Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 103

Viasat już na polskim rynku: 10 milionów euro na wykup CMA Monitoring

0

Viasat w pięknym stylu wkracza na rynek polski. Grupa, założona w Turynie, wykupiła za 10 milionów euro firmę CMA Monitoring, dokonując tym samym największej włoskiej inwestycji w Polsce. Viasat jest europejskim i światowym leaderem w dziedzinie infotelematyki, a Polska jest dla firmy strategicznym wyborem, mającym na celu przybliżenie się do rynku wschodniego, który może okazać się następną inwestycją. 14 czerwca 2016 roku, w Ambasadzie Włoch w Warszawie, zaprezentowane zostało porozumienie pomiędzy CMA a Viasat’em, a wszystko w obecności kluczowych przedstawicieli polskiej gospodarki. Wśród zaproszonych gości znaleźli się m.in. przewodniczący Izby Handlowej i dyrektor instytutu handlu zagranicznego. „Włochy działają w Polsce za pośrednictwem układu firm. Nie dziwi mnie wybór Viasat’u, aby tu zainwestować, z uwagi na fakt, że Polska jest ważnym punktem przecinania się szlaków handlowych z zachodu na wschód,” powiedział Ambasador Włoch w Polsce, pan Alessandro de Pedys. „Chcemy wnieść na polski rynek to co najdoskonalsze w naszej technologii i usługach – jak na przykład urządzenia dla firm ubezpieczających samochody – sami natomiast oczekujemy w zamian najlepszych polskich rozwiązań, którymi podzieli się z nami CMA. Są wśród nich systemy monitoringu domów i bezpieczeństwo osobiste. Te właśnie dwa sektory nadal nie są we Włoszech odpowiednio rozwinięte,” tłumaczył dziennikarzom i gościom prezes Viasat Group – Domenico Petrone. „Dzięki temu działaniu umacniamy naszą pozycję wśród pierwszych 10 graczy na rynku światowym,” dodał Massimo Getto, wice-prezes i dyrektor finansowy Viasat’u. Inwestycja w Polsce jest już kolejną z serii działań Viasatu’u za granicą: w styczniu ogłoszono decyzję dotyczącą firmy BluSatin w Portugalii, poszerzając tym samym obecność grupy na rynkach Europy, która

wcześniej obejmowała już Hiszpanię, Rumunię, Wielką Brytanię i oczywiście rodzimy Włochy. Z wykorzystaniem dystrybucji dla lokalnych firm, grupa jest obecna w sposób pośredni w ponad 25 państwach, od Afryki, Środkowego Wschodu, po Amerykę Łacińską, gdzie na co dzień stosuje się technologie Viasat. Polskie CMA Monitoring działa w sektorze floty samochodowej, który stanowi 95% całkowitych przychodów firmy (pozostałą część zapewnia rozwój na rynku monitoringu budynków).

Firma obsługuje 19.000 pojazdów połączonych z platformą. Ma dwa główne biura, w Warszawie i w Bytomiu, sześć biur handlowych, 96 pracowników i centralę działającą 24/7. Na zakończenie konferencji prezes Viasat Group, Domenico Petrone, przedstawił najnowszy model urządzenia infotelematycznego, prostego w obsłudze i instalacji. „Wszystko jest tu w środku – oznajmił z dumą – GPS, monitoring, wszystko w tym małym urządzeniu. Mamy już na nie 200.000 zamówień – to ogromny sukces”.

 

Stary Młyn nad Rozlewiskiem

0

Mój tata, Grzegorz Wojciechowski opowiada zabawną historię, kiedy ktoś go spyta dlaczego zostawił miasto, intratny biznes, piękne mieszkanie w kamienicy oraz swych licznych przyjaciół zebranych podczas czterdziestu lat życia w Łodzi. Miał niecałe dwadzieścia lat, kiedy jego daleka ciocia zaprosiła go w odwiedziny do jej majątku w centralnej Polsce. Grzegorz wiedział, że ciocia, dziedziczka magnackiej rodziny, dysponuje majątkiem kilkuset hektarów – małym pałacykiem, stodołami, oborami oraz niezliczonymi budynkami gospodarczymi, wśród których znalazł się nawet młyn i mała kuźnia. Kiedy się u niej zjawił, ciocia zaproponowała mu całe swe dziedzictwo w zamian za zobowiązanie do opieki nad nią oraz całym majątkiem, bez możliwości sprzedania go. Tato mój uciekł jednak tej samej nocy, pozostawiając ciocię bez odpowiedzi. Nie ma się co dziwić, to była najwidoczniej zbyt duża odpowiedzialność dla młodego, ciekawego życia człowieka. To była końcówka lat sześćdziesiątych a w  tym czasie socjalistyczny rząd polski szukał jakiegokolwiek pretekstu do przekształcenia pozostałości wielkich własności ziemskich w PGRy. Tak więc ostatecznie ciocia mojego taty zdecydowała się oddać swe dziedzictwo państwu w zamian za mieszkanie w mieście i dożywotnią pensję. W dorosłym życiu, później już jako ojciec trójki synów, Grzegorz wielokrotnie żałował, że odmówił cioci. Ale powiedzmy sobie szczerze: kto z nas byłby zadowolony przywiązując się do jednego miejsca na resztę życia i to jeszcze w wieku, w którym wydaje się, że wszystko jest osiągalne?

To wspomnienie pewnej straconej szansy wraz z miłością do życia na wsi, tak typową przecież dla ducha polskiego narodu, pchnie mojego ojca do poszukiwań sposobu zastąpienia owego utraconego dziedzictwa.

Od małego podróżowałem więc z moimi rodzicami po całej Polsce. Jeździliśmy na wakacje, ale w każdym z miejsc mój tata dowiadywał się cen ziemi, starego domostwa na odludziu czy nawet młyna… Aż do pewnego wieczora, kiedy mój ojciec wracając ze swojej samotnej podróży zaprezentował nam, już w drzwiach i  to z wielką dumą, ubłocone kalosze krzycząc do mojej mamy: “Popatrz Beatko, to jest błoto z naszej ziemi”.

I w ten oto sposób staliśmy się Mazurami, czyli symbolicznie częścią tego ludu, który od dawien dawna zamieszkiwał tereny na północ od Mazowsza, a gdzie przez wieki przewalali się Krzyżacy, Prusowie i w końcu Armia Czerwona.  Terytoria, które “wróciły” do Polski po drugiej wojnie światowej, a które tak naprawdę nigdy w całości polskie nie były. Na terenie których to osiedleni zostali Polacy przeniesieni z krajów, które kiedyś znajdowały się w granicach Polski: z Zachodniej Ukrainy, Białorusi i Litwy. Ziemią zakupioną przez mojego tatę była wąska dolina rzeczna ściśnięta pomiędzy pola, lasek i podmokłe tereny zasilane strumieniem spływającym z pobliskich Wzgórz Dylewskich. Mój dziadek ze strony mamy przybyły zobaczyć przyszłe miejsce zamieszkania swej jedynej córki, wyposażony w kapelusz i podpierający się mahoniową laseczką, orzekł: “…bagno, komary, malaria!”. Moj tata był jednak zdecydowany: “tu, pomiędzy tymi błotami odbuduję młyn, który utraciłem, tak jak ci biedni Niemcy, którzy z tego miejsca musieli uciekać pięćdziesiąt lat temu.” Zrobił też wszystko, by odtworzyć go tak, by wyglądał jakby go wybudowano półtora wieku temu. Wizyta w pobliskim Muzeum Budownictwa Ludowego w Olsztynku dostarczy jemu i mojej mamie inspiracji do projektu gospodarstwa.

Tak oto dom, młyn (który mieści pensjonat), stodoła oraz reszta budynków ma mury, dachy oraz okna w “pruskim” stylu, a nowoczesny Ytong  pokryła elewacja z cegieł odzyskanych z ruin starych pobliskich zabudowań. Poza tym dom i młyn stoją dokładnie tam, gdzie kiedyś stał młyn, którego początki sięgają siedemnastego wieku. Nie tylko założenia nowego siedliska, ale i groble, które rozdzielają cztery stawy otaczające Młyn zostały wyznaczone wzdłuż śladów tych, którzy zamieszkiwali to miejsce w poprzednich stuleciach. Można jeszcze dziś prześledzić wzrokiem starą pruską tamę, wierzbową aleję, która ocieniała drogę z jednej wioski do drugiej wzdłuż rzeczki, nieopodal centrum ówczesnej gospodarki rolnej, czyli młyna. Można by powiedzieć, że wszystko jest tak jakby żadna wojna nie dotknęła tej ziemi… Za wyjątkiem może ruskiej bani, wymarzonej przez moich rodziców, fanów sauny, a wybudowanej w całości przez ukraińskich majstrów, wiedzących jeszcze jak budowano w dawnych czasach.

Wszystko to tworzy pewien klimat poza czasem, który to może odegrał znaczny wpływ na moje poszukiwanie tradycji, starożytnych stylów życia, a może i studiowanie historii sztuki. Może wpłynął na mojego brata Filipa, który pisze prace magisterską o Schinklu, na pewno na producentów serialu TVP “Miłość nad Rozlewiskiem”, a kto wie do czego pchnie Jakuba, mojego najmłodszego brata, który mieszkał tam najdłużej…

W Starym Młynie nad Rozlewiskiem odżywa pewna zaginiona rzeczywistość, która oczarowuje i porusza swych gości, skłaniając ich do zastanowienia się, jak pięknie wyglądałaby ziemia bez wojen, multikulturowa i bogata w różne życiowe ekspresje Europa zamieszkała przez ludzi, którzy kochają i respektują naturę.

Oaza w sercu Mazur

Zmęczony codziennym zawrotnym tempem warszawskiego życia, pewnego dnia przyjąłem zaproszenie Matisa Wojciechowskiego, by spędzić z nim weekend w Starym Młynie. Pośpiesznie przygotowałem skromną walizkę i wyruszyliśmy w stronę Ostródy. W miarę jak oddalaliśmy się od Warszawy, zarówno krajobrazy, jak i ruch stopniowo łagodniały, podczas gdy ja słuchałem historii, która łączy Wojciechowskich i Stary Młyn.

Prowadziłem, wyobrażając sobie oddziały Krzyżaków galopujące po krajobrazach coraz to bardziej pagórkowatych. Te okolice, ukształtowane przez erę lodowcową, dziś są oazą wolności i natury, oddaloną zaledwie parę godzin od stolicy. Po około trzech godzinach zboczyliśmy z głównej drogi prowadzącej do Ostródy, Elbląga, a dalej do Gdańska, by znaleźć się na bocznym gościńcu obsadzonym kolumnadą drzew. Wjazd do Starego Młyna, w Nastajkach 14, 14-100 Ostróda, jest zaznaczony murkiem z kamieni. Po zjechaniu z lekkiej górki, dociera się na placyk zwieńczony zabytkową stajnią, jeziorem i domem połączonym z młynem.

Jest cisza. Odnajduję przyjemność w słuchaniu własnych kroków na wybrukowanym dziedzińcu. Czuję jakbym odnalazł się w zapomnianym zakątku dzikiej natury poprzecinanej ciekami wodnymi, która jest nadal w stanie narzucić człowiekowi swój rytm. Rodzina Wojciechowskich, tata, mama wraz z młodszymi braćmi Filipem i Jakubem, przyjmują nas bardzo ciepło. Matis jest jak ten syn marnotrawny, który od czasu do czasu wraca do domowego gniazda, ja zostaję potraktowany jak czwarty brat. W ciągu trzech dni spędzonych w Młynie stół był stale suto zastawiony, niestrudzona Beata pichciła coraz to inne, pyszne, polskie danie, a Grzegorz opowiadał fascynujące historie i przygody z warmińskich ziem.

Część gościnna domu, do którego przylega młyn służyła mi czasem za schronienie, gdzie oddawałem się lekturze zagłębiony w fotelu z widokiem na kominek, zaś z okien obserwowałem i wsłuchiwałem się w nieustający ruch młyńskiego koła, popychanego i chłostanego przez wodę. Gdy wychodziło słońce i zapalały się kolory, niemożliwością było oparcie się pokusie wyjścia i przespacerowania się między stawami. Wieczór zaś przyniósł ze sobą wyprawę przez mostek  prowadzący do drewnianego domku – bani – wewnątrz której rozegraliśmy najdziwniejszą w moim życiu partię Ryzyka. Rozlokowywanie jednostek wojskowych przeplatało się tego wieczoru z poceniem w nagrzanej drewnem saunie i rzucaniem do lodowatego jeziora.

W ten właśnie sposób Stary Młyn wrył mi się w pamięć i stał się miejscem, gdzie wrócę by ponownie zgrać się z rytmem dyktowanym przez przyrodę.

Jesolo, morze atrakcji

0

Jesolo to niezwykłe miasto, które zachwyca poziomem świadczonych usług, warunków drogowych oraz szeroko pojętego bezpieczeństwa, oferujące szeroką gamę usług hotelarskich i sposobów spędzania wolnego czasu. Między cienistą Pinetą i bardziej nowoczesnymi kompleksami Adriatyku rozciąga się piętnaście kilometrów złotych piasków na dobrze wyposażonych plażach schodzących wolno do morza. Jesolo już od 13 lat może się poszczycić międzynarodowym wyróżnieniem Bandiera Blu (Niebieska Flaga) przyznawanym za jakość usług i czystość morza. Do tego dołącza się także nagroda przyznawana przez włoskich pediatrów, Bandiera Verde (Zielona Flaga), uznająca to miejsce jako szczególnie odpowiednie dla rodzin z dziećmi. Od 8 wieczorem do 6 rano, najdłuższa wyspa dla pieszych w Europie staje się salonem bez granic, tetniącym życiem, dobrą energią i zabawą. Wyspa, która może zostać pokonana jednym tchem dzięki „Gondolino”, małemu pociągowi, który umożliwia szybkie przemieszczanie się wzdłuż całej strefy dla pieszych.

[cml_media_alt id='115160']12[/cml_media_alt]Ponad trzysta wydarzeń organizowanych rocznie w Jesolo, m.in. Miss Italia, il Lungomare delle Stelle, Jesolo Air Extreme, wystawa rzeźb z piasku, koncerty i wydarzenia sportowe, sprawiają, że wyspa staje się prawdziwym celem turystycznym, równie popularnym latem i zimą.

Możemy tu znaleźć ponad czterysta komleksów hotelaskich (wśród nich dwa pięciogwiazdkowe hotele), kempingi, apartamenty, ośrodki wypoczynkowe i wszystkie rodzaje wysokiej jakości zakwaterowań turystycznych, zdolnych zaspokoić potrzeby każdego.   

Jesolo to także synonim przyjemności dla zmysłów. Tradycja i lokalne produkty łączą się tu w jedno, czyniąc z gastronomii jedną z najważniejszych doskonałości miasta. Rybołówstwo z jednej i wiejskie życie z drugiej strony, stanowią istotę smaku i zdrowego odżywiania, które jest chlubą regionu Veneto. W tak międzynarodowym mieście jak Jesolo, nie zabraknie także smaków z innych części świata.

Jesolo to także 150 km ścieżek rowerowych, parków tematycznych, Golf Club, instalacji sportowych i wielkich wydarzeń.

[cml_media_alt id='115161']dufvnm55dzyta5ft443w45j2cb7ea8448057411394f741c53fcf1652_jolly-roger.jpg[/cml_media_alt]Do miasta można łatwo dotrzeć dzięki bezpośrednim połączeniom z lotnisk Wenecji i Treviso.

Jesolo – zabawa gwarantowana!

Jedyne w swoim rodzaju parki rozrywki są jedną z głównych aktrakcji Jesolo. A kiedy słońce znika za horyzontem w Jesolo pojawiają się tłumy ludzi wychodzących z ukrycia.

JESOLO NOCĄ

Zaczyna się od aperitivo, aby potem móc zanurzyć się w atmosferze wydarzeń takich jak nocne imprezy na plaży w Faro. To w czasie nocnych imprez w Jesolo rodzą się trendy śledzone potem w całych Włoszech i za granicą. Dziesiątki lokali rywalizują ze sobą, każdego wieczoru proponując nowe wrażenia, dźwięki, kolory i widowiska. Muzyka i rytmy z całego świata współgrają w Jesolo, wielkie niespodzianki czekają także tego lata.

Modne Jesolo, oaza dla miłośników zakupów

Miejsce jedyne w swoim rodzaju, także dla amatorów spacerów po [cml_media_alt id='115158']notturna_cuba_libre[/cml_media_alt]ciągnącej się 13 km ulicy pełnej sklepów,
restauracji, lokali, placów i najróżniejszych atrakcji. Podczas drogi będziecie oczarowani otaczającym was pięknem „włoskiej fashion”. Concept store zapraszają was na nowe sensoryczne doświadczenia, do dotykania przedmiotów pośród gry świateł i zapachów. Kreacje najbardziej znanych projektantów mody przyciągają wzrok do uwodzących witryn. Modne przestrzenie przeznaczone dla młodych, sportowców, singli i innych a także pełne i żywotne miejsca nowych doświadczeń witają was kształtami i liniami nieporównywalnej kreatywności.

To na tej ulicy, pięknej jak film, przez cały rok opowiada się, smakuje i kupuje to, co najlepsze w światowej modzie i „made in Italy”.

www.jesolo.it

 

Kawa to w Neapolu sposób wyrażania uczuć

0

Chcąc porozmawiać o Włochach, generalizowanie tak naprawdę zawsze okazuje się błędem: Italia to półwysep, który zgromadził w swoich granicach wiele kultur i tradycji, czasem podobnych do siebie, czasem zgoła odmiennych. W naszym pięknym kraju można natrafić na co najmniej dwadzieścia dialektów języka, jeden na każdy region. Te z nich, które najbardziej przysłużyły się do powstania największej ilości stereotypów opisujących postać typowego Włocha, znajdują się na południu kraju, a na czele listy „zasłużonych” widnieją neapolitańczycy, kalabryjczycy, mieszkańcy Apulii i Sycylii.

W tym artykule chciałbym opowiedzieć Wam właśnie o neapolitańczykach i opisać pokrótce, jak przetrwać „nieziemskie” spotkanie z mieszkańcami Neapolu. Jeśli będziecie mieli okazję znaleźć się w jego okolicach, zachęcam Was gorąco do zwiedzenia miasta, przynajmniej z trzech ważnych powodów: jego specyfiki, jedzenia i ludzi.

Słynne lungomare, ostatnio wyłączone z ruchu drogowego i oddane do użytkowania pieszych, to idealne miejsce na popołudniowy spacer, choćby przy zachodzie słońca, podczas którego można rozkoszować się przepięknym krajobrazem. Wystarczy już jeden rzut oka, by zachwycić się zatoką Neapolu z jej wyspami: Ischią, Procidą i Capri. W czasie spaceru warto skusić się na porcję taralli nzogna e pepe, które, jeśli już koniecznie chcecie wiedzieć, wytwarzane są z tłuszczu wieprzowego i pieprzu. Miejscowi zwykle popijają je piwem, a nierzadko za kropkę nad „i” takiego posiłku służy poczciwa sfogliatella, czy to riccia czy frolla, obie wersje wyśmienite lub, bo dlaczegóż nie, pyszna babà, odmiana słodkości dobrze znanej Polakom.

Spacerując wybrzeżem, radzę Wam skierować się w stronę Piazza del Plebiscito i zajrzeć na via Roma [lub Toledo, przyp. tłum.], czyli do najbardziej odpowiedniego miejsca na zakupy. Przecinające ją uliczki są pełne przeróżnych knajpek, w których można zjeść smacznie i bez uszczerbku dla portfela. Daniem, którego nie możecie przegapić, jest klasyczna pizza napoletana; ta oryginalna, prawdziwa, jedyna “a pizz”. Polecam jej tradycyjne wersje: Margheritę lub Marenarę; pierwsza stworzona została w hołdzie Królowej Małgorzaty, druga – to ulubienica marynarzy (prawdziwa „marinara” nie zawiera sardeli). Mówiąc najogólniej, w tradycyjnej pizzy nie znajdziecie takich składników jak owoce czy ryby; te włączano do przepisów z czasem, szczególnie ostatnio, aby zaspokoić bardziej współczesne gusta kulinarne.

Nawet jeśli mówicie po włosku, w okolicach Neapolu wasza edukacja językowa może okazać się niewystarczająca. Prawdopodobnie nie zrozumiecie ani słowa z miejscowego dialektu, ale bez paniki! To zupełnie normalne. Dlaczego, spytacie? Otóż zdecydowana większość mieszkańców miasta, w gronie „samych swoich”, posługuje się… językiem neapolitańskim! Nie powinno was zatem zdziwić, że także Włosi pochodzący z innych regionów mają problem podobny do Waszego. Miejscowy dialekt to język zawierający słowa powstałe na przestrzeni setek lat, zawiera fonemy przywodzące na myśl słowa arabskie, francuskie i hiszpańskie. Przygotujcie się też na inne sytuacje: głośne wołanie siebie nawzajem zamiast używania domofonu, traktowanie nieznajomych jak przyjaciół już w pierwszej sekundzie po nawiązaniu znajomości. To wszystko stanowi część naszej tradycji, naszego stylu bycia, być może odrobinę zbyt wylewnego, być może niezrozumiałego, bo tak unikatowego na skalę kraju.

Język neapolitański, jak wspomniałem, to dialekt, ale zarazem odrębny język sam w sobie. Przestudiujmy kilka przykładów, które ułatwią Wam zrozumienie zagadnienia.

Zamiast “presto”/szybko mówimy “ambress”, a tak naprawdę presto/prestissimo “ambress ambress”,

“adesso”/teraz to “”, jeśli chcemy jednak opisać konkretny moment, mówimy “mò mò”,

“all’ultimo momento”/w ostatniej chwili zastępuje “nganne nganne” (z gardła do gardła).

Inne „podwójne” słowa, to “lentamente”/powoli, którą w neapolitańskim zastępuje para słów “chiane chiane”, podczas gdy “adagio”/szybko staje się “cuonc cuonc”, “completamente”/całkowicie to “sane sane”, “meticolosamente”/skrupulatnie tłumaczymy jako “pile pile” (pelo pelo), “disteso”/rozłożysty zastępuje “luong luong”, “di nascosto”/w ukryciu natomiast “aumma aumma”.

W języku neapolitańskim istnieje czasownik “eccere”, który pochodzi od zaimka osobowego “eccolo”/oto on. Odmieniany zawsze w czasie teraźniejszym, opisuje zarazem osobę, jak i odległość fizyczną podmiotu, do którego się odnosi: – oiccan – oilloc -oillan, -oebbiccan -obbilloche –oebbillanne.

Wiele słów rozpoczynających się od “g” gubi pierwszą literę, jak “gatta”/kotka, który staje się “jatta”, “genero”/teść zastąpiony przez “jennere”, “giorno”/dzień ”juorne”; jest też wiele słów, które w języku włoskim rozpoczynają się od “s”, zaś w jezyku neapolitańskim zmieniają pierwszą literę na “n’s..”, jak na przykład “sposato”/żonaty: “n’surat”, “sporco”/brudny: “n’svat”, “sopra”/nad: “n’coppe”. Oczywiście każde z tych słów wzbogaca towarzyszący mu odpowiedni gest, te jednak trudno opisać mi słownie. Nie przejmujcie się, zauważycie je natychmiast po rozpoczęciu rozmowy z mieszkańcem Neapolu.

Włosi, a w szczególności neapolitańczycy, zaliczają się do grupy, którą inżynier i współczesny filozof Luciano de Crescenzo zdefiniował jako „narody miłości”, a do której zaliczył także Hiszpanów, Irlandczyków, Greków i… Polaków! Wszystkie te narody wolą żyć raczej „we wzajemnych objęciach” i cenią je sobie bardziej niż prywatność i indywidualizm. To wiąże się niewątpliwie ze skłonnością do daleko posuniętego „rozgadania”, rozmów na wszystkie tematy i ze wszystkimi (tak zwanego “càpére”), narzekania (“chiagnazzare”, znaczy zawsze „płakać” nad czymś, żalić się) i zazdrości (cóż, jesteśmy odrobinę “mmérius”). Jeden z fałszywych stereotypów dotyczących typowego mieszkańca Neapolu głosi z kolei, że jest to figura zawsze zmęczona i leniwa, podczas gdy w rzeczywistości neapolitańczycy są pracowici jak nikt inny, ciągle poszukują zajęcia, a jeśli go nie znajdują – sami tworzą na pracę zapotrzebowanie! Problem w tym, że jako jeden z narodów miłości, okupujemy smutkiem i melancholią separację z rodzinnymi stronami, a że pracy dla wszystkich z drugiej strony w regionie nie ma… trzeba sobie radzić, kombinować. Owa biegłość w kreatywnym radzeniu sobie z problemami, sztuka „kombinowania” to słynna już na całym świecie cecha neapolitańczyków [i Polaków – przyp.red. ;)].

Jeśli dobrze się przyjrzeć, neapolitańczyk zawsze ma coś do roboty (“ten semp 'a che ffa”), co nie dziwi zważywszy, że prowadzi swoje sprawy w cieniu wulkanu, który może wybuchnąć w każdej chwili! Prawdziwie „przeżyć” swoje życie to dla niego absolutny priorytet, tak więc nawet wypicie kawy, spotkanie z przyjaciółmi, kolacja z rodziną stają się ważnymi punktami dnia codziennego, obowiązkami, ważnymi sprawami; stąd klasyczne zdanie, które pada w konwersacji: „Wybacz, muszę iść, obiecałem przyjacielowi kawę”. Kawa to w Neapolu inny sposób wyrażenia uczuć wobec innej osoby, powiedzenia „kocham, zależy mi na tobie”, także w kontekście przyjaźni. Niech Was zatem nie zaskoczy nieustanna wymiana zaproszeń na kawę; kawa to symbol uczuć w grze.

Tak więc… skoro mieliście już wystarczająco dużo ciekawości i cierpliwości, by dotrzeć do ostatniej linijki tego tekstu, wypada mi, jak na poczciwego neapolitańczyka przystało, zapytać Was “ve pozz offrì nu bellu cafè?” 🙂

GAZZETTA ITALIA 57 (czerwiec-lipiec 2016)

0

„Włochy to dla nas kraj marzenia, słońca, dobrego jedzenia, kultury, wina. Uwielbiamy wasz sposób wyrażania emocji, umiejętność życia, taki uśmiech do życia.” – oto słowa Marka Kondrata, zaczerpnięte z obszernego wywiadu opublikowanego w tym nowym, przepięknym numerze Gazzetty, w której mieszczą się też wywiady z Massimiliano Caldim, dyrygentem orkiestry Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku oraz Filharmonii Moniuszki w Koszalinie; z Kasią Likus, ekspertem od wyposażenia wnętrz i mody, przedstawicielką Grupy Likus; z Katarzyną Tomaszewską, artystką z Wrocławia, laureatką w konkursie Arte Laguna, a także z fotografem Grzegorzem Lityńskim, który wykonał ciekawy i zabawny kalejdoskop potretów Włochów mieszkających i pracujących w Polsce. Gazzetta proponuje Wam też przegląd włoskich kierunków last minute, z Jesolo (okładka) na czele, z jej adriatyckimi plażami, bogatą ofertą usług i atrakcji turystycznych; a dalej Perugia, Camogli, Valle Elvo… W ramach podróży znajdziecie tu także artykuł poświęcony Ząbkowicom Śląskim. Jak zwykle nie zabrakło rubryki językowej, z minisłowniczkiem dialektu neapolitańskiego, a także kącika językowego, od tego numeru przygotowywanej we współpracy z Serafiną Santoliquido, a także kuchni, z prawdziwą historią carbonary na czele. Jest wiele powodów, aby rozkoszować się lekturą Gazzetta Italia, jedynego dwujęzycznego magazynu polsko-włoskiego!

Pałac Królewski w Venaria Reale

0

Kompleks Venaria Reale, znajdujący się na obrzeżach Turynu, to przyrodniczo-architektoniczna perełka o nadzwyczajnym uroku. Jest to ogromna i różnorodna przestrzeń, gdzie odwiedzającemu nie pozostaje nic innego, jak tylko zanurzyć się w tym magicznym świecie, opowiedzianym w kontekście licznych atrakcji kulturalnych, takich jak: spektakle, koncerty, wyjątkowe wystawy odbywające się na zmianę z eventami rozrywkowymi, kontakt z  naturą, możliwość relaksu, zabawy sportowe i turystyka enogastronomiczna.

Venaria Reale to dawna osada miejska, miejsce naznaczone wydarzeniami historycznymi, pamiętające burzliwe dzieje. Obejmuje barokowy pałac królewski, który wraz ze swymi ogrodami jest jednym z najważniejszych przykładów wspaniałej architektury i sztuki XVII oraz XVIII wieku.

Splendor i doskonała jakość odrestaurowanej architektury pałacu królewskiego oraz piękno ogrodów i naturalnych przestrzeni parku pozwalają miło spędzić czas, zanurzyć się w świat nowych wrażeń, przeżyć różnorodne doświadczenia. Wszystko – zgodnie z nowoczesnymi koncepcjami – zadowoli gusta każdego. Venaria Reale – wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO – mieści się w centrum trasy biegnącej między królewskimi rezydencjami w Piemoncie i połączona jest z systemem muzealnym Turynu.

Venaria Reale to nie „muzeum”, lecz „pałac królewski dla współczesnych” – ogromna przestrzeń przeznaczona do odpoczynku i kontemplacji życia. Miejsce, którego nie można przegapić. Prawie każdego dnia odbywają się tu koncerty, spektakle, wystawy, eventy kulturalne i rozrywkowe, które zainteresują każdy typ publiczności, a wszystko to we wspaniałym otoczeniu i przy udziale licznych niespodzianek. Należy poświęcić co najmniej jeden dzień, aby poznać całe bogactwo oferowane przez to miejsce.

Pałac Królewski i ogrody

Pałac królewski, któremu barokową świetność – na której był wzorowany – przywrócił w połowie XVII wieku Karol Emanuel II, książę Sabaudii, to monumentalny kompleks, znów będący symbolem nowoczesności i kultury. Jego otwarcie po dwóch wiekach zapomnienia i ośmiu latach intensywnych prac renowacyjnych było największym tego typu przedsięwzięciem w Europie w dziedzinie kultury. Nad końcowym etapem projektu pieczę sprawowały Unia Europejska i włoskie Ministerstwo Kultury i Dóbr Kulturalnych. Od chwili otwarcia Venaria Reale plasuje się wśród trzech najczęściej odwiedzanych miejsc kulturalnych we Włoszech.

Monumentalny budynek o powierzchni 80 000 metrów kwadratowych wyróżnia się jednymi z najdoskonalszych barokowych osiągnięć, wśród których można wymienić chociażby zachwycający Salon Diany projektu Amadeo di Castellamonte, podniosłą Galeria Grande (Wielką Galerię) i Kaplicę św. Humberta z ogromnym kompleksem stajni, XVIII-wieczne dzieła Filippo Juvarry, dekoracje pełne przepychu, słynną łódź Peota Savoia, stworzoną w Wenecji, i spektakularną Fontana del Cervo (Fontannę Jelenia) znajdującą się w Corte d’onore (Dwór Honorowy). Wszystko to stanowi idealną oprawę dla Teatro di Storia e Magnificenza – ekspozycji poświęconej dynastii sabaudzkiej, która towarzyszy zwiedzającemu przez odcinek 2 000 metrów, prowadzący pomiędzy podziemiami a pomieszczeniami piano nobile (reprezentacyjnej kondygnacji) pałacu królewskiego.

Widziany z lotu ptaka pałac królewski, który wraz ze swoimi ogrodami zajmuje przestrzeń 950 000 metrów kwadratowych, na które składają się architektura i parki, tworzące punkt odniesienia, z którego rozchodzą się ogromne kompleksy wystawiennicze: Scuderie Juvarriane (Stajnie Juvarry), Sale delle Arti, Centro Conservazione e Restauro (trzecie we Włoszech, znajdujące się na 8 000 metrów kwadratowych byłe Scuderie alferiane), Centro Storico, Borgo Castello oraz Cascina Rubbianetta (obecnie siedziba Centro Internazionale del Cavallo) w otoczeniu lasów i zamków, które nikną z kolei w 6500 hektarach zieleni pobliskiego parku La Mandria. Ogrody przedstawiają nierozerwalne połączenie antyku i nowoczesności, dialog pomiędzy  pozostałościami archeologicznymi a współczesnymi osiągnięciami. Wszystko ukazane w wizji nieskończoności, uzyskanej przy pomocy XVI-wiecznych grot, Fontanny Herkulesa i Świątyni Diany, Peschiera, Gran Parterre, le Allee, il Giardino a Fiori e delle Rose oraz Fantacasino.

Stan 80-hektarowej powierzchni jeszcze u progu 2000 roku nie pozwalał na zachwycanie się  fragmentami oryginalnych struktur i wyglądem siedemnasto- i osiemnastowiecznych ogrodów. Bezprecedensowy projekt renowacji umożliwił przywrócenie w ciągu ośmiu lat właściwej konstrukcji dawnych ogrodów z zachowaniem śladów historycznych, uwzględniając współczesne wymogi estetyki oraz nowoczesne formy użytkowania; posadzono 148 tysięcy nowych roślin oraz ważnych, a w zieleń wkomponowano dzieła sztuki takich mistrzów jak Giuseppe Penone (Il Giardino delle Sculture Fluide – Ogród Płynnych Rzeźb) oraz Giovanni Anselmo (Dove le stelle si avvicinano di una spanna in più).

Historia

Korzenie Venaria Reale sięgają końca XVII wieku, kiedy książę Karol Emanuel II z dynastii sabaudzkiej postanowił wznieść nową rezydencję myśliwską dla dworu: wybór miejsca był zdeterminowany tym, że już od 1580 roku było to miejsce przeznaczone do książęcych polowań. Ponadto był to kompleks rezydencji dworskich (Corona di Delizie), który jego poprzednicy stopniowo budowali na obrzeżach Turynu.

Z tych decyzji zrodziło się imponujące przedsięwzięcie urbanistyczne, które miało na celu całkowitą przebudowę istniejącej wcześniej  miejscowości – Altessano Superiore – która miała zniknąć, aby zrobić tym samym miejsce dla nowego miasta. Projekty realizacji zostały zlecone nadwornemu architektowi Amedeo di Castellamonte, który zaprojektował osadę, pałac, ogrody i lasy myśliwskie (obecnie park La Mandria), tak aby tworzyły spójną całość architektoniczno-przyrodniczą oraz monumentalny kompleks podporządkowany osi symetrii, którą stanowi Via Maestra (obecnie Andrea Mensa).

Pałac Venaria Reale nie powstał jako oddzielna rezydencja, lecz jako dobrze przemyślany kompleks, w którym cześć mieszczańska łączy się z dworską, tworząc nierozerwalną całość z częścią naturalną. Centralnym punktem był tak zwany Pałac Diany, wybudowany w latach 1660-1671. Jego przeznaczeniem przez kolejne dwa stulecia było podleganie ciągłym zmianom, modyfikacjom oraz wydarzeniom, które z kolei miały istotny wpływ na społeczne i ekonomiczne życie miasta. Już w 1693 oddziały francuskie marszałka Catinata ograbiły część kompleksu. Architekt Michelangelo Garove zaprojektował jego odbudowę (od 1699 roku), odpowiadając jednocześnie na zmienione gusta architektoniczne epoki.

Ponadto po wstąpieniu na tron księcia i przyszłego króla sabaudzkiego Wiktora Amadeusza II, dynastia realizowała ambicje królewskie, które miały się przejawiać również w okazałości należących do niej rezydencji. Garove zaprojektował jeszcze bardziej imponujący pałac, inspirowany ówczesną architekturą francuską (duże pawilony połączone galeriami oraz poddasza).

Prac powiększenia kompleksu podjął się ponownie w 1716 roku Filippo Juvarra (to jemu zawdzięczamy Galleria Grande, obecnie określaną mianem „Galerii Diany”, oraz stworzenie Kaplicy św. Humberta, poświęconej patronowi myśliwych, Citronierę i Scuderia Grande [Wielką Stajnię]). Prace te kontynuowano do około drugiej połowy XVIII wieku, brali w nich udział również i inni architekci, między innymi Benedetto Alfieri. W połowie XVIII wieku francuscy podróżnicy mówili o pałacu Venaria Reale jako o „największej i najważniejszej letniej rezydencji króla”.

Narodziny ekspresu do kawy

0

Trzeba mieć trochę wyobraźni, żeby patrząc na parowóz, stworzyć ekspres do kawy. Niemniej jednak właśnie tego dokonał turyńczyk Pier Teresio Arduino, który po odbyciu służby wojskowej w genio ferrovieri (pułku kolejowym), w 1910 roku opatentował ekspres do kawy Victoria Arduino. Był to pierwszy globalny sukces w historii espresso. Ekspres ten został wystawiony wśród dwustu innych w muzeum ekspresów do kawy Mumac w Binasco, nieopodal Mediolanu. Większość z nich jest własnością Enrica Maltoniego, najważniejszego kolekcjonera i eksperta sektora kawowego.

Futurytyczny ekspres

Ekspres Arduino był pierwszym, który robił espresso. Wcześniej sztuki stworzenia podobnego urządzenia próbowali: turyńczyk Angelo Moriondo, który w 1884 roku zaprezentował ekspres do szybkiego przygotowywania kawy, oraz mediolańczyk Luigi Bezzera, który z kolei opatentował w 1901 roku ekspres, a rok później przekazał tę licencję Desiderio Pavoniemu, właścicielowi sklepu branżowego w Mediolanie przy ulicy Parini. To jednak Victoria Arduino (1910) i jej mechanizmy, odzwierciedlające mechanizmy kotła parowozu, wkroczyła triumfalnie do połowy włoskich barów.

Było to zabytkowe urządzenie wykonane z miedzi i mosiądzu ozdobione elementami dekoracyjnymi. Symbole zwycięstwa, lwy i całe zoo, które znajdowały się na wierzchołkach tych urządzeń, cyzelowano ręcznie. Były to autentyczne mini-arcydzieła sztuki. Arduino znany był z wyrazistego poczucia smaku. Opatentował on w swoim ekspresie przyrząd, który nazwał „zapłonem płynów alkoholowych”. W praktyce wyglądało to tak, że barista, przygotowawszy poncz, serwował go klientowi, włączając parę alkoholową. Opcja ta nie spełniała żadnej funkcji, ale dawała piękny efekt, który wywoływał okrzyki entuzjazmu.

Reklama Victorii Arduino została zaprojektowana przez jednego z bardziej znanych rysowników tamtych czasów – pochodzącego z Livorno Leonetto Cappiello, który w 1922 roku jako pierwszy połączył na jednym plakacie ekspres do kawy z pociągiem ekspresowym. Jesteśmy w epoce futuryzmu; okresie, w którym prędkość uznawana była za wartość, dlatego też plakat idealnie łączy się z duchem czasu. Przedstawia mężczyznę, który opiera się o pędzący pociąg i chwyta w biegu filiżankę dopiero co przygotowanej kawy.

Uwaga, gdybyśmy my dziś napili się kawy zrobionej w takim urządzeniu, uznalibyśmy ją za niesmaczną. W naszych czasach ekspresy działają na wodę pod ciśnieniem, zaś dawniej używano pary wodnej, w efekcie czego kawa była bardzo czarna i bardzo gorzka. Z trudem rozpoznalibyśmy w niej espresso.

Rozpoczyna się epoka espresso crema

Aby dotrzeć do espresso crema, czyli kawy z pianką, która bardzo smakuje Włochom i nie tylko im, trzeba poczekać jeszcze kilka ładnych lat. Mianowicie aż do 1948 roku, kiedy mediolański barista Achille Gaggia wstawia do swojego lokalu przy alei Premud pierwszy ekspres do kawy, który jest w stanie robić espresso crema, i tym samym rozpoczyna nową epokę.

W tym samym roku Pavoi poddaje się geniuszowi Giò Pontiego. Wznawia wymyślony wcześniej przez kogoś pomysł: odwraca kocioł parowy. W ten oto sposób ekspresy pionowe stały się poziomymi i takimi już pozostały. Po raz kolejny Pavoni prosi Bruna Munariego, żeby ten zaprojektował ekspres. W 1956 roku spod ołówka projektanta wychodzi model, który natychmiast ze względu na swój wygląd otrzymał nazwę „diament”. Składał się on z kolorowych blaszanych elementów, których odcienie i rozmiary mogły być zmieniane w zależności od wymagań klienta.

Po wspólnym debiucie z ekspresem Gaggia, ekspres do kawy Faem kontynuuje samotnie swoją karierę, a w 1961 roku wydany zostaje model, który zmienia losy espresso. Mówimy tu o E 61. Jego nazwa składa się z roku powstania i litery „e”, która pochodzi od słowa „elissi”, czyli „zaćmenie” (15 lutego doszło do całkowitego zaćmienia słońca). Był to pierwszy ekspres na pompę. Używał wody prosto z rur bez potrzeby przetrzymywania jej w zbiorniku. Ponadto oczyszczał wodę z pyłu kawowego, zanim ta przemieszczona była pod wysokim ciśnieniem przez wrzątek. W ten sposób wyciągano z mieszaniny większość aromatu. E 61 rozpowszechnił się do tego stopnia, że nawet w dzisiejszych czasach nietrudno jest odnaleźć go w niektórych barach jako pobożnie zachowany relikt.

Ręka architektów

Rok później (jesteśmy w 1962 roku) ekspres Cimbali Pitagora, zaprojektowany przez braci Achille i Pier Giacoma Castiglionich zdobywa Złoty cyrkiel (Compasso d’oro), największe wyróżnienie w dziedzinie designu (pozostając jednocześnie jedynym ekspresem przeznaczonym do używania w barach, który otrzymał to wyróżnienie, a które później – dopiero w 1979 roku – zostaje przyznane kawiarce Casalinga della Alessia, zaprojektowanej przez Niemca Richarda Sappera). Obecnie produkcja zmieniła się całkowicie z rzemieślniczej na przemysłową. Można zauważyć, że ekspresy są teraz prostsze i bardziej linearne, tak aby mogły być montowane modułowo. Coraz bardziej standaryzowana produkcja nieco wyjaławia innowacyjność projektowania, której wyraźnym wyjątkiem jest Faema, zaprojektowana w 1991 przez Giorgio Giugiaro – jeden z najrzadszych modeli wyeksponowany na wspaniałej wystawie ekspresów do kawy.

Liguryjskie cytryny

0
SAMSUNG CAMERA PICTURES

Przywitał nas szum górskiego strumyka i cytryny na drzewach. Chmury, które początkowo zwiastowały deszcz, rozwiały się bezpowrotnie. Podczas gdy maszerowaliśmy w dół jeszcze pustymi uliczkami, towarzyszyły nam ostre promienie słońca i szum wody, który nocą musi przyjmować kojące brzmienie. O ile plaże Adriatyku są raczej piaszczyste i często woda niesie ze sobą różnego rodzaju wodną florę, o tyle wybrzeża morza Liguryjskiego są raczej skaliste, poszarpane przez klify, na których trwale i prawie niemożliwie osadzone są miasta z kolorowymi fasadami domów, malowanymi jakby na pokaz. Nie wiem czy ich mieszkańcy zdają sobie sprawę z zamieszania, jakie wywołują ich domostwa, w gruncie rzeczy często zaniedbane, mieszczące niezbędne minimum, w których tli się jednak skromne piękno, w stronę którego zwrócone są oczy świata.  

Druga z pięciu krain

Cinque Terre (dosł. pięć ziem, pięć krain) to kraina położona w regionie Liguria w prowincji La Spezia, obejmująca pięć malowniczo położonych miasteczek: Riomaggiore, Manarola, Corniglia, Vernazza i Monterosso. Miasta te położone są w niewielkich od siebie odległościach, dlatego można je wszystkie z powodzeniem zwiedzić w jeden dzień. W Manaroli 80% przechodniów to turyści, zderzający się ze sobą przy skrzyżowaniach uliczek, niezdecydowani do której restauracji się wybrać. Te znajdujące się przy wybrzeżu nastawione są głównie na przyjezdnych. Możemy przysiąść w jednej z nich jeśli mamy ochotę na posiłek z nadmorska panoramą. Jeśli nie, warto udać się w głąb miasta, aby odnaleźć ukryte trattorie, a w nich wgryźć się w lokalne specjały, czyli owoce morzaWzgórza otaczające miasto są równo podzielone przez plantacje winorośli, gdzieniegdzie odgrodzone przez dumnie je osłaniające drzewa oliwne. Przed jednym z domów dostrzegamy niewielki drewniany młyn wodny, pękate cytryny zwisają przez ogrodzenie z jednego z drzew, a mijających je przechodniów kuszą kwaśno-słodkim, niczym nieskażonym zapachem. Na placu pod kościołem przesiadują na ławce starsi miejscowi ogrzewając pełne zmarszczek, wciąż uśmiechnięte twarze. Do wybrzeża odprowadzają nas lokalne psy, po drodze brane w objęcia przez dzieci ich właścicieli. Skalisty szlak prowadzi wzdłuż linii wody ku małej zatoczce, przy której przesiadując na skałach przyjezdni Anglicy gwarantują sobie  przerwę w marszu.

Przyjeżdżając do Manaroli można śmiało pozwolić sobie na zwolnienie kroku, czas wydaje się dostosowywać swój bieg do naszego tempa, które zanurzone we włoskości zwalnia samoistnie. Prowadząca wzdłuż wybrzeża ścieżka staje się długim tarasem widokowym, który szybko zakorkowuje się z  uwagi na to, że każdy maszerujący przyjezdny co chwilę decyduje się przystanąć. Na ścieżce natykamy się na niewielkie miejsca postojowe ochrzczone w nieco dziwnym guście np. „placem martwych ptaków”. Martwych zwierząt na szczęście tam brak, można więc śmiało odetchnąć w cieniu.  

Wszystkie miasta Cinque Terre połączone są szlakiem trekkingowym, a dla mniej aktywnych zarówno z Genui, jak i z La Spezii kursuje pociąg, którym bez pośpiechu zwiedzimy wszystkie pięć miast. Najważniejszą i najbardziej romantyczną trasą Cinque Terre jest Via dell’Amore, łącząca miejscowości Riomaggiore i Manarola. Wraz z pięcioma miastami wchodzi w skład Parku Narodowego Cinque Terre i Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Co nas zachwyca?

O ile przepych wzbudza zachwyt, o tyle prostota z kolei pochwałę. Dlatego też tłumy wstrzymują oddech w bazylice lub podziwiając pałac, ale odetchną pełną piersią dotykając starych murów kamiennego domu ukrytego w ostatniej uliczce lub pokrytego twardą trawą klifu, z którego kamienie pod naszymi nogami zsuwają się i spadają w morską otchłań. Budzą się w nas pierwotne instynkty współgrania z przyrodą i tworzenia z nią jedności i na jej cześć piękna, na widok którego inni wstrzymują oddech.

Turkus wody mieni się w słońcu, a oświetlona tafla rzuca jasne promienie na naskalne domostwa, których kolory ożywają w pełnej krasie. Jak niegdyś Grecy budowali przed posągiem Zeusa brodzik wypełniony oliwą, która oświetlona przez promienie słońca miała rzucać na boga złocisty blask, aby każdy kto wątpił, uwierzył, tak dziś w Manaroli rolę oliwy spełnia tafla wody morza Liguryjskiego. Odbijając światło słoneczne woda oświetla całe miasto ukazując jego skrywane piękno współistnienia architektury z naturą, aby ktoś, kto kiedykolwiek miał zwątpić,  uwierzył. 

Muzeum Ferrari – kiedy samochód staje się dziełem sztuki

0

„Najpiękniejsze zwycięstwo jest tym, które dopiero ma nadejść”, powiedział Enzo Ferrari wierząc w sukces i zwycięstwo marki, którą stworzył. Te niezwykłe słowa wprowadzają nas do pierwszej sali muzeum i towarzyszą nam przez całą wizytę, podczas której odbywamy podróż w czasie, od roku 1950, kiedy młode jeszcze przedsiębiorstwo założone przez Enza Ferrari stawiało pierwsze kroki, aż do dnia dzisiejszego, kiedy jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych firm świata. Pięć sal wystawowych podzielonych jest na 8 części przedstawiających historię powstania projektu,  historię produkcji, a także etapy doskonalenia maszyny wyścigowej, aby stała się niezwyciężoną. Każdej części towarzyszy krótki, niemalże poetycki opis wizji inżynierów, projektantów, którzy przyczynili się do sukcesu marki; opis marzenia i w końcu miłości do samochodu, który staje się czymś więcej niż tylko pojazdem.

Marka, która zachwyca

Wszyscy w sposób wyuczony, ale życzliwy życzą mi miłej wizyty, którą rozpoczyna spotkanie z modelem 290 MM. Ustawiony jest on w centralnej części muzeum, przy samym wejściu do sali wystawowej, tak że przechodząc obok ma się ochotę zajrzeć co skrywa się za nim. Wśród zwiedzających byłam jedyną kobietą, nie licząc partnerki Hiszpana, który jeszcze w Modenie pytał mnie o drogę. Ekspozycja w muzeum zmieniana jest kilka razy w roku. Osobna część poświęcona jest Formule 1,  gdzie możemy podziwiać egzemplarze, które dzięki swoim zwycięstwom przyczyniły się do sukcesu wierzgającego konia. Ze zdjęć na ścianach spoglądają na nas kierowcy, niegdyś zasiadający w miękkich fotelach samochodów, które dziś zdobią sale muzeum. Na półpiętrze, wchodząc po wąskich schodach można natknąć się na model 166 MM, produkowany na początku lat 50, za którym skrywa się część poświęcona modelom osobowym, począwszy od  Innocenti F128, poprzez 250 GT Berlinetta i Dino 246 – pierwszy samochód marki Ferrari z silnikiem umieszczonym centralnie, aż po Ferrari 360 Modena. Idealnie wypolerowana karoseria samochodów lśni i błyszczy się w sztucznym, białym świetle, odbijając i zniekształcając nieco w zaokrąglonych kształtach lusterek i masek zachwycone twarze zwiedzających i obiektywy ich aparatów. Eksponatów oczywiście dotykać nie można, ale z trudem przychodzi nam oprzeć się chęci choćby muśnięcia opuszkami placów falistych kształtów  lśniącej karoserii  czy wystawionej na pokaz tapicerki.

Serce maszyny i unikatowe modele

Muzeum daje możliwość poznania wszelkich tajników pojazdów Ferrari, a także zajrzenia do ich wnętrza, prezentując to, co w nich najcenniejsze, czyli samo serce maszyny. Obok potężnego silnika stoi rozebrany z karoserii prototyp modelu Ferrari 408 4RM z roku 1988 (nigdy nie wprowadzonego do produkcji), przy którym zwiedzający pochylają się i wyciągają szyję, aby nie umknął im żaden szczegół. Z kolei w części „Uniche e segrete” („Unikatowe i sekretne”) zostajemy wprowadzeni do świata zarezerwowanego tylko dla wybranych, gdyż w sekcji tej możemy podziwiać unikatowe modele samochodów, jak na przykład F60 America z 2014 roku, wyprodukowane w zaledwie kilkunastu egzemplarzach.

Wizyta w muzeum Ferrari jest nie tylko podróżą, podczas której poznajemy historię samej firmy, ale i po części włoskiej motoryzacji. To także prawdziwe przeżycie estetyczne i możliwość uświadomienia sobie jak różne oblicza może mieć sztuka.

„Podobało się pani?”, pyta się mnie ten sam mężczyzna, który przy wejściu sprawdzał mój bilet. „Tak, szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że wizyta ta wywrze na mnie tak pozytywne wrażenie”, dopowiadam zgodnie z prawdą, „Samochody te, to w gruncie rzeczy…„ – „…dzieła sztuki”, kończymy jednogłośnie. Trudno o inną opinię, gdy opuszcza się muzeum.

Dodatkowe atrakcje

Dla tych, którzy chcieliby spełnić marzenie o tym, aby zasiąść za kółkiem Ferrari, fabryka firmy znajdująca się nieopodal muzeum oferuję możliwość 10 minutowej przejażdżki wybranym modelem, za którą zapłacimy od 50 do 80 euro. Dla młodszych miłośników Ferrari istnieje możliwość wirtualnej przejażdżki w symulatorze Formuły 1 – za tę przyjemność przyjdzie nam zapłacić 25 euro. Jeśli natomiast pragniemy przywieźć ze sobą pamiątkę z logo Ferrari, w muzeum mieści się także niewielki sklep, w którym znajdziemy niemalże wszystko: od koszulek, czapek, futerałów na telefon po…. smoczki dla dzieci.

Jak dojechać?

Muzeum znajduje się w Maranello niedaleko Modeny. Jeśli nie podróżujemy samochodem, najlepiej udać się do Modeny pociągiem, skąd ze stacji autobusowej kursuje autobus numer 800, którym dojedziemy w pobliże muzeum. Bilet wstępu do muzeum kosztuje 15 euro, dzieci i młodzież do 18 roku życia (w towarzystwie rodziców) 5 euro.

Polska Konstytucja 3 maja 1791: pierwsza spisana Konstytucja w Europie

0

“Konstytucja 3 maja jest prawdopodobnie najszlachetniejszym dobrem publicznym podarowanym kiedykolwiek ludzkości”Edmund Burke

W historii polskiego prawodawstwa Stanisław Smolka pisał: „W historii prawodawstwa nie ma drugiego aktu tak znikomego jak Konstytucja 3 maja. Rok jeden trwała. (…) I znów nie ma pewno w historii drugiego aktu, którego pamięć byłaby równie drogą całemu narodowi; pogrzebana w kolebce, przez wiek cały żyje i nie przestaje żyć w pamięci, w wyobraźni, w sercu i w sumieniu milionów.” Są to ważne słowa, a jednak znajomość polskich doświadczeń konstytucjonalnych ze strony europejskich doktryn prawnych jest raczej ograniczona. To było, i dalej jest, wielkim błędem. W rzeczywistości, w Polsce  nastąpiło wiele istotnych etapów w dziejach prawa i historii.

Wystarczy przypomnieć sobie rok 1505, kiedy to podczas panowania Jagiellonów został wydany akt „Nihil Novi”, uważany za „dokument, który dał początek ustrojowi parlamentarnemu w Polsce i który uregulował podstawę do sformułowania choćby nawet pierwotnego konstytucjonalizmu.” Według takiej regulacji ustawa nie mogła być przyjęta przez króla bez zgody Izby Poselskiej i Senatu. W roku 1574 z kolei, potwierdza się kolejny ważny krok wraz z podpisaniem „Artykułów henrykowskich” (od imienia Henryka Walezego, nowowybranego króla Rzeczypospolitej Obojga Narodów). Ten dokument, sankcjonujący nowe zasady funkcjonowanie rządu, wyraźnie określił nową regułę wyboru władcy, którą była od tamtej pory wolna elekcja viritim, zrywając jednocześnie z wielowiekową zasadą dziedziczności tronu. Artykuły wprowadziły także obowiązek powołania przez króla przynajmniej raz na dwa lata Sejmu trwającego 6 tygodni. A więc zmiany dosyć istotne z punktu widzenia konstytucjonalisty.

Poza posiadaniem prymatu w postaci pierwszej spisanej konstytucji w Europie, a także drugiej na świecie, zaraz po konstytucji Stanów Zjednoczonych z 1788 – od której zapożycza część swoich zasad liberalnych, Konstytucja polska z 1791 roku urealnia się w sposób szczególny, a w porównaniu do doświadczeń prawnych z innych krajów europejskich moglibyśmy określić ją łacińskim terminem sui generis; nie rozpatruje się jej jako element rozłamu, w odróżnieniu od konstytucji francuskiej z września 1791, ale sprawdza  się ona w warunkach pokojowych, chociaż została uchwalona w trakcie najważniejszych wydarzeń osiemnastowiecznej fazy transformacji Państwa (ze starych rządów w Państwo nowoczesne), nie jest ona owocem wojny domowej lecz ewolucji systemu politycznego, nie powstała w wyniku rewolucyjnego rozłamu lecz postępu kulturowego. Konstytucja 3 maja zawierała zarówno treści tradycyjne, jak i nowe elementy: droga od Unii do monarchii konstytucyjnej zyskała nazwę „pokojowej rewolucji”. Francuz Louis Bonafous podkreślał, że polska konstytucja została stworzona „bez wojowników, bez broni, bez żadnej przemocy”. Podobne rozważania wysunął Antoine-Joseph Gorsas, który napisał: „Polska jest wolna. I bez rozlewu krwi, dała życie najpiękniejszej rewolucji”. Także angielski filozof z irlandzkimi korzeniami Edmund Burke, krytykując pewne poczynania ruchu rewolucyjnego we Francji, zauważa: „Jeżeli w tym wieku miały miejsce jakieś cuda, to jeden z nich wydarzył się w Polsce”.

Swoistość tej drogi jest dostrzegalna przede wszystkim wśród klasy szlacheckiej – głównego gracza na scenie politycznej i obywatelskiej. Specyfika tej warstwy społecznej jest faktycznie niezwykła porównując z resztą Europy. Jedna z badaczek tej kwestii, Beata Maria Pałka pisze, że „szlachta liczyła 10% Polaków, wobec na przykład liczącej 1% społeczeństwa szlachty francuskiej”. Pozycja społeczna szlachciców polskich była w rzeczywistości tak szczególnie znacząca, że została zdefiniowana przez wielu autorów jako „demokracja szlachecka”, a jej ideologia aurea libertatis wpłynęła w sposób decydujący na proces konstytucyjny, opierający się w pierwszej kolejności na ochronie przywilejów szlacheckich. Można by parafrazować stare, słynne motto francuskiego króla Ludwika XIV „Państwo to ja” (L’Etat c’est moi), które w polskich warunkach brzmiałoby „Państwo to my”. Lecz szlachta nie była jedynym podmiotem, który naciskał na proces reform. Był to także nowo wybrany król-illuminista Rzeczypospolitej Obojga Narodów – Stanisław August Poniatowski, który otworzył nowy rozdział historii i przede wszystkim nowy rozdział w poszukiwaniu tożsamości Państwa Polskiego – lata, które zostały mianowane przez historiografię jako „okres reform”, który to przerwał tak zwany etap zastoju intelektualnego tytułowany jako „noc saska”.

Wielcy ideologowie, którzy mieli duży udział w opracowaniu konstytucji to dwóch biskupów Stanisław Staszic i Hugo Kołłątaj, pierwszy to monarchista, drugi – republikanin. To oni steoretyzowali „republikę” polską, już nie w formie zwykłej obrony liberum veto i przywilejów szlacheckich, ale jako zarys nowego rządu, opierającego się na realnym ograniczeniu władzy i na pierwszych zasadach ochrony praw obywatelskich; postęp kulturowy, który był dziełem historii, początkiem procesów i wcześniejszych reform, następstw kulturowych, które przyczyniły się do zrodzenia okresu zmian, którego Konstytucja 3 maja była ostatnim i największym produktem, i która zapoczątkowała swoją drogę 17 listopada 1789, kiedy to sejm nominował delegację mającą za zadanie przygotować szkic Konstytucji.

Kluczowa rola wewnątrz tego nowego organu była odgrywana przez Ignacego Potockiego. Przy omawianiu takiego projektu fundamentalna była mediacja pewnego Włocha – Scipione Piattoliego, który był głównym pośrednikiem w dialogu politycznym między dwoma stronnictwami; wybitny historyk Aleksander Gieysztor zdefiniował go tak: „idealny rozjemca pomiędzy pozycja republikańską a monarchistyczną, współpracował z obiema przy tworzeniu projektu konstytucji”. Wokół Dokumentu uformował się prawdziwy pakt trwałej wiary patriotycznej z mottem przewodnim: „Król z narodem, naród z Królem”. Zresztą już w rozważaniach Jeana-Jacquesa Rousseau na temat polskiego rządu  z 1771 roku wyłania się koncepcja bardziej romantyczna niż oświeceniowa. W tym świetle naród ukazuje się jako jednostka  historyczno-kulturowa, znajdująca się przed zbiorem różnych klas, i to także tchnęło życie w prawie „religijną” wiarę w tekst konstytucji. Również przez to Konstytucja z 1791 roku wykreowała w historii współczesnej „znaczącą rolę dla myśli o niepodległej Polsce, która usunięta z map na 123 lata, pozostawała trwała i żywa w umysłach i sercach Polaków”, na co dowodem jest fakt, że po odzyskaniu utraconej niepodległości, w preambule konstytucji z 1921 roku zostało zawarte odniesienie do Konstytucji Majowej.

Ta jednak obowiązywała, jak wiemy, przez bardzo krótki czas. W 1792 roku, jedynie rok później, król został zmuszony do przystapienia do konfederacji targowickiej magnatów polskich pod egidą carycy Rosji, Katarzyny II. Rosja i Prusy zarządziły powrót do starego systemu prawa i zwyczajów po to, żeby kontynuować dalsze rozbiory. Lecz istota polskiego konstytucjonalizmu, który zdobył aprobatę społeczeństwa, ostaje się jeszcze dziś w historii Europy. Symboliczne są, w odniesieniu do tej kwestii, słowa Włocha – Giovannino Guareschiego: „głos Polski jest pełnym godności bólem ludzi nie oszczędzanych przez historię, tłamszonych i powstających po każdym takim doświadczeniu. Ludzi, którzy od zawsze byli zabijani lecz nigdy nie umarli. (…) Każda rzecz w Polsce, każdy gest, każdy akcent mówi o polskim cierpieniu”. Zwłaszcza Konstytucja.