Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155
Baner Gazetta Italia 1068x155_Baner 1068x155

Strona główna Blog Strona 22

Kino, fotografia, telefon

0

Przez stulecia łacina i starożytna greka były uważane za kamień węgielny kultury europejskiej. Użycie tych języków zaczęło mocno słabnąć w osiemnastym wieku, jednak do dziś są one używane w wielu dziedzinach naukowych: w medycynie, chemii, biologii, fizyce, mechanice itp. Czasem owe słowa, wymyślone na przykład w celu opisania nowego przedmiotu, pozostają w naszym słownictwie w formach skróconych, przez co nie jesteśmy w stanie dojrzeć w nich ich łacińskich albo greckich korzeni. Wśród przykładów znajdują się nawet terminy związane z kulturą czy rozrywką.

Kino
Słowo „kino”, czy to w języku polskim, czy to we włoskim, jest zapożyczeniem z języka francuskiego, co zdaje się naturalne, wziąwszy pod uwagę fakt, iż kino narodziło się właśnie we Francji. Francuskie słowo cinéma jest jednak skrótem nazwy wynalazku zwanego po francusku cinématographe, neologizmu wymyślonego przez braci Lumière w oparciu o dwa greckie słowa: κίνημα (kínema), które oznacza „ruch” oraz γράφω (grápho), które oznacza „ryć”, „pisać” albo nawet „opisywać”. Nazwa nowego wynalazku Lumière oznacza więc to, co jest w stanie zapisać, nagrać ruch, a potem przedstawić go za pomocą projekcji na ekranie. Interesującym jest również fakt, iż podczas gdy język włoski preferuje używać słowa „cinema”, zmieniając jedynie dźwięk inicjalnej kappy (k) w słowie kinema, język polski używa formy jeszcze krótszej, która jednak zachowuje początkowy dźwięk – „kino”.

Fotografia
Bardzo podobnie zostało stworzone słowo „fotografia”, które poprzedza narodziny kina. Tak, jak w przypadku kinematografu, „fotografia” utworzona jest w oparciu o dwa greckie słowa, z których jedno stanowi czasownik grapho, w znaczeniu „pisać”. Pierwsza część z kolei pochodzi od greckiego słowa φωτός (photós), genetivusa od φῶς (phôs), który oznacza „światło”. Ponieważ fotografia jest technologią polegającą na utrwalaniu obrazu na materiale przy pomocy światła, możemy sobie wyobrazić, że w tym przypadku nazwa ta nie oznacza „opisywania światła”, ale raczej „pisanie światłem”. W języku włoskim, tak jak w przypadku kina, w odniesieniu do produktu pracy aparatu używa się skróconej wersji tego słowa, czyli foto. Rozmyślając nad tym, możemy zauważyć, że po włosku mówi się więc po prostu „ruch” (cinema) i „światło” (foto). Język polski zamiast foto, używa z kolei rodzimego słowa „zdjęcie”, pochodzącego od czasownika „zdejmować”. Nawet dla Polaków, jeśli by nad tym trochę pomyśleć, może się to wydać dziwne, ponieważ takie użycie (w kontekście fotograficznym) zostało zachowane jedynie w „zdjęciu”. „Zdejmować” natomiast nie używa się już w znaczeniu „zrobić zdjęcie”, ale jego sens można z łatwością porównać do włoskiego czasownika scattare (jak w scattare una foto – „zrobić zdjęcie”), które pochodzi od łacińskiego excaptare (ex – „z”, captare – „chwytać”, „brać”).

Telefon
Widzimy więc, że nazwy nowych wynalazków są bardzo opisowe – jest tak również w przypadku słowa „telefon”. Znowu mamy przed sobą słowo składające się z dwóch greckich elementów. Są to: τῆλε (têle), które znaczy „daleko” oraz φωνή (phoné), oznaczające „głos” albo „dźwięk”. Widzimy więc, że nazwa tego urządzenia, bez którego byłoby trudno funkcjonować w dzisiejszym społeczeństwie, wskazuje na jego podstawową funkcję – rozmowy z innymi na odległość, a więc słyszenia „odległego głosu”, ukrytego w słowie „telefon”.

Torta della nonna, czyli placek babci

0

Składniki:

Kruche ciasto:
500 g mąki pszennej 00
300 g miękkiego masła
200 g cukru pudru
3 żółtka (około 60 g)
wanilia
starta skórka z cytryny
1 łyżeczka soli

Nadzienie:
500 ml pełnego mleka
50 g mąki 00
200 g cukru
4 żółtka (około 80 g)
skórka starta z 1 cytryny

Do dekoracji:
25 g orzeszków piniowych
cukier puder
białko

Przygotowanie:
Najpierw przygotuj krem: w rondelku wymieszaj szpatułką żółtka i cukier, następnie dodaj mąkę. Mieszaj, aż masa będzie gładka i gęsta.

Do drugiego rondelka wlej mleko ze startą skórką z cytryny i zagotuj. Następnie dodaj trochę ciepłego mleka do kremu jajecznego i wymieszaj trzepaczką. Wlej pozostałe mleko, gotuj na średnim ogniu i czekaj aż zgęstnieje, ciągle mieszając. Następnie przenieś do dużej miski i przykryj folią spożywczą. Dobrze wystudź.

W międzyczasie przygotuj ciasto: w mikserze planetarnym lub ręcznie połącz masło z mąką, solą, wanilią i startą skórką z cytryny. Następnie powstałą masę utrzyj z cukrem. Na koniec dodaj żółtka i ugniataj, aż uzyskasz gładką i zwartą konsystencję. Przykryj folią, spłaszcz i wstaw do lodówki na 30/60 minut. Po tym czasie rozwałkuj ciasto na dobrze posypanej mąką stolnicy i przenieś do tortownicy, najlepiej z wyjmowanym dnem o średnicy około 24/26 cm, wysmarowanej wcześniej masłem i posypanej mąką. Usuń nadmiar ciasta i nakłuj dno widelcem. Wlej zimny krem, wyrównując go dobrze szpatułką. Rozwałkuj pozostałe ciasto i przykryj krem pokrywając go w całości. Wytnij nadmiar ciasta, dobrze przyklejając je do krawędzi i ponownie nakłuj widelcem.

Posmaruj lekko ubitym białkiem i posyp orzeszkami piniowymi.

Piecz w nagrzanym piekarniku przez 45 minut w temperaturze 160°, następnie podnieś temperaturę do 180° i piecz przez kolejne 10 minut do uzyskania złotego koloru.

Po ostudzeniu wyjmij ciasto z tortownicy i posyp cukrem pudrem.

Tłumaczenie pl: Agata Pachucy

Produkty z upraw na Etnie w showroomie Quattro P

0

Wśród włoskich cudów natury jest jedno takie miejsce na Sycylii, które przez wieki fascynowało ludzi, dominując nad całą okolicą, czasami wydając z siebie złowieszcze pomruki, niekiedy spektakularne erupcje: to Etna, „a Muntagna”, jak czule ją nazywają ją okoliczni mieszkańcy.

Etna, największy aktywny wulkan w Europie, jest uważana za wulkan łagodny, ze względu na charakter erupcji, które, choć potrafią być nagłe, to jednak mają powolny front, naturalnie ograniczony przez ogromne doliny, w których gromadzą się emitowane substancje.

Mineralne ukształtowanie terenu, ze znaczącą obecnością ziemi i piasku wulkanicznego, sprawia, że pomimo dużej wysokości nad poziomem morza, około sześć miesięcy w roku, można natknąć się na winnice, zanim dotrze się na naprawdę spore wysokości, wjedzie kolejką linową na stoki narciarskie, ciesząc oko zapierającym dech w piersiach widokiem na morze.

To właśnie na Etnie uprawa winorośli znalazła sprzyjające warunki klimatyczne, w rzeczywistości dzięki słonecznej pogodzie panującej tam przez większą część roku oraz zakresowi temperatur między dniem a nocą, sprzyjającym winorośli. Wydobywając z niej całą złożoność aromatów i smaków, produkuje się tu naprawdę doskonałe wina o certyfikowanej jakości międzynarodowej.

Większość winnic na Etnie jest wyrazem prawdziwej tożsamości sycylijskiej, dzięki rodzimym odmianom winorośli.

Pośród tych o czerwonych gronach wyróżnia się Nerello Mascalese, które ma dość blady kolor i często wyraźne taniny, towarzyszy mu mniej znane Nerello Cappuccio, występujące prawie wyłącznie na Etnie i które razem z Mascalese służy do produkcji czerwonego wina Etna DOC. Wśród win białych dominuje odmiana Carricante, winogrono i wino bogate, intensywne w aromaty, z mocnymi nutami kwiatowymi. Z wykorzystywanych w mniejszych ilościach Minnella lub Cataratto, powstają z kolei białe wina Etna DOC.

Bardzo cenione są również białe wina musujące otrzymywane z czerwonych winogron jagodowych, takie jak wspomniane już Nerello Mascalese, prowadzące do nowych odkryć enologicznych, do innych smaków Sycylii, odmiennych od klasycznego Nero d’Avola czy Grillo, które możemy z kolei łatwo znaleźć w innych częściach wyspy.

Pamiętajcie więc przed otworzeniem butelki Etny: białej, czerwonej czy musującej, że znajdziecie w środku coś wybuchowego, tak, jak ziemia, z której pochodzą. Wina te nie pozostawią nikogo obojętnym i pozwolą odkryć niesamowite, fascynujące smaki. Smaki, których można spróbować w showroomie Quattro P, przy ul. Waflowej 1 w Warszawie.

Tłumaczenie pl: Dorota Kozakiewicz-Kłosowska

Risotto z dynią, boczkiem i kremem z octu balsamicznego

0

Składniki dla 2 osób:
150 g ryżu carnaroli lub arborio
250 g pulpy z dyni hokkaido
50 g białej cebuli
1⁄2 l bulionu warzywnego (1/2 marchewki, 1⁄2 białej cebuli,
1 gałązka selera naciowego, 3 ziarna czarnego pieprzu)
20 g oliwy z oliwek
30 g zimnego masła
20 g startego parmezanu
Sól, czarny pieprz mielony
80 g guanciale lub surowego wędzonego boczku
15 g kremu z octu balsamicznego

Przygotowanie:
Przygotuj bulion: warzywa pokrojone na duże kawałki zalej jednym litrem zimnej wody, gotuj aż 1⁄4 wody odparuje.

Pokrój boczek w paski i podsmaż na patelni na średnim ogniu bez tłuszczu aż będzie chrupiący, a następnie odsącz na ręczniku papierowym. W oddzielnym garnku podsmaż na oliwie z oliwek posiekaną wcześniej cebulę, aż się zarumieni. Dodaj umytą, oczyszczoną i pokrojoną w kostkę dynię i podsmaż przez 1 min. Dodaj szczypta soli i 1/4 bulionu warzywnego, gotuj pod pokrywką do momentu aż dynia będzie się rozpadać. Jeśli nie wystarczy bulionu, dodaj wodę, aby zakończyć gotowanie. Następnie zmiksuj w blenderze.

W tym samym garnku, w którym gotowałeś dynię, opiecz ryż na średnim ogniu, aż będzie gorący, stopniowo dodawaj bulion i kontynuuj mieszanie. Po 5 minutach dodaj krem dyniowy i co jakiś czas dolewaj bulionu, gotuj przez kolejne 8/9 minut. Ryż musi być al dente. Na koniec dodaj zimne masło, starty parmezan i posyp świeżo zmielonym czarnym pieprzem.

Podawaj risotto z chrupiącym boczkiem na wierzchu i kilkoma kroplami kremu z octu balsamicznego.

Smacznego!

Tłumaczenie pl: Agata Pachucy

Świąteczny Mediolan

0

Był sobie pewnego razu chłopiec, który często zasypiał z otwartymi ustami. Pewnej nocy rój pszczół zaczął wchodzić i wychodzić z jego buzi. Początkowo ojciec dziecka był przerażony, ale potem, widząc że dziecko nadal śpi, zdał sobie sprawę, że pszczoły nie zrobią mu krzywdy i zaczął obserwować.

Zauważył, że pszczoły złożyły miód w ustach jego syna, nie kąsając go. Ambroży, bo tak nazywał się ten chłopiec, został później biskupem, pisarzem, opiekunem ubogich, pszczół, pszczelarzy, producentów wosku, a przede wszystkim patronem Mediolanu.

Każdego roku, 7 grudnia, w Mediolanie świętuje się dzień świętego Ambrożego: szkoły są zamknięte, arcybiskup odprawia mszę w kościele św. Ambrożego i wielu mediolańczyków, którzy nie wyruszają na pierwsze narty w sezonie, cieszą się z jarmarku „Obej Obej”, który od kilku lat odbywa się w Castello Sforzesco, od 5 do 8 grudnia, od 8:30 do 21 (wstęp wolny).

Często mówi się o Mediolanie jako destynacji shoppingu i nie da się zaprzeczyć, że zakupy w tym mieście mogą być świetną zabawą, ponieważ istnieje szeroki wybór produktów na każdą kieszeń, ale w Mediolanie jest również wiele pięknych miejsc do odwiedzenia. Jeżeli dla przykładu będziecie w lombardzkiej stolicy pomiędzy 5 a 8 grudnia i wybierzesz się na jarmark „Obej obej”, gdzie znajdziecie wiele fajnych pomysłów na wasze świąteczne prezenty, absolutnie nie możecie przegapić wycieczki do Castello Sforzesco.

Z Castello Sforzesco do Piazza Duomo jest około 5 minut na piechotę. Po przybyciu na Piazza Duomo, wokół którego jest największy wybór sklepów, od 1 grudnia do 6 stycznia 2023 r., w godzinach od 9 do 21, odbywa się słynny jarmark bożonarodzeniowy, gdzie znajdziecie 60 stoisk oferujących typowe potrawy bożonarodzeniowe, produkty lokalne i zagraniczne oraz ręczne wyroby dla wszystkich smaków. Podobnie jak „Obej obej”, to idealny jarmark na świąteczne zakupy.

W dniu św. Ambrożego, 7 grudnia, zapalają się światła choinki na Piazza del Duomo, dołączając do świateł choinki Swarovskiego w Galerii Wiktora Emanuela (mojej ulubionej).

Kiedy będziecie w galerii, nie zapomnijcie rzucić wyzwania swojemu szczęściu: poszukajcie „byka” na mozaikowej posadzce galerii w centralnej części i uważając, aby nie przewrócić choinki, postawcie piętę na intymnych częściach byka, pomyślcie życzenie i obróćcie się wokół trzy razy.

Nigdy nie widzieliście z bliska Madonniny na szczycie mediolańskiej Katedry i głównego placu z góry? W takim razie proponuję zrobić sobie spacer, aby przetrawić lunch lub pojechać windą na taras widokowy na dachu bazyliki, czynny codziennie od 9 do 18.45. Jeśli przyjedziecie do Mediolanu przed 18 grudnia, jestecie już w centrum i lubicie tworzyć treści na media społecznościowe, polecam zatrzymać się na wystawie „Museum of dreamer”, stworzonej przez siostry Sella, na Piazza Cesare Beccaria. Nie sposób nie robić zdjęć w seriach wśród licznych proponowanych scenografii z wykorzystaniem neonów, kul dyskotekowych, interaktywnych świateł i jaskrawych kolorów w bardzo popowym otoczeniu. Oczywiście, jak zawsze w podróży, polecam założyć wygodne buty (szpilki zostawcie sobie na wyjście na kolację), aby po pierwszym postoju w centrum móc kontynuować spacer.

To prawda, że Mediolan jest duży, ale prawdą jest również, że obszary których nie można przegapić, znajdują się dość blisko centrum, a zatem można do nich dotrzeć pieszo.

Kilka kroków od Duomo, w Palazzo Reale, do 29 stycznia 2023 r. będzie można oglądać piękną wystawę „Relationship”, fotografa Richarda Avedona, a do 26 lutego wystawę Maxa Ernsta, jednego z mistrzów surrealizmu.

Rzut kamieniem od Duomo, na Piazza dei Mercanti, miejscu, które uwielbiam, znajduje się słynna Loggia dei Mercanti, gdzie, jeśli powiecie coś stojąc naprzeciwko jednej z kolumn podtrzymujących łuki, wasz głos usłyszy każdy, kto oprze się o kolumnę po przeciwnej stronie loggii. Odrobina magii do przeżycia z rodziną lub przyjaciółmi.

Jeszcze trochę magii możecie przeżyć w niezbyt znanym, lecz bardzo pięknym kościele Santa Maria presso San Satiro, w ślepej uliczce przy Via Torino, na końcu ołtarza, można podziwiać fresk autorstwa Donato Bramantego, który sprawia, że kościół wydaje się mieć o wiele więcej przestrzeni i głębi. Apsyda miała mieć 9,70 m wysokości, ale ponieważ nie było
miejsca, Bramante zastosował iluzję głębi tworząc apsydę, która ma jedynie 97 cm. Zobaczysz to uwierzysz!

Jeśli przyjeżdżacie do Mediolanu z dziećmi lub, tak jak ja, jesteście jeszcze trochę dziećmi, od 20 listopada do 9 stycznia będzie otwarte podgrzewane i kryte lodowisko w ogrodach Indro Montanelli, blisko Porta Venezia, gdzie możecie przeżyć wspaniałe świąteczne emocje w ,,Villaggio delle meraviglie”. Oprócz typowych straganów okresu świątecznego, będą koncerty, kino 5D, występy na lodzie i niezastąpiony Święty Mikołaj.

Nie masz dzieci, ale masz chęć na sztukę? Z Castello Sforzesco można udać się w kierunku bazyliki „Santa Maria delle Grazie”, aby zwiedzić kościół i zobaczyć „Ostatnią wieczerzę” namalowaną przez Leonarda da Vinci w 1498 r. w refektarzu bazyliki (polecam wam zrobić rezerwację z dużym wyprzedzeniem).

Mieliście już możliwość podziwiać „Ostatnią wieczerzę”? W takim razie idźcie na spacer do dzielnicy Brera, aby podziwiać dzieła artystyczne i malarskie w „Pinacoteca di Brera”, gdzie wewnątrz hal wystawowych, co trzeci czwartek miesiąca, możecie uczestniczyć w koncercie
,,Brera Music”.

Jesteście wielbicielami Pop Artu? Andy Warhol czeka na was w Fabbrica del Vapore przy Via Procaccini 4 do 26 marca 2023 r. Będąc w okolicy polecam odwiedzić Cmentarz Monumentalny. Wiem, że może się to wydawać dziwną sugestią, ale jest naprawdę cudowny i spoczywają na nim wielkie osobistości z Mediolanu i nie tylko, w tym Alessandro Manzoni, Salvatore Quasimodo, Luca Beltrami, Carlo Cattaneo i Alda Merini. Wracając do Pop Artu, od 23 grudnia do 12 lutego 2023 roku w przestrzeniach Super Studio przy Via Tortona 27 będą prezentowane instalacje „Pop air, art is inflatable”, 18 międzynarodowych artystów i kolektywów artystycznych, które na około 6 tys. metrów kwadratowych, po sukcesie w Rzymie i Paryżu, stworzy magiczne muzeum balonów wzdłuż Balloon Street, ku uciesze dzieci i dorosłych.

Jeśli również muzykę uznajecie za formę sztuki, kolejnym wydarzeniem, którego nie możecie przegapić, jest musical „Sister Act”, który będzie można oglądać na scenie Teatru Narodowego do 7 stycznia.

Aby zakończyć słodkim akcentem, jeżeli przyjedziecie do Mediolanu w okresie świątecznym, sugeruję wpaść do Marchesi na Via Montenapoleone lub w Galerii Wiktora Emanuela, aby kupić ich legendarny panettone z 1824 roku. W rzeczywistości Marchesi jest jednym z nielicznych firm, które produkuje panettone przez cały rok, więc nawet jeśli przyjedziecie po świętach, zawsze możecie znaleźć panettone.

Nigdy nie rozumiałam, dlaczego prawie wszystkie dobre rzeczy są sprzedawane tylko przez jeden miesiąc w roku: ja mogłabym jeść panettone codziennie!

Wesołych Świąt!

Tłumaczenie pl: Aleksandra Anna Gryz

GAZZETTA ITALIA 97 (luty – marzec 2023)

0

Niech żyje Commedia dell’Arte! To hasło otwiera lutowo-marcowy numer Gazzetty, w którym znajduje się piękny artykuł o tej starożytnej i szczególnej formie teatru, która stworzyła w zbiorowej wyobraźni mityczne postacie, takie jak Arlekin.

W tym ciekawym numerze znalazły się wywiady z Fabio Troisi, dyrektorem IIC w Warszawie, który zapowiada program na rok 2023, oraz z Magdą Wraną, doktorem italianistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, która opowiada o swojej nieodpartej miłości do południowych Włoch.

W tym numerze ukazuje się nowa rubryka „Wczoraj, dziś, jutro”, która stanie się niezastąpionym brewiarzem dla tych, którzy oprócz nauki języka włoskiego i badania stylu życia w Bel Paese, chcą również dowiedzieć się o sprawach bieżących. Artykuły podróżnicze to m.in. Sekrety Mantui i Il Castel Nuovo w Neapolu, a muzycznie – najnowsze sukcesy młodych włoskich śpiewaków i wnikliwy artykuł maestro Caldiego o Cavallerii Rusticanie, operze, którą będzie dyrygował w marcu w Białymstoku.

Dalej są wszystkie nasze rubryki: kulinarna; zdrowotna (z ciekawym artykułem o afrodyzjakach w perfumach); komiksowa; etymologiczna (odkrywająca znaczenie nazw Włochy, Polska, Europa) i kulturalna z recenzją wspaniałej książki „Zima lwów” Stefanii Auci (przetłumaczonej na język polski), której egzemplarz możecie wygrać śledząc nasze kolejne konkursy!

Na co więc czekasz? Biegnij i kup Gazzettę w Empiku lub zamów ją online (wersja papierowa lub cyfrowa) na stronie gazzettaitalia.pl

Katarzyna Jędrysik-Castellini: Włochy jako nieustające źródło artystycznej inspiracji

0

Absolwentka Wydziału Malarstwa Warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. W latach 2000-2016 mieszkała we Włoszech z mężem Giovannim i synem Dino, urodzonym w Modenie. Obecnie mieszka w Polsce, a jej obrazy, przesycone włoskimi motywami, są dostępne w warszawskiej GaleriaArt.pl

Twoje pierwsze wspomnienia z Włoch?
Niesamowity zapach! Od wczesnego dzieciństwa częstoodwiedzałam we Włoszech ciotki i wujków. Największe wrażenie zrobił na mnie tamtejszy zapach: mieszkanka nadmorskiego powietrza i roślin z zapachami kawy, pączków, jedzenia, przypraw i oczywiście suszącego się prania, rozwieszonego wszędzie.

Jak zostałaś Włoszką?
W roku 1998 r. spędzałam wakacje we Włoszech. Na plaży w Sirolo, w regionie Marche, prowincji Ankony, młody Włoch zapytał mnie o godzinę. I tak banalnie poznaliśmy się z Giovannim, moim obecnym mężem. Okazało się, że jego wuj z Bolonii, chirurg, wcześniej operował mojego wuja, a kuzynka jest najlepszą przyjaciółką Cristiny, córki mojej cioci, która w latach pięćdziesiątych wyszła za Włocha i pracowała na uniwersytecie, na wydziale romanistyki. Ślub wzięliśmy w Falconara Marittima, przyjęcie odbyło się w nadmorskiej miejscowości Portonovo, z menu złożonym oczywiście z ryb, skorupiaków i owoców morza.

Początki włoskiego życia?
W związku z pracą męża, który jest finansistą, często się przeprowadzaliśmy. Najpierw mieszkaliśmy w Conegliano Veneto, w prowincji Treviso. To był ostatni rok moich studiów w warszawskiej ASP. Jako temat pracy dyplomowej zaproponowałam „Portret miasteczka włoskiego”; socjologiczno-architektoniczne przedstawienie Conegliano, z budynkami, architekturą, tradycjami, a co najważniejsze, z portretami ludzi, oddającymi zarówno ich fizjonomie jak i ich charaktery. Co miesiąc jeździłam autokarem na korekty do promotora, prof. Krzysztofa Wachowiaka. Ponad 30 godzin w jedną stronę, z ryzykiem zatrzymania obrazów na granicy. Mimo to dyplom był dla mnie olbrzymią radością. Godzinami malowałam, siedziałam w miejscowej bibliotece, wyszukując i tłumacząc ciekawostki na temat miasteczka. Wysiłek się opłacił, bo uzyskałam dyplom z wyróżnieniem i otrzymałam za niego nagrodę im. Ewy Tomaszewskiej i ZPAP Okręgu Warszawskiego.

Pierwsze oczarowanie?
Moją ulubioną porą dnia był czas sjesty. Do dziś w mniejszych miasteczkach Włoch, po obiedzie, około trzynastej, życie zastyga. Zapada kompletna cisza. Wszystkie okiennice są pozamykane, ludzie odpoczywają, wyłączają telefony. Sklepy i biura mają przerwę. Ja wtedy wymykałam się i byłam w mieście całkiem sama. Obchodziłam te opustoszałe uliczki, podglądałam każdy zakamarek, robiłam zdjęcia i czerpałam inspiracje do tego, czego szukałam w swoich obrazach: spokoju, wyciszenia, kontemplacji.

Często malujesz motyw schodów.
W większości regionów Włoch nie jest płasko, schody są typowym elementem krajobrazu. W Conegliano, przy Piazza Cima, schody wznosiły się do Teatro Accademia; kamienne, rozłożyste, jasne, rozświetlone słońcem. Motyw schodów ma dla mnie wymiar symboliczny, bo oddaje naturę Włochów, którzy wstają rano w pełnej gotowości do nowego dnia, żeby nie stać w miejscu, iść do przodu, dalej, wyżej. A mimo to potrafią tak wspaniale celebrować swoje tradycje.

A skąd motyw szachownicy?
Co roku w październiku w Conegliano obchodzi się święto „Dama Castellana”. W rocznicę legendarnej XIII-wiecznej bitwy, na wielkim placu Cima, ustawiana jest olbrzymia szachownica. Monumentalna, w dzień zalana słońcem, nocą oświetlona. Zamiast pionków poruszają się po niej żywi ludzie, w renesansowych kostiumach, mieszkańcy miasta, zaproszeni goście, celebryci. Istny teatr, nie miasto tylko scenografia i aktorzy. Śmiało mogę powiedzieć, że przez te półtora roku mieszkałam w teatrze, a z tej cudownej stylizacji powstało mi w głowie mnóstwo kompozycji i zrobiłam szkice obrazów, do których wracam cały czas. Na tej samej szachownicy świętowane jest także „Festa dell’uva” – „Święto winogron”. We wrześniu obchodzi się je w całych Włoszech. W Conegliano nazywa się ono „Gra do ostatniego kieliszka”, bo zamiast pionkami gra się na szachownicy kieliszkami z białym i czerwonym winem, które oczywiście jest obficie degustowane.

A twoje arlekiny i pierroty?
Mieszkając nieopodal Wenecji pokochałam karnawał: tłumy w maskach, z pomalowanymi twarzami, w strojach arlekinów, błaznów, pierrotów, w renesansowych sukniach. Moim zdaniem ludzie z regionu Wenecji Euganejskiej teatr mają we krwi. „Są urodzonymi aktorami” jak pisał Guido Piovene. Inscenizacja przychodzi im naturalnie, jakby żadnego wysiłku w to nie wkładali. Uwielbiają się przebrać, gestykulować, wszyscy uczestnicy wchodzą w role, żywiołowo odgrywają postacie i sceny, poruszają się z gracją epoki, mają wielkie poczucie estetyki. Dla mnie to kopalnia inspiracji malarskich.

Wszechobecny na twoich obrazach są również arkady.
Mieszkając w Bolonii, fotografowałam i szkicowałam arkady. Jest ich tam mnóstwo, a moje ulubione są w Bazylika Santo Stefano, złożonej z kompleksu 7 kościołów. O każdej porze znajdowałam tam spokój i ciszę do kontemplacji. Uwielbiam malować te zachwycające kontrasty, utworzone z cieni i z powierzchni rozżarzonych słońcem. Podobnie jak włoskie podłogi z kamienia, o różnych kolorach i wzorach geometrycznych, kiedy światło pada na nie z dwóch stron i tworzy efekty. Skomentuj jeszcze swoje ptaki i lalki. Ptaki są w moich obrazach symbolem ulotności chwili, potrzeby wolności, ucieczki. Przysiadają na moment i trzeba to uwiecznić, bo zaraz odlecą i już ich nie będzie. Pojawiają się w moich martwych naturach, ujęciach architektury, w portretach, by je ożywić. Lalki to reminiscencje z muzeum, zabytkowych stu- i dwustuletnich lalek w Sirolo. Byłam pod wrażeniem ich zindywidualizowanych twarzy, oddających ludzkie emocje, ich strojów, fryzur z ludzkich włosów. Stały się tematem wielu moich obrazów, podobnie jak wizerunek Pinokia.

Skoro mowa o ptakach, to pasjonuje cię też śpiew i włoska muzyka?
Włosi chętnie śpiewają. Mój mąż jest rozśpiewany, jak to Włoch, ja od dzieciństwa gram na pianinie, więc odkąd jesteśmy razem dużo śpiewamy. Oboje uwielbiamy repertuar operowy. Tworzymy też własne kompozycje i nagrywamy je sobie dla własnej przyjemności. Jest to nasza wspólna pasja. Kiedy gram i śpiewam, jestem w innym świecie.

A włoska kuchnia?
Uwielbiam! Mieszkaliśmy przez trzy lata w Falconara Marittima koło Ankony, w domu rodzinnym mojego męża. Dużym, stuletnim, o bordowych ścianach. Stał na wzgórzu, otoczony drzewami oliwnymi uprawianymi w sposób ekologiczny. Mój teść Luciano posadził je, żeby korzenie umacniały zbocza. Był rok wielkiego urodzaju. Więc zebraliśmy oliwki w tradycyjny sposób, na rozłożone siatki, wchodząc na drzewka i potrząsając nimi. W okolicznej olejarni wycisnęliśmy z nich na zimno oliwę, która okazała się najlepszą, jaką kiedykolwiek jedliśmy. Cała włoska rodzina była zachwycona, a zapas wystarczył na rok. Taka oliwa, troszeczkę parmezanu czy pecorino, świeże oregano, dobry chleb, spaghetti, wino – wystarczy, żeby człowiek był szczęśliwy.

Tęsknisz w Polsce za włoskim życiem?
Brakuje mi włoskiego światła, słońca, kontrastów do obrazów. Przywiozłam z Włoch inspiracje, mnóstwo szkiców, ale tu w Polsce, bez tego światła, nie jest łatwo odtwarzać tamten świat.

Foto: prywatne archiwum artystki

Nekropolia, sarkofag, cmentarz

0

Na początku listopada w wielu państwach obchodzi się Dzień Zmarłych, a kilka dni wcześniej także Halloween, które, w przeciwieństwie do chrześcijańskiego święta, dziś funkcjonuje, przynajmniej dla dużej części społeczeństwa, jako święto niezwiązane z wierzeniami religijnymi i nierozerwalnie związane ze swoim popkulturowym wymiarem. Oba zwyczaje jednak dotyczą tej samej tematyki – śmierci, a dokładniej, życia po śmierci. Są więc pewne elementy, które przychodzą na myśl w tym czasie: cmentarz, groby etc. Niektóre z tych elementów, ich nazwy, pochodzą z antyku, z Grecji i Rzymu, co nie jest rzeczą szczególnie zaskakującą, biorąc pod uwagę fakt, że śmierć i potrzeba obrządków adekwatnych do ostatniego pożegnania istniały od początków ludzkiej cywilizacji.

Nekropolia
Jednym ze słów być może nie tak popularnych, lecz w dalszym ciągu używanych w kontekście np. wielkich cmentarzy, jest nekropolia. Słowo to pochodzi ze starogreckiego i składa się z dwóch innych greckich słów: νεκρός (nekrós) e πόλις (pólis). Pierwsze z dwóch słów oznacza „martwy”, zaś drugie „miasto”. Razem, jako νεκρόπολις (nekrópolis), nazwa oznacza „miasto zmarłych”. Słowo to ukazuje także perspektywę ludzi antyku i potrzebę budowy świata i jego pewną prawidłowość, dając nam wskazówkę do wyobrażenia sobie zaświatów jako oddzielnego wymiaru. Jako ciekawostkę można powiedzieć, że choć w języku polskim zachowuje się żeński rodzaj słowa nekropolia (pólis jest rodzaju żeńskiego), to w przypadku innego, bardzo podobnego słowa, tj. Akropol (górne miasto), użytkownicy polskiego, uznając je za słowo rodzaju męskiego, mogą wydać się trochę niekonsekwentni.

Sarkofag
Bardzo często złożone nazwy powstają jako peryfraza nazywanego przedmiotu. Tak było też w przypadku „sarkofagu”, który ma prawdopodobnie jedną z najciekawszych etymologii wśród słów o greckim pochodzeniu. Nazwa pochodzi z języka starogreckiego, od σαρκοφάγος (sarkophágos), słowa utworzonego z dwóch różnych wyrazów: σάρξ (sárx) e -φάγος (-phágos). Pierwsze z dwóch słów oznacza ludzkie mięso, lecz czasami także całe ciało. Drugie natomiast pochodzi od czasownika ἔφαγον (éphagon), aorystu (jednego z czasów wyrażających przeszłe czynności) czasownika „jeść”. Sarkofag oznacza więc „tego, który je mięso”, ponieważ oryginalnie słowo to odnosiło się przede wszystkim do wapiennej skały, która szybko rozpuszczała zwłoki, przywodząc na myśl proces konsumpcji.

Cmentarz
W rzeczywistości jednak zmarli zwykle spoczywają w skromniejszych grobach, a słowa takie jak „sarkofag” nie są często używane. Także „nekropolia” jest raczej słowem, którego nie można użyć w odniesieniu do większości cmentarzy. Z tego względu czy to po włosku, czy to po polsku, większość osób używa zazwyczaj innego słowa, które jednak również pochodzi ze starogreckiego – „cmentarz” (po włosku cimitero). Do języka polskiego, podobnie jak we włoskim, słowo to przybyło z łacińskiego coemeterium, które z kolei jest zlatynizowanym greckim słowem κοιμητήριον (koimetérion), które oznacza „miejsce, w którym się śpi” (κοιμάω (koimáo) oznacza spać). Etymologia słowa „cmentarz” przedstawia więc ładne wyobrażenie śmierci, która nie jest strasznym końcem, ale snem, długim odpoczynkiem.

„Zamknięte kościoły” Tomaso Montanari

0

Już niebawem, nakładem wydawnictwa Austeria, ukaże się książka „Zamknięte kościoły” Tomaso Montanariego, włoskiego historyka sztuki, rektora Uniwersytetu dla Obcokrajowców w Sienie. To będzie pierwsza książka autora przetłumaczona na język polski, poniżej cytujemy jego wprowadzenie do książki.

Pisząc wprowadzenie do mojej wcześniejszej książki, Privati del patrimonio (Pozbawieni dziedzictwa, 2015), pisałem, że „nie jest moim zamiarem wyczerpanie tematu prywatyzacji kultury”, i że na przykład „nie zajmowałem się […] prawie zupełnie aktami agresji, do jakich dochodzi w imię prywatnych interesów w historycznych centrach miast (doskonałym przykładem są wielkie wycieczkowce, które swą obecnością codziennie zadają gwałt lagunie i Wenecji, którą spokojnie można już nazywać „Benettown”) i merkantylizacją kościelnego dziedzictwa. Pierwszym z tych tematów zająłem się w innej książce (Le pietre e il popolo. Restituire ai cittadini l’arte e la storia delle città italiane – [Kamienie i ludzie. Oddajmy obywatelom historię i sztukę włoskich miast], Minimum fax, Roma 2013), a nad drugim mam nadzieję pracować w przyszłości.”

Książka, którą trzymają Państwo w rękach jest próbą zmaterializowania tej nadziei, spełnienia niewypowiedzianej obietnicy.

Należy zacząć od tego, że około 85 000 włoskich kościołów, które same w sobie stanowią pewnie większość „dziedzictwa historycznego i artystycznego Narodu” (Konstytucja Republiki Włoskiej, art. 9, ust. 2), stanowi dobro publiczne. Przynajmniej z moralnego punktu widzenia, całe dziedzictwo Kościoła stanowi dobro publiczne, ponieważ stoi za nim historia:

ci, którzy zajmują się stosunkami między państwem a Kościołem doskonale znają źródło tej „publicznej” koncepcji dóbr kościelnych, a w szczególności dóbr kultury. Pochodzi ona (żeby nakreślić ramę czasową) z XIX wieku, kiedy to nawet działania dywersyjne (lepiej byłoby nazwać je „redystrybucją”) usprawiedliwiano faktem (uznawanym za argument pokojowy), że dziedzictwo kościelne było jakby częścią dziedzictwa publicznego. Publiczne było dziedzictwo, bo taka była też pozycja kościoła w ancien régime i dlatego, że dziedzictwo to powstało, kiedy kompetencje władzy państwowej i kościelnej były mocno wymieszane, wymieszane było też społeczeństwo świeckie ze wspólnotą religijną. […] Chodziło w gruncie rzeczy o bezdyskusyjne dziedzictwo historyczne, będące owocem tysiącletniej historii, w której państwo i Kościół stanowiły dwie strony tego samego medalu.

Dziś to niezwykłe publiczne dziedzictwo, zawierające największe arcydzieła światowej historii sztuki, jest w dużej mierze faktycznie w prywatnych rękach – a więc: niedostępne. Wstęp do coraz większej liczby kościołów jest płatny, są one przeznaczone na różnego rodzaju działalność gospodarczą lub po prostu wyłączone z użytku. Wielu z nich jesteśmy pozbawieni z jeszcze bardziej dramatycznych przyczyn: są opuszczone albo na naszych oczach się rozpadają. Czasem się zawalają i popadają w ruinę, a czasem są po prostu zamknięte.

Istnieje jeszcze bardziej wyrafinowana i subtelniejsza metoda odbierania kościołom ich publicznej funkcji – to negowanie ich kulturowej wartości, której nie da się (co zobaczymy na kolejnych stronach) sprowadzić do (wątpliwej) definicji kościołów jako „dóbr kultury o znaczeniu religijnym”.

Na kolejnych stronach zabiorę państwa do tego, co może się wydawać i w rzeczywistości jest, prawdziwą galerią horroru – materialnego i moralnego. Zobaczymy też w jaki sposób to bogactwo, którego każdy Włoch na swój sposób czuje się dziedzicem, może nie – zamiast, ale obok swej funkcji religijnej, nabrać nowego znaczenia.

Chciałbym od razu wyjaśnić, że ta książka nie ma stanowić „aktu oskarżenia” przeciwko tym, którzy zarządzają włoskimi kościołami, duchownym ani świeckim. Choć duchownych jest coraz mniej i coraz mniej ludzi bierze udział w religijnych obrzędach, włoski Kościół w ostatnich latach zrobił naprawdę dużo, aby chronić swoje – nasze – dziedzictwo kulturowe. Nadzór nad zabytkami, na skraju załamania i wbrew polityce ignorującej zupełnie wspólne dobro, daje z siebie wszystko, aby chronić zabytkowe kościoły. Ale brak środków i personelu, a także postawiona na głowie hierarchia wartości, stawiająca na pierwszym miejscu wielkie dochodowe muzea, wystawy i eventy, skazują na śmierć to wszystko, co nie przynosi pieniędzy. Dlatego też głównym celem książki, którą właśnie zaczynają państwo czytać, jest naświetlenie sytuacji kościołów włoskich.

Trzeba oczywiście mieć świadomość pewnych ograniczeń – będę pisał tylko o kościołach, a czasem też o przyległych do nich kompleksach klasztornych. Szersza, choć nie mniej bolesna, byłaby na przykład perspektywa bibliotek, archiwów czy kościelnych muzeów, nie mówiąc już o dobrach kultury, które same w sobie nie są święte, ale należą do Kościoła. Naturalnie, w większości przypadków kościoły zawierają w sobie dziedzictwo historyczne i artystyczne wszelkiego rodzaju, połączone dodatkowo wspólnym przeznaczeniem: przetrwa albo zginie w całości. Ale choć przeznaczenie jest wspólne, różnymi sposobami i środkami należy zapobiegać najgorszemu.

Ostatnia, niezbędna uwaga. Piszę tę książkę jako historyk sztuki: jej tematem nie jest, dość często omawiana w kręgach kościelnych, bardziej na forum międzynarodowym niż we Włoszech, kwestia redundant churches ogólnie, ale trochę węższa perspektywa, we Włoszech znacznie bardziej paląca – perspektywa historycznych kościołów, które nierozerwalnie łączą w sobie cechy miejsc kultu i zabytków.

Ale to nie jest książka naukowa ani badawcza, to książka napisana z osobistej potrzeby. Napisana z dojmującego bólu, jaki odczuwam na widok popadającej w materialną i moralną ruinę coraz większej części ogromnego i zróżnicowanego dziedzictwa. Napisałem ją więc, bo jestem obywatelem Republiki Włoskiej, wierzącym i praktykującym chrześcijaninem i katolikiem.

Chociaż książka zawiera sporo sugestii i rad jak można zmienić obecny stan rzeczy, odnosi się ona przede wszystkim do horyzontu mentalnego, do idei i uczuć. Jej głównym celem jest poruszenie na nowo debaty publicznej, wznosząc się ponad administracyjne pisma produkowane przez Ministerstwo Kultury i Konferencję Episkopatu Włoch, próba wskazania, dlaczego obywatele włoscy i wszyscy chrześcijanie powinni ratować swoje zabytkowe kościoły, dlaczego trzeba je utrzymać – otwarte, nienaruszone, gotowe służyć ludziom i rozwojowi każdego człowieka.

W tej podróży mam dwie przewodniczki – Konstytucję Republiki Włoskiej i Ewangelię. Te dwa teksty towarzyszyły uczniom Barbiany, szkoły księdza Lorenzo Milaniego, który do dziś pozostaje niedoścignionym wzorem chrześcijanina, który nie jest zaprzeczeniem, a uosobieniem prawdziwego obywatela w świeckim, demokratycznym państwie.