Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155
kcrispy-baner-1068x155

Strona główna Blog Strona 10

Szaleństwu na imię Wenecja

0

Beata Malinowska-Petelenz, architektka, malarka i ilustratorka, autorka m.in. wystawy „Nie jedź do Wenecji” (Galeria Trzecie Oko, styczeń 2020), zaprezentuje w krakowskiej Galerii Dymu serię prac pt. „Szaleństwu na imię Wenecja”. Wernisaż wystawy odbędzie się 13.05 o godz. 19.00 w Dymie przy ul. Św. Tomasza 13.

Według Bachtina karnawał to czas odwróconego świata – przyzwolenia na szaleństwo i zmiany norm społecznych. W Wenecji więc karnawał trwa cały rok: rzesze turystów odrzucają tanatyczne wizje śmierci miasta. Bo Wenecja wciąż puchnie od turystów biegających pomiędzy obowiązkowym aperolem, selfie pod bazyliką św. Marka i magnesem z lwem chińskiej produkcji. Ten świat ekstremalnej fizyczności, która niesie i unicestwia miasto jednocześnie, znalazł swoją wizję w niezwykłych pracach Beaty Malinowskiej-Petelenz:

Dałam się ponieść warstwom kolorów, strojów, wszechobecnych masek. Granice jawy i snu były zatarte, granice miasta – tego gdzie kończy się prawda a zaczyna wizja dla turysty – również. Malarstwo staje tu w opozycji do szybkiego zwiedzania, zachęca do kontemplacji koloru, architektury miasta i materii, które – w karnawałowym pędzie – stają się opowieścią o mieście, które, nawet jeśli umrze, to z uśmiechem na ustach. Inspiracją do nowego cyklu malarskiego w technice mieszanej była wizyta Autorki w Wenecji w ostatnią sobotę karnawału 2024. Kuratorem wystawy jest Mariusz Twardowski. Wystawę wspiera
organizacyjnie fundacja AP KunstArt Fund. Patronem medialnym wydarzenia jest Gazzetta Italia i niemuzeum.pl.

Odkrywając wina między Val di Cornia i Wybrzeżem Etrusków

0

Tłumaczenie pl: Oliwia Domaszewska

Najbardziej wysunięty na południe kraniec prowincji Livorno stanowi syntezę bogatego doznania historii, przyrody i kultury z winem, stanowiącym wspólny mianownik.

„Jadąc do Maremmy, widzę krajobraz piękny, ale równocześnie straszny, dziki, nieokiełznany, krainę wciąż na skraju cywilizacji”. Wprowadzenie pisarza Carlo Cassoli do niziny Maremma może przerażać, nawet jeśli jest już przestarzałe, niemniej ta dzika dusza, która nie została zmiażdżona przez ludzką ingerencję, stanowi dziś mocny punkt tego kawałka Toskanii.

Malownicze wioski, rozległe i skąpane w słońcu krajobrazy, skąpo wyposażone plaże, park na wybrzeżu, solniska Orbetello i park Uccellina, lasy sosnowe i wzgórza, Calidario z (pięknymi) łaźniami termalnymi w Venturina Terme, winnice i etruskie grobowce ukryte w śródziemnomorskiej makii stanowią urzekającą propozycję dla ciekawskiego turysty, który jest w stanie wyjść poza oczywiste schematy.

Val di Cornia jest najbardziej wysuniętym na południe krańcem prowincji Livorno, który wychodzi na archipelag toskański i w pewien sposób syntetyzuje intensywne doznania historii, przyrody i kultury, z krajobrazami rozciągającymi się od pokrytych winnicami wzgórz po urokliwe średniowieczne wioski i ukryte zatoczki wzdłuż Wybrzeża Etrusków. W tej krainie tętniącej pięknem ważne jest doświadczenie wina, gdyż wiele winnic opracowało intrygujące propozycje turystyki winiarskiej.

STAROŻYTNE ETRUSKIE KOPALNIE I GROBOWCE

Starożytne kopalnie żelaza są świadectwem dużego znaczenia gospodarczego tego regionu na przestrzeni wieków, biorąc pod uwagę, że w czasach Etrusków wydobycie metalu doprowadziło do przekształcenia plaży między Populonia i Baratti w ogromny piec z przyległą stolarnią, gdzie ogień i woda łączyły siły w celu wytworzenia żelaznych artefaktów.

Po upadku gospodarki przybrzeżnej w następnych stuleciach (również z powodu niszczycielskiej interwencji Rzymian), której pozostałości nadają dziś znaczenie fascynującemu parkowi archeologicznemu, w okresie średniowiecza w Val di Cornia kwitły wioski takie jak Suvereto i Campiglia Marittima, dziś nadal dobrze zachowane i ożywione przez karczmy, restauracje i warsztaty rzemieślnicze, które przywracają piękno i nadają autentyczności temu miejscu również dzisiaj.

Co więcej, w Campiglia Marittima, park archeologiczno-mineralny San Silvestro opowiada historię kopalni tego obszaru i oferuje wycieczki z przewodnikiem po jego podziemnych korytarzach.

Pomiędzy kolejnymi miasteczkami, Val di Cornia oferuje szereg szlaków pieszych i rowerowych, które pozwalają odwiedzającym w pełni zanurzyć się w naturalnym pięknie tego regionu, czyniąc go ukrytym skarbem dla miłośników przyrody i historii. Natomiast kierując się w stronę Castiglione della Pescaia, można odwiedzić mokradła rezerwatu przyrody Diaccia Botrona, raj dla miłośników przyrody, zwłaszcza obserwatorów ptaków.

MIĘDZY PIWNICAMI I WINIARNIAMI

Val di Cornia słynie również z produkcji win, którą od końca XX wieku charakteryzuje poszukiwanie odpowiedniej jakości. Przemierzając lasy i winnice, można dotrzeć do winiarni rowerem (lub konno, dla miłośników turystyki jeździeckiej) i odkrywać wina oraz smaki tej niziny. Co prawda najbardziej znane wina to tak zwane supertuscan produkowane w pobliskim Bolgheri, czyli wina typu Bordeaux z międzynarodowych szczepów, takich jak Cabernet Sauvignon, Merlot i Cabernet Franc, ale wyjątkowość winnic denominacji Suvereto i Val di Cornia polega właśnie na ich odmienności. Połączenie bogatej w minerały gleby i łagodnego klimatu wybrzeża Toskanii tworzy idealne środowisko do uprawy winogron, nadając winom nutę mineralności i świeżości. Rezultat jest bardzo interesujący, zwłaszcza gdy te szczególne cechy nie zostaną przesłonięte procesem dojrzewania w inwazyjnym drewnie.

Sangiovese jest głównym bohaterem wielu czerwonych win z tego obszaru. W Val di Cornia oferuje bogaty profil aromatyczny złożony z czerwonych owoców, nut kwiatowych i nieprzesadnie intensywnej taniny. Jeśli więc nie jest nadmiernie stężone i nasycone drewnem, ma bardzo przyjemny smak. Dla tych, którzy lubią pełne wina i przyprawy pochodzące z uszlachetnień inspirowanych winami z lat 90., niektóre etykiety oparte na Cabernet Sauvignon i Merlot posiadają nuty dojrzałych owoców, ziół i przypraw. Nie można jednak zapominać o białych winach z tego wybrzeża. Viognier proponuje wina o wielkiej elegancji, ale to Vermentino jest dominującą odmianą, która na całym obszarze uprawy winorośli na nizinie Maremma, a także w Val di Cornia, wyraża się poprzez świeże i aromatyczne wina, balansujące między nutami cytrusów i owoców tropikalnych. Tak naprawdę najciekawsze doznania smakowe to te, które nie „upraszczają” wina w imię świeżości, ale pozwalają wyłonić się śródziemnomorskiej makii, pikantności pochodzącej z przybrzeżnych gleb, balsamicznym niuansom i napięciu, które sięga tak daleko, jak krzemień wypolerowany przez morze.

Oferta turystyczna rozciąga się od degustacji z przewodnikiem w piwniczce po wycieczki po winnicach, od uczestniczenia w zbiorach winogron po kolacje z łączeniem wina z typowymi regionalnymi potrawami, a w niektórych przypadkach nawet możliwość noclegu wśród winnic.

„Judyta z głową Holofernesa” z kolekcji Stanisława Augusta Poniatowskiego

0
„Judyta z głową Holofernesa”, kopia według Cristofano Allori, XVII wiek, olej na płótnie, wymiary 141,3 x 118,5 cm, Pałac na Wyspie, Łazienki Królewskie w Warszawie

W XVIII wieku, kiedy król Stanisław August Poniatowski zapragnął uczynić z Warszawy centrum kultury i nauki, jego zbiory sztuki ustępowały wielkością jedynie zbiorom carycy Katarzyny. Problem przetrwania polskich kolekcji polegał na tym, że były prywatną własnością władców elekcyjnych, nie zaś majątkiem Korony. Znaczyło to, że dziedziczyli je spadkobiercy, którzy często zamieszkiwali poza granicami kraju, czasem je wyprzedawali lub zapisywali w testamencie swoim dziedzicom.

To dlatego – na przykład – zbiory sztuki królów z saskiej dynastii Wettynów, a przypomnijmy, że królami Polski byli August II Mocny i August III Sas, znajdują się dzisiaj w Dreźnie. Ogromna kolekcja króla Stanisława Augusta Poniatowskiego niestety rozproszyła się po Europie. Wiele z arcydzieł zakupionych niegdyś przez króla znajduje się dzisiaj w znakomitych zagranicznych kolekcjach. Przykładem jest „Jeździec polski” Rembrandta, którego szczęśliwie gościliśmy w naszym kraju na czasowej wystawie. W Łazienkach Królewskich był prezentowany w miejscu swojej dawnej ekspozycji. Obecnie jest własnością Frick Collection w Nowym Jorku.

Więcej szczęścia mamy z kopią obrazu Cristofana Allori, włoskiego mistrza z XVI wieku „Judyta z głową Holofernesa”. Temat był chętnie podejmowany w Italii od XV wieku, zaś sama Judyta była patronką Florencji. Judyta, wdowa z Betulii, miasteczka obleganego przez wojska króla Nabuchodonozora dowodzone przez Holofernesa stała się bohaterką, która uratowała swój lud dzięki sprytowi. Z pomocą i w towarzystwie służącej Abry udała się do namiotu wrogiego wodza. Uwiodła Holofernesa, upiła go, a gdy mężczyzna zasnął Judyta mieczem obcięła mu głowę, schowała ją do kosza i wraz z Abrą opuściła obóz. O świcie wojska Nabuchodonozora ujrzały głowę wodza zatkniętą na murach Betulii, co wywołało panikę i rozproszenie armii. Judyta, piękna kobieta, zdołała pokonać wielkiego Holofernesa i ocalić miasto. Czemu akurat włoscy artyści tak bardzo upodobali sobie ten temat? Malowali i rzeźbili Judytę Donatello, Verrocchio, Botticelli, Mantegna, Caravaggio, Artemisia Gentileschi, czy Cristofano Allori. Judyta była manifestem wiary w Boga, który wspiera walkę o wolność przeciwko ciemiężycielowi, ale reprezentowała też spryt, mądrość i odwagę działania. Florencja, walcząca o dominację polityczną z Rzymem, nie poddająca się jego żądaniom, alegorycznie upatrywała w stolicy papieskiej Holofernesa, zaś siebie ukazywała jako przebiegłą, opanowaną i inteligentną Judytę.
W różnych epokach dzieło każdorazowo symbolicznie odzwierciedlało jedną ideę walki z ciemiężycielem i zwycięstwa nad nim, ale stylistycznie bywało różne. Donatello stworzył rzeźbę statyczną, w typie antykizującym, ale jego Judyta ma zacięty wyraz twarzy i zimne spojrzenie szeroko otwartych oczu. Botticelli czy Mantegna ukazywali wdowę z Betulii z rozwianymi szatami i włosami, idącą tanecznym krokiem, młodą, piękną, niemal zalotną. Artyści barokowi, jak Caravaggio i Artemisia Gentileschi byli mistrzami dramatyzmu i ostrych kontrastów: krwi i białego prześcieradła, determinacji w twarzy kobiety wobec zachodzących mgłą oczu umierającego mężczyzny. Niektóre tematy malarskie były bardziej popularne, niż inne. Tak mamy w przypadku różnych wersji Wenus wynurzającej się z morza, Danae, na którą spływa złoty deszcz, niezliczonych kompozycji Madonny z Dzieciątkiem, ale też biblijnej Zuzanny, młodego Dawida z procą, czy właśnie Judyty z głową Holofernesa. W przypadku pięknej wdowy z Betulii wachlarz możliwości był ogromny, bo podczas gdy renesans widział w niej wdzięk, lekkość i harmonię, barok stawiał na chwilę zabójstwa, przy której dramatycznie ciekła krew, a twarze bywały zacięte.

Allori namalował trzy lub cztery autorskie wersje obrazu, bardzo niewiele różniące się między sobą. Pierwsza, datowana na lata 1610-1612, znajduje się we florenckiej Gallerii Palatina. Druga, datowana przez artystę na 1613 rok jest prezentowana na ekspozycji w Edynburgu i należy do Królewskiej Kolekcji Buckingham Palace. Z dokumentów wynika, że kolejne, dzisiaj nieznane, mogły powstać do około 1621 roku. Kompozycja już w czasach sobie współczesnych cieszyła się wielkim powodzeniem i była często kopiowana, także w wiekach XVIII i XIX. W jaki sposób Allori ukazał biblijną scenę, że stała się ona tak pożądaną wśród kolekcjonerów? Przede wszystkim, jak twierdzą włoscy badacze obrazu, malarz złożył swoisty hołd tekstylnemu przemysłowi Florencji XVI wieku. Strój Judyty jest bardzo wyszukany, a tkaniny, z których go uszyto, to całe bogactwo najlepszych jedwabi i najcieńszej wełny. Warszawska wersja jest autorską kopią oryginału z Gallerii Palatina. Nie powiela dokładnie pierwotnego obrazu; kopista zdecydował się na własną interpretację w kilku detalach ubrania kobiety. Szarfa, którą kobieta ma przewiązaną w talii, u Cristofana Allori jest gładka, zaś u kopisty pasiasta, za to miejscami malowana tak, że można dostrzec wątek tkacki. We florenckiej wersji trudno dopatrzeć się tego wątku, bo tkanina jest mięsista i lekko połyskliwa. Trudność w odczytaniu takich szczegółów stanowi też fakt, że obraz we Florencji jest prezentowany dość wysoko ponad wzrokiem człowieka, w rogu sali. Werniks odbija światło i także uniemożliwia dokładny ogląd. W oryginale brak także czerwonego sznura przytrzymującego płaszcz na ramionach kobiety. Kopista namalował go biegnącego ukośnie od lewego barku na prawo. Florencką wersję uznaje się za nieukończoną, choć analizując sam tylko kunszt malarski złocistej, tłoczonej w roślinny ornament sukni, czy fragmentu zielonej, aksamitnej poduszki wydaje się to mało prawdopodobne. Malarz nie tylko mistrzowsko operował barwami i światłem, ale doskonale przedstawił głębię w obrazie.

Scena jest bardzo teatralna. Mamy do czynienia z zabójstwem. Młoda kobieta o bladej, delikatnej twarzy w zaciśniętej dłoni trzyma zmierzwione włosy prześladowcy swojego ludu. A konkretnie trzyma tylko jego odciętą głowę. Judyta wyłania się z czarnego tła dramatycznie oświetlona, co podkreśla idealną biel jej twarzy i delikatność wypielęgnowanych dłoni. Wydaje się pozować do zaaranżowanej sceny. Na jej twarzy nie ma strachu, ani zdziwienia. Nie ma też typowo barokowych emocji, jakie spotkamy u Caravaggia czy Artemisii Gentileschi, gdzie Judyta ma zacięty wyraz twarzy i jest tak zdeterminowana, że dramatyczne światło, kontrasty barwne, mocny kontur, akcenty na krew, wydają się być stop klatką, niezwykle ekspresyjnym przedstawieniem. W kompozycji Cristofana Allori, a w naszym przypadku w kopii obrazu, teatralność polega nie na ekspresji, ale na wyraźnym upozowaniu modeli i wydobyciu ich z mroku. Być może to zaważyło na popularności obrazu już w czasach, gdy powstał.

Dzieło jest zatem jednym z najbardziej teatralnych przedstawień Judyty z głową Holofernesa. Mamy gwałtowne wyjście z ciemności w jaskrawe, kontrastowo wyłuskujące barwy światło i obnażenie czynu, który nie pozostawia wątpliwości co do swojego dramatyzmu. Jednocześnie kompozycja daje mnóstwo możliwości dla estetycznego odbioru dzieła.

Filippo Baldinucci, XVII-wieczny biograf artystów i rysownik, napisał, że do postaci Judyty pozowała kochanka malarza, Mazzafirra, do postaci Abry – matka artysty, a twarzy Holofernesa nadał własne rysy. Nie było to niczym szczególnym w okresie baroku. Artyści wplatali wątki autobiograficzne w swoje obrazy. Tak było u Caravaggia, czy Gentileschi, malarzy, którzy swoją twórczością wpłynęli na Cristofana Allori. Przypuszcza się, że Caravaggio nadał swoje rysy Holofernesowi. Nie mamy wątpliwości, że Judyta w różnych wersjach malowana przez Gentileschi ma zarówno twarz jak ciało artystki. To także jedne z wielu kompozycji będących dramatycznym rozliczeniem się z trudną przeszłością malarki. Allori zatem był człowiekiem swojej epoki, który włączył się w żywe tradycje, gdzie własne doświadczenia wplata się w narracje apokryficzne i biblijne. Jeden z badaczy oglądając pewną paryską kopię „Judyty” uznał, że malarz postrzegał siebie jako zabitego strzałą Kupidyna. Być może jego miłość do pięknej Mazzafirry była nieszczęśliwa.

W inwentarzu króla Stanisława Augusta obraz był początkowo odnotowany bez podania nazwiska autora. W 1795 roku błędnie skatalogowano go jako dzieło Franciszka Smuglewicza, malarza, który pracował dla króla w Rzymie i Warszawie.

Polifonia – wystawa Tomasza Mrozowskiego

0

Tomasz Mrozowski urodzony 3 marca 1973 roku w Mielcu. Ukończył Wydział Medycyny Weterynaryjnej na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu oraz malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych im. Prof. Eugeniusz Gepperta we Wrocławiu. Mieszka i tworzy w okolicy Mielca, w południowo wschodniej części Polski. Ukryty przed światem w pracowni, poświęca się swojej pasji – malarstwu i ceramice. W jego pracach widać inspiracje mitologią oraz muzyką klasyczną. Stara się dokonać syntezy tych dwóch pojęć w celu stworzenia swej własnej etymologii oraz morfologii obrazu wszechświata z jednoczesnym wyeksponowaniem dystansu co do próby odkrycia sensu istnienia.

Prezentowane na wystawie Polifonia prace mają na celu ukazanie malarskiej wielogłosowości, której głównym zamysłem jest idea wielości w jedności.

Na gruncie tejże polifonii imitacyjnej wypracowałem zabiegi, które sprawiają, że powtórzenie tego samego szeregu elementów figuratywnych lub kolorystycznych można zrealizować w zadziwiająco różnorodnych wariantach. Tematy i kontrapunkty przekształcam na rozmaite sposoby dzięki czemu przekaz malarski staje się wielogłosowy, podczas gdy poszczególne poziomy wielopłaszczyznowej struktury są jednorodne i wykazują wysoki stopień dopasowania. Jeden element obrazu odsyła do drugiego zaś poszczególne części do całości. Taki sposób organizacji przestrzeni malarskiej był ideałem moich poszukiwań artystycznych. Efektem końcowym tych poszukiwań stała się polifonizacja malarstwa, w której ukazuję wielogłosowe związki nieskończoności ze skończonością, przy pomocy autorskich technik łączących malarstwo olejne na płótnie z ceramiką oraz akwarelę z atramentem na papierze. Tytułowa Polifonia to mój komentarz do dwóch reguł rządzących ludzkim istnieniem – konieczności i przypadku, do ich wzajemnego wpływania na siebie oraz do ich źródeł.

Malarstwo zadaje nam pytanie w jaki sposób widzieć to, czego wzrok nie jest w stanie znieść, tak jak nie może znieść śmiertelnego spojrzenia Meduzy. Perseusz zasłania się swoją tarczą, a odbite w niej spojrzenie Gorgony zabija ją samą. Jednak co ją zabija, czy jej własny wizerunek ujrzany w lustrze?… a może jednak coś gorszego, może jej anonimowość  – bo cóż pokazuje nam lustro – tylko odbicie, najbardzej brutalną rzeczywistość. Aby malować, trzeba zabić to, co widzialne, własną anonimowość. Dopiero po jej unicestwieniu można pogrążyć się w wizualnej zmysłowości.

Giorgio Agamben w zbiorze esejów „Profanacje” napisał:

„Cóż począć z własnymi wyobrażeniami? Należy je kochać i wierzyć w nie tak mocno, aż zapragniemy je zniszczyć, wypaczyć. Gdy w końcu okażą się puste i niespełnione, kiedy objawią nicość, z jakiej zostały utkane, dopiero wówczas będziemy mogli ocalić ich prawdę, uprzytomniając sobie, że Dulcynea, którą uratowaliśmy, nigdy nas nie pokocha”.

Zatem czym jest Polifonia? Jest wyobrażeniem człowieka, teraźniejszego Don Kichota stojącego na weneckim Zattere, czyli Fondamenta degli Incurrabili Josifa Brodskiego, na wybrzeżu nieuleczalnych – bo śmiertelnych.

Vercelli, miasto pośród pól ryżowych

0
fot. Angelomalvasia, CC BY-SA 3.0

Vercelli – perła historii i zabytków, położone wśród pól ryżowych, u podnóża Alp. Gdy mgła spowija o świcie okoliczne miasteczka i pola, miasto wydaje się być swego rodzaju fatamorganą z wyłaniającymi się wieżami Bazyliki św. Andrzeja i katedry św. Euzebiusza.

Miejscowość znajduje się na, prowadzącym z Francji do Rzymu szlaku pielgrzymkowym Via Francigena, do dziś aktywnie przemierzanym przez wędrowców, którzy dzielnie maszerują zbierając pieczątki z kolejnych etapów na szlaku. Trasa znajduje się pod opieką, powstałego w 1997 roku, stowarzyszenia Association Internationale Via Francigena, które czuwa nad dzisiejszymi pątnikami i turystami.

W drodze do Vercelli pątnicy mogą podziwiać wspaniałe, rozległe obszary ryżowisk, które zalane tuż po zasiewie wyglądają jak rozległe jezioro. Kłosy ciężkie od ziaren lekko falują na wietrze. Po spuszczeniu wody wjeżdżają kombajny i zaczynają się ryżowe żniwa. Najbardziej znaną i docenianą odmianą jest ryż Arborio, jakże odmienny od chińskiego. Ziarna duże, po ugotowaniu pęcznieją pięknie i doskonale nadają się do przygotowania dania panissa vercellese. Przygotowuje się je w ogromnym garnku z dodatkiem czerwonego wina Barbera i czerwoną fasolą. Pozostałość przypalona na dnie garnka jest najbardziej pożądaną przez smakoszy.

fot. Guido Come

Uprawa ryżu w Piemoncie została wprowadzona już w średniowieczu przez zakon Cystersów pochodzący z Borgogni. Pierwsze ryżowiska to te w okolicy opactwa Lucedio, 20 km od Vercelli, na północ od Monferrato. Początkowo ryż był uprawiany na niewielkich obszarach jako środek leczniczy. Dopiero pod wpływem prac inżynieryjnych Leonarda da Vinci na dworze Ludovico Moro w XV wieku, produkcja ryżu zaczęła rozprzestrzeniać się we Włoszech. Świadectwa tej rolniczej działalności pozostają w listach książęcych Galeazzo Maria Sforza  ze zgodą na eksport 12 worków ryżu. Rozwój produkcji ryżu nabrał tempa wraz ze stopniowym wprowadzaniem maszyn do oczyszczania ryżu. Powoli również tereny wokół Cigliano, Tronzano i Santhia zaobserwowały wzrost znaczenia w tej dziedzinie produkcji. W dokumentach z tego okresu pojawia się określenie, że ryż uprawiany jest na polach ,,Wokół rzeki Pad w San Germano aż do rzeki Sesia”.

Uprawa ryżu, choć okresami spotykająca się ze sprzeciwem – tak jak to było ze strony księcia di Savoia, jako potencjalnego źródła zakażenia malarią – ściągała coraz więcej robotników, zwłaszcza z rejonów górskich. Znajdowali oni tutaj pracę oraz coraz bardziej godne warunki życia. Ryż był dla nich nie tylko źródłem zarobku, ale także, a może przede wszystkim, karmił ich i ich rodziny.

Pamiątkowy murales na cześć filmu ,,Gorzki ryż” w Legro (gmina Piemont) fot. Blusea2001, CC BY-SA 3.0

Duże przyspieszenie rozwoju produkcji związane jest z osobą księcia Camillo Benso di Cavour.

Najpierw objął on funkcję szefa Rady Ministrów Królestwa Sardynii od 1852 do 1861 roku. Wraz z powstaniem zjednoczonego państwa włoskiego, Królestwa Włoch w 1861, Cavour objął stanowisko Prezesa Rady Ministrów. Nie dość, że bardzo promował uprawę ryżu i nie tylko, także mleka i hodowli bydła, którą prowadził w swoich własnych włościach. Był absolutnym ojcem kanałów nawadniających niziny wokół Vercelli. Jego nazwiskiem został nazwany najbardziej rozbudowany kanał, który powstał już po jego śmierci. To on również powołał w 1843 l’Associazione Agraria di Torino, które miało za zadanie poprawę warunków pracy na ryżowiskach oraz doskonalenie technik uprawy. Kanały irygacyjne zostały również wykorzystane do obrony przed atakiem austriackim w czasie walk o zjednoczenie Włoch. Inżynier Carlo Noė, wykorzystując istniejącą już sieć nawadniającą ryżowiska, zalał dużą część terytorium odpierając tym samym atak wojsk austriackich i zmuszając je do przemieszczenia się i cofnięcia się aż do Turynu. Cavour jest symbolem pracy i wytężonej działalności nie tylko na rzecz il Risorgimento, ale również na rzecz rozwoju Piemontu. Na placu w centrum Vercelli stoi pomnik Camillo Cavour, który spogląda czujnym okiem na mieszkańców i przybywających turystów.

Zdaje się, że zerka swym czujnym okiem na powołaną w Vercelli największą w Europie Giełdę Ryżu. To tutaj dokonuje się największych transakcji, podbija cenę ryżu i decyduje o wielkości uprawy i sprzedaży.

Ważnym elementem rozwoju upraw ryżu w Piemoncie były Mondine – nazwa pochodzi od czasownika mondare, co znaczy ,,usuwać chwasty” – czyli kobiety przybywające do pracy na polach ryżowych z okolic Wenecji i z całego regionu Veneto oraz Piemontu, Emilii-Romanii i Lombardii. W czasie największej aktywności było ich nawet 300, przybywały także z południa, z okolic Salerno. Pochodziły z niższych klas społecznych, a poza sezonem pracowały w fabrykach. Przybywały masowo w okolice Vercelli i Novary na Nizinę Padańską, szukając zarobku. W czasach, gdy uprawy nie były zmechanizowane każda para rąk była ważna. Jednak ich warunki pracy były ciężkie, często od świtu do nocy, od 10 do 12 godzin dziennie. Zwłaszcza w okresie od maja do lipca. Ich praca polegała na sadzeniu nowych roślin w miejsce chorych oraz na usuwaniu chwastów. Przez całe dni pracowały w wodzie, przez co narażone były na choroby endemiczne typu malaria czy gruźlica. Mondine mieszkały w nędznych warunkach, w gospodarstwach, w salach wieloosobowych, często spały na wiązce słomy i miały niewiele czasu na wypoczynek. Z tego powodu umilały sobie czas pracy wspólnym śpiewem. Ich kobiecy chór wyśpiewywał troski, trudy ich ciężkiej pracy i był też wyrazem buntu przeciwko wyzyskowi, który wobec nich stosowano. Nosiły słomiany kapelusz, który chronił je przed słońcem i przed ukąszeniami komarów. Pożywieniem była garść ryżu i często żaby, których nie brakowało w wodach ryżowisk i które przyrządzały na wieczorny posiłek. Le rane są do dziś daniem podawanym w restauracjach Vercelli i okolic.

O ich losie opowiada film Gorzki ryż (1949) z Silvaną Mangano i Vittorio Gassmanem w reżyserii Giuseppe de Santisa. Uznaje się go za sztandarowe dzieło włoskiego neorealizmu. W filmie zostały połączone elementy komercyjne z codzienną obserwacją życia. Przedstawia prawdziwe życie wśród ryżowisk, z romantyczną historią w tle.

Zachęcam do wizyty w tym mniej znanym turystycznie regionie o bogatej tradycji i pięknych krajobrazach nizinnych z Alpami w tle.

Zdecydowanie warto odwiedzić ten region o pięknym nizinnym krajobrazie z Alpami w tle, tak mało znany turystom, ale bogaty w tradycję i historię.

23. EDYCJA EXPOSANITÀ w Bolonii pod hasłem „Dbamy o tych, którzy leczą”

0

23. edycja EXPOSANITÀ, bolońskich targów branży zdrowotnej odbędzie się w dniach od 17 do 19 kwietnia w połączeniu z wystawą Cosmofarma (od 19 do 21 kwietnia). Poprzednia edycja zgromadziła ponad 500 wystawców, których odwiedziło 45.000 zwiedzających. Organizator zorganizował także ponad 200 konferencji i spotkań.

Motto tegorocznej edycji – „Dbamy o tych, którzy leczą” – odzwierciedla zaangażowanie we włoską opiekę zdrowotną, które charakteryzuje to wydarzenie od ponad 40 lat. To hasło oddaje także poczucie pilnej potrzeby ochrony tych, którzy pracują we włoskiej służbie zdrowia: jej profesjonalistów. W trakcie targów odbędzie się wiele spotkań poświęconych reformie służby zdrowia, wzmocnieniu sieci opieki, procesowi cyfryzacji i innowacjom technologicznym.

Na konferencji prasowej zapowiadającej targi Antonio Bruzzone, CEO BolognaFiere Group powiedział:

– Cosmofarma i Exposanità to bardzo ważne wydarzenia dla BolognaFiere Group, możemy śmiało powiedzieć, że jesteśmy krajowym liderem w wydarzeniach wystawienniczych poświęconych światu wszechstronnej opieki zdrowotnej. Branża urządzeń, produktów i technologii medycznych służących szpitalom, RSA i opiece domowej stale się rozwija, ponieważ po pandemii dobrze zrozumieliśmy, jak ważna i cenna jest nie tylko profilaktyka, ale także wsparcie dla osób słabych, starszych i niepełnosprawnych. Dlatego chcę podziękować ponad 75 stowarzyszeniom branżowym, które sprawiają, że odbywające się co dwa lata wydarzenie Exposanità jest krajowym i międzynarodowym punktem odniesienia.

Następnie głos zabrał Andrea Fortuna, Partner PwC Italy, Healthcare Pharmaceuticals & Life Sciences Leader, który przedstawił podsumowanie wyników badania Hopes and Fears Global Workforce przeprowadzonego przez PwC w celu przeanalizowania opinii prawie 54 000 osób pracujących w 46 krajach:

Spośród nich ponad 5 000 specjalistów w sektorze opieki zdrowotnej wydaje się odczuwać większą presję, ponieważ są poddawani większemu obciążeniu pracą, co jest zjawiskiem przypisywanym głównie brakowi zasobów. Zaskakujące jest to, że specjaliści w tym sektorze, zwłaszcza Włosi, są mniej przygotowani do radzenia sobie z innowacjami technologicznymi i ich wpływem na ich pracę. Pojawia się potrzeba nowych umiejętności technicznych, mimo że umiejętności miękkie są postrzegane jako bardziej istotne dla ich rozwoju zawodowego. Badanie pokazuje, że aby odpowiedzieć na zmieniające się potrzeby sektora opieki zdrowotnej, konieczne jest inwestowanie w kapitał ludzki, a w szczególności w umiejętności technologiczne i cyfrowe.

Wśród ponad 520 wystawców znajdziemy między innymi. Comarch Italia, ze swoją technologią wspierającą telemedycynę. Jednym z kilku polskich przedstawicieli na odbywających się co dwa latach targach EXPOSANITÀ będzie firma ANTAR, znany na rynku polskim producent i dystrybutor sprzętu medycznego. W ofercie firmy znajdują się stabilizatory, ortezy, pasy lędźwiowe, poduszki ortopedyczne, chodziki, balkoniki, wózki inwalidzkie.

Na bolońskie targi jedziemy z przekonaniem, że nasze produkty są bardzo konkurencyjne zarówno, jeśli chodzi o jakość jak i ceny. Targi te pozwolą nam spotkać się z dotychczasowymi partnerami, ale oczywiście liczymy na podbicie kolejnych rynków zagranicznych – powiedziała nam na dwa tygodnie przed targami Iga Czyżakowska, export manager w firmie ANTAR.

W ofercie firmy, która w bolońskich targach uczestniczy po raz pierwszy, są też produkty z linii BIAŁO-CZERWONEJ. Jest to seria nowoczesnych wyrobów polskiej produkcji.

– Naszą przewagą nad konkurentami jest z pewnością jakość naszych wyrobów, ich nowoczesny design, szerokość asortymentu, ale również doświadczenie w pracy tak na rynku krajowym, jak i rynkach zagranicznych. Bardzo ważnym atutem jest wieloletnia praca w środowisku międzynarodowym. Oprócz szerokiej gamy produktów sprzedawanych pod marką ANTAR, firma nasza jest również jest wyłącznym importerem wyrobów uznanych na świecie producentów, jak np. amerykańskiej firmy OPPO Medical Corp.(stabilizatory medyczne) oraz Karma (wózki inwalidzkie) – dodał właściciel firmy Andrzej Tarnkowski

Firma ANTAR zaprasza zainteresowanych do kontaktu w Bolonii w dniach od 17 do 19 kwietnia na stoisku C45 w pawilonie 21.

 

Emilia Romania uderza w polski rynek, drugi pod względem frekwencji w regionie

0

Rankiem, 10 kwietnia, w siedzibie Ambasady Włoskiej w Warszawie odbyła się konferencja prasowa prezentacji nadzwyczajnej i zróżnicowanej oferty turystycznej regionu Emilia Romania, który w 2023 roku odnotował zwiększenie obecności turystów o 30%. „ To wspaniały region łączący piękno natury, sztuki i architektury, tak jak zapachy produktów i wyjątkowej kuchni razem z ogromną wiedzą naukową która sprawia, że w regionie Emilia Romania produkowane są auta i motocykle wzbudzające zazdrość na całym świecie” oświadczył ambasador Włoch w Polsce, Luca Franchetti Pardo. Następnie Piero Cannas, dyrektor Włoskiej Izby Handlowo-Przemysłowej w Polsce, podkreślił istotność połączeń lotniczych dla rozwoju turystyki, wyrażając nadzieję na nawiązanie bliższej relacji z niskobudżetowymi liniami lotniczymi.

Podczas konferencji był obecny również znakomity kolaż i były trener włoskiej reprezentacji kolarskiej Davide Cassani, a obecnie przewodniczący rady turystycznej regionu Emilia Romania. Cassani w przemówieniu podkreślił ważności eventów sportowych w regionie oraz zaprezentował etapy otwarcia Tour de France które odbędzie się we Florencji, Rimini, Bolonii, Piacenzie oraz Turynie – wydarzenie pierwszy raz rozpocznie się we Włoszech 29 czerwca.

Zwrócenie uwagi przez region Emilia Romania na Polskę jest spowodowane faktem, iż w 2023 roku polski rynek turystyczny plasował się na drugim miejscu zaraz po niemieckim wśród odwiedzających region. Na konferencji prasowej zorganizowanej przez Radę Turystyczną regionu Emila Romania, pojawił się także członek rady ds. mobilności, infrastruktury, turystyki i handlu tego regionu Andrea Corsini, który przedstawił nowości zaplanowane na sezon turystyczny 2024 przed publicznością wśród której znaleźli się dziennikarze głównych gazet krajowych oraz przewodnicy turystyczni.

„Polski rynek zapowiada się obiecująco dla naszej turystyki – podkreśla Corsini – co potwierdzają także danie z 2023 roku wskazujące na wzrost liczby przyjazdów turystów o 28,8%, a tych z Polski o 32% porównując z rokiem ubiegłym”. Wśród przemawiających znalazła się także Agata Lang, córka Czesława Langa, kolarza i prezesa Tour de Pologne, która podarowała koszulkę lidera Tour de Pologne Ambasadorowi Luce Franchetti Pardo oraz Davide Cassani.

Następnie odbyła się degustacja potraw i wina z typowymi produktami regionalnymi, we współpracy z Departamentem Rolnictwa oraz różnymi konsorcjami takimi jak: Konsorcjum Ochrony Octu Balsamicznego Igp z Modeny, Konsorcjum Prosciutto di Parma Dop, Konsorcjum Parmigiano Reggiano Dop, Konsorcjum Promocji i ochrony Piadina Romagnola Igp. które dbają o jakość i pochodzenie produktu.

Gazzetta Italia 104 (kwiecień-maj 2024)

0

Numer 104. Gazzetty Italia celebruje, zaczynając od okładki, Włochy jako honorowego gościa na Międzynarodowych Targach Książki w Warszawie – niepowtarzalnym wydarzeniu, podczas którego, od 23 do 26 maja, polscy czytelnicy będą mieli okazję poznać wybranych autorów literatury włoskiej. W numerze 104. warto zwrócić uwagę na świetny wywiad z cenionym dziennikarzem i pisarzem Bartkiem Kieżunem, znanym jako „Krakowsko-Włoski Makaroniarz”, który jest również podróżnikiem, fotografem i ekspertem od kuchni śródziemnomorskiej; nie tylko kinomanom polecamy piękny artykuł „Matka i córka, czyli ostatni film neorealistyczny”; polecamy też artykuły podróżnicze o wpływach arabskich na Sycylii i o Rawennie. Interesujące są również liczne teksty o sztuce i historii, w tym ten o bitwie pod Monte Cassino, której w tym roku obchodzimy 80. rocznicę. Oczywiście w numerze znajdziecie wszystkie nasze rubryki: kulinarną, motoryzacyjną, o zdrowiu, językową, muzyczną, modową, komiksową. W skrócie, jeśli kochacie tematy polsko-włoskie, spieszcie się po swoje egzemplarze Gazzetta Italia (w niektórych Empikach szybko się wyczerpują)!

Turyści czy podróżnicy?

0

tłumaczenie pl: Agata Pachucy

Pewnego styczniowego dnia 1996 roku wsiadłem do pociągu w Goa, katolickiej enklawie i portugalskiej kolonii do 1961 roku, a następnie, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, kultowej destynacji dla alternatywnych europejskich podróżników. To mały indyjski stan z pięknymi plażami, które delikatnie wychodzą na Morze Arabskie.

To właśnie wtedy Bombaj, portugalska nazwa oznaczająca „dobrą zatokę”, stawał się Mumbajem. Zmiana dyktowana względami politycznymi, aby jeszcze bardziej zdystansować się od kolonialnej spuścizny. Podróż pociągiem, podzielonym na cztery klasy, z Goa do Bombaju trwała 22 godziny, dzisiaj trwa 11 godzin i 10 minut.

Po dwudziestu godzinach podróży, przeczytaniu wszystkich lektur, oczywiście na papierze i zaspokojeniu najskrytszych impulsów pisarskich w moim czarnym notatniku Moleskine, a także po wyczerpaniu niestrudzonej ciekawości, zarówno do obserwowania krajobrazów zmieniających się powoli za oknem, jak i do socjologicznej analizy nieustannie zmieniającej się fauny, która ze mną podróżowała, do mojego przedziału wchodzi bardzo szczupły chłopak w białej tunice i z niewielką walizką. Siada naprzeciwko mnie, pomimo wolnego miejsca pozostawionego przez znacznie bardziej interesującą młodą sikhijską parę, z którą podróżowałem przez poprzednie 20 godzin. On wysoki i silny, z pięknym turbanem w ciepłych odcieniach żółci i czerwieni, którym owinął włosy i kosmyki, które według sikhizmu nie powinny być ścinane, lecz akceptowane jako wyraz woli Stwórcy. Ona młoda, urocza, niebieskooka matka, która na przemian karmiła piersią swojego synka i okazywała czułe gesty delikatności swojemu mężowi, który je odwzajemniał. Mieszanka estetycznego piękna i siły natury, którą mógłbym oglądać non stop przez kolejne 20 godzin.

Chłopak, nie zważając na moją rażąco szorstką obojętność, częściowo usprawiedliwioną zmęczeniem, za wszelką cenę chce mnie poznać, snując niekończącą się sekwencję pytań, które świadczą o wyraźnym materialnym zainteresowaniu moją osobą. Pyta mnie o to, ile zarabiam, ile mam dzieci, ile pokoi ma mój dom i o inne ilościowe udogodnienia, które sprawiają, że zastanawiam się nad niektórymi banalnymi europejskimi dyskusjami na temat indyjskiej duchowości. Spośród wielu krajów, które odwiedziłem, Indie z pewnością wydawały mi się najbardziej materialne.

Żeby nie przedłużać, gdy pociąg powoli zatrzymuje się na torach imponującej stacji Chhatrapati Shivaji, niegdyś Victoria Terminus, która w 2004 roku została wpisana na listę dziedzictwa Unesco, wyciągam Lonely Planet, biblię podróżników sprzed ery internetowej, gdzie już wcześniej zaznaczyłem na mapie kilka tanich hoteli. Gest, który dla mojego pedantycznego towarzysza podróży jest zaproszeniem do interakcji, więc atakuje: „Zabrać cię do hotelu mojego przyjaciela?”

„Nie!”

„Może polecę ci któryś z tych w przewodniku?”

„Nie!”

Chłopak nie traci ducha i kiedy pociąg całkowicie się zatrzymuje, podnosi mój plecak, uśmiechając się: „Zaniosę go za ciebie”.

„Absolutnie nie!” Odpowiadam, ładując go na ramię i próbując w szybkim tempie zgubić go najpierw na korytarzu wagonu, a potem na stacji.

Wychodzę na peron i szukam taksówki, chłopak z pociągu wyprzedza mnie, zatrzymuje jedną i pokazuje, żebym wsiadał.

„Nie! Znajdę inną!”, odpowiadam z całym doświadczeniem, które gromadzi się podróżując długimi tygodniami samotnie w Indiach, gdzie często porady dotyczące hoteli, restauracji, sklepów dyktowane są chęcią otrzymania napiwku za przyprowadzenie klienta.

Po znalezieniu taksówki odwracam się i żegnam się z nim oschle, a on ze smutnym spojrzeniem pyta:

„Czy mógłbym chociaż wsiąść z tobą do taksówki, a potem pojadę dalej?”

Wybuch empatii mimowolnie przebija się przez mój pancerz, który rozwinął się z powodu zmęczenia podróżą i relacjami: „Dobrze”.

Daję wskazówki kierowcy. Kiedy dojeżdżamy pod mały hotel, żegnam się z moim towarzyszem w samochodzie, powstrzymując chęć odprowadzenia mnie do środka, aby, jak twierdził, pomóc mi negocjować cenę.

„Możemy spotkać się później?”

Pytanie mnie zaskakuje, w ciągu kilku sekund zdaję sobie sprawę, że po 22 godzinach podróży jestem wściekle głodny.

„Spotkajmy się tam za godzinę”, wskazuję ręką mały sklep z bibelotami.

„Do zobaczenia później!”, odpowiada radośnie chłopak w tunice.

Po wzięciu prysznica i odzyskaniu sił, schodzę na dół 15 minut przed umówionym spotkaniem i ustawiam się na rogu ulicy, skąd mogę śledzić przybycie chłopaka z ukrycia. Może się to wydawać przesadną ostrożnością, ale – jak pokazano w doskonałym serialu „The Serpent” opartym na zbrodniach Charlesa Sobhraja przeciwko nieświadomym podróżnikom – w takich przypadkach lepiej jest kontrolować sytuację i upewnić się, że chłopak jest sam.

Wybieram pierwszą napotkaną restaurację, oczywiście wegetariańską. Przy stole chłopak, który zamówił tylko herbatę, przez całą kolację kontynuuje rozmowę, przeplatając pytania – na które nie odpowiadam, ponieważ zamierzam pochłonąć jak najwięcej tego pysznego, pikantnego i kolorowego jedzenia – z opowieściami o swojej rodzinie, których słucham z roztargnieniem.

W końcu najedzony, mówię mu: „dziękuję za towarzystwo, ale teraz jestem naprawdę zmęczony i wracam do hotelu”, uśmiecha się radośnie, wymieniamy dane kontaktowe i proszę kelnera o rachunek, a on odpowiada: „twój przyjaciel już zapłacił”.

„Jak to?”

„Dla mnie to wielka przyjemność rozmawiać i uczyć się rzeczy od człowieka z Zachodu”.

„Ale ty nic nie zjadłeś! Nie, pozwól, że oddam ci pieniądze za kolację”.

„Nie, absolutnie, należę do klasy, którą nazywamy tutaj braminami, jesteśmy na szczycie indyjskiego społeczeństwa i zależy nam, aby uczyć się od obcokrajowców”.

Jestem oszołomiony i przytłoczony poczuciem winy za to, że najadłem się jak lew na koszt tego chłopaka, wstydzę się tego, że traktowałem go najpierw ozięble, a potem z powściągliwą wyższością i myślę, że byłem złym przykładem obcokrajowca, od którego nie można było niczego się nauczyć. Moje uprzedzenia były błędne, otrzymałem życiową lekcję, którą dziś, 28 lat później, nadal odczuwam z palącą aktualnością.

Jest to jedna z anegdot z lat samotnego podróżowania, kiedy wyjeżdżałem z biletem lotniczym w jedną stronę, plecakiem, śpiworem na wypadek sytuacji awaryjnych, notatnikiem Moleskine i przewodnikiem Lonely Planet. Wyrwanie się z codziennej rutyny na co najmniej kilka tygodni, w miarę możliwości na miesiąc, by odkryć kraje i kultury, które odwiedziłem i odwiedzam, wyobrażając sobie za każdym razem, jak by to było tam mieszkać, próbując lokalnej kuchni, unikając globalnych ofert kulinarnych i otwierając się na nowe przyjaźnie z mieszkańcami lub innymi podróżnikami. Filozofia podróżowania oparta na chęci uczenia się, aby powrócić wzbogaconym nie tylko o egzotyczne przedmioty, ale przede wszystkim o doświadczenia i wspomnienia, które pozostają na zawsze.

Często podczas podróży oddaję koszulki, które przywiozłem z domu, aby zrobić miejsce na nowe zakupy – gwatemalskie obrusy, nepalskie szale z kaszmiru, indyjskie podpórki do książek, bransoletki Masajów – z przyjemnością myśląc, że te moje ubrania są następnie używane przez kogoś nad jeziorem Titicaca lub na wyspie Sulawesi.

Nie zawsze ma się tyle szczęścia, by mieć czas i środki na podróżowanie do odległych krajów, ale zawsze – nawet spędzając weekend w jakimś europejskim mieście, wracając do miejsca, które już się widziało, a nawet odwiedzając miejsca niedaleko od domu – ma się możliwość wyboru, jakiego rodzaju podejście chcemy mieć do świata.

Wędrując po moim mieście, Wenecji – w którym z pewnością nie brakuje atrakcji kulturalnych i gastronomicznych – widzę turystów (nie podróżników), zatrzymujących się na ponad pół godziny, aby kupić dwie gałki lodów w konkretnej lodziarni, zastanawiam się, jaka jest ich skala priorytetów, ponieważ często mają tylko jeden dzień (!) na zwiedzanie Wenecji.

Wiem, wiem, w dobie Internetu każdy najpierw sprawdza w sieci, co warto zwiedzić w danym miejscu i czyta recenzje lokali, hoteli, sklepów. Ale dlaczego nie unikać tych „obowiązkowych” miejsc? Dlaczego, zamiast dołączać do mas, nie wyróżnić się, odkrywając coś nowego? A potem mieć nowe wspomnienia do opowiedzenia? A jeśli ma się mało czasu, to czy w ogóle można go marnować na stanie w kolejce do jakiegoś miejsca polecanego przez nie wiadomo jakiego samozwańczego eksperta, zamiast wykorzystać każdą minutę na autentyczne doświadczenie? We Włoszech nie brakuje dobrych lodziarni, ale brakuje czasu, aby zobaczyć nieskończone bogactwo, jakie oferuje ten kraj.

Przez wieki zamożne rodziny wysyłały swoje dzieci na Grand Tour do Włoch i innych krajów europejskich jako formę inwestycji kulturalnej i społecznej. Doświadczenie podróży było istotnym elementem edukacyjnym dla indywidualnego rozwoju. Fakt, że dziś możemy poruszać się łatwiej i oglądać świat online, nie powinien pozbawiać nas sensu i przyjemności z podróżowania, ani indywidualności naszego doświadczenia, które, jeśli nie jest osobiste i prawdziwe, nie jest doświadczeniem, ale zwykłą repliką doświadczeń innych.

Znaczenie słowa doświadczenie: praktyczna wiedza o życiu lub pewnej sferze rzeczywistości, nabyta przez czas i ćwiczenia; to dla nas wskazówka, co jest tak naprawdę ważne podczas naszej podróży: czas i praktyczne ćwiczenia.

Przed podróżą do Indii, jak zwykle, przeczytałem trochę o tym ogromnym, niesamowitym kraju i przestudiowałem Lonely Planet. Ale nigdy nie wyruszyłem w żadną podróż, aby znaleźć to, co wyobrażałem sobie siedząc w domu na kanapie. Jeśli podróż nas nie zaskakuje i nie wzbogaca, nie zmienia nas, to nie jest to podróż. Jeśli wyruszamy, aby potwierdzić nasze wyobrażenia i uprzedzenia, czyli to, co myślimy, że wiemy o danym kraju, nie jesteśmy podróżnikami, ale turystami, którzy podążają szlakami, które są równie wygodne, co banalne.

W roku dedykowanym Marco Polo pozwolę sobie stwierdzić, że wybór bycia turystą lub podróżnikiem ma jeszcze większe znaczenie!