Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155
kcrispy-baner-1068x155

Strona główna Blog Strona 12

Gazzetta Italia 103 (luty-marzec 2024)

0

Marco Polo forever! Numerem 103. rozpoczynamy z hukiem 14. rok Gazzetty! Marco Polo jako bloger na okładce, a w środku pogłębione studium historyka Pier Alvise Zorzi poświęcone najbardziej znanemu podróżnikowi w 700. rocznicę jego śmierci oraz artykuł podkreślający kulturową różnicę między podróżnikiem a turystą. Raz jeszcze Gazzetta was zaskoczy, oferując wywiad z włoskim scenografem Luigim Scoglio pracującym w Łodzi, artykuł o twórcy spaghetti westernów Sergio Leone, a także opowieść o mało znanej podróży Marii Skłodowskiej Curie do Włoch. Ponadto artykuły o Palermo, Vercelli,  badania profesora Tucciarellego na temat podobieństw językowych między włoskim a polskim, oraz oczywiście wszystkie nasze rubryki. To i wiele więcej w numerze 103, więc biegnijcie do Empiku po swoje egzemplarze Gazzetta Italia!

Apple pie

0

tłumaczenie pl: Agata Pachucy

Spód:

225 g zimnego masła

450 g mąki pszennej 00

100 ml bardzo zimnej wody

Szczypta soli

Nadzienie:

1 kg jabłek reneta 

100 g cukru

1 cytryna

2 łyżki wody

1 łyżeczka cynamonu

Szczypta gałki muszkatołowej

Kilka kawałków masła

Pełne mleko do smarowania

Dekoracja: 

200 g śmietany kremówki

1 łyżka cukru

2 szczypty cynamonu

Przygotowanie:

W mikserze planetarnym lub w dużej misce, jeśli pracujesz ręcznie, umieść zimne masło w kawałkach z mąką i szczyptą soli i zacznij wyrabiać ciasto. Dodawaj po trochu zimnej wody i kontynuuj wyrabianie ciasta, najpierw w mikserze planetarnym, a następnie ręcznie, na posypanej mąką stolnicy, przez około 10 minut aż ciasto będzie gładkie i elastyczne. Przykryj folią spożywczą i odstaw w temperaturze pokojowej na około 20 minut. W międzyczasie zajmij się jabłkami. Umyj je, obierz i pokrój na ćwiartki. Następnie pokrój w plastry o grubości około 5 mm. Namocz je w zimnej wodzie i soku z cytryny, aby nie sczerniały. Na teflonową patelnię wrzuć cukier, cynamon i gałkę muszkatołową, rozpuść na małym ogniu, dodając dwie łyżki wody, dodaj również łyżkę miękkiego masła. Następnie dodaj pokrojone jabłka i gotuj je przez około 5 minut, aż będą chrupiące na zewnątrz i miękkie w środku. Pozostaw do ostygnięcia. 

Wyjmij ciasto i podziel je na dwie części, jedną większą od drugiej. Rozwałkuj ciasto wałkiem na posypanej mąką powierzchni na grubość 4 mm. Włóż ciasto do wysmarowanej masłem formy (typowej dla amerykańskiej szarlotki) i dociśnij je do dna i boków.

Przełóż do formy letnie jabłka, uważając, aby środkowa część nadzienia była wysoka i obfita, dzięki temu ciasto nabierze klasycznego kształtu amerykańskiej szarlotki, dodaj do nadzienia kilka kawałków miękkiego masła. Rozwałkuj drugi kawałek ciasta i przykryj nadzienie. Odetnij nadmiar ciasta ostrym nożem i połącz dwie warstwy ciasta na krawędziach, ściskając je palcami. Natnij „pokrywkę” ciasta małymi promienistymi nacięciami. Posmaruj powierzchnię mlekiem.

Piecz w temperaturze 200° w piekarniku na funkcji statycznej przez 20 minut, ponownie posmaruj mlekiem i piecz dalej, obniżając temperaturę do 180° przez około 20 minut, następnie znowu posmaruj ciasto mlekiem i piecz w temperaturze 170° przez ostatnie 20 minut. Wyłącz piekarnik i pozostaw ciasto do ostygnięcia. Podawaj w specjalnie przeznaczonej do tego tortownicy, dodając do każdego kawałka ciasta lekko ubitą śmietanę z dodatkiem cukru i cynamonu.

Papalina – pennette z jajkiem i cukinią

0

tłumaczenie pl: Agata Pachucy

Istnieje wiele historii na temat tego makaronu, najstarsza głosi, że około 1796 roku, podczas kampanii Napoleona we Włoszech, niektórzy francuscy generałowie zostali przyjęci w Watykanie. Zaproponowano im posiłek z papieżem Piusem VI, ale ponieważ nie lubili mięsa, papieski szef kuchni zaproponował makaron z jajek i cukinii. Inne historie związane z tym makaronem sięgają 1933 roku, kiedy to rzymski karczmarz przygotował ten makaron dla przyszłego papieża Klemensa Piusa XII, który nie chciał jeść „słynnej” już  Carbonary, ponieważ była zbyt ciężka i nieelegancka. Można powiedzieć, że jest to smaczne, ale delikatne i niewątpliwie arystokratyczne danie.

Nie nazywaj jej carbonarą z cukinii, jest tylko jedna carbonara!

Składniki mojej wersji dla 2 osób:

200 g makaronu pennette rigate

2 duże żółtka

300 g cukinii

1 mała cebula

50 g sera provola lub parmezanu

Oregano, czarny pieprz, oliwa z oliwek, masło do smaku

Przygotowanie:

Pokrój drobno cebulę i delikatnie duś na patelni z odrobiną oliwy i masła, odstaw. Pokrój cukinie w krążki ok. 4 mm, wrzucić na patelnię z odrobiną oliwy i smaż na dużym ogniu, 2-3 minuty. Przed końcem gotowania dodaj oregano i sól, odstaw. W międzyczasie zagotuj wodę, posól i wsyp makaron.

Do miski wrzuć żółtka, szczyptę soli, pieprz do smaku i starty ser provola lub parmezan. Energicznie wymieszaj do uzyskania kremu, dodaj trochę wody z gotowania makaronu.

Dodaj cebulę na patelnię z cukinią, podgrzej na małym ogniu. Gdy makaron będzie gotowy, odcedź go i umieść na patelni z cukinią i cebulą, delikatnie wymieszaj, a następnie dodaj sos jajeczny, dobrze połącz wszystkie składniki, nie przegrzewając jajka. Dodaj trochę więcej startej provoli i podawaj.

Smacznego!

Wenecja, Wino i Szkło: Wyjątkowa degustacja win w otoczeniu wspaniałego malarstwa renesansowego

0
fot. Marta Buso

tłumaczenie pl: Katarzyna Ogińska

Historia Najjaśniejszej Republiki Weneckiej, ze względu na różnego rodzaju koleje losu, podboje czy cenne transakcje handlowe, jest nierozerwalnie związana z kulturą wina i szkła. Śledząc poszczególne momenty tej głębokiej więzi, świętowaliśmy ją wydarzeniem, które łączyło w sobie smak, sztukę oraz piękno. Odbyło się to w ramach The Venice Glass Week 2023, którego oficjalnym partnerem jest Nexa Event&Travel Designers

Wydarzenie odbyło się w XII-wiecznej kamienicy z widokiem na Canal Grande, niegdysiejsze “fondaco”, czyli miejsce, w którym zagraniczni kupcy przechowywali swoje towary oraz dokonywali transakcji handlowych. Obecnie w tym budynku mieści się The Venice Venice Hotel. Miejsce, w którym współczesność łączy się z tradycją, a każdy zakamarek jest świadkiem najważniejszych trendów w międzynarodowej sztuce współczesnej. 

Przy blasku świec w tej historycznej scenerii o bezprecedensowym stylu, Nicola Sabbatini, wybitny mentor, miłośnik wina oraz sommelier, zabrał nas w niezwykle fascynującą podróż po historii wina oraz szklanych kieliszków.

Między XIII a XVIII wiekiem Wenecja była największym na świecie rynkiem wina. 

Wszystko zaczęło się w czasach Czwartej Krucjaty Krzyżowej, której wymiar religijny szybko przekształcił się w żądzę podboju. Celem była stolica bogatego imperium rzymsko-bizantyjskiego – Konstantynopol. Wenecja kierowała podbojem tego miasta, dzięki czemu zyskała wdzięczność Krzyżowców i została nagrodzona greckimi wyspami i terytoriami. 

Z greckiego miasta Monemwasia (z gr. “tylko jedno wejście”), znanego również jako Malwazja, pochodzi słodkie, intensywne, drogocenne wino, nadające się do transportu morskiego.

Od momentu jego odkrycia, wszystkie wina, które ze wschodu trafiały do Wenecji nazywano Malvasie. Są to wina legendarne, wartościowe, wyszukane, z którymi wiążą się fascynujące historie. Stały się płynnym złotem Najjaśniejszej Republiki. W tym okresie Wenecję uznawano za światową stolicą wina, eksportującą ten „płynny nektar” do dworów całej Europy.

Jednocześnie, w wyniku handlu ze Wschodem, Wenecja była jednym z nielicznych miast, gdzie na stołach szlachty kupieckiej można było znaleźć szklane kieliszki. W XIV wieku na wyspie Murano zaczęto wytwarzać szklane wyroby. Jednak to dzięki pracy Angelo Baroviera, w drugiej połowie XV wieku, wytwarzane szkło stało się nie tylko przezroczyste, ale wręcz krystaliczne, tym samym zdobywając uznanie wśród bogatych weneckich kupców. 

fot. Marta Buso

Ten przełom widać na obrazach szkoły weneckiej z XVI wieku, na których nagle można podziwiać kolor, przezroczystość i blask wina dzięki kunsztownie wykonanym kryształowym kieliszkom z Murano. Dowodem na to, jak bardzo szkło stało się modnym elementem na stołach i bankietach w epoce renesansu, jest pojawienie się przezroczystych kieliszków na obrazach Tycjana „Wieczerza w Emaus”, Paola Veronesego „Gody w Kanie Galilejskiej” czy Jacopa Tintoretta „Ostatnia Wieczerza”. Nawet u Caravaggia na jego słynnym „Bachusie” z końca XVI wieku widzimy szklany kielich w kształcie ściętego stożka, w oczywisty sposób nawiązujący do weneckich wyrobów. Oznacza to, że nawet w Rzymie, tam gdzie tworzył Caravaggio, można było doświadczyć “weneckiej mody”.

Dzięki obrazom tych wielkich mistrzów wyruszyliśmy w niezapomnianą podróż, delektując się czterema winami, pochodzącymi z wyjątkowych winnic. To płynne i pełne emocji doświadczenie rozpoczęło się degustacją wina Durello z Monti Lessini Borgo Rocca Sveva. Następnie podano Malvasia Venica&Venica oraz Venusa Venissa. Degustację zakończyło wino Raboso del Castello di Roncade.

Podczas degustacji skosztowaliśmy wyjątkowych przekąsek kuchni włoskiej inspirowanych wenecką tradycją z innowacyjnym akcentem. 

Było to doświadczenie wyjątkowe, zabawne i wartościowe, odbywające się o zachodzie słońca, które niemal jak sen zniknęło wraz z ostatnimi promieniami dnia, ustępując miejsca nocy.

fot. Marta Buso

Fałszywi przyjaciele w diecie

0

tłumaczenie pl: Julia Jedrzejczyk

W lingwistyce, pojęcie “fałszywi przyjaciele” oznacza słowa lub wyrażenia, które w dwóch różnych językach wydają się być identyczne w piśmie i w wymowie, ale wbrew pozorom mają bardzo odmienne znaczenia. Terminy wprowadzające w błąd, będące źródłem nieporozumień oraz mniej lub bardziej zawstydzających pomyłek obecne są zarówno w języku polskim, jak i włoskim. Jakie są ich przykłady w dziedzinie żywienia?

Polskie słowo panna oznacza w języku włoskim “krem” lub “śmietanę”. Istniejące w obu językach słowo cena po włosku znaczy “kolacja”, która z kolei brzmi jak włoskie colazione (które tłumaczymy na język polski jako śniadanie).

Również w naszej diecie możemy znaleźć wielu fałszywych przyjaciół. Mowa tu o produktach, które uważamy za zdrowe i dietetyczne, lecz w rzeczywistości jest wprost przeciwnie, są niezdrowe lub wysokokaloryczne. Ale skąd biorą się nasze błędne przekonania? Bardzo często z utrwalonych stereotypów lub legend miejskich, najczęściej jednak są skutkiem sprytnych strategii marketingowych, które wykorzystują najbardziej powszechne ludzkie pragnienie: bycia szczupłym i zdrowym. Te błędne przekonania udowadniają, że istotne jest nauczenie się, w jaki sposób dobrze jeść i rozsądnie robić zakupy.

Zaczynamy od śniadania: granola, musli, płatki kukurydziane. Wszystkie są nazywane produktami zbożowymi, lecz tak naprawdę zawierają bardzo dużą ilość cukrów prostych, tłuszczów oraz konserwantów. W najlepszym wypadku ich nadmiar pochodzi z suszonych owoców, ale dużo częściej są one wzbogacane dodatkowym cukrem (widniejącym w składzie jako syrop ryżowy lub glukozowy), aby produkt był smaczniejszy. Można je zastąpić zbożami preparowanymi: ryżem, prosem, orkiszem lub gryką. Jeśli chcemy dodać trochę chrupkości i smaku, możemy wzbogacić nasze śniadania o orzechy, w ilości dostosowanej do zapotrzebowania kalorycznego, oraz wiórki ciemnej czekolady z wysoką zawartością kakao.

Czy suszone owoce nie są zdrowe? Jeżeli nie zawierają dodatkowych cukrów, wtedy rzeczywiście takie są, lecz nadal jest to produkt wysokokaloryczny. Jeśli porównamy taką samą ilość suszonych i świeżych owoców, na przykład suszone morele mają 5 razy więcej kalorii niż te świeże, a są pozbawione witamin oraz wody, co sprawia, że nie dają nam poczucia sytości. Po ich zjedzeniu pojawia się złudzenie, że zjedliśmy pożywny i zdrowy posiłek, lecz po godzinie poczujemy jeszcze większy głód, niż wcześniej.

Żadne koktajle czy soki nie mogą zastąpić świeżych owoców i powinny być spożywane z umiarem. Nawet bez dodatku substancji słodzących, 100% sok owocowy zawiera wszystkie cukry owocu, z których został przyrządzony: średnio porcja 200 ml soku zawiera 24 g cukru, co odpowiada 6 kostkom cukru w jednej szklance! Świeże owoce są również bogate w błonnik, który odżywia mikrobiotę jelitową i zmusza nas do żucia, co wywołuje uczucie sytości.

Pozostając w temacie śniadań i przekąsek, jogurt również jest mylnie uważany za najwyższej jakości zdrową żywność, a tak naprawdę może zawierać nawet 13 gramów cukru (ponad 3 kostki). Rozwiązaniem jest zawsze czytanie etykiet: produkty dobrej jakości to te o niskiej zawartości tłuszczów nasyconych i cukrów prostych.

Większość produktów z napisem „light” przyciąga naszą uwagę: często są to produkty ze zmniejszoną zawartością tłuszczu, ale za to bogate w cukry i inne substancje słodzące. To właśnie dzięki nim produkt staje się smaczniejszy. Więc nawet jeżeli taki produkt cechuje się niską kalorycznością, często jest mało sycący, co skłania nas później do podjadania.

Do grona „fałszywych przyjaciół” zaliczamy także krakersy i wafle ryżowe. Często spożywane zamiast zwykłego pieczywa w przekonaniu, że są mniej kaloryczne. Prawda jest jednak taka, że zawierają większą ilość węglowodanów (czyli cukrów) oraz tłuszczów. Spójrzmy prawdzie w oczy: są też po prostu mniej smaczne. Pieczywo nie jest naszym wrogiem: wystarczy spożywać je w umiarkowanych ilościach, dostosowanych do własnego zapotrzebowania. Jeszcze lepiej, jeśli będzie ono pełnoziarniste, by zwiększyć poziom błonnika. 

Na koniec powiem o produkcie, którego wybór może wielu zaskoczyć: oliwa z oliwek. Ma idealną równowagę tłuszczową, zawiera antyoksydanty, witaminy i na pewno nie może być postrzegany jako produkt niezdrowy. Sednem problemu jest kult diety śródziemnomorskiej, należącej do Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO i dobrze dostosowanej do współczesnego życia, lecz niestety mocno nadużywanej. Zawiera ona dużą ilość tłuszczów: w zrównoważonej diecie powinny one stanowić 25-30% łącznej ilości kalorii, a we współczesnej diecie przewyższają one 50%. Dlatego nawet oliwa z oliwek, choć zdrowa, powinna być spożywana w niewielkich ilościach: zalecana dawka dla osoby o normalnej wadze to 3-4 łyżki dziennie, w tym oczywiście ta używana do gotowania.

Mam nadzieję, że w waszej diecie nie ma zbyt wielu fałszywych przyjaciół. Skoro już wiecie na co zwracać szczególną uwagę, życzę wam dobrej colazione i jeszcze lepszej kolacji.

Włochy gościem honorowym na Międzynarodowych Targach Książki w Warszawie 2024

0

W Ambasadzie Włoch w Warszawie zostało dzisiaj (16.01.2024 r.) podpisane porozumienie o udziale Włoch, po raz pierwszy w roli Gościa Honorowego, w Międzynarodowych Targach Książki w Warszawie, które odbędą się w Pałacu Kultury i Nauki od 23 do 26 maja 2024. Porozumienie zostało podpisane przez reprezentującego stronę włoską J.E. Luca Franchetti Pardo, Ambasadora Włoch w Polsce, oraz przez przedstawicieli strony polskiej Waldemara Michalskiego i Jacka Oryla, odpowiednio Prezesa i Zastępcę Prezesa Zarządu Fundacji Historia i Kultura, będącej organizatorem Targów.

Targi Książki są jednym z głównych punktów na mapie wydarzeń kulturalnych polskiej stolicy, gromadzi licznych wydawców z Polski oraz Krajów na całym świecie.

Włochy będą w centrum tegorocznej edycji poprzez bogaty program wydarzeń takich jak prezentacje książek, spotkania z autorami oraz przedstawicielami branży wydawniczej: będzie to znakomita okazja do zaprezentowania i promocji włoskiego środowiska wydawców w Polsce. Jak podkreśla Ambasador Luca Franchetti Pardo „Targi Książki w Warszawie, na których w tym roku Włochy wystąpią jako gość honorowy, stanowią niezwykłą szansę dla włoskich wydawców do zaprezentowania się na rynku 40 milionów mieszkańców, którzy, o czym miałem okazję się wielokrotnie przekonać, żywią głębokie i autentyczne zainteresowanie włoską kulturą na różnych polach, wręcz pragnienie kontaktu z nią”.

Udział Włoch jest możliwy dzięki współpracy i wsparciu Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Współpracy Międzynarodowej, Ministerstwa Kultury (Centrum Książki i Czytelnictwa – CEPELL), Agencji ds. Promocji Handlu Zagranicznego ICE-ITA oraz Włoskiego Stowarzyszenia Wydawców, przy koordynacji, w Polsce, przez Ambasadę Włoch, Włoski Instytut Kultury w Warszawie i Biuro ICE-ITA w Warszawie.

Anna Ziaja – dom polski, dom włoski

0

W 1979 roku z wyróżnieniem ukończyła wydział malarstwa na warszawskiej ASP, z dyplomami z malarstwa u prof. Jacka Sienickiego i grafiki warsztatowej u prof. Andrzeja Rudzińskiego. Od 46 lat dzieli życie między domem w Polsce i we Włoszech. Właśnie trafił na rynek album ,,Anna Ziaja. W pełnym świetle / In piena luce,  paintings 1980-2020” w językach polskim, włoskim i angielskim.

Tytuły pani prac jednoznacznie nawiązują do Italii?

Światło południa Europy ukształtowało mnie jako artystkę i moje przekonanie o tym, co w sztuce jest najistotniejsze. Wciąż odwiedzam we Włoszech miejsca, które już wcześniej oglądałam, kiedyś bezradnie stałam w podziwie dla kunsztu wielkich mistrzów, ale dopiero dzisiaj tak naprawdę rozumiem ich dorobek twórczy. Takim miejscem częstych odwiedzin jest Galeria Estense w Modenie i choć nie jest to najsłynniejsze muzeum w Italii, to eksponowane tam dzieła Guercino, Cosme Tura, Guido Reni oraz słynny tryptyk modeński El Greco, były i nadal są dla mnie punktem odniesienia dla moich własnych przemyśleń na temat malarstwa. Świetny warsztat wrażliwych artystów, którzy byli podglebiem najważniejszych osiągnięć włoskiej sztuki. Właśnie w takich miejscach widać standardy, jakie wyznaczali sobie nasi poprzednicy. Całe moje dorosłe życie zgłębiam tę bezcenną wiedzę.

Początek pani włoskiej przygody?

Do Włoch przywiodła mnie miłość do filmów Bernardo Bertolucciego, żeby to dobrze zrozumieć, trzeba wyobrazić sobie klimat tamtych czasów i odkrycie, jakim był jego fresk filmowy „Novecento”. Zjawiłam się w Modenie w roku 1976, tuż po trzęsieniu ziemi w regionie Friuli-Wenecja Julijska, i w środku nocy zobaczyłam sceny jak z filmu Bertolucciego! Zakochałam się w tej ziemi. W ten sposób Emilia stała się „moim” miejscem do życia. Mieszkam w Modenie od 46 lat, łącząc to, co najlepsze w polsko-włoskiej wrażliwości. Oba te światy uzupełniają się i dopełniają moją artystyczną drogę.

Ma pani tutaj swój „włoski” dom.

W tutejszym domu i letniej pracowni przebywam około 6-7 miesięcy w roku, zwłaszcza od kiedy moi synowie wyrośli z obowiązku szkolnego. Po miesiącach, spędzonych w Warszawie, właśnie tutaj nabieram dystansu i ładuję baterie, by po powrocie do kraju, z nową energią, przystąpić do kolejnego etapu pracy i realizacji nowych pomysłów. We Włoszech oglądam i coraz świadomiej odczytuję moich mistrzów. I jak każdy artysta pracuję nad własnymi narzędziami wypowiedzi artystycznej. Starałam się zawsze zatrzymać to, co najlepsze z polskiej i włoskiej tradycji, tak by moi synowie dobrze poznali obydwie kultury. W Warszawie zaś całe moje otoczenie podporządkowane jest wymaganiom pracowni, mam w niej absolutnie wszystko, co jest niezbędne do pracy twórczej. Kocham ten nieład! To takie inspirujące miejsce. Tam rodzą się niemal wszystkie moje pomysły na kolejne płótna.

 

Z kim pani tworzy ten „włoski dom”?

Z moim mężem, Giorgiem. Poznaliśmy się w Rimini. Byłam tam na swego rodzaju plenerze tuż po pierwszym roku studiów. Zafascynowana pejzażem szkicowałam wszystko, co się dało, plaże pełne ludzi w przedziwnych pozach, przesuwających się przede mną jak w filmowym kadrze, morze i Pinetę okolic Rimini (kto był, ten wie o czym mówię). To była miłość od pierwszego wejrzenia. Mąż jest moją siłą w czasach zwątpienia i bardzo mi pomaga. Ja zajmuję się twórczością, a on całą logistyką i dokumentacją. Bardzo wiele mu zawdzięczam.

W roku 1980, zaraz po dyplomie, miała pani debiutancką wystawę w Rzymie.

Tak, ale mimo że spędziłam tam sporo czasu, zwłaszcza podczas studenckich podróży studyjnych, to nie Rzym mnie ukształtował. Największy wpływ miały na mnie pobyty w Mediolanie, Ferrarze, Florencji i Mantui, Arezzo, Sansepolcro, a nawet w Castiglione Olona, malutkiej miejscowości w okolicy Varese, gdzie znajduje się przepiękne Baptysterium z freskami Masolino da Panicale. Stałam jak zaklęta przed tym pięknym, natchnionym światem wyobraźni artysty. Moi mistrzowie to także: Piero della Francesca, Masaccio (Tommaso di Ser Giovanni di Mone) czy Domenico Ghirlandaio oraz mistrzowie weneccy, tacy jak Vittore Carpaccio czy Giovanni Bellini. Rewolucją w moim myśleniu o istocie malarstwa i o sztuce w ogóle była też retrospektywna wystawa malarstwa Balthusa (Balthasar Klossowski de Rola), którą zobaczyłam właśnie w Wenecji przy okazji Biennale w 1984 roku. W dziełach tych gigantów sztuki zawarte jest to, co mnie interesuje w malarstwie. Uważność na otaczający nas świat, wyrażoną za każdym razem własnymi wypracowanymi narzędziami i wrażliwością.

Podobno w pani obrazach pobrzmiewają echa fascynacji twórczością Pabla Picassa, powieści „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta oraz realizmem magicznym literatury iberoamerykańskiej?

Bezkompromisowość Picassa zawsze mnie fascynowała, a jego „znajdowanie” a nie „szukanie”, jak mawiał, stało się dla mnie ważnym podejściem do procesu tworzenia.

Z kolei w powieści Prousta najbardziej intrygują mnie opisy szczegółów dnia codziennego i relacji zachodzących między bohaterami, które budują cały klimat. Otaczający mnie świat zawsze był świetnym pretekstem do budowanie struktury płótna i przestrzeni malarskiej. Malarstwo jest  sztuką nieoczywistą, niedosłowną, magiczną. Ręka mistrza wydobywa z głębi własnej wyobraźni i pokazuje światu nowe oblicze rodzącego się talentu, który z biegiem czasu zmienia się, tworząc nowy język wypowiedzi, będący znakiem rozpoznawczym każdego wielkiego twórcy.

W jednym z wywiadów powiedziała pani: „Tak naprawdę niemożliwe jest między ludźmi żadne porozumienie”.

Tak właśnie uważam, bo odnoszę wrażenie, obserwując bieżące wydarzenia, że ludzie nie zgadzają się już ze sobą w żadnej kwestii. Coraz bardziej się od siebie oddalamy. Nie jesteśmy już siebie nawzajem ciekawi, ale mimo to podejmujemy próby kontaktów, które mogłyby uchronić każdego z nas od poczucia osamotnienia. Przyglądam się tym relacjom prowadząc mój dziennik wewnętrzny i chcę o nich mówić w moim malarstwie. Mówić pięknym językiem palety barw, miłością do zwierząt i natury, gdzie harmonia wszystkich tych elementów daje wytchnienie udręczonemu sercu obserwatora. Ja wolę to lepsze oblicze człowieka. Mogę to wyrazić tylko poprzez metaforę i odniesienia do znanych nam wszystkim kodów kulturowych. Poświęciłam życie malarstwu i nie żałuję tego. 

Określa się panią m.in. jako kolorystkę, ponieważ na obrazach psy, konie, ptaki są abstrakcyjnie kolorowe, fioletowe, pomarańczowe, granatowe.

To wielki komplement i wszystkim, którzy tak uważają serdecznie dziękuję. Ja także wyznaję zasadę, za Emilem Bernardem, że zanim cokolwiek stanie się elementem budowanego obrazu, jest przede wszystkim barwną plamą i to ona decyduje i determinuje całą resztę. Kocham światło i kolor widziany w jego pełnym blasku, możliwie czysty i potrafiący wyrażać emocje. Kolor, który nie pozostawia widza obojętnym.

Współczesny urok maski

0

tłumaczenie pl: Joanna Kagan

Padowańczyk, związany z teatrem od 1993 r., Andrea Pennacchi jest autorem i reżyserem teatralnym dzieł takich jak: „Eroi”, „Mio padre – appunti sulla guerra civile” czy „Una Piccola Odissea”. Współpracował przy tworzeniu seriali „Petra” dla Sky i „Tutto chiede salvezza” dla Netflix (za który otrzymał Nastro d’Argento), znamy go z ról w filmach: „Io sono Li” i „Welcome Venice”, obydwa w reżyserii Andrea Segre, „La sedia della felicità” Carlo Mazzacuratiego i „Suburra” Stefano Sollimy

W 2018 roku zagrał w  słynnym już monologu „T ,his is Racism – Ciao terroni”, dzięki któremu został zaproszony jako stały gość w Propaganda Live (La7) i zdobył szeroką publiczność dzięki swojej ostrej ironii. Opublikował książki „Pojana e i suoi fratelli”, „La guerra dei Bepi”, “La storia infinita del Pojanistan” (People, 2020 i 2021), i ostatnio “Shakespeare and me” (People, 2022).

Ceniony aktor i autor (znany na arenie międzynarodowej), rozbrajająco szczery, Pennacchi jest obecnie jedną z najbardziej cenionych osobowości włoskiego teatru i kina, dodaje również odrobinę inteligencji programom telewizyjnym.

Andrea, w jaki sposób włoski teatr wpisuje się w scenę europejską?

Widzę dużą wymianę na poziomie edukacji. Istnieją bardzo dobre inicjatywy europejskie, które prowadzą do interesujących relacji, zwłaszcza z Europą Wschodnią. Mniej rozwijają się natomiast wspólne projekty badawcze i innowacyjne w teatrze, ale ogromnym powodzeniem cieszy się zagranicą Commedia dell’arte i umiejętności cyrkowe, chociaż tych ostatnich to my uczymy się od innych krajów, które mają dłuższą tradycję w tej dziedzinie. Commedia natomiast jest dziedzictwem, które my oferujemy światu, praca nad maskami, nawet w ich najbardziej intelektualnym czy filologicznym wyrazie, stanowi interesujący eksperyment. Jest to jednocześnie teatr bardzo archaiczny i bardzo popowy. A praca nad Commedia dell’arte jest fascynująca, ponieważ przedstawienie musi dziać się tu i teraz. Dlatego – wracając do edukacji – jest wielu młodych Europejczyków, którzy przyjeżdżają do Włoch specjalnie po to, by uczyć się tego, co jest naszą specjalnością.

Jak w takim razie stworzyć współczesną maskę?

Z mojego doświadczenia wynika, że maska jest czymś, co rodzi się w tobie. Oczywiście nie mówimy tu o Pantalonie, Arlekinie i innych tradycyjnych maskach, których musisz się nauczyć, żeby zbudować swój aktorski profesjonalizm.

Mówimy natomiast o „maskach” takich jak Fantozzi lub twój Pojana… ?

Dokładnie. Fantozzi (mówiąc o najsłynniejszej współczesnej masce) to postać, którą stworzył sam aktor, dopiero po pewnym czasie zdaliśmy sobie sprawę, że ten zabawny księgowy miał w rzeczywistości większą głębię niż miałaby parodia czy żart kabaretowy. Ta maska jest wyrazem społeczeństwa i ujawnia jego ciemne strony. Nagle zdajesz sobie sprawę, że masz maskę, która działa. To samo stało się z Pojaną. Franco Ford zwany Pojana powstał w 2014 roku. To bogaty panicz z mojej adaptacji „Wesołych kumoszek z Windsoru” osadzonej w Wenecji Euganejskiej, ze wszystkimi jej obsesjami: bronią, pieniędzmi, podatkami, murzynami. Przełomem była propozycja z programu Propaganda Live, który zaproponował zrobienie spektaklu w telewizji. Od tamtego czasu postać nadal ewoluuje, dostosowując się do teraźniejszości, która nie zawodzi w tragikomicznych wskazówkach.

Gdzie szukać korzeni masek?

Jeśli chcemy znaleźć wspólny ślad w tradycji masek, trzeba wrócić do świętych dramatów sprzed kontrreformacji, w których diabły na scenie nosiły duże maski demonów, rozśmieszając i strasząc, wygłaszając jednocześnie wielkie prawdy. Ludzie ich słuchali i była to „kreatywna” część kultu. To samo dzieje się teraz: od czasu do czasu pojawiają się maski, nawet w telewizji, które nie są parodią stworzoną do rozśmieszania ludzi czy powierzchowną postacią, ale mówią ci: „Mówię też o tobie”. Jako artysta, za pomocą moich masek, pokazuję, jakie problemy istnieją w naszym społeczeństwie i śmieję się z nich w nadziei, że ktoś te problemy rozwiąże…

Powiedziałeś, że Pojana jest demonem niższej rangi, nie jest ani potężny ani nikczemny, ale ma swoją godność. Co masz na myśli?

Kiedy nazywam go demonem, mam na myśli, że nie jest zwykłym człowiekiem, jakich wielu. Ma własną wielkość, własną kosmologię i własną filozofię. Ale jest jednym z tych małych demonów, który jest ogromnie zainteresowany wydostaniem się z piekła, życiem najlepiej jak się da i nakłanianiem ludzi, aby mieli więcej energii. Naprawdę interesuje go los ludzkości, nawet jeśli w negatywny sposób. Dotyczy to również Pojany: nie jest zły, ale jest zamknięty w swoim świecie. To wcale nie umniejsza jego znaczenia, ale czyni go więźniem własnych stereotypów. Prawdopodobnie, gdyby był wolny, miałby większą moc.

Pennacchi w Europie. Jaki był i jaki jest dziś twój związek z tą wielką wspólnotą, w której żyjemy?

Czuję się Europejczykiem. Tak bardzo, że na przykład tęsknię za Wielką Brytanią i żałuję, że opuściła UE, bo to jest trochę tak jak z kuzynami, którzy cię denerwują, ale potem za nimi tęsknisz. Dla mnie silna i zjednoczona Europa, także kulturowo, to mógłby być element zbawienia świata. Na poziomie kulturowym Unia jest nieskończonym bogactwem, ponieważ każdy kraj ma coś wyraźnie europejskiego, ale z charakterystycznymi elementami, które sprawiają, że jest wyjątkowy, podobnie jak teatr czy jedzenie. Wszyscy mają coś do zaoferowania, a ja czerpałem z tego całego bogactwa, dlatego chciałbym znowu podróżować po starym kontynencie, tak jak robiłem to, gdy byłem młodszy. Pasjonuję się literaturą i słowem z każdego kraju i tradycji. Miałem szczęście mieszkać przez jakiś czas w Pradze i poznać autorów ze wschodniej części Europy.

Masz doświadczenia lub związki z Polską?

Tak naprawdę nie mam żadnych konkretnych doświadczeń, nigdy tam nie byłem. Mam bardzo drogiego przyjaciela z dzieciństwa, który obecnie mieszka i pracuje w Krakowie; od czasu do czasu wysyła mi bardzo piękne zdjęcia i mam nadzieję, że prędzej czy później uda mi się z nim spotkać.

Mówiąc o Polsce i edukacji teatralnej nie możemy nie wspomnieć o Jerzym Grotowskim…

Oczywiście, ale w latach, kiedy Grotowski był u szczytu swojej kariery, byłem nastolatkiem. Miałem za to szczęście zostać zaproszonym do jego Workcenter w Pontederze i tam zobaczyłem jedną z najbardziej wyrafinowanych i wzruszających rzeczy, jakich doświadczyłem w życiu. Tyle, że to nie był teatr, bo eksperymenty ostatniej fazy twórczości Grotowskiego zbliżone były raczej do kultu. Proces twórczy przypominał bardziej świat derwiszów, zbliżając się do formy mistycznej, niemal religijnej kontemplacji, ale całkowicie stracił wymiar teatralny, to znaczy nie był już skierowany do publiczności. Jednak było to dla mnie bardzo ważne doświadczenie, ponieważ zdałem sobie sprawę, że teatr może mieć również taką głębię i za to jestem bardzo wdzięczny Grotowskiemu. Pracując w teatrze uczysz się, że masz do czynienia z biletami, liczbą widzów i biurokracją, ale teatr nie może nie mieć związku z duchem, z duszą, w przeciwnym razie staje się tylko kwestią wypowiedzianą na scenie. Teatr jest rzeczą świętą i tego nigdy nie zapomnę.

Jak twoja praca nad Szekspirem wpisuje się w ten scenariusz?

Dla mnie Szekspir, nad którym obecnie pracuję, stanowi wielkie spoiwo Europy. Podczas swojej kariery był świadkiem najważniejszych wydarzeń dla starego kontynentu w XVII wieku, czerpał z ruchów artystycznych oraz nauk wielkich myślicieli i wprowadził je do swoich tekstów. Znajdziemy u niego wątki, które wciąż poruszają ten kontynent i tak naprawdę moim marzeniem byłoby zrobić sztukę opartą na Szekspirze i zabrać ją do Europy… na przykład do Polski. (śmiech)

Ale wszystko zaczęło się od Homera…

Bez Homera nie ma Szekspira i Europy. Jestem o tym przekonany, nie mówię tego z przyzwyczajenia. Przez wieki podstawowym programem nauczania wszystkich intelektualistów były poematy homeryckie. Jest też Eneida (która jest swego rodzaju streszczeniem…), ale w końcu wszystko wraca do Iliady i Odysei.

Tajemnicza Aosta

0

tłumaczenie pl.: Eliza Kmiecicka

foto: Federico Moro

Aosta, alpejska stolica i skrzyżowanie dróg Europy: historia, sztuka i legendy znad rzeki Dora Baltea i lodowych szczytów. Położona na samym dnie doliny, oddycha w takt starożytnej historii. Newralgiczne skrzyżowanie dróg, które dawniej przecinały Małą i Wielką Przełęcz Świętego Bernarda, a obecnie także tunel Mont Blanc, zachęca śladami pasjonującej przeszłości. Saint-Martin de Corlèans wspomina odległe czasy i snuje opowieści o tajemniczych rytuałach o nieznanych znaczeniach i okolicznościach powstania. Jedna z opowieści mówi o Cordelo, potomku Saturna, przodku Salasów i towarzyszu Heraklesa, który w 1158 r. p.n.e. miał założyć miasto Cordela, jednak wiele pozostałości z czasów rzymskich przypomina o jego historycznych narodzinach.

Przez cały okres średniowiecza da się słyszeć głęboki głos świętego Anzelma, za którym podążały tłumy kobiet i mężczyzn, kształtujących historię i marzenia o mieście światła spowitym w cieniu rzucanym przez góry. Sceneria, będąca inspiracją dla legend pełnych bohaterów, czarownic, duchów, demonów i świętych, którzy dają życie kosmopolitycznemu światu, pozostającemu w ciągłym ruchu. Niczym współczesne miasto, tak samo dynamiczne jak nurt rwącej Dory.

Aosta jest miastem o trzech obliczach: starożytnym, średniowiecznym i nowoczesnym. Różnorodne aspekty, poddane odległym wpływom, a jednak składające się na harmonijną jedność, która nieustannie rozwija się i przekształca, podobnie jak otaczające ją góry, z pozoru nieustannie będące świadkami szaleństwa człowieka, a w rzeczywistości natury, która pozostaje niezmienna. Przechadzając się krużgankami Sant’Orso, wśród zamyślonych cieni tych, którzy od dawna zastanawiali się tutaj nad sensem istnienia oraz nad tym, dlaczego umieramy, przychodzi na myśl starożytna dyskusja tocząca się między tymi, którzy utrzymywali, że „Byt jest, a niebytu nie ma”1 a ich wytrwałymi przeciwnikami, dla których „Niepodobna wstąpić dwukrotnie do tej samej rzeki”rzeki”2. Jednostajność kontra Ruch, niezgłębione Jedno przeciwstawione Całości cyklu.

Wątpliwość, która powraca, gdy spaceruje się wzdłuż prostopadłych osi ulic, które przywodzą na myśl doskonały układ hippodamejski3, pożądany przez rzymskich konstruktorów i stosowany przez ich przodków jako plan mobilnych obozów legionistów: względy bezpieczeństwa, logiki montażu, racjonalnego rozplanowania specjalistycznych funkcji, które odnaleziono w nowych miejskich fundamentach, ułatwiając dzięki swojej regularności realizację oraz spotkania ludzi, wśród schematów znanej już społeczności. Jedność i Mnogość, Stabilność i Zmiana wraz z upływem czasu, co potwierdzają imponujące góry i niespokojna Dora Baltea, zawsze taka sama, a jednak inna.

Niemniej jednak, nie jest prawdą, że Aosta jest tylko „trzema miastami w jednym”: istnieje jeszcze czwarte, będące poza Historią i wpisane w Mit. To oblicze jest najbardziej nieuchwytne i dlatego mniej znane. Przez wieki istniejące jedynie w opowieściach przekazywanych ustnie, a następnie zapisane na kartach wątpliwej prawdy przez ręce dbające o subtelność i poszukujące historii poprzednich istnień. Pewnego dnia kilof trafia we właściwy odłamek ziemi i wielokrotnie wzywany dotychczas duch uobecnia się. Z zatwardziałością kamienia i zadziwiającą lekkością treści trudnych do rozumienia. Wówczas jest się zmuszonym do cofnięcia się w wątkach ludzkich historii, aby zapuścić się w zakamarki epok nakreślanych jedynie impresjonistycznie. Umykają imiona, miejsca stają się niepewne, a fakty pozostają niewiadomą. Mimo wszystko, są tam dostępne świadectwa, są tam przed nami i obserwują nas pełne szyderstwa w oczekiwaniu na to, aby zostały odczytane. O ile kiedykolwiek nam się to w ogóle uda.

Wystarczy jedynie zbliżyć się do Aosty, a pytania już zaczynają się piętrzyć. Przychodzą na myśl Cordela oraz Salasowie, o których czyta się na kartach historii i których wspomnienie można odnaleźć w nazwie rzymskiego miasta: Augusta Pretoria Salassorum. Tutaj, jednakże, zderzamy się ze znacznie starszą rzeczywistością, osadzoną w odległej epoce, w piątym tysiącleciu przed naszą erą, o nieokreślonym zarysie i mglistej formie. Pełne tajemnic rysunki na kamieniach dostarczają nieznanych dotychczas wiadomości. Znaki przypominające ślady, będące efektem działania zjawisk atmosferycznych w skałach. Być może stanowi to dowód na dawne silne powiązanie między istotami żywymi a środowiskiem.

Ironią jest, że pradawne ślady znajdują się po stronie miasta przeciwnej do trasy tych, którzy podążają w górę doliny z Ivrei, a która to w czasach rzymskich nosiła nazwę Eporedia. Dla nas ślady te stają się w związku z tym praktycznie elementem końcowym wizyty, która zaczyna się, natomiast, od mostu, który powstał, aby dać możliwość przekroczenia strumienia Buthier i dostania się do miasta. Jakby ukryty architekt z Kosmosu chciał złączyć ze sobą początek i koniec miejskiej przygody, podążając za pewnego rodzaju cyklicznością historii życia. Ta, która rozprzestrzenia się przed naszymi oczyma, przepełniona sugestiami ukrytymi w pozornie uporządkowanym wzorze kurtyny zdarzeń i budynków, podporządkowanych ściśle określonym zasadom. Historia z kolei ponownie okazuje się jedynie drzwiami wejściowymi do całkowicie innej podróży: otwartej dla tych, którzy jej pragną i mają odpowiednie nastawienie na Głębię Wiedzy. Ta iskra wydostaje się z głębin, odbijając zachód słońca na lodowcach przytulonych do skał, wysoko w górze.

„Mistyczny” to przymiotnik pochodzący od greckiego „mystikòs”, należącego natomiast do tej samej rodziny słów, co rzeczownik „mystêriòn”. Wspólnym rdzeniem tych słów jest „my-”, wchodzące w relację z czasownikiem „my’ò”, który oznacza „zamykać”. „Mystêrion” odnosi się więc do tego, co powinno pozostać „w zamknięciu”, w rozumieniu tajemnicy. W liczbie mnogiej („mystêria”) służy do wskazania określonych kultów, w których można było uczestniczyć jedynie po tym, gdy zostało się zaakceptowanym oraz po przejściu serii rytuałów wprowadzających. W takim momencie wierny stawał się „mystês”, a więc wtajemniczonym.

W starożytnym świecie greckim, jednymi z najbardziej znanych misteriów były te z miasta Eleusis, skoncentrowane wokół bóstw matka-córka, Demeter oraz Kory-Persefony. Nie zapominając o innych, takich jak te z Samotraki z parą Cabirów, orficy i bachici, przy czym te dwa ostatnie miały wyjątkowe znaczenie w rzeczywistości greckiego i rzymskiego świata. Przenikanie starożytej kultury misteriów do żył nowej, rodzącej się religii, doprowadzi do powstania mistyki chrześcijańskiej, zarówno tej katolickiej, a więc zachodniej, jak i prawosławnej, czyli wschodniej.

Tak samo jak w przypadku spotkania tradycji żydowskiej z filozofią grecką, a szczególnie z neoplatonizmem hellenistycznym, powstaje podwalina chrześcijaństwa, tak korzenie mistyki można odnaleźć w duchowości starożytnych misteriów i tak jak one, pokłada nadzieje na ekstazę, czyli na wydostanie się duszy z ciała w celu osiągnięcia duchowego uniesienia, mogącego wywołać bezpośrednie spotkanie z niepoznaną Otchłanią Boga, w nagłym natchnieniu, które jest w stanie wszystko wyjaśnić i zmienić. Uwalniając od więzów ciała i wprowadzając wiernego w przestrzeń prawdy absolutnej.

Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, czy nie to właśnie spotyka tych, którzy wspinają się, podążając, tak jak my, dawną drogą Galii i wkraczają w dolinę Dory aż do przepełnionego magią miasta wzniesionego na stożku Buthier? Kiedy wzrok błądzi pośród milczących świadectw z przeszłości i to z nich czerpie siłę, aby dostać się aż do górskich szczytów, tak samo bliskich co znajdujących się w nieokreślonej odległości? I to właśnie tam wędrowiec gubi się w bezgranicznym pustkowiu nieskończonej przestrzeni, która doskonale odzwierciedla pełnię Wszechświata?

Zawrotność myśli całkowicie pustej, pozbawionej nawet samej siebie; dźwięk ciszy, która przemienia się w muzykę; delikatna wibracja, która przekształca się w bezruch: Aosta jest właśnie tym. Tajemnicza, ponieważ jest nasycona tajemnicą i tym samym jest mistyczna dla każdego, kto ma ochotę i potrafi uchwycić jej ulotną duszę. Z drugiej strony jednak, dusza ta zawsze jawi się przed naszymi oczyma. Aby ją zobaczyć, wystarczy jedynie być wystarczająco „wyedukowanym”, a więc wtajemniczonym. Ponieważ prawdziwa „tajemnica” każdego z miejsc zawiera się w Prawdzie o nim, a ona zawsze jest tuż przed nami. Poznaj to, co przed tobą, a ujrzysz to, co ukryte. „Nie ma bowiem nic tajemnego, co nie stanie się jawne, ani nic ukrytego, co nie będzie poznane i nie wyjdzie na jaw”4.

Czy kiedykolwiek zdarzyło się nam zatrzymać, aby zastanowić się nad tym, ile z tego jest prawdą? Nawet najbardziej niezwykłe odkrycia często musiały czekać na to, aż ktoś je zauważy, w wielkiej prostocie. To fakt, powszechnie akceptowany. Począwszy od środowiska naukowego. Nowe to interpretacja istniejącego. Przetasowanie kart, a tak właściwie, elementów mozaiki. Jeśli będziemy oparcie obstawać przy układaniu ich wciąż w ten sam sposób, za każdym razem otrzymamy identyczne kompozycje. Natchnienie to nic innego jak intuicja, pozwalająca spojrzeć    na te same elementy z innym zamysłem. Być może wiedza zgromadzona jest w nas i wszędzie wokół nas, dana raz i od tego momentu dostępna na zawsze i dla każdego. Nie ma więc wiedzy bez nieustannego wysiłku sprawiającego, że się o niej pamięta. Jak twierdził Platon.

Właśnie z tego wynika znaczenie pamięci oraz obsesja, którą niektórzy odczuwają wobec konieczności jej zachowania. Pomimo destrukcyjnego oddziaływania czasu, przy wsparciu tych wszystkich, którzy zapominają, kim tak właściwie są. Kamienie, poukładane zgodnie z porządkiem natury lub porozrzucane w ruinach, stają się bezcennym wsparciem. Razem z Historią i historiami. Do zrozumienia niezbędne są wszystkie te elementy.

Miasto jest niczym żywy organizm: rodzi się, zmienia, może także umrzeć. Kiedy tak się wydarzy, niekoniecznie jest to wyrok wieczny. Wystarczy chociażby jedna osoba, która w chwili natchnienia opowie o nim jako pisarz, malarz, rzeźbiarz, muzyk czy architekt, aby ulice i place mogły znowu zacząć oddychać, pozostając z nami w dialogu. To cud, który wykracza poza granice czasoprzestrzenne. Aosta jest na to dowodem. Wystarczy na nią spojrzeć. Potrafisz to zrobić. Podróż właśnie się rozpoczyna. 

 

1 Tłum. własne.

2 Heraklit. W: Władysław Tatarkiewicz: Historia filozofii. Wyd. XXII. T. I: Filozofia
starożytna i średniowieczna. Warszawa: PWN, 2007, s. 32.

3 Od Hippodamosa z Miletu, greckiego architekta i projektanta miejskiego, któremu
przypisuje się wynalezienie planu ortogonalnego w nowych założeniach miejskich.

4 Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Wydawnictwo Święty Paweł. Radom
2008.