo dobrze oddają następujące przykłady:

n.p. C’è Paolo? = Jest Paolo?

n.p. È Paolo = To Paolo

Oba zdania są poprawne z punktu widzenia gramatyki, ale użyje się ich w różnych kontekstach sytuacyjnych. W rzeczywistości pierwszego użyjemy w przypadku kiedy szukamy Paola w jakimś konretnym miejscu, podczas gdy drugie zostanie użyte kiedy zaznaczamy, że to jest ta konkretna osoba, a nie ktoś inny.

Chrupiące jajka w czarnym ryżu z kremem z papryki

0

Poniższym wielkanocnym przepisem chciałbym zadowolić również tych, którzy nie chcą – jak zwykle – jeść biednego baranka czy koziołka. Danie to jest dość złożone, ale z pewnością smaczne i bardzo barwne. Chodzi o przygotowanie jajek na twardo zapanierowanych w czarnym ryżu.

Porcja dla czterech osób:

  • 7 średniej wielkości jajek;
  • 150 g czarnego ryżu (Venere);
  • 3 średnie żółte papryki;
  • 50 g mąki pszennej;
  • 20 g masła;
  • 150 ml mleka;
  • Olej roślinny do smażenia;
  • Oliwa z oliwek do papryki;
  • Sól i pieprz do smaku.

Jak już wspominałem przepis jest dość złożony, należy więc zwrócić szczególną uwagę podczas gotowania jajek oraz w momencie ich panierowania.

Sposób przygotowania:

W garnku w lekko posolonej wodzie (ok. 1 l) gotujecie czarny ryż. Ryż powinien się gotować długo, ok. 45 minut. Odcedzacie go i odstawiacie, nie dodając do niego masła ani oliwy. 

Weźcie 6 jajek i włóżcie je do małego garnka wypełnionego wodą. Podgrzejcie. Gdy woda osiągnie 75°C, gotujcie jajka przez 15 minut. Jeśli nie macie możliwości zmierzenia temperatury, doprowadźcie wodę do wrzenia, a następnie zmniejszajcie jej temperaturę, aż przestanie wrzeć. Jajka należy gotować przez 8/9 minut od momentu wrzenia wody. Gdy jajka będą już ugotowane, włóżcie je pod zimną bieżącą wodę, aż wystygną.

Pokrójcie paprykę w kwadraty o wielkości około 3×3 cm, zwracając uwagę, by dobrze oczyścić ją z nasion.

Do pojemnej patelni nalejcie odrobinę oliwy i połóżcie na niej kawałki papryki, najlepiej miąższem do spodu. Smażcie paprykę na średnim ogniu, by się nie przypaliła, jednocześnie pilnując, by pozostała miękka. Posólcie i wyłączcie ogień. 

Do garnuszka wrzućcie masło i ok. 20 gram mąki, podgrzejcie na małym ogniu tak, by otrzymać gęsty krem. Następnie dodajcie mleko i połowę papryki, którą wcześniej zmiksowaliście. Gotujcie przez 5 minut na małym ogniu, dopóki nie otrzymacie aksamitnego kremu. Dodajcie sól i odrobinę pieprzu. 

Teraz przygotujcie obrane wcześniej jajka. Zwróćcie uwagę, by były dostatecznie suche. Nałóżcie na talerz ¾ czarnego ryżu. Obtoczcie jajka najpierw w mące, następnie w roztrzepanym jajku i w ryżu tak, by dobrze przylegał. Nalejcie do garnka olej do smażenia i poczekajcie, aż jego temperatura osiągnie około 150°C. Przy pomocy metalowego sitka zanurzcie jajka w oleju i smażcie je przez 8/9 minut. 

Danie należy podawać na półmisku; najpierw wlejcie krem z papryki, a następnie ułóżcie na nim półtora jajka. Na koniec ozdóbcie gotowe danie papryką i pozostałym ryżem.

Wesołych Świąt! 

O ciekawości, czyli wizyta w Museo Galileo we Florencji

0
SONY DSC

W ferworze zwiedzania, zwłaszcza jeśli odwiedzamy Florencję po raz pierwszy, łatwo je przegapić, mimo że znajduje się tuż nad brzegiem rzeki Arno przy Piazza dei Giudici, tuż na tyłach słynnej Galerii Uffizi. Wizyta we florenckim Muzeum Galileusza, czyli muzeum historii nauki stanowi interesującą propozycję nie tylko dla miłośników nauki i astronomii, ale dla wszystkich uważnych zwiedzających, zaciekawionych wizją świata, jaka kiełkowała w głowie ludzi epoki wielkich odkryć.

Wizytówką muzeum jest ustawiony tuż przed jego siedzibą monument z brązu stanowiący gnomon zegara słonecznego, którego tarcza została nakreślona na bruku. W słoneczne dni, cień kolumny przypomina o mijającym czasie i niekiedy sugestywnie wskazuje nam drogę do muzeum. Gdy przekroczymy próg Palazzo Castellani (w którym mieści się Museo Galileo) w pierwszej kolejności zostajemy wprowadzeni w kolekcjonerski świat rodziny Medyceuszy. 

Całe pierwsze piętro poświęcone jest kolekcji medycejskiej, począwszy od eksponatów naukowych zebranych przez Cosimo I de’ Medici. Zbiory te zostały wzbogacone przez jego następców Franciszka I oraz Ferdynanda I.  Do kolekcji rodziny Medyceuszy należą między innymi oryginalne przyrządy naukowe samego Galileusza, w tym kompas geometryczny i teleskopy. Osobna sala poświęcona została astronomii i nurtującemu człowieka od zarania dziejów pojęciu czasu. Znajdziemy w niej pięknie wykonane zegary astronomiczne, a także bogatą kolekcję zegarów kieszonkowych oraz chronometrów. Zwiedzający otworzą szerzej zdziwione oczy na widok ustawionej na  środku następnej sali wielkiej sfery armilarnej, wykonanej pod koniec XVI wieku przez Antonia Santucci, aby chwilę później podziwiać mniejsze, ale równie zachwycające astrolabia, zamknięte za szklanymi witrynami, tuż obok wykonanych z wielką precyzją innych przyrządów nawigacyjnych oraz globusów. Natomiast umieszczona w kolejnym pomieszczeniu kopia piętnastowiecznej mapy świata, wykonanej w orientacji południowej przez Fra’ Mauro (oryginał przechowywany jest w Bibliotece Narodowej św. Marka w Wenecji), słusznie przypomni nam, że w rzeczy samej, we wszechświecie pojęcia góry i dołu są przecież całkowicie względne!

Z kolei drugie piętro muzeum kryje kolekcję przyrządów do badań nad zjawiskami fizycznymi oraz przyrządów do eksperymentów z czasów dynastii Habsbursko-Lotaryńskiej. Znajdziemy tam między innymi „Samopiszącą rękę”, urządzenie mechaniczne stworzone w XVIII wieku przez Friedricha von Knaussa. Następnie zwiedzający zostają wprowadzeni do świata przyrządów matematycznych oraz chirurgicznych, a także wykonanych z niezwykłą precyzją modeli anatomicznych z wosku i terakoty, aby w końcu móc podziwiać pokaźnych rozmiarów urządzenia badające zjawiska elektromagnetyczne i elektryczne. 

Wizyta w muzeum to wspaniała podróż w czasie, która ukazuje fascynującą drogę jaką przez stulecia przeszła nauka. To wspaniały spacer po zawiłych i niezwykle interesujących labiryntach umysłów naukowców przeszłych epok, którzy z dziecięcą ciekawością spoglądali w niebo, odkrywając nadzwyczajną złożoność otaczającego ich świata. Warto zatem zarezerwować sobie kilka popołudniowych godzin i udać się na wyjątkowe spotkanie z historią nauki, która w rzeczywistości nie jest niczym innym jak historią niezwykłej ciekawości, która inspiruje i pobudza rodzaj ludzki do rozwoju po dziś dzień.

  • Kolekcja muzeum eksponowana jest na dwóch piętrach podzielonych na osiemnaście sal tematycznych. Muzeum Galileusza otwarte jest dla zwiedzających codziennie (także w niedziele i święta) w godzinach od 9.30 do 18.00 (we wtorki od 9.30 do 13.00).
  • Bilet wstępu kosztuje 10 euro. Muzeum przewiduje zniżki dla grup, młodzieży, a także dla rodzin. Więcej informacji znajdziecie na oficjalnej stronie: www.museogalileo.it

Fiat 124 Sport Spider – W drogę!

0

Kabriolety, mimo iż są samochodami mało praktycznymi, zawsze ściągają na siebie uwagę, kojarzą się z beztroską i luksusem, może dlatego plasują się wysoko na listach zakupów wśród klientów kolektur totolotka. Kiedyś kupowali je ludzie zamożni często tylko jako samochód do weekendowych wypadów za miasto bądź przemieszczania się pomiędzy modnymi klubami Rzymu, Mediolanu czy Paryża. Ten typ nadwozia służy do niespiesznej, relaksującej jazdy, co w naszych zagonionych w obłędnym tempie życia czasach również stało się luksusem.

Wyjeżdżając z garażu np. Fiatem 124 Sport Spider, w chwili gdy opuszczamy jego brezentowy dach czujemy, że dzieje się magia – zapominamy o codziennych obowiązkach, planach, rzeczach do załatwienia itp. Zostajemy sam na sam z niebem nad głową i drogą, którą mamy spokojnie się delektować. 

We Włoszech idealnych tras na takie wyprawy jest bez liku, setki kilometrów dróg wśród najpiękniejszych krajobrazów. Poznajmy trzy z nich; pierwsza to powstała w latach 1822-25 Strada Statale dello Stelvio znana jako Passo Stelvio w Alpach projektu Carlo Donegani. Łączy ona poprzez przełęcz Stelvio miejscowości Bormio i Prato allo Stelvio. Jest to najwyżej położona droga we Włoszech [2.758 m.n.p.m.] i z tego względu otwierana tylko między majem a listopadem [w 2019 18.05-07.11]. Na długości około 47 Km jadąc w stronę Bormio mamy na podjeździe aż 48 nawrotnych zakrętów i kolejne 40 przy zjeździe z przełęczy. Jest to również jedna z najostrzej wznoszących się tras w Europie z różnicą wzniesień dochodzącą do 1800 m. Widoki zapierają dech w piersiach a wszechobecni cykliści powodują u kierowców skoki adrenaliny. 

Dla lubiących jeziora proponuję niecałe 6 Km Strada della Forra [SP38], nazwanej przez W. Churchilla ósmym cudem świata i wybudowanej w 1913 r. Usiana wąziutkimi tunelami i wiaduktami ciągnie się z Porto di Tremosine wzdłuż jeziora Garda na szczyt okalających je gór do miejscowości Pieve. Z pewnością spotkamy się tutaj z włoskim systemem na niewidoczne zakręty, dojeżdżając do takiego zakrętu klaksonem dajemy znać kierowcy zbliżającemu się z przeciwka o swojej obecności. Proste i sprytne rozwiązanie, by choć na chwilę zapomnieć o stresie związanym z pokonaniem tej wymagającej trasy. James Bond w ,,Quantum of Solace” nie stosował tej zasady w pościgu po Forra, ale jemu wszystko się udaje, wy natomiast trąbcie i to ile wlezie.

Najpiękniejszą trasą nadmorską bez dwóch zdań, co w 1997 potwierdziło także UNESCO wpisując jej okolice na swoją Listę Światowego Dziedzictwa, jest SS 163 wiodąca wzdłuż wybrzeża amalfitańskiego. Droga łącząca Positano i Vietri sul Mare to 40 km nieustannych, ciasnych zakrętów, przebiegająca przez kolejne 15 miasteczek tarasowo wciśniętych pomiędzy morze i skalne urwiska. Kierowca ma tu dwa zadania, po pierwsze bezpiecznie przejechać trasę, a po drugie odpowiednio wcześniej wypatrywać miejsc aby choć na chwilę móc się zatrzymać i samemu nacieszyć oczy niesamowitymi krajobrazami. Positano, Amalfi czy Ravello choć w sezonie mocno zatłoczone są idealne na chwilę przerwy w podróży.

Pozostawiwszy na poboczu jednej z tych dróg naszego fiata, gdy zaczniemy już chłonąć cudowne widoki, nagle zauważymy, że sylwetka samochodu idealnie tutaj pasuje, nie jest kontrastem a dopełnieniem krajobrazu, wręcz zwiększa nasze poczucie wyjątkowości tej chwili i tego miejsca. Fiata 124 Sport Spider zaprojektował zafascynowany włoskim wzornictwem Amerykanin Tom Tjaarda. Pracując dla studia Pininfarina po długotrwałych i trudnych pracach projektowych dostosował do wymagań Włochów swój wcześniejszy prototyp Corvette Rondine z 1963 r., którego wtedy nie zaakceptował Chevrolet.   

Pod koniec lat 60-tych  XX w. Fiat był potęgą, posiadał rekordowy 21% udział w sprzedaży samochodów w Europie, praktycznie został monopolistą branży we Włoszech. W roku 1968 wyprodukował 1 450 000  aut i osiągnął obroty 1 130 miliardów lirów, zatrudniając 157 tys. pracowników z czego aż 131,5 tys. w Turynie.   

Jednak najważniejszym rynkiem zbytu modelu 124 Sport Spider było USA, gdzie sprzedano 80% wszystkich wyprodukowanych aut. Gdy w 1983 Fiat wycofał się z działalności w Ameryce, produkcję Spider’a przejął Pininfarina i przez kolejne dwa lata sprzedawał go jako Pininfarina Spider Azzurra. Przywrócono również wstrzymaną w 1975 produkcję wersji europejskiej , która otrzymała nazwę Pininfarina Spider Europa.

Fiat 124 Sport Spider od 1966 do 1985 [wliczając modele sygnowane przez Pininfarina] w wielu kolejnych wersjach był jednym z najdłużej produkowanych kabrioletów w historii. Daleko mu jednak do rekordzisty czyli Morgana 4/4, którego produkcja trwa nieprzerwanie od 83 lat.

W 1971 r. Fiat przejął kontrolę nad wyspecjalizowaną w sportowych prototypach firmę Abarth, od tego momentu dostosowywała ona auta koncernu do wymogów rajdowych. Wersja 124 Abarth Rally odniosła wiele sukcesów w różnych rajdach, między innymi  trzykrotnie wygrywając Rajd Polski.  

Rzućmy okiem na cennik włoskich kabrioletów, a właściwie spider’ów z początku lat 70-tych. Najtańsze było Autobianchi Bianchina, które swoje 25 koni mechanicznych oferowało za 635 tys. Lirów. Fiat 124 Sport wyceniany na 1.550 tys. Lirów [96 KM] uplasował się w środku stawki. Alfisti wierni swojej marce za model 1600 [125 KM] płacili 2.195 tys., natomiast posiadacze najgrubszych portfeli mogli zamówić jedno z 14 szt.  zaprojektowanego również przez Toma Tjaarda Ferrari 365 GT California [320 Km] kosztujące 9,5 mln. Lirów.

Na kolejny kabriolet od Fiata trzeba było czekać do 1994, kiedy pojawił się model Barchetta, natomiast nowy 124 Spider zbudowany co prawda na bazie mazdy MX5 wprowadzono w 2016 czyli w 50-tą rocznicę pojawienia się jego poprzednika.

Model AutoArt to Fiat 124 2000 Spider America z 1979, co na pierwszy rzut oka poznajemy po brzydkich amerykańskich zderzakach czy wpuszczonych w głąb karoserii przednich kierunkowskazach. Szczególnie cieszą ładnie oddane detale wnętrza.

Na koniec przyznam, że zazdroszczę wszystkim posiadaczom kabrioletów, ale nie samych samochodów lecz czasu, który w nich spędzają.

Fiat 124 CS2 2000 Spider America
Lata produkcji: 1979 – 82 [wszystkie serie 1966 – 1983 + 1983-85 Pininfarina]
Ilość wyprodukowana: 31.360 [wszystkie serie ok. 200 tys.]
Silnik: Fiat 132 C3 031 4 cylindry w linii
Pojemność skokowa: 1995  cm3
Moc / obroty: 102 KM / 5500
Prędkość max: 175 km/h
Przyspieszenie 0-100 km/h : 13,2 s
Ilość biegów: 5
Masa własna: 1260 Kg
Długość: 4107 mm
Szerokość: 1613 mm
Wysokość 1270 mm
Rozstaw osi:  2280 mm 

Okrzyki, obelgi i epitety: regionalne wulgaryzmy

0

Z powodu historycznej obecności dialektów, każdy region we Włoszech ma swoją specyfikę językową. Liczne słowa i wyrażenia kojarzą się automatycznie z konkretnym regionem lub miastem i są mocno powiązane ze stereotypami powszechnymi we włoskiej kulturze i mediach. Kino i telewizja, o których była mowa w poprzednich artykułach, miały wpływ na rozpowszechnienie i rozpoznawalność niektórych form językowych pochodzących z poszczególnych dialektów.

Regionalne stereotypy, oczywiście najbardziej, przejawiają się w komedii: na przykład, w filmach bohaterowie pochodzenia rzymskiego są zazwyczaj przedstawiani jako prymitywni, głośni i porywczy, nierzadko skłonni do szydzenia z innych lub ich obrażania. Właśnie za pomocą kina i telewizji wyzwiska i brzydkie wyrazy typowe dla stolicy Włoch są dziś znane i rozumiane właściwie w całej Italii. Wśród najbardziej znanych rzymskich wyrażeń jest na przykład okrzyk ahó, zazwyczaj używany, aby wyrazić złość lub rozgoryczenie wobec innej osoby, a także li mortacci tua („twoi zmarli bliscy” w gwarze rzymskiej). Tej ostatniej formy, która pierwotnie stanowiła obelgę, można dziś używać również aby wyrazić zaskoczenie czy wręcz szacunek i podziw wobec danej osoby. Podobne wyrażenie, a chi tʼè muort (neap. „tym, którzy ci zmarli”), jest powszechne w dialekcie neapolitańskim, jednak w tym przypadku zachowała się czysto obelżywa funkcja tego sformułowania. Formy podobne do neapolitańskiej istnieją również w innych dialektach południowych, na przykład w Apulii czy w Lukanii. W całych Włoszech, a szczególnie w środkowej i południowej części kraju, powszechne jest słowo mannaggia (od neap. mal nʼaggia, czyli mniej więcej “niech mu to przyniesie samo zło”), pierwotnie używane jako obelga i klątwa, a dziś wyrażające głównie gniew albo rozczarowanie.

Obok przekleństw przeciwko zmarłym, w różnych włoskich regionach (na przykład w Wenecji Euganejskiej, w Piemoncie czy w Toskanii) istnieją bestemmie (bluźnierstwa), a więc bluzgi dotyczące religii chrześcijańskiej. Bardzo często wyrażenia te są cenzurowane za pomocą eufemizmów i używane jako „normalne” przekleństwa: w Toskanii powszechnie korzysta się w licznych przekleństwach z wyrazu Maremma (od nazwy jednego z lokalnych regionów historycznych) zamiast Madonna; podobnie jest w Wenecji Euganejskiej, gdzie wykrzyk òstrega (wen. „ostryga”) jest złagodzoną formą słowa ostia (wł. „hostia”). W Piemoncie popularne jest wyrażenie bòja fàuss („fałszywy kat” w dialekcie piemonckim), używane jako przekleństwo lub po prostu jako okrzyk zdumienia czy gniewu. Najbardziej znana teoria dotycząca pochodzenia tego sformułowania głosi, że turyńczycy obrażali w ten sposób zawód kata – profesję wyjątkowo nieuczciwą, ponieważ oprawca otrzymywał pieniądze za śmierć innych ludzi. Istnieje również alternatywna forma Giuda fàuss (piem. „fałszywy Judasz”), ale oba te wyrażenia są mimo wszystko eufemizmami: wyrazów bòja czy Giuda używa się, aby uniknąć słowa Dio (wł. „Bóg”).

Również obelgi używane przeciwko innym osobom różnią się w poszczególnych regionach: w Toskanii są bardzo popularne słowa takie jak bischero czy grullo (wł. „głupek”), postrzegane jako archaiczne w innych regionach. Wyrazy używane, aby wyzywać kogoś od głupca są bardzo różnorodne: w Lombardii powie się pirla, w Wenecji Euganejskiej mona, a słowo minchione, pochodzące z Sycylii, używane jest zarówno w południowych, jak i w północnych Włoszech. W Mediolanie, oprócz pirla, na człowieka głupiego mawia się też testina (wł. „główka”). Etymologia tych wyrazów regionalnych jest zazwyczaj wulgarna, ale wiele z nich jest już do tego stopnia powszechnych w codziennym języku, że straciły one większość pierwotnych, sprośnych konotacji. Niektóre obraźliwe sformułowania mają mniej wulgarne, a barwniejsze pochodzenie, tak jak na przykład rzymskie słowo cafone (wł. „prymityw, cham, gbur”). Możliwe jest, że wyraz ten, który już od dawna stał się częścią standardowego włoskiego, pochodzi od cʼa fune (dosłownie “[ze] sznurem”): według jednej z teorii, owo wyrażenie stosowane było, aby wyśmiewać ludzi ze wsi, którzy – żeby nie pogubić się w wielkim mieście – przywiązywali się do siebie nawzajem sznurem. Również wokół rzymskiego wyrazu mignotta (rzym. „prostytutka”) istnieje dość oryginalna teoria: zdaniem wielu słowo to pochodzi od m. ignota, skrótu od madre ignota (wł. „matka nieznana”) używanego niegdyś w dokumentach rejestru cywilnego, gdy rejestrowano noworodki porzucone przez matkę. Stąd właśnie miałoby pochodzić obelżywe sformułowanie fijo de mignotta (rzym. „sk…syn”), które z kolei spowodowało rozpowszechnienie samego słowa mignotta. O ile – jak twierdzą inni – termin ten nie bierze się z francuskiej formy mignonne („ładna, atrakcyjna”).