Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
Gazetta Italia 1068x155
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2

Strona główna Blog Strona 67

Zioła aromatyczne – zapach lata

0

Jestem na kolacji z przyjaciółmi, rozmawiamy o kuchni indyjskiej, a znajoma mówi mi: „Używam naprawdę dużo rozmaitych przypraw w kuchni: ostrej papryki, curry… rozmarynu, bazylii, mięty… ”. 

Naprawdę? Czy aby na pewno dobrze usłyszałam? Wygląda na to, ze coś się komuś nieco pomieszało! Oprócz ostrej papryki, która jest jedyną prawdziwą przyprawą z listy i curry, które w rzeczywistości to masala, czyli mieszanka przypraw, wszystkie inne są aromatycznymi ziołami!

Jakie są różnice między przyprawami i ziołami oraz jak nauczyć się je rozpoznawać? 

Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na ich wygląd, choć niestety jesteśmy przyzwyczajeni do kupowania gotowych opakowań zawierających już wysuszone i sproszkowane zioła, przez co wiele osób nie wie, jak naprawdę wygląda dana roślina. Przyprawy powstają z różnych jej części, takich jak owoce, korzenie, kora, nasiona, kłącza, które wymagają różnych sposobów przetwarzania, w celu wydobycia ich charakterystycznego smaku. Cynamon, na przykład, jest uzyskiwany przez suszenie kory z drzewa cynamonowego, goździki są suszonymi pąkami kwiatowymi, a czarny pieprz jest produkowany z niedojrzałych owoców rośliny o tej samej nazwie.

Natomiast zioła aromatyczne są zwykle pozyskiwane z zielonych części roślin, a więc z liści i mogą być spożywane od razu, bez potrzeby ich suszenia, które przeprowadza się tylko wówczas, gdy chcemy przechować dane zioła na dłużej.

Słowo przyprawa wywodzi się od późnołacińskiego słowa species, czyli „coś (żywność) specjalnego”. Specjalnego, ponieważ wszystkie przyprawy pochodzą z odległych krain o tropikalnym klimacie, zwłaszcza z Afryki i Azji Południowo-Wschodniej. 

Wszystkie z nich lub prawie: szafran, imbir i kminek są również uprawiane we Włoszech.
Z kolei zioła aromatyczne są znacznie bardziej rozpowszechnione. Przystosowane są one do umiarkowanego klimatu, a do ich uprawy wystarczy niewielka ilość ziemi, zatem można je z łatwością hodować w ogrodach, ale także na balkonach, parapetach czy oknach!

Przechodząc do kwestii, która interesuje nas najbardziej, a mianowicie do kuchni, główną cechą przypraw jest nadanie smaku daniom: mogą wzmocnić smak potrawy lub nawet ją całkowicie zmienić. Aromatyczne zioła natomiast, jak mówi sama ich nazwa, dodają daniom aromat, zapach i mają o wiele delikatniejszy smak.

Najlepiej smakują, jeśli są świeże, dodawane do zimnych potraw lub po zakończeniu gotowania, aby lepiej zachować ich aromat. A ususzone zioła można długo przechowywać i jeść przez cały rok: w tym przypadku, przed dodaniem ich do potraw, najlepiej przyrumienić je na patelni na kilku kroplach gorącego oleju, aby ponownie uwolnić ich zapach.

Jakie aromatyczne zioła lubicie najbardziej? Jest ich naprawdę sporo, po prostu wystarczy dać przestrzeń wyobraźni, pragnieniu eksperymentowania i smakowania!

Bazylia, królowa ziół w kuchni włoskiej, zasługuje na to, aby wspomnieć o niej w pierwszej kolejności: jej świeżych liści nie może zabraknąć na pizzy, ale także w sosach i świeżych sałatkach, gdzie doskonale komponuje się z pomidorami i cytrusami. Bogata jest ponadto w minerały i składniki odżywcze, w tym witaminę K, witaminę C, a także magnez, wapń, żelazo, kwas foliowy i kwasy tłuszczowe omega 3. Łatwo można wyhodować bazylię w domu lub na balkonie, w słonecznym i suchym miejscu, aby mieć jej świeże liście na wyciągniecie ręki. Doskonale smakuje jako dodatek do panzanelli – to typowy przepis z środkowych Włoch: potrawa przygotowana z czerstwego chleba, dojrzałych pomidorów, cebuli i świeżej bazylii, wszystko pokrojone na małe kawałki i doprawione oliwą z oliwek, solą i pieprzem. Ciekawostka: nawet w ogrodzie warzywnym, bazylia i pomidory powinny zawsze być uprawiane w pobliżu, ponieważ zapach ziół jest nieprzyjemny dla szkodników, a tym samym chroni owoce rośliny.

Rozmaryn niestety nie nadaje się do uprawy w doniczce, natomiast w rejonach śródziemnomorskich rośnie spontanicznie wzdłuż klifów. Nazwa zioła wywodzi się od łacińskich słów rhus i maris, co oznacza krzew morski. Rozmaryn jest niezbędny podczas przygotowywania potraw przyrządzanych w piekarniku (mięso, ryby, ale także ziemniaki i warzywa) oraz w sosach do marynowania. Świeże kwiaty mogą być wykorzystywane do nadania aromatu sałatkom lub bardziej delikatnym potrawom. Zawsze stosowany w fitoterapii ze względu na wiele korzystnych właściwości: oczyszczający dla wątroby, skuteczny w przypadku wszystkich zaburzeń jelitowych, ma także działanie energetyzujące, a zatem jest pomocny w przypadku wyczerpania psychicznego, zmęczenia, depresji. Zimą warto zaparzyć napar z rozmarynu, który ma działanie energetyzujące i wspomagające trawienie. Pomocny jest także w pielęgnacji włosów – używany do ich płukania, stymuluje mieszki włosowe, wspomagając odrastanie włosów i zapobiegając przedwczesnemu łysieniu.

Szałwia, roślina znana od czasów starożytnych ze względu na swoje właściwości zdrowotne, została uznana za magiczną i zdolną do wskrzeszenia umarłych! Obecnie wykazano jej właściwości antyseptyczne, przeciwzapalne i moczopędne. Ma również działanie hipoglikemizujące: napar z szałwii wypity na czczo jest pomocny w leczeniu cukrzycy, ponieważ zmniejsza poziom cukru we krwi. A ponadto: zmniejsza napięcie nerwowe, poprawia trawienie, uśmierza skurcze, zaburzenia miesiączkowania i uderzenia gorąca. A to tylko niektóre z objawów, dla których jest nieoceniona! W kuchni jest często używana do wraz z rozmarynem do przyprawiania potraw przygotowywanych w piekarniku. Także jej świeże liście są bardzo smaczne! Uprzednio zanurzone w cieście przygotowanym z mąki z ciecierzycy i piwa (woda gazowana dla tych, którzy wolą unikać alkoholu), a następnie smażone staja się wyjątkową i pyszną przystawką.

Czas na moje ulubione letnie zioło, czyli miętę. Orzeźwiająca, wspomagająca trawienie, wcierana w zęby pomaga zwalczać i zapobiegać halitozie, a także może być pomocna w przypadkach nudności i wymiotów. Znanych jest ponad 600 rodzajów mięty, wśród których najbardziej popularne są mięta pieprzowa i marokańska. Pyszne w słodkich i słonych przepisach, jak również do aromatyzowania herbaty, ziołowych herbat i letnich drinków: wrzućcie świeże liście do karafki z wodą, razem z plasterkiem cytryny i odrobiną świeżego imbiru, a uzyskacie doskonały gaszący pragnienie napój. Doskonale smakuje również pokrojona w paski jako dodatek do letnich sałatek na bazie warzyw i roślin strączkowych. Wypróbujcie mięty z cukinią i surowymi bakłażanami, pokrójcie w cienkie plasterki i pozostawcie na kilka godzin zanurzone w oliwie z oliwek i sokiem z cytryny. Koniecznie spróbujcie także sałatki z ciecierzycy, z selerem, liśćmi mięty i cząstkami cytryny pociętymi na małe kawałki!

Pytania i ciekawostki żywnościowe? Piszcie na info@tizianacremesini.it  postaram się odpowiedzieć w tej sekcji!

www.tizianacremesini.it

tłumaczenie pl: Magda Karolina Romanow-Filim

„Martin Eden”, reż. Pietro Marcello POKAZ SPECJALNY na Mojeekino.pl

0

LINK DO FILMU I BILETÓW NA POKAZ SPECJALNY 9 SIERPNIA 2020 NA PLATFORMIE MOJEeKINO:

https://www.mojeekino.pl/vods/vod.158?fbclid=IwAR0MRJ_Frfl5t9cBk8Yfi3MV2FtandMtOyG9OLeXkmfSLR3jU_ipTBKxJCU

Martin Eden / tytuł oryg. „Martin Eden 

reżyseria: Pietro Marcello
scenariusz: Maurizio Braucci, Pietro Marcello
obsada: Luca Marinelli, Jessica Cressy, Denise Sardisco, Vincenzo Nemolato, Carmen Pommella, Carlo Cecchi

dystrybucja: Aurora Films

Z chwilą, gdy tytułowy bohater filmu Pietra Marcella, wywodzący się z klasy robotniczej Martin Eden, spotka na swej drodze Elenę, nie ma wątpliwości, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Myśl o ślubie z pochodzącą z dobrze sytuowanej przemysłowej rodziny młodą kobietą powoli staje się jego obsesją.    

Wyglądać to może na mezalians, bo cała wiedza, jaką do tej pory w swoim życiu zdobył Martin, opiera się nie na szkolnej edukacji, a na byciu w drodze. Zamiast kończenia kolejnych klas od wczesnych lat pływał na statkach, imając się różnych dorywczych zajęć. Chcąc zatrzeć klasową różnicę i skromne pochodzenie, marzy o zdobyciu wykształcenia oraz rozpoczęciu kariery pisarskiej. Wsparcie znajduje u boku starszego lewicowego intelektualisty, który przyczyni się także do politycznego przebudzenia bohatera.

„Martin Eden” inspirowany jest bestsellerową powieścią Jacka Londona pod tym samym tytułem, której akcję włoski reżyser przenosi do uwielbianego przez filmowców Neapolu. Klasowe napięcia, nieoczywiste uczucie, rodząca się świadomość i ambicja stają u podstaw tej intrygującej historii inicjacyjnej. Odegranej przez wcielającego się w główną rolę Lukę Marinellego, który za tę kreację odebrał nagrodę dla najlepszego aktora podczas ostatniego festiwalu filmowego w Wenecji. Był członkiem jury tegorocznego Berlinale.

Biogram reżysera:

Pietro Marcello – urodził się w 1976 roku w Casercie. Studiował malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych. Szybko jednak zainteresował się reżyserią, początkowo próbując swoich sił w krótkim metrażu. W 2007 roku jego dokument „Crossing the Line” pokazany został w sekcji Horyzonty na weneckim festiwalu filmowym. Dwa lata później za dokument o Genui – „Paszczę wilka” otrzymał nagrody na festiwalach w Berlinie i Turynie. Film ten przyniósł mu także prestiżową nagrodę David di Donatello za najlepszy dokument. Kolejne laury – w Locarno, Monachium czy Göteborgu – przyniosła mu fabuła z 2015 roku „Piękna i utracona”. Jego najnowszy film „Martin Eden” znalazł się w konkursie głównym ostatniego festiwalu w Wenecji.

Materiały prasowe dzięki uprzejmości Aurora Films

Szymon Ołtarzewski – moje życie to marmur

0

Do Włoch przyjechał w 2003 roku dla marmuru i dzisiaj nie wyobraża sobie życia gdzie indziej. Na stałe współpracuje z dwiema włoskimi galeriami, we Florencji i w Pietrasanta. Miał wystawy w Anglii, Polsce i Turcji. Od dziecka jego pasją był rysunek, studiował malarstwo, rysunek i rzeźbę w prywatnych pracowniach i w Akademii Sztuk Pięknych w Carrarze, ale może pochwalić się również dyplomem ochrony środowiska. 

Dlaczego mieszkasz we Włoszech?

Odpowiedź jest prosta: Marmur! Mając 25 lat wpisałem w google hasło „marmur w Europie“. Wyskoczyły 2 opcje: Carrara we Włoszech i Tassos w Grecji. Wybrałem Włochy, uznając że autostopem łatwiej mi będzie wrócić, gdyby coś nie wyszło. I tak trafiłem do Carrarry. 

Trafiłeś do Carrarry i…

I stamtąd przekierowano mnie do Pietrasanta. Przyjechałem tu dla marmuru. Do źródła. I szukałem jakiejkolwiek pracy z nim związanej. Początkowo zajmowałem się wykańczaniem obróbki różnorodnych kamieni w pracowniach, produkujących elementy ozdobne i architektoniczne. Kolejnym krokiem była praca w Studio Forma, gdzie pod okiem Antonio Luchinelli miałem okazję współpracować z wieloma mniej lub bardziej znanymi artystami. Naszym głównym klientem był japoński artysta Kan Yasuda. W tym samym czasie stworzyłem serię 12 własnych marmurowych rzeźb. W 2009 roku miałem moją pierwszą indywidualną wystawę zatytułowaną „Non Toccare” („Nie dotykać”) w Aria Art Gallery w Pietrasanta. Odebrana została na tyle dobrze, że od tego czasu mogłem poświęcić się już tylko własnej twórczości.

Pietrasanta to twoje miejsce na ziemi?

Tak, tu założyłem rodzinę, poznałem wielu kolegów po fachu, zdobyłem przyjaciół. W najbliższym dziesięcioleciu nie planuję zmiany miejsca zamieszkania. Bardzo lubię światowe metropolie i duże, pełne chaosu miasta, ale z trudem w nich wytrzymuję dłużej niż 2 tygodnie. Każdy, kto kiedykolwiek zobaczy jak piękna jest Pietrasanta, zrozumie moją fascynację tym miejscem. 

Jak pracujesz?

Jednej rzeźbie poświęcam około pół roku. To wysiłek mentalny, ciągła koncentracja i ciężka praca fizyczna. Zaczynam rzeźbę od strukturalnych szkiców, szukając środka ciężkości, rozkładając ciężar w zależności od wielkości bloku. Dopiero później zaczynam myśleć o formie i treści. Na tyle, na ile materia mi pozwala, w trakcie pracy zmieniam kompletnie początkowy zamysł, uzyskując nieraz efekty, które mnie nawet zaskakują.  Zazwyczaj po ukończeniu pracy wykonuję profesjonalna sesję fotograficzną i skanuję rzeźbę w 3d, tworząc wirtualne archiwum z możliwością odtworzenia moich prac przy użyciu nowoczesnych technologii w dowolnych wymiarach i materiałach. 

Tworzysz tylko z marmuru?

W zasadzie tak. Ostatnio pracowałem w bryle marmuru, która ważyła 4 tony. Po wykonaniu rzeźby o wymiarach 130x180x80 cm zostało jakieś 400 kilo. Zwykle 70% materiału odchodzi, a nie jest on tani. Lubię pracować z kamieniem, bo to jest praca bezpośrednio z materiałem. Znajduję odpowiedni blok, zaczynam rzeźbić, kończę, podpisuję i gotowe. Ostatnio zrobiłem też 8 kopii limitowanych projektów w brązie. 

Jak trafiają  do Ciebie klienci?

Sprawami marketingu i promocji zajmują się zazwyczaj galerie sztuki, z którymi współpracuję. Aria Art Gallery Firenze pod kierownictwem Antonio Budetta i Futura Art  Gallery z Pietrasanta, kierowana przez Claudio Francesconi. Bezpośrednie kontakty z kolekcjonerami nawiązuje się też w różnych sytuacjach towarzyskich i zawodowych.

Ostatnie zamówienie? 

Od firmy deweloperskiej z Rotterdamu. Nad tą rzeźbą pracowałem ponad pół roku i aktualnie pracują nad kontynuacją tego tematu.

Miałeś wystawy we Włoszech, w Turcji, Anglii, a w Polsce? 

W 2016 roku miałem wystawę w polskiej ambasadzie w Rzymie. Zaprosił mnie ambasador Tomasz Orłowski po obejrzeniu moich rzeźb w Aria Arte we Florencji. Później wystawa pokazana była w Warszawie, w galerii Apteka Sztuki. 

Na zamówienie ambasady, wzorując się na karykaturze Zdzisława Przeździeckiego wykonanej sto lat temu przez Zdzisława Czermańskiego, wykonałem płytę upamiętniająca Przeździeckiego, który był pierwszym polskim ambasadorem we Włoszech. Obecnie płaskorzeźba znajduje się na ścianie budynku polskiej ambasady w Rzymie. Kolejnym zamówieniem od polskiej ambasady były medale w marmurze,  upamiętniające 100-lecie współpracy dyplomatycznej pomiędzy Polską a Włochami.

Jak to się stało, że skończyłeś studia inżynierskie?

Przypadek. Rysowałem od dziecka, podobnie jak moja mama, babcia, ciotki. Ojciec trochę rzeźbił. Jako nastolatek po 30 godzin tygodniowo rysowałem naturę. Chciałem zostać malarzem. W pracowni artysty z Zabrza, Witka Berusa, przygotowywałem się przez 2 lata do egzaminów na ASP. Jednak nim złożyłem tam aplikację, upomniała się o mnie komisja wojskowa. Skierowano mnie do gdańskiej jednostki pancernej na czołgi, bo skończyłem technikum mechaniczne. Żeby się wywinąć, musiałem błyskawicznie podjąć jakiekolwiek studia. Wybór ochrony środowiska był przypadkowy, miało być na rok, ale studia mnie zainteresowały, więc je ukończyłem. Dzisiaj bardzo mi procentuje znajomość biotechnologii, techniczny sposób rozumowania czy umiejętności mechaniczne z technikum. Dopiero kiedy tu przyjechałem, zacząłem studiować na Akademii w Carrarze.

Często wracasz do Polski?  

Z Polską nie mam wiele kontaktu. Chyba dlatego, że nigdzie w Polsce nie tkwiłem zbyt długo. Do 5 roku życia mieszkaliśmy w Bieszczadach, potem na Mazurach. Miałem 8 lat, kiedy po śmierci taty przenieśliśmy się na Śląsk. Z mazurskich jezior i lasów trafiłem do smutnego, poczerniałego od węgla miasta. Zmieniałem kolegów, bo zmieniałem szkoły. Jako nastolatek byłem dość niepokorny, nosiłem długie włosy, więc wyrzucili mnie z najlepszego liceum w mieście. Potem w technikum mechanicznym poznałem nowe środowisko. Tam niektórych uczniów bali się nawet nauczyciele. Jakoś przeżyłem, ale to nie był mój świat. Wyjechałem i nie wiem, gdzie w Polsce jest to miejsce, do którego miałbym wracać jak „do siebie“.

 

Pocztówki z Mediolanu

0

Mediolan to miasto odmienione. O wiele bardziej, niż można było to sobie wyobrazić zaledwie 5 lat temu, kiedy to ruch drogowy, słaba wydajność oraz niska jakość życia były na językach wszystkich: mieszkańców, osób dojeżdżających do pracy, turystów i pracowników mobilnych. Dziś wszystko uległo zmianie, zadziwiając przede wszystkim samych mieszkańców. W dzisiejszym Mediolanie mnóstwo jest ikonicznych miejsc, spośród ktorych polecamy szczególnie:

Darsena/Naviglio

Mediolan powstał na wodzie, lecz na początku XX w. kanały zostały zasypane. Pozostało kilka charakterystycznych, w pobliżu których toczy się huczne i żywe nocne życie. Darsena zespala te dwa kanały (Navigli). Dziś jest to cel i miejsce wydarzeń, które przeplatają się w zapełnionym po brzegi kalendarzu. 

Brera

Pinakoteka, alejki, restauracje i sklepy „starego Mediolanu”, który dziś odżywa, może trochę udawany, ale jednak sugestywny. 

Porta Nuova/ Gae Aulenti

Nazwa, która niesie w sobie przeznaczenie. Nowa brama, którą Mediolan otwiera względem Europy bardziej innowacyjnej, odważnej, bogatej, ale mimo to gościnnej. Projekt miejski wywołujący dyskusje, ale nie budzący wątpliwości, nowy Potsdamer Platz z wychwalanymi pomysłami w temacie zrównoważonego rozwoju. W tym „pionowym lesie” znajdziemy drapacz chmur nagradzany przez znawców architektury. 

Duomo

W Mediolanie powiedzenie „fabryka Duomo” przywołuje na myśl niekończące się prace. I rzeczywiście, Duomo, szósty pod względem wielkości kościół na świecie, jest stale poddawany renowacjom i pracom konserwacyjnym z uwagi na swoje niezliczone iglice, statuy i dekoracje. Niezaprzeczalne arcydzieło gotyckiej architektury. 

Teatr alla Scala

Dla Mediolańczyków po prostu „la Scala”. Dla muzyków i dyrygentów to cel, do którego zmierza ich kariera. Otwarcie lirycznego sezonu przypada na 7 grudnia, dzień św. Ambrożego, patrona Mediolanu, wraz z wieczorkiem pełnym blasku. Budynek został niedawno odnowiony według odważnego, acz udanego projektu Mario Botty.

Zamek Sforzów/ Parco Sempione

Niezwykły park bogaty w cudowne elementy z różnych epok, który nie ma żadnego powodu, by zazdrościć o wiele bardziej wychwalanym europejskim parkom. W środku znajduje się zamek i twierdza Sforzów, jak również Palazzo della Triennale, Łuk Pokoju i Arena di Milano. Pół dnia zwiedzania wystarczy, by zorientować się w różnorodności artystycznej Mediolanu. 

Modowy czworobok

Moda to Mediolan i viceversa. Wielkie domy mody, pokazy, sklepy tworzą nierozerwalny związek. W swoim bardziej wyrafinowanym, luksusowym wydaniu, ale również w pret-à-porter. Najbardziej atrakcyjnym celem zakupów jest czworobok, wytyczany przez Corso Venezia, Via Spiga, Via Manzoni i najsłynniejszą Via Montenapoleone. Plan podróży, który daje początek ścieżce pełnej inspiracji i pokus. 

Zabytkowy cmentarz

Może to i niecodzienne miejsce na wycieczkę. Jednakże mające w sobie piękno, które nikogo nie zawiedzie. Zbiór architektury i historiografii przejawiającej się w pomnikach, kaplicach, grobach. Wyraz różnorodnych stylów, okresów i tożsamości wielokulturowej. 

Triennale

La Triennale di Milano to kultowa świątynia designu. Tak jak w przypadku mody, design to Mediolan i viceversa. La Triennale to miejsce imprez i wystaw, ale również instytucja, która pielęgnuje, celebruje i chroni sztukę i design mediolański i międzynarodowy. Na balkonie znajduje się niezwykła restauracja z panoramą na miasto. 

San Siro: Milan-Inter

Piłka nożna we Włoszech to religia, a stadion San Siro to jedno z najpopularniejszych miejsc tego „kultu”. Na tym stadionie grają Milan i Inter. Mediolan to jedyne miasto w Europie, które może pochwalić się sukcesem obu swoich drużyn w Lidze Mistrzów. 

Autodrom Monza

Świątynia motoryzacji, najpopularniejszy obok Indianapolis tor wyścigowy na świecie. Znajduje się w obrębie ogromnego parku u bram Mediolanu, w którym usytuowana jest także Villa Reale i fantastyczne pole golfowe z 18 dołkami, najstarsze we Włoszech. 

Ostatnia Wieczerza

W refektarzu klasztoru Santa Maria delle Grazie znajduje się dzieło Leonarda da Vinci, które de facto możemy uznać za najsłynniejsze spośród wszystkich epok: Ostatnia Wieczerza. Jakikolwiek przymiotnik jest zbędny. Warto zaznaczyć, że zwiedzanie możliwe jest jedynie po dokonaniu rezerwacji z dużym wyprzedzeniem.

tłumaczenie pl: Magdalena Siwiecka
foto: Catilina Sherman

Pamięć utrwalona w dziele sztuki

0

O florenckim epitafium Stanislao Bechiego autorstwa Teofila Lenartowicza

We Florencji, w kościele Santa Croce, a dokładniej w jego krużgankach, znajduje się dzieło o tyleż interesujące, co zapomniane. Nie mieście się ono bowiem we wnętrzach świątyni, tuż obok wielkich prac Giotta i Donatella czy nagrobków Dante Alighieriego, Michała Anioła oraz Galileusza. Sporadycznie bywa wspominane w przewodnikach, nie często jest także zauważane przez turystów. Nawet docierający do kościoła Polacy, skupiający się na polonikach, oglądają głównie nagrobki malarza Michała Bogoria-Skotnickiego czy Zofii Zamoyskiej z Czartoryskich, córki sławnej kolekcjonerki Izabeli Czartoryskiej. Wśród tych wielu dzieł znajduje się epitafium poświęcone pamięci pułkownika Stanislao Bechiego (1828-1863).

Postać ta odegrała ważną rolę w dziejach relacji polsko-włoskich oraz na trwałe zapisała się w kanonie narodowych bohaterów. Wszystko dzięki swojej heroicznej i niezłomnej postawie podczas powstania styczniowego. W 1863 roku Bechi uzyskał od Giuseppe Garibaldiego listy polecające i zgłosił się do Komitetu Narodowego w Paryżu aby wziąć udział w powstaniu styczniowym.  Jako dowódca oddziału powstańczego w okolicach Włocławka został zdekonspirowany przez dziedziczkę wsi, w której się ukrywał. Kobieta obawiała się nałożenia wysokiej kary przez Rosjan w przypadku odnalezienia przebywających w jej majątku powstańców. Bechi wyrokiem sądu został publicznie rozstrzelany 17 grudnia 1863 roku. Ostatnie trzy dni przed egzekucją spędził w towarzystwie członkiń Komitetu Opieki nad Więźniami.

Po śmierci Bechiego, Garibaldi w liście do przewodniczącej Komitetu Opieki nad Więźniami Izabeli Zbiegniewskiej, podziękował za jej starania o ułaskawienie włoskiego żołnierza i opiekę nad nim aż do jego śmierci. Jeszcze przed egzekucją Bechi pozostawił działaczce książkę Voyages historiques et littéraires en Italie z dedykacją dla swojej opiekunki (przechowywanej w Muzeum Warszawy), listy do rodziny, fotografie i rzeczy osobiste, te ostatnie odesłano rodzinie razem z garścią ziemi z mogiły pułkownika. Zbiegniewska wraz z dwiema innymi członkiniami Komitetu Opieki nad Więźniami napisała przejmujący list do Julii z Paganich, wdowy po Bechim. Zrelacjonowała w nim ostatnie dni życia pułkownika i samą egzekucję. Jeszcze w grudniu 1863 roku zaczęła współorganizować pomoc finansową dla wdowy i jego dwójki dzieci, 6-letniego Guido i 4-letniej Luizy, akcja ta była prowadzona aż do śmierci przewodniczącej komitetu w 1914 roku.

Zbiegniewska o losach włoskiego powstańca opowiedziała Marii Konopnickiej i Teofilowi Lenartowiczowi, którzy postanowili upamiętnić Bechiego. Konopnicka napisała prosty, acz ujmujący wiersz, którego fragment brzmi:

I ty nie bądź zapomniany,
Stanisławie, dzielny Bechi,
Coś do Polski z Włoch aż przyszedł,
Przez góry, przez rzeki.

Jak lew biłeś się ty śmiało!
Nasza sprawa – twoją sprawą,
Aż zginąłeś rozstrzelany,
Bracie nasz…

We Florencji, tam pieśniarza
Uwieczniło ciebie dłuto –
Tą  śmierć twoją bohaterską
W marmurze wykuto…

Poetka chciała przede wszystkim upamiętnić Bechiego podkreślając jego pochodzenie, odwagę, zaangażowanie i przedwczesną śmierć poniesioną w imię ideałów. Pisała także o płaskorzeźbie, wykonanej przez Lenartowicza, który mieszkał już od kilku dobrych lat we Florencji. Był poetą, rzeźbiarzem, późniejszym wykładowcą w bolońskiej Akademii Adama Mickiewicza oraz znajomym i przyjacielem wielu Włochów. Postanowił w symboliczny sposób zadbać o pamięć o Bechim i wykonał epitafium w formie płaskorzeźby, którą 4 stycznia 1882 roku wmurowano w krużganek bazyliki Santa Croce we Florencji.

Z przekazów Zbiegniewskiej wiadomo, że najprawdopodobniej stworzył dwie wersje pomnika. O pierwszej wiemy z niezachowanej fotografii, najprawdopodobniej mógł to być gliniany model z terakoty. Artysta czasami wysyłał takie prace swoim zleceniodawcom przed ostatecznym wykończeniem. Na fotografii znalazła się scena przedstawiająca pożegnanie Bechiego z żoną. Tego typu motyw był zresztą wykorzystywany także we włoskiej ikonografii. Nie wiemy czy w przypadku tego pomysłu istniał wcześniej wykonany rysunek, co jednak w przypadku pracy Lenartowicza jest prawdopodobne.

Ostatecznie poeta-rzeźbiarz zdecydował się na inny wariant i ukazał w formie reliefu moment kulminacyjny, związany ze śmiercią pułkownika. Na lewo, na koniu, dostrzec można rosyjskiego żołnierza odczytującego wyrok. Bliżej centrum, obok słupa, do którego ma być przywiązany, znajduje się słuchający wyroku Bechi, a u jego stóp leży konfederatka – powstańczy symbol. Pułkownik odgania ręką żołnierza mającego zawiązać mu oczy, towarzyszy im także duchowny odprowadzający skazańca. W jego bliskim otoczeniu grabarz kopie mogiłę, a całość kompozycji domyka dwunastoosobowy pluton egzekucyjny z pułkownikiem po prawej stronie. W tle dostrzec można przyglądające się całej scenie kobiety rozpędzane przez kozaka nahajką. Lenartowicz w sposób realistyczny przedstawił ostatnie chwile Bechiego. Wymowa całości dzieła została podkreślona poprzez wykonane w jasnym marmurze obramowanie, choć pierwotnie zakładano inny, czarny kolor. W klasycznym typie ujęć zaprezentowano cztery postaci. Najprawdopodobniej, u góry, na osi przedstawienia, znajduje się wpół leżący Chronos czytający księgę życia. Na dole, pod reliefem, dostrzec można lwa będącego symbolem nieśmiertelności i męstwa. Z lewej strony artysta ukazał Anioła Wieczności stojącego na kuli ziemskiej i wskazującego na symbol Ducha Świętego. Po prawej stronie całej kompozycji umieszczono na hemisferze personifikację sprawiedliwości, która zdejmuje opaskę z oczu i trzyma w ręce wagę. Całość wieńczy krzyż na akroterionie z wolutami po dwóch stronach oraz inskrypcja w dolnej części.

Początkowo dzieło miało być umieszczone w ścianie bazyliki św. Wawrzyńca, w sąsiedztwie grobu rodziny Becchich, prawdopodobnie doradzono artyście jednak inną, bardziej prestiżową lokalizację – bazylikę Santa Croce. Relief w brązie i marmurowe obramienie wykonano we włoskich warsztatach. Całość nie emanuje jednak tragizmem, a pozostaje zapisem pewnego momentu historycznego. Symboliczny przekaz wzmacniają figury z obramowania, które mają na celu podkreślić wieczną pamięć, cnoty powstańca, Boską protekcje i spokój duszy oraz dziejową sprawiedliwość, ofiara bowiem nie została złożona na marne. Warto pamiętać, że to jedyne rzeźbiarskie dzieło Lenartowicza nawiązujące do powstania styczniowego. Artysta nie pobrał też za swoją pracę wynagrodzenia, a pieniądze na materiały i odlew uzyskano ze specjalne zorganizowanej zbiórki na ten cel.

Historia ta ma także swój epilog. W 1923 roku władze Florencji podjęły decyzję o podarowaniu mieszkańcom Włocławka kopii reliefu z Santa Croce. 28 września 1924 roku, z inicjatywy Koła Polsko-Włoskiego, odsłonięto w jednym z parków we Włocławku pomnik Bechiego, którego główna tablica wzorowana była na dziele Lenartowicza. Jednak w czasie II wojny światowej dzieło zostało zniszczone, udało się jednak ocalić płaskorzeźbę. Odratowany relief stanowił zasadniczą część pomnika, jaki stanął ponownie we Włocławku w 1965 roku. W 2003 roku monument przeniesiono w pobliżu miejsca, w którym pułkownik został rozstrzelany.

Za udostępnienie tekstu Izabeli Zbiegniewskiej o Bechim dziękuję Paniom: Urszuli Michalskiej i Urszuli Królikowskiej z Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Zdzisława Arentowicza we Włocławku.

„Włoskie wakacje”, reż. James D’Arcy PREMIERA: 7.08.2020

0

Włoskie wakacje / tytuł oryg. „Made in Italy

reżyseria: James D’Arcy
scenariusz: James D’Arcy
obsada: Liam Neeson, Micheál Richardson, Valeria Bilello, Lindsay Duncan
gatunek: komedia
czas trwania: 1h 34 min.

premiera PL: 7.08.2020
dystrybucja: M2 Films

Liam Neeson, tym razem w cudownej, komediowej odsłonie, w rozgrzewającej serce opowieści o tym, że w malowniczej Toskanii… wszystko można zacząć od nowa!

Robert i jego syn Jack przyjeżdżają do Włoch, by jak najszybciej sprzedać rodzinną willę. Okazuje się jednak, że dom wymaga gruntownego remontu, ich przymusowe wakacją potrwają dłużej niż zakładali, a w malowniczej Toskanii… wszystko można zacząć od nowa.

Malownicza wioska w Toskanii, lokalne wino, najlepsze risotto i włoskie słońce, które zmienia wszystko. Czy można wyobrazić sobie lepsze miejsce? Robert i jego syn Jack od lat utrzymują kontakt raczej sporadycznie, a jedną z niewielu łączących ich rzeczy jest rodzinna willa w Toskanii. Kiedy Jack wpada w finansowe tarapaty, postanawia odezwać się do ojca i namówić go do sprzedaży domu. Obaj chcą jak najszybciej załatwić sprawę, podpisać odpowiednie papiery i wrócić do swojego londyńskiego życia.

Wszystko jednak komplikuje się, gdy na miejscu zamiast pięknego domu, który zapamiętali, zastają kompletną ruinę. Robert i Jack będą musieli spędzić razem więcej czasu niż zakładali i przeprowadzić gruntowny remont, aby sprzedać posiadłość. Wspólne prace idą naprawdę źle, ale zagubionym mężczyznom z pomocą przychodzą mieszkańcy pobliskiego miasteczka, w tym Natalia, właścicielka lokalnej restauracji. Z każdym kolejnym dniem Robert i Jack przekonują się, że tu czas płynie inaczej, to co wydawało się ważne, może poczekać, a Toskania to miejsce, w którym być może warto spróbować wszystkiego od nowa.

 Wielka pasja Elisabetty Franchi 

0
fot. Baranowski/AKPA

Artykuł został opublikowany w numerze 78 Gazzetty Italia (grudzień 2019-styczeń 2020)

Elisabetta Franchi to z pewnością jedno z najgłośniejszych nazwisk włoskiej mody w mijającym roku. Historia projektantki i właścicielki marki modowej o tej samej nazwie to najlepszy dowód na to, że „amerykański sen” może się ziścić również we Włoszech. Blisko 2 miliony obserwujących na Instagramie, ponad 100 milionów euro przychodu i około 90 butików monobrandowych na całym świecie to liczby, które mówią same za siebie. Jednak sukces ten nie byłby możliwy bez pasji, poświęcenia i ciężkiej pracy, które projektantka wkłada w tworzenie swoje marki już od ponad dwudziestu lat. 

Historia Elisabetty Franchi rozpoczęła się w Bolonii, mieście, w którym urodziła się i mieszka do dziś, tam też znajduje się główna siedziba jej firmy. Elisabetta odziedziczyła determinację w dążeniu do celu po swojej matce, która samotnie wychowywała ją i jej czwórkę rodzeństwa. Franchi już jako mała dziewczynka stworzyła zarys własnej marki, a jej ukochana lalka Betty była jej pierwszą modelką. Zresztą to właśnie jej imieniem nazwała swoją pierwszą firmę. Jeszcze na studiach pracowała jako asystentka w sklepie z ubraniami, ten okres nauczył ją słuchać swoich klientek i zwracać uwagę na ich potrzeby. Sama Elisabetta twierdzi, że to właśnie ten czas był dla niej kluczowy i stanowi podstawę jej sukcesu zawodowego. Tworząc modę, nie myślę wyłącznie o jej kreatywnej stronie i spełnianiu swoich artystycznych aspiracji. Nadal zależy mi na tym, by błyskawicznie reagować na potrzeby i zachcianki moich klientek. – mówi projektantka. 

Franchi swoje pierwsze atelier otworzyła w 1996 r., współtworzyła je wtedy tylko z pięcioma osobami. Zaledwie dwa lata później powstała spółka Betty Blue S.p.a, gdzie zaprojektowała kolekcję CELYN b, która nawiązywała do paryskiego stylu. W 2012 roku projektantka zdecydowała się na zmianę nazwy firmy, od tego czasu jej marka firmowana jest jej imieniem i nazwiskiem. Obecnie firma liczy aż 300 pracowników, a sklepy Elisabetta Franchi znajdziemy niemal na całym świecie w takich miastach jak: Paryż, Mediolan, Madryt, Moskwa, Warszawa, Hongkong czy Dubaj. Ubrania marki Elisbatta Franchi jak i styl samej projektantki są niezwykle kobiece. Podkreślają walory kobiecej sylwetki, a przy tym ukrywają jej mankamenty. Mimo że marka ma już 20 lat, to podstawą każdej kolekcji są te same kroje, czyli dopasowane, wydłużające sylwetkę spodnie, skórzana kurtka i podkreślająca kształty sukienka. 

Najnowsza kolekcja Elisabetta Franchi na sezon wiosna-lato 2020 została zaprezentowana w trakcie Milan Fashion Week, a zaledwie miesiąc później w Warszawie na uroczystej gali zorganizowanej w ramach obchodów stulecia polsko-włoskich relacji dyplomatycznych. Organizatorem wydarzenia było GPoland. Wśród głównych sponsorów tej niezwykłej gali znalazła się Ambasada Włoch w Polsce, Generali, ENIT, Inalca, GPoland oraz Cisowianka Perlage. Główną inspiracją zaprezentowanej w Warszawie kolekcji było morze. Marynistyczny styl został zdefiniowany na nowo, a błyszczące i prześwitujące tkaniny sprawiły, że ubrania są niezwykle kobiece. Tworząc tę kolekcję, chciałam oddać beztroską atmosferę wakacji, ale przede wszystkim zreinterpretować charakterystyczne dla mody marynarskiej kolory i motywy. Intensywna czerwień i niebieski nie są odcieniami, które chętnie nosimy na co dzień. Jednak uwielbiamy myśleć o nich w kontekście wakacji. – tłumaczy projektantka. 

Elisabettę Franchi śmiało można nazwać królową włoskiego Instagrama. Jej konto na tym, jakże popularnym, medium społecznościowym obserwuje blisko 2 miliony użytkowników. Niemal każdego dnia za jego pośrednictwem Elisabetta dzieli się ze swoimi fanami nie tylko najnowszymi projektami ale również życiem prywatnym. Zarówno na jej insta stories jak i w filmie dokumentalnym „Essere Elisabetta”, który został wyemitowany w tym roku we włoskiej telewizji, widać poświęcenie i ciężką pracę, jaką wkłada w rozwój firmy. Mimo wielu sukcesów jak i ponad 20 lat w branży mody, Franchi nie ma zamiaru spoczywać na laurach, praca to dla niej wielka pasja i bez niej nie wyobraża sobie życia.

fot: Podlewski / AKPA, Baranowski/AKPA

Filmowa Toskania, komedia i „Włoskie wakacje” reż. James D’Arcy

0

Odcinek 6. z cyklu „Dopóki jest kino jest nadzieja”

W tym odcinku Diana Dąbrowska opowiada o komediowej odsłonie Filmowej Toskanii. Na wstępnie wspomina o najnowszym filmie Jamesa D’Arcy’ego „Włoskie wakacje” (oryg. „Made in Italy” 2020). Następnie bardzo obszernie omawia filmowych twórców Toskanii, w tym takich ambasadorów komedii jak Francesco Nuti, Carlo Verdone, Roberto Benigni, Leonardo Pieraccioni, Paolo Virzì czy Massimo Ceccherini.

Diana jest także współredaktorką książki „Kino włoskie po 1980 roku”

Odcinek 5. Paolo Sorrentino: „Il Divo” e „L’uomo in più”

Odcinek 7. Filmowa Toskania cz. 2: autoterapia, krajobrazy i Pinokio

Letni pucharek bezowy

0

Składniki:

Na bezę:

  • 80 g białek w temperaturze pokojowej
  • 160 g cukru

Krem budyniowy:

  • 500 ml mleka
  • 5 żółtek
  • 200 g cukru
  • 50 g mąki
  • 10 g skrobii kukurydzianej
  • wanilia w lasce
  • skórka z połowy cytryny
  • 200 ml śmietany

Do ozdoby:

  • 100 g świeżych malin
  • 100 g świeżych jagód

Przygotowanie:

Po pierwsze, trzeba przygotować bezę: ubij białka z połową cukru w szerokiej misce. Kiedy mieszanka będzie gotowa (potrzeba ok. 5 minut) dodaj stopniowo resztę cukru i wymieszaj silikonową szpatułką.

Przełóż mieszankę do rękawa cukierniczego i całość wyciśnij do okrągłej formy pokrytej papierem do pieczenia. Piecz w piekarniku w 100 stopniach C przez ok. 3h.

Następnie przygotuj krem budyniowy: podgrzej mleko. W międzyczasie wymieszaj trzepaczką żółtka z cukrem, dodaj mąkę, skrobię kukurydzianą i wanilię. Dodaj ciepłe mleko i dokładnie wymieszaj. Z powrotem wlej całość do garnka i gotuj na średnim ogniu do zgęstnienia kremu.

Zdejmij z palnika, dodaj startą skórkę z cytryny, przełóż do niskiego pojemnika i przykryj folią spożywczą.

Schłodzony krem (możesz również przygotować go dzień wcześniej, tak jak bezę) wymieszaj delikatnie od dołu z ubitą dobrze schłodzoną śmietaną. Uszykuj szklane puchary deserowe.

Połam bezę i umieść w pucharach. Przełóż krem budyniowy do rękawa cukierniczego i wyciśnij warstwę na bezę. Udekoruj owocami leśnymi i powtórz czynność, aby powstały warstwy. Na koniec dodaj rozetę z kremu, maliny i jagody.

Podawaj dobrze schłodzone.

Smacznego!

tłumaczenie pl: Klaudia Skórska

Orsigna, rozmowy w ciszy

0

„Orsigna (…) pozostanie moim ukochanym miejscem i moją ostoją. Gdziekolwiek bym nie był na świecie, cokolwiek by mi się nie przydarzyło, oprócz spotkania z Damą w czarnym płaszczu, mogłem schronić się w Orsignii…”
Tiziano Terzani

Miasteczko liczące mniej niż 100 mieszkańców, ukryte w ramionach Apenin Pistoiańskich, w rzeczy samej przypomina otuloną bujną zielenią lasów oazę, uroczą pozytywkę, której muzyka koi i uspokaja. 

Na wysokości 800 metrów wznosi się zaledwie kilkanaście domów i niewielki placyk z kapliczką. Nie ma żywego ducha. Tam człowiek schodzi na drugi plan, a nieliczne spotykane osoby obdarowują nas uśmiechem, dobrym humorem i życzeniami miłego dnia. Wielka jest natomiast otaczająca je natura. Las wpuszcza nas w swoje ramiona jak dobrotliwa matka, oczekująca powrotu swoich pociech z podróży. Ukazuje nam udeptane ścieżki, które pną się jak gęsty labirynt wciąż wyżej i wyżej, ku szczytom przykrytym mgłą jak miękkim kocem. Wiatr niesie ze sobą zapach igliwia i żywicy, przywołując na myśl jesienne zbiory kasztanów. Zanosi się na burzę. Szumią o tym buki i brzozy, aby zaraz potem ucichnąć zupełnie, tak jak cichnie śpiew ptaków, a Orsigna na moment staje się ciszą.

W pełni rozumiem miłość jaką darzył to miejsce Tiziano Terzani. Ten włoski pisarz i dziennikarz („W Azji”, „Powiedział mi wróżbita”, „Dobranoc, panie Lenin!”, „Nic nie zdarza się przypadkiem”) ukochał miasteczko w sposób szczególny, tworząc zeń spokojną, stałą przystań, do której co roku wracał z rodziną i które, w końcu, wybrał na miejsce swojego odejścia. 

Tiziano Terzani
1938-2004
Podróżnik

Tyle głosi napis na kamieniu złożonym u stóp drzewa przy domu rodziny Terzanich. Tiziano nie nazywał siebie dziennikarzem, a podróżnikiem; nieustannie poszukujący, zaciekawiony tym, co kryło się pod pozorami; zawsze w centrum wydarzeń, zawsze obecny tam, gdzie dokonywały się istotne zmiany. 

Przypominam sobie słowa pisarza, które wypowiedział zwracając się do swojej córki Saskii: „Jeżeli kiedyś zechcesz ze mną porozmawiać, odejdź na bok, zamknij oczy i poszukaj mnie. Można tak ze sobą rozmawiać, ale nie w języku słów. Za pomocą ciszy”. Wzdycham i, korzystając z przywileju przebywania w tym magicznym miejscu, także postanawiam zamienić z nim kilka słów, a liście jakby w odpowiedzi znów zaczynają kołysać się na wietrze. 

„A jeśli zaczniesz postrzegać las jako coś, co żyje, ma swoją historię, wszystko staje się piękniejsze.”
T. Terzani, Koniec jest moim początkiem

Szlak, którym za życia wędrował często sam pisarz, dziś nazywany jest jego imieniem. „Il sentiero di Tiziano Terzani”, gdy go przemierzamy, jest pusty i cichy. Jedynie gdzieś w oddali przypomni o sobie kukułka. Już prawie nie ma śladu po ulewnym deszczu, który jeszcze chwilę wcześniej obserwowaliśmy, popijając herbatę w suchym salonie. Chlupie tylko pod naszymi stopami wilgotna ziemia, a wysoka trawa muska nasze łydki zostawiając na nich mokre ślady; zieleń lasów wydaje się natomiast jeszcze bardziej soczysta. Także niebo zeszło ku nam, na powitanie, zawieszając nisko nad górami gęste chmury, które nadały im dodatkowego majestatu. A gdy parę godzin później mgła opada, ukazuje się nam niezalesiony, najwyższy szczyt, który ma tle pochmurnego, lecz zarazem jasnego nieba jawi się w pełnej krasie jak skromna, acz świadoma swej wartości istota.

Equilibrio, czyli harmonia 

Liczne kopczyki z ułożonych jeden na drugim kamieni ustawione są w górach, na polanie przy Drzewie z oczami (Albero con gli occhi), skąd w dole można dojrzeć czerwone dachy Orsignii. Tam, na polanie w górach, gdzie pisarz chętnie odpoczywał i oddawał się refleksji, symbolizujące harmonię stożki z kamieni ustawili wędrowcy, którzy przybyli tam przed nami. Prawdopodobnie ci sami, którzy na pamiątkę zawiesili na drzewie różnobarwne chusty, szaliki, liściki i tak zwane lung-ta, czyli tybetańskie flagi modlitewne, rozwieszane zwykle w Himalajach. 

„To moje Himalaje”, mówił o Orsignii Terzani i w zdaniu tym góry Azji nabierają zupełnie nowego znaczenia. Stają się synonimem przystani, do której wracamy, aby złapać oddech i nabrać dystansu. Z ilości listów, pamiątek i przedmiotów można wywnioskować, że miejsce to stało się ostoją także dla wielu innych osób, które dotarły tutaj po pisarzu. 

Drzewo z oczami, do którego szlakiem Terzaniego zmierzają jego wierni czytelnicy, ale także miłośnicy górskich wędrówek, nie jest jedynym w górach Orsignii, do których Tiziano przykleił przywiezione z Indii porcelanowe oczy. Takie samo, piękne, błyszczące, jakby wzruszone oko czuwa przytwierdzone do pnia drzewa, u stóp którego spoczywa pamiątkowy kamień. W ten właśnie sposób Tiziano pragnął pokazać swojemu wnukowi, że wszystko, także przyroda, z pozoru nieruchoma, ma w sobie życie. 

I w istocie, las i szumiący w nim strumyk żyją i otaczają nas swoimi odgłosami, a echo górskich przestrzeni rozbrzmiewa śpiewem ptaków i melodią lasu. Orsigna to Włochy inne niż zwykle. Podczas gdy w starych, włoskich miastach to wiekowe mury opowiadają historie i oprowadzają nas po tajemniczych zakątkach i tłocznych zaułkach, w których unosi się aromat kawy, w Orsignii pachnie las, a przewodniczką jest sama natura. Upływ czasu natomiast wyznaczają nie zegary, lecz śpiew kukułki, która przypomina o sobie nieśmiało, od czasu do czasu.

foto: Magda Karolina Romanow-Filim

Rozmowy o Orsignii, która w rzeczy samej okazała się być nie tylko miejscem, ale i stanem ducha. Na zdjęciu autorka z Folco Terzanim, synem Tiziano.