Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155
kcrispy-baner-1068x155

Strona główna Blog Strona 155

Lirikando

0
Voice: Małgorzata Główka Tenor: Guglielmo Callegari

Lirikando è nato dall’idea della soprano Silvia Di Falco, ragusana, e del tenore Guglielmo Callegari, trevisano. Provenienti dagli antipodi geografici italiani possiamo così immaginare che i due artisti con Lirikando riuniscano l’intera penisola italiana. Lirikando è un duo lirico che spazia dalle romanze d’opera, passando alle canzoni napoletane, zarzuele, musica antica cantata, ecc.

Ma ecco un doveroso cenno sugli artisti. Silvia Di Falco, nata a Ragusa, ha iniziato gli studi con Valentina Reuszkaia e si è diplomata nel 2004 con il massimo dei voti sotto la guida di Pina Sofia presso l’Istituto Musicale “V.Bellini” di Catania. Nel 2007 ha conseguito la specializzazione di 2° livello presso il Conservatorio “G.B.Martini” di Bologna sotto la guida della maestra Donatella Debolini, presentando la tesi su “La serva buffa nell’opera comica italiana del Settecento” relatore il Prof. Piero Mioli. Dopo gli studi, viene seguita dal tenore William Matteuzzi.

Passiamo a Guglielmo Callegari che inizia lo studio del canto nel 1993 come basso, dal 1998 come tenore, con il maestro Enrico Rinaldo e successivamente con il maestro Romano Roma, studia con lui per circa due anni, e nel contempo lo consiglia di proseguire gli studi musicali in Conservatorio studiando con la maestra Cristina Mantese. Callegari termina il conservatorio nel 2010. Frequenta le accademie di perfezionamento organizzate dal Teatro Comunale Mario Del Monaco di Treviso e Gran Teatro G.Puccini di Torre del Lago.

Notizie più dettagliate sui programmi, eventi ed artisti nel sito: www.lirikando.sitiwebs.com

Voice: Ma?gorzata G?ówka Tenor: Guglielmo Callegari
Voice: Ma?gorzata G?ówka Tenor: Guglielmo Callegari

Marcowe Szkolenie Trenerów

0

W weekend 25-26 marca br w podwarszawsim Brwinowie odbyło się szkolenie trenerów zorganizowane na mocy porozumienia między Stowarzyszeniem Italiani in Polonia oraz Stowarzyszeniem „Długa Ławka“ Towarzystwo Budowniczych Zaplecza Kadry Narodowej. Organizatorem była firma Shake.

Specjalnie na tę okazję z Włoch do Polski przyjechał szkoleniowiec z Włoskiego Związku Piłki Nożej z okręgu Turynu, Prof. Mauro Burbello, który jest jednocześnie skautem młodzików ligi włoskiej.

W sobotę rano trenerzy mieli zajęcia teoretyczne, natomiast po południu odbyły się zajęcia praktyczne z dziećmi z UKS Czerwone Smoki Brwinów.

Prof. Burbello był zaskoczony dyscypliną i skupieniem dzieci polskich w wykonywaniu poleceń, co uznaliśmy za narodowy komplement.

Na następny dzień na przedpołudnie zaplanowane były ćwiczenia praktyczne samych trenerów, którzy musieli wykonywać ćwiczenia zastosowane w treningach dziecięcych. W godzinach popołudniowych powtórzone były praktyki w trenowaniu dzieci.

Całe szkolenie prowadzone było w języku włoskim z nieocenioną pomocą Anny Gołkowskiej, naszego zaprzyjaźnionego tłumacza.

Kolejne szkolenie trenerów, tym razem pełne 10-dniowe, planowane jest od 30.06 do 09.07.

Karolina Fenicka

 

“Mozzarella i business” w Krakowie

0

Z okazji otwarcia biura Włoskiej Izby Handlowo-Przemysłowej w Polsce, redakcja Gazzetta Italia zorgnizowała Italian Business Mixer @ Kraków, pod patronatem Instytutu Kultury Włoskiej w Krakowie i samej Włoskiej Izby Handlowo-Przemysłowej. Wydarzenie to zostało zorganizowane dzięki wsparciu Matteo Redenti, szefa krakowskiego oddziału Włoskiej Izby Handlowo-Przemysłowej. Business Mixer rozpoczął się nieformalnym aperitivo, z kilkoma krótkimi toastami wzniesionymi przez Gazzetta Italia, Donato Di Gilio, prezesa Izby, oraz kilku partnerów i sponsorów wieczoru, między innymi: IMQ, Holiday Inn Hotel, Giandac&M.

Spotkanie odbyło się w Sali Fontany w Pałacu Krzysztofory na Rynku Głównym, która została użyczona dzięki uprzejmości Muzeum Historycznego Miasta Krakowa.

Gazeta Dziennik zatytułowała artykuł dotyczący tego wydarzenia “Mozzarella i business” ponieważ goście mogli posmakować prawdziwej mozarelli di bufala, sprowadzonej przez firmę Giandac&M, której towarzyszyło oczywiście wyśmienite włoskie wino.

Między innymi, podczas Business Mixer władze miasta Krakowa sformalizowały współpracę z Izbą Handlową dotyczącą “Strefy Kibica”, miejsca stworzonego specjalnie dla kibiców EURO2012, w której na dużych ekranach będzie można oglądać mecze, brać udział w ciekawych wydarzeniach zorganizowanych przez sponsorów oraz próbować dań i napojów.

Wielki sukces tego spotkania jest świetnym początkiem działalności Matteo Redenti, członka Zarządu Włoskiej Izby Handlowo-Przemysłowej, jako przedstawiciela wszystkich przedsiębiorców włoskich, którzy prowadzą swoją działalność w Krakowie. W wydarzeniu wzięło udział ponad 100 firm, które wykazały ogromne zainteresowanie inicjatywami tego typu i doceniły jego świetną organizację.

Pozostaje nam tylko życzyć Matteo Redenti wszystkiego dobrego!

Sukces pokazu “Nowego Kina Włoskiego” w kinie Muranów

0

Niedawno zakończył się, trwający od 29 marca do 1 kwietnia, projekt “Cinema Italia Oggi”, w ramach którego w salach kina Muranów w Warszawie odbył się przegląd „Nowego Kina Włoskiego”.

W nazwie “Cinema Italia Oggi” jest zawarta idea przeglądu, którego zadaniem było promowanie i rozpowszechnianie współczesnego włoskiego kina w Polsce, przy jedoczesnym zaprezentowaniu obrazu współczesnych Włoch poprzez autorskie projekty. Każda projekcja przeglądu odniosła ogromny sukces, gdyż licznie przybyła publiczność żywo uczestniczyła w spotkaniach z gośćmi, reżyserami i aktorami, które organizowane były po zakończeniu filmów.

Projekt “Cinema Italia Oggi” został opracowany przez Włoski Instytut Kultury w Warszawie, który wraz z instytutem Cinecittà Luce czuwał również z wielkim zaangażowaniem i profesjonalizmem nad jego realizacją. Wśród elementów, które miały wpływ na doskonały przebieg wydarzenia jest, oprócz zasadniczej współpracy z kinem Muranów, wybór dzieł do repertuaru. Wybrane filmy, chociaż oddają różniące się od siebie obrazy realiów społeczno kulturowych, opowiadają o niektórych niezwykle aktualnych problemach włoskiego społeczeństwa, takich jak integracja i współistnienie z przestępczością zorganizowaną, stosunek do tradycji religijnej czy kryzys finansowy.

Na inauguracyjny wieczór przybyło kilku znakomitych gości, wśród których wspaniały aktor Remo Girone oraz mistrz polskiego kina Krzysztof Zanussi. Po krótkim powitaniu Ambasadora Włoch w Polsce, rozpoczęła się projekcja filmu „Cacko” w reżyserii Andrei Molaioliego. W ciągu kolejnych trzech dni zostały wyświetlone: „Wioska z kartonu” znakomitego osiemdziesięcioletniego reżysera Ermanna Olmiego, „Tatanka” obecnego na pokazie reżysera Giuseppa Gagliardiego, który zrealizował swój film w oparciu o powieść „Piękno i Piekło” Roberta Saviano; „Wyspy” Stefana Chiantiniego, film cieszący się ogromnym uznaniem na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto; zabawny „Sztuka nie dla sztuki” w reżyserii Giovanniego Albanese, który również był obecny podczas projekcji filmu; pierwsze dzieło młodziutkiej Alice Rohrwacher „Ciało niebieskie”, film doceniony na Quinzaine des Realizateurs na ostatnim Festiwalu w Cannes oraz na zakończenie „Scialla!” Francesca Bruniego, film wyświetlony na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji i zwycięzca w kategorii „Controcampo italiano”.

Przegląd podbił serca publiczności i udowodnił konieczność wspierania dobrego kina w opozycji do tendencji promocji rynkowej Hollywoodu oraz multipleksów, a z kolei pełna widownia na każdej projekcji ustanowiła stolicę Polski miejscem szczególnym dla tych, którzy wspierają autorskie kino i mniejsze produkcje.

Przegląd zakończył się z nadzieją na kontynuację współpracy między Włoskim Instytutem Kultury, Cinecittà Luce i Kinem Muranów oraz na coroczne odbywanie się imprezy, w ślad za innymi wydarzeniami, sprzyjającymi włoskiej kinematografii promowanymi na świecie przez Instytut Luce, takimi jak Open Roads w Nowym Jorku, Festiwal Kina Włoskiego w Tokyo, MittelCinemaFest w Budapeszcie, Festiwal Kina Włoskiego w Madrycie czy w końcu Spotkanie z Włoskim Kinem w Istambule.

Ponadto, organizatorzy i publiczność liczą, że pokaz w Muranowie przypadający na początek sezonu stanowił ważny wkład w promocję włoskich filmów wyświetlanych na dużych ekranach w europejskich miastach.

Szparagi

0

W końcu nadeszła wiosna. Muszę przyznać, iż w tym roku bardzo mi jej brakowało, ostatnie uderzenie zimy było prawdziwą męką, wziąwszy pod uwagę to, co byliśmy w stanie znaleźć na straganach warzywnych w tym kraju zachwycającym pod wieloma aspektami, lecz i trudnym zważywszy na nie do końca szczęśliwy klimat. Lecz również tutaj nadchodzi czas tych trzech-czterech miesięcy, kiedy nagle wszystko rozkwita, mamy do czynienia z prawdziwą eksplozją nowalijek, które w końcu rozweselają nasze podniebienia. Pierwszym, który się pojawia jest jego wysokość szparag, zielony lub biały, jak wolicie (o gustach się nie dyskutuje). Tak to prawda, że jest to produkt dostępny przez cały okrągły rok, lecz ja osobiście jestem przeciwny wszystkiemu, co nie jest sezonowe, wszystkiemu, co przez wiele tygodni było zamknięte na statku towarowym a następnie w magazynie. Nie jestem odosobniony w tym moim przekonaniu i między innymi z tego powodu rozmawiam z Luca Dolfi, szefem kuchni restauracji San Lorenzo w Warszawie, urodzonym w prowincji Firenze, wychowanym na doskonałej kuchni toskańskiej a od 2001 roku zamieszkałym na stałe w polskiej stolicy.

Drogi Luca, nie jest łatwo wydobyć z Ciebie jakąś wypowiedź czy wywiad, z tego punktu widzenia jesteś kucharzem ”starej szkoły”, czyli mało występów za to dużo kuchni?

“Tak, to prawda czuję się o wiele lepiej w kuchni niż przed mikrofonem albo, co gorsza, przed kamerą. Nie oznacza to, że kontakt z klientami sprawia mi problemy, wręcz przeciwnie, tak bardzo mnie stymuluje, że zawsze pytam kelnerek jak reagują i jakie są ich obserwacje”.

Krótko mówiąc lepiej wyrażasz siebie poprzez swoje potrawy?

”Bez wątpienia tak jest, a poza tym moja kuchnia jest nieskomplikowana, dość prosta i szybka, taka, jaka jest obecnie kuchnia włoska, oparta na składnikach wysokiej jakości, które są jak najmniej przetwarzane”.

Miałem okazję współpracować z tobą przygotowując menu specjalne na wieczory, które razem organizujemy. Czy jest to znak, iż nie boisz się eksperymentować?

“Fantazja w kuchni jest sekretnym składnikiem, dla mnie jedynym ograniczeniem jest jakość produktów, jeśli nie jest wysoka, odrzucam je i kropka. Restauracja San Lorenzo jest na rynku od ponad 10 lat, więc mogę sobie pozwolić na takie stwierdzenia. Klienci przyznają nam rację, chociaż nasza klientela jest międzynarodowa: jest wielu Polaków, lecz przede wszystkim są stali klienci włoscy, którzy wciąż przychodzą i ”nadzorują” naszą włoskość”.

Powróćmy do szparagów. W końcu skończyła się zima i nadchodzi jeden z twoich ulubionych sezonów.

”Ciężko jest oprzeć się szparagom! Ja, podobnie jak w stosunku do wszystkich nowalijek, dedykuję szparagom jedno menu, poczynając od przystawki, od szparagów po mediolańsku z jajkiem i parmezanem po carpaccio wieprzowe podane z pesto szparagowym i cytrynowym zabaione, lub po świeże tagliatelle ze szparagami i combrem cielęcym w sosie szparagowym. Krótko mówiąc prawdziwa rozkosz dla tych, którzy doceniają to warzywo z jednej strony delikatne, lecz mające zdecydowany smak”.

Dziękując ci za miłą pogawędkę, mogę cię prosić o jakiś przepis dla czytelników Gazzetta Italia, może na moje ulubione szparagi po mediolańsku?

”Oczywiście z przyjemnością, osobiście wybieram zielone szparagi, o bardziej zdecydowanym smaku. Należy je delikatnie obrać ze skóry, rozpoczynając na 3 cm poniżej wysokości główek, sparzyć w osolonej wodzie przez 1 minutę i pokryte usmażonymi na maśle sadzonymi jajkami i parmezanem wstawić do zapieczenia dopóki ser się nie rozpuści”.

Dzięki Luca! Życzymy wszystkim smacznego!

 

Il futuro incerto dell’economia polacca

0

Iwona Pruszkowska

Dal punto di vista economico la Polonia si trova in un momento di svolta. Nonostante il fatto che l’anno scorso le economie della maggioranza dei paesi europei erano in crisi, quella polacca ha retto bene. Dai dati del GUS (Ufficio Statistico Generale) risulta che nel 2011 l’aumento del PIL polacco è stato del 4,3% e secondo le valutazioni del governo nel 2012 ammonterà al 2,5%. L’anno scorso per comprare un euro ci volevano mediamente 3,96 PLN, quotazione che nel corso dei primi otto mesi dell’anno si è mantenuta abbastanza costante. Da metà d’agosto invece ha oltrepassato la soglia dei 4 PLN e in seguito i polacchi hanno dovuto affrontare una vera e propria altalena di quotazioni dello z?oty che al momento di apice svalutativo ha raggiunto 4,56 PLN. Comunque, malgrado gli aspetti negativi determinati dall’indebolimento dello z?oty (ovvero l’aumento dei costi di importazione) gli esportatori polacchi ne hanno approffittato diventando più competitivi sui mercati esteri. Attualmente l’evoluzione della situazione economica in Polonia nel 2012 è piuttosto incerta. A marzo sono stati notati i primi sintomi del rallentamento economico, tra cui il calo dell’indice PMI (Purchasing Managers Index) e la riduzione del numero delle nuove commissioni per l’industria. L’anno corrente è iniziato con una quotazione dell’euro ammontante a 4,4 PLN ma in seguito il valore dello z?oty si è rafforzato e già a febbraio si trovava al livello di 4,1 PLN per 1 euro. E mentre le previsioni dei più noti economisti divergono riguardo lo sviluppo della situazione economica abbiamo chiesto un parere ad alcuni giovani polacchi laureati nei settori finanziario ed economico.

Ci saranno dei cambiamenti notevoli nella quotazione dello z?oty nei prossimi mesi?

“Lo z?oty può rafforzarsi nei confronti dell’euro, perché ci saranno sempre più persone dell’estero che cambieranno la loro valuta in z?oty” sostiene Diana Swarowska, laureata SGH (Scuola Superiore del Commercio) alla facoltà Finanza e Contabilità, che attualmente lavora presso la società Shneider Electric. Diversa l’opinione di Ma?gorzata Oldziejewska, anche lei laureata SGH alla facoltà Relazioni Economiche Internazionali. “Prima dell’Euro 2012 la quotazione dello z?oty non cambierà notevolmente. La domanda per la valuta polacca da parte degli ospiti non sarà così notevole per influire sul cambio. L’influenza dei campionati sul cambio della valuta polacca la si può invece considerare a lungo termine, visto l’aumento dei grandi investimenti, tra cui quelli infrastrutturali degli impianti sportivi. Comunque, è difficile valutare tale influenza visti tutti gli altri fattori che sono importanti per la quotazione” dice Ma?gorzata. “No, l’Euro 2012 non influirà in nessun modo sulla quotazione dello z?oty” sostiene decisa Paulina Paw?owska, laureata alla facoltà Legge e Amministrazione dell’Università di Varsavia, impiegata in uno studio legale.

Quale sarà la posizione del governo polacco e della NBP nei confronti dello z?oty: prendendo in considerazione l’esportazione vorranno mantenere il livello basso della valuta oppure no?

“Le previsioni d’esportazione per la Polonia sono ottimistiche. Da una parte la NBP può voler mantenere la quotazione bassa dello z?oty per migliorare la congiuntura dopo la crisi. Dall’altra parte, però, tale situazione può influire negativamente sul livello d’inflazione e i dirigenti della NBP dovrebbero focalizzarsi appunto sulla sua riduzione” dice Ma?gorzata. “Nè il governo, nè i dirigenti della NBP  influiranno sulla quotazione dello z?oty. Credo che vogliano mantenerlo al livello basso, per attirare le persone dall’estero, ma dubito che lo faranno, non sono uomini d’azione” sostiene Diana. “Il governo e la NBP faranno tutto il possibile per mantenere la quotazione bassa dello z?oty per sostenere l’esportazione” dice Paulina.

Dopo l’Euro ci sarà un rallentamento notevole dell’economia?

“La conclusione dei campionati Euro 2012 avrà un modesto impatto sulla crescita economica. Saranno invece importanti altri fattori come ad esempio il numero degli investimenti nel periodo estivo” sostiene Ma?gorzata. “Non sappiamo se in Polonia arriveranno così tanti tifosi come prevedono il governo, i commercianti e gli esperti del settore turistico. Credo che la congiuntura migliorerà per un breve periodo di tempo ma poi tutto ritornerà nella media” dice Diana. “L’Euro 2012 non avrà un grande influsso sull’economia polacca in generale mentre singoli imprenditori potrebbero trarre grossi giovamenti” afferma Paulina.

Włoskie paluszki grissini – pieczywo zdrowe i pyszne

0

Anna Wójtowicz – API Food

Moim zdaniem tak wychwalany przez rodaków polski chleb dawno przestał pełnić rolę pełnowartościowego i zdrowego pożywienia. Dozwolone dodawanie coraz większej ilości chemicznych składników, stosowanie rafinowanej mąki, nieumiejętny i zbyt krótki czas wyrastania drożdży, czy wreszcie najnowszy problem jakości polskiej soli – oto kilka zbrodni popełnianych przez piekarzy.

A przecież chleb od zawsze stanowi bazę naszego pożywienia. Historia ludzkości ściśle wiąże się z historią wytwarzania chleba. W epoce Neolitu, około 10 tysięcy lat temu, człowiek wykonał epokowy krok, porzucił myśliwski styl zdobywania żywności i rozpoczął uprawiać i hodować. Pojawiły się pierwsze uprawy zbóż, prymitywne sposoby mielenia ich ziaren, z których powstawało pożywienie będące pierwowzorem dzisiejszego chleba.

Historia najsłynniejszego włoskiego chrupkiego pieczywa o nazwie grissini jest znacznie bliższa naszym czasom, jednak aby dotrzeć do jego źródeł należy cofnąć się do roku 1679. Jak głosi legenda, chorowity książę Wiktor Amadeusz II z rodu Savoiów już jako dziecko miał ogromne problemy żołądkowe, cierpiał na niestrawność i brak apetytu. Zmartwiona stanem zdrowia matka chłopca, księżna Maria Giovanni Battista zwróciła się do dworskiego lekarza z prośbą o pomoc. Ów lekarz, niejaki don Teobaldo Pecchio, pewnie dzięki intuicji zdiagnozował źródło problemów małego księcia. Chodziło o zatrucie pokarmowe związane z problemami trawiennymi źle pieczonego chleba. Z pewnością w tamtych czasach w piekarniach nie przestrzegano ściśle zasad higieny, a czas wypiekania chleba mógł być niewystarczający ze względu na oszczędność materiałów do opału. Lekarz wezwał do współpracy swojego znajomego piekarza, Antonia Bruneto, i tak powstało pieczywo bez miękiszu, dobrze wyrośnięte, bardzo chrupkie i dobrze upieczone. Ciasto w postaci słupków musiało być rozciągane (stirato) do długości około pół metra. Tak utworzone chlebowe paluszki, bez miękiszu, a jedynie z mocno wypieczoną chrupiącą skórką okazały się remedium na problemy trawienne małego księcia, który za kilka lat został wybrany królem. W piemonckiej miejscowości Lanzo Torinese, skąd pochodził lekarz i piekarz, ufundowano pamiątkową tablicę na domu, na którym jak głosi legenda mieszkał don Pecchio .

Warto dodać, że od końca XVII wieku paluszki grissini na dobre zagościły na królewskim dworze Sabudów, a sława pieczywa zaczęła rozprzestrzeniać się również za granicą. Znanym smakoszem grissini okazał się być Napoleon Bonaparte, który kazał przywozić je z Turynu do Paryża.

Grissini dzisiaj

Chrupiące paluszki grissini, których zarówno etymologiczny jak i historyczny rodowód wywodzi się z Piemontu, dzisiaj można znaleźć na stołach w całych Włoszech. Z pewnością mieszkańcy Turynu i okolic są bogatsi w kulinarne doznania związane z tym specjałem, bo tutaj w każdej piekarni możemy poprosić zarówno o grissini tradycyjne, zwane stirati – długie i cienkie o regularnym kształcie, jak i mniej znane, rubatà. Ten drugi typ pochodzi z podturyńskiej miejscowości Chieri, paluszki są krótsze, grubsze i mają bardziej nieregularny kształt, wyrabia się je lekko skręcając ciasto.

Podczas olimpiady zimowej w 2006 roku w Turynie sportowcy z całego świata mieli okazję niemal oficjalnie, bo poprzez działania komitetu olimpijskiego, delektować się lekkostrawnymi paluszkami grissini. To piemonckie pieczywo sprzedawane jest już na całym świecie, włączając tak znane centra handlowe, jak Harrod’s w Londynie.

Mario Fongo – piemoncka rodzinna piekarnia i jej pieczywo

Historia rodziny Fongo jest ściśle związana z powstaniem pierwszego pieca chlebowego w piemonckiej miejscowości Rocchetta Tanaro. Od roku 1945 siedziba i struktura firmy pozostaje niezmieniona. Położona wśród malowniczych piemonckich pól zachowuje doświadczenie zawodowe i znajomość produktów podstawowych sztuki piekarniczej przechowywanej w rodzinnym łańcuchu pokoleń. Rzemieślniczy sposób wytwarzania pieczywa jest podstawą wpływającą na jakość, ale rodzina Fongo idzie z duchem czasu, stale modernizuje firmę, wprowadza nowe technologie.

Produktem wyróżniającym piekarnię są cienkie, chrupiące, długie na pół metra języki, nazwane „Lingua Di Suocera”, czyli „Język Teściowej”. Ich pyszny smak i strukturę zawdzięczają składnikom podstawowym najwyższej jakości: mąka, woda, sól i organiczna oliwa z oliwek extravergine oraz odpowiednim sposobom wyrabiania ciasta i wypiekania w piecu.

Piekarnia Fongo wytwarza oczywiście pyszne grissini, zarówno w wersji klasycznej – stirati, jak i rubatà. Podstawą paluszkowych specjałów są mąka, woda, sól, naturalne drożdże i kropla najwyższej jakości oliwy z oliwek, jednak oferta smakowa jest znacznie bogatsza: grissini kukurydziane, z mąki razowej, a także klasyczne z dodatkiem rozmarynu, oliwek odmiany Taggiascha, sezamu i orzechów. Jeśli chodzi o „Języki teściowej” to możemy próbować wersji klasycznej, z dodatkiem parmezanu, rozmarynu, pikantnych papryczek, oraz z solą Fleur de Sel z Ibizy.

Niech żyje bal

0

Zawsze było moim marzeniem zobaczyć Wenecję podczas karnawału. Zobaczyć to miejsce o tysiącu twarzy jeszcze dodatkowo w masce. Zainspirowało mnie to co kiedyś usłyszałam, że karnawał wenecki jest największym na świecie spektaklem teatralnym, w którym biorą udział wszyscy mieszkańcy, przyjezdni i zamknięta w kamieniu historia, w której Wschód nieustannie toczy spór z Zachodem. To przedstawienie, orgia kostiumów, czas wyzwolenia z wszelkich zasad i konwenansów, kiedy wszyscy stają się równi. Nie można oprzeć się wrażeniu, że jak w filmach Felliniego na ulice i place wychodzą marzenia i fantazje o innym, barwniejszym życiu.

Najbardziej pamiętam zawsze ten pierwszy moment kiedy płynę vaporetto – wodnym tramwajem. Coś we mnie się wtedy otwiera, puszczają jakieś zbędne linki… Chłonę zapach Wenecji, brzmienie Wenecji. Jestem znowu “wenecka”!

Kiedy tu jestem wciąż się gubię. Wiem, że nie ma sensu zapamiętywanie drogi, bo i tak mam wrażenie, że uliczki i kanały jak tylko się odwracam zmieniają się, przekonfigurowywują. Że jedyny ratunek i spokój umysłu to się poddać, “iść z prądem” – “go with the flow”. Że wszystko tu względne i nierzeczywiste, wszystko jest odbiciem, iluzją.

Nie mogę znaleźć wejścia do biura prasowego przy Rialto. Pytam o drogę napotkanego mężczyznę. Przez przypadek odpowiadam mu po polsku. Mówisz po polsku? – słyszę. Frantisek jest z Bratysławy, oprowadza słowackie wycieczki po Wenecji. Nauczył się polskiego, bo kocha polski jazz. Przyjeżdżał wiele razy do Polski na koncerty.

W biurze poznaję Sebastiano. I tu kolejne zaskoczenie. Sebastiano mieszka w Wenecji i… w Warszawie. Po polsku, z włoskim temperamentem przypomina mi o polskich i włoskich koneksjach począwszy od Kopernika i Bolonii, po królową Bonę na Wawelu. Pytam go jak wenecjanie spędzają karnawał. Patrzy na mnie przez chwilę i niczym lekarz przepisuje mi na kartce osoby, z którymi według niego powinnam sie spotkać: Beata i Matis.

To kobiety w Polsce spoźniają się tak samo jak w Słowacji? – śmieje się Frantisek. A która jest godzina? – pytam w gorączce fotografowania na Placu Św. Marka konkursu najpiękniejszej maski karnawału. Zapomniałam, że Wenecja jest poza czasem, że karnawał jest poza czasem, że jak fotografuję czasu nie ma.

Idziemy do lokalnej kawiarni o nazwie “Brazylijska” na pierwsze frittelle – karnawałowe ciasto, w smaku przypominające coś pomiędzy pączkiem, a kremówką.

Potem na koncert do La Fenice, najsłynniejszego weneckiego teatru operowego powstałego w 1792 roku. Wielu kompozytorów pisało swoje dzieła własnie z myślą o La Fenice. W 1996 ostatni z pożarów zniszczył niemal całe wnętrze teatru.

Przechodzimy obok muzeum Peggy Gugenheim, żony i kochanki wielu sławnych artystów jak Samuela Becketta czy Maxa Ernsta. Frantisek opowiada mi o jej dzieciach – zwierzętach, które są pochowane w pałacowym ogrodzie.

Nie możemy się ogrzać przy stoliku Hemingway’a. Z ulgą zamykamy drzwi w Harry’s bar, za którymi zostaje chłodne, komercyjne wrażenie. Znajdujemy swój “lokalniak” przy jednym z placów. Barman jest na początku sceptycznie nastawiony do nas, ale szczery entuzjazm, z którym przyjmujemy kolejne “vino de casa” sprawia, że na jego twarzy pojawia się cień uśmiechu.

Rano pierwszy widok przez okno to śnieg. Nie wiem jeszcze, że przez te kilka dni dane będzie mi tu przejść przez cztery sezony jak u Vivaldiego, który wykładał tu w konserwatorium muzycznym w jednym z sierocińców. Kogo z muzyków, w ogóle z artystów tu nie było? Dla Wenecjan wspaniałość sztuki stanowiła zawsze symbol potęgi miasta. Choć ciężko wyobrazić mi sobie życie i tworzenie w miejscu, w którym ma się wrażenie, że wszystko zostało już powiedziane, które tak obezwładnia swoją doskonałością i pięknem.

Mateo, mąż Beaty uzmysławia mi, że Wenecja to nie Włochy. Siedzimy w recepcji hotelu który dzierżawi na Fundamente Nuovo. Przez ponad tysiąc lat (726 – 1797) Wenecja była stolicą niezależnej Republiki Weneckiej, która była jedną z morskich i handlowych potęg Morza Śródziemnego. Zamieszkałe przez Włochów, Greków, Słowian “państwo – miasto” na wzór greckich polis, było wielonarodowościowe, wielokulturowe, panowała w nim wolność religijna, a jego ustrojem była republika. Wenecja była najdłużej istniejącą republiką w dziejach. Dopiero w XIX wieku została włączona do nowo powstałego Królestwa Włoch. Jak chcesz zobaczyć prawdziwą Wenecję musisz przyjść na manifestację na Zattere – mówi do mnie Mateo.

Beata przychodzi spóźniona, odwiedzała ojca w szpitalu. Już jest dobrze – mówi – ale zeszłej nocy bardzo się bałam. Prosiłam jego ducha, żeby wrócił do ciała. Mówiłam do niego, żeby mi tego nie robił, nie w Wenecji. Beata napisała list, który

chce wysłać do lokalnej gazety. List, w którym dziękuje lekarzom z Ospedale Civile za uratowanie życia jej ojcu.

Z Matisem podobnie jak z Beatą, od kiedy wychodzimy sobie na spotkanie mam wrażenie, że znamy się od zawsze. Nie jestem pewna czy to, w co jest ubrany, to jego karnawałowe przebranie. Podobno codzienny “vintage styl” wyrósł na bazie tanich jak barszcz jedwabnych krawatów kupowanych jeszcze w Polsce w sklepie z odzieża na wagę. Mamy podobne podejście do piękna, traktując je jak filozofię. Wracają do mnie słowa Kahila Gibrana: “Żyjemy, żeby piękno odkrywać, wszystko inne jest formą czekania.” Muszę pokończyć różne rzeczy w Wenecji i czuję się gotowy do dalszej drogi. Może Paryż…? – zastanawia się na głos Matis. “Żyją zawsze gotowi do przeprowadzki gdzie indziej, czują się obywatelami Europy w sposób globalny” – czytam później w artykule Sebastiano.

Cały dzień edytuję zdjęcia z manifestacji na Zattere. Protest przeciwko wielkim statkom wpływającym do serca miasta. Zanieczyszczenia powodują ruinę zabytków, a statki podwyższają niebezpiecznie poziom wody. Długie oczekiwanie na przepływający statek. Potem nagle gwizdy, transparenty, kciuki skierowane do dołu. Poruszający moment, w którym z Mateo, Beatą i garstką innych poczułam się częścią Wenecji. Byłam za nią odpowiedzialna, za jej kruche piękno.

Wieczorem, mimo oficjalnej odgórnej odmowy z La Fenice z powodu ograniczonej ilości miejsc dla mediów i zbyt późnego wysłania podania, zakładam przepisową pelerynę i maskę i idę dla świętego spokoju sprawdzić, czy na pewno nie można wejść i sfotografować tego najsłynniejszego z weneckich balów.

Robię zdjęcia w odbiciu w lustrze w holu i już widzę zamykające się bezpowrotnie drzwi, kiedy przypomina mi się motto tegorocznego karnawału: “Życie jest teatrem, wszyscy w maskach” – przełożone na nasze “Niech żyje bal” i ryzykuję skok jak do pędzącego pociągu… I udaje się. Znajduję się nagle posród złoceń, szampanów, masek, jedwabnych kostiumów, wręczanych nagród Cavalchina Awards, śnieżnobiałych koni na scenie i słodkiego śpiewu Jose Carrerassa.

Evviva il ballo

0

El?bieta Piekacz

È sempre stato il mio sogno vedere Venezia durante il Carnevale. Vedere un posto di mille volti in maschera. Mi hanno ispirato le frasi che ho sentito nel passato che il Carnevale di Venezia è il maggior spettacolo teatrale nel mondo, in cui partecipano i residenti e gli ospiti e dove la storia è racchiusa nelle pietre, dove l’Oriente si scontra e si incontra con l’Occidente. È uno spettacolo, un’orgia di consumi, l’epoca della liberazione dalle regole e dalle convenzioni in cui tutti diventano uguali. Non si può resistere alla sensazione che, come nei film di Fellini, nelle strade e nelle piazze scorrono i sogni e le fantasie della vita più colorata.

Ricordo il viaggio in vaporetto. Sento che qualcosa dentro di me si apre, spariscono  le limitazioni inutili…  “Assorbo” l’odore di Venezia, i suoni di Venezia. Di nuovo sono “veneziana”!

Quando sono a Venezia mi perdo in continuazione. Non ha senso ricordarsi la strada. Ho l’impressione che appena mi giro le vie e i canali cambino. Ho l’impressione che l’unica soluzione sia arrendersi,  “seguire la corrente”  –  “go with the flow”. Tutto mi sembra relativo, irreale, tutto sembra essere un riflesso, un’illusione.

Non riesco a trovare l’entrata all’ufficio stampa presso il ponte di Rialto. Chiedo le indicazioni ad un uomo incontrato per strada. Per sbaglio gli rispondo in polacco.  Mówisz po polsku? sento. Frantisek è di Bratislava, fa da guida agli slovacchi per la Venezia. Ha imparato il polacco perchè adora il jazz polacco. È stato spesso in Polonia per assistere a dei concerti.

Arrivata all’ufficio stampa del Carnevale conosco Sebastiano. Ecco una nuova sorpresa. Sebastiano abita a Venezia e… a Varsavia.  In polacco, ma con temperamento italiano, ricorda le interrelazioni italo-polacche iniziando da Copernico e Bologna fino a Bona Sforza e il Wawel. Gli chiedo come i veneziani festeggiano il carnevale. Mi guarda un momento e come un medico scrive su un foglio i nomi delle persone con cui dovrei incontrarmi: Beata e Matis.

“Le donne in Polonia arrivano in ritardo come le donne in Slovacchia?” ride Frantisek. “Che ore sono?” chiedo nell’ansia di fotografare Piazza di San Marco in cui si svolge il concorso della miglior maschera del Carnevale. Ho dimenticato che Venezia è fuori del tempo, che il Carnevale è fuori del tempo e che quando scatto le foto il tempo non esiste.

Andiamo al caffé “Brazylijska” per mangiare le prime frittelle, dolci di carnevale, di un sapore che richiama le ciambelle polacche e le sfogliatelle alla crema. In seguito andiamo al concerto alla Fenice, il teatro d’opera più conosciuto, fondato nel 1792. C’erano tanti compositori che hanno scritto le loro opere pensando appunto alla Fenice. L’ultimo incendio, avvenuto nel 1996, ha completamente distrutto l’interno del teatro che è stato interamente ricostruito.

Passiamo accanto al Museo Peggy Guggenheim, moglie e amante di tanti artisti conosciuti tra cui  Samuel Beckett e Max Ernst. Frantisek mi racconta delle storie sui suoi figli-animali, che sono sepolti nel giardino del palazzo.

Non possiamo riscaldarci seduti alla tavola di Hemingway. Con sollievo chiudiamo la porta del Harry’s bar, dietro la quale rimane una sensazione di freddo. Troviamo un “nostro locale”. All’inizio il barista ha un approccio scettico, ma il nostro sincero entusiasmo con cui ordiniamo un “vino de casa” fa apparire un sorriso sulla sua faccia.

La mattina, guardando fuori dalla finestra, vedo la neve. Al momento non sapevo che nel corso dei seguenti giorni avrei sperimentato tutte le quattro stagioni come nei concerti di Vivaldi, che insegnava in un conservatorio di musica di Venezia presso un orfanotrofio. Ce n’è un musicista o un artista che non è stato a Venezia? Per i veneziani la meravigliosità dell’arte è stato sempre un simbolo della forza della città. Comunque è difficile per me immaginare di vivere e di creare in un posto in cui sembra che tutto sia già stato detto, in un posto che incanta con la sua perfezione e bellezza.

Secondo Matteo, il marito di Beata, Venezia non fa parte dell’Italia. Stiamo nella reception dell’albergo in cui Matteo lavora alle Fondamenta Nuove. Per oltre mille anni (726 – 1797) Venezia è stata la capitale dell’indipendente Serenissima Repubblica di Venezia, che era una delle maggiori potenze marinare e commerciali del Mar Mediterraneo.  Questa città-stato creata su modello delle polis greche e abitata da italiani, greci e slavi, era cosmopolita, ci regnava la libertà religiosa e il suo governo era repubblicano. Venezia è stata la repubblica più longeva della storia. Solo nel XIX secolo Venezia ha cominciato a far parte del Regno d’Italia. “Se vuoi vedere la vera Venezia devi venire alla manifestazione alle Zattere”, mi ha detto Matteo.

Beata arriva in ritardo. È andata a fare la visita al padre che sta in un ospedale. “Adesso va bene – dice – ma la notte scorsa ho avuto tanta paura. Ho chiesto al suo spirito di ritornare nel corpo. Gli ho chiesto di non farmelo, non a Venezia.” Beata ha scritto una lettera indirizzata ad un giornale locale. Nella lettera ringrazia i medici dell’Ospedale Civile che hanno salvato la vita a suo padre.

Uscendo insieme con Matis, è come con Beata, ho l’impressione di conoscerlo da sempre. Non sono sicura se il suo vestito è un costume di carnevale. A quanto pare il suo quotidiano “vintage style” è nato a base di cravatte, comprate a buon mercato ancora in Polonia, nei negozi second hand. Abbiamo un approccio simile alla bellezza, che viene trattata come una filosofia. Ritornano a me le parole di Kahil Gibran: “Viviamo solo per scoprire nuova bellezza. Tutto il resto è una forma di attesa”. “Devo concludere alcune cose a Venezia ma mi sento già pronto a ripartire. Forse Parigi..?” pensa Matis ad alta voce. “Vivono sempre pronti a trasferirsi in un altro posto, si sentono cittadini di Europa” leggo in seguito tale frase in un articolo di Sebastiano.

Tutto il giorno modifico le foto della manifestazione alle Zatterre. È stata una protesta contro le navi grandi che entrano nel cuore della città. L’inquinamento distrugge i monumenti e le navi pericolosamente aumentano il livello d’acqua. Si attende il passaggio della nave e quando arriva fischi, striscioni e pollici indirizzati verso il basso. È stato un momento toccante in cui insieme con Matteo, Beata e altri manifestanti mi sono sentita parte di Venezia.  Mi sono sentita responsabile per questa città, per la sua bellezza fragile.

La sera, malgrado il rifiuto ufficiale della Fenice, a causa del numero limitato dei posti per i media e la presentazione tardiva della domanda, vesto un mantello e una maschera e vado per amor di pace a controllare se non sarei riuscita ad entrare e fotografare uno dei balli veneziani più conosciuti.

Scatto le foto di riflesso nello specchio e già vedo la porta che sta per chiudersi quando mi viene in mente il motto del Carnevale di quest’anno: “La vita è teatro. Tutti in maschera!” tradotto in polacco “Evviva il ballo” e rischio di saltare sul treno… E ci riesco. All’improvviso mi trovo tra dorature, champagne, maschere, costumi di seta, e l’assegnazione dei premi Cavalchina Awards, nivei cavalli e il dolce canto di Jose Carreras.

 

Pompeo Girolamo Batoni

0

BATONI: (Zwraca się do publiczności prawie szepcząc) Wiecie, mając siedemdziesiąt dziewięć lat jest się naprawdę okropnie starym. Nawet jeśli jest się Pompeo Girolamo Batoni! A starości nikt nie toleruje, nawet najbliższe osoby. (Rozgląda się dookoła) Dlaczego muszę żyć w takich ciemnościach? (Podchodzi do dwóch świeczników stojących na pianinie) Kto wie jakie ciemności czekają na mnie po śmierci! Teraz, dopóki jeszcze mogę, chcę widzieć światło. (Zapala niektóre świece) Moje dzieci i wnuki, wszyscy mają swoje zajęcia, z pewnością nie mogą przez cały czas być przy takim starcu jak ja. Zresztą, jako chłopiec też miałem swoje sposoby na rozrywkę, jak już nie musiałem pomagać ojcu w jego warsztacie złotniczym. A gdy dorosłem musiałem myśleć o rodzinie, którą założyłem. Czy miałem wtedy czas, aby opiekować się moimi dziadkami lub kimś z rodziny, który z wiekiem skretyniał? Wśród moich dzieci, wszyscy trzej chłopcy pracowali ze mną w warsztacie. Jeden, Felice, nawet ze mną pojechał do pracy do Lizbony. A cztery z moich córek, te które wybrały sztukę zamiast klasztoru czy małżeństwa, grały przez lata w przedsionku warsztatu, aby miło przyjąć i zabawić gromady gości, odwiedzających i zleceniodawców, którzy każdego dnia zbierali się tam w oczekiwaniu, aż ich przyjmę. Moje córki oferowały im słodycze i różnego rodzaju smakołyki przez nie same przygotowane, własnoręcznie, prawdziwe panaceum na wszystkie niedogodności podczas długich i wyczerpujących oczekiwań. Moje dzieci, wszystkie dwanaścioro, mają jakieś talenty, jedno gra na harfie lub skrzypcach, Ruffina pisze wiersze, inne rysuje, maluje lub świetnie gotuje. A to, że jestem dziś stary nie jest winą żadnego z nich, moją z pewnością też nie. Człowiek starzeje się z winy, a może z łaski natury, Wszechmogącego. A my, jak już się zestarzejemy, z uwagi na fakt, że uważamy się za strażników tradycji, obyczajów i zwyczajów tak chcielibyśmy, aby nic się nie zmieniało, aby życie pozostało takie jakim go znamy. A więc rzucajmy obelgi wobec tych, którzy są od nas młodsi, tylko dlatego, że się zmieniają, przekształcają. Jeszcze odważniej rzucajmy je wobec kogoś, kto się dostosowuje oraz wobec całego świata, który nami, już tak zmęczonymi, wstrząsa. Tak oto stajemy się zgryźliwi, niesympatyczni, obsesyjni, nietolerancyjni. Tylko chwilami jesteśmy świadomi tych wszystkich naszych okropnych wad i to niestety jedynie w szczególnych momentach jasności i poczucia człowieczeństwa, jak dla mnie w tym momencie. Nie bierzemy pod uwagę niewygód i trudności jakie przysparzamy naszym dzieciom, zwłaszcza jak jesteśmy starzy a oni jeszcze młodzi, albo osobom które się nami opiekują, kiedy się im sprzeciwiamy, kiedy nie chcemy rozważyć ich potrzeb, kiedy nam proponują aby przeprowadzić się, a my uparcie chcemy żyć w domu, w którym od zawsze mieszkaliśmy, ponieważ był on naszym schronieniem przez całe życie. W ten sposób poświęcamy nasze dzieci, sprawiamy, że są sami bez żony, męża, czy dzieci. Obwiniamy je za wszystko to, co musieliśmy dla nich zrobić; stwarzamy w nich niezliczoną ilość okrutnych wyrzutów sumienia tylko po to, aby dać upust naszym kaprysom, ponieważ chcemy być poważani, wspierani, szanowani. Natomiast nie tak powinno to wyglądać. Świat należy do wszystkich, także do nas, to prawda, ale musimy mieć świadomość, że należy on przede wszystkim do tych, którzy wprawiają go w ruch i którzy zamieszkają w nim w przyszłości. Powinniśmy mieć odwagę dobrowolnie przejść na emeryturę; wśród nas starszych ludzi powinniśmy się łączyć, powinniśmy się sobą wzajemnie opiekować, jak najlepsza wspólnota, uprzywilejowana, bo mądrzejsza, odcięta od reszty świata, z całym bagażem naszych doświadczeń, naszych zainteresowań, z naszej wiedzy do przekazania wszystkim tym, którzy tego będą chcieli, bez żadnego rozróżnienia: dzieciom, krewnym, przyjaciołom… nieznajomym. Powinniśmy jednakże żyć w jakimś odosobnionym miejscu, jednak zawsze gotowi, aby zaoferować naszą wiedzę, udzielić rad, a więc w jakiś sposób zintegrowani z innymi. Jednocześnie powinniśmy rozwijać zainteresowania, dbać o siebie, wymieniać się między sobą informacjami, pomocą, obdarzać przyjaźnią, wsparciem. A Twoja żona? Zapytacie. Moja żona, biedaczka, robi dla mnie co może. Ona również musi myśleć o swoich chorobach, a jeszcze pomaga niektórym naszym dzieciom w potrzebie. (Podnosi kielich ze stołu i napełnia go winem) Wybaczcie, ale napiję się trochę wina… mleka dla starych. (Pije) Ach i jeszcze jedno. Jak mogliście wcześniej usłyszeć od niektórych kobiet, my starzy ludzie musimy zaakceptować choroby, odciąć się od uczuć i cieszyć się z każdej możliwości, którą jeszcze natura dla nas zachowała. Straciliśmy jedno oko, mamy drugie, gdy straciliśmy obydwa, pozostaje nam węch, straciliśmy także węch, pozostają nam dotyk, smak i tak dalej. Także po nas, wcześniej czy później, przyjdzie śmierć, ta śmierć, którą nie powinniśmy postrzegać jako rozwiązanie naszych problemów, ale jako przyjaciółkę, która przychodzi aby przeprowadzić nas w inny wymiar. Zatem nasze serce, wcześniej czy później, zatrzyma się. Nawet jeśli jest ono rzeczywiście siedzibą uczuć, to i tak nie jest niczym innym jak mięśniem z funkcją pompowania i doprowadzania krwi do każdej części naszego ciała. Nie jest ono jak czas, który jak sądzę, będzie pulsował przez całą wieczność. Istnieje tylko jedno serce, które będzie żyć wiecznie, to Serce Jezusa Chrystusa, które wiele razy namalowałem za pomocą moich pędzli. (Podnosi obraz i zawiesza go na ścianie i pokazuje go publiczności) To jest kopia, olej na płótnie, którą chciałem sobie zachować. Oryginał, w Kościele Jezuitów w Rzymie, był na miedzianej blasze. Spójrzcie tutaj, Serce Jezusa promieniuje światłem, nie żyje w ciemności, ukryte wewnątrz ciała jak nasze; Święte Serce jest świadectwem, możliwym do zobaczenia przez każdego o szczerym sercu; ujrzała je między innymi Małgorzata Maria Alacoque. (Tak oto zaczyna odczuwać dookoła siebie obecność innych osób)