Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155

Strona główna Blog Strona 123

„Vespoholizm”

0

Wywiad z Markiem Witonem „Cipiór”

Kiedy powstał i jakie były początki Vespa Club Polska?

Vespa Club Polska oficjalnie powstała 13 stycznia 2003 roky, ale początków klubu można doszukiwać się nieco wcześniej. W 2001 roku kupiłem Vespę GS z 1961 roku, skuter nie był sprawny i wymagał naprawy. Problem polegał jednak na tym, że ciężko było dostać części do mojej Vespy, zacząłem więc szukać ich w internecie. Nie było to łatwe, gdyż bardziej niż Vespa znana była inna marka włoskiego skutera: Lambretta. Wówczas poznałem kolegę, Piotrka Kuleszę „Kulera” z Warszawy oraz Szymona Chojnowskiego „Ortosa” z Wrocławia, którzy już wtedy byli pasjonatami Vespy.

W 2002 roku wybraliśmy się z żoną do Austrii i tam ze zdumieniem stwierdziliśmy, że w niemalże co drugiej wiosce istnieją kluby zrzeszające miłośników Vespy, dlaczego zatem nie można by było stworzyć w Polsce przynajmniej jednego takiego klubu? Ważnym momentem w naszej historii było spotkanie w Łodzi (Moto Bazar Weteran w Łodzi 11.01.2003).

Czyli 2003 rok można by było uznać za oficjalną datę powstania Vespa Club Polska?

Tak, 13 stycznia 2003 roku założyliśmy naszą stronę internetową, wykupiliśmy domenę i zaczęliśmy działać. Idea, która przyświecała powstaniu tej strony była taka, żeby nie tylko być w jakiejś organizacji, ale żeby sobie wspólnie pomagać, np. w rozwiązywaniu problemów technicznych ze skuterem, zakupie części, itp. Pragnę dodać, że nasz klub działa non-profit, nie czerpiemy żadnych korzyści materialnych z jego działalności, choć można by było.

Jakieś ważne momenty związane z działalnością waszego klubu?

Jednym z ważniejszych momentów w historii naszego klubu był rok 2005, kiedy to pierwszy raz mogliśmy zaprezentować swoje Vespy na „V Skuteromania – Ogólnopolskim zlocie skuterów zabytkowych i klasycznych” w Piasecznie 10-11.07.2005. Równie ważnym momentem był wyjazd na międzynarodowe spotkanie klubów Vespowych zrzeszonych w F.I.V (Federation Internationale Des Vespa Clubs) „Eurovespa 2005 – Pörtschach” w Klagenfurcie w Austrii, wtedy to zostaliśmy przyjęci do grona europejskich klubów Vespy. Było to niezapomniane wrażenie, kiedy na gali ok. 8000 Vespiarzy z całego świata wywieszono polską flagę.

Jak często się spotykacie?

Spotykamy się dość często na zlotach organizowanych w całej Polsce, a także co roku na opłatku wigilijnym, vespowalentynkach w Warszawie i na jajeczku wielkanocnym we Wrocławiu. Jeśli kiedyś ktoś z czytelników Gazzetta Italia będzie chciał się z nami spotkać i dowiedzieć się czegoś więcej o nas i naszych Vespach, to zapraszamy w każdą środę o godz. 19.00 przed pomnik Mikołaja Kopernika w Warszawie.

Najbliższe zloty?

20-25 maja na Śląsku, 20-22 czerwca Łódź i drugi weekend września okolice Warszawy. Aktualnie sprawdzam kilka odpowiednich lokalizacji na zlot (pod uwagę biorę Warkę, Sochaczew, może rejony Zegrza). Po więcej informacji zapraszam na naszą stronę www.vespaclub.org.pl.

A jak Pańska żona znosi fakt, że wkłada Pan tyle uczucia w swoją pasję?

Hm. To bardzo ciekawe pytanie… Moja żona „zaraziła się” vespowaniem, gdy pierwszy raz przejechała się na mojej „Ślicznotce” z ’61 i chyba wtedy zaakceptowała moje hobby. Sama organizowała kilka jesiennych zlotów, a gdy klub przechodził kryzys parę lat temu była dla mnie wsparciem. W tym miejscu należy się ukłon dla wszystkich naszych żon, które akceptują i traktują nasze hobby z przymrużeniem oka. Oprócz żony wielkim wsparciem w praktykowaniu mojego hobby jest mój 3-letni synek, który jeździ po osiedlowych uliczkach na swojej elektrycznej Vespie. Mam nadzieję, że za kilka lat mój synek będzie jeździć już na prawdziwej Vespie. Póki co, wiernie towarzyszy mi, gdy schodzę do garażu, aby podłubać przy swoich Vespach.

Czy brał Pan udział w jakichś zlotach Eurovespa (obecna nazwa World Vespa Days) organizowanych we Włoszech i jak je Pan wspomina?

Początki miłości do Włoch… Najprawdopodobniej było to następstwem zadurzenia się w Vespie. I tak w 2004 pojechaliśmy z żoną zobaczyć mekkę wszystkich Vespiarzy – muzeum historii Piaggio w Pontaderze. W 2006 roku ok. 8 tys. vespiarzy spotkało się w Turynie, z wielką dumą patrzyłem, jak polska flaga powiewała na Palazzo Reale. Rok później, w 2007 roku, z ok. 7 tys. uczestników mogliśmy wspólnie jechać w paradzie malowniczymi drogami San Marino. Z sentymentem wspominam World Vespa Days Torino ’06 – jazda malowniczą drogą wzdłuż rzeki Pad, same zakręty, a dookoła zapach zbóż, kukurydzy, pomarańczy i uśmiechnięci mieszkańcy małych miasteczek, gdzie wydaje się, że nikt nie patrzy na zegarek, oraz przepyszna kawka.

Ilu członków obecnie posiada Vespa Club Polska?

Nie posiadamy listy członków, legitymacji, kart, itp. Vespa Club Polska jest organizacją otwartą, każdy może być naszym członkiem, w końcu Vespa to jest nasze hobby i jak ktoś chce czuć się członkiem naszej „rodziny”, to serdecznie zapraszamy. Na naszym forum zarejestrowanych mamy aktualnie ok. 1200 osób. Na naszych zlotach pojawia się 50-100, a jednego roku było nas nawet ok. 120! Na forum klubowym czynnie działających przez cały rok, nie tylko w sezonie skuterowym, jest ok. 150-180 os.

Czy nie zamieniłby Pan swojej Vespy na inny motor, powiedzmy na Harleya Davidsona?

Tak i nie… Poza Vespami w swojej kolekcji posiadam również Triumpha Bonnevilla SE ’10. I tu ktoś może mi zarzucić, że zdradziłem Vespę. W końcu patrząc w przeszłość kultu Vespy, posiadam pojazd kojarzący się z subkulturą Rockersów. W latach 60-70 w Wielkiej Brytanii przedstawiciele subkultury Rockers i Mod (jeżdżący na Vespach i Lambrettach) nie pałali do siebie miłością, ale, całe szczęście, te czasy już minęły. Z wielką przyjemnością przesiadam się z Triumpha na Vespę i odwrotnie.

Serdecznie dziękuję Panu Markowi za wywiad i cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wszystkim klubowiczom Vespa Club Polska: szerokiej drogi!!!

API Food i Atelier Smaku

0

Najlepsze włoskie produkty w połączeniu z kulinarną fantazją dwójki polskich promotorów wegetariańskiej, wegańskiej, zdrowej kuchni.

Od października 2013 roku firma API Food rozpoczęła współpracę z Atelier Smaku – Jolą Słomą i Mirkiem Trymbulakiem , znanych z telewizyjnych serii pokazywanych na kanale Kuchnia Plus.

Współpracę zapoczątkowała wspólna podróż do Piemontu, gdzie Jola i Mirek wraz z API Food odwiedziła firmę Inaudi specjalizującą się w wytwarzaniu specjałów z trufli i grzybów, a także turyńskiego wytwórcę bezglutenowych czekolad, Oxicoa.

Od 7 kwietnia rozpoczęła się emisja odcinków, w których Jola i Mirek gotują swoje wegańskie, bezglutenowe dania w oparciu o produkty API Food. Odcinki można oglądać na kanale Youtube Atelier Smaku i API Food. Dotychczas powstały przepisy na vegańską pizzę z pastą i oliwą truflową i sercami karczochów, gnocchi ze szpiankiem i sosem truflowym z dodatkiem truflowego octu, grissini lniane z kremem z kasztanów i miodem truflowym oraz bezglutenowe kukurydziane lasagne z warzywami.

Przed emisją odcinków kulinarnych prosto z kuchni Atelier Smaku, można było obejrzeć wrażenia z piemonckiej podróży, czyli prześledzić poszukiwania trufli na wzgórzach regionu Langhe i Roero, odwiedzić rodzinę Inaudi, która wyjawiła nieco tajników truflowego świata, poznać Turyn i jego czekoladowo-kasztanowe tradycje, odwiedzić wreszcie firmę Oxicoa, gdzie bohaterowie filmów próbowali bezglutenowych czekoladek giandujotti.

Przygoda API Food i Atelier Smaku trwa. Zapraszamy w każdą niedzielę do śledzenia kolejnych, nowych odcinków.

Puntata 1 „Trufle w bambusowym lesie”

Puntata 2 „Truflowe imperium”

Puntata 3 „Skarby piemonckich lasów”

Puntata 4 „Trufle Inaudiego”

Puntata 5 „Turyńskie giandujotti”

Puntata 6 „Czekoladowe imperium”

Stałam się już mediolanką…

0

tłum. Konrad Gospodarowicz

Przyjechałam do Mediolanu 13 stycznia 2014 roku. W Polsce zostawiłam rodzinę: moich rodziców, którzy bez wątpienia są dla mnie punktem odniesienia oraz mojego brata, z którym widujemy się codziennie i rozmawiamy o wszystkim, choć jest już po ślubie i ma trójkę wspaniałych dzieci. W Warszawie została również moja suczka Coco, którą sprawiłam sobie za pieniądze z pierwszej wypłaty. To wszystko i jeszcze moich przyjaciół, którzy są dla mnie bardzo ważni, a z którymi ledwo co mogę teraz porozmawiać na Skypie lub na Facebooku, bo każdy z nas jest bardzo zajęty.

Porzuciłam także moją pracę w salonie samochodowym Lexus Warszawa Wola, gdzie spędziłam dwa lata i gdzie bardzo dobrze się odnajdywałam. Zawsze starałam się dawać z siebie wszystko w pracy, co bardzo doceniali moi przełożeni. Muszę przyznać, że decyzja o zwolnieniu była dla mnie bardzo trudna.

Teraz pewnie chcecie wiedzieć skąd wziął się ten pomysł i co teraz robię?

Przeprowadziłam się do Mediolanu, aby studiować Fashion Communication. Wcześniej ukończyłam italianistykę na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie uzyskałam tytuł magistra. W tym samym czasie przez trzy lata studiowałam również mass media na Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie.

Zupełnie zmieniłam moje życie, aby podążać za marzeniami. W istocie, moda zawsze była moją największą pasją i mam nadzieję, że po studiach uda mi się znaleźć pracę w jednym z prestiżowych domów mody lub w jakimś branżowym czasopiśmie. Studia magisterskie są bardzo pracochłonne i pozwalają mi nauczyć się wielu rzeczy, które z pewnością pomogą mi w osiągnięciu mojego celu.

Poza tym, Mediolan to dla mnie nie tylko studia i praca… tak naprawdę mieszkam tu z moim narzeczonym, który wspiera mnie w tym, co robię i czyni moje życie szczęśliwym!

Pozdrawiam Was,

Magdalena Makowska

Jeśli macie jakieś pytania – piszcie! (na mail GI)

PS: Od kilku dni znajdziecie mnie także na Twitterze https://twitter.com/MaddalenaMakows, obserwujcie mnie! 😉

Ostuni – białe miasto

0

tłum. Aleksandra Gryko

Gmina Ostuni, charakterystyczna miejscowość w prowincji Brindisi, która liczy 33 tysiące mieszkańców, wznosi się na odnogach południowego płaskowyżu Murgia na wysokości 200 m.n.p.m. Stare miasto jest niepowtarzalne dzięki oślepiającemu, monochromatycznemu kolorytowi zabudowy, która jest zupełnie biała. Malowanie farbami wapiennymi, typowe dla każdego domu, i specyficzna topografia przywołały w czasie nazwy prawie baśniowe, takie jak „białe miasto”, „królowa oliwek”, „miasto szopka”, które są przywoływane i rozpoznawane częściej niż jej prawdziwa nazwa.

Najstarsza część rozpościera się na zboczach wzgórza, a na jego szczycie wznosi się katedra, będąca wspaniałym połączeniem elementów romańskich, gotyckich i wenecjańskich, z której, stojąc na tarasie widokowym, dostrzega się rozciągającą się aż do morza równinę, zwaną Piana degli Ulivi Secolari (tłum. Równina Wielowiekowych Drzew Oliwnych).

Ostuni jest zachwycającym splotem zaułków, placyków i krętych uliczek. Jedyną prawdziwą ulicą, która ze szczytu wzgórza schodzi do placu della Libertà, gdzie znajduje się Pałac Św. Franciszka, tj. siedziba Ratusza i kolumna Św. Orozjusza, który jest, razem ze świętym Błażejem, patronem miasta, jest ulica Cattedrale, która dzieli stare miasto na dwie części. Wszystkie pozostałe uliczki, które się krzyżują się często w ślepe zaułki bądź kończą wąskimi i stromymi schodkami. Przy tych uliczkach znajdziemy domy wykute ze skały, połączone łukami i półłukami, które stanowią dla nich podparcie.

Z uwagi na bliskość morza, w lecie Ostuni jest celem wczasowiczów i turystów. Jednym z najważniejszych folklorystycznych wydarzeń obszaru Altosalento jest Cavalcata, parada na cześć Świętego Orozjusza, która odbywa się co roku pod koniec sierpnia.

Srebrny posąg Świętego jest prowadzony w procesji przez orszak rycerzy w czerwonych strojach w białe wzory, jadących konno. Strój rycerzy to czerwony płaszcz (ku pamięci męczeństwa Świętego), białe spodnie, cylindryczny kapelusz ze szkarłatnym pióropuszem. Koń murgese oprócz tego, że ma ozdobną uprząż, jest cały okryty czerwonym płaszczem, zdobionym guzikami z masy perłowej, który sięga mu prawie do kopyt. Cała rodzina, często wspomagana przez krewnych i przyjaciół, oddaje się przygotowaniu tego okrycia.

W drugiej połowie 1600 roku, a dokładniej w 1657, Ostuni uniknęła zarazy dzięki cudowi, przypisywanemu Świętemu Orozjuszowi, i od 1793 roku mieszkańcy Ostuni z wielkim nabożeństwem organizują co roku Cavalcatę.

Nestor Grojewski: „Scorsese? Wyjątkowa i fenomenalna osoba”

0

tłum. Konrad Gospodarowicz

 

Kim jest Nestor? To polski kucharz zagranicznych gwiazd – tak opisuje go prasa i telewizja. Otwiera swój lokal Cru.dop w 2008 roku na via Tuscolana, niedaleko dzielnicy kina, tzw. Cinecittà w Rzymie. W ten sposób, można rzec, zostaje automatycznie „wciągnięty” w świat kina; pracując na planach amerykańskich filmów trafia przez żołądek do serca wielu hollywoodzkich gwiazd oraz samego Martina Scorsese. Jego przygoda z kuchnią trwa od zawsze, specjalizuje się w potrawach świeżych, surowych rybach i owocach morza przygotowywanych na oczach gości. Jest oryginalny w tym, co robi oraz doceniany przez włoskich klientów (jego lokal jest zawsze pełny). Dla mieszkanców Wrocławia mamy dobrą wiadomość, być może już za niedługo szef kuchni Grojewski przeniesie swój lokal Cru.dop właśnie tam, do swojego rodzinnego miasta, za którym tęskni coraz bardziej.

Jak długo prowadzisz swój lokal Cru.dop?

Ten lokal prowadzę już pięć lat. Tak, minęło już ponad pięć lat… Otworzyłem go w 2008 roku.

Skąd pomysł na otwarcie go w Rzymie na via Tuscolana?

W tym miejscu nie ma czegoś podobnego. Nie istnieje w Rzymie podobny lokal, gdzie serwowałoby się surowe dania, stąd stwierdziłem, że zacznę robić coś absolutnie innego od całej reszty. Chciałem się wyróżnić.

I to ci się udało. Jakie są twoje specjalności? Co najchętniej zamawiają Włosi?

Moją specjalnością są surowe ryby, wszystkie delicje morza, surowe mięso, tatary, carpaccio. Robię wszystko, co mogę tylko wymyśleć z surowego mięsa z dodatkami. Co najchętniej zamawiają Włosi? Oczywiście surowe rzeczy: carpaccia, wszystkie formy surowych ryb…

A jeśli chodzi o wino?

To zależy od miejsca urodzenia danej osoby, od jej osobistych preferencji. Najchętniej zamawiane są wina verdicchio, sauvignon, itp.

Prywatnie, gdzie jesz? Jakie są włoskie lokale, miejsca, które poleciłbyś naszym czytelnikom?

Ciężkie pytanie. Jem głównie w restauracjach znajomych, którzy znają mnie i wiedzą, co preferuję, czyli świeże rzeczy. Mam alergię na niektóre konserwanty znajdujące się w wyrobach już gotowych, nie cierpię ich. Nazwy lokalów? Wszystko zależy od gustów. Poza Rzymem uwielbiam jeść na na Ischi, Sardynii i Sycylii.

Nie myślałeś, żeby otworzyć swoją restaurację w Polsce?

Ależ oczywiście, że myślałem i myślę o tym coraz częściej; staram się robić jak najwięcej w tym kierunku. Przypuszczam, że zrobię to we Wrocławiu.

Dlaczego Wrocław, a nie Warszawa?

Urodziłem się w Warszawie, ale mam rodzinę we Wrocławiu.

Czy to prawda, że gotowałeś dla Scorsese?

Prawda. Byłem jego osobistym kucharzem przez 9 miesięcy podczas kręcenia filmu „Gangi Nowego Jorku”.

Jak się poznaliście?

Pracowałem na planach poprzednich filmów, takich jak „Utalentowany Pan Ripley” (reż. Anthony Minghella), “Sogno di una notte di mezza estate” (reż. Gabriele Salvatore) itd. Znano mnie na planach i polecono mnie Scorsese. Poszedłem na miesięczną próbę do jego domu, gdzie poznałem jego żonę i 18-sto miesięczne dziecko, a po zaliczonym teście reżyser zaprosił mnie do studia filmowego.

Co mu gotowałeś?

Wszystkie specjalności niezawierające mąki, taką miał dietę.

Jaki jest prywatnie? Co byś o nim powiedzał jako o człowieku?

Wyjątkowa i fenomenalna osoba! Jest przemiły, chociaż jak większość wielkich reżyserów ma swoje wady i zalety.

Jakie inne osoby, znane lub mniej znane, miałeś okazję u siebie gościć?

Nie będe sobie robić reklamy, ale zdarzały się. Na planie filmów przygotowałem parę dań dla Daniela Day-Lewisa, Leonardo Di Caprio, Cameron Diaz, przy filmie „Utalentowany Pan Ripley” poznałem również Matta Damona. Gotowałem tez w wielu cateringach w Rzymie dla głów państwa.

Również dla papieża?

Nie, niestety nie.

Znasz całą elitę gwiazd. Dlaczego nie przeprowadzisz się do Hollywoodu?

Banalna odpowiedź: Holywood jest za daleko od domu, Europy, Polski. Żeby wrócić z Rzymu do kraju w tym momencie wystarczy mi samochód lub półtoragodzinny lot.

Tęsknisz za Polską?

Nie ukrywam, że tak. Za tą zimą, śniegiem (jak jest)…tęsknię…

Diana Tejera

0

tłum. Agata Kłodecka

Diana Tejera jest bardzo utalentowaną autorką i wykonawczynią włoskich piosenek. Pochodzi z Andaluzji. Dzisiaj opowiada nam o swojej przeszłości, o zespole I Plastico, o swoich piosenkach i współpracy z muzykami, szczególnie z Tiziano Ferro. Wychowała się na artystach takich jak Keith Jarrett, Joni Mitchell, Carole King. W albumie „Al cuore fa bene far le scale” śpiewa teksty wierszy autorstwa Patrizii Cavalli, przygotowuje również kolejną płytę: „Będzie to inny album, postaram się opowiedzieć, w świetle może nie całkiem optymistycznym, ale jednak pozytywnym, o różnych doświadczeniach życiowych. Alienacja, koniec miłości, samotność – są to doświadczenia, tworzące część szerszej historii, kawałek mozaiki, składającej się na obraz mojego życia, życia, z którego jestem zadowolona. Będzie to album, przy słuchaniu którego można będzie poczuć wdzięczność wobec wielu rzeczy, wobec świata i codzienności”. Zanim Diana wyruszy w podróż do Indii – idealnego do refleksji nad twórczością miejsca – posłuchajcie jej wiosennego przeboju „Amore semplicissimo”, którego pomysłodawcą i twórcą jest wspaniały fotograf i reżyser z Rzymu, Mario Parruccini. Nie będziecie rozczarowani!

Dzisiaj znamy cię jako solową artystkę, ale nie od zawsze grasz solo. Wcześniej byłaś częścią zespołu I Plastico. Jak wspominasz tamte czasy, wasze sukcesy?

Z I Plastico nabrałam obycia ze sceną, mieliśmy też razem dobrą zabawę. Byliśmy młodzi i wydawało nam się, że żyjemy w pięknym śnie. Wspaniale wspominam te lata, naszą niewinność i czystość, mimo że stanowiliśmy część bezwstydnego rynku fonograficznego. Wiele wydarzeń dostarczyło nam satysfakcji: wygrana na festiwalu w San Marino, udział w Sanremo w 2002 roku i koncerty na ambitnych scenach, takich jak Fila Forum w Assago.

Współpracowałaś z wieloma muzykami z Rzymu, takimi jak Marco Fabi, Barbara Eramo, Andrea Di Cesare, Alessandro Orlando Graziano, Nathalie i przede wszystkim Tiziano Ferro, z którym nagrałaś „E fuori è buio” (opublikowana w albumie „Nessuno è solo” w 2006 roku) oraz „Scivoli di nuovo” (piosenka znajdująca się na płycie „Alla mia età” z 2008 roku). Jak pracowało się z Tiziano – wielką, międzynarodową gwiazdą włoskiej muzyki? Jakie emocje ci przekazał?

Tiziano był moim znajomym, więc współpraca z nim wydała się czymś oczywistym. Z pewnością niesamowicie emocjonalną chwilą było słuchanie wspólnie napisanych piosenek śpiewanych jego magicznym głosem o wielu barwach. Czymś wspaniałym było również wykonywanie z nim „E fuori è buio” przed tysiącem osób na Palalottomatica w Rzymie.

Twoja najnowsza piosenka, „Amore semplicissimo”, jest naprawdę niesamowita. Magiczna. Także teledysk nakręcony przez Mario Parrucciniego jest dziełem sztuki. Możesz nam opowiedzieć jak to wszystko się odbywało, kto był pomysłodawcą? Może jest z tym związana jakaś anegdota?

„Amore semplicissimo” jest jedną z moich ulubionych piosenek z płyty „Al cuore fa bene far le scale”. Tekst jest napisany przez wspaniałą poetkę, Patrizię Cavalli, z którą miałam przyjemność współpracować. Teledysk został wyreżyserowany i nakręcony przez Mario Parrucciniego. Zdjęcia zrobione przez niego są symboliczne i oniryczne. Anegdota? Mogę powiedzieć, że pogoda podczas nagrywania nie była zbyt dobra, temperatura była niska i stanie na zewnątrz w cienkim ubraniu było naprawdę trudne. Zamarzały mi ręce kiedy grałam, a pod koniec każdego ujęcia musiałam być natychmiast przykrywana płaszczami, swetrami, a nawet kołdrami!

Jesteś Włoszką, ale twój tata pochodzi z Andaluzji. Czy te hiszpańskie korzenie miały na ciebie wpływ? Często jeździsz do Andaluzji? Śpiewasz również po hiszpańsku?

Tak, śpiewam też po hiszpańsku i bardzo to lubię, choć ostatnio zawsze piszę po włosku. Moje korzenie miały przede wszystkim wpływ na styl mojego grania na gitarze: zdecydowane, intensywne i ciepłe bicie. Niestety rzadko jeżdżę do Andaluzji, ale zawsze noszę w sercu kolory, siłę i radość tamtych ziem.

Śpiewasz i grasz od dziecka. Kto był twoim idolem? Kogo brałaś za przykład, kto miał na ciebie jako piosenkarkę największy wpływ?

Było wiele takich osób, choć zmieniało się to z biegiem czasu. Jako mała dziewczynka słuchałam Keitha Jarretta, ale później zafascynowały mnie piosenkarki: najpierw Joni Mitchell, Carole King, a później, w największym stopniu, Ani di Franco. Moim wielkim mistrzem był także Antonio Sardi De Letto, z którym zaczęłam moją muzyczną podróż i który niestety odszedł w młodym wieku w 2011 roku.

Który album, piosenka lub współpraca są dla ciebie najbardziej znaczące?

Myślę, że poznanie Patrizii Cavalli, wielkiej poetki, było dla mnie niezwykle istotne. Dała mi ona wiele inspiracji, a nasza współpraca jest źródłem rozwoju mojej ścieżki artystycznej i mnie jako człowieka.

Często mówi się, że najpiękniejsze wiersze rodzą się z cierpienia. Czy tak jest w twoim przypadku? W którym momencie dnia lub w jakiej sytuacji tworzysz swoje teksty? Co cię inspiruje w szczególności? O czym piszesz?

Kiedy byłam młodsza, pisałam z „potrzeby terapeutycznej”: przenosiłam do moich tekstów ból, starałam się obrócić go w coś kreatywnego. Tak dzieje się też dzisiaj, ale jest to nieco bardziej złożone. Do opowieści o mojej przeszłości, doświadczeniach, rzeczywistości, dodałam spojrzenie ironiczne, trochę lżejsze, coś jakby „levità” u Calvino. Pomogła mi w tym młoda i bardzo utalentowana Sara De Simone, razem z którą piszę teksty do mojego nowego albumu.

Według Wergiliusza dusza jest oddechem, który wydostaje się z ciała tuż po śmierci; według Platona i Sokratesa dusza jest symbolem czystości i duchowności świata idei; a dla ciebie – osoby, która porusza dusze ludzkie za pomocą piosenek – czym ona jest?

Ciężko odpowiedzieć na to pytanie, szczególnie jeśli wcześniej przytoczeni zostali najwięksi filozofowie i myśliciele w historii. Od siebie mogę powiedzieć tyle: dla mnie dusza jest oddzielna od „ciała”. Niestety nie wierzę w inny świat, ale myślę, że powinniśmy cieszyć się pełnią życia w tym czasie, który jest nam dany, spełniając marzenia, rozwijając zainteresowania i żyjąc w prawdzie.

Telewizja: korzystać czy dać się wykorzystać?

0

tłum. Katarzyna Liaci

Ręka do góry, kto chciałby skrytykować włoską telewizję! Jest Was zbyt dużo, dla wszystkich nie starczy czasu, zatem głos zabiorę ja. Cała Europa – i nie tylko – śmieje się z nas za naszymi plecami, myśląc o tym, co przetacza się przez nasze rodzime kanały telewizyjne. Prawdę mówiąc, w większości przypadków moglibyśmy sięgnąć po broń werbalną i rzec „przyganiał kocioł garnkowi…”, ale spróbujmy odłożyć dumę na bok, wznieśmy się ponad polemiki i postarajmy się przeanalizować sytuację w sposób obiektywny.

Bardzo często nachodzi mnie ochota, by wziąć telewizor i cisnąć nim przez okno – nasze programy telewizyjne są naprawdę nędznej jakości. Oglądamy np. wiadomości rozpoczynające się od tragicznych doniesień ze świata. Przedstawia je z wielkim zaangażowaniem i grobową miną dziennikarka, która nanosekundę później jest w stanie założyć maskę słodkiej idiotki i rozpocząć przekazywanie plotkarskich newsów z komercyjną muzyczką w tle i tancerką topless na pierwszym planie. Tak – dobrze zrozumieliście: w tym samym wydaniu, które stara się zajmować wojnami, gospodarką, polityką, doniesieniami ze świata, itd… (W celu otrzymania bardziej szczegółowych informacji, przykładów, linków i konkretnych nazwisk tych „dżinów z lampy”, możecie się zawsze ze mną skontaktować, pisząc na: lingua@gazzettaitalia.pl). Nie mówiąc już o reality i talent show, oglądając które ma się wrażenie, że Włochy przez ostatnie 20 lat obywały się bez etatowych Di Caprio czy Pavarottich, lub o programach, gdzie jakiś piękniś z siłowni nieumiejący się wysłowić zasiada na tronie, gotów wybierać młode gąski albo sfrustrowane panie w średnim wieku, które ślinią się na sam jego widok. Horror! Dlaczego do tego doszło? Jest to kwestia politycznie delikatna, na którą spróbuję udzielić Wam odpowiedzi w jednym z kolejnych artykułów.

Jednak mimo istnienia otaczającej nas śmieciowej telewizji nie zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, jakoby lepiej było nie mieć w ogóle w domu telewizora. Wielu utrzymuje, że telewizja jest przestarzałym środkiem przekazu, że obecnie powinno się korzystać wyłącznie z Internetu – jedynego prawdziwie wolnego i demokratycznego medium. Czy aby na pewno? A nie jest przypadkiem prawdą, że to właśnie w Internecie w każdej chwili możemy się natknąć na kaczkę dziennikarską? Pomijając już fakt, że roi się w nim od oszustów szukających łatwych, naiwnych ofiar. Sieć jest delikatnym narzędziem, z którym należy się obchodzić bardzo ostrożnie. Uważam zatem, że nie powinniśmy – mimo wszystko – rezygnować z włączania odbiornika telewizyjnego, żeby się trochę zrelaksować lub zasięgnąć informacji na temat wydarzeń w otaczającym nas świecie. Prawdziwa zdolność polega na umiejętnym dokonywaniu wyboru tego, co warto obejrzeć, przy zachowaniu własnych opinii, wolnych od wpływu przedstawianych nam faktów.

Zacznijmy od stwierdzenia, że nie można – przynajmniej raz w tygodniu – nie oglądać programów poświęconych polityce. Wszystkie te „Ballarò”, „Servizio Pubblico”, „Piazza Pulita”, itp. (które to audycje można spokojnie obejrzeć też w Internecie) informują o tym, co z punktu widzenia polityki, społeczeństwa, gospodarki i kultury dzieje się w naszym kraju. Być może ci z Was, którzy śledzą te programy, zauważą, że ich goście to dyżurni politycy, od dwudziestu lat powtarzają tę samą śpiewkę. To prawda, macie rację. Jednakże to nie tłumaczy ignorowania różnych punktów widzenia, czy to słusznych, czy błędnych. Obecnie we Włoszech panuje moda – zwłaszcza wśród osób młodych – na twierdzenie, że polityka ich nie interesuje. Według mnie jest to jedynie próba usprawiedliwienia własnej niewiedzy w tym zakresie. A to właśnie młodzi powinni rozumieć aktualne podziały polityczne, by próbować na nowo rozruszać sytuację w kraju. Ponadto wielu z nich jest produktem podkultury telewizyjnej. I to właśnie to – uśpienie rozumu – jest celem części śmieciowych programów. Patrząc na przeciętny poziom kultury w naszym kraju, telewizji udaje się go osiągnąć.

Pozostając przy programach wartych zachowania – istnieją bardzo interesujące transmisje, przedstawiające obiektywnie fakty historyczne i wydarzenia sprzed lat, którym obecnie można przyjrzeć się w sposób chłodny i pozbawiony emocji. Mamy formaty telewizyjne traktujące o podróżach, programy dokumentalne, dzięki którym poznajemy różne kultury, geografię, zwyczaje zwierząt (które narażamy na niebezpieczeństwo, często wyłącznie przez własną próżność), jak działają Ziemia i Wszechświat; transmisje, które możemy uznać za pozytywne i które nie zagrażają naszej inteligencji.

Z pewnością wielu z Was zna termin Velina, używany w odniesieniu do obecnej w programie ładnej dziewczyny, która nie musi robić nic, tylko tańczyć i pokazywać własne ciało, stanowiąc tym samym pożywkę dla gniewu feministek. A jednak postać ta narodziła się w jednym z – moim zdaniem – najciekawszych programów w naszej ramówce – „Striscia la notizia”. Jest to szczególny rodzaj wiadomości telewizyjnych, trwający zaledwie dwadzieścia minut, który przedstawia najważniejsze informacje opatrzone satyrycznym komentarzem. Często reporterzy „Striscii…” prezentują materiał, gdzie demaskują mało uczciwe osoby, które próbują oszukać obywateli. Tym samym zajmuje się zresztą mój ulubiony program, którego za nic nie opuszczam (też dlatego, że można go spokojnie obejrzeć ponownie w Internecie). Chodzi o „Le iene”. Można by go zdefiniować jako rodzaj kabaretu: programu, w którym mówi się o wszystkim w sposób bardzo inteligentny. To dlatego właśnie jest taki fajny: w szybkim, wciągającym rytmie przedstawia reportaże poświęcone ważkim zagadnieniom społecznym, przeplatane lżejszymi momentami, na granicy plotkarstwa, ale zawsze traktowanymi z odpowiednią dozą ironii. Dziennikarze „Le iene” przygotowują reportaże na często bardzo niebezpieczne tematy, za pośrednictwem których ostrzegają przed wszelkim złem, dostarczając jednocześnie informacji najwyższych lotów. Krótko mówiąc, jest to jeden z programów, dla których można zapomnieć, gdzie się położyło pilota.

Reasumując, sądzę, że ewentualna kampania, której celem byłoby całkowite zniszczenie środka przekazu, jakim jest telewizja, bez cienia wątpliwości poniosłaby klęskę. Telewizja to zbyt ważne narzędzie dla rządzących, którzy za jej pośrednictwem manipulują umysłami, tworzą tendencje, mody do naśladowania, przekonania. Telewizja nas hołubi, sprawiając, że zaczynamy być posłuszni reklamom, robi z nas niewolników konsumpcji. Rola, którą w naszym społeczeństwie odgrywa ta magiczna skrzynka, jest zbyt głęboko zakorzeniona, by nawet pomyśleć o możliwości jej wyeliminowania. A zatem, skoro już musimy z nią żyć, jedynym sposobem na wyjście zwycięsko z tej potyczki jest używanie inteligentnie i dla własnej korzyści tych kilku pozytywnych aspektów, które możemy z niej wydobyć.

Florencja miastem elegancji

0

Ulice wypełnione tłumem artystów, malarzy oraz odwiedzających przybyłych z całego świata, siedzących na schodach kościołów, obowiązkowo z mapą w ręku i gotowych do przebycia całego miasta. W wąskich ulicach i zaułkach, dla odmiany, nieprzerwanie toczący się strumień samochodów, motocykli, skuterów. Odgłos typowy i charakterystyczny, spotęgowany dobiegającymi ze wszystkich stron tonami dzwonów kościelnych, z kościołów kryjących w swoich wnętrzach dzieła sztuki godne obejrzenia. Katedra z kopułą zaprojektowaną przez Brunelleschiego i Battistero, Santa Maria del Fiore, Orsanmichele z Madonną Bernarda Daddi, Santa Maria Novella, Santo Spirito oraz wiele innych klejnotów sztuki Florencji. Nietrudno o zgubienie się w zawiłym mieście, tak okazałym i cudownym, jakim jest Florencja, przy nieustannym strumieniu przechadzających się eleganckich mieszkańcow, niewątpliwie kojarzących się z tym miastem. Rozciagające sie wokół miasta wzniesienia i wijąca sie wzdłuż Florencji rzeka Arno tym bardziej ubogacają malowniczy pejzaż miasta. Ponad pagórkami nietrudno nie zauważyć wyłaniających się średniowiecznych domów z pięknym widokiem z San Miniato, skąd można podziwiać panoramę całego miasta.

Niezliczone pracownie, laboratoria, z których dobiega miły i charakterystyczny dla ucha odgłos: narzędzia , którymi zręcznie posługują się prawdziwi rzemieślnicy urzekają nas dźwiękiem, a rzemieślnik rzeźbiący w marmurze bądź drewnie, lub wykonujący ręcznie skórzane buty troszczy się o każdy najmniejszy szczegół. Zachęcam do wstąpienia w przerwie do włoskich lokali trattorie schodkami w dół, gdzie nie można nie spróbować zupy „ribollita”, bądź befsztyku po florencku (zwanego potocznie chianina), a może farinaty z gorgonzolą, popijając sławne wino Chianti. Splendor miasta, ktorego historia sięga czasów starożytnych, przeżywał swój najowocniejszy rozkwit w wieku Odrodzenia, w czasie panowania rodu Medyceuszy. Florencja ukszałtowała się w oparciu o handel i operacje bankowe, na bazie przemysłu złotych nici i jedwabnych tkanin, była upiększana w ciągu wieków przez artystów znanych na calym świecie. Pochwała i honor należą się Leonard da Vinci, Botticelliemu, Michelangelo, Brunelleschi, Masaccio, Giotto, Donatello i wielu innym. Zamknijcie oczy i dajcie sie ponieść Waszej fantazji. Zamiast masy turystów, spośród tłumu wyłonią się wielcy „artyści ubrani w długą szatę, przewiązaną pasem i obleczeni plaszczem siegającym do kolan, pilnujący burzliwej nierzadko historii Florencji”, jak pisał Dubreton..

Czas kontynuować, bo czekają na Was stragany, jak w przypadku Mercato Nuovo, obfitujący w różnorodne i wielobarwne tkaniny, które swoim kolorem czarują nas i otulają. Niepowtarzalne tkaniny o wysokiej klasie, arrasy odzwierciedlające krajobrazy i zabytki toskańskie. To wszysto przydaje jeszcze bardziej eleganckiego wdzięku temu miastu, z jego “łakomymi” mieszkańcami, jak przystalo na toskańczyków, zamieszkującymi ten sympatyczny region i posługującymi się dialektem o zabarwieniu typowym dla tej części Włoch: “h” przydechowa, która wymowie włoskiej nadaje tym bardziej miły ton dla ucha. To właśnie Florencja jako pierwsza przyswoiła łacinę i jako pierwsze miasto włoskie przeszła na język włoski, tzw. volgare. Przykuwają nasze spojrzenie elegancka forma arabesek ze szkła, przeróżne wyroby ze szkła, wełna czesankowa oraz terracotta, którą mieszkańcy miasta Pizy, po zdobyciu Majorki, przywieźli do Włoch i gdzie Luca della Robbia (1400-82 ) wpadł na pomysł, aby wprowadzić glinianą glazurę w celu wzmocnienia terracotty, tworząc w ten sposób nową sztukę, z nową dekoracją. Rzemieślnik toskański wykonuje własną pracę tradycyjnie, z oddaniem godnym skrupulatnego pracownika, bo pragnie zaopatrzyć i zadowolić własnymi produktami klientów nie tylko z Florencji, ale i z całego świata. Rzemieślnik, zanim stał się zawodowym pracownikiem, przechodził solidne przygotowanie i tak też do dzisiaj zdobycie uprawnień rzemieślnika poprzedzone jest nauką. Wpatrując się w kolorowe i czarujące tkaniny, zostajemy przeniknięci cudownym zapachem skóry, wykorzystywanej do wyrobu butów, rękawiczek, portfeli, torebek, torebeczek oraz wielu innych akcesoriów, łącznie z ubraniami praktycznymi w codziennym użyciu. Ręce naszych florenckich artystów nieustanie doszukują się coraz to nowych pomysłów i potrafią wciąż tworzyć nowe formy, nacechowane ich poczuciem artyzmu.

Sklepiki z witrynami z haftem rzucają sie w oczy i stanowią cenny punkt odniesienia dla znawców tego delikatnego rzemiosla, które ma swój daleki rodowód, a które po dzień dzisiejszy urzeka przechodniów swoim niezwykłym pięknem i przydatnością.

Bez uprzedniego wytyczenia sobie trasy turystycznej, na każdym kroku we Florencji natrafiamy to na sławny budynek, to na rzeźbę, godne przeanalizowania i przestudiowania. Miejsc uroczych, gdzie łatwo zatracamy glowę, galerii, muzeów, pałaców, placów, klasztorów we Florencji nie brak. Nasza elegancka i wykwintna podróż dobiega końca i zostaje przypieczętowana wizytą na Moście Złotników, z licznymi sklepikami oraz z wyeksponowanymi klejnotami ze złota i srebra. Natomiast via Tornabuoni, znana ze swoich najlepszych butików projektantów wysokiej mody, uwiedzie nas swoją niepowtarzalną elegancją.

Za wolność naszą i waszą

0

tłum. Aleksandra Gryko

Kiedy byłam studentką Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie w czasach komunizmu, w latach 1987-1988, słyszałam różne opowieści o Montecassino. Byłam rozpieszczoną, włoską 18-latką, która jak większa część mojego pokolenia nieszczególnie interesowała się historią, ale pewnego razu w Polsce zaczęłam śledzić z dużym zainteresowaniem wydarzenia związane z ruchem Solidarność. Po powrocie do Włoch zdałam różne egzaminy z historii na włoskim uniwersytecie, ale żadna książka nie opisywała kalwarii armii 2. Korpusu Polskiego, który uwolnił Włochy, otwierając drogę do Rzymu. zdobywając Montecassino, bastion uważany przez Anglików za nie do zdobycia. Armia utworzona w przeważającej części z niedożywionych i źle traktowanych byłych więźniów łagrów rosyjskich, których udało się przenieść do Persji dzięki serii zręcznych porozumień między gen. Sikorskim, gen. Andersem a Stalinem, dotyczących przeszkolenia ich przez Anglików, po napaści na Związek Radziecki ze strony Niemiec, ich niegdysiejszego sprzymierzeńca.

Ponad rok temu pewna Polka, Gabriela, która pracowała w bibliotece w Mediolanie, opowiedziała mi o swoim ojcu, oficerze armii Andersa, który walczył pod Montecassino, a który później powrócił do Polski, żeby dołączyć do swojej rodziny, był wielokrotnie prześladowany przez rząd komunistyczny, który uważał byłych żołnierzy armii Andersa za „wrogów ojczyzny”.

Było zabronione mówienie o Andersie. W ten sposób również we Włoszech, gdzie partia komunistyczna miała znaczne wpływy, ta historia nie była chętnie rozpowszechniana. Nawet teraz nie udało mi się znaleźć w żadnej bibliotece mediolańskiej książki Andersa „Armia na wygnaniu”, opublikowanej w roku 1947, która właściwie przepadła (lub postarano się o to, by ślad po niej zaginął?).

Zaczęłam zbierać dokumenty i wywiady przeprowadzone z ostatnimi weteranami 2. Korpusu Polskiego prowadzonego przez Andersa i to, co nie przestaje mnie zaskakiwać, to nie tylko ich bezwarunkowa miłość do Polski, za którą walczyli nie dostając nic w zamian, ale ich miłość do Włoch, które nie mogły za wiele dla nich zrobić, chociaż we Włoszech zginęło 17.131 Polaków, niektórzy z nich pochowani zostali na 4 cmentarzach wojennych w Casamassima (Bari, 450 poległych), Montecassino (1070 poległych), Loreto (1070), San Lazzaro di Savena (Bolonia, 1450).

Tylko 3 000 z 115 000 otrzymało obywatelstwo włoskie, dzięki małżeństwom zawartym przed rokiem 1945. Pozostali byli zmuszeniu do migracji. Bez ojczyzny, bez domu, stracili wszystko, ponieważ większość z nich pochodziła z Polski wschodniej, zajmowanej przez Sowietów. Ci, którzy wzięli ślub po 1945, spowodowali niejako odebranie obywatelstwa nawet ich włoskim żonom, które z miłości do swoich mężów stały się bezpaństwowcami, postanowiły towarzyszyć im nawet w najodleglejszych zakątkach świata, w Argentynie, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Anglii, itd.

I tak, podczas gdy ja, nie znając nawet głębszych przyczyn, mogłam korzystać z otrzymanej wolności urodziwszy się we Włoszech, moi polscy rówieśnicy z Akademii narzekali na komunizm, kolejki w sklepach, niemożność wyjazdu za granicę, jeżeli nie zostało się oficjalnie zaproszonym przez jakiegoś obcokrajowca, na biedę swoich rodzin, które były zmuszone do kupowania większości rzeczy na czarnym rynku (mydło, szampon, mięso, kawa, sprzęty gospodarstwa domowego, itd.). A jednak Włosi i Polacy walczyli razem, za tę samą wolność. Za te same ideały.

W ten sposób z wielkim zaangażowaniem prowadziłam dalej moje badania w archiwach porozrzucanych po całej Europie, poszukując bezpośrednich świadectw ostatnich ocalałych tego ważnego okresu, dotyczące wyzwolenia Włoch, Montecassino, dzięki udziałowi Polaków. Pomimo wielu trudności czułam się w obowiązku kontynuować ten film i skończyć go na czas, żeby zaprezentować chociaż jego większą część z okazji obchodów rocznicy Montecassino, podczas której obecne były instytucje polskie i włoskie, polscy weterani pochodzący z całego świata, którym towarzyszyły ich rodziny, międzynarodowi sportowcy, którzy przyjechali pod Montecassino, żeby wziąć udział w maratonie zorganizowanym przez powiat w miejscu bitwy.

Dla Polaków Montecassino reprezentuje ich własne, bezwarunkowe poświęcenie, miłość do Polski, jak zostało wyryte na nagrobku na cmentarzu: „my, żołnierze polscy, oddaliśmy Bogu ducha, ziemi włoskiej nasze ciała, a nasze serca Polsce”.

Zarówno hymn narodowy włoski, jak i polski mówią o przyjaźni pomiędzy tymi dwoma bratnimi narodami. Polski hymn powstał w 1797 roku w Reggio Emilia, w tym samym roku i miejscu, gdzie powstała włoska flaga:

– „Marsz, marsz Dąbrowski, z ziemi włoskiej do Polski” – „Gia’ l’aquila d’Austria/le penne ha perdute/ il sangue d’Italia/ e il sangue polacco/ beve’ col Cosacco/ ma il cor le brucio’” („Orzeł austriacki/ stracił swe pióra/ i krew włoską/ wraz z polską/ żłopie z Kozakami/ lecz duch jego ginie”). Kolejny, ciekawy zbieg okoliczności, który potwierdza przyjaźń pomiędzy narodami.

My, Włosi, mamy dług w stosunku do Polski, nie możemy o tym zapomnieć.

W filmie nie traktuje się tylko o wojnie, ale też o miłości, braterstwie i wierności dla swoich ideałów, nawet gdy wszystko wydawało się utracone. Po otrzymaniu wiadomości, nie dodających odwagi, które krążyły po zawarciu umów w Teheranie, Polacy dalej kontynuowali swoją walkę o wyzwolenie Włoch, żeby dać przykład. A jak tu nie wspomnieć o maskotce wojska, Wojtku, misiu, który podążał za nimi od Iranu, przez Palestynę, aż do Włoch, gdzie pod spadającymi bombami pomagał żołnierzom w przenoszeniu amunicji?

Po tym jak został maskotką armii, również miś Wojtek, tak jak i jego koledzy żołnierze, nie otrzymał zasłużonej wolności i został zamknięty w ZOO w Edynburgu, gdzie się zasmucił, a ożywiał się tylko, gdy słyszał język polski lub gdy jakiś żołnierz przechodził przez kraty, żeby się z nim pobawić, jak za dawnych czasów.

Uroki przywoływania historii

0

tlum. Agata Klodecka

W Europie żyje wiele osób, które z zainteresowaniem czytają książki historyczne, oglądają historyczne filmy lub zwiedzają średniowieczne zamki i osady, zastanawiając się, jak wyglądało życie w tamtych czasach. Niektórym wystarcza wyobraźnia, jednak inni nie są w stanie powstrzymać się od dotknięcia przeszłości własnymi rękami. Są to osoby, które przez długie miesiące szyją stroje na wzór tych z minionych epok, zgłębiają tajniki używania broni, narzędzi, przyglądają się zachowaniom ludzi żyjących w tamtych czasach, a wszystko po to, by móc wziąć udział w rekonstrukcji wydarzeń historycznych. Najbardziej znana organizacja europejska zajmująca się tego typu wydarzeniami to CERS (Consortium of European Re-enactment Societies), której przewodniczącym jest Wenecjanin Massimo Andreoli.

„CERS powstała w 1997 roku w wyniku połączenia zgromadzeń, grup zajmujących się historią i zwykłych pasjonatów rekonstrukcji historycznych ”, wyjaśnia Massimo Andreoli. „Jest to działalność, która może przyciągnąć tysiące osób, ale która cały czas czeka na pełne docenienie. Dzięki organizacji Living History powstaje wiele akcji popularyzujących CERS w całej Europie. Chodzi tu między innymi o wycieczki z przewodnikiem po miejscach związanych z historią, naukę sztuk walki, muzyki i tańca tradycyjnego oraz rzemieślnictwa. Często łączy się to z akcją promocyjną, która w waloryzacji dziedzictwa materialnego i niematerialnego widzi wartość dodaną.”

Ile jest filii organizacji CERS?

„Na dzień dzisiejszy jest ich około 130 w całej Europie. Łączą pasjonatów strojów historycznych, antycznych bitew, kuchni z dawnych epok oraz różnych form teatru. Ale najważniejszy pozostaje sektor tradycyjnego rzemieślnictwa, które przeżywa ponowny rozkwit wśród młodszych pokoleń, szczególnie we wschodniej Europie. Na zorganizowanej w Piacenzy akcji „Armi & Bagagli” – być może największym targu europejskim poświęconym produktom związanym z rekonstrukcją historyczną – pojawia się ponad 250 rzemieślników z różnych krajów zajmujących się żelazem i antyczną biżuterią, między innymi z Polski. Dzięki umiejętności zrzeszania ludzi z różnych kręgów kulturowych – historyków, naukowców, rzemieślników, artystów – CERS zwiększyła zakres działań. Stała się doradcą twórców filmów dokumentalnych i historycznych, zaopatrzeniowcem wystaw oraz usługodawcą na różnych galach.”

Które narody przykładają największą wagę do rekonstrukcji wydarzeń historycznych?

„Fenomen rekonstrukcji jest już rozpowszechniony w całej Europie. Państwa takie jak Wielka Brytania, Francja czy Grecja są najbardziej zaangażowane, jednak w połowie lat 90., właśnie dzięki założeniu CERS, Włochy zaczęły coraz bardziej interesować się rekonstrukcjami, stając się tym samym punktem odniesienia dla innych narodów. Przecież nie mogło być inaczej, zważywszy na ogromne bogactwo historyczne naszego kraju. Od dawna istnieją regiony, takie jak Wenecja, Lombardia, Piemont, Umbria czy Toskania, które wydały specjalne ustawy uznające rekonstrukcje wydarzeń historycznych. Teraz także Liguria i Apulia podążają tą drogą. Ale najciekawszy fenomen przybył ze wschodu Europy, gdzie wreszcie można z dumą cieszyć się i promować poza granicami pamięć o historii własnego kraju. Republika Czeska, Węgry, Ukraina i Polska idą, moim zdaniem, w pierwszym rzędzie tego pochodu. Organizują rekonstrukcje przyciągające tysiące osób, na przykład rekonstrukcja bitwy pod Grunwaldem, właśnie w Polsce, w której powstaje coraz więcej inicjatyw związanych przede wszystkim z historycznymi bitwami. A wszystko to zaczęło się od chęci wspominania zwycięstwa nad Zakonem Krzyżackim w 1410 roku.”

Jak to się dzieje, że pasja do rekonstrukcji wydarzeń historycznych dzieli ludzi?

„Jest to dosyć oryginalne i kosztowne hobby, które bierze się przede wszystkim z zamiłowania do historii. Wydaje mi się jednak, że zacznie się ono stawać coraz bardziej popularne; po pierwsze ze względu na coraz większe zainteresowanie kinematografów wydarzeniami i postaciami z naszej historii, a po drugie ze względu na działalność Living History w miejscach o znaczeniu historycznym, które stały się również wakacyjnymi destynacjami. Jeszcze ciekawsze jest dla mnie pytanie: którą epokę historyczną rekonstruować? Dlaczego antyk jest ważniejszy od renesansu, a XVII wiek od średniowiecza? To już zapewne pytanie do antropologa. Ja zawsze powtarzam, że to nie ty wybierasz epokę, ale epoka wybiera ciebie. Nigdy nie ma racjonalnego wyjaśnienia, często najważniejszy jest wygląd – piękno danego stroju liczy się bardziej niż rola osoby, która go nosiła. Jednak kiedy przychodzi do „ubrania się” we własną przeszłość, rekonstrukcje stają się zdecydowanie głębszym i pełniejszym przeżyciem.