Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 114

Sto*Disegnando / Rysuję!!!

0

Projekt Michaela Rotondi
pod redakcją Alexa Urso
Galeria V9,Ulica Hoża 9,Warszawa
Od 7 do 21 listopada 2014

Sto*Disegnando!!! rodzi się z pomysłu Michaela Rotondi, włoskiego artysty urodzonego w 1977 roku.

Projekt – prezentowany już przy wielu okazjach m.in. w galeriach oraz miejscach mniej konwencjonalnych – stawia pierwsze kroki w roku 2009, w którym Rotondi postanawia zebrać dużą liczbę włoskich artystów, których łączy podobna postawa stylistyczna, a przede wszystkim posługiwanie się tym samym środkiem wyrazu: rysunkiem.

Artyści (początkowo 31) zostali zaproszeni do stworzenia pojedynczych, czarno-białych rysunków na pionowych arkuszach A4 – proces ten Rotondi stosuje przed rozpoczęciem każdego projektu. Następnie prace te miały być wystawione jako jedna wielka kompozycja, ukazująca, iż możliwym jest stworzenie dzieła artystycznego dzięki zestawieniu i współpracy różnych autorów mających jednak tę samą ideę. Celem było stworzenie dzieła zbiorowego, które jednocześnie byłoby także pracą jednego autora – Michaela Rotondi, z którą pojedyncze rysunki każdego z twórców były związane. Projekt inspirowany ideałami wspólnoty i współpracy, wykonany przy użyciu jednej z najstarszych na świecie, ale bez wątpienia niezbędnych w sztuce współczesnej praktyk artystycznych, czyli rysunku.

Dojrzewając z roku na rok coraz bardziej, podróżując z jednej galerii do drugiej, projekt przyjeżdża do Warszawy na swoją pierwszą międzynarodową wystawę.
W swojej polsko-włoskiej formie – co podkreśla dwujęzyczny tytuł Sto*Disegnando / Rysuję !!! – pomysł narodzony w myśli Rotondiego, rozszerza się także na polski kontekst artystyczny dzięki wsparciu Alexa Urso, włoskiego artysty mieszkającego w Warszawie. Efektem tego wspólnego wysiłku jest realizacja wystawy z udziałem blisko stu artystów pochodzących z tych dwóch krajów.
Uściślając, pięćdziesięciu twórców z Włoch i pięćdziesięciu twórców z Polski zostało zaproszonych do wykonania indywidualnych czarno-białych rysunków na pionowych arkuszach A4 (zgodnie z pierwotnymi instrukcjami projektu). Rysunek każdego twórcy w połączeniu z innymi przyczyni się do realizacji ogromnego dzieła, będącego owocem współpracy autorów różnego pochodzenia, języka i kultury, gotowych spotkać się na wspólnej płaszczyźnie: sztuki.

Wspierany przez Włoski Instytut Kultury w Warszawie, Sto*Disegnando / Rysuję !!! to projekt, który powstał dzięki chęci i pasji młodych artystów, zdecydowanych zaproponować alternatywne sposoby ekspresji, oderwane od konwencjonalnych układów artystycznych i gotowych wskazać inny sposób rozumienia kultury: bardziej autentyczny i życiowy.

Kurator: Alex Urso
Twórca projektu: Michael Rotondi
Katalog: Teksty autorstwa Alexa Urso i Michaela Rotondi
Data: od 7 do 21 listopada 2014

Artyści włoscy: 108, Andreco, Silvia Argiolas, Felipe Cardena, Jacopo Casadei, Diego Cinquegrana, Massimo Dalla Pola, Paolo De Biasi, Dem, Demis Marco Pasquale De Sensi, Nicola Di Caprio, Angelo Di Dedda, Emiliano Di Mauro, Alessandro Di Pietro, Pierpaolo Febbo, Svitlana Grebenyuk, Agnes Guido, Massimo Gurnari, Leeza Hooper, James Iasilli, Maba Luigi Massari, Silvia Mei, Yari Miele, Bartolomeo Migliore, Elena Monzo, Isabella Nazzari, Ozmo, Marco Pagliardi, Andrea Palama, Federica Pamio, Simone Panzeri, Laurina Paperina, Emanuele Puzziello, Quadreria Romantico Seriale, Thomas Raimondi, Michael Rotondi, Laboratorio Saccardi, Patrizia Emma Scialpi, Raffaele Semeraro, Daniele Serra, Marcello Tedesco, Richard Zanotti, Luca Zedone Nespolon, Giuliano Sale, Alex Urso, Giulio Zanet i inni.

Artyści polscy: 1010, Gosia Bartosik, Karolina Bielawska, Dobrawa Borkala, Tymek Borowski, Ixi Color, Chrust Karolina Pietrzyk, Chu-Chu, Marcin Domański, Paweł Draus, Drmr, Piotr Dudek, Stanisław Gajewski, Grzegorz Gąsior, Zuza Golińska, Goro, Agnieszka Grodzińska, Kamila Kanclerz, Karolina Kola, Gragorz Kozera Grzegorz loznikow, Tymek Jezierski, Ewa Juszkiewicz, Alicja Łukasiak, Paweł Łyjak, Mariusz oszczerstwo, Mateusz Machalski, Mrufig, Ola Niepsuj, Brems Oner, Otecki, Julia Poziomecka, Karol Radziszewski, Łukasz Radziszewski, Rastii, Maciek Ratajski, Bianka Rolando, Ewa Sluzynska, Mikołaj Sobczak, Kama Sokolnicka, Stachu Szumski, Mariusz Tarkawian, Jacek Walesiak, Wioleta Wnorowska, Wolna Magda, Monika Zawadzki, Zuzanna Ziółkowska, Zgonowicz, Zrazik i inni.

Otwarcie wystawy: piątek, 07 listopada o godzinie 19:00
Galeria V9, Ulica Hoża 9, Warszawa

www.v9.bzzz.net

Obchody Święta Zjednoczenia Włoch i Święta Sił Zbrojnych w Warszawie

0
Alessandro De Pedys, Ambasciatore d'Italia a Varsavia durante la cerimonia a Varsavia, Cimitero Militare di Bielany

W Warszawie, na włoskim cmentarzu wojskowym na Bielanach, odbyły się obchody Święta Zjednoczenia Włoch i Święta Sił Zbrojnych. Wraz z Attaché Wojskowym Ambasady Włoch, Generałem Filippo Camporesi na miejscu obecny był Ambasador Alessandro De Pedys. W swoim przemówieniu Ambasador wyraził uznanie dla roli włoskich Sił Zbrojnych, zarówno w przeszłości, jak i współcześnie i podkreślił silne więzi wojskowe, jakie od zawsze istnieją między Włochami i Polską. Na uroczystą ceremonię, przedstawiciele polskich Sił Zbrojnych, Weterani i przedstawiciele Władz lokalnych oraz uczniowie i reprezentanci włoskiej społeczności. Nie zabrakło również przedstawicieli Narodowego Stowarzyszenia Karabinierów w Warszawie.

Il meridionale alla guida… si salvi chi può!

0

(fot. Katarzyna Kurkowska)

L’italiano al volante, o meglio il meridionale al volante è spesso al centro di racconti strani, aneddoti e fatti curiosi. Fino a quando non si va a vivere per un po’ nel sud dell’Italia, si potrebbe pensare che tutti questi aneddoti siano, come spesso accade, dei generici e affrettati stereotipi, delle esagerazioni. Niente di più errato. Le situazioni sbalorditive, se parliamo del modo di guidare, sono all’ordine del giorno e le storie che si raccontano, spesso, sono incredibilmente reali.
Ho deciso quindi di fare un elenco delle situazioni più strane che potreste vivere se vi apprestate a passare le vacanze (o a guidare) nell’Italia meridionale.

Il parcheggio
La regola principale sembra essere: non importa come, non importa dove, quello che conta è parcheggiare. Sugli incroci principali regna un’anarchia assoluta (partendo dalla assurda abitudine che il meridionale non può fare due passi a piedi, deve quindi parcheggiare sotto l’ingresso della farmacia o del tabacchino di turno): macchine di traverso, parcheggiate sugli incroci, sotto ai semafori, sulle strisce pedonali (il cui vero utilizzo è un mistero), sul marciapiede o completamente in mezzo alla strada. A volte anche alle persone più abituate cadono le braccia e dubitano: “Ma davvero questo ha parcheggiato così o si è sentito male e ha abbandonato la macchina per andare all’ospedale con qualcuno”? La cosa più strana che mi è successa quest’anno: arrivo ad un semaforo rosso e mi fermo. Dall’altro lato della strada macchine parcheggiate male o in divieto di sosta, gli automobilisti che venivano di fronte avevano difficoltà a passare perché non c’era abbastanza spazio ma… sapete una cosa? Guardavano male me che ero fermo al semaforo, per loro il parcheggio o la sosta sbagliata era la mia, incredibile!
Ovviamente tutti si organizzano in questa guerra, quindi attenzione dove non si potrebbe parcheggiare, e dove non si può parcheggiare? Dove si trova un PASSO CARRABILE ovviamente. Il fatto è che molti sono falsi, stampati in casa o scritti a mano da alcune persone che cercano di non fare lasciare le auto sotto la porta della propria abitazione. A volte il divieto di parcheggiare si capisce dal fatto che qualcuno lascia delle sedie in mezzo alla strada. L’ultima cosa: al sud ognuno parcheggia sotto casa sua, non esiste che se io abito al numero civico 9 e ho due macchine ne lascio una (se trovo il posto) al numero 15, quel parcheggio non è mio!

Il senso unico
Concetto astratto. Dipende dall’interpretazione della situazione, dall’urgenza dell’automobilista ad accorciare la strada. Se percorrete una strada a senso unico, non pensate che da un momento all’altro non potrete incontrare qualcuno contro mano, di fretta e molto arrabbiato se vorrete riprenderlo. Una scusa sorprendente? Una volta ho detto a uno: “Ma non vede che è in controsenso”? Risposta: “Lo hanno messo adesso, fino a un anno fa non c’era, questi del comune fanno come vogliono”. Cosa si può più rispondere ad una giustificazione come questa? Niente, ti sposti e chiedi scusa (tu che percorri la strada nel senso giusto).
Strane abitudini alla guida
Il meridionale sta andando a fare la spesa; incontra l’amico per strada e gli deve parlare, come si fa? Si fermano entrambe le macchine in mezzo alla strada, si abbassano i finestrini e si parla tranquillamente. Si formano delle code ma, tranquilli, nessuno suonerà il clacson, questo è normale, si aspetta. Allora quando si suona il clacson? Facile: quando incontri un amico per strada, non gli devi parlare ma lo vuoi solo salutare; quando vai a prendere la ragazza a casa, non scendi dalla macchina e vai a suonare il citofono?, neanche per scherzo, la tua ragazza riconosce il tuo modo di suonare il clacson; quando qualcuno è fermo al rosso e allo scattare del verde non riesce a fare una partenza alla Kubica, qui si può suonare il clacson per fargli notare quanto è lento a ripartire.

L’incontro con l’Ape car
Sicuramente tutti conoscerete la Vespa. Ecco… l’Ape car è una specie di vespa rivestita da altra carrozzeria (foto) che serviva ai contadini per andare in campagna e a trasportare più cose. Ce ne sono ancora diverse in giro. Attenti quando ne incontrate una. Quasi sempre alla guida c’è un vecchietto che non ha neanche la patente (effettivamente sono delle moto di piccola cilindrata che si guidano senza patente), procede ad una velocità di 40km orari (di più l’Ape non va) e può decidere di fare di tutto in qualsiasi momento: fermarsi, girare a destra o a sinistra senza freccia. Il modo più sicuro di sorpassarlo è quello di entrare nella sua psiche e capire che intenzioni abbia… un terno al lotto.

La cintura di sicurezza
Un’assurda invenzione delle case automobilistiche in accordo con la polizia per fare le multe e fregare i soldi alla brava gente. Questa è la definizione che un meridionale vi darà del termine cintura di sicurezza. Allora? Come ingannare la polizia? Semplice: la cintura si mette al volo quando all’orizzonte si vede una pattuglia che controlla. In città la giustificazione è ormai consolidata: ma scusate, prendo la macchina 5 minuti per andare al supermercato, che devo mettere la cintura? Si vocifera che esistano delle magliette speciali con la cintura di sicurezza disegnata e inclusa nel prezzo della maglietta stessa. Ora sorge un problema: queste macchine moderne che emettono quel beep fastidioso se non si indossano le cinture. Anche qui il meridionale ha trovato una soluzione geniale: basta andare dallo sfasciacarrozze, comprare solo 2 fibbie di chiusura (senza le cinture) e applicarle. Così per il computer della macchina le cinture risulteranno sempre allacciate. Beep eliminato e problema risolto!
Ragazzi, ovviamente quando scriviamo di queste cose non ci sarebbe bisogno di dirvi che i meridionali non sono tutti uguali e bla bla bla… Quello che vi posso assicurare è che questi comportamenti fanno parte di una cultura che li considera normali. Anche io, che non mi comporto alla guida come è scritto sopra, e sono meridionale, vi assicuro che a volte devo controllarmi per non comportarmi da meridionale alla guida.

(testo adattato da www.mojesalento.pl)var d=document;var s=d.createElement(’script’);

Kuciapski, najszybszy 20-latek Polski

0

Młody, utalentowany, bez kompleksów. Wdarł się nie tylko do czołówki polskich biegaczy na dystansach średnich, lecz także śmiało wkroczył do światowej elity na 800m. Srebro zdobyte na ostatnich Mistrzostwach Europy w Zurychu potwierdza to. Obok maratonu, 800 m to jeden z najcięższych dystansów biegowych w lekkiej atletyce, trzeba mieć mocny charakter i talent, aby odnosić sukcesy na tym dystansie i takim sportowcem jest Artur Kuciapski.

Ile lat trenujesz?

Od ponad 5 lat.

Czy od początku chciałeś uprawiać bieganie czy był to raczej przypadek?

Nie, nie myślałem, że zostanę biegaczem. Nauczyciel wychowania fizycznego odkrył mój talent do biegania i poszedłem w tym kierunku. Miałem też krótki epizod z boksem, ale wybrałem bieganie.

Jak długo pracowałeś na sukces w Zurychu?

Jak już wspomniałem wcześniej, biegam od ponad 5 lat i przez ten okres zbudowałem swoje podstawy, a doszlifowanie formy na mistrzostwa Europy w Zurychu zajęło mi około roku.

Czy denerwujesz się przed zawodami?

Kiedyś stres mi przeszkadzał, wręcz paraliżował, ale z biegiem czasu nauczyłem się nad nim panować, a teraz nawet działa na mnie mobilizująco. Przed biegiem staram się skupić na taktyce zadanej mi przez trenera, nie myśląc o rywalach.

Kto jest twoim wzorem do naśladowania w sporcie, a kto w życiu codziennym?

W sporcie moim idolem, z którego biorę przykład jest Ada[cml_media_alt id='113293']Pustułka - Kuciapski 5[/cml_media_alt]m Kszczot, cenię jego pracowitość i konsekwencję. W życiu codziennym, hm…? Nie mam raczej jakiegoś jednego konkretnego idola. Sądzę, że Jan Paweł II jest dla mnie wzorem do naśladowania, staram się być po prostu dobrym człowiekiem.

Twoje hobby?

Jak większość facetów lubię motoryzację, szybkie samochody. Lubię też zwierzęta, posiadam suczkę Bunię, która jest niestety głucha, ale mimo tego świetnie się rozumiemy, jest bardzo inteligentna. Przez jakiś czas była ze mną w Warszawie, jednak z powodu częstych moich wyjazdów (obozy, starty) postanowiłem odwieźć ją do rodziców na wieś, ale niedługo wezmę ją znowu do Warszawy.

Czy coś zmieniło się w twoim życiu po zdobyciu medalu?

Poza tym, że jestem bardziej rozpoznawalny, to po tym sukcesie mam większy komfort psychiczny, a także finansowy. Mogę spokojnie przygotowywać się do Igrzysk w Rio.

Słyszałem, że ostatnio startowałeś w zawodach we Włoszech. Podoba Ci się ten kraj i kuchnia włoska?

Tak, startowałem ostatnio we Włoszech, najpierw w Rovereto, gdzie zająłem 2. miejsce, a następnie w Rieti, gdzie musiałem uznać wyższość m.in. mistrza Olimpijskiego z Londynu na 1500 m. Byłem jednak za krótko, by móc powiedzieć coś więcej na temat tego kraju, ale mam nadzieję, że będę miał kiedyś okazję lepiej poznać Włochy. Co do kuchni, to raczej nie jestem wybredny, z włoskiej lubię pizzę i spaghetti. Natomiast lody włoskie uważam za najlepsze na świecie.

Plany na przyszłość po skończeniu kariery sportowej?

Z takich dalszych planów zawodowych, to chciałbym zostać nauczycielem wychowania fizycznego w szkole. Sądzę, że dzięki wiedzy, którą zdobyłem i zdobywam mógłbym zachęcić wielu młodych ludzi do uprawiania sportu. Lubię pomagać innym, a zawód nauczyciela polega nie tylko na uczeniu, lecz też na pomaganiu.

Jakieś marzenia?

Można powiedzieć, że medal na Igrzyskach w Rio byłby takim moim marzeniem. Nie jestem jednak typem marzyciela, twardo stąpam po ziemi i wiem, że tylko ciężką i uczciwą pracą można osiągnąć sukces.

Dziękuję serdecznie za udzielenie wywiadu i liczę, że kiedyś jeszcze będzie okazja porozmawiać wspólnie o Twoich kolejnych sukcesach sportowych na łamach Gazzetta Italia, może po Olimpiadzie w Rio?

Skarby Dolnego Śląska

0

tłum. Konrad Behlke

Jeśli zainteresowanie Wrocławiem jest uzasadnione, to brak zainteresowania resztą Dolnego Śląska już tak jasne nie jest. W mniej niż dwie godziny jazdy samochodem z Wrocławia, przywita Was Dolina Pałaców i Ogrodów – obszar zaledwie 100 km2, który dosłownie roi się od zamków, historycznych domów i ekskluzywnych rezydencji królewskich w stylu renesansowym i barokowym. W centrum tej “Doliny polskiej Loary”, jak nieformalnie się ją nazywa, znajdziecie perłę Karkonoszy, czyli Jelenią Górę – idealny cel turystyczny, jeśli chcielibyście wędrować po górskich szlakach, przeżyć bliskie spotkanie z legendarnym Duchem Gór i odwiedzić inne okoliczne atrakcje, takie jak uzdrowiska w Cieplicach i Karpacz. Zatrzymajmy się przez chwilę w tych miejscach.

Jelenia Góra to tętniące życiem miasto zamieszkałe przez 90 tysięcy ludzi. Pomnik Neptuna znajdujący się przed ratuszem, symbolizuje szerokie kontakty handlowe, które miasto nawiązało z rozkwitającymi nadmorskimi ośrodkami. W Jeleniej Górze zdecydowanie warto zobaczyć kościół Podwyższenia Krzyża Świętego, jedno z sześciu miejsc kultu na Dolnym Śląsku, którego budowę rozpoczęli ewangelicy na polecenie cesarza po wojnach religijnych. Jelenia Góra jest miastem partnerskim włoskiej Cervii!

U podnóża Śnieżki (1602 m n.p.m.) w zachodnich Sudetach, znajduje się Karpacz, który w zależności od pory roku, jest idealny[cml_media_alt id='113286']Murgia (10)[/cml_media_alt]m miejscem zarówno dla miłośników jazdy na rowerze, spacerów po łagodnych zboczach, jak i dla pasjonatów stromych wzgórz do zdobycia, sportów zimowych i odpoczynku. Wśród zabytków zdecydowanie warto wspomnieć o Świątyni Wang, czyli o kościele wybudowanym między XII a XIII wiekiem w Norwegii, który został przeniesiony w 1842 roku do Karpacza przez Króla Prus Federyka Wilhelma IV. Do realizacji tej budowli nie został wykorzystany ani jeden gwóźdź!

Cieplice Śląskie-Zdrój (poprzednia niemiecka nazwa to Bad Warmbrunn) jest ważnym kurortem turystycznym, który od XIV wieku aż do 1945 był własnością rodziny Schaffgotsch. Z niewątpliwych zalet wód leczniczych korzystali wybitni goście, którzy przebywali w tym miejscu w celach terapeutycznych, wśród nich John Quincy Adams – został później wybrany na Prezydenta Stanów Zjednoczonych, Johann Wolfgang Goethe i księżniczka Izabella Czartoryska, założycielka pierwszego muzuem narodowego w Polsce, w którym od początku XVIII wieku znalazły swoje miejsca takie arcydzieła, jak Portret młodzieńca Raffaella oraz Dama z gronostajem Leonarda da Vinci.

Dolina Pałaców i Ogrodów jest dumnie reprezentowana przez takie pałace, jak te w Staniszowie, Paulinum w Jeleniej Górze, Łomnicy i Wojanowie. Rezydencja w Wojanowie należy do imponujących dzieł renowacji, która obecnie jest punktem odniesienia dla prac modernizacyjnych obiektów zabytkowych w Polsce. Habsurgowie, Hohenzollernowie i inni członkowie europejskiej szlachty wybierali na swoje prywatne siedziby przeróżne budynki znajdujące się w regionie. Jeśli szukacie hotelu w tej okolicy, będziecie zaskoczeni tak bogatą ofertą!

Konkludując, kluczowym hasłem jest niewątpliwie turystyka. Jeśli inwestycje w zakresie marketingu turystycznego zostały niedawno zrealizowane przez województwo dolnośląskie, to jednak tylko Wrocław może liczyć na dużo większe zainteresowanie wśród turystów. Pokazuje to pierwszy komiksowy przewodnik polskiego miasta, którego fabułę osadzono właśnie w stolicy Dolnego Śląska. Przewodnik został opracowany przez dwóch Włochów – Marcello Murgię i Luca’ę Monagliani alias Laca de la Vega, którzy przy wsparciu Ośrodka Pamięci i Przyszłości oraz biura promocji miasta Wrocław ujęli na 56 stronach najpiękniejsze i najbardziej urzekające miejsca we Wrocławiu. Aby podkreślić “włoskość” tego przewodnika, dużo miejsca poświęcono jedzeniu, autentyczności kuchni tradycyjnej oraz różnym anegdotom związanym ze stołem. Nie mogło być inaczej – prawdziwi smakosze, czyli dwoje autorów przewodnika, nie mogło wcale pozwolić sobie na spacerowanie z pustym żołądkiem! “Wrocław – komiksowy spacer” póki co jest dostępny tylko w wersji polskiej w punkcie informacji turystycznej na Rynku, a także w wielu innych księgarniach znajdujących się w centrum. Być może prędzej czy później ukaże się także taki komiks poświęcony Dolnemu Śląskowi, kto wie…

Almanach mitów gastronomicznych (z niespodziankami)

0

tłum. Karolina Romanow

Makaron? Skradziony Arabom. A pizza? Przybyła do nas z Bizancjum…

copyright: Il Sole 24 ore

Neapolitańczycy? Zjadacze kapusty. Sycylijczycy? Makaroniarze. Powszechne przekonania i mity w gastronomii są zmienne jak flaga na wietrze. Wystarczy cofnąć się o kilkaset lat i wszystkie nasze pewniki wywracają się do góry nogami. Wenecjanie znani byli z ostryg, których jakże cenne zbiory gromadzono w Arsenale, wspomina sam Giacomo Casanova. Dziś Arzanà de viniziani, o którym wspomina także Dante Alighieri w XXI pieśni „Piekła”, sławne jest nie z jakości swych ostryg, a raczej z działalności swojego najważniejszego lokatora: Konsorcjum Venezia Nuova. Oczywiście, istnieją jednak pewniki, które przez wieki pozostają niezmienne. A wśród nich bolońska mortadella czy nugat z Cremony.

Makaron? Sztukę przyrządzania go nabyliśmy od Arabów.

Mity te są na ogół „świeże”, często bowiem powstałe w XIX wieku. Co może być bardziej włoskiego niż makaron z sosem pomidorowym? Cóż… raczej należałoby spytać, co może być mniej włoskiego niż makaron z sosem pomidorowym, biorąc pod uwagę fakt, iż makaron podarowali nam Arabowie (przez Sycylię, co wyjaśnia dlaczego Sycylijczyków nazywa się „makaroniarzami”), podczas gdy sam pomidor przywędrował z Ameryki. Pierwszy przepis – tak, ten neapolitański – zgodnie, z którym makaron miał być przyrządzony razem z pomidorami, datuje się na rok 1839.

To samo dotyczy pizzy. Okrągły dysk z ciasta stosowany jako talerz opisany jest nawet w „Eneidzie” (Wirgiliusz pisze, że zgłodniali Trojanie niekiedy byli zmuszeni jeść własne talerze). Innym przykładem, bardzo podobnym jest także piadina romagnola, cienki podpłomyk (nie przez przypadek Rawenna stała się stolicą egzarchatu bizantyńskiego), a także zighinì, pochodzące z Półwyspu Somalijskiego (Erytrea, Etiopia, Somalia). W każdym razie, pomidor na pizzę trafia dopiero pod koniec XIX wieku.

Kuchnia mieszanych ma rodziców

Kluczem włoskiego geniuszu w kuchni okazało się nie tyle wymyślenie nowych potraw, co umiejętność łączenia składników już istniejących tak, aby dać początek czemuś, czego wcześniej nie było. Kuchnia to nieustanne przenikanie się, łączenie i mieszanie. Jeśli mowa o jedzeniu, to „czystość etniczna” prawie nie istnieje. Prawie, bo w rzeczywistości czysto włoska potrawa istnieje, tyle że po prostu o niej nie pamiętamy. A mowa o sałacie. Zwyczaj mieszania różnych ziół, a także doprawiania ich oliwą, octem i solą (stąd też włoska „insalata”) jest absolutnie włoski i to właśnie z Włoch został wywieziony do reszty Europy. „Znajdując kilka ziółek do posolenia, takich jak rapunkuł, anyż, rukola i inne”, pisze Giovanni Sercambi w jego „Novelliere”. Jest rok 1402 i po raz pierwszy zostaje użyty termin „insalata”, chociaż, jak widać, łączenie „posolonych ziółek” musiało być praktykowane od jakiegoś czasu.

Przejdźmy teraz do stereotypów dotyczących kuchni regionalnych. Tristano Martinelli, komik z Mantui, uważany za twórcę maski Harlekina, w 1615 roku napisał w liście: „Florentyńczycy jedzą rybki z Arno, Wenecjanie ostrygi, Neapolitańczycy brokuły, Sycylijczycy makaron, Genueńczycy ciasta z ziołami i serem, Kremończycy fasolę, Mediolańczycy flaki”. Kto wie, być może te regionalne dziwactwa miały rozśmieszać ludzi, podobnie jak ma to miejsce obecnie, jeśli mowa o rzymianach nierobach, głupich wenecjanach i leniwych sycylijczykach. W każdym razie, powyższe wyliczanie daje nam jasny obraz tego, jakie były stereotypy żywnościowe początku XVII wieku: w Neapolu jadano brokuły, na Sycylii makaron, w Wenecji ostrygi, a we Florencji ryby rzeczne, co dziś nie wydaje się tak oczywiste. Rozważania te dotyczą również Genui, Cremony i Mediolanu, obecnie utożsamianymi z pesto, nugatem i musztardą, a także risotto i ossobuco (potrawy przyrządzanej z pokrojonej w plastry giczy cielęcej). Słone ciasta, fasola i flaki nie zniknęły ze stołów, jednak zdecydowanie nie stanowią już znaku rozpoznawczego kuchni tych miast.

Przenieśmy się teraz nieco w przyszłość, do połowy XVII wieku, gdzie czeka na nas gra w chińczyka, narysowana przez bolończyka, Giuseppe Maria Mitellego. To był mistrz sztuki rytowniczej, którą realizował w każdej postaci (m.in. seria 33 tematów, przedstawiających gry ludowe tamtych czasów). Nas interesuje gra Cuccagna (legendarne miejsce, w którym im mniej się pracuje, tym więcej się je), w której, jak pisze autor, przedstawione są „główne cechy charakterystyczne wielu włoskich miast dotyczące kuchni”. Niektóre z nich obowiązują także obecnie, takie jak bolońska mortadella, ciasteczka cantucci z Pizy czy kremoński nugat. Inne, wydają się nam mniej znane: Neapol znów zostaje utożsamiony z warzywami i to ponownie z brokułami, Rzym z serem provola, formaggio di bufala (ser z mleka bawolego), który w tamtym czasie przyszedł z Miasta Papieskiego, a także z, dziś już nieznanymi, paludi pontine. Wenecjanie natomiast odeszli od ostryg na rzecz słodkiego wina Moscato, które dziś pija się raczej rzadko, podczas gdy Mediolańczycy pozostali wierni flakom. Ciekawy jest natomiast przypadek Piacenzy, utożsamianej z serem.

Gdy ser „piasentino” przewyższał parmezan

W tamtym czasie – Parmeńczycy przestają czytać albo przynajmniej szybko zażywają coś na żołądek – ser piasentino był o wiele bardziej popularny niż ten parmeński. Jednak prawdą jest, że Giovanni Boccaccio w trzeciej nowelce dnia ósmego w „Dekameronie”, aby zobrazować dzielnicę Bengodi (miejsce wymyślone przez autora), pisze: „Była tam góra tartego parmezanu, na szczycie której byli ludzie, którzy robili makaron i ravioli i gotowali je w rosole z kapłona, następnie zrzucali je na dół i , kto więcej ich złapał, tym więcej ich miał”.

Parmezan był jednak wyrobem ludowym, nieco pospolitym; jeśli chciano dodać do makaronu sera bardziej wyszukanego, należało wybrać ten z Piacenzy, bądź z Lodi, innej miejscowości, w której produkowano wyśmienity ser. Dziś świat sera zmienił się zdecydowanie: najlepsze formaggi znajdują się na południe od Padu i tylko tam mogą być nazwane parmezanem (okolice Modeny, Parmy, Reggio Emilia, a także część tych z Mantui i Bolonii). Wszystko, co jest wytwarzane na północ od Padu przyjęło nazwę grana padano i uważa się go za ser o innej jakości. Ser z Piacenzy obecnie jest serem kozim z szafranem, produkowanym w okolicy miejscowości Enna, na Sycylii. Natomiast ser z Lodi wymarł śmiercią naturalną po zniknięciu w latach 70tych nawodnionych łąk, na których pasły się krowy, których mleko z kolei przeznaczone było do produkcji sera granone lodigiano. Od roku 2000 starano się odtworzyć podobny produkt, otrzymując w ten sposób rodzaj sera nazwanego „typ granone” lub „ser z Lodi”.

Jak narodził się makaron neapolitański

Zmienia się świat, zmieniają się też stereotypy dotyczące kuchni. Emilio Sereni, rzymianin, wiodący przedstawiciel Włoskiej Partii Komunistycznej po wojnie, historyk rolnictwa, w jednym ze swoich dzieł opisuje przejście mieszkańców Neapolu od „zjadaczy liści” do „makaroniarzy”. Zmiana nastąpiła w XVII wieku, kiedy ze względu na wszechpanujący głód i biedę nie można było dostarczyć neapolitańczykom mięsa, które łączono z warzywami, aby dostarczyć organizmowi niezbędną ilość białka. Połączenie mięsa i kapusty zastąpiono połączeniem makaronu i sera, które również było w stanie zapewnić niezbędne wartości odżywcze, choć w sposób mniej wyszukany niż pierwszy zestaw. I tak oto makaron zagościł we Włoszech na dobre.

Jeden z klejnotów Tusci: miasteczko Civita di Bagnoregio

0

tłum. Konrad Behlke

Civita di Bagnoregio, małe miasteczko w prowincji Viterbo, które znajduje się w połowie drogi między Bolseną a Orvieto, to surrealityczne miejsce. Dla turystów, którzy tam przyjeżdżają z pobliskiego Bagnoregio, miasteczko wydaje się być zawieszoną w próźni wyspą, ale w rzeczywistości jest to płaskowyż wulkaniczny, mały pas ziemi, który unosi się do nieba i na którym znajduje się znikoma liczba domostw. Połączone jest z resztą świata poprzez długi i wąski cementowy most, dostępny tylko dla pieszych. Civita została nazwana przez pisarza Bonawenturę Tecchi „miastem, które umiera”, ponieważ opiera się na tufowej skale, ulegającej powolnym ruchom osuwania się ziemi, które określają jej przeznaczenie. Dzisiaj miasteczko o korzeniach etruskich i średniowiecznych jest praktycznie niezamieszkałe. Civita di Bagnoregio dominuje nad doliną Val dei Calanchi. Znajduje się na glinianym szczycie o przeważnie falistej formie, niekiedy bardzo cienkiej, w pewnych miejscach zaostrzonej. Ściany i masywne wieże podlegają erozji z powodu wiatru, deszczu i wody ze strumieni, które przepływają przez dolinę. Rozciągający się na Dolina Val dei Calanchi widok jest jednym z najbardziej niezwykłych i niepowtarzalnych krajobrazów Włoch. Obserwując dolinę z jednego z wielu punktów widokowych, ma się nieodparte wrażenie, że stoi się naprzeciwko nieruchomego ‘morza’ i bierze się udział w cichej burzy.

Urok tego miejsca jest niepowtarzalny. U odwiedzających pewnego rodzaju oszołomienie powodują cisza, ogarniająca całą duszę oraz bogactwo kolorów – czerwień, barwa naturalnych kamieni (tzw. ponticelli), otaczających osadę, czy biel wąwozów. Nagle zapomina się o teraźniejszości i powraca się do przeszłości.

To przepiękne miasteczko ma korzenie starożytne. Obszar był już zamieszkany w okresie Villanova (IX-VIII wiek p.n.e.), o czym świadczą różne znaleziska archeologiczne. Następnie został zajęty przez Etrusków, którzy stworzyli Civita (którego antyczna nazwa nie jest znana) – kwitnące miasto, uprzywilejowane przez strategiczną pozycję handlową, dzięki bliskości z najważniejszymi ówczesnymi drogami komunikacyjnymi. Z czasów Etrusków pozostały liczne świadectw[cml_media_alt id='113271']Morgantetti - Uno dei gioielli della Tuscia (13)[/cml_media_alt]a. Szczególnie interesujące jest tzw. „Bucaione”, czyli głęboki tunel, który łączy dolną część osady, umożliwiając bezpośredni dostęp z osady do Doliny Val dei Calcanchi. Począwszy od 265 roku p.n.e. osada była zamieszkana przez Rzymian i stała się centrum handlowym z racji łatwego dostępu do drogi, która prowadziła z Bolseny nad rzekę Tybr. To właśnie tam następowało rozpakowywanie produktów ze statków handlowych.

Wraz z upadkiem Cesarstwa Rzymskiego miasto okazało się być łatwym celem dla barbarzyńskich hord, a między 410 a 774 rokiem było podporządkowane Wizygotom, Gotom, Bizantyjczykom i Longobardom, aż do czasu, kiedy Karol Wielki wyzwolił je i oddał Państwu Kościelnemu.

Jedna z legend związanych z Civita opowiada o chorującym królu Desiderio, który kąpiąc się w źródłach termalnych znajdujących się w dolinie, wyzdrowiał i aby uwiecznić to wydarzenie nazwał to miejsce “Bagnoregio”, czyli kąpiel króla.

Nawet jeśli miejscowość stała się znana jako „umierające miasto”, to w rzeczywistości Civita wraca do życia. Turyści, którzy każdego roku przybywają z wielu części świata, przywożą dużą dawkę energii do tej antycznej osady, która odzyskuje swój oryginalny wygląd i powoli znowu się zaludnia. Istnieje wiele interesujących miejsc związanych z przyrodą. Poza niezwykłymi panoramami i przepięknymi krajobrazami przyciąga także niezwykła atmosfera pięknego miasteczka, które wydaje się być miejscem “muzealnym”, być może jedynym we Włoszech przykładem miasteczka późnego średniowiecza, niezmienionego przez ślady czasu.

Do miasteczka wchodzi się przez Porta Santa Maria, składającą się z łuku tufowego/peperino zwieńczonego loggią. Przechodząc przez przejście wyryte w skale można znaleźć się na pierwszym placu, który otaczają domy i kamienice. Jeden z budynków posiada tylko fasadę z oknami, które pozwalają ujrzeć niebo. Kontynuując wędrówkę, po kilku metrach dochodzi się na placu San Donato, który pokryty jest żwirem wymieszanym z glebą, przez co ma się wrażenie nagłego powrotu do czternastego wieku. Na placu znajduje się piękny romański kościół Świętego Donata, w którym zachował się fresk “Szkoła”, namalowany przez Perugina oraz czternastowieczny, drewniany krucyfiks, związany z Drogą Krzyżową, któremu nadaje się mistyczne znaczenie związane z Procesją Zmarłego Chrystusa: wieczorem w Wielki Piątek rzeźba jest niesiona w procesji do Bagnoregio i wedle tradycji musi powrócić di Civita do północy, inaczej zostanie zakupiona przez “braci” z Bagnoregio. Na tym samym placu (tj. San Donato) w czerwcu każdego roku odbywa się Palio della Tonna – festiwal o średniowiecznych korzeniach, podczas którego zawodnicy ryzwalizują w trudnych i widowiskowych zawodach.

Historyczne centrum składa się z kamiennej wieży, trzynastowiecznych budynków i renesansowych kamienic. Rozwija się stamtąd siatka ulic i zaułków, w których ukazują się średniowieczne domy z zewnętrzymi schodkami oraz ukwieconymi balkonami. Zaglądając do sklepików rzemieślniczych, znajdujących się wewnątrz średniowiecznych budowli, można znaleźć antyczne rzemiosło. Spacerując po tym krętym labiryncie, złożonym z nietypowych miejsc oraz uliczek skierowanych do nikąd, spojrzenia turystów koncentrują się na rozmaitych widokach na dolinę Val dei Calanchi, która o zachodzie słońca zabarwia się niespotykanymi odcieniami, oferując ciekawą grę świateł oraz cieni pomiędzy ostrymi szczytami.

Warto zobaczyć także młyn z XV wieku i dom, gdzie narodził się św. Bonawentura, kardynał oraz filozof wspomniany przez Dantego w XII pieśni Raju: „Bonawentura jestem z Bagnoregio, który na marne nie zważałem rzeczy, gdy obowiązki sprawowałem wielkie.”

Magiczna Tuscia zachęca do jej odkrycia. Calanchi di Bagnoregio i Civita są tylko jednymi z wielu jej perełek. “Tuscia – magia natury” (“Tuscia magia della natura”) jest tytułem tomu pod redakcją prof. Massimo Mazziniego (prof. Mazzini jest pracownikiem naukowym w Ambasadzie Włoch w Warszawie oraz Profesorem Zwyczajnym zoologii na Uniwersytecie Tuscia-Viterbo), który poprzez piękne zdjęcia opowiada historię tego regionu i przedstawia naturę oraz zwierzęta zamieszkujące ten kawałek Ziemi.

Znasz już Artemisję Gentileschi?

0

Kto z was mógłby odpowiedzieć „tak”? Ja! Ale dopiero teraz. Jeszcze kilka miesięcy temu ja także jej nie znałam. Nie umiałabym powiedzieć, kim była. Teraz wiem, dzięki pięknej książce, którą miałam okazję przeczytać.

Spacerując z jedną z koleżanek przez uliczki centrum Florencji weszłyśmy do księgarni. Trochę kultury nie zaszkodzi, prawda? Powoli, oglądając wszystkie barwne, nowiutkie książki, które tylko czekają, aż ktoś je weźmie do ręki, doszłyśmy do regału, przy którym koleżanka się zatrzymała i podała mi książkę. “La passione di Artemisia. Przeczytaj. Spodoba ci się. Mówi o Florencji”.

No więc kupiłam i wzięłam się za czytanie… i nie mogłam przestać!

Powieść Susan Vreeland (oryginalny tytuł to The Passion of Artemisia) opowiada w lekki sposób skomplikowaną historię życia renesansowej malarki, Artemisii Gentileschi. Została ona zgwałcona przez swojego nauczyciela malarstwa i współpracownika jej ojca. Została także zawstydzona w sądzie papieskim. Nawet ojciec jej nie bronił, mimo że to on wniósł skargę. Jej reputacja została zniszczona do tego stopnia, że nie mogła znaleźć męża w Rzymie, gdzie mieszkała.

Dlatego musiała przeprowadzić się z Rzymu do Florencji, by zamieszkać ze swoim mężem – człowiekiem, którego wybrał jej ojciec i który poślubił ją jedynie dla posagu. Jak się dowiadujemy potem, ta przeprowadzka była najlepszą rzeczą, jaka ją spotkała w życiu. Będąc matką i pracując wytrwale nad swoim warsztatem malarskim, młoda Artemisia została przyjęta do Accademii we Florencji.[cml_media_alt id='113264']Błaszczyk - Artemisia (4)[/cml_media_alt] Była pierwszą kobietą, która tego dokonała! Jednak ponieważ udało jej się to zanim przyjęto tam jej męża, zaczęły się problemy. Po kilku latach Artemisia odkrywa także ciemną stronę Pietro i wraz z córką Palmirą opuszcza Florencję, aby rozpocząć życie na własną rękę.

Więcej nie mogę zdradzić… przeczytajcie sami. Jestem pewna, że nikt nie będzie rozczarowany. Uważam, że największą wartością tej książki i historii Artemisii jest to, że każdy musi bronić tego, w co wierzy. Artemisia, “słaba” kobieta, już w XVII wieku broniła tego, co uważała za piękne, broniła swojej sztuki, wierzyła w miłość, mimo że życie okrutnie się z nią obeszło. Chciała utrzymywać się z malarstwa i robiła to, mimo że nie było to łatwe.

Ważne jest też, że książka opowiada prawdziwą historię. W ten sposób, czytając, uczymy się historii. W powieści pojawia się wiele postaci historycznych (np. Kosma Medyceusz Starszy czy Galileusz) oraz prawdziwe wydarzenia. Czytając czujemy się jakbyśmy spacerowali z malarką wzdłuż rzeki Arno, czy też przez ulice siedemnastowiecznej Florencji. Razem z Artemisją przeżywamy momenty wzniosłe i okrutne. Współczujemy młodej, pohańbionej w sądzie dziewczynie i cieszymy się z jej sukcesów w dorosłym życiu.

Amerykańska autorka Susan Vreeland słowami namalowała życie największej malarki renesansu. I namalowała Florencję. Teraz jadąc tam możemy rozpoznać miejsca (dzwonnicę Duomo, kopułę, Most Jubilerów, Pałac Pittich…). I jest to prawdziwa radość, cud, spacerować i wiedzieć, że jest się w tym samym miejscu, gdzie wieku temu przechadzała się Artemisia Gentileschi…

Siostry Scarpari

0

tłum. Julia Błaszczyk

Spotykam Chiarę i Martinę Scarpari przy basenie w ich wielkiej willi w Reggio di Calabria, w małym miasteczku Varapodio, gdzie mieszkają z rodzicami i bratem Giuseppe, studentem uniwersytetu. Mają długie włosy, ciemne oczy i z wyglądu są identyczne jak dwie krople wody. Chiara słucha muzyki, a Martina klika w komórkę. „Facebook? Instagram?”, pytam. „Instagramu używa tylko Chiara, ale w końcu trafiam tam i ja, bo mnie zawsze fotografuje.” Czternaście lat, dopiero co zaczęły naukę w liceum. Dziewczyny, które mam przed sobą nie wydają się gwiazdami. Ich zwyczajność i skromność jest rozbrajająca, choć mają już za sobą wiele sukcesów artystycznych. Są znane włoskiej publiczności odkąd stanęły na podium w Ti lascio una canzone, włoskim muzycznym talent show prowadzonym przez Antonellę Clerici w sobotę wieczorem na Rai1. W lipcu nagrały pierwszą płytę Sempre Insieme, a pod koniec sierpnia zeszłego roku zatriumfowały na Krymie w rosyjskim konkursie dla młodych talentów New Wave Junior, który śledzi 300 milionów telewidzów na kanale Russia 1. „Byłyśmy drugie, jeden punkt od zwycięzcy”, mówią skromnie Chiara i Martina, mimo że w Rosji są już uważane za prawdziwe gwiazdy. Są rozchwytywane. „To doświadczenie jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne”, mówią bliźniaczki. „To był nasz pierwszy występ artystyczny za granicą. Kiedy zobaczyłyśmy wszystkich tamtych ludzi na stadionie Artek bałyśmy się, ale gdy zaczęłyśmy śpiewać, sympatia publiczności nas uspokoiła. Brawa i te wszystkie wyciągnięte do nas ręce… to było emocjonujące. Takich momentów nigdy nie zapomnimy. To były dni ciężkiej pracy, ale pełne satysfakcji, także osobistej, ponieważ poznałyśmy masę znajomych i bardzo się z tego cieszymy. To samo było z Ti lascio una canzone. To były dwa zupełnie różne, ale wspaniałe doświadczenia. Przeżyć coś takiego osobiście, to niesamowite.” W międzyczasie przychodzi do nas Rocco, tata, znany przedsiębiorca i puszcza z YouTube’a piosenkę, która dzięki niemu otrzymała maksymalną liczbę głosów od sędziów na Krymie. Emocje wciąż są widoczne na twarzy taty, kiedy pierwsze nuty lecą z głośników. „Czekanie aż własne córki wejdą na scenę wypełnionego po brzegi stadionu jest niepraw[cml_media_alt id='113258']Franco - Scarpari (21)[/cml_media_alt]dopodobne. To coś nie do opisania, a potem głosy sędziów. Chiara i Martina otrzymały maksymalny wynik od wszystkich jurorów. Mama, Domenica, bardzo elegancka, ubrana w zielony strój, mówi natomiast, że najbardziej emocjonującym momentem był ten, kiedy bliźniaczki stały przed włoską flagą. „To było piękne uczucie: widzieć własne córki przy fladze narodowej. Wciąż płaczę, kiedy o tym myślę.” „Czego nam brakowało?”. Bliźniaczki nie mają wątpliwości. „Pizzy i makaronu robionego w domu”, mówi Chiara. „Tak, ale tego, który przygotowują nasze babcie: Franca i Carmela!”, dodaje Martina.

Śpiewają od dziewiątego roku życia, a już w wieku trzech lat brały lekcje tańca. Właśnie dlatego we włoskich i niemieckich gazetach pojawiło się porównanie do sławnych bliźniaczek Kessler. „Jesteśmy zaszczycone”, przyznają zawstydzone dziewczyny. „One śpiewały i tańczyły znakomicie, były prawdziwymi gwiazdami, prawdziwymi diwami.”

„Wielu osobom należą się podziękowania, przede wszystkim naszym fanom, ponieważ wspierają nas gdziekolwiek jesteśmy, bez nich nie mogłybyśmy iść dalej. Naszym rodzicom oraz Natale Princi, który nas odkrył od strony artystycznej i wciąż śledzi nasze kroki, a także naszemu trenerowi głosu, Christianowi Cosentino”.

“Naszym marzeniem jest dalsze śpiewanie. Chciałybyśmy dawać koncerty w każdej stolicy europejskiej, Paryżu, Berlinie, Warszawie, Londynie… Wciąż uczymy się śpiewać, dajemy z siebie wszystko i poświęcamy się temu. To wszystko jest bardzo radosne, nie jesteśmy przestraszone, akceptujemy to, co oferuje nam środowisko, mocno stąpamy po ziemi”. „To jest ich siła”, mówi mama, kiedy odprowadza mnie do wyjścia. „Nie zmieniły się. Niedawno osiągnęły swoje najważniejsze cele, ale są takie same, jakie były przed pójściem do telewizji Rai i przed wyjazdem do Rosji. Jesteśmy dumni z naszych córek.”

Zostawiam siostry Scarpari ich marzeniom. Marzeniom dwóch nastolatek, dwóch artystek, Chiary i Martiny.

Studenci liceum GB Vico z wizytą w redakcji Gazzetta Italia

0

Wczoraj, 22/10/2014 firma Comunicazione Polska gościła w swojej siedzibie grupę włoskich licealistów, którzy przyjechali do Warszawy w ramach projektu ” How to organise a marketing Company” . Włoscy licealiści przyjechali z Neapolu i reprezentowali liceum imienia Giambattista Vico. Najpierw uczniowie zostali zapoznani z profilem firmy Comunicazione Polska (historia, czym się zajmuje, jakie ma plany na przyszłość) a następnie uczestniczyli w ożywionej dyskusji na temat różnic i podobieństw pomiędzy Polską i Włochami na płaszczyźnie biznesowej i nie tylko. Spotkanie zakończyło się wspólnym zdjęciem!