Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155

Strona główna Blog Strona 124

Wszyscy lubią pizzę!

0

Wszyscy lubią pizzę!

Pizza, jedna z najbardziej popularnych potraw na świecie. Nie chcę tym artykułem rozzłościć fanatyków włoskiej kuchni, więc ograniczę się tylko do przytoczenia historii pizzy. „Pizza” to bez wątpienia słowo włoskie, jednak potrawy do niej podobne, czyli rozgniecione, przyprawione lub nadziewane ciasto upieczone w piekarniku lub na kamieniu, z różnymi składnikami na wierzchu, czy to gotowanymi, czy surowymi, istnieją co najmniej od 3000 lat. Ich ślady można odnaleźć już w starożytnej Grecji i Egipcie. Jeśli rozszerzymy nasze kulinarne horyzonty, rozejrzymy się dookoła, dostrzeżemy starożytny libański chleb „Ṣāj”, turecki chleb „Yufka” i znany już szerzej chleb arabski, które nie są niczym innym, jak tylko focacciami z rozgniecionego, a następnie przyprawionego i nadziewanego chleba. Dlatego pozwolę sobie powiedzieć, że pizza nie jest wynalazkiem czysto włoskim. Zanim jednak przejdziemy do meritum, warto cofnąć się w czasie do okresu sprzed 1000 roku, kiedy to jeszcze posługiwano się językiem wernakularnym. Właśnie z tamtych czasów pochodzi napis „Pizzas” na pergaminie ze skóry jagnięcej. Wiadomo na pewno, że między XVI a XIX wiekiem pizza ewoluowała, by w końcu pojawić się w formie znanej nam dzisiaj. To proste, uważane za ubogie danie „uliczne” pojawiło się w Ameryce w połowie XIX wieku razem z włoskimi emigrantami. Amerykanie, ludzie znający się na reklamie, przywłaszczyli ją sobie i rozpropagowali na całym świecie, oczywiście dostosowując ją do swoich wymogów kulinarnych. Tak oto pizza stała się kolejną tradycyjną włoską potrawą jadaną za granicą, także u nas, w Polsce. Nie oceniamy tego, czy polska pizza lub pizza produkowana w jakimkolwiek innym miejscu na świecie, jest dobra czy zła. Jest jednak pewne, że nie jest to prawdziwa, tradycyjna pizza włoska.

Kiedy jakiś Włoch przyjeżdża do Polski i je tutaj pizzę po raz pierwszy, od razu zauważa pewne różnice w smaku i wyglądzie: pomidor to często po prostu rozwodniony koncentrat, sos jest zrobiony z mocno przyprawionych pomidorów, mozzarelli właściwie nie ma, używa się zamiast niej żółtego sera, na przykład Goudy, gama składników jest dużo szersza niż we Włoszech – kurczak, kabanos, ananas, banan, śliwka, itd. Te ostatnie składniki nie są używane do robienia tradycyjnej słodkiej pizzy, która jest jedną z najstarszych pizz neapolitańskich, ale do słonej, z serami i pomidorami. Wreszcie ciasto, składnik najważniejszy, podstawowy, który, niezrobiony ze specjalnej mąki i niepoddany specjalnemu zaczynianiu, staje się ciężkostrawny. Ten czynnik skłonił mnie do przeprowadzenia ankiety, której wyniki pokazały, że do pizzerii najczęściej chodzą ludzie młodzi i bardzo młodzi, rzadziej osoby po pięćdziesiątym roku życia, których procesy trawienne są nieco wolniejsze.

Dobry pizzaiolo (osoba robiąca pizzę) jest kucharzem, a umiejętność zrobienia dobrej pizzy to sztuka. Pizza powinna być lekkim i aromatycznym daniem odpowiednim dla wszystkich i o każdej porze. Zaczęło się od Raffaele Esposito, który w 1889 roku na cześć wizyty królowej Małgorzaty w Neapolu zrobił pizzę w kolorach flagi nowonarodzonych Włoch, pizzę składającą się z mozzarelli, pomidorów i świeżej bazylii. Pizza Margherita, według badań przeprowadzonych przez Istituto farmacologico Mario Negri w Mediolanie, pozwala zapobiegać zawałom, udarom, miażdżycy i nowotworom układu trawiennego. Oczywiście tylko jeśli jest zrobiona ze składników wysokiej jakości.

We Włoszech w około 52000 pizzeriach pracuje około 87000 osób, są również pizze produkowane w piekarniach. Duża część pizzerii to biznesy rodzinne. W Polsce natomiast jest około 4500 pizzerii, ale większość to restauracje sieciowe. Wiele z nich, oferujących jedzenie i pizzę włoską, przeżywa rozkwit od 2005 roku. Ciekawy wydaje się fakt, że większość z nich powstaje w okolicach Łodzi. Największy sukces odnoszą tradycyjne włoskie pizzerie. Niedawne badania potwierdziły, że pizza jest w czołówce rankingu dań kupowanych przez Polaków, szczególnie jeśli chodzi o dania jedzone poza domem. Od niedawna zaczęłam zauważać, że Polacy coraz chętniej podążają za nowym trendem: chcą jeść pizze produkowane z mąk, składników dokładnie takich samych, z jakich produkowane są pizze we Włoszech. Moja wielka miłość do kuchni włoskiej sprawiła, że poznałem profesjonalnych szefów zajmujących się pizzą: szefa Antonio Marollo, który dwa lata temu otworzył w Łodzi dobrze prosperującą pizzerię z piecami opalanymi drewnem oraz szefa Giuseppe Giovenco, który nie mieszka na stałe w Polsce, ale ma zamiar jak najszybciej się tu przeprowadzić, przywożąc ze sobą bardzo ambitny plan. Chce on założyć szkołę prawdziwej włoskiej pizzy, żeby kształcić certyfikowanych pizzaiolo. W 2014 roku w Parmie Szef Giuseppe Giovenco wziął udział w Mistrzostwach Świata w robieniu pizzy, prezentując na nich pizzę w kolorach polskiej flagi oraz pizzę przedstawiającą orła białego w koronie, symbol Polski.

Od 4 lutego 2010 roku pizza stała się tradycyjną potrawą o jakości gwarantowanej przez Unię Europejską.

Warszawa (i Polska) w obiektywie fotografa Federico Caponiego

0

FOTOGRAFIA

Federico Caponi, absolwent filozofii Università di Firenze, rozpoczynał karierę fotografa we włoskich teatrach (Politema w Cascina, Verdi i Flog we Florencji). Pracuje jako asystent i fotograf w różnych produkcjach telewizyjnych, dla MTV, Fox Family Channel i Dirty Poet Films. Jest autorem reportaży społecznych z Azji i Europy. W Polsce jego fotografie opublikowano w Przekroju, Rzeczpospolitej, Gazecie Wyborczej i w wydawnictwach Teatru Narodowego w Warszawie. Posiada własne studio i tradycyjną ciemnię w Pracowni Wschodniej, na stałe współpracuje z warszawskim studiem graficznym Temperówka. Wraz z Magdaleną Stopą, jest współautorem dwóch książek o tematyce varsavianistycznej, „Chleb po warszawsku” i „My, rowerzyści z Warszawy”. W roku 2013 wystawił swoje prace na EASTREET w Lublinie. W Warszawie mieszka od 2006 roku. Fragment jego portfolio jest do obejrzenia na stronie www.federicocaponi.com. To właśnie tam Federico publikuje swoje nieco mniej przystępne w odbiorze zdjęcia, czyli te nieco „brzydsze”, smutniejsze. Wielu ludzi docenia jego fascynujące, odmienne zdjęcia, jednakże w gruncie rzeczy, według niego, w Polsce brakuje jeszcze odwagi do wyciągania na światło dzienne mniejszych czy większych tragedii zwykłego człowieka, i nawet te najbardziej postępowe czasopisma rzadko decydują się na ich opublikowanie. Caponi, poprzez swoje prace, opowiada nam między innymi historie kobiet uwikłanych w handel seksem, ale także o alkoholizmie czy chłopcach z Izby Dziecka. Robi to dla siebie samego, dla samorozwoju, ponieważ na takich zdjęciach i tak się nie zarabia. Niekiedy aby zrobić trzy zdjęcia do poważnego reportażu potrzeba 6 miesięcy! Najpierw trzeba przygotować sobie tło, zdobyć zaufanie fotografowanych ludzi. Federico jest na to zawsze przygotowany, stał się w tej dziedzinie ekspertem. Zawsze z aparatem fotograficznym u boku, gotowy na nowe wyzwania zawodowe. Jasne, zdarza mu się robić zdjęcia komercyjne, tak jak każdy profesjonalista jest skłonny robić wszystko po trochu, jeśli tylko jest na to zapotrzebowanie. Jednak jego własny styl najlepiej odzwierciedla się właśnie w reportażach o tematyce społecznej. Generalnie rzecz biorąc, nie podobają mu się pytania na ten temat. „Nie powinno się pytać malarza: dlaczego malujesz tymi kolorami?”, mówi Caponi. „Dla mnie to jest oczywisty wybór. Taki jest mój styl. Taka jest moja poetyka.”

WARSZAWA

Mimo że z początku polska stolica wydała mu się szara i przygnębiająca (wrażenie podzielane nawet przez niektórych warszawiaków), powoli zaakceptował, a później pokochał to miasto. To tutaj urodziła się jego córka, to tutaj mieszka od 8 lat. Na chwilę obecną Warszawa stała się jego drugim domem. Natomiast jego pierwszy dom, Toskania, a raczej Florencja, pozostała mu głęboko w sercu. Nie chciałabym, aby zabrzmiało to zbyt dramatycznie. Ale widząc jego gęsią skórkę (dosłownie), kiedy opowiadał mi o swoim dzieciństwie i o tym, jak Babcia pokazywała mu wszystkie ukryte florenckie zakamarki, przekonałam się o tym niezbicie. Ba! Podobnie reaguje mówiąc o Sienie, mieście od zawsze rywalizującym z Florencją! Jednak Warszawa również potrafi być, lub chociażby wydawać się, piękna jak Paryż – zależnie od punktu widzenia i obranej trasy turystycznej. Babcia, kobieta bardzo elegancka, po zobaczeniu z Warszawy jedynie Traktu Królewskiego, Łazienek i Żoliborza odniosła wrażenie, że jest to właśnie taki mały Paryż! Innym członkom rodziny Federico odważył się pokazać więcej obliczy stolicy, docierając tam, gdzie nawet niewielu “rdzennych” mieszkańców dociera, jeśli nie przypadkiem: Koło, odległa Praga… Federico lubi chłonąć to, co lokalne: język, kulturę, kuchnię. Włoska restauracja w Warszawie? Nigdy! Kiedy brakuje mu smaku prawdziwej włoskiej kuchni, wykonuje szybki telefon do Florencji: “Mamo, jutro przyjeżdżam.” – i gotowe! W Warszawie natomiast jego ulubiona jadłodajnia, gdzie wg niego można zjeść na światowym poziomie “z odrobiną miejscowej tradycji”, to Bufet Centralny przy ul. Żurawiej 32/34, lub też Słodki Słony na ul. Mokotowskiej 45. Z klubów wymienia Basen (ul. M. Konopnickiej 6) i Nie Zawsze Musi Być Chaos na ul. Marszałkowskiej 10 (wejście od Oleandrów) – fundację promującą dobry design i kulturę słuchania muzyki poważnej, jazzu, awangardowej i ludowej. Organizuje wydarzenia muzyczne i artystyczne, wspierając najbardziej wartościowe prace i rozwijając wrażliwość społeczną. Ostatnio stała się bardzo trendy i pojawiła się w sekcji “Zrób to w Warszawie” w “Co jest grane” (dodatek kulturalny do Gazety Wyborczej).

POLSKA

Federico poznał ją dobrze podczas stanu wojennego za pośrednictwem zdjęć polskiego fotografa Chrisa Niedenthala. Były to słynne zdjęcia, obecne w międzynarodowej prasie, takiej jak włoskie L’Espresso. Jak mówi Caponi, we Włoszech wszyscy znali ruch Solidarność, z uwagi na fakt, że.najbardziej szanowana postać włoskiej lewicy (za swoje umiarkowane poglądy), Enrico Berlinguer przyjaźnił się z Jackiem Kuroniem. Co sądzi Federico kiedy słyszy o obecnym cudzie gospodarczym Polski? Porównuje ją zawsze do Włoch, gdzie nadal żyje się lepiej niż nad Wisłą, ale które niestety znajdują się obecnie w fazie dekadencji. Polacy, poczynając od roku 1989, musieli zbudować swoje państwo prawie od zera. Tak więc, według niego nie ma mowy o cudzie, a raczej o imponującym wzroście gospodarczym spowodowanym stosunkowo szybkim rozwojem Polski. Nadal widoczne są ogromne różnice między Polską A (tą bogatą, jak Warszawa) a Polską B (biedniejsze miasta, takie jak np. Lublin). W Lublinie koszty wynajmu są bardzo niskie, jednak na każdym rogu widać biedę, nie trzeba długo szukać. Dla fotografa społecznego jest to “raj”. We Włoszech granica między bogatymi i biednymi dzieli kraj na Północ i Południe gdzieś na poziomie Rzymu. Niestety, Polska pozostaje państwem dość silnie scentralizowanym, co odróżnia ją od Włoch: złożonych ze stosunkowo niezależnych miasteczek, z których każde ma swoją piazzę (plac), gdzie zawsze znajdzie się jakaś praca. W Polsce natomiast istnieją miliony miejsc z trzema domami na krzyż. Nie mając tam wiele do roboty, ludzie popadają niekiedy w alkoholizm. Według Federico, również we Włoszech istnieje ten problem, jednak jest być może nieco mniej widoczny (w każdym miasteczku, na każdej piazzy znajdziemy: głupca, pijaka i księdza). W Polsce alkoholizm bywa niekiedy pełnoprawnym stylem życia. Kultura picia w tych dwóch krajach różni się, jednakże w ostatnich latach również w Polsce widoczne jest inne nastawienie. Zaczęto stawiać na produkty regionalne i słabsze gatunki alkoholu. Na prowincji otwierane są niewielkie browary, gdzie produkowane jest wysokiej jakości piwo, może odrobinę droższe, ale jednocześnie “prawdziwsze”. Takie piwowarnie dają zatrudnienie osobom pochodzącym z małych miasteczek bez innych perspektyw. Tak więc, kupując lokalne piwo (np. Ciechan czy Pinta) wspieramy produkty wysokiej jakości, ale też dobrobyt lokalnej społeczności!

Rzymskie koty

0

Rzym. Moje ukochane włoskie miasto, moje miejsce na ziemi. Tak jak zapewne milionów innych osób na świecie…Pełen zabytków ze wszystkich możliwych epok, wypełniony charakterystycznym dla całych Włoch dźwiękiem skuterów, z powietrzem wilgotnym od pobliskiego Tybru i Morza Śródziemnego, gęstym od smogu i żaru. Kiedy przyjechałam tu po raz któryś z kolei w 2010 roku po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że istotnie, nie jest to może najlepiej pachnące miejsce na świecie. Dzieje się tu tyle, codziennie miasto deptane jest przez miliony mieszkańców i turystów, panuje pozornie tylko kontrolowany chaos, no i ten Tyber – szybko znalazłam mnóstwo usprawiedliwień. Mało przyjemny zapach Rzymu (do którego szybko się przyzwyczaiłam) nie znaczy nic wobec jego nieprzebranego kulturowego i historycznego bogactwa, w którym każdy odwiedzający może brodzić do woli. Tydzień tutaj to zdecydowanie za mało na zobaczenie wszystkich nawet najbardziej oklepanych „widokówek” z miasta. Ja na szczęście miałam tamtym razem nieco więcej czasu, bo „aż” 2 tygodnie. Był to sierpień, 50 stopni w słońcu. Nad morze do Ostii pojechałam dosłownie trzy razy, tak bardzo chciałam poświęcić się poznaniu mojego ukochanego Rzymu jak najlepiej mogłam. Tak, tu mnie macie. Tym razem też trzymałam się głównie turystycznych perełek (to po prostu grzech nie odwiedzić Fontanny di Trevi, nawet przy setnym pobycie w Wiecznym Mieście). Do swoich sukcesów zaliczyłam m.in. pierwszą wizytę w Muzeach Watykańskich (mieliśmy niebywały fart, kolejka wychodziła jedyne 20 metrów poza budynek! nie do wiary) oraz na Isola Tiberina, gdzie nigdy wcześniej nie udało mi się zajść.

Włócząc się w tych właśnie okolicach niespodziewanie znalazłam się w dzielnicy żydowskiej. Było to tuż przed rozpoczęciem moich studiów na wydziale orientalistycznym, więc tego typu rzeczy bardzo mnie interesowały. Ale to temat na oddzielny artykuł. Wychodzimy zatem z dzielnicy żydowskiej, mijając coś w rodzaju klubu Hare Kriszny. Idąc dalej w stronę majaczącego w oddali largo di Torre Argentina dochodzimy do zwyczajowego włoskiego widoku, tj. wykopaliska w środku miasta. Jako że ze wszystkich epok antyk interesuje mnie najmniej, mało brakowało, a nawet nie sięgnęłabym po aparat. Wtem, na skraju balustrady pojawił się kotek! Kto mnie zna, ten wie, że w tym momencie oszalałam i pobiegłam go pogłaskać i się nim pozachwycać… :3 Nietrudno zauważyć, że jedną ze wspomnianych „widokówek” Rzymu są także koty, tzw. gatti di Roma, pozujące wdzięcznie na tle wszelakich zabytków. Nie ma chyba innych istot, które odkąd się tam pojawiły nigdy, nawet na moment nie opuściły Rzymu, są częścią jego krajobrazu, wybrały go sobie na dom. I tak jak Rzymianie założyli wieki temu miasto Kolonia w obecnych zachodnich Niemczech, tak koty założyły sobie coś, co teraz przez ludzi określane jest jako „colonia felina” – kocia kolonia. Koty dostały się na teren Włoch z Egiptu, gdzie były ubóstwiane – po dziś dzień, na tamtych terenach, w kulturze muzułmańskiej koty uważane są za bardzo czyste stworzenia. Prorok Mahomet w jednym z hadisów mówił, że wodą z miski, z której pił kot można bez problemu dokonać ablucji przed modlitwą, a kiedy jego własna kotka Muezza zasnęła na rękawie jego ubrania modlitewnego – odciął go, aby nie przeszkadzać jej we śnie. Także w Imperium Rzymskim kult świętego kota był bardzo silny, w tzw. serapeach oddawano cześć boginii Bastet. Do dziś na rogu Palazzo Grazioli na Via della Gatta można zobaczyć niewielki koci posąg. W początkach XX wieku przez pewien czas rzymskie koty żywione były z pieniędzy gminy. Przysługiwała im dzienna racja podrobów. Jednakże z powodu niewystarczających środków i cięć w budżecie nie trwało to długo, a cała sytuacja zaowocowała przysłowiem „non c’è trippa per gatti” (“nie ma podrobów dla kotów”, coś w stylu polskiego „nie dla psa kiełbasa”).

Obecnie o rzymskie koty troszczą się głównie pobliskie kociary (gattare), które karmią swoich podopiecznych regularnie i z własnych środków. Najbardziej znaną kocią rezydencją jest właśnie wspomniana Colonia Felina Torre Argentina. Jej podopieczni są naprawdę rozpieszczani, sami spójrzcie! Czyż nie są urocze? Już dawno nie miałam tak fotogenicznych modeli. Kotki szybko stały się ulubieńcami turystów i miejscowych, aż trudno się oprzeć pokusie ich nakarmienia, mimo kartki z zakazem. Wszyscy podopieczni tego schroniska pod chmurką są wysterylizowani, a w arkadach widocznych po zejściu „pod ziemię” mieści się niewielki sklepik z pamiątkami, z których dochód przeznaczany jest na kolejne sterylizacje i karmę. Tam również te nieco młodsze kotki czekają na sterylizację lub adopcję, żywo reagując na nowych odwiedzających. Rozdzierający widok. Tyle pyszczków do wykarmienia! Tłumaczę sobie, że są przecież pod dobrą opieką… Co mogłam, to zrobiłam: dokonałam zakupu płóciennej torby z logo schroniska oraz kalendarza z fotografiami miejscowych gatti di Roma. I Was też do tego namawiam. Następnym razem podczas Waszego pobytu w Rzymie: Torre Argentina punktem obowiązkowym! Do tego czasu odwiedzajcie chociaż stronę www.gattidiroma.com i trzymajcie rękę na pulsie.

I prezzi della case a Varsavia

0
La media prezzi degli appartamenti messi in vendita sul mercato secondario a Varsavia nel febbraio 2014 è di 8.362 z?otych per m2. Questo dato rappresenta „solo” lo 0,1% in meno rispetto al mese precedente e lo 0,3% in meno rispetto allo scorso anno. Secondo l’ultima analisi del portale immobiliare Domy.pl, il più grande gruppo di clienti interessati all’acquisto nella capitale riguarda quelli alla ricerca di appartamenti al prezzo di mezzo milione di zlotych.
A Varsavia, il mercato immobiliare (il più grande in Polonia) è caratterizzato da una grande diversità di prezzi offerti per le unità di vendita. Il livello variabile dei tassi è influenzato dall’età e dagli standard dell’edificio, dotazioni standard e locali, dalla sua superficie. Tuttavia, il fattore determinante di ogni prezzo è rappresentato dall’ubicazione dell’immobile.
721ef7aed746a2ece0260a5228bef568 (2)

Luca Minatore

0

Z pochodzenia polski góral, od pięciu lat mieszka we włoskich Alpach. Niedawno dał o sobie znać teledyskiem do singla “Voglia di sparire”. Jego wszystkie teksty są w języku włoskim, a warstwa muzyczna jego piosenek przywodzi na myśl dokonania chociażby Tiziano Ferro, choć on sam się do tego nie przyznaje. Przedstawiamy Luca Minatore!

 

GI: Kim jest i skąd pochodzi Luca Minatore?

LM: Nazywam się Łukasz Górnik, urodziłem się i wychowałem w Polsce, mam 33 lata. Jestem szczęśliwym, wesołym chłopakiem, kochającym życie i jak wielu innych marzącym o karierze artysty. Dużo się uczę jako piosenkarz, ale mam jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Zacząłem pisać moje piosenki, by móc w ten sposób wyrazić siebie, swoje uczucia i emocje, nie myśląc nawet o tym , że mogą kiedyś zainteresować kogokolwiek. I tak oto właśnie w 2010 roku powstał „Luca Minatore”.

 

GI: Dlaczego wybrałeś akurat Włochy?

LM: Podsumowując, mój pomysł narodził się 5 lat temu. Postanowiłem przyjechać do Włoch, by lepiej nauczyć się języka włoskiego, gdyż na uczelni nie jest się w stanie dobrze go nauczyć. Trzeba rozmawiać z Włochami i poznać dobrze ich życie codzienne. Zawsze powtarzam, że trzeba ćwiczyć, mówić i rozmawiać po włosku. To jest najlepszy sposób, by nauczyć się obcego języka. Życie przez wiele lat w obcym kraju prowadzi do perfekcyjnej znajomości języka. Włochy podobały mi się od zawsze. Zdecydowałem przeprowadzić się tutaj 5 lat temu i odnalazłem się tu bardzo dobrze.

 

GI: Jakie miejsce w Twoim życiu zajmuje muzyka? Jaki artysta najbardziej Cię inspiruje i… czemu jest to akurat Natalia Kukulska? 😉

LM: Muzyka jest dla mnie bardzo ważna. Pomaga mi żyć i oddychać. Ma dla mnie głębokie znaczenie. Oznacza miłość, pozytywną energie, optymizm, ciepło, radość i nadzieję. Wypełnia i ubarwia całe moje życie. Lubię wielu artystów: Mariah Carey, Toni Braxton, Laurę Pausini, Edytę Górniak i Mietka Szcześniaka, ale tylko Natalia Kukulska (moja ukochana piosenkarka) potrafi wzbudzić we mnie prawdziwe emocje. Jest jedną z najlepszych polskich artystek. Jej muzyka jest od zawsze i, śmiem twierdzić, na zawsze w moim sercu.

GI: Czy sam piszesz swoje teksty i muzykę? Opowiedz nam o Twojej ulubionej piosence.

LM: Piszę muzykę odkąd pamiętam. Wszystkie kompozycje, których jestem autorem, powstają z myślą ekperymentowania i zabawy z językiem włoskim. Komponując je szukam już od pierwszego dźwięku tzw. równowagi pomiędzy harmonią, słowami i melodią, by rozjaśnić wszystkie zakątki duszy. Bardzo lubię śpiewać w języku włoskim. Język ten sam w sobie jest bardzo muzykalny. „Voglia di sparire” jest moją ulubioną piosenką. Powstał do niej również teledysk, który można zobaczyć już od 4 tygodni na moim kanale na youtubie. Piosenka ta jest bardzo smutną kompozycją. Słuchając jej zawsze myślę o przeszłości. Zainspirowana jest miłością, bólem, wszelkimi zmianami w życiu, nadzieją i utratą bliskiej osoby. Jest dedykowana wszystkim zranionym. Opowiada historię o chłopcu bardzo wrażliwym i nieszczęśliwie zakochanym w dziewczynie, z którą wkrótce się rozstaje. Na poczatku nie wie co ma począć, jest zdesperowany, nie wychodzi z domu i nie rozmawia z nikim. Przestaje wierzyć w prawdziwą miłość i uczucie. Myśli nieustannie o przeszłości i o tym, co było. Wciąż powracają wspomnienia: słowa, emocje, gesty i miejsca, które pielęgnuje w swojej świadomości. Na szczęście po pewnym czasie zdaje sobie sprawę, że nie można żyć w ten sposób z powodu nieszczęśliwej miłości.

 

GI: Czy Twoja płyta wyszła nakładem włoskim czy polskim? Gdzie można ją dostać?

LM: Mój album zatytułowany „Luca Minatore” nie jest w sprzedaży, gdyż zawiera cover Noemi: „L’amore si odia”, ale wkrótce będzie udostępniony niemal we wszystkich sklepach internetowych!

 

GI: Masz fanów zarówno we Włoszech, jak i w Polsce? Spotykasz się ze zrozumieniem czy raczej z krytyką?

LM: Mam bardzo dużo przyjaznych mi osób, czy to we Włoszech, czy w Polsce, które chcą dla mnie jak najlepiej, kibicują mi i gratulują każdego małego sukcesu. Wszystkim za to bardzo dziękuję, z całego serca. Niestety nie jestem w stanie odpisać każdemu z osobna. Jest naprawdę miło czytać wszystkie te komentarze, które dostaję na fanpage’u: „Gratulacje, piosenka jest naprawdę piękna, tak samo jak teledysk”, „Piękny utwór, aż mi przeszły ciarki”, „Luca, masz super głos i wiesz jak go używać”, itp. Jestem wzruszony. Te słowa są moją siłą!

 

GI: Ubierasz się bardzo modnie, wręcz metroseksualnie. Czy presja na dobry wygląd jest we Włoszech większa niż w Polsce?

LM: Włoska moda jest uważana za jedną z najważniejszych na świecie. Jest najbardziej żywa, kolorowa, śmiem twierdzić, najpiękniejsza. Dla mnie jest ona sposobem, by wyrazić siebie. Pomaga mi. Śledzę ją, ale tylko tę, która mi się podoba. Nie lubię być w centrum zainteresowania. Nie jestem z tych, którzy nie wyjdą z domu, jak nie założą firmowych spodni, czy apaszki. Mój sposób ubierania się, czy czesania może się podobać bądź nie. Mnie się on podoba. To ja decyduję.

 

GI: W innych wywiadach można przeczytać, że uważasz siebie za osobę raczej cichą i spokojną. Jakie masz rady dla Polaków takich jak Ty, chcących przetrwać i odnaleźć się w rozkrzyczanych, szalonych i głośnych włoskich realiach?

LM: Ważne, by pozostać zawze sobą. Trzeba zawsze w siebie wierzyć, w swoje zdolności i w siłę. Nie jest dobrze jeśli próbujesz udawać kogoś, kim nie jesteś. Trzeba pozostać wiernym sobie. Czasami kiedy wszystko się chrzani, kiedy nie czuję się dobrze i jestem zmęczony, zatrzymuję się na chwilę, biorę kilka głębokich oddechów i zaczynam widzieć rzeczywistość w innych barwach.

 

GI: Jakie masz plany na przyszłość? Jakieś koncerty, płyta po polsku?

LM: Wkrótce czeka mnie wizyta w studio nagrań. Napisałem 5 nowych piosenek i nie mogę się już doczekać, by je nagrać!

 

GI: Zatem życzymy powodzenia i dziękujemy za wywiad!

Diana Łapin

0

Prawdziwa artystka, jakością i talentem dorόwnuje światowej sławy fotografom. Tak jak jej dzieła, tak i ona sama ciągle się zmienia. Nowy kolor włosόw, nowa fryzura, zdjęcia fashion, artystyczne, z wydarzeń. Diana lubi zaskakiwać i jest jej pełno wszędzie: w księgarniach, na rozdaniu nagrόd we włoskiej MTV, w architekturze, czy na wybiegach londyńskiego tygodnia mody, a nawet w polityce. Związana na stałe z pόłnocą Włoch (Genuą, a obecnie Mediolanem) przygotowuje się do kolejnych ważnych projektόw: sesji fotograficznej dla włoskiego prestiżowego magazynu LUI, kilku wystaw oraz… to tajemnica. Bez tajemnicy nie byłoby niespodzianki, a na nią wszyscy, w przypadku Diany, czekają!

Jak trafiłaś do Genui?

Do Genui trafiłam poprzez projekt Erasmus, w 2006 roku, z Uniwersytetu Wrocławskiego (Filologia Klasyczna i Kultura Śrόdziemnomorska). Mieszkałam tam do 2013 roku i niedawno przeniosłam się do Mediolanu. Genua jest trudnym miastem. Pięknym, ale o niewielkim rozwoju. Wiele zawdzięczam, niestety zmarłemu niedawno, agentowi prasowemu, Cosimo De Mercurio, ktόry po obejrzeniu przez przypadek mojej wystawy zaproponował mi wspόłpracę. Dzięki niemu poznałam wielu moich pόźniejszych klientόw, wspόłpracownikόw i znajomych. Poznałam rόwnież cudownych ludzi i firmy, ale niestety ogόlnie rzecz biorąc rynek genueński jest bardzo trudny i zamknięty. We Włoszech na razie planuję rozwόj w Mediolanie. Moim planem jest poszerzanie znajomości, więc mam nadzieję z czasem pracować coraz więcej zagranicą: zdarzają się wspόłprace w Niemczech, w Londynie… Nie wykluczam, że pewnego dnia znajdę się w innym kraju, ale nie chcę zrywać kontaktόw z Włochami.

Jesteś cenioną artystką. Z kim wspόłpracujesz?

Dziekuję. Jestem ciągle bardzo “wolnym freelancerem” (pozwolę sobie na ten pleonazm), pracuje z agencjami reklamowymi, dla rόżnych firm, architektόw, profesjonalistόw w rόżnych dziedzinach. Niektόrych stałych i ważnych klientόw można znaleźć na mojej stronie: www.dianalapin.com. Dodam, że zaczynam wspόłpracę z agencją modelek w Mediolanie. Czasem wspόłpracuję w Polsce z agencją Pani Grabowskiej z Bielska-Białej, w lutym będę na London Fashion Week oraz zrobię dwie sesje z młodą stylistką z Hamburga oraz ze stylistą polskim Darien Mynarski. Mam na swoim koncie trochę publikacji w międzynarodowych magazynach modowych jak CHAOS Magazine (NY), Tantalum Magazine, Ellements Magazine i innych. Wkrόtce wyjdą też nowe sesje w LUI Magazine z Mediolanu.

Wiele polskich nazwisk. Co sądzisz o polskim rynku mody?

Polski rynek mody jest na dobrej drodze do rozwoju. Dotychczas miałam przyjemność wspόłpracować z Anną Drabczyńską i z wyżej wymienionym Darienem Mynarskim (ktόry mieszka i pracuje w Londynie), ale co do polskich projektantόw nie chciałabym teraz rzucać nazwiskami przypadkowo, ponieważ jestem na etapie ich poznawania i właśnie ze świetną specjalistką PR z Wrocławia, Joanną Gołębiewską, chcemy zbliżyć się do tego tematu w Polsce. W ostatnich latach jestem jednak skupiona bardziej na rynku włoskim.

U kogo brałaś lekcje z fotografii modowej?

Co do zdjęć fashion, pierwsze doświadczenie zdobyłam z Arturem Bieńkiem w Bielsku-Białej. Od zawsze wolałam obecność człowieka na fotografii. W fotografii fashion znajduję upust dla mojej potrzeby kultu sztuki, pomimo iż jest to bardzo konsumpcjonistyczny sektor. Połączenie sił stylisty, makijażystów i fryzjerów oraz modeli we wspόłpracy z fotografem to coś pięknego.

Bierzesz udział w mediolańskich lub londyńskich pokazach mody?

Byłam zaproszona przez Milk Tv z Berlina na Berlin Fashion Week parę lat temu, pόźniej brałam udział w pokazie hamburskiej szkoły mody JAK. W Mediolanie, pomimo iż mam już paru klientόw, to jeszcze nie pojawiam się często w tym środowisku, ale przyznam, iż zdecydowanie bardziej bawią mnie sesje zdjęciowe niż pokazy: tu potrzebna jest dobra baza techniczna i znajomość zasad, ale nie jest to fotografia kreatywna, ktόrą tak kocham. Czuję się wolna, kiedy mogę działać na osobiście ustalonym planie: czy to fashion, czy portret, czy zdjęcia reklamowe. Oczywiście nie pogardzam pokazami mody, jest to mimo wszystko cudowne doświadczenie.

Jesteś członkinią wielu fotograficznych stowarzyszeń, ale też założycielką tzw. PLITu. Co to takiego?

Od 2008 roku jestem członkinią ZPAF – Zrzeszenia Polskich Artystόw Fotografόw. To najważniejsze i największe zrzeszenie fotografόw w Polsce. Aby się do niego dostać należy przejść przez egzamin oraz zaprezentować swόj projekt w fotografii niekomercyjnej. Jestem rόwnież członkinią Art Commission z Genui, to takie stowarzyszenie artystyczne. Organizuje wydarzenia, wystawy, konkursy w rόżnych dziedzinach sztuki na terenie Genui, w innych miastach i czasem za granicą. PLIT to projekt polsko-włoski. Zorganizowaliśmy Festiwal dla Dzieci w kilku miastach w Polsce i we Włoszech, w którym brali udział fotografowie z Polski (między innymi ze ZPAF), Włoch, Holandii i Rosji. Podczas wystawy były zorganizowane rόżne atrakcje dla dzieci i rodzicόw. Obecnie mam nowy pomysł na projekt z ramienia PLIT, który powstał z chęci wspόłpracy międzynarodowej, oczywiście szczegόlnie pomiędzy krajami, ktόre bezpośrednio wpłynęły na moje życie.

Jakiego fotografa cenisz najbardziej?

W fotografii mody przykładem może być Ruven Afanador, Eugenio Recuenco, Annie Leibovitz czy Polak Szymon Brodziak. We współczesnej fotografii reportażowej według mnie niezmiernie postępowy jest Steve McCurry, ale proponuję zagłębić się w jego tworczość i pominąć sławne portrety, ktόre są oczywiście dobre, ale nie ukazują umiejętności reporterskich. Włoskim bardzo interesującym i sławnym autorem na pograniczu fotografii reklamowej, pejzażowej i fine art jest Franco Fontana.

Organizujesz również wystawy i wspόłpracowałaś z wieloma wybitnymi osobistościami. Czy będzie można zobaczyć cię w najbliższym czasie w Polsce?

Tak, organizuję i wspόłorganizuję eventy, między innymi z Art Commission. W tym momencie jestem bardzo skupiona na nowym środowisku Mediolanu. Wcześniej wspomniałam o projekcie z ramienia PLIT, ale niestety nie mogę na razie zdradzić o czym mowa, ponieważ jest w fazie powstawania. Poza tym mam ważny projekt, Lens on Wine, ktόry narodził się we Włoszech i jest skierowany do Polski i Rosji: proponujemy pobyty we Włoszech z atrakcjami i szkoleniami w sektorze turystyczno-żywieniowym. Kto jest zainteresowany może się z nami skontaktować. Oprόcz tego, ostatnio brałam udział w kilku wystawach i konkursach w Genui, w Polsce prawdopodobnie zrobimy artystyczną sesję fashion z Wicemiss Polski. Co do innych wydarzeń, planujemy z Art Commission kilka wystaw w Mediolanie we wspόłpracy z Galleria Porpora oraz moją osobistą wystawę z siecią ksiegarni Feltrinelli. Co do wspόłpracy z architektami to dotyczy ona publikacji książkowej z Università di Architettura di Genova pod okiem arch. Massimiliano Giberti. Realizuję rόwnież serię okładek do książek dla wydawnictwa Libero di scrivere, praca ta powinna zakonczyć się wystawą. Pomysłόw jest dużo, jestem otwarta na wspόłpracę między Włochami a Polską, także zachęcam do kontaktu, zawsze warto sprόbować!

Maski karnawałowe

0

Na kruche ciasto:

  • 500 gr mąki typu 00
  • 300 gr miękkiego masła
  • 200 gr cukru pudru
  • 3 żółtka
  • starta skórka z jednej małej cytryny
  • ziarna z jednej laski wanilii
  • mała łyżeczka soli

Na polewę:

  • 50 g białek w temperaturze pokojowej
  • 300 g przesianego cukru pudru
  • przefiltrowany sok z cytryny
  • barwniki spożywcze w żelu

Wedle uznania:

  • perełki z kolorowego cukru
  • malutkie kwiatki lub inne dekoracje z masy cukrowej, białej lub kolorowej

Przygotowanie:

Przygotowanie kruchego ciasta:

Do dużej miseczki włożyć mąkę, sól, miękkie masło pokrojone na kawałki, cukier puder oraz aromaty. Wyrabiać ciasto koniuszkami palców, dodając niewielkie ilości wody do czasu, aż powstaną grudki. Następnie dodać 3 żółtka i zagniatać tak długo, aż znikną wszystkie grudki, a ciasto będzie stanowić jednolitą masę. Zawinąć w folię spożywczą, uformować kulę i odłożyć do lodówki na co najmniej dwie godziny.
Wyjąć ciasto z lodówki przynajmniej 30 minut przed użyciem. Dzięki temu odzyska ono plastyczność i łatwiej będzie je formować. Nastawić piekarnik na 175 stopni z nadmuchem.
Rozwałkować ciasto na grubość 5-6 milimetrów, ewentualnie posypując mąką, jeśli ciasto będzie zbyt kleiste. Używając foremki albo samodzielnie zrobionego szablonu (w tym przypadku najlepiej posługiwać się ostrym nożem, przesuwając go dookoła szablonu) wyciąć kształt masek z ciasta.
Umieścić na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i piec przez 12 minut, do momentu kiedy się zarumienią. Dobrze ostudzić.

Przygotowanie polewy:

Do dużego pojemnika wlać białka i mikserem ubić na pianę. Dodać cały cukier puder i dalej miksować na średnich obrotach. Następnie zwiększyć obroty do maksimum i ubijać przez 5 lub 6 minut, aż piana stanie się sztywna i biała.

Rozłożyć pianę do kilku miseczek. W szklance wymieszać sok z cytryny z niewielką ilością ciepłej wody: łyżeczką po trochu dolewać tę mieszankę do piany, aż masa uzyska płynną konsystencję. Do poszczególnych miseczek dodawać po kilka kropli barwników spożywczych wedle uznania – możecie puścić wodze fantazji. Jest już karnawał!
Przełożyć masę do jednorazowego foliowego woreczka do dekoracji i za pomocą ostrych nożyczek zrobić malutką dziurkę na węższym końcu: należy pamiętać o tym, że dziurka powinna być naprawdę mała.

Jesteście już gotowi do dekorowania ciastek!

Wyciskajcie polewę wzdłuż krawędzi ciastka i wokół oczu maski. Następnie wypełnijcie kolorową masą całą powierzchnię wyznaczoną przez kontury, a później białą polewą zróbcie na niej kropki, kwiatki lub fantazyjne ozdoby. Aby uatrakcyjnić Wasze maski, możecie również użyć kwiatków i innych dekoracji z masy cukrowej lub perełek z kolorowego cukru.

Odłóżcie na kilka godzin, aż do wyschnięcia polewy.

Smacznego!

tłumaczenie pl: Agata Kłodecka

Trening funkcjonalny interwałowy na przyspieszenie metabolizmu

0

Czy jest możliwe połączenie w sposób w miarę płynny i “łagodny” potencjału treningu aerobowego i anaerobowego przy pełnym wykorzystaniu synergii obu typów ćwiczeń?

Trening interwałowy polega na dodawaniu do programu ćwiczeń elementów o wysokim stopniu spalania kalorii na podstawie metody przerywanej, i na podziale pracy na określone części. Cały trening składa sie z jednostek czasowych przeplatających wysiłek z odpoczynkiem, a przerwy wypoczynkowe skracane są z każdym kolejnym cyklem. Ściśle określany jest czas trwania cyklu, intensywność ćwiczeń i ilość powtórzeń. Zmienne natężenie treningu różnicuje nam tętno w poszczególnych jego fazach, co może dać niezwykłe efekty w spalaniu tkanki tłuszczowej. Wysoka intensywność ćwiczeń interwałowych ma dodatkowe zalety. Aby wykonać duży wysiłek, po przerwie na odpoczynek organizm potrzebuje sporej ilości energii, co oznacza, że spala więcej kalorii niż podczas zwkłych ćwiczeń aerobowych

Wyjaśnijmy to lepiej. Na przykład w sytuacji, gdy uprawiamy powiedzmy 20 minutowy jogging, podczas biegu nasze serce pracuje ze wzmożoną siłą, poprawiając krążenie. To oczywiście stymuluje metabolizm, a zatem zużycie kalorii. Możemy jednak dodać do biegu okresowy 30 sekundowy sprint (bardzo szybki bieg), spalając jeszcze więcej, ponieważ dajemy organizmowi szok, stymulując go na krótki czas do bardzo silnej pracy. Korzyści w postaci zwiększonego metabolizmu w treningu interwałowym wynikają przede wszystkim z tego, że ciało nagle zmuszane jest do włożenia w jednym krótkim momencie dodatkowej energii w pracę, a aby do tego doszło musi uaktywnić się mechanizm uwalniania “ekstra energii”, tak, że zaczynamy automatycznie spalać więcej.

To właśnie ten element – niespodziewany bodziec intensyfikujący wysiłek po fazie odpoczynku – ma zasadnicze znaczenie w tego rodzaju treningu. Na tym też polega skuteczność interwałów: kluczowy jest cykl energetyczny ludzkiego organizmu podczas wysiłku fizycznego. Otóż po osiągnięciu pewnego poziomu treningu, dla nas funkcjonalnego, ciało ma tendencję do stabilizacji na tym poziomie. Dlatego należy przeplatać „normalny” wysiłek z gwałtownymi przyspieszeniami, krótkimi, acz bardzo intensywnymi i nagłymi ruchami. Celem nie jest przedłużanie np. sprintu z 1 minuty do 20 (to można uzyskać poprzez ciągłe i stałe treningi), ale zwiększanie szybkości i natężenia sporadycznych i nieprzewidywalnych zrywów. Organizm posiada bowiem swego rodzaju pamięć metaboliczną, która w praktyce przekłada się na tendencję do wytwarzania pewnych nawyków spożytkowania energii przy jednostajnym i regularnym treningu, nawet o wysokiej intensywności, co wbrew pozorom może w rzeczywistości niweczyć wszystkie nasze wysiłki dążące do spalania jak największej ilości kalorii. Na przykład, kiedy zaczynasz bieganie po raz pierwszy, powiedzmy przez 5-10 minut, następnie 15, itp., organizm potrzebuje dużej dawki energii. Po jakimś czasie ciało przyzwyczai się do tego wysiłku i będzie w stanie spełniać potrzeby energetyczne bez zbędnego uwalniania dodatkowej energii. Najbardziej klasyczną wersją treningu interwałowego jest HIIT (high intensity interval training), czyli naprzemienne stosowanie truchtu ze sprintem, choć tak naprawdę można go wykonać przy wielu rodzajach treningów aerobowych. Czy jesteś na siłowni, czy w parku, w swoim domu, czy w ogrodzie, można z powodzeniem wykonać tam mini trening HIIT. Każda bowiem czynność może być jego częścią: chodzi o to, aby w określonym czasie intensywnie wykonywać jakąś czynność i potem robić przerwę. Sztuką podczas zajęć zorganizowanych jest zachowanie różnorodności w treningu, tak żeby ciało nigdy nie miało czasu na nudę, na przemian aktywnie odpoczywając i pracując na określonych poziomach energetycznych. W programie treningu musi być miejsce na niespodzianki i nagłe zwroty, co poza podniesieniem poziomu metabolizmu zwyczajnie poprawia nastrój, bo jednostajny, przewidywalny i nudny trening efektywny pozostaje tylko rozpisany na papierze.

Wskazówka: np. zamiast poświęcić 1 godzinę dziennie na jednostajny trening można podzielić ten czas na krótsze ćwiczenia i wykonywać ich więcej w krótszym czasie. Dodatkowo do rutynowych ćwiczeń na siłowni warto dodać parę krótkich wysiłków w ciągu dnia, przy normalnych czynnościach: szybko wejść po schodach, a nie czekać na windę, zacząć dzień od krótkiego szybkiego marszu na przystanek lub przed zapaleniem silnika samochodu. Można też zaparkować parę przecznic od biura, albo sklepu, i przebiec kawałeczek drogi. Funkcjonalność treningu interwałowego polega na tym, że wydajność, a co za tym idzie zdrowie poprawia się, stajemy się silniejsi, a więc i organizm mniej męczy się przy codziennych czynnościach, wymagających dużej dawki energii.

Kamil Koszak

Trener osobisty i grupowy specjalizujący się w treningach funkcjonalnych i m.in. sportach walki. Współzałożyciel i prowadzący zajęcia w ramach projektu StrefaTreninguFunkcjonalnego #STF 69.

Mosty zakochanych: włoski zwyczaj?

0

W wielu europejskich miastach wśród par coraz bardziej rozwija się zjawisko mostów zakochanych i tzw. „kłódkomanii”. W Polsce swoich mostów doczekały się już m.in. Wrocław, Warszawa, Kraków, Poznań, Łódź, Bydgoszcz czy Szczecin.Moda na przypinanie kłódek zaczęła się w 2006 roku od jednej, w dodatku fikcyjnej kłódki, pochodzącej z książki Federico Moccii „Tylko ciebie chcę” (na podstawie której nakręcono również film). Znajdziemy tam scenę, w której główni bohaterowie, na znak miłości, przypinają kłódkę na rzymskim moście Ponte Milvio, a kluczyk wrzucają do Tybru. Czytelnicy (głównie włoskie nastolatki) podchwycili tę ideę, a wkrótce na Ponte Milvio kłódki zaczeły się pojawiać naprawdę! Poza Włochami pomysł ten szybko rozprzestrzenił się na całą Europę, a w Polsce także na… internet (polecam osobliwą stronę: www.padlockoflove.com). W tym miesiącu, z okazji Walentynek, przedstawiam Wam moje trzy ulubione mosty zakochanych!

1. Kolonia | Most Hohenzollernów

Jeden z głównych elementów krajobrazu stolicy Nadrenii Północnej-Westfalii w zachodnich Niemczech. To tutaj, w styczniu 2009, fenomen mostów zakochanych trafił po raz pierwszy do mojej świadomości. Niemcy nie byliby sobą, gdyby nie wykorzystali tego miejsca do walki o jakąś ważną społecznie kwestię, i tak np. w kwietniu zeszłego roku na moście zawieszone zostały tysiące kłódek układające się w napis: „FREE THE FORCED” (ang. uwolnić zmuszane/zmuszone), zwracający uwagę na losy kobiet zmuszanych do małżeństwa. Co prawda nigdy nie udało mi się zawiesić tam własnej kłódki, ale jest to z pewnością przez swoją wartość sentymentalną jeden z moich ulubionych mostów. Kto nigdy nie był w Kolonii: polecam z całego serca! Rozmiary i piękno katedry Kölner Dom zapierają dech w piersiach.

 

2. Wrocław | Most Tumski

Najsłynniejszy most zakochanych w Polsce. Mieszkańcy i turyści przypinają do jego niebieskich barierek kłódki, a kluczyk wyrzucają do Odry. Nazywany jest Mostem Zakochanych także ze względu na miejską legendę, mówiącą jakoby czekali na nim poszukujący swojej miłości. Podobno należy najpierw udać się do pobliskiej katedry i pomodlić w tej intencji. Potem należy pogłaskać po głowie posąg lwa, który strzeże wejścia do świątyni, a następnie pójść na Most Tumski i czekać na nim na swoją miłość. Ja miałam okazję zobaczyć most na własne oczy około rok temu i zrobił na mnie naprawdę spore wrażenie (zresztą jak cały Wrocław)!

 

3. Warszawa | Mostek Zakochanych w Wilanowie

Chyba najbardziej uroczy, mały mostek jaki można sobie wyobrazić! Jest to w zasadzie nieco solidniejsza kładka nad Potokiem Służewieckim, nazywanym potocznie… Smródką (latem etymologia tej nazwy staje się nader jasna). Mostek zyskał nową funkcję w odpowiedzi na potrzeby mieszkańców stolicy i odciążył nieco Most Świętokrzyski, który jeszcze do niedawna był głównym miejscem kultu dla warszawskich „kłódkomaniaków”. Niezwykłego wdzięku dodają mostkowi podświetlane serca, tworzące swego rodzaju tunel nad głowami zakochanych. Cudeńko!

Fascynujący Piemont, z trasami narciarskimi, truflami, winem i … Turynem.

0

tłum. Konrad Pustułka

„Piemont to piękne i urocze miejsce, które potrafi zdobyć serce każdego turysty. Życzymy sobie, aby polskich turystów ciągle u nas przybywało, dlatego czekamy na Was tutaj!” – takie oto zaproszenie kieruje do obywateli Polski, którzy zamierzają spędzić wakacje we Włoszech, przewodniczący odpowiedzialny za turystkę regionu Piemont, Alberto Cirio. W rzeczy samej, każdego roku do Piemontu przybywa z Polski około 20 tys. turystów. Okazji do odwiedzenia Piemontu nie brakuje, podkreśla Cirio, poczynając od ważnych wydarzeń religijnych, które odbędą się w tutejszym regionie w latach 2014/2015, a które mogą stanowić atrakcje dla turystki pielgrzymkowej. „Od wyczekiwanych uroczystości związanych z dwusetną rocznicą urodzin księdza Bosco, z której to okazji w przyszłym roku, w okresie wiosenno-letnim zostanie po raz kolejny wystawiony dla zwiedzających Całun Turyński, po Misterium Męki Pańskiej wykonywanej w miejscowości Sordevole. Aby zobaczyć Misterium wykonywane od 200 lat przez teatr ludowy, w którym bierze udział niemalże cała miejscowość, ponad 400 osób, aktorów i statystów, przybywają do Sordevole liczni turyści, nawet ze Stanów Zjednoczonych.”

Przewidziane są też liczne imprezy sportowe, jak choćby „dla pasjonatów kolarstwa zawita tutaj Giro d’Italia, w czasie którego zostanie rozegrana „czasówka win” pomiędzy miejscowościami Barbaresco-Barolo, znanymi z produkcji wina. Wyścig odbędzie się 22 maja 2014 pośród pięknych dolin i miejscowości Langhe, Roero i Monferrato, które ze swoimi winnicami kandydują do miana Światowego Dziedzictwa UNESCO”, dodaje przewodniczący Cirio.

Nie wspominając już o „perle” Piemontu, wyjątkowej i największej atrakcji turystycznej, „o białej trufli w Alba, w której każdego roku jesienią odbywa się największy na świecie targ tego cennego i wonnego grzyba. 84 Międzynarodowe Targi Trufli odbędą się w mieście Alba w weekendy, w soboty i niedziele, pomiędzy 11 października a 16 listopada.

“Wino i gastronomia to jedna z okazałości Piemontu,” tłumaczy Cirio. “Produkty rolne jedyne w swoim rodzaju, renomowani szefowie kuchni i krajobrazy zapierające dech w piersiach, rozciągające się od jezior aż po góry, ze szczytami Piemontu, służącymi za siłownię do ćwiczeń na otwartym powietrzu zarówno w lecie, jak i w zimie. Ponad 1300 km olimpijskich tras narciarskich świetnie przygotowanych do szusowania.”

53 stacji narciarskich, 14 snowparków, 300 wyciągów: w sumie 1300 km tras na światowym poziomie, na których można uprawiać nie tylko narciarstwo alpejskie, lecz także biegi narciarskie, snowboard i saneczkarstwo. Do miejscowości znanych z XX Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Turynie w 2006 roku należą m.in. Sestiere (miasteczko wznoszące się na wysokości 2035 m w dolinie o takiej samej nazwie, pomiędzy Val Chisone e Valle di Susa niedaleko granicy francuskiej).

Sauze d’Oulox i Bardonecchia są wybierane przez miłośników snowboardu. Niedaleko od tych miejscowości w rejonie cuneese znajdują się Limone Piemonte i kompleks narciarski Mondole Ski (Artesina, Prato Nevoso, Frabosa Soprana).

“Piemont”, kontynuuje Cirio “to stolica włoskiego golfa z 50 prestiżowymi klubami rozsianymi po całym terytorium, a także stolica shoppingu z największymi w Europie outletami, proponującymi znane marki ze świata mody po okazyjnych cenach. Na przykład Serravalle Designer Outlet Village angielskiej marki McArthurGlen, znajdujący się w Alessandrii, jest jednym z pierwszych outletów otwartych we Włoszech i uważany jest dzisiaj za jeden z największych Outlet Village w Europie.

„No i oczywiście”, dodaje przewodniczący Cirio „jest do zobaczenia Turyn ze swoimi eleganckimi portykami, z pałacami królewskimi, Pałacem Venaria, historycznymi kawiarniami, Muzeum Egiptu, Muzeum Kina i jeszcze wiele innych rzeczy. Polska jest przepięknym krajem z monumentalnymi i wspaniałymi miastami, a także z doskonałą tradycją kulinarną. Kraj, z którym mam silną osobistą więź za sprawą Ojca Świętego, którego kochałem najbardziej z papieży. Dla naszego regionu Polska to bardzo interesujący rynek rozwoju.”