Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
Nutella_Gazzetta_Italia_1068x155_px_final
Gazetta Italia 1068x155

Strona główna Blog Strona 150

Trzy minuty z Prezydentem

0

Są takie poranki kiedy wstaje się wbrew własnej woli. Patrzę za okno: szykuje się nieznośny dzień. Jest czerwiec, ale w Warszawie panuje atmosfera iście włosko-listopadowa. Żeglarska wiatrówka, okulary przeciwsłoneczne, które bardziej chronią przed życiem niż przed światłem oraz policyjna czapka południowo-amerykańska pomagają wtopić się w tłum ludzi z którymi muszę się zmierzyć pokonując trasę z domu do biura. Muszę przyznać, iż czasem bawi mnie pojawianie się w zapracowanej Babka Tower w stroju przywołującym na myśl dziennikarza wojennego, dzielenie windy z odstawionymi pracownikami korporacji przekonanymi, iż czarne buty z czubkami i dwukolorowa koszula, przeważnie biało-różowa, przywołująca na myśl fartuchy pielęgniarek i pupę niemowlaka, są symbolem przynależności społecznej odnoszącego sukcesy managera, być może wraz z nerwowym pstrykaniem palcami po automatycznym pilocie od auta, dumnie zaparkowanego w garażu. Jeszcze bardziej zabawne jest natomiast spotkanie z wyperfumowanymi sekretarkami, przekonanymi na podstawie swej krótkiej egzystencji, iż w mig potrafią odróżnić osoby ważne, od tych, które nigdy nie zrobią kariery. Z chłodnym dystansem obserwują świat, w tym i mnie w windzie, z wysokości 12-centymetrowych obcasów, tworząc piramidę przynależności społecznej poprzez ocenę zewnętrzną, bazującą na artykułach o modzie z magazynów glamour i uprzedzeniach codziennie potwierdzanych przez ich bossów. Po cichu wślizguję się do biura, w powietrzu rozbrzemiewa stukot klawiatury naszych nieustraszonych dziennikarek-tłumaczy. Jakie wiadomości na dziś? “Napolitano jest w Warszawie”, mówi mój sabaudzki wspólnik. “Spróbowaliśmy zorganizować z nim spotkanie?” pytam natychmiast. “To jest wizyta oficjalna, program nie przewiduje spotkań z dziennikarzami”, pada odpowiedź. “No dobrze, a gdybyśmy poszli pod ambasadę i złapali go kiedy będzie wsiadał do samochodu?” kontynuuję. “Cóż… to nie takie proste. Dzisiaj będzie uczestniczył w spotkaniu upamiętniającym garybaldczyka Francesco Nullo, który zginął broniąc wolności Polski. Jeśli chcesz możemy iść zrobić ze dwa zdjęcia” próbuje zadowolić mnie mój wspólnik. “Pewnie! I damy mu egzemplarz Gazzetta Italia!” odpowiadam znajdując coś, co nada sens temu czerwcowo-listopadowamu porankowi. Mój wspólnik patrzy mi w oczy z uprzejmym piemondzkim zakłopotaniem. Wiadomo, na tych piemondzkich ziemiach, daleko od morza, ludzie kochają planować, zarządzać odpowiednio swoimi dniami, osiągać wyznaczone sobie cele juz od wczesnych lat szkolnych. W Piemoncie ludzie mają cierpliwość, by uprawiać winnice i szukać trufli. W Wenecji natomiast zostaliśmy wychowani wymieniając na pokładach statku po najlepszej cenie kawę, sól, pieprz i jedwab oraz daliśmy światu banki, których nazwa (tak jak wiele innych nazw, które Republika Wenecka dała światu) pochodzi od “banco” (lada), “banco-giro” gdzie w Rialto Żydzi i Chrześcijanie, na bardzo obostrzonych warunkach, udzielali pożyczek. Tak więc ten, kto urodził się w mieście, które opiera swoje fundamenty na niepewnych wodach laguny i które zbudowało swoją historię podczas tysiącleci, handlując na dalekich rynkach lub w wilgotnych sukiennicach przy Canale Grande, jest gotowy ominąć każdą formalność, by rozpocząć “załadunek towaru”. Spotkać prezydenta własnego kraju jest natomiast towarem deficytowym. Udajemy się więc do parku Frascati, tak, w Warszawie jest park Frascati, w poszukiwaniu pomnika Francesco Nullo. Kiedy docieramy na miejsce polska warta honorowa jest już ustawiona. Żołnierze są sztywni i dumnie wyprostowani, dobrze się prezenują, mimo, iż ich pozycja nie jest wygodna. Dookoła, z groźnym spojrzeniem i wyglądem bodyguardów, krążą członkowie ochrony włoskiej i polskiej. Ja, wyglądem przypominający posłanego w ślad za podkomendantem Marcosem, oraz mój wspólnik w nieskazitelnym płaszczu nieprzemakalnym londyńskiego bankiera, zostajemy grzecznie poproszeni o poddanie się kontroli. Jeden z agentów wyciąga z wielkiej torby ręczny skaner ciała, którym zostajemy sprawdzeni. “Teraz zapytamy ochronę kiedy możemy dać Gazzetta Italia prezydentowi Napolitano, prawda?” zastanawiam się na głos. “Seba, to niemożliwe, spotkanie nie zostało wcześniej zaplanowane, nie pozwolą nam zbliżyć się do prezydenta” pada skrupulatna odpowiedź mojego eleganckiego wspólnilka, który już defiluje by ustawić się ze sprzętem za pomnikiem, tuż obok dwóch kamerzystów. Ale jak to, zaraz pojawi się Napolitano a my mamy się zadowolić zdjęciem zrobionym z dużej odległości? Niepokoję ochronę wyciągając moją legitymację prasową. Wyjaśniam prostotę mojego pomysłu: wręczyć egzemplarz Gazzetta Italia prezydentowi, czas wykonania zadania 30 sekund. Fakt, iż byłem jednym z Carabinieri pomaga mi wybrać odpowiednie słowa i odpowiednią postawę, dzięki czemu otrzymuję odpowiedź nienegatywną: “skontaktuję się z ochroną, która jest przy prezydencie, by dowiedzieć się czy możemy przeprowadzić tę nieprzewidzianą operację”. Mój rozmówca oddala się, dzwoni i powraca: “zobaczymy jak potoczą się uroczystości, jeśli nie będzie czasu, będzie pan mógł mnie dać gazetę a ja przekażę ją prezydentowi”. “Oczywiście, wydaje mi się, że tak będzie najlepiej” odpowiadam spokojnie, choć obydwoje wiemy, że tak nie będzie. Mija dziesięć minut, oblicza żołnierzy z warty honorowej są zsiniałe, utrzymanie odpowiedniej pozycji to wielkie wyzwanie. By poprawić krążenie krwi, żołnierze poruszają jedynie palcami. W końcu zbliżają się migające samochody. Jeden, drugi, trzeci, czwarty, wszystkie przejeżdzają przed pomnikiem. Nareszcie piąty samochód zatrzymuje się dokładnie na przeciwko i wysiada z niego prezydent Republiki Włoch. Tłum się zrywa, bodyguardzi się poruszają. “Prosta i krótka lecz trafiająca dobrze do odbiorców” wyobrażam sobie wyważony komentarz prosto z Kroniki filmowej lat sześćdziesiątych. Wieniec złożony. Napolitano odwraca się kieruje się w stronę samochodu. Alessandro Vanzi, mój dobrze zbudowany wspólnik, podnosi ręce do góry, nie jako znak zwycięstwa lecz by sfotografować prezydenta ponad głowami kamerzystów, którzy zajęli miejsca tuż przed nim. Szybkim krokiem podchodzi do mnie mój rozmówca z ochrony i wypowiada prorocze słowo: “teraz!”. Tylko na to czekałem. Przeciskam się przez tłum, w stronę prezydenta, torując sobie drogę łokciami, napotykając zdziwiony wzrok ochrony polskiej i mruków z tej włoskiej, którzy przecież już wszystko przewidzieli. Jestem naprzeciwko mojego prezydenta. Wokół tworzy się krąg złożony z sił porządkowych w uniformach, ochrony cywilnej, przedstawicieli świata telewizji, fotografów i eleganckich businessmanów. Wszyscy znieruchomieli, by przyjrzeć się nieoczekiwanej scenie. Przedstawiam się w najbardziej prosty i zwięzły sposób, by jak najszybciej zapewnić, iż nie wkręciłem się tutaj po cichu, iż nie jestem jednym z tych, co za plecami dziennikarzy wypowiadających się sprzed Palazzo Chigi pokazują prezerwatywy. Wręczam egzemplarz Gazzetta Italia. Pełne zdziwienia oczy Napolitano błyszczą: “Wspaniali! Włoska gazeta w Polsce. A ilu was jest? Czym się głównie zajmujecie?” Odpowiadam krótkimi i zwięzłymi zdaniami, podczas gdy prezydent przegląda z zainteresowaniem gazetę. Usiłuję wyjaśnić w kilka minut, iż w Polsce istnieje włoski świat, który potrzebuje obecności i wsparcia silnych Włoch. W tym rozwijającym się kraju jest wiele osób, które podwinęły rękawy i z odwagą tworzą własną firmę, odnoszącą często sukcesy. Wspominam również o wielkiej uwadze jaką poświęcają Polacy nieskończonym wpływom włoskim na sztukę, kulturę, modę i kuchnię. “Mieszkasz tutaj?” pyta Pan Prezydent. “Dokładnie pomiędzy Warszawą a Wenecją” odpowiadam. “Co za piękny most kulturowy! Bardzo się cieszę. Róbcie tak dalej, wasze dzieło jest ważne dla Włoch” żegna się miło zaskoczony Napolitano. Wsiada do samochodu, krąg się rozprasza. Misja zakończona! Wracamy zwycięsko do biura. Znów jestem w windzie Babka Tower. Patrzę na drzwi, które po mału zaczynają się zamykać, i w tym momencie wchodzi pani manager. Ładna trzydziestolatka w kwadratowych okularach, z której aż unosi się kosmopolityzm. Wita się, przegląda w lusterku, układa włosy, odwraca się w moim kierunku i próbuje przeczytać coś z Gazzetta Italia, którą trzymam w ręku. “Proszę, jest po polsku i po włosku, wydajemy ją tutaj na 15° piętrze” miło się uśmiecham podając jej gazetę. “A ciekawe! Dziękuję” odpowiada zaciekawiona zanim wychodzi na 14° piętrze wesoło się żegnając. Z pewnością była to pani manager a nie sekretarka.

 

Trzy kraje w ciągu tygodnia, Romney z wizytą w Polsce

0

Aleksandra Szumilas

30-31 lipca w Polsce przebywał potencjalny republikański kandydat na prezydenta USA, Mitt Romney. Spotkał się z Prezydentem Bronisławem Komorowskim, byłym Prezydentem Lechem Wałęsą, Premierem Donaldem Tuskiem oraz Ministrem Spraw Zagranicznych Radosławem Sikorskim. Ostatnim punktem wizyty Mitt’a Romney’a w Polsce było przemówienie w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Organizatorami spotkania był Polski Instytut Spraw Międzynarodowych, The German Marshall Fund of the United States oraz Instytut Lecha Wałęsy. Wszyscy spodziewali się, że przemówienie będzie dotyczyło planów polityki zagranicznej amerykańskiego kandydata, który potencjalnie miałby zastapić Baracka Obamę, ale przemowa była raczej historycznym przekrojem stosunków polsko-amerykańskich oraz hołdem dla Polski. Romney mówił o udziale Kazimierza Pułaskiego w odzyskanie niepodległości przez Amerykanów, o Solidarności, o Janie Pawle II i o Lechu Wałęsie. Postawił Polskę jako przykład kraju, który przez ostatnie 20 lat zmienił się w nowoczesne państwo. Mówił o polskiej gospodarce, która mimo kryzysu rozwija się i jest ewenementem na skalę europejską. Ale nie mówił o tym dużo. Nie składał obietnic. Nie mówił o planach i o tym co będzie jeśli wygra. Oczywiście, pozytywną stroną wizyty Romneya w Polsce jest to, że nareszcie mówiło się trochę o Polsce w Stanach. Mitt Romney odwiedził wcześniej Wielką Brytanię i Izrael i każda z tych wizyt skończyła się gafą popełnioną przez kandydata republikanów. Wszyscy czekali co wydarzy się w Polsce, ale nie wydarzyło się nic. Z punktu widzenia marketingowego, była to dobra reklama dla Polski i za to trzeba być wdzięcznym. Na tle gaf i poczynań Baracka Obamy, przez Polaków ocenianych negatywnie, wizyta Romneya była dobrym znakiem. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że spotkania, które odbyły się za zamkniętymi drzwiami z Polskimi władzami były bardziej owocne i obiecujące niż przemowa Mitt’a Romney’a w Bibliotece. Choć ta wizyta była dobrym znakiem, trudno powiedzieć czy Romneyowi bardziej zależało na pozyskaniu serc Polonii Amerykańskiej czy na udowodnieniu samym Amerykanom, że zna się on także na polityce zagranicznej. Wybory odbędą się dopiero w listopadzie i choć jak na razie Barack Obama ma nieznaczną przewagę, to nic nie jest jeszcze przesądzone.

Ostuni, miasto do odkrycia

0

Aleksandra Szumilas

Mówi się, że podróże wzbogacają. Ja już sporo podróżowałam, ale są takie miejsca na świecie, które odwiedziłam i które na zawsze pozostały w moim sercu. Jednym z nich jest Ostuni, Białe Miasto w regionie Apulia na Południu Włoch, które wznosi się na trzech wzgórzach na wysokości 218 m.n.p.m.

Miasteczko jest znane wszystkim Włochom. Ale Polakom niekoniecznie. A wierzcie mi drodzy rodacy, warto je poznać! Podczas mojego pobytu we Włoszech, kilkakrotnie tam pojechałam i choć za każdym razem odkrywałam coś nowego, zawsze tak samo urzekała nie jedna rzecz: apulijskie morze.

Szczególnym elementem miasta, który od samego początku przyciąga, są białe budynki. Zawsze kiedy chcę wyjaśnić przyjaciołom jak wygląda Ostuni, porównuję je do greckiej wyspy Santorini tyle, że jest całe białe, bez błękitu. Jest to niewielkie miasteczko liczące sobie 33 tysiące mieszkańców, ale spacery po starym mieście pozostawiają niezwykłe wrażenie. Dla każdego turysty, podróż na Południe Włoch oznacza doświadczenie prawdziwego włoskiego życia. Przez rok mieszkałam w Mediolanie, a za każdym razem kiedy jechałam do Ostuni, z łatwością dostrzegałam różnicę. Staruszkowie, którzy piją spokojnie kawę w barach są zawsze gotowi na małą pogawędkę. Nikt się nie spieszy. I wszyscy się znają. Ale to akurat może być aspektem negatywnym: “obcy” w mieście jest od razu rozpoznawany. Ale to nie szkodzi, bo nie trudno jest zawrzeć nowe znajomości w Apulii.

Sercem miasta jest Piazza della Libertà, gdzie życie się nie zatrzymuje zwłaszcza w długie letnie noce. Światła z barów, dźwięki muzyki i ruch młodych dziewcząt w szpilkach sprawiają, że miasto tętni życiem aż do rana. A wszystko pod czujnym okiem Świętego Oronzo, patrona Ostuni i Lecce, który obserwuje miasto ze szczytu kolumny. Jedną z najstarszych demonstracji folklorystycznych w regionie Salento jest święto ku czci Świętego Oronzo. Choć tak naprawdę głównym patronem Ostuni jest Święty Biagio, a Święty Oronzo uznawany jest przez mieszkańców Ostuni patronem diecezji Brindisi i Ostuni w drugiej kolejności zaraz po Świętym Biagio, ale tak samo przez nich lubianym. Święto Orozno (24-27.08) charakteryzuje się historyczną kawalkadą ku czci Świętego przez najważniejsze ulice miasta. To właśnie kawalkada jest jedną z najstarszych sposobów oddawania czci świętym w Ostuni.

Godna uwagi jest pasja większości mężczyzn i kobiet w Ostuni: motocykle. W niedzielę wyjeżdzają na motocyklowe przejażdżki o ile pozwala na to pogoda. I przyznam sama, choć zawsze bałam się motocykli, że taka przejażdżka nad brzegiem morza to coś niesamowitego. W Ostuni istnieje także klub motocyklistów, którego członkowie od czasu do czasu organizują wspólne wyjazdy, czasami na dalsze trasy. Ostuńczycy dzielą także inną pasję: lubią dobrze zjeść. Aczkolwiek “dobrze” to mało powiedziane. Bo chyba nigdy wcześniej nie widziałam, że można aż tak zachwycać się kawałkiem dobrego mięsa. Wyjście do restauracji w Ostuni to swego rodzaju święto jedzenia z przystawkami, pierwszym i drugim daniem, deserem i litrami wina. Ja osobiście polubiłam tam owoce morza. Tak naprawdę w Ostuni nauczyłam się je doceniać. Pierwszy raz kiedy zobaczyłam talerz jeżowców, przestraszyłam się, ale wystarczyło 5 minut, abym nauczyła się doceniać ich smak. Wystarczyła jedna wizyta w Ostuni, abym nauczyła się doceniać wino, jedzenie i abym wiedziała, że muszę tam jeszcze wrócić. Bo jeden raz w Ostuni nie wystarcza.

Federico Barocci

0

Scena Piąta: FEDERICO BAROCCI.

Urbino 1603 rok. Pracownia FedericoBarocci.

MUZYK: (Zza sceny dobiega dźwięk instrumentu)

BAROCCI: Dlaczego uciekłem z Rzymu i schroniłem się w moim Urbino? (Krzycząc) Ponieważ rzymskie ulice stały się tak niebezpieczne, z tymi wszystkimi żebrakami, plebsem ze wsi, że podróżni zostali poproszeni przez władze o pozostawianie toreb pod opieką bankierów. Włóczenie się nocą po zaułkach ani trochę nie pozwala czuć się spokojnym. Nawet papież, podczas ceremonii, przed wypiciem z kielicha, musi użyć fistuły, retorty. Ale tak naprawdę schroniłem się w Urbino, ponieważ w Rzymie otruli mi… ciało, umysł i krew!

MUZYK: (Intonuje melodię)

BAROCCI: (Ze środka sceny) I teraz wszyscy przychodzą powiedzieć mi, że jestem chory, ponieważ, według nich żyję w moim ciele jak w jakimś podstępnym, nienadającym się do zamieszkania miejscu. Wszystkim łatwo się mówi! Ja czuję się źle w wyniku tego podstępnego i haniebnego otrucia. Jeszcze jak! (Pauza) Tutaj przynajmniej żyję w moim ciele, w sensie czuję się jak w domu! Tylko tutaj, w moim mieście, czuję się spokojny, ugoszczony przeze mnie, wewnątrz mnie, w miejscu, które mnie rozpoznaje i mnie w sobie mieści. I to pozwala mi eksperymentować w dobrym samopoczuciu, którym charakteryzuje się moja egzystencja, moje bycie na świecie.

MUZYK: (Intonuje melodię)

BAROCCI: Jestem synem i wnukiem rytowników i rzeźbiarzy. I nawet jeśli studiowałem sztukę mojego rodaka Raffaello i miałem kontakty z Michelangelo, z Vasarmi i z dynastią Zuccari, znaczącą dla mnie sztuką była ta mojego jedynego i prawdziwego mistrza: Correggio. W rzeczywistości, często w sztukach teatralnych, zawarłem powab i żywość kolorów właściwe temu malarzowi z regionu Emilia-Romania, dużo chętniej niż tragiczną 'zgrozę’ Michelangelo. A później, pomimo mojej chrześcijańskiej duszy, nie przedstawiałem i nie przedstawiam w sposób poważny przepychu kościoła, nawet jeśli wśród moich zleceniodawców był papież, bo moją intencją było i jest dotykać bezpośrednio dusz wiernych, wzbudzając w nich takie wzruszenie, które później często widziałem, i nadal widzę, jak zamieniało się w pobożność.

MUZYK: (Intonuje melodię)

BAROCCI: (Ze środka sceny) Czegokolwiek by się nie powiedziało, z pewnością nie przeżywam choroby jako wyboru życiowego, tak jak inni. Wie o tym dobrze mój uczeń Lilio, który zawsze był mi bliski! Jeżeli teraz odczuwam bóle brzucha a wczoraj głowy, to powtarzam, że to tylko dlatego, że zostałem otruty. Ale wszyscy się na ten temat wypowiadają: „Twoje odizolowanie się wprowadza cię w stan coraz większego niepokoju, stajesz się niemal sparaliżowany w sytuacji, w której wcześniej czy później zostaniesz uwięziony bez odwrotu. Jeżeli dalej będziesz żył w takim odizolowaniu skończy się na tym, że nie będziesz już mógł żyć własnym życiem. Ogarnie cię przygnębienie, gdy zorientujesz się, że nie jesteś już w stanie dłużej żyć, a wtedy przydarzy ci się, że znów zaczniesz pić, próbując ukoić ból i smutek. I tak pijąc jeden kieliszek wina za drugim zobaczysz jak znika też tych kilka złotych tarcz, które ci pozostały”.

MUZYK: (Intonuje melodię)

BAROCCI: Tutaj natomiast, na przekór wszystkim innym, to ja jestem tym, który tworzy. Jestem też portrecistą, rysownikiem i kwasorytnikiem. Moje życie jest barwne. A moje kolory to róż i błękit nieba, kolor pomarańczy, szarość umbryjskich kamieni i ochrowa czerwień sieneńskiej ziemi. Nie wierzcie, że porzuciłem Rzym z bólem! Rzym bliski mi przez obecność Caravaggio, Kardynała Cesare Baronio, Kawalera D’Arpino z braci Deo Gratias, Rubensa, Pomarancia. Dla Pippo Bono namalowałem „Objawienie Marii w Świątyni”, dla Oratorian „Nawiedzenie Najświętszej Marii”. Pójdzie zobaczyć moje „Zdjęcie z krzyża”, „Przeniesienie Chrystusa do grobu”, wszystkie są moimi dziełami! Ja maluję w taki sposób, żeby widz, który zbliża się do mojego obrazu, został od razu złapany niczym w sieć namiętności, nastrojów, spojrzeń, by wszystkie pożądane przeze mnie środki wyrazu zachęciły go do emocjonalnego uczestnictwa w chwili, w której utrwaliłem je na płótnie. Każde z moich dzieł ujrzało światło dzienne po bardzo długim i mozolnym upływie czasu, charakteryzującym się przemyśleniami i różnymi układami kompozycyjnymi, ponieważ zawsze starałem się osiągnąć najodpowiedniejszy sposób by móc jak najintymniej dotknąć istoty rzeczy i chwil. Moje postacie muszą wydawać się ożywione od środka, jakby od podmuchu wiatru, który przybywa by poruszyć draperie. A moje świetliste wibracje naprzeciw ciemnych niebios muszą wyglądać jak przebłyski burzy umysłu moich postaci.

MUZYK: (Intonuje medlodię)

BAROCCI: (Ze środka sceny) Ale teraz zostawcie mnie w spokoju! Zostawcie mnie samego! Mówię również do Was (Wskazuje na publiczność). Pamiętajcie, że my wszyscy jesteśmy we władaniu zła. I ten, który rządzi światem, który nie pozwala nam wybrać jak chcemy się urodzić, który nie pozwala nam wybrać chociażby choroby lub śmierci, to On zmusza nas często do bycia jego narzędziami: kiedy na przykład grozimy, napadamy lub zabijamy. Również natura jest na posługi zła. Przyjrzyjcie się katastrofom, klęskom głodowym, epidemiom. Czasem przychodzi mi na myśl, że mają rację ci od Reformacji, którzy twierdzą, że człowiek w pewnym sensie rodzi się z przeznaczeniem do potępienia lub zbawienia. To właśnie przeznaczenie i łaska pozbawiają człowieka wolnej woli!

MUZYK: (Intonuje melodię)

BAROCCI: Jeżeli ja mówię o tych rzeczach oznacza to, że znam „prawdę”. Z pewnością moja „prawda”, tak w życiu jak i w malowaniu, jest moją „prawdą”, tak jak czuje to moja natura. W rzeczywistości w moim życiu i malowaniu to ja jestem artystą wyszukanym i wrażliwym, ale śledzę też z uwagą wszystko i wszystkich. Na moich płótnach, jak już wcześniej powiedziałem, oddaję szczególną grę świateł, rozpływających i przenikających się form, lekkich i miękkich kolorów, jednakże preferuje kompozycje wesołe i strojne, przeładowane jedwabnymi tkaninami i zdobieniami, ale najbardziej kocham tworzyć kompozycje zatłoczone ludźmi i zwierzętami. Tak, zwierzętami…, czystymi duszami!

MUZYK: (Intonuje melodię)

BAROCCI: (Schodząc ze sceny) Oczywiście, życie jest męczące! Z biegiem czasu życie samo w sobie męczy każdego. Do tego odkrywamy, że nasza egzystencja zmierza ku końcowi właśnie wtedy gdy czujemy, że dopada nas to zmęczenie. Trochę jak wtedy, gdy odczuwamy obecność naszego serca, które zwraca na siebie uwagę, by zasygnalizować, że jest chore albo gdy zaczynamy bać się własnych lęków, co uzmysławia nam, że straciliśmy pogodę ducha. O tych i jeszcze innych rzeczach dobrze wie ten święty człowiek od Cesare Baronio, który w każdej chwili ma przed oczami śmierć. Jeśli nie miałby w sobie wiary, która go odnawia, dzięki której potrafi odnaleźć siebie… A jednak, pomimo mojego egoizmu podyktowanego w pewnych momentach obroną przed moim złym samopoczuciem, czuję, że Kardynał Baronio jest ze mną, jest po mojej stronie. Dowiedziałem się, że on często medytuje przed moimi obrazami u Świętej Marii w Vallicelli, nie wierzcie! Razem ze świętą duszą Pippa Bona (Pauza). Oni, oboje, oczywiście że są po mojej stronie!

MUZYK: (Intonuje melodię)

BAROCCI: Pippo Bono. Tak, ojciec Filippo Neri! Oto dlaczego przed porzuceniem Rzymu zdecydowałem się namalować na jego cześć kiosk zaraz obok jego antycznego kościoła San Gerolamo della Carità, medalion do powieszenia na rogu budynku, który znajduje się tu niedaleko. Jest to medalion podtrzymywany przez dwa kupidyny, z miniaturką namalowaną temperą na desce, która ma przedstawiać „Tego, który się chyli by pocałować stópkę Dzieciątka Jezus pod najsłodszym spojrzeniem Najświętszej Marii Panny”. (Schodzi ze sceny)

Europejski krok w przód Polaków!

0

8 czerwca Polska oszalała za sprawą Euro 2012. Pojawiły się flagi, chorągiewki ozdabiające samochody, wstążeczki, czapeczki i wiele innych biało-czerwonych symboli. Naród się zjednoczył, razem śpiewał i się bawił, a to wszystko po to, by nasze „Orły” odniosły sukces. I mimo że polska reprezentacja już osiem dni później pożegnała się z turniejem – pozostawiając żal w sercach kibiców – Polacy nadal cieszyli się atmosferą Mistrzostw Europy, bo Euro to nie tylko futbol, to także święto, zabawa, a w końcu olbrzymi rozwój kraju, który go organizuje.

Prawda jest taka, że zarówno dla Polski, jak i Ukrainy, przygotowanie tego wielkiego turnieju było czymś więcej niż organizacja tej samej imprezy przez Austrię i Szwajcarię w 2008 roku. Dla Polaków trwające niecały miesiąc rozgrywki piłkarskie były szczytem góry lodowej, która składała się z pięcioletnich przygotowań. Euro 2012 było impulsem do modernizacji infrastruktury, rozbudowy dróg i komunikacji oraz świadomości obywateli, że kraj, na który mamy w zwyczaju narzekać, potrafi wziąć się w garść i zorganizować wielkie europejskie wydarzenie. Bez Euro na taki skok gospodarczy musielibyśmy czekać jeszcze kilka lat.

Po Mistrzostwach Europy pozostają nam inwestycje, z których zadowoleni mogą być nawet eurosceptycy – nowe lotniska, nowoczesne dworce, rozbudowana sieć autostrad i dróg krajowych. A to z czym nie zdążyliśmy, ma być dokończone po Euro. Jednak kwestią sporną nadal pozostają stadiony i ich wykorzystanie po turnieju. Wszyscy wiemy ile kosztowały i jak dużo pieniędzy potrzeba na ich utrzymanie. Jak się okazuje, powstały one z myślą o przyszłości. Na przykład, na Stadionie Narodowym możemy znaleźć największe obiekty konferencyjne w kraju, które mogą przyciągnąć przedsiębiorców do organizowania imprez firmowych, spotkań biznesowych czy bankietów. „We wrześniu nie ma już wolnych terminów”, mówi rzeczniczka Narodowego Centrum Sportu, Daria Kulińska. Nie zapomnijmy również o organizacji koncertów Madonny czy Coldplay. Nie inaczej sytuacja wygląda we Wrocławiu, gdzie rozegrany zostanie mecz towarzyski między Brazylią a Japonią. Nie wiadomo jeszcze, co oprócz meczów piłki nożnej, będzie działo się na stadionach w Gdańsku i Poznaniu, ale wstępne projekty na pewno istnieją. To, czy stadiony zaczną same na siebie zarabiać czy będą obciążać budżety miast, okaże się już niedługo. Jeżeli to drugie, zapłacą za to Polacy.

Na wielkie korzyści wynikające z Euro liczyli hotelarze i restauratorzy. Podczas trwania turnieju wykorzystanie pokoi przekroczyło 90%, a najwyższe ceny (ponad 200 euro za pokój) osiągnęły hotele z Trójmiasta. Jednak mistrzostwa się skończyły i trzeba zacząć myśleć o tym, jak przyciągnąć do siebie podróżnych, skoro w Polsce na razie nie przewiduje się takiej fali turystów, jak podczas Euro 2012.

Ważnym aspektem współorganizacji Euro 2012, oprócz rozwoju infrastruktury i gospodarki, była promocja Polski na arenie międzynarodowej. Przyjechało do naszego kraju mnóstwo kibiców, którzy zobaczyli atrakcyjny kraj, doświadczyli prawdziwej polskiej gościnności, poznali sympatycznych Polaków i spróbowali regionalnego jedzenia. Przekonali się, że dawno wyszliśmy spod komunistycznej kurtyny, a w Polsce nie ma już po niej śladu. Zastali zmodernizowane państwo i miłą atmosferę. Dzięki temu aż co drugi odwiedzający Polskę obcokrajowiec deklaruje chęć szybkiego powrotu. Najbardziej zadowoleni z podróży do naszego kraju byli fantastyczni kibice z Irlandii oraz odwiedzający Wrocław Czesi.

Z pobytu w Polsce cieszyli się również sami piłkarze. „Fantastico Baltico”, pisał na swoim Twitterze Iker Casillas, który czas wolny spędzał z narzeczoną Sarą Carbonero nad Morzem Bałtyckim. Hiszpańskiego obrońcę, Gerarda Pique, odwiedziła Shakira, która skorzystała ze ścieżek rowerowych w Juracie, a z Opalenicy pod Poznaniem zadowoleni byli Portugalczycy.

Wielkim hitem wśród Polaków na Euro 2012 stały się strefy kibica, gdzie atmosfera była wręcz fenomenalna. Frekwencja i zadowolenie było tak zdumiewające, że fani futbolu domagają się powtórzenia tych atrakcji w czasie eliminacji do MŚ w Brazylii, które polska reprezentacja rozpocznie we wrześniu. Mimo dużego zainteresowania jest to zadanie niewykonalne ze względu na koszty, ale nikt nie wyklucza, że fan zony powstaną, gdy „Biało-Czerwoni” awansują do fazy grupowej Mundialu.

Polska w pełni wykorzystała przywilej organizacji Mistrzostw Europy. Mimo że nasi piłkarze nie wyszli z grupy, to my już ten turniej wygraliśmy, modernizując kraj przez ostatnie pięć lat, otwierając się na Europę a następnie przez 23 dni rozgrywek pokazując pozytywny wizerunek i miłą atmosferę. To wszystko składa się na zwycięstwo Polaków i ogromny skok cywilizacyjny. A efekty? Już widać pierwsze z nich: Europa zaczyna nam ufać i pozwala na organizację kolejnych ME. Tym razem w piłce ręcznej w 2016 roku!

 

Wysoki współczynnik rozwodów wśród młodych par w Polsce

0

Iwona Pruszkowska

W Polsce, jak i w całej Europie, instytucja rodziny jest coraz bardziej krucha i coraz mniej trwała, natomiast rozwody nie są rzadkością. Nie trzeba już podążać za przykładem Ferdinanda z komedii “Rozwód po włosku” Pietro Germi, aby uwolnić się od niekochanej już osoby. W obecnych czasach są państwa, w których aż połowa zawartych małżeństw kończy się rozwodem (taka sytuacja dotyczy między innymi Austrii, Czech, Norwegii, Luksemburga). Najwyższy odsetek rozwodów jest notowany w Hiszpanii, gdzie w 2005 roku zostały wprowadzone tak zwane rozwody ekspresowe. Fenomen rozwodów dotyczy Polski od lat 50. ubiegłego wieku, kiedy to prawo dotyczące małżeństw zostało zlaicyzowane (w 1945 roku) oraz Konkordat określający stosunki państwa z kościołem został zerwany przez władze komunistyczne. Nowe prawo wprowadziło instytucję separacji i spowodowało zwiększenie liczby rozwodów. Z danych GUS (Główny Urząd Statystyczny) wynika, iż w 2010 roku w Polsce doszło do 61.300 rozwodów wobec 228.337 zawartych małżeństw. Mimo iż w porównaniu z rokiem poprzednim liczba rozwodów minimalnie się zmniejszyła (w 2009 roku było ich 65.345) od kilku lat nieustannie wzrasta liczba rozwodów wśród młodych par (26,84 rozwody na 100 zawartych małżeństw). Od 1991 roku współczynnik prawdopodobieństwa rozwodu zwiększył się z 15% do 30% (wg danych pochodzących z projektu FAMWELL autorstwa Marty Styrc, opracowanego w Szkole Głównej Handlowej). Z wstępnych obliczeń wynika, iż w 2011 roku liczba rozwodów znów wzrosła, osiągając 65 tysięcy. Pomimo, iż decyzję o wstąpieniu w związek małżeński podejmują coraz to starsze osoby, a co za tym idzie decyzja ta powinna być dobrze przemyślana, w 2010 roku było aż 13.767 rozwodów par ze stażem małżeńskim wynoszącym 0-4 lata. Wśród głównych przyczyn rozwodów w Polsce są: niezgodność charakterów, długa nieobecność jednego z małżonków, zdrada i alkohol. Oczywiście jednym z czynników, który wpływa na zwiększenie liczby rozwodów jest tak zwane przyzwolenie społeczne. W przeszłości rozwód był czymś wstydliwym natomiast w obecnych czasach jest normalnością. Ponadto dla wielu młodych kariera zajmuje pierwsze miejsce w ich życiu i nie chcą oni w żaden sposób się poświęcać, by ratować relacje. Taki stan rzeczy wpływa oczywiście na życie dzieci. Według danych GUS w Polsce mieszka 52.165 dzieci (z których 6.972 nie ukończyło dwóch lat), których rodzice są rozwiedzeni. W szkołach podstawowych rzadkością staje się posiadanie pełnej rodziny. Z informacji uzyskanych dzięki kampanii społecznej zorganizowanej przez “Fundację Mamy i Taty” pod koniec 2011 roku wynika, iż 87% Polaków uznaje fenomen rozwodów za drugi co do ważności problem społeczny kraju (na pierwszym miejscu znalazła się narkomania, wskazana przez 91% Polaków). Dzięki przeprowadzonej kampanii świadomość konsekwencji rozwodów wśród Polaków zwiększyła się oraz wzrósł odsetek osób wg których większość osób rozwodzi się zbyt pochopnie. “Chcemy promować zaufanie, odpowiedzialność i zdolność do poświęceń jako źródło szczęścia osobistego i szczęścia małżeńskiego. Chcemy opowiadać młodym o wartościach, które nie są doceniane we współczesnym społeczeństwie” powiedział Paweł Woliński z fundacji.

Anastasi-Polska, dwumian doskona?y

0

Marcin Lepa

Jak się bawiliście? Mam nadzieje, że mistrzostwa Europy, które rozgrywane były na boiskach Wrocławia, Gdańska, Poznania i Warszawy podobały się wam. Tym bardziej, że Italia wyjeżdżała na wielki bój w Kijowie w znakomitych nastrojach. Warszawski półfinał był dla niej szczęśliwy…

Od poniedziałku 2 lipca polscy kibice żyli już jednak kolejnymi imprezami – walką Agnieszki Radwańskiej o podbój trawiastych kortów Wimbledonu i boisk siatkarskiej Ligi Światowej. A tu ponownie do akcji biało-czerwonych poprowadził Andrea Anastasi, szkoleniowiec z Poggio Rusco, niegdyś selekcjoner reprezentacji Włoch i Hiszpanii, mistrz świata i Europy. Już na polskiej ziemi trzykrotny medalista – mistrzostw Europy, Ligi Światowej i Pucharu Świata. Wszystko w 2011 roku. Naszym celem, celem Włocha był medal Ligi Światowej, a teraz – oczywiście – zdobycie krążka na igrzyskach olimpijskich.

– Tak, naszym celem jest medal. Musimy zachować pokorę i ciężko pracować, ale nasza gra jest coraz lepsza, a zwycięstwa nad Brazylią mogą tylko budować siłę grupy. Medal jest możliwy. Turniej olimpijski jest skomplikowany, ale jesteśmy przygotowani na walkę. Czasami nieszczęście, drobny pech mogą pokrzyżować szyki, ale trzeba być optymistą – przekonuje Anastasi.

W tych słowach można poznać całego Anastasiego: pokora, ciężka praca i wiara we własne siły. Taki obraz też rysuje się na łamach książki, która tuż przed igrzyskami ma zostać wydana wysiłkiem wydawnictwa Sine Qua Non. To kolejna biografia człowieka sportu na naszym rynku medialnym. Po Zlatanie Ibrahimoviciu i kilku gwiazdach futbolu przychodzi czas na trenera siatkarskiej reprezentacji. To rzadkość na naszym rynku. Książek sportowych nie jest za wiele, a jeśli już najczęściej dotyczą futbolu.

Po srebrnym medalu mistrzostw świata w Japonii w 2006 roku autobiografię wydał Argentyńczyk Raul Lozano, wówczas trener biało-czerwonych. Książka Aldo Pistellego opowiadająca o życiu Anastasiego ukazała się we Włoszech w 2010 roku. Nosiła tytuł „Anastasi racconta”. Teraz doczeka się premiery nad Wisłą.

Jaki jest więc Anastasi? To typowy „family man”, człowiek rodzinny, ciepły człowiek, który szybko znalazł język z siatkarskimi wybrańcami. Zarazem ma na tyle wielkie doświadczenie, że wie kiedy podnieść głos, kiedy rzucić butelką, kiedy skarcić podopiecznych.

– Nasz trener potrafi zaskoczyć. Niby jest spokojny, ale jak już wybuchnie, to drżyjcie wszyscy – śmieje się Łukasz Żygadło, rozgrywający reprezentacji Polski i włoskiego Trentino Volley, pytany o charakter szkoleniowca. Niby więc typowy Włoch, ale z okolic Mantui, więc o specyficznym charakterze.

– Ludzie urodzeni w tamtym regionie są niezwykle pracowici. On dziś zapytany, będzie miał już gotowy trening na pojutrze. Jego systematyczność cechuje całą jego karierę. Był jednym z pierwszych trenerów włoskich, którzy zaczęli zgłębiać tajniki przygotowania mentalnego grupy i poszczególnych zawodników – opowiada Ryszard Bosek, mistrz świata i także złoty medalista olimpijski z 1976 roku, jeden z największych siatkarzy w historii naszej reprezentacji.

– Znam go od wielu lat. Pamiętam go, jeszcze kiedy był zawodnikiem. Ponieważ był niższy od wielu graczy, wyróżniał się świetną techniką i niesamowitymi cechami wolicjonalnymi – mówi Bosek, były siatkarz klubu z Padwy. – Do tego był niesamowicie zadziorny. Miał twardy charakter, ale wszystko robił z myślą o drużynie.

Rzeczywiście – także w biografii Pistellego rysowany jest obraz niesamowicie uzdolnionego siatkarza, który już na boisku przejawiał talenty przywódcze. Szybko spożytkował je więc jako trener – najpierw drużyn klubowych w siatkarskiej Serie A, następnie w reprezentacjach Italii, Hiszpanii oraz teraz Polski. Wszędzie odnosząc sukcesy.

Te najważniejsze dla nas obecnie dotyczą siatkarzy z Polski. – Stajemy się coraz silniejsi jako drużyna. Doszło do nas dwóch świetnych zawodników: Michał Winiarski i Paweł Zagumny. Ich technika, doświadczenie działają na morale drużyny. Wierzę, że to da efekt podczas igrzysk olimpijskich w Londynie – opowiada nam Anastasi.

A złoto igrzysk to niespełnione marzenie nie tylko jego. Przecież nigdy w historii włoskiej siatkówki nie udało się stanąć na najwyższym stopniu podium. Anastasi był tego bliski z reprezentacją swego kraju, ale się mu nie udało. Teraz spróbuje z Polakami.

Wcześniej jednym z ostatnich testów był finał Ligi Światowej w Sofii, stolicy Bułgarii. To tutaj rozmawialiśmy z Włochem. – Przyjechaliśmy tutaj zwyciężyć. Jesteśmy w dobrej kondycji. Już trzykrotnie pokonaliśmy w tym roku Brazylię, a mimo to los ponownie nas z nimi skojarzył. To trochę niesprawiedliwe, ale postaramy się ich pokonać kolejny raz. Skoro już tyle razy poradziliśmy sobie z tym „diabłem”, to spróbujmy jeszcze raz – uśmiechał się Anastasi. Przed nim była próba złamania kolejnego tabu – Polacy nigdy nie wygrali Ligi Światowej, a jedyny medal tej imprezy wywalczyli w 2011 roku pod wodzą właśnie „Antka”, jak popularnie nazywany jest w naszym kraju Anastasi.

I udało się. Polacy w przepięknym stylu pokonali kolejno „Canarinhos” (3:2, dzięki czemu odprawili ich do domu), Kubę, Bułgarię i USA (po 3:0 we wszystkich trzech spotkaniach). Milion dolarów nagrody trafił w ręce biało-czerwonych.

– To wspaniałe uczucie – komentował w Sofii Anastasi, człowiek który zwyciężył w Lidze Światowej po raz piąty w karierze. Dwukrotnie triumfował jako zawodnik, dwukrotnie jako szkoleniowiec Italii, a teraz na ławce trenerskiej polskiego teamu. – Czuję się wzruszony. To wspaniały sukces, ale nie zapominajmy, że to tylko początek sezonu, a naszym celem jest medal igrzysk olimpijskich. Zwycięstwo w stolicy Bułgarii doda nam pewności siebie i pozwoli spokojniej przepracować pozostałe tygodnie – opowiadał nam Anastasi, kiedy jego podopieczni odbierali kolejne nagrody indywidualne, a chwilę później wskoczyli radośnie na najwyższy stopień podium.

W 2008 roku w Brazylii Ligę Światową wygrała reprezentacja Stanów Zjednoczonych, aby niedługo później sięgnąć po złoto olimpijskie w Pekinie. Teraz wielu wróży podobny scenariusz Polakom. – Macie świetny zespół, równy, w którym jeden siatkarz uzupełnia drugiego – ocenia Andrea Zorzi, niegdyś siatkarski mistrz, kolega z reprezentacji Anastasiego, a dziś dziennikarz telewizyjny i główny ekspert portalu internetowego FIVB.org, czyli światowej federacji siatkówki.

Jeśli nawet Zorzi, odwieczny krytyk naszej reprezentacji jest takim optymistą, to co dopiero Anastasi? On także widzi szansę na coś historycznego… Ale nic w tym dziwnego – „Antek” to pewny siebie, uśmiechnięty, pozytywnie nastawiony do życia człowiek – taki jest po prostu szkoleniowiec z okolic Mantuy. Chcecie poznać bliżej sympatycznego Włocha? Chcecie dowiedzieć się jak nieco przez przypadek zaczynał karierę trenerską? Jak z małego Poggio Rusco wydostał się na salony włoskiej, a potem światowej siatkówki? Dlaczego tak niewielki wzrostem wojownik grał w największych klubach z Półwyspu Apenińskiego? Sięgnijcie po opowieść Andrei Anastasiego, szkoleniowca – jakże chcielibyśmy tego wszyscy – przyszłych mistrzów olimpijskich… Ale cicho! Tego nie wolno nam chyba głośno mówić. Nie chcemy zapeszać.

Co innego jest natomiast pewne – jeśli niedługo chcecie ponownie przeżyć kibicowski karnawał nad Wisłą, zawitać do strefy kibica, śpiewać z tłumem radosnych fanów: „Polska, biało-czerwoni”, to przypomnijmy – w 2014 roku nad Wisłę przylecą najlepsze zespoły, aby walczyć w siatkarskich mistrzostwach świata. A biało-czerwonych w imprezie poprowadzi Andrea Anastasi…

W obliczu płci pięknej!

0

Francuski pisarz Jacques Lacarriere pisał: “… kim jest podróżnik? To ten, który w każdym odwiedzonym kraju, poprzez zwykłe spotkanie z innymi i zapomnienie samego siebie, rodzi się na nowo…”

Czasem znaczenie podróży na motocyklu nie pojmuje się w momencie dotarcia do miejscowości turystycznej czy kiedy zwiedza się jakiś zabytek, lecz podczas samej podróży.

Zawsze w opowieściach wielkich podróżników motocyklowych, usiłowałem odkryć i zrozumieć tajemnice ich niesamowitych i nieuniknionych spotkań, które miały miejsce w trakcie podróży dookoła świata.

Spotkanie z Anną Jaczkowską, motocyklistką i samotną podróżniczką, autorką dwóch książek: “Kobieta na motocyklu” i “Samotnie przez Bałkany”, fascynuje mnie z różnych powodów.

Wpadłem na ślad tej drobnej, wysportowanej blondynki, przez czysty przypadek, poszukując nowych szlaków przyszłych podróży podczas moich bezsennych nocy.

Będąc miłą i sympatyczną osobą, Anna szybko zaskakuje swoją pokorą i prostotą, opowiadając mi o niektórych ze swoich wypraw.

Anna uważa, iż każda wyprawa jest historią samą w sobie i że każda z nich przyniosła jej inne emocje i odczucia. Na przykład, wyjazd na Bałkany, który miał miejsce rok po tragicznej śmierci jej młodszego brata, sprawił, iż w momentach samotności zrozumiała, że nie udało się jej jeszcze uporać z przeżytą traumą. W wyniku braku interakcji, podróżnik odkrywa istotę samego siebie.

Pytam Annę, czy kiedykolwiek doświadczyła sytuacji zagrażających jej życiu, wynikających ze spotkań z niebezpiecznymi osobami. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu jedyna niebezpieczna historia, której doświadczyła, wydarzyła się w Rumunii podczas silnej nawałnicy. Anna, pędząc jakąś drugorzędną drogą, znalazła się nieoczekiwanie naprzeciwko wielkiej, nieokreślonej czarnej masy. Po chwili odkryła, że była to wielka krowa!

“Podróż do Argentyny wystawiła na ciężką próbę moją odporność na samotność, przebyłam setki kilometrów nie spotykając żadnej żywej duszy! Mój stan ducha w dużym stopniu uzależniony był od kraju, w którym byłam. W Argentynie było smutno, w Stanach, po tańcach do muzyki country, moja dusza była pełna radości i energii”.

Anna kocha sport. Poza motocyklizmem, uprawia również inne sporty, między innymi wspinaczkę czy kolarstwo.

Pytam ją więc jaki powinien być jej idealny partner. Wyjaśnia mi, że powinien być osobą tolerancyjną, która będzie w stanie pertraktować z jej silnym charakterem, lecz zrozumie również jej potrzebę samotności.

Bardzo chciałbym odbyć jedną podróż z tą motocyklową wonder woman, która pod kaskiem skrywa kobiecość i pokorę.

Obecnie Anna przygotowuje swoją trzecią książkę, dotyczącą wyjazdu do Ameryki, w której nie zabraknie anegdot i przeżytych historii.

Mam nadzieję, iż producenci motocykli zwrócą większą uwagę na fenomen mototurystyki, zamiast poświęcać się niebezpiecznym wyścigom gymkhana lub innym błahym i nieedukacyjnym inicjatywom.

 

“Cose distanti” Alessio Longoni. Symfonia dźwiękόw, symfonia przyjemności

0

Poeta-solista z Cagliari (Sardenia) debiutuje swoim nowym bardzo słonecznym albumem zatytułowanym “Cose distanti” [“Rzeczy odległe”]. Jego muzyka to mieszanka popu, rocka, new wave, elektroniki. Skontrastowana z jego niskim głosem i poetyckimi tekstami, mόwiącymi głόwnie o miłości, album zachęca do tańca, ale i do reflekcji. Liryki nasączone są filozofią Heraklita (“nic nie wraca, wszystko sie przekształca”), czy Tiziano Terzani (“nie we wszystkim jest sens”). Alessio analizuje naszą rzeczywistość, trochę naszą moralność, małe cele każdego z nas, co jak on “prześlizgują się” przez życie. Śpiewa o naszych marzeniach, pragnieniach, rozczarowaniach i ograniczeniach. To cudowna, wpadająca w ucho muzyka, album bardzo ludzki. Dźwięki, od greckiego popu do klasycznego brzmienia, zmieniają się jak nasz humor – to istna symfonia dzwiękόw, symfonia przyjemności. To idealna muzyka na lato. Śpiewająco polecam, nucąc: “Chciałbym, chciałbym odnaleźć siebie w tych kruchych odległościach bez lojalności, chciałbym, chciałbym odnaleźć ciebie w tej głupiej nierzeczywistej chwili”…

 

Le Castella. Eden, który możesz odkryć

0

Le Castella, część gminy na wyspie Capo Rizzuto, która rozciąga się na niecałe 9 kilometrów, jest jedną z najbardziej renomowanych miejscowości kąpieliskowych na kalabryjskim wybrzeżu Morza Jońskiego. Miasteczko zajmuje najbardziej wysunięty na południe z trzech półwyspów LAPIGI, którym historia starożytna przypisuje dzisiejsze miejscowości, takie jak Capo Cimiti, Capo Rizzuto i Punta Le Castella. Miejscowość ta jest znana z sugestywnej twierdzy aragońskiej, która dominuje nad zatoką z małej wyspy skierowanej ku stałemu lądowi. Twierdza ta, niedawno odrestaurowana, stała się jedną z największych atrakcji wybrzeża dei Saraceni, a także symbolem turystyki w całej Kalabrii. Z pewnością cały obszar Marchesato di Crotone był zamieszkiwany przez ludy antyczne już od czasów epoki żelaza. Jednak to dzięki Grekom zostały tu utworzone pierwsze małe miasta. W epoce antycznej obszar Le Castella był zamieszkiwali Krotonianie, którzy zajmowali się wydobyciem tufu z kamieniołomów. Być może to właśnie Krotonianie zabudowali pierwsze mury obronne, znalezione w naszych czasach w morzu, w okolicy twierdzy aragońskiej. Dziwna nazwa miejscowości pochodzi natomiast od terminu Castra Hannibali, czyli Zamki Hannibala (Castelli di Annibale), który prawdopodobnie zbudował siedem fortyfikacji obronnych dla swojej armii podczas odwrotu z Kartaginy. Wraz z upływem czasu dwie z trzech wysepek, które otaczały Le Castella, zostały zabrane przez morze wraz z Castra Hannibalis. Następnie w IX wieku przed Chrystusem miejscowość znalazła się pod okupacją arabską. Została odebrana przez Andegawenów dwa wieki później. To oni zbudowali tam pierwszą wieżę obserwacyjną, która obecnie jest częścią twierdzy aragońskiej. W XV wieku została przeprowadzona renowacja fortecy, która nieprzerwanie musiała odpierać różne ataki. W końcu w XVI wieku Hiszpanie wzmocnili twierdzę masywnymi kwadratowymi bastionami. Obszar otaczający Le Castella jest bogaty w historię i jedne z bardziej interesujących śladów archeologicznych w Kalabrii. Na północ od Le Castella znajduje się Capo Colonna, perła sztuki i historii z Parkiem i Muzeum Archeologicznym, w którym znajduje się Wieża Nao i mały antykwariat. Jeszcze dalej na północ od Capo Rizzuto e Capo Colonna znajduje się Crotone, miejsce pełne historii i kultury, w którym znajdziemy liczne muzea archeologiczne wraz ze znaleziskami z epoki antycznej o nieocenionej wartości oraz hiszpański zamek Karola V, jedna z największych budowli militarnych w Europie. Wśród najlepszych miejscowości kąpieliskowych Kalabrii, mała Le Castella, pulsujące serce urwistego Wybrzeża dei Saraceni, gości swoich turystów w zróżnicowanych i nowoczesnych ośrodkach: od małych i wygodnych Bed & Breakfast po wielkie „Villaggio all inclusive”.

Le Castella jest siedzibą Riserva Marina (Rezerwy Morskiej) Capo Rizzuto. Gastronomia obszaru Marchesato Crotonese charakteryzuje się kuchnią niezbyt zróżnicowaną, lecz pełną zdecydowanych smaków. Królem przypraw jest tutaj czerwone, pikantne peperoncino. Często są stosowane produkty naturalne, takie jak cykoria, szparagi, szczypiorek i koper włoski.

Oto niektóre z typowych dań kuchni krotońskiej: Sardella (narybek małych rybek, między innymi sardynek, sardeli, makreli, ostroboków itp., doprawiony solą i pieprzem, posypany czerwonym pikantnym peperoncino, które tworzy uboższy rodzaj kawioru), Cavateddri (rodzaj gnocchi wyrabianych na specjalnej wiklinowej plecionce), Maccarruni (rodzaj krótkich maccheroni, wyrabianych przy użyciu specjalnego narzędzia), Sazizze (kiełbasa wieprzowa, pokrojona w plastry, z koprem włoskim i czerwonym peperoncino), Pipi e Papaie (dodatek na bazie przysmażonej papryki i ziemniaków), Quadaru (zupa rybna, typowa dla tego obszaru, przygotowana z ugotowanych w glinianym naczyniu („quadaru” ) ryb z raf koralowych), Pitta (ciastko typu pasta sfoglia z migdałami i suszonymi winogronami), Crustuli (słodkie gnocchi, smażone na oleju a następnie polane miodem, przygotowywane zazwyczaj w okresie bożonarodzeniowym), pecorino Crotonese (owczy ser, charakterystyczny dla tego regionu, który otrzymał znak ochrony produktów regionalnych w Unii Europejskiej). Co się zaś tyczy win, obszar ten jest bogaty w wysokiej klasy winnice położone na północ od Crotone. Typowymi winami z tego obszaru są Cirò Melissa i Val di Neto.

W niewielkiej odległości, na obszarze chronionym Parku Narodowego Kalabrii, możemy odnaleźć Coca della Fossiata: największy i najbardziej interesujący kompleks leśny z Sila Grande. Mamy tutaj do czynienia z typowymi górskimi krajobrazami parku Sila, pokrytymi gęstym lasem piniowym, charakteryzującym się drzewami o szybkim wzroście, które mogą osiągnąć do 40 metrów wysokości a których pnie mają nawet 2 metry średnicy. Z kory tych drzew produkowano pachnącą esencję, która była używana do produkcji perfum. Żywica tych pinii była nazywana „pece brezia”. W środku tego krajobrazu rozciągają się szerokie i słoneczne pastwiska. Mówiąc w skrócie, tym, co czyni z tego obszaru prawdziwy raj na ziemi, jest fakt iż w przeciągu kilkuminutowej jazdy samochodem można korzystać z dobroci morza i złotych plaż, grać w golfa na polu z osiemnastoma dołkami, uprawiać trekking, zbierać grzyby czy też zjeżdżać ze szczytów obaszaru Sila.

Projekt „Le Castella resort & spa” narodził się na przykładzie pozytywnego doświadczenia villaggio „Il Tucano”, którego właściciele dali gościom możliwość odkrywania niezapomnianych pejzaży i doświadczania niecodziennej atmosfery poprzez niepowtarzalne wakacje, oferowane usługi i samo piękno projektu.

Zmieniające się przestrzenie zachęcają ludźmi do dialogu z architekturą, biorąc pod uwagę ich potrzeby i marzenia. Budowle sprawiają, iż to, co zewnętrzne komunikuje się z tym, co wewnętrzne. Zmienne środowiska, w których nie ma żadnej hierarchii i w których można odnaleźć harmonię miejsc i ich rytuałów. Środowiska, w których czas wolno płynie, środowiska przyjazne, wzburzone i wciągające.

Ten, kto chce znaleźć się w tym Raju na ziemi może zakupić apartament marzeń (cztery do wyboru, każdy z tarasem), poprzez stronę http://www.lecastellaresort.com.