Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155

Strona główna Blog Strona 91

Collodi – miejsce, gdzie zrodziła się legenda

0

W toskańskim miasteczku Collodi znajduje się jeden z niezwykłych – niektórzy mówią “dziwnych” – parków na terenie Italii. Jest to Parco di Pinocchio. Postać znana każdemu, zarówno dzieciom, jak i dorosłym na całym świecie. Oprócz tego parku niedaleko znajdują się Giardini di Garzoni  z przepiękną Villą i urokliwym Domem Motyli.

W tak przepięknym otoczeniu można spędzić większą część dnia, zwłaszcza gdy na niebie świeci słońce. Pobyt wśród roślin, drzew, wodospadów i rzeźb napełnia nas niesamowitym spokojem. Włoskie ogrody mają swój niepowtarzalny urok.

Chciałabym jednak – mimo zachwytów nad przyrodą – wrócić do tematu drewnianego pajacyka. Jego wizerunek z biała czapeczką – a właściwie z samą głową – spoziera na nas z pobliskiego trawnika. Jest wiele atrakcji dla dzieci, np. statek piratów, labirynt, muszla koncertowa… Dorosła osoba z ciekawością zajrzy do drewutni, w której został wystrugany pajacyk. Jest i muzeum w którym znajdziemy książki w różnych językach.

Według mnie każdy znajdzie w tym mieście coś dla siebie. Warto też wziąć sobie do serca słynną przestrogę: nie kłam, bo nos Tobie się tak wydłuży… Cały czas aktualna, prawda? Miłym podarunkiem może być miniaturka drewnianego pajacyka na sznureczkach, która okaże się wspaniałą ozdobą w domowym zaciszu. Warto sobie spoglądać na niego i przypominać o historyjce stworzonej przez Carlo Lorenziniego.

Powracajmy często do świata baśni, czy to przez czytanie książek, czy oglądanie filmów, aby nie zatracić nigdy w sobie dziecka. Przecież dziecko jest w każdym z nas. Nie utraćmy nigdy tego dziecięctwa, ponieważ zegar nie chce się zatrzymać i cały czas biegnie w coraz szybszym tempie, mimo naszych 20, 30 czy 50 lat. Odnajdujmy w sobie tę radość, aby móc przy każdej możliwej okazji ją z siebie wykrzesać. Niech pomoże nam w tym wizyta w tytułowym mieście, do której Was z całego serca zachęcam. Mam nadzieję, że fotografie będą uzupełnieniem słów zawartych w artykule  i niejedną osobę skłonią do wizyty w miasteczku Collodi.

Lubię to!

0

Włoski czasownik piacere jest jednym z tych, których uczymy się na początku nauki języka włoskiego, który pozwala nam wyrazić nasze gusta i upodobania w pozornie prosty sposób. Często jednak jest używany w sposób nieprawidłowy. Spowodowane jest to tym, że wiele osób kojarzy ten czasownik jedynie z jego bezosobową formą i traktuje go jako odpowiednik polskiego lubić (1), nie pamiętając, że w pewnych kontekstach odpowiada on również czasownikowi podobać się (2) i odmienia się podobnie jak pozostałe czasowniki w języku włoskim (io piaccio, tu piaci, lui/lei/Lei piace, noi piacciamo, voi piacete, loro piacciono). Aby uniknąć wątpliwości, warto od samego początku nauki kojarzyć piacere z polskim odpowiednikiem podobać, zwłaszcza że obydwu czasowników używa się tak samo:

  1. Mi piace il caffè. – Lubię kawę.
  2. Mi piacciono le ragazze alte. – Podobają mi się wysokie dziewczyny.
  3. Io ti piaccio. – Podobam Ci się.

Najczęstszym błędem jest uzgadnianie tego czasownika z dopełnieniem dalszym, a nie z podmiotem. Piacere wskazuje na podmiot, czyli kto i co mi się podoba lub nie, a osobę, która lubi lub nie lubi kogoś lub czegoś, wyraża się za pomocą zaimka osobowego dopełnienia dalszego. Na przykład w (1) zdaniu podmiotem gramatycznym, z którym uzgadniamy czasownik jest il caffè, natomiast mi to zaimek osobowy dopełnienia dalszego, który wskazuje kto lubi kawę. Kiedy dopełnienie dalsze wyrażone jest zaimkiem osobowym, można używać jego form akcentowanych i nieakcentowanych. Zaimki osobowe dopełnienia dalszego mają następujące formy: ti / a te, le / a lei, gli / a lui, ci / a noi, vi / a voi e a loro/ gli. W przypadku, gdy element, który się podoba jest liczbą mnogą, używa się liczby mnogiej czasownika piacere, czyli piacciono, np.

  1. Mi piacciono i vestiti lunghi. – Podobają mi się długie sukienki.

Kiedy podmiotem nie jest rzeczownik, ale czynność wyrażona bezokolicznikiem (5) albo całym zdaniem, piacere występuje w trzeciej osobie liczby pojedynczej (6).

  1. Mi piace viaggiare. – Lubię podróżować.
  2. A lei piace che tu venga a visitarla. – Podoba jej się to, że ją odwiedzisz.

Piace i piacciono wskazują na czas teraźniejszy, ale możliwe jest ich odmiana we wszystkich czasach i trybach. W czasach złożonych (tempi composti) piacere jest zawsze odmieniony z czasownikiem posiłkowym essere. Jeśli chcemy wyrazić określoną opinię na temat kogoś lub czegoś użyjemy passato prossimo (7), czasu imperfetto użyjemy do opisania czegoś, co zwykliśmy robić w przeszłości (8) lub do wyrażenia zmiany w naszych przyzwyczajeniach (9). W czasach przeszłych zaimek dopełnienia dalszego nie zmienia formy czasownika, jego forma jest więc taka sama jak w czasie teraźniejszym.

  1. Il film che ho visto ieri sera mi è piaciuto molto! 
  2. Quando abitavo a Napoli, tutte le mattine mi piaceva prendere il caffè al bar.
  3. Prima mi piaceva molto partecipare ai grandi concerti, ma adesso non mi piace più perché non mi sento sicura.

Aby utworzyć zdanie przeczące z czasownikiem piacere, należy poprzedzić czasownik partykułą przeczącą non (nie), stawiając ją przed zaimkiem dopełnienia dalszego w formie nieakcentowanej (10) lub po tym zaimku, gdy jest on formie akcentowanej (11).

  1. Non mi piace. 
  2. A me non piace. 

Spośród innych czasowników, które mają konstrukcję podobną do piacere, należy wyróżnić occorrere, mancare, servire, interessare i sembrare.

Janusz Roguski: La mia Italia

0

Z zawodu architekt, z zamiłowania akwarelista i podróżnik. Janusz Roguski, autor ponad trzystu akwareli przedstawiających architekturę Włoch, w tym tej, która zdobi okładkę najnowszego wydania Gazzetta Italia.

„W życiu prywatnym był przede wszystkim strasznie fajnym człowiekiem, nietuzinkowym i ogromnie wrażliwym. Był absolutnym pasjonatem życia, ogromnie wymagającym w stosunku do siebie i rodziny. Swoją pasją i zaangażowaniem zarażał wszystkich wokół”, tak wspomina go córka, Joanna, italianistka i właścicielka wydawnictwa Pointa. Wydawnictwo jest niczym nić łącząca przeszłość z teraźniejszością, bo powstało jako realizacja niespełnionego marzenia jej dziadka, przedwojennego księgarza Henryka Roguskiego. Spełnienie jednego marzenia pozwoliło na zrealizowanie kolejnego: Joanna mogła wydać album „La mia Italia” ze zbiorem akwareli swojego taty, Janusza Roguskiego, który to był prezentem na jego 80. urodziny. Teraz, dzięki publikacji dostępnej na stronie wydawnictwa, każdy może podziwiać namalowane z niezwykłą delikatnością i precyzją detale włoskiej architektury, które być może staną się dla kogoś inspiracją do odkrycia miejsc uchwyconych pędzlem architekta.

Roguski uwielbiał podróże, razem z żoną Niną zwiedzili pół świata, ale to Włochy były krajem, do którego wracali najczęściej. Wszystko dlatego, że podczas studiów na warszawskiej architekturze odwiedzanie ukochanych miejsc było niemożliwe – oglądali je wyłącznie na kartach podręczników. Jak tylko otworzono granice, od razu zaczęli swoje eksploracje. Z namiotem i w skromnych warunkach jeździli podziwiać piękno architektury i historii sztuki. Obydwoje zawsze podkreślali, że zobaczenie na własne oczy wszystkich dzieł, o których uczyli się wcześniej tylko ze zdjęć, było ogromnym przeżyciem. Kiedy byli już po sześdziesiątce postanowili nauczyć się włoskiego. Spakowali walizki i pojechali na trzy miesiące do Rzymu, żeby na uniwersytecie dla obcokrajowców uczyć się języka. Pięciokilometrową trasę z domu do szkoły pokonywali codziennie pieszo, aby móc nasycić się pięknem Wiecznego Miasta.

Fascynacja sztuką i architekturą Włoch przerodziła się stopniowo w chęć uchwycenia jej na papierze. Pierwsze lekcje rysunku Janusz Roguski miał na Politechnice, ale malować zaczął zupełnie spontanicznie w 2004 roku i całkowicie go to pochłonęło. „Malował najczęściej siedząc na jakimś murku lub schodku, albo po wstępnych szkicach w swojej domowej pracowni. Odpływał wówczas w inną rzeczywistość, prawdopodobnie tam, gdzie pachniało rozgrzanymi kamieniami i wiekami minionej historii”, wspomina Joanna. Malując przywiązywał wagę do każdego szczegółu, a możliwość pokazania pereł architektury włoskiej z własnej perspektywy sprawiało, że był po prostu szczęśliwy. Jak mówi sam autor we wstępie do albumu „La mia Italia”: „Małe włoskie miasteczka oczarowują pięknem i harmonią, a ja staram się to uchwycić na moich akwarelach”.

Co ciekawe, malował tylko we Włoszech, żaden inny kraj nie wzbudził w nim podobnej potrzeby artystycznej ekspresji. Łącznie powstało ponad 300 prac. Część z nich w marcu 2009 roku została pokazana na wystawie we Włoskim Instytucie Kultury w Warszawie. Dla ich autora pozytywne przyjęcie i uznanie zaproszonych gości było ogromnym przeżyciem, zwłaszcza że nigdy nie myślał o tym, aby wystawiać gdziekolwiek swoje prace.

Tragiczna ironia losu sprawiła, że Włochy, które tak uwielbiał i które stały się częścią jego życia, przyczyniły się również do największego cierpienia. W 2013 roku, podczas corocznego wyjazdu na narty w Dolomity, uległ poważnemu wypadkowi, w wyniku którego został całkowicie sparaliżowany. Pozbawiło go to możliwości malowania i zmieniło diametralnie prowadzone dotychczas życie, tak pełne energii i pasji. Mimo wszystko nigdy nie ustała jego fascynacja kulturą, sztuką i architekturą Italii i zawsze z ogromną radością wracał wzrokiem do uwiecznionych pędzlem włoskich miniatur. Odszedł w listopadzie 2016 roku.

Podczas wielogodzinnych rozmów prowadzonych z córką wyznał jej któregoś razu, że chciałby zostawić po sobie ślad i być zapamiętanym. Dzięki ogromnemu zaangażowaniu Joanny jego marzenie właśnie się spełnia.

MICHELANGELO PALLONI

0

MICHELANGELO PALLONI (ur. 29.09.1637 w Campi, zm. 17.12.1713 w Węgrowie). Malarz. Syn Cosima Di Fiorindo Palloni i Marii Magdaleny Palloni, oraz bratanek miejscowego księdza, wielebnego Andrei Di Fiorindo Palloni. W latach 1652-1655 uczy się pod okiem Baldassara Franceschiniego, zwanego „Il Volterrano”. 

Pierwsza samodzielna praca Palloniego to fresk na ołtarzu kościoła San Lorenzo w rodzinnym Campi, dzisiejszym Campi Bisenzio, zatytułowany „Madonna ze św. Janem i św. Hieronimem pod krzyżem”, pracę nad którym rozpoczął jako zaledwie trzynastoletni chłopiec w 1650 roku, a skończył 10 lat później. 

We włoskiej Florencji w latach 1655-1661 razem z Franceschinim pracuje nad freskiem w Kaplicy Niccolinich w kościele Świętego Krzyża, a w 1669 r.  przy dekoracji kościoła św. Marii Magdaleny De’ Pazzi. Tworzy szereg malowideł w Bolonii, w Turynie zdobi przedsionek kościoła San Lorenzo freskiem przedstawiającym cykl scen Męki Pańskiej.
Jako wzory do naśladowania, mistrz Volterrano wskazuje Palloniemu takich malarzy jak Antonio Allegri zwany Correggio, czy Pietro Da Cortona, w tamtym czasie zaangażowany
w pracę w Toskanii, równocześnie znaczący reprezentant tak zwanej Szkoły Florenckiej
w Rzymie.
Po wielu latach nauki pod okiem Franceschiniego, w 1671 roku Michelangelo Palloni zaczyna otrzymywać zlecenia od Cosima III Medici, księcia Wielkiego Księstwa Toskanii. W 1673 roku we Florencji zapisuje się do Akademii Rysunku, której później zostaje członkiem. Tutaj szkoli się w zakresie kwadratury (iluzji przestrzeni) i postaci widzianych z różnej perspektywy. W latach 1673- 1676 wciąż uczęszcza do Szkoły Florenckiej, gdzie rolę jego nauczyciela pełni Ciro Ferri. Tam Palloni zgłębia temat malarstwa iluzjonistycznego, typowego dla sztuki baroku. Tymczasem we Florencji, w latach 1674-1676 podejmuje się prac na zlecenie medycejskiej manufaktury tapiserii, dla której wykonuje kompozycje wzorów tkanin- tzw. kartonów, inspirując się pracami XVI-wiecznych artystów florenckich takich jak Francesco Salviati czy Andrea del Sarto. Tkaniny te zachowały się w zbiorach Medyceuszy. 

Palloni- kopista odtwarza niektóre dzieła Pietra da Cortony, a także portret Cosima III ażeby zastąpić brakujące oryginały kolekcji medycejskich.
W drugiej połowie 1767 roku, na zaproszenie Wielkiego Hetmana Litewskiego, Michała Kazimierza Paca i jego brata Krzysztofa Zygmunta Paca, Kanclerza Litewskiego, Palloni przybywa do Polski. Na tutejszą twórczość artysta przenosi wszystkie dotychczasowe doświadczenia zdobyte we Włoszech: szkoła florencka, wenecka, bolońska czy rzymska. Perspektywa, pejzaże, sztalugi, kwadratura, rysunek, światłocień, plastyczność ciał, modelunek karnacji, mimika twarzy, gestów, szczegóły biżuteryjne i tekstylne, tonacja barw, z których artysta upodobał sobie przede wszystkim tonacje różu i fioletu.

W Polsce spotyka rzeszę wybitnych włoskich artystów, działających głównie w Warszawie. Wśród nich architekci: Agostino Vincenzo Locci (syn Agostina Locci Starszego z Narni), twórcę Pałacu w Wilanowie Carlo Ceroni z Lombardii, Giuseppe Simone Bellotti, Tommaso Bellotti, Giuseppe Piola, projektant lombardzkiej Valsoldy (krewny Carla Ceroniego, twórcy kościoła parafialnego w Węgrowie); rzeźbiarze: Francesco Maino, Ambrogio Gutti, Carlo Giuseppe Giorgioli; malarze: Martino Altomonte z Neapolu, Francesco Antonio Giorgioli z prowincji Como i rzeźbiący w stiuku Giovanni Pietro Perti. 

W roku 1685 udaje się na krótki czas do Włoch, odwiedza Rzym, a po powrocie do Polski sprzedaje cały swój dobytek i decyduje osiąść razem z rodziną w Warszawie. Razem z żoną Anną Marią Lanzani, w 1688 roku wprowadza się do nowo zakupionej willi na warszawskim Lesznie. Ma dwoje dzieci, Melchiora i Różę. Jednak po niedługim czasie, razem z rodziną, przenosi się do Wilna, gdzie czekają na niego kolejne ważne projekty.

Tam, poza wykonywaniem prac architektonicznych, odnajduje się w realizacji ciekawych scenografii dla litewskich teatrów.
W tym samym czasie zostaje przyjęty jako nadworny malarz na dworze Króla Jana III Sobieskiego w Warszawie, przez którego zostaje zatrudniony przy dekoracji Pałacu w Wilanowie. Ma tu do czynienia z wielkimi osobistościami, takimi jak malarz Pietro Dandi, wojewoda płocki Jan Bonawentura Krasiński, kasztelan Teofilo Fredro. 

W 1969 sprzedaje swoją leszczyńską willę, ale pozostaje w Warszawie. W 1705 jest świadkiem na ślubie Vincenza Ornaniego w Kościele św. Jana w Warszawie. Od 1706 roku i aż do 1713, roku jego śmierci, Palloni mieszka razem z żoną w Węgrowie. Wszystkie jego córki, Maria Alessandra, przyszła żona kupca Paola Castelliego, Maria (Caterina) Maddalena, przyszła żona rzeźbiącego w stiuku Giovanniego Pietra Perti, a także Rosa, poślubią Włochów. W 1712 pod imieniem Michała Archanioła Palloniego figuruje w spisie członków Bractwa św. Anny przy parafii węgrowskiej. 

Cud nad trumną św. Kazimierza, fresk Michelangelo Palloniego w kaplicy św. Kazimierza przy katedrze w Wilnie

Do najbardziej znakomitych prac Palloniego z okresu Rzeczypospolitej Obojga Narodów zalicza się, poza dziełami w Pałacu Wilanowskim w Warszawie, freski w kościele w Pożajściu pod Kownem, malowidła w kościele św. Piotra i Pawła na Antokolu w Wilnie z 1684 roku; obraz olejny „Ukrzyżowanie” w kościele w Pożajściu z 1675 r. , zdobienia Pałacu Krasińskich w Warszawie z 1684 r. i Pałacu Leszczyńskich w Rydzynie z 1688; malowidła w Kolegiacie i kaplicy misjonarzy w Łowiczu z 1690 r. na zlecenie prymasa Michała Radziejowskiego, również dla karmelitów bosych w Warszawie; malowidła w Kościele parafialnym, a później kościoła reformatów w Węgrowie na zlecenie Jana Dobrogosta Krasińskiego, od którymi pracował od 1707 do 1708 roku. 

Malowidła we wnętrzu kościoła św. Antoniego z Padwy na Czerniakowie w Warszawie, które kiedyś na pierwszy rzut oka dało się rozpoznać jako te autorstwa Palloniego, dzisiaj pozostają niepodpisane, nawet jeśli uda się rozpoznać w nich jakiegoś malarza nurtu północnych Włoch czy północnej Europy. 

W dziełach Palloniego, które sygnował przymiotnikiem „Florentinus”, mimo tak istotnych różnic, czasem udaje się wychwycić elementy charakterystyczne: technika impasto stosowana przez niderlandzkiego portrecistę Justusa Sustermansa, mistycyzująca twórczość, charakteryzująca płótna Carla Dolci, światła i cienie Caravaggia, atmosfera rytowanej groteski Jacquesa Callota, a także mroczna twórczość jego przyjaciół malarzy Pietra Dandini i Antona Domenica Gabbiani. W końcu, przy wielu projektach, jak np. ten w Wilanowie, pracując ramię w ramię z młodszymi od siebie kolegami, jak Szymonowicz czy Reisner, wykształconych w rzymskiej Akademii św. Łukasza, skłania się coraz bardziej ku rzymskiej technice malarstwa, którą również sprawnie się posługuje. 

Michelangelo Palloni zostaje pochowany w podziemiach kościoła parafialnego w Węgrowie. Na ówczesnych terenach Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Palloni został zapamiętany jako „największy malarz wszechczasów”. Dużo na temat artysty zostało napisane przez Magdalenę Górską, U. Bieszczad Bauman, S. Fiedorczuk, G. M. Guidetti, M. Heydel, M. Karpowicz, M. Paknys i T. Sawickiego. 

Corigliano Calabro: przyjemność podróżowania poza szlakiem

0
SAMSUNG CAMERA PICTURES

Po raz pierwszy do włoskiej Kalabrii przyjechałam z Bolonii autobusem. W ten oto sposób miałam możliwość podziwiać w drodze zarówno zachód, jak i wschód słońca. Przejechaliśmy, od Rimini w dół, po obcasie włoskiego buta wprost w objęcia dawnej Magna Grecia. Wśród zaspanych pasażerów byłam wówczas jedynym obcokrajowcem, ale w zasadzie nie miało to znaczenia. Najpiękniejsza, bo o wschodzie słońca, okazała się Apulia, którą przecięliśmy wzdłuż jak plaster miękkiego sera. Stojące przy drodze, jakby rozsypane od niechcenia, przypadkowo, niszczejące pojedyncze trulli – stożkowe domostwa liczące ponad 2000 lat – pobudzały wyobraźnię i przywoływały obrazy, trochę wymyślone, czasów ich świetności. Mimowolnie odwracałam za nimi głowę, aż znikały zupełnie z pola widzenia.  

Gdy przejeżdżaliśmy wzdłuż wybrzeża, promienie budzącego się słońca odbijały się od morskiej tafli, rażąc w oczy. Mimo że było jeszcze bardzo wcześnie, za każdym razem, gdy otwierały się drzwi, przez które wysiadali kolejni podróżni, do środka klimatyzowanego pojazdu wpadało ciepłe, otulające powietrze pachnące pełnią lata. Gdy w końcu dotarliśmy do celu, w Corigliano Calabro, niewielkiej miejscowości położonej w prowincji Cosenza, rozpoczynał się kolejny zwykły dzień. Wesoły gwar przeplatał się z odgłosem uderzanych o siebie filiżanek i rytmicznym mieszaniem malutkiej, aromatycznej kawy. Rogaliki, ciambelle, bomboloni i inne słodkości na wielkiej blasze wyciągano z pieca i układano na oszklonej ladzie. We Włoszech śniadanie na słodko to przyjemność, na którą zasługujemy, bo w końcu dzień, aby dopisywało nam szczęście, należy rozpocząć dobrą myślą (czarną kawą i odrobiną słodyczy!) – zwłaszcza na południu Italii, gdzie wszystko, od krajobrazów po kuchnię, wydaje się pomnażać swoje oddziaływanie na zmysły.

Poznawanie codzienności

W miejscowościach takich jak Corigliano nie zwiedza się, a poznaje codzienność, a zamiast przewodników słucha się historii opowiadanych przez lokalnych mieszkańców, którzy z entuzjazmem wskazują ukryte, niewidoczne na pierwszy rzut oka przejścia między wiekowymi murami, z których droga prowadzi często na piękny plac, będący tarasem widokowym lub uroczy, zaciszny dziedziniec. W małych miasteczkach południa trudno natknąć się na turystów innej narodowości niż włoska, a latem, zwłaszcza w weekendy, gdy miejscowi odpoczywają nad morzem, wydają się one być zupełnie puste.

W rzeczywistości Corigliano Calabro to usytuowana na wzgórzu historyczna część miasta, z której niektórzy mieszkańcy, zwykle młodsze pokolenia, przenieśli się do tej nowocześniejszej, Corigliano Scalo, położonej bliżej wybrzeża. Stare miasteczka Kalabrii wzniesione na szczytach wzgórz przypominają pełne tajemnic twierdze, które zwiedza się w milczeniu, wsłuchując w odgłosy żyjącego w swoim rytmie miasta, jak opowieści staruszka, którego darzymy wielkim szacunkiem. W Corigliano Calabro, nad domostwami wzniesionymi jedne przy drugich jak solidne, kamienne domino, góruje zamek książęcy, a miejscowi opowiadają o nim z  dumą i nieskrywanym, zupełnie naturalnym zapałem. Budowla wzniesiona została w wieku XI z polecenia Roberta Guiscarda jako forteca strażnicza, z której z powodzeniem można było nadzorować całą okolicę. Następnie, przez stulecia twierdza przechodziła z rąk do rąk wielmożnych rodzin (Sanseverino, Saluzzo, Campagna), których stała się siedzibą. Ich herby obecnie można podziwiać zawieszone nad bramą otoczonego fosą zamku. Potężne, odrestaurowane mury skrywają uroczy dziedziniec, niewielką kaplicę, piękne korytarze i starannie wyposażone komnaty, zupełnie jakby prawowici właściciele wciąż je zamieszkiwali. Sala balowa nazywana jest także salą luster, a jej sufit, oprócz wyjątkowych żyrandoli, zdobi fresk „Palcoscenico della vita” autorstwa Ignazia Perricciego. Dzieło to, mające dać złudzenie trójwymiarowości, przedstawia rozgwieżdżone niebo i postacie machające z balkonu ku zadzierającym głowę zwiedzającym. Wąskie, kręte schody prowadzą z kolei na jedną z wież, z której można podziwiać miedziane dachy domostw, lśniącą w promieniach zachodzącego słońca kopułę kościoła św. Antoniego, prowadzącą ku miasteczku drogę, która wydaje się być zaledwie cienką, rozrzuconą ot tak nicią, i rozległe wybrzeże, oddalone o jedynie kilka kilometrów. Spoglądając z wieży wydaje się, że można zamknąć w dłoni całą okolicę, a wąskie uliczki w starej części miasta przypominają ciasne przerwy między książkami w wielkiej bibliotece. Później, spacerując znów w dół, odkrywa się ciche zaułki, jakby obnażając miasteczko z niewidzialnych warstw, i delektuje się ciszą upalnego popołudnia, podczas gdy większość mieszkańców odpoczywa nad morzem w pobliskiej Marina di Schiavonea, gdzie latem przenosi się życie miejscowych. 


Mijamy, ukryty wśród kamienic niewielki kościółek św. Klary, aby wąskim przejściem, nie wiadomo kiedy znaleźć się na ulicy XXVI Maggio. Tam wchodzimy na XV-wieczny most Ponte Canale, wybudowany tuż nad pnącą się w górę via Roma. Niegdyś
pełnił on rolę akweduktu, który doprowadzał wodę do najważniejszych placów w mieście. Obecnie przystając na środku mostu możemy podziwiać jak w oddali, na cienkiej linii horyzontu morze spotyka się z niebem o takim samym kolorze. Wcześniej jednak przed nami rozciąga się falujące pole miedzianych i brązowych dachówek starych kamienic, między którymi, gdzieniegdzie wystają krzywe kominy z kamienia. Zgubić się nie sposób, a gdy w końcu docieramy do via Villa Margherita, nogi dają o sobie znać jak po miłej wspinaczce. Stamtąd już tylko kilka minut jazdy samochodem dzieli nas od Corigliano Scalo, tętniącego życiem wybrzeża oraz portu. Postanawiamy zostać jeszcze chwilę, dumając. W czasach niemal wszechobecnego przepychu, często najbardziej urzeka nas prostota, a nieodkryte miasteczka południowych Włoch są jak ciche oazy, które zwiedza się z wolna, spacerując, jak spokojne muzea pod gołym niebem, w których nigdy nie zabraknie biletów, a życzliwi przyjezdni, umiejący z należytym szacunkiem wtopić się w tę kojącą codzienność, zawsze witani są z otwartymi ramionami i zastawionym stołem.

Hotel Almhof, polska przystań w samym sercu Dolomitów

0

Val Pusteria ze względu na zapierające dech w piersiach krajobrazy, piękne i dobrze zagospodarowane tereny narciarskie, charakterystyczne górskie wioski i nieskończone możliwości uprawiania turystyki pieszej, rowerowej i jazdy konnej to bez wątpienia jedna z najbardziej znanych i lubianych dolin w Dolomitach. Rajski zakątek, który od jakiegoś czasu staje się także celem podróży i wycieczek polskich turystów – w Val Pusteria odnajdują oni wysoką jakość usług połączoną z bujną i fascynującą górską przyrodą o każdej porze roku i oczywiście smaczną, lokalną kuchnię. W Alta Pusteria (dwa kroki od wspaniałego Borgo di San Candido) miejscem, w którym polski turysta poczuje się najlepiej ugoszczony jest Hotel Almhof, prowadzony przez sympatyczną parę włosko-polską, Massimiliano Xodo di Como i Magdalenę Kasińską z Bielska Białej.

„Urodziłam się w Żywcu, ale wychowałam się w Bielsku Białej, a następnie w górach, w Szczyrku, gdzie jeździłam na nartach. We Włoszech jestem na stałe od 2004 roku. Przez osiem lat mieszkałam nad jeziorem Como, a zimą przyjeżdżaliśmy na narty do San Candido, do babci mojego męża. Miejsce to natychmiast skradło moje serce, jeszcze zanim pojawiła się okazja, aby prowadzić hotel w jednej z najpiękniejszych części Dolomitów, znanej miłośnikom gór, doceniającym piękno tej ziemi zarówno zimą – dzięki nowemu, nowoczesnemu ośrodkowi narciarskiemu 3 Zinnen – jak i latem, za sprawą trzech słynnych szczytów Lavaredo; do tego nieskończone możliwości wycieczek, w tym ścieżka rowerowa prowadzącą z San Candido do Lienz. ”

Hotel Almhof to prawdziwa perła położona w lesie, z którego roztacza się przepiękny widok na dolinę Val Pusteria i zbocza góry Elmo, odległej o zaledwie 2,5 km. Idealne miejsce – jedynie 5 km od granicy z Austrią – jako baza wypadowa do odkrywania Alta Pusteria, Val Fiscalina i Valdaora. Obszar górski usłany miasteczkami San Candido, Dobbiaco, Sesto, na terenie którego znajduje się bajkowe jezioro Braies położone 1496 metrów nad poziomem morza, ośrodek narciarski 3 Zinnen, Monte Elmo i Croda Rossa, a także niedaleka wioska Snowfun w Plan de Corones. Wszystko to w charakterystycznej scenerii urokliwych górskich kościółków, pastwisk, schronisk górskich i dziewiczych lasów.

Po całym dniu spędzonym na nartach lub pieszych wędrówkach, goście mogą zrelaksować się w hotelowym spa, które oferuje 2 jacuzzi, 2 sauny, łaźnię turecką, wannę do kąpieli w sianie i kabinę na podczerwień. Strefa relaksu wyposażona jest w sprzęt fitness i pokój gier dla najmłodszych. W jadalni z widokiem na górę Elmo serwowane jest śniadanie, złożone m.in. z dżemów domowej produkcji i kolacje z pysznymi lokalnymi daniami, takimi jak casunziei czy canederli. Urządzone w drewnie pokoje pachną szwajcarską sosną i wszystkie posiadają balkon z widokiem na zapierającą dech w piersiach panoramę Val Pusteria. Krótko mówiąc, hotel Almhof jest rajskim zakątkiem z polskimi akcentami idealnym dla wszystkich tych, którzy kochają autentyczną górską aurę.

Hotel Almhof

Adres: Via Jaufen 9, 39038 San Candido,
Alto Adige – Włochy
Tel: +39 0474 966755
Strona www: www.almhof.it
E-mail:info@almhof.it

Koncert zespołu Mascarimiri w Warszawie

0

16 listopada w pubie Skład Butelek odbędzie się jedyny w Warszawie koncert włoskiego zespołu MASCARIMIRI!

MASCARIMIRI – to jasna gwiazda na niebie muzyki salentyńskiej, która błyszczy nie tylko w kontekście włoskim, ale także międzynarodowym. To dzięki wyjątkowemu i unikatowemu brzmieniu – „Tradinnovazione” – oryginalnej idei electro world music, stworzonej przez Claudio „Cavallo” Giagnottiego, muzyka i producenta z pochodzenia Roma, lidera i założyciela zespołu w 1998 roku. Projekt MASCARIMIRI narodził się w południowo włoskim regionie Salento i od początku wyróżniał się wizjonerskim podejściem do eksperymentowania dźwiękiem. MASCARIMIRI jest synonimem połączenia tradycji i innowacji o mocnym i wciągającym brzmieniu, wzbogaconym rytmami z całego regionu Morza Śródziemnego oraz cygańską nutą. Dzisiejszy sound MASCARIMIRI jest dojrzały i świadomy własnych korzeni. Zespół ma na swoim koncie 10 albumów studyjnych, szczyci się pierwszorzędną działalnością koncertową od ponad 20 lat i pozostaje najbardziej innowacyjnym zespołem wśród grup z nurtu Pizzica Pizzica.

GAZZETTA ITALIA 77 (październik-listopad 2019)

0

Gazzetta Italia 77: W październiku na całym świecie świętujemy Tydzień Języka Włoskiego, Gazzetta uczciła to wydarzenie artykułem dr Luki Palmariniego o historii języka włoskiego w Polsce. Ośmiostronicowy tekst chronologicznie opisuje rozprzestrzenianie się języka Dantego w Polsce i jest obowiązkową lekturą dla wszystkich pasjonatów. Od tego numeru zaczęliśmy również współpracę ze znanym historykiem Alessandro Marzo Magno, który na łamach swojej rubryki „Ciekawostki kulinarne” wyjaśnia historię najsłynniejszych włoskich potraw, zaczynając od spaghetti! Nowy, bogaty numer Gazzetty to aż 80 stron, wśród których znajdziecie artykuły o podróżach, sztuce, kuchni, motoryzacji i mnóstwo na temat kina w relacjach z ostatniej edycji Festiwalu w Wenecji, m. in. wywiad z bohaterką koprodukcji włosko-polskiej „Sole” Sandrą Drzymalską i z reżyserem Carlo Sironim, czy rozmowę z reżyserem „Bożego Ciała” Janem Komasą i odtwórcą głównej roli Bartoszem Bielenią.

Joanna Medys-Gatti, za dnia lekarz, a w nocy malarka

0

Włochy to dla mnie druga ojczyzna. Tutaj wszystko mi się podoba. To kraj pełen sztuki i tak pięknej architektury, że kiedy się tu żyje, widzi to wszystko codziennie, nie da się pozostać obojętnym na to piękno. Życie też jest wspaniałe i zupełnie inne niż w Polsce. Niby kryzys, ale ludzie są radośniejsi, jest więcej otwartości i spontaniczności.

Gdy przyjechałam do mojego włoskiego męża, od razu zostałam przyjęta, zaakceptowana. Nie czułam, żeby dla Włochów miało to znaczenie, że z pochodzenia jestem Polką. W Polsce jest trochę inaczej. Mimo wszystko nigdy nie straciłam więzi z Polską, a moje życie toczy się pomiędzy Mediolanem a Krakowem, do którego często wracam, bo mam tam wielu przyjaciół.

Z zawodu lekarz, a z pasji malarka?

Uwielbiam być lekarzem i malować, dlatego robię i jedno i drugie. W Włoszech ludzie idą na wernisaż, żeby obcować ze sztuką i jak im się coś spodoba, to kupują. Miałam tyle wystaw we Włoszech i nikogo nigdy nie interesowało, po jakiej jestem akademii, od jakiego profesora. W Polsce nastawienie jest trochę inne. Malarstwo zawsze mnie pociągało, w liceum wahałam się między ASP i wydziałem prawa. I nagle poczułam, że muszę zostać lekarzem. Wybierając między akademią medyczną i artystyczną pomyślałam, że jeśli skończę medycynę, to mogę jeszcze w życiu zająć się malarstwem. Natomiast odwrotnie nie.

Jak godzisz dwie tak różne dziedziny?

W moim życiu, podobnie jak w życiu wielu lekarzy, jest miejsce i na medycynę i na sztukę. Podczas Światowych Zjazdów Lekarzy Polskich mają miejsce prezentacje pozazawodowych zainteresowań lekarzy. W maju do Gdańska zjadą się sławy medyczne, które poza wspaniałymi osiągnięciami, zaprezentują swoją twórczość artystyczną: malarstwo, fotografię, a nawet poezję. Ja też będę miała wystawę.

Mówiłaś po włosku przed wyjazdem?

Nie. Ale w czasach moich studiów medycznych wszystkie rozpoznania pisało się jeszcze po łacinie, więc znałam ją biegle. Dzięki temu po trzech miesiącach pobytu we Włoszech już nieźle mówiłam po włosku.

Ulubione regiony Włoch?

Uwielbiam Toskanię, jest piękna. Co roku z sentymentem jeżdżę tam na wakacje, bo tam poznałam mojego męża. Ale nie przeniosłabym się tam na stałe. Dla mnie Mediolan, Lomabardia, są idealne do intensywnej pracy. Uwielbiam też Rzym. Jadę tam czasem bez powodu, żeby sobie po prostu pospacerować.  Przepiękne są również Sardynia i Sycylia.

Nie dziwię się, że malujesz pejzaże

Maluję to, co mi w danym momencie w duszy zagra. Italia tak niesamowicie inspiruje. Wszystko jest tematem. Fotografuję te ulotne momenty i potem je przelewam na płótno. Maluję ze zdjęć głównie nocą, po dniu pracy z pacjentami

Malujesz ze zdjęć? 

Dzisiaj, kiedy technika fotografii tak poszła do przodu, wszyscy prawie malują ze zdjęć. Podczas plenerów z moim stowarzyszeniem mogę sobie pozwolić na luksus malowania z natury. Ale na co dzień, kto ma na to czas ?

Jakiej używasz techniki?

Technika wynika z tematu. Maluję na płótnie lub na desce, farbami olejnymi, pędzlem i szpachelką. Często zaczynam pędzlem, a dokańczam szpachelką. Maluję obrazy różnej wielkości, chociaż najchętniej duże formaty, bo dają rozmach, przestrzeń.

Tematy?

Pejzaże, kwiaty, martwa natura, zwierzęta, ludzie, portrety. Także wizerunki świętych. Wszystko.

Kiedy pani zaczęła malować? 

Po studiach medycznych w Krakowie poznałam męża i wyjechałam do  Włoch. Polska nie była jeszcze w Unii, więc musiałam nostryfikować dyplom czyli  powtórzyć większość egzaminów na Uniwersytecie w Mediolanie. Potem lata praktyk, kursów, dwie specjalizacje – stomatologa oraz lekarza medycyny estetycznej, doktorat, praca, rodzina, dzieci. Malowanie było w marzeniach. Kiedy już to wszystko osiągnęłam, powiedziałam sobie:  albo teraz spróbuję, albo to koniec marzeń o sztuce. I znów rozpoczęłam naukę, tym razem rysunku i malarstwa. Pracując jako lekarz nie miałam czasu na regularne studia, zdecydowałam się na indywidualny tok. Ukończyłam szereg długoterminowych kursów na uniwersytecie w Mediolanie Brera i w Instytucie Paolo Borsa w Monzy, pobierałam też prywatnie lekcje w pracowniach artystów.

Życie skupione na nauce i pracy!

Tak. Na szczęście ja nie potrzebuję dużo snu, więc w dzień pracuję, a maluję nocą. Dlatego na pytanie jaki jest mój zawód, odpowiadam, że w dzień jestem lekarzem a w nocy malarką. Takie mam dwie pasje.

Pierwsza wystawa?

W Galleria d’Arte w Pescarenico, w 2004. I krytykom i publiczności bardzo się spodobała. Byłam szczęśliwa i uznałam to za sukces. Nabrałam większej odwagi.

Potem kolejne wystawy we Włoszech, potem w Paryżu, zaczęłam być zapraszana tu i tam, i tak to się zaczęło rozwijać. Dziś mam w dorobku kilkadziesiąt wystaw, m.in. we Włoszech, Francji, Polsce, USA, Niemczech, teraz równocześnie wystawy w Łodzi i we Włoszech,  w Piacenzy. Jestem członkiem „Towarzystwa Artystycznego Paolo Borsa“ w Monzy i „Bottega dell’Arte“ w Missagli oraz CIAC w Rzymie.

Wspomniałaś o wizerunkach świętych?

To robię charytatywnie. Namalowałam wizerunek „Pana Jezusa Miłosiernego“, 140 x 80cm, dla parafii Św. Wawrzyńca w Żółkwi koło Lwowa, gdzie trafiłam z okazji 100. Rocznicy otwarcia izb lekarskich w Polsce. Obraz w złotej ramie ma zastąpić papierowy plakat, który wisi w tym kościele. Namalowałam też wizerunek Chrystusa na zamówienia kościoła w Linas pod Paryżem. Przy przekazywaniu go był biskup z Kongo, który poprosił o namalowanie obrazu do jego parafii w Kongo. Niedawno zaangażowałam się w remont kaplicy, blisko mojego rodzinnego Krakowa, żeby uratować rzeźbę Stryjeńskiego „Matka Boska z Panem Jezusem“, zniszczoną i uszkodzoną, jak cały obiekt.

Najbliższe  plany?

Współpracuję z wydawcami książek. Daniele Bertoni, artysta i pisarz z Toscanii, w swojej książce, symbolicznie nawiązującej do róż, zaprojektował okładkę na bazie  mojego obrazu „Róże“. Marek Orzechowski, polski korespondent PAP, kończy właśnie książkę o kulturze muzułmańskiej w Tunezji i wybrał już na ilustracje kilka moich prac. Obraz „Derwisze Tańczący“ rozważany jest na okładkę. Aktualnie, na zamówienie z USA, maluję portret Krzysztofa Kolumba do książki, o której na razie nie mogę mówić. Moim zdaniem świat nie ma końca i nie ma ograniczeń. Otwiera przed nami tyle dróg, wszystkie są takie ciekawe… Ja całe życie się uczę i nigdy nie poprzestaję na tym co jest i takie są moje plany na przyszłość.

 

Promocja Made in Italy w Polsce, dzięki nowej współpracy Mille Sapori i Casa Gheller

0

10 września w Restauracji San Lorenzo w Warszawie odbyła się impreza inaugurująca rozpoczęcie współpracy Mille Sapori z marką Casa Gheller, w której uczestniczyli Ambasador Włoch w Polsce Aldo Amati, Dyrektor Włoskiego Instytutu Handlu Zagranicznego (ICE) Antonino Mafodda, export manager Casa Gheller Flavio Geretto, manager działu win firmy Inalca Food & Beverage Sandro Randazzo, CEO Mille Sapori Plus Luciano Pavone oraz przedstawiciele Ambasady i managerowie z branży. Współpraca między Włochami a Polską staje się coraz ważniejszym elementem działalności Mille Sapori i Grupy Cremonini, do której należy, dlatego razem starają się intensywnie promować jakość produktów włoskich i prawdziwego Made in Italy. To właśnie z tego powodu padła decyzja o rozpoczęciu współpracy z marką Casa Gheller, będącej częścią Grupy Villa Sandi, która wpisuje się na listę najważniejszych partnerów biznesowych Mille Sapori. Prosecco Casa Gheller to produkt tradycyjny pochodzący z najwyższej jakości terenów Valdobbiadene, a jego wyjątkowa jakość polega na niezwykłej dbałości o recepturę produkcji, która pozostaje niezmieniona od początków działalności firmy po dzień dzisiejszy. Jak stwierdził Sandro Randazzo „Casa Gheller to nie tylko produkt, ale również marka o niezwykłej historii, którą chcemy promować na całym świecie, zwłaszcza teraz kiedy prosecco zostało uznane za dziedzictwo Unesco, co oznacza, że należy je chronić i podkreślać jego wyjątkową wartość.” Casa Gheller to jedyne prosecco w ofercie Mille Sapori, przeznaczone dla kanału Horeca w dostępnej cenie. Aby promować tę nową i wyjątkową współpracę, Mille Sapori planuje w najbliższym czasie serię eventów z degustacją wina w największych polskich miastach.