Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155
kcrispy-baner-1068x155

Strona główna Blog Strona 115

Kuciapski, najszybszy 20-latek Polski

0

Młody, utalentowany, bez kompleksów. Wdarł się nie tylko do czołówki polskich biegaczy na dystansach średnich, lecz także śmiało wkroczył do światowej elity na 800m. Srebro zdobyte na ostatnich Mistrzostwach Europy w Zurychu potwierdza to. Obok maratonu, 800 m to jeden z najcięższych dystansów biegowych w lekkiej atletyce, trzeba mieć mocny charakter i talent, aby odnosić sukcesy na tym dystansie i takim sportowcem jest Artur Kuciapski.

Ile lat trenujesz?

Od ponad 5 lat.

Czy od początku chciałeś uprawiać bieganie czy był to raczej przypadek?

Nie, nie myślałem, że zostanę biegaczem. Nauczyciel wychowania fizycznego odkrył mój talent do biegania i poszedłem w tym kierunku. Miałem też krótki epizod z boksem, ale wybrałem bieganie.

Jak długo pracowałeś na sukces w Zurychu?

Jak już wspomniałem wcześniej, biegam od ponad 5 lat i przez ten okres zbudowałem swoje podstawy, a doszlifowanie formy na mistrzostwa Europy w Zurychu zajęło mi około roku.

Czy denerwujesz się przed zawodami?

Kiedyś stres mi przeszkadzał, wręcz paraliżował, ale z biegiem czasu nauczyłem się nad nim panować, a teraz nawet działa na mnie mobilizująco. Przed biegiem staram się skupić na taktyce zadanej mi przez trenera, nie myśląc o rywalach.

Kto jest twoim wzorem do naśladowania w sporcie, a kto w życiu codziennym?

W sporcie moim idolem, z którego biorę przykład jest Ada[cml_media_alt id='113293']Pustułka - Kuciapski 5[/cml_media_alt]m Kszczot, cenię jego pracowitość i konsekwencję. W życiu codziennym, hm…? Nie mam raczej jakiegoś jednego konkretnego idola. Sądzę, że Jan Paweł II jest dla mnie wzorem do naśladowania, staram się być po prostu dobrym człowiekiem.

Twoje hobby?

Jak większość facetów lubię motoryzację, szybkie samochody. Lubię też zwierzęta, posiadam suczkę Bunię, która jest niestety głucha, ale mimo tego świetnie się rozumiemy, jest bardzo inteligentna. Przez jakiś czas była ze mną w Warszawie, jednak z powodu częstych moich wyjazdów (obozy, starty) postanowiłem odwieźć ją do rodziców na wieś, ale niedługo wezmę ją znowu do Warszawy.

Czy coś zmieniło się w twoim życiu po zdobyciu medalu?

Poza tym, że jestem bardziej rozpoznawalny, to po tym sukcesie mam większy komfort psychiczny, a także finansowy. Mogę spokojnie przygotowywać się do Igrzysk w Rio.

Słyszałem, że ostatnio startowałeś w zawodach we Włoszech. Podoba Ci się ten kraj i kuchnia włoska?

Tak, startowałem ostatnio we Włoszech, najpierw w Rovereto, gdzie zająłem 2. miejsce, a następnie w Rieti, gdzie musiałem uznać wyższość m.in. mistrza Olimpijskiego z Londynu na 1500 m. Byłem jednak za krótko, by móc powiedzieć coś więcej na temat tego kraju, ale mam nadzieję, że będę miał kiedyś okazję lepiej poznać Włochy. Co do kuchni, to raczej nie jestem wybredny, z włoskiej lubię pizzę i spaghetti. Natomiast lody włoskie uważam za najlepsze na świecie.

Plany na przyszłość po skończeniu kariery sportowej?

Z takich dalszych planów zawodowych, to chciałbym zostać nauczycielem wychowania fizycznego w szkole. Sądzę, że dzięki wiedzy, którą zdobyłem i zdobywam mógłbym zachęcić wielu młodych ludzi do uprawiania sportu. Lubię pomagać innym, a zawód nauczyciela polega nie tylko na uczeniu, lecz też na pomaganiu.

Jakieś marzenia?

Można powiedzieć, że medal na Igrzyskach w Rio byłby takim moim marzeniem. Nie jestem jednak typem marzyciela, twardo stąpam po ziemi i wiem, że tylko ciężką i uczciwą pracą można osiągnąć sukces.

Dziękuję serdecznie za udzielenie wywiadu i liczę, że kiedyś jeszcze będzie okazja porozmawiać wspólnie o Twoich kolejnych sukcesach sportowych na łamach Gazzetta Italia, może po Olimpiadzie w Rio?

Skarby Dolnego Śląska

0

tłum. Konrad Behlke

Jeśli zainteresowanie Wrocławiem jest uzasadnione, to brak zainteresowania resztą Dolnego Śląska już tak jasne nie jest. W mniej niż dwie godziny jazdy samochodem z Wrocławia, przywita Was Dolina Pałaców i Ogrodów – obszar zaledwie 100 km2, który dosłownie roi się od zamków, historycznych domów i ekskluzywnych rezydencji królewskich w stylu renesansowym i barokowym. W centrum tej “Doliny polskiej Loary”, jak nieformalnie się ją nazywa, znajdziecie perłę Karkonoszy, czyli Jelenią Górę – idealny cel turystyczny, jeśli chcielibyście wędrować po górskich szlakach, przeżyć bliskie spotkanie z legendarnym Duchem Gór i odwiedzić inne okoliczne atrakcje, takie jak uzdrowiska w Cieplicach i Karpacz. Zatrzymajmy się przez chwilę w tych miejscach.

Jelenia Góra to tętniące życiem miasto zamieszkałe przez 90 tysięcy ludzi. Pomnik Neptuna znajdujący się przed ratuszem, symbolizuje szerokie kontakty handlowe, które miasto nawiązało z rozkwitającymi nadmorskimi ośrodkami. W Jeleniej Górze zdecydowanie warto zobaczyć kościół Podwyższenia Krzyża Świętego, jedno z sześciu miejsc kultu na Dolnym Śląsku, którego budowę rozpoczęli ewangelicy na polecenie cesarza po wojnach religijnych. Jelenia Góra jest miastem partnerskim włoskiej Cervii!

U podnóża Śnieżki (1602 m n.p.m.) w zachodnich Sudetach, znajduje się Karpacz, który w zależności od pory roku, jest idealny[cml_media_alt id='113286']Murgia (10)[/cml_media_alt]m miejscem zarówno dla miłośników jazdy na rowerze, spacerów po łagodnych zboczach, jak i dla pasjonatów stromych wzgórz do zdobycia, sportów zimowych i odpoczynku. Wśród zabytków zdecydowanie warto wspomnieć o Świątyni Wang, czyli o kościele wybudowanym między XII a XIII wiekiem w Norwegii, który został przeniesiony w 1842 roku do Karpacza przez Króla Prus Federyka Wilhelma IV. Do realizacji tej budowli nie został wykorzystany ani jeden gwóźdź!

Cieplice Śląskie-Zdrój (poprzednia niemiecka nazwa to Bad Warmbrunn) jest ważnym kurortem turystycznym, który od XIV wieku aż do 1945 był własnością rodziny Schaffgotsch. Z niewątpliwych zalet wód leczniczych korzystali wybitni goście, którzy przebywali w tym miejscu w celach terapeutycznych, wśród nich John Quincy Adams – został później wybrany na Prezydenta Stanów Zjednoczonych, Johann Wolfgang Goethe i księżniczka Izabella Czartoryska, założycielka pierwszego muzuem narodowego w Polsce, w którym od początku XVIII wieku znalazły swoje miejsca takie arcydzieła, jak Portret młodzieńca Raffaella oraz Dama z gronostajem Leonarda da Vinci.

Dolina Pałaców i Ogrodów jest dumnie reprezentowana przez takie pałace, jak te w Staniszowie, Paulinum w Jeleniej Górze, Łomnicy i Wojanowie. Rezydencja w Wojanowie należy do imponujących dzieł renowacji, która obecnie jest punktem odniesienia dla prac modernizacyjnych obiektów zabytkowych w Polsce. Habsurgowie, Hohenzollernowie i inni członkowie europejskiej szlachty wybierali na swoje prywatne siedziby przeróżne budynki znajdujące się w regionie. Jeśli szukacie hotelu w tej okolicy, będziecie zaskoczeni tak bogatą ofertą!

Konkludując, kluczowym hasłem jest niewątpliwie turystyka. Jeśli inwestycje w zakresie marketingu turystycznego zostały niedawno zrealizowane przez województwo dolnośląskie, to jednak tylko Wrocław może liczyć na dużo większe zainteresowanie wśród turystów. Pokazuje to pierwszy komiksowy przewodnik polskiego miasta, którego fabułę osadzono właśnie w stolicy Dolnego Śląska. Przewodnik został opracowany przez dwóch Włochów – Marcello Murgię i Luca’ę Monagliani alias Laca de la Vega, którzy przy wsparciu Ośrodka Pamięci i Przyszłości oraz biura promocji miasta Wrocław ujęli na 56 stronach najpiękniejsze i najbardziej urzekające miejsca we Wrocławiu. Aby podkreślić “włoskość” tego przewodnika, dużo miejsca poświęcono jedzeniu, autentyczności kuchni tradycyjnej oraz różnym anegdotom związanym ze stołem. Nie mogło być inaczej – prawdziwi smakosze, czyli dwoje autorów przewodnika, nie mogło wcale pozwolić sobie na spacerowanie z pustym żołądkiem! “Wrocław – komiksowy spacer” póki co jest dostępny tylko w wersji polskiej w punkcie informacji turystycznej na Rynku, a także w wielu innych księgarniach znajdujących się w centrum. Być może prędzej czy później ukaże się także taki komiks poświęcony Dolnemu Śląskowi, kto wie…

Almanach mitów gastronomicznych (z niespodziankami)

0

tłum. Karolina Romanow

Makaron? Skradziony Arabom. A pizza? Przybyła do nas z Bizancjum…

copyright: Il Sole 24 ore

Neapolitańczycy? Zjadacze kapusty. Sycylijczycy? Makaroniarze. Powszechne przekonania i mity w gastronomii są zmienne jak flaga na wietrze. Wystarczy cofnąć się o kilkaset lat i wszystkie nasze pewniki wywracają się do góry nogami. Wenecjanie znani byli z ostryg, których jakże cenne zbiory gromadzono w Arsenale, wspomina sam Giacomo Casanova. Dziś Arzanà de viniziani, o którym wspomina także Dante Alighieri w XXI pieśni „Piekła”, sławne jest nie z jakości swych ostryg, a raczej z działalności swojego najważniejszego lokatora: Konsorcjum Venezia Nuova. Oczywiście, istnieją jednak pewniki, które przez wieki pozostają niezmienne. A wśród nich bolońska mortadella czy nugat z Cremony.

Makaron? Sztukę przyrządzania go nabyliśmy od Arabów.

Mity te są na ogół „świeże”, często bowiem powstałe w XIX wieku. Co może być bardziej włoskiego niż makaron z sosem pomidorowym? Cóż… raczej należałoby spytać, co może być mniej włoskiego niż makaron z sosem pomidorowym, biorąc pod uwagę fakt, iż makaron podarowali nam Arabowie (przez Sycylię, co wyjaśnia dlaczego Sycylijczyków nazywa się „makaroniarzami”), podczas gdy sam pomidor przywędrował z Ameryki. Pierwszy przepis – tak, ten neapolitański – zgodnie, z którym makaron miał być przyrządzony razem z pomidorami, datuje się na rok 1839.

To samo dotyczy pizzy. Okrągły dysk z ciasta stosowany jako talerz opisany jest nawet w „Eneidzie” (Wirgiliusz pisze, że zgłodniali Trojanie niekiedy byli zmuszeni jeść własne talerze). Innym przykładem, bardzo podobnym jest także piadina romagnola, cienki podpłomyk (nie przez przypadek Rawenna stała się stolicą egzarchatu bizantyńskiego), a także zighinì, pochodzące z Półwyspu Somalijskiego (Erytrea, Etiopia, Somalia). W każdym razie, pomidor na pizzę trafia dopiero pod koniec XIX wieku.

Kuchnia mieszanych ma rodziców

Kluczem włoskiego geniuszu w kuchni okazało się nie tyle wymyślenie nowych potraw, co umiejętność łączenia składników już istniejących tak, aby dać początek czemuś, czego wcześniej nie było. Kuchnia to nieustanne przenikanie się, łączenie i mieszanie. Jeśli mowa o jedzeniu, to „czystość etniczna” prawie nie istnieje. Prawie, bo w rzeczywistości czysto włoska potrawa istnieje, tyle że po prostu o niej nie pamiętamy. A mowa o sałacie. Zwyczaj mieszania różnych ziół, a także doprawiania ich oliwą, octem i solą (stąd też włoska „insalata”) jest absolutnie włoski i to właśnie z Włoch został wywieziony do reszty Europy. „Znajdując kilka ziółek do posolenia, takich jak rapunkuł, anyż, rukola i inne”, pisze Giovanni Sercambi w jego „Novelliere”. Jest rok 1402 i po raz pierwszy zostaje użyty termin „insalata”, chociaż, jak widać, łączenie „posolonych ziółek” musiało być praktykowane od jakiegoś czasu.

Przejdźmy teraz do stereotypów dotyczących kuchni regionalnych. Tristano Martinelli, komik z Mantui, uważany za twórcę maski Harlekina, w 1615 roku napisał w liście: „Florentyńczycy jedzą rybki z Arno, Wenecjanie ostrygi, Neapolitańczycy brokuły, Sycylijczycy makaron, Genueńczycy ciasta z ziołami i serem, Kremończycy fasolę, Mediolańczycy flaki”. Kto wie, być może te regionalne dziwactwa miały rozśmieszać ludzi, podobnie jak ma to miejsce obecnie, jeśli mowa o rzymianach nierobach, głupich wenecjanach i leniwych sycylijczykach. W każdym razie, powyższe wyliczanie daje nam jasny obraz tego, jakie były stereotypy żywnościowe początku XVII wieku: w Neapolu jadano brokuły, na Sycylii makaron, w Wenecji ostrygi, a we Florencji ryby rzeczne, co dziś nie wydaje się tak oczywiste. Rozważania te dotyczą również Genui, Cremony i Mediolanu, obecnie utożsamianymi z pesto, nugatem i musztardą, a także risotto i ossobuco (potrawy przyrządzanej z pokrojonej w plastry giczy cielęcej). Słone ciasta, fasola i flaki nie zniknęły ze stołów, jednak zdecydowanie nie stanowią już znaku rozpoznawczego kuchni tych miast.

Przenieśmy się teraz nieco w przyszłość, do połowy XVII wieku, gdzie czeka na nas gra w chińczyka, narysowana przez bolończyka, Giuseppe Maria Mitellego. To był mistrz sztuki rytowniczej, którą realizował w każdej postaci (m.in. seria 33 tematów, przedstawiających gry ludowe tamtych czasów). Nas interesuje gra Cuccagna (legendarne miejsce, w którym im mniej się pracuje, tym więcej się je), w której, jak pisze autor, przedstawione są „główne cechy charakterystyczne wielu włoskich miast dotyczące kuchni”. Niektóre z nich obowiązują także obecnie, takie jak bolońska mortadella, ciasteczka cantucci z Pizy czy kremoński nugat. Inne, wydają się nam mniej znane: Neapol znów zostaje utożsamiony z warzywami i to ponownie z brokułami, Rzym z serem provola, formaggio di bufala (ser z mleka bawolego), który w tamtym czasie przyszedł z Miasta Papieskiego, a także z, dziś już nieznanymi, paludi pontine. Wenecjanie natomiast odeszli od ostryg na rzecz słodkiego wina Moscato, które dziś pija się raczej rzadko, podczas gdy Mediolańczycy pozostali wierni flakom. Ciekawy jest natomiast przypadek Piacenzy, utożsamianej z serem.

Gdy ser „piasentino” przewyższał parmezan

W tamtym czasie – Parmeńczycy przestają czytać albo przynajmniej szybko zażywają coś na żołądek – ser piasentino był o wiele bardziej popularny niż ten parmeński. Jednak prawdą jest, że Giovanni Boccaccio w trzeciej nowelce dnia ósmego w „Dekameronie”, aby zobrazować dzielnicę Bengodi (miejsce wymyślone przez autora), pisze: „Była tam góra tartego parmezanu, na szczycie której byli ludzie, którzy robili makaron i ravioli i gotowali je w rosole z kapłona, następnie zrzucali je na dół i , kto więcej ich złapał, tym więcej ich miał”.

Parmezan był jednak wyrobem ludowym, nieco pospolitym; jeśli chciano dodać do makaronu sera bardziej wyszukanego, należało wybrać ten z Piacenzy, bądź z Lodi, innej miejscowości, w której produkowano wyśmienity ser. Dziś świat sera zmienił się zdecydowanie: najlepsze formaggi znajdują się na południe od Padu i tylko tam mogą być nazwane parmezanem (okolice Modeny, Parmy, Reggio Emilia, a także część tych z Mantui i Bolonii). Wszystko, co jest wytwarzane na północ od Padu przyjęło nazwę grana padano i uważa się go za ser o innej jakości. Ser z Piacenzy obecnie jest serem kozim z szafranem, produkowanym w okolicy miejscowości Enna, na Sycylii. Natomiast ser z Lodi wymarł śmiercią naturalną po zniknięciu w latach 70tych nawodnionych łąk, na których pasły się krowy, których mleko z kolei przeznaczone było do produkcji sera granone lodigiano. Od roku 2000 starano się odtworzyć podobny produkt, otrzymując w ten sposób rodzaj sera nazwanego „typ granone” lub „ser z Lodi”.

Jak narodził się makaron neapolitański

Zmienia się świat, zmieniają się też stereotypy dotyczące kuchni. Emilio Sereni, rzymianin, wiodący przedstawiciel Włoskiej Partii Komunistycznej po wojnie, historyk rolnictwa, w jednym ze swoich dzieł opisuje przejście mieszkańców Neapolu od „zjadaczy liści” do „makaroniarzy”. Zmiana nastąpiła w XVII wieku, kiedy ze względu na wszechpanujący głód i biedę nie można było dostarczyć neapolitańczykom mięsa, które łączono z warzywami, aby dostarczyć organizmowi niezbędną ilość białka. Połączenie mięsa i kapusty zastąpiono połączeniem makaronu i sera, które również było w stanie zapewnić niezbędne wartości odżywcze, choć w sposób mniej wyszukany niż pierwszy zestaw. I tak oto makaron zagościł we Włoszech na dobre.

Jeden z klejnotów Tusci: miasteczko Civita di Bagnoregio

0

tłum. Konrad Behlke

Civita di Bagnoregio, małe miasteczko w prowincji Viterbo, które znajduje się w połowie drogi między Bolseną a Orvieto, to surrealityczne miejsce. Dla turystów, którzy tam przyjeżdżają z pobliskiego Bagnoregio, miasteczko wydaje się być zawieszoną w próźni wyspą, ale w rzeczywistości jest to płaskowyż wulkaniczny, mały pas ziemi, który unosi się do nieba i na którym znajduje się znikoma liczba domostw. Połączone jest z resztą świata poprzez długi i wąski cementowy most, dostępny tylko dla pieszych. Civita została nazwana przez pisarza Bonawenturę Tecchi „miastem, które umiera”, ponieważ opiera się na tufowej skale, ulegającej powolnym ruchom osuwania się ziemi, które określają jej przeznaczenie. Dzisiaj miasteczko o korzeniach etruskich i średniowiecznych jest praktycznie niezamieszkałe. Civita di Bagnoregio dominuje nad doliną Val dei Calanchi. Znajduje się na glinianym szczycie o przeważnie falistej formie, niekiedy bardzo cienkiej, w pewnych miejscach zaostrzonej. Ściany i masywne wieże podlegają erozji z powodu wiatru, deszczu i wody ze strumieni, które przepływają przez dolinę. Rozciągający się na Dolina Val dei Calanchi widok jest jednym z najbardziej niezwykłych i niepowtarzalnych krajobrazów Włoch. Obserwując dolinę z jednego z wielu punktów widokowych, ma się nieodparte wrażenie, że stoi się naprzeciwko nieruchomego ‘morza’ i bierze się udział w cichej burzy.

Urok tego miejsca jest niepowtarzalny. U odwiedzających pewnego rodzaju oszołomienie powodują cisza, ogarniająca całą duszę oraz bogactwo kolorów – czerwień, barwa naturalnych kamieni (tzw. ponticelli), otaczających osadę, czy biel wąwozów. Nagle zapomina się o teraźniejszości i powraca się do przeszłości.

To przepiękne miasteczko ma korzenie starożytne. Obszar był już zamieszkany w okresie Villanova (IX-VIII wiek p.n.e.), o czym świadczą różne znaleziska archeologiczne. Następnie został zajęty przez Etrusków, którzy stworzyli Civita (którego antyczna nazwa nie jest znana) – kwitnące miasto, uprzywilejowane przez strategiczną pozycję handlową, dzięki bliskości z najważniejszymi ówczesnymi drogami komunikacyjnymi. Z czasów Etrusków pozostały liczne świadectw[cml_media_alt id='113271']Morgantetti - Uno dei gioielli della Tuscia (13)[/cml_media_alt]a. Szczególnie interesujące jest tzw. „Bucaione”, czyli głęboki tunel, który łączy dolną część osady, umożliwiając bezpośredni dostęp z osady do Doliny Val dei Calcanchi. Począwszy od 265 roku p.n.e. osada była zamieszkana przez Rzymian i stała się centrum handlowym z racji łatwego dostępu do drogi, która prowadziła z Bolseny nad rzekę Tybr. To właśnie tam następowało rozpakowywanie produktów ze statków handlowych.

Wraz z upadkiem Cesarstwa Rzymskiego miasto okazało się być łatwym celem dla barbarzyńskich hord, a między 410 a 774 rokiem było podporządkowane Wizygotom, Gotom, Bizantyjczykom i Longobardom, aż do czasu, kiedy Karol Wielki wyzwolił je i oddał Państwu Kościelnemu.

Jedna z legend związanych z Civita opowiada o chorującym królu Desiderio, który kąpiąc się w źródłach termalnych znajdujących się w dolinie, wyzdrowiał i aby uwiecznić to wydarzenie nazwał to miejsce “Bagnoregio”, czyli kąpiel króla.

Nawet jeśli miejscowość stała się znana jako „umierające miasto”, to w rzeczywistości Civita wraca do życia. Turyści, którzy każdego roku przybywają z wielu części świata, przywożą dużą dawkę energii do tej antycznej osady, która odzyskuje swój oryginalny wygląd i powoli znowu się zaludnia. Istnieje wiele interesujących miejsc związanych z przyrodą. Poza niezwykłymi panoramami i przepięknymi krajobrazami przyciąga także niezwykła atmosfera pięknego miasteczka, które wydaje się być miejscem “muzealnym”, być może jedynym we Włoszech przykładem miasteczka późnego średniowiecza, niezmienionego przez ślady czasu.

Do miasteczka wchodzi się przez Porta Santa Maria, składającą się z łuku tufowego/peperino zwieńczonego loggią. Przechodząc przez przejście wyryte w skale można znaleźć się na pierwszym placu, który otaczają domy i kamienice. Jeden z budynków posiada tylko fasadę z oknami, które pozwalają ujrzeć niebo. Kontynuując wędrówkę, po kilku metrach dochodzi się na placu San Donato, który pokryty jest żwirem wymieszanym z glebą, przez co ma się wrażenie nagłego powrotu do czternastego wieku. Na placu znajduje się piękny romański kościół Świętego Donata, w którym zachował się fresk “Szkoła”, namalowany przez Perugina oraz czternastowieczny, drewniany krucyfiks, związany z Drogą Krzyżową, któremu nadaje się mistyczne znaczenie związane z Procesją Zmarłego Chrystusa: wieczorem w Wielki Piątek rzeźba jest niesiona w procesji do Bagnoregio i wedle tradycji musi powrócić di Civita do północy, inaczej zostanie zakupiona przez “braci” z Bagnoregio. Na tym samym placu (tj. San Donato) w czerwcu każdego roku odbywa się Palio della Tonna – festiwal o średniowiecznych korzeniach, podczas którego zawodnicy ryzwalizują w trudnych i widowiskowych zawodach.

Historyczne centrum składa się z kamiennej wieży, trzynastowiecznych budynków i renesansowych kamienic. Rozwija się stamtąd siatka ulic i zaułków, w których ukazują się średniowieczne domy z zewnętrzymi schodkami oraz ukwieconymi balkonami. Zaglądając do sklepików rzemieślniczych, znajdujących się wewnątrz średniowiecznych budowli, można znaleźć antyczne rzemiosło. Spacerując po tym krętym labiryncie, złożonym z nietypowych miejsc oraz uliczek skierowanych do nikąd, spojrzenia turystów koncentrują się na rozmaitych widokach na dolinę Val dei Calanchi, która o zachodzie słońca zabarwia się niespotykanymi odcieniami, oferując ciekawą grę świateł oraz cieni pomiędzy ostrymi szczytami.

Warto zobaczyć także młyn z XV wieku i dom, gdzie narodził się św. Bonawentura, kardynał oraz filozof wspomniany przez Dantego w XII pieśni Raju: „Bonawentura jestem z Bagnoregio, który na marne nie zważałem rzeczy, gdy obowiązki sprawowałem wielkie.”

Magiczna Tuscia zachęca do jej odkrycia. Calanchi di Bagnoregio i Civita są tylko jednymi z wielu jej perełek. “Tuscia – magia natury” (“Tuscia magia della natura”) jest tytułem tomu pod redakcją prof. Massimo Mazziniego (prof. Mazzini jest pracownikiem naukowym w Ambasadzie Włoch w Warszawie oraz Profesorem Zwyczajnym zoologii na Uniwersytecie Tuscia-Viterbo), który poprzez piękne zdjęcia opowiada historię tego regionu i przedstawia naturę oraz zwierzęta zamieszkujące ten kawałek Ziemi.

Znasz już Artemisję Gentileschi?

0

Kto z was mógłby odpowiedzieć „tak”? Ja! Ale dopiero teraz. Jeszcze kilka miesięcy temu ja także jej nie znałam. Nie umiałabym powiedzieć, kim była. Teraz wiem, dzięki pięknej książce, którą miałam okazję przeczytać.

Spacerując z jedną z koleżanek przez uliczki centrum Florencji weszłyśmy do księgarni. Trochę kultury nie zaszkodzi, prawda? Powoli, oglądając wszystkie barwne, nowiutkie książki, które tylko czekają, aż ktoś je weźmie do ręki, doszłyśmy do regału, przy którym koleżanka się zatrzymała i podała mi książkę. “La passione di Artemisia. Przeczytaj. Spodoba ci się. Mówi o Florencji”.

No więc kupiłam i wzięłam się za czytanie… i nie mogłam przestać!

Powieść Susan Vreeland (oryginalny tytuł to The Passion of Artemisia) opowiada w lekki sposób skomplikowaną historię życia renesansowej malarki, Artemisii Gentileschi. Została ona zgwałcona przez swojego nauczyciela malarstwa i współpracownika jej ojca. Została także zawstydzona w sądzie papieskim. Nawet ojciec jej nie bronił, mimo że to on wniósł skargę. Jej reputacja została zniszczona do tego stopnia, że nie mogła znaleźć męża w Rzymie, gdzie mieszkała.

Dlatego musiała przeprowadzić się z Rzymu do Florencji, by zamieszkać ze swoim mężem – człowiekiem, którego wybrał jej ojciec i który poślubił ją jedynie dla posagu. Jak się dowiadujemy potem, ta przeprowadzka była najlepszą rzeczą, jaka ją spotkała w życiu. Będąc matką i pracując wytrwale nad swoim warsztatem malarskim, młoda Artemisia została przyjęta do Accademii we Florencji.[cml_media_alt id='113264']Błaszczyk - Artemisia (4)[/cml_media_alt] Była pierwszą kobietą, która tego dokonała! Jednak ponieważ udało jej się to zanim przyjęto tam jej męża, zaczęły się problemy. Po kilku latach Artemisia odkrywa także ciemną stronę Pietro i wraz z córką Palmirą opuszcza Florencję, aby rozpocząć życie na własną rękę.

Więcej nie mogę zdradzić… przeczytajcie sami. Jestem pewna, że nikt nie będzie rozczarowany. Uważam, że największą wartością tej książki i historii Artemisii jest to, że każdy musi bronić tego, w co wierzy. Artemisia, “słaba” kobieta, już w XVII wieku broniła tego, co uważała za piękne, broniła swojej sztuki, wierzyła w miłość, mimo że życie okrutnie się z nią obeszło. Chciała utrzymywać się z malarstwa i robiła to, mimo że nie było to łatwe.

Ważne jest też, że książka opowiada prawdziwą historię. W ten sposób, czytając, uczymy się historii. W powieści pojawia się wiele postaci historycznych (np. Kosma Medyceusz Starszy czy Galileusz) oraz prawdziwe wydarzenia. Czytając czujemy się jakbyśmy spacerowali z malarką wzdłuż rzeki Arno, czy też przez ulice siedemnastowiecznej Florencji. Razem z Artemisją przeżywamy momenty wzniosłe i okrutne. Współczujemy młodej, pohańbionej w sądzie dziewczynie i cieszymy się z jej sukcesów w dorosłym życiu.

Amerykańska autorka Susan Vreeland słowami namalowała życie największej malarki renesansu. I namalowała Florencję. Teraz jadąc tam możemy rozpoznać miejsca (dzwonnicę Duomo, kopułę, Most Jubilerów, Pałac Pittich…). I jest to prawdziwa radość, cud, spacerować i wiedzieć, że jest się w tym samym miejscu, gdzie wieku temu przechadzała się Artemisia Gentileschi…

Siostry Scarpari

0

tłum. Julia Błaszczyk

Spotykam Chiarę i Martinę Scarpari przy basenie w ich wielkiej willi w Reggio di Calabria, w małym miasteczku Varapodio, gdzie mieszkają z rodzicami i bratem Giuseppe, studentem uniwersytetu. Mają długie włosy, ciemne oczy i z wyglądu są identyczne jak dwie krople wody. Chiara słucha muzyki, a Martina klika w komórkę. „Facebook? Instagram?”, pytam. „Instagramu używa tylko Chiara, ale w końcu trafiam tam i ja, bo mnie zawsze fotografuje.” Czternaście lat, dopiero co zaczęły naukę w liceum. Dziewczyny, które mam przed sobą nie wydają się gwiazdami. Ich zwyczajność i skromność jest rozbrajająca, choć mają już za sobą wiele sukcesów artystycznych. Są znane włoskiej publiczności odkąd stanęły na podium w Ti lascio una canzone, włoskim muzycznym talent show prowadzonym przez Antonellę Clerici w sobotę wieczorem na Rai1. W lipcu nagrały pierwszą płytę Sempre Insieme, a pod koniec sierpnia zeszłego roku zatriumfowały na Krymie w rosyjskim konkursie dla młodych talentów New Wave Junior, który śledzi 300 milionów telewidzów na kanale Russia 1. „Byłyśmy drugie, jeden punkt od zwycięzcy”, mówią skromnie Chiara i Martina, mimo że w Rosji są już uważane za prawdziwe gwiazdy. Są rozchwytywane. „To doświadczenie jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne”, mówią bliźniaczki. „To był nasz pierwszy występ artystyczny za granicą. Kiedy zobaczyłyśmy wszystkich tamtych ludzi na stadionie Artek bałyśmy się, ale gdy zaczęłyśmy śpiewać, sympatia publiczności nas uspokoiła. Brawa i te wszystkie wyciągnięte do nas ręce… to było emocjonujące. Takich momentów nigdy nie zapomnimy. To były dni ciężkiej pracy, ale pełne satysfakcji, także osobistej, ponieważ poznałyśmy masę znajomych i bardzo się z tego cieszymy. To samo było z Ti lascio una canzone. To były dwa zupełnie różne, ale wspaniałe doświadczenia. Przeżyć coś takiego osobiście, to niesamowite.” W międzyczasie przychodzi do nas Rocco, tata, znany przedsiębiorca i puszcza z YouTube’a piosenkę, która dzięki niemu otrzymała maksymalną liczbę głosów od sędziów na Krymie. Emocje wciąż są widoczne na twarzy taty, kiedy pierwsze nuty lecą z głośników. „Czekanie aż własne córki wejdą na scenę wypełnionego po brzegi stadionu jest niepraw[cml_media_alt id='113258']Franco - Scarpari (21)[/cml_media_alt]dopodobne. To coś nie do opisania, a potem głosy sędziów. Chiara i Martina otrzymały maksymalny wynik od wszystkich jurorów. Mama, Domenica, bardzo elegancka, ubrana w zielony strój, mówi natomiast, że najbardziej emocjonującym momentem był ten, kiedy bliźniaczki stały przed włoską flagą. „To było piękne uczucie: widzieć własne córki przy fladze narodowej. Wciąż płaczę, kiedy o tym myślę.” „Czego nam brakowało?”. Bliźniaczki nie mają wątpliwości. „Pizzy i makaronu robionego w domu”, mówi Chiara. „Tak, ale tego, który przygotowują nasze babcie: Franca i Carmela!”, dodaje Martina.

Śpiewają od dziewiątego roku życia, a już w wieku trzech lat brały lekcje tańca. Właśnie dlatego we włoskich i niemieckich gazetach pojawiło się porównanie do sławnych bliźniaczek Kessler. „Jesteśmy zaszczycone”, przyznają zawstydzone dziewczyny. „One śpiewały i tańczyły znakomicie, były prawdziwymi gwiazdami, prawdziwymi diwami.”

„Wielu osobom należą się podziękowania, przede wszystkim naszym fanom, ponieważ wspierają nas gdziekolwiek jesteśmy, bez nich nie mogłybyśmy iść dalej. Naszym rodzicom oraz Natale Princi, który nas odkrył od strony artystycznej i wciąż śledzi nasze kroki, a także naszemu trenerowi głosu, Christianowi Cosentino”.

“Naszym marzeniem jest dalsze śpiewanie. Chciałybyśmy dawać koncerty w każdej stolicy europejskiej, Paryżu, Berlinie, Warszawie, Londynie… Wciąż uczymy się śpiewać, dajemy z siebie wszystko i poświęcamy się temu. To wszystko jest bardzo radosne, nie jesteśmy przestraszone, akceptujemy to, co oferuje nam środowisko, mocno stąpamy po ziemi”. „To jest ich siła”, mówi mama, kiedy odprowadza mnie do wyjścia. „Nie zmieniły się. Niedawno osiągnęły swoje najważniejsze cele, ale są takie same, jakie były przed pójściem do telewizji Rai i przed wyjazdem do Rosji. Jesteśmy dumni z naszych córek.”

Zostawiam siostry Scarpari ich marzeniom. Marzeniom dwóch nastolatek, dwóch artystek, Chiary i Martiny.

Studenci liceum GB Vico z wizytą w redakcji Gazzetta Italia

0

Wczoraj, 22/10/2014 firma Comunicazione Polska gościła w swojej siedzibie grupę włoskich licealistów, którzy przyjechali do Warszawy w ramach projektu ” How to organise a marketing Company” . Włoscy licealiści przyjechali z Neapolu i reprezentowali liceum imienia Giambattista Vico. Najpierw uczniowie zostali zapoznani z profilem firmy Comunicazione Polska (historia, czym się zajmuje, jakie ma plany na przyszłość) a następnie uczestniczyli w ożywionej dyskusji na temat różnic i podobieństw pomiędzy Polską i Włochami na płaszczyźnie biznesowej i nie tylko. Spotkanie zakończyło się wspólnym zdjęciem!

Szklaneczki z kuskusem w szafranie z chrupiącymi warzywami

0

Składniki na 8 szklaneczek; dla około 4 osób

  • 250 g wcześniej ugotowanego kuskusu
  • 250 ml wody
  • 1 duża cukinia lub 2 małe
  • 1 czerwona papryka
  • 1 marchew
  • 1 szalotka lub pół słodkiej cebuli
  • 10 pomidorków
  • kilka listków bazylii
  • 1 saszetka szafranu
  • 100 g fontiny lub emmentalera
  • sól, pieprz lub peperoncino, oliwa z oliwek
  • 2-3 łyżki białego wytrawnego wina

Przygotowanie:

Wszystkie warzywa obrać i umyć: cukinię, paprykę i marchew pokroić w kosteczkę. Szalotkę pokroić w cienkie plasterki i włożyć do dosyć dużego teflonowego garnka. Dodać 2 czubate łyżki oliwy i podsmażyć; później dodać pokrojone w kosteczkę warzywa, odparować z białym winem, doprawić solą i pieprzem i gotować maksymalnie przez 5-7 minut, utrzymując chrupkość warzyw. W tym momencie dodać pomidorki, również pokrojone na kawałki, i gotować wszystko razem przez kilka minut. Zdjąć z ognia i ostudzić.

W garnuszku doprowadzić do wrzenia osoloną dwiema szczyptami soli wodę, do wody dodać szafran. W żaroodpornej miseczce umieścić kuskus. Kiedy woda z szafranem zacznie wrzeć, należy polać nią kusksus i przy pomocy widelca dobrze wymieszać. Dodać kilka łyżek oliwy, przykryć miseczkę talerzem i odstawić na około 10 minut.

W międzyczasie ser pokroić w kosteczkę, a liście bazylii porwać rękoma. Kuskus dobrze rozdrobnić widelcem, a jeśli będzie taka potrzeba, dodać jeszcze odrobinę oliwy. W tym momencie do chrupiących warzyw dodać kuskus i dobrze wymieszać; na koniec połączyć z serem i bazylią.

Kuskus przełożyć przy pomocy łyżki do szklanych lub plastikowych szklaneczek.

Każdą szklaneczkę udekorować listkiem świeżej bazylii.

Smacznego!

Od Jean-Luc Nancy po Santiago Sierra, czyli cielesność w warszawskiej Zachęcie

0

Nagie, uszkodzone, upokorzone: takie są ciała wystawione w Zachęcie – Galerii Narodowej w Warszawie, w której do 19 października podziwiać można szeroki wybór prac, których głównym motywem jest cielesność.

Wystawa i jej tytuł inspirowane są jednym z najważniejszych tekstów współczesnej filozofii, autorstwa Jean-Luc Nancy, Corpus (1992). Nancy, jako reprezentant myśli dekonstrukcyjnej, w swym eseju przedstawia rolę ciała w tradycji zachodu: poświęcone duchowi i sferze religijnej, zdeklasowane przez samochód w zdominowanym przez technikę świecie wspołczesnym, zdyskryminowane i wykorzystane w sferze politycznej. Jednym słowem przez wieki ciało, poddawane stopniowej degradacji, zyskało funkcję tylko i wyłącznie reprezentatywną. Nancy przedstawia je jako traktowany instrumentalnie, już nie wolny, ale podporządkowany i pozbawiony swej autonomii przedmiot.

Wystawę otwiera film Status (2005) Dominika Lejmana, który jest wyraźnym nawiązaniem do dzieła Andrei Mantegni „Martwy Chrystus”: anonimowe i pozbawione życia ciało leżące na łóżku, oczekujące powrotu, lub, innymi słowy, oczekujące zmartwychwstania. Licznik odliczający czas przesuwa się do stóp postaci i, podczas gdy nic się nie zmienia, pogłębia się świadomość pustki przed poczuciem skończoności, która charakteryzuje wszelkie formy życia.

Związek ciała ze śmiercią pogłębiony został także w pracy Mariny Abramović, którą podziwiać można na wystawie w formie video performance, zatytułowanej Nude with Skeleton (2005), a także u Zbigniewa Libery, w filmie Obrzędy intymne (1984), w którym polski artysta przeżywający okres twórczego odrodzenia poświęca swoje dnie opiece nad umierającą babcią. Codziennie myjąc ją i ubierając, staje się uczestnikiem niezwykle intymnego i poruszającego rytuału. Film Libery, w swojej prostocie, jest jednym z najbardziej znaczących dzieł na wystawie. Przedstawia ono bowiem temat cielesności z wrażliwością, jednocześnie obalając wszelkie oczywistości i schematy z nim związane.

Inną pracą, również z pewnością zaliczaną do tych najważniejszych, jest 250 cm Line Tattooed on Six Paid People (1999), Santiago Sierry: sześciu młodych Kubańczyków stojących obok siebie, którym za wynagrodzeniem w wysokości 30 dolarów, kolejno wytatuowano linię ciągłą na plecach. Natomiast ciało Sierry przedstawione jest jako upolitycznione, gdyż zostało zdegradowane i poddane przemocy przez dominujący system gospodarczy. Równoległe i podobne do poprzedniego jest ciało przedstawione przez Valie Export, również wytatuowane, ale z innych powodów: dzieło Body Sign Action (1970) to fotografia, na której artystka przedstawiona jest z wytatuowanym pasem do pończoch, który z kolei stanowić ma znak rozpoznawczy na skórze, przedstawiający symboliczną dyskryminację płci i stłumioną seksualność.

Kolejne przedstawione na wystawie ciała, to chore i ranne ciało proponowane przez Alinę Szapocznikow i Marka Koniecznego, następnie nagie ciało symbolizujące emancypację Vanessy Beecroft, aż po tzw. ciała-akcesoria Sary Lucas, które wraz z serią asamblaży odwołują się do tematu w sposób cyniczny i cielesny.

Prace wydają się przemieszczać, ukazując się kolejno w bardzo szybkim tempie. Lista artystów prezentowanych na wystawie jest naprawdę długa, a dzieła wydają się nakładać na siebie. Jednak to, czego brakuje, to odpowiednio ukierunkowany wybór prac i odmienne spojrzenie na temat i sposób jego przedstawienia.

Oglądając wystawę widz pozostaje wciągnięty i pozostawiony bez tchu. Zbiór dzieł pozostawia jednak niewiele miejsca na refleksję. Wystawa proponuje widzom garść prac związanych z tematem cielesności, jednak całościowo nie będących w stanie ukazać go w sposób inny niż spodziewany przed przekroczeniem progu wejściowego na wystawę. Dużo nagości, wizja tematu jasna, jednak w zasadzie ta sama; nigdy wulgarna czy prowokacyjna, ale również rzadko błyskotliwa. Przykład tego, jak często odwaga i pomysłowość twórcy, upadają w obliczu ciężaru i odpowiedzialności, które niosą ze sobą określone tematyki.

Wystawa będzie czynna do 19 października 2014.

Pocałunek przy Barbakanie

0

(tłum. Katarzyna Kurkowska)

Zamykam oczy w nareszcie ciepłej, sierpniowej Warszawie, rozciągnięty na trawie w cieniu murów Barbakanu. Wera zostawiła mnie tu, a sama poszła na rozmowę o pracę. W międzyczasie powinienem przestudiować notatki na temat historii tej renesansowej fortecy, która zaledwie po kilku latach stała się przestarzała, a to za sprawą szybkiej ewolucji artylerii. Ale tu, w cieniu, jest mi tak przyjemnie, czuć powiew świeżego powietrza, notatki mogą poczekać, w końcu Barbakan nigdzie się stąd nie rusza. W oddali słychać dźwięki akordeonu muzyka, który zwykle gra na rogu ulicy Freta. Przewodniczka wyjaśnia po francusku, że około 1500 roku pewien włoski architekt zaprojektował ten bastion. Ale jak to ‘pewien włoski architekt’?Czyżby pani przewodnik nie doczytała notatek? To był Jan Baptysta Wenecjanin! Mam wrażenie jakbym widział go w renesansowych szatach, odmierzającego i badającego materiały. Tymczasem końskie kopyta uderzają o kocie łby, ciągnąc dorożki z turystami, które przejeżdżają przez Barbakan, aby wjechać na stare miasto. To samo miasto, które Bernardo Bellotto malował i pokazywał Stanisławowi Poniatowskiemu w czasie włoskich kolacji, organizowanych przez króla raz na tydzień. Ale oto nadjeżdża kolejna dorożka, tym razem w przeciwnym kierunku, zbliża się do Barbakanu. Któż może być w jej wnętrzu? Czarny trikorn i płaszcz, czyżby Casanova? Dorożka zatrzymuje się w samym środku wieży Barbakanu. Woźnica mamrocze coś w kierunku eleganckich pasażerów. On w trikornie i płaszczu, ona – w fiołkoworóżowej sukni. Jak nakazuje etykieta, rycerz wysiada pierwszy i oferuje jej swoje ramię. Następnie ruszają pieszo, podążając wzdłuż półkolistych murów.

“Oj, muszę trzymać się na baczności, jestem w towarzystwie Włocha,” żartuje przekornie promienne dziewczę.

“A czemuż to, łaskawa Pani? Jestem Wenecjaninem, a w naszym mieście znamy dobre maniery”, odpowiada elegancki rycerz.

“Mówi się, jakoby Włosi szybko skracali dystans dzielący ich od kobiety, a ja już czuję uścisk Pana ramienia”.

“Zatem zagrajmy w grę, a pokażę Pani, że dzieje się zupełnie na odwrót”, ripostuje natychmiast młody Casanova, cofając rękę, którą trzymał dziewczynę.

“Jaką grę? Jestem ciekawa!”.

On patrzy na nią z poważną twarzą: “Zadam pięć pytań, przy każdej prawidłowej odpowiedzi wycofam się o krok oddalając się od Pani, przy każdej błędnej odpowiedzi, moja droga damo, będzie Pani musiała oprzeć jedną z części swojego ciała na moim”.

Dziewczyna jest dumna i nie chciałaby wyjść na zlęknioną czy nieobytą w świecie: “Dobrze, proszę rozpocząć grę!”

Mężczyzna zdejmuje trikorn:”Jak głęboka jest fosa, która okrąża te mury?”.

“O, mój panie, proszę wiedzieć, że jako prawdziwa dama nad matematykę przedkładałam inne sztuki. Może 10 metrów?”

Rycerz uśmiechając się mówi: “W rzeczywistości 15 metrów. Powinna Pani dotknąć mnie jakąś częścią swojego ciała, ale jeśli Pani zechce – zagramy w inną grę”.

Dziewczyna patrzy mu prosto w oczy, opiera prawą stopę na lewej swojego konkurenta i mówi: “Trochę rozrywki nie zaszkodzi.”

Tak więc rycerz kontynuuje: “Domyślam się, że Pani ubranie jest z jedwabiu. Wzdłuż jakich szlaków dotarła do Warszawy ta najdelikatniejsza z tkanin?”

Dziewczyna mówi bez wahania: “Na pewno pochodzi z egzotycznych miejsc, których ze względu na mój młody wiek nie znam jeszcze, mimo że pragnę odkryć je jak najszybciej”, a jej prawa dłoń układa się na lewym biodrze rycerza.

“Z jakiego powodu takie damy jak Pani stoją po prawicy rycerzy?”.

Dziewczyna łapie się lewą dłonią boku rycerza i odpowiada: “Może po to, aby mężczyzna mógł damę lepiej chwycić!”

Rycerz czuje, że to nie on prowadzi tę grę. “Tak naprawdę to dlatego, że po lewej nosimy szpadę, która w razie potrzeby musi zostać bez przeszkód obnażona”.

“A czwarte pytanie?”, przerywa mu dziewczyna, która z jedną stopą postawioną wyżej, a drugą niżej potrzebuje odzyskać swoją równowagę.

“Jeśli będzie mi jeszcze dane spacerować z jaśnie panienką, zaprowadzę Panią do Łazienek, najpiękniejszego parku w Pani Warszawie. Kto go zaprojektował?”

Dziewczyna zaciska uchwyt dłoni na bokach rycerza i podnosi również lewą stopę. Teraz, z niewielkiej odległości, stwierdza: “Tego akurat naprawdę nie wiem! Chciałabym, aby Pan, z łaski swojej, zabrał mnie tam jak najszybciej i wyjaśnił całą historię.”

To właśnie w takich momentach widać, czy mężczyzna jest prawdziwym rycerzem i tak oto, ciesząc się niezmiennie bliskością i delektując się jeszcze bliższym kontaktem z tym uosobieniem kobiecości, dżentelmen oferuje jej pytanie ratunkowe: “Mówiąc o dobrych manierach, opowiadałem Pani o nas, Wenecjanach, jacy jesteśmy światowi i jak dobrze je znamy. Dlatego teraz powie mi Pani z łatwością z jakiego miasta pochodził Jan Baptysta, który zaprojektował ten wasz Barbakan.”

Dziewczyna potrząsa lekko głową i bierze głęboki oddech. “Dobre maniery nie są z pewnością cechą wymaganą u kogoś, kto projektuje wojenną konstrukcję, mającą bronić nas przed atakami najeźdźców… Zatem nie był to Wenecjanin”.

Delikatny zapach, który unosił się z szyi dziewczyny odurzał dżentelmena, wydaje mi się, że ja też go czuję. Dystans się skraca, dotykają się już ponad czterema częściami ciała, a oto wargi miękkie niczym róża dotykają ust rycerza. Jest to najbardziej przewidywalny, a zarazem niespodziewany pocałunek, jaki można sobie wyobrazić. Ja też go czuję na swoich ustach.

“No ładnie, to taki jesteś?” słyszę urażony głos. Nic nie rozumiem. W moim umyśle dżentelmen i dama nadal delikatnie się całują. “Z zamkniętymi oczami całujesz każdego, kto się zbliży?” Otwieram oczy, obok mnie jest Wera. “Co mówisz? Co się dzieje?” mamroczę. “Zobaczyłam cię tu z rozanielonym wzrokiem, podeszłam bliżej, oparłam swoją pierś na twojej, później usta. A ty, jak gdyby nigdy nic, pocałowałeś mnie!!! Skąd wiedziałeś, że to ja? A gdyby to była jakaś inna?”

“Ależ Wera! Rozpoznałem twój zapach, sposób, w jaki się o mnie opierasz, twoje usta. Jestem weneckim dżentelmenem, czyż umiałbym ci odmówić pocałunku?”