Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 32

Zecchino d’Oro 2022: Wśród solistów Massimiliano Peralta z Warszawy

0

W tym roku odbędzie się 65. Edycja Międzynarodowego Festiwalu Piosenki Dziecięcej Zecchino d’Oro. Soliści zaprezentują swoje utwory w Bolonii w dniach 18-20 listopada 2022, a dyrektorem artystycznym wydarzenia, już po raz szósty, będzie Carlo Conti. Wśród 14 solistów znalazł się Massimiliano Peralta, siedmiolatek, którego tata jest Włochem, pochodzącym z Sardynii, a mama Polką. Massimiliano, wybrany spośród ponad trzech tysięcy kandydatów, zaśpiewa utwór “Il maglione” (testo di Filippo Pascuzzi – Musica di Filippo Pascuzzi e Davide Civaschi in arte Cesareo).

Wydarzenie ma na celu zachęcanie kompozytorów do tworzenia piosenek dla dzieci. Festiwal jest uważany za włoskie dziedzictwo kulturowe, w kwietniu 2008 roku otrzymał odznaczenie „Dziedzictwo dla kultury pokoju”, wręczone podczas ceremonii zorganizowanej przez Kluby i Ośrodki UNESCO.

Festiwal wyemitowano po raz pierwszy w dniach 24-26 września 1959 roku. Od 1961 roku impreza jest organizowana i produkowana przez boloński Instytut Antoniano założony przez Ojców Franciszkanów. W 1963 roku powstał również chór Piccolo Coro dell’Antoniano, dyrygowany i kierowany przez lata przez Marielę Ventre (od 1995 roku zastąpioną przez Sabrinę Simoni), który od tamtej pory towarzyszy małym solistom podczas ich występów. Stworzenie festiwalu dla dzieci, który promowałby dedykowaną im muzykę, to pomysł Niny Comolli, muzyczki, pianistki, autorki tekstów i pierwszej kobiety, która występowała z orkiestrą RAI. Jej intencją było zorganizowanie Festiwalu San Remo dla dzieci, w którym pierwszą nagrodą byłaby złota moneta Zecchino d’Oro, którą wszyscy doskonale pamiętają z bajki Carlo Collodiego „Pinokio” i która stał się też nazwą wydarzenia.

Oto lista wszystkich piosenek i solistów:

  1. “MAMBO RIMAMBO” (Testo e Musica di Gianfranco Grottoli, Andrea Vaschetti e Andrea Casamento) cantata da Frida Ruggeri, 8 anni, di Moncalieri (TO);
  2. “CI VUOLE PAZIENZA” (Testo di Carmine Spera e Flavio Careddu – Musica di Valerio Baggio) cantata da Beatrice Marcello, 4 anni, di San Fermo della Battaglia (CO) ed Elia Pedrini, 9 anni, di Parma (PR)
  3. “COME KING KONG” (Testo e Musica di Gianluca Giuseppe Servetti e Margherita Vicario) cantata da Giulia Baccaro, 10 anni, di Gravina di Catania (CT);
  4. “L’ORSO COL GHIACCIOLO” (Testo di Mario Gardini – Musica di Giuseppe De Rosa) cantata da Benedetta Morzetta, 8 anni, di Cerreto Guidi (FI);
  5. L’ACCIUGA RAFFREDDATA” (Testo e Musica di Gianfranco Fasano e Antonio Buldini) cantata da Eleonora Busacca, 6 anni, di Ragusa (RG):
  6. “IL MONDO ALLA ROVESCIA” (Testo di Maurizio Festuccia – Musica di Francesco Stillitano) cantata da Susanna Marchetti, 10 anni, di Gignano (AQ);
  7. “ZANZARA” (Testo di Luca Angelosanti – Musica di Francesco Morettini) cantata da Francesco Berretti, 5 anni, di Genova (GE), Diana Giorcelli, 6 anni, di Monza e Olga Gorgone, 6 anni, di Paola (CS)
  8. “IL PANDA CON LE ALI” (Testo e Musica di Virginio e Daniele Coro) cantata da Mariapaola Chiummo, 7 anni, di Scicli (RG);
  9. “METTIAMO SU LA BAND” (Testo di Davide Capotorto e Roberto Palmitesta – Musica di Alessandro Augusto Fusaro e Giuseppe Carlo Biasi) cantata da Ferdinando Catapano, 9 anni, di San Giuseppe Vesuviano (NA);
  10. “MILLE FRAGOLE” (Testo di Massimo Zanotti e Deborah Iurato – Musica di Massimo Zanotti) cantata da Maryam Pagliarone, 9 anni, di Roma (RM);
  11. “LA CANZONE DELLA SETTIMANA” (Testo e Musica di Eugenio Cesaro) cantata da Chiara Paumgardhen, 9 anni, di Sant’Angelo d’Alife (CE);
  12. “IL MAGLIONE” (Testo di Filippo Pascuzzi – Musica di Filippo Pascuzzi e Davide Civaschi in arte Cesareo) cantata da Massimiliano Peralta, 7 anni, di Varsavia (PL);
  13. “GIOCA CON ME PAPÀ” (Testo e Musica di Enrico Ruggeri) cantata da Gioele Frione, 8 anni, di Finale Ligure (SV);
  14. “GIOVANISSIMO PAPÀ” (Testo e Musica di Antonio Iammarino e Luca Medici) cantata da Giorgia Nocentini, 8 anni, di Reggello (FI).

Zdjęcia z 9. edycji Turnieju Piłki Nożnej Włochów w Polsce

0

Zdjęcia autorstwa Natalii Zdziebczyńskiej

Złote łzy Boga

0

Kadzidłowiec ~ Boswellia ~ Olejek kadzidłowy z żywicy olibanowej

Olibanum, olej z Libanu, kadzidłowiec, kadzidło, Boży Pomazaniec, frankincense…

Pod tymi wszystkimi tajemniczymi nazwami kryje się… król olejków eterycznych! Ten górnolotny przydomek nie dziwi, biorąc pod uwagę jego rolę w życiu człowieka od najbardziej odległych czasów. Już w starożytności kadzidło było niezbędnym elementem wszelkich rytuałów religijnych i mistycznych, a jego drzewny, słodko-pikantny aromat był dla ludzi synonimem boskości. W Egipcie składano z niego ofiarę dla bogów – był tam postrzegany za olejek święty, a Kleopatra, jak i wiele innych uprzywilejowanych wówczas kobiet, stosowała go jako serum młodości. Olejek kadzidłowy używano przez tysiące lat na wszelkie dolegliwości – jednak posiadali go wówczas wyłącznie najbogatsi. W czasach Starożytnego Rzymu kadzidło, podobnie jak mirra, miało większą wartość niż złoto, dlatego było ono jednym z cennych darów ofiarowanych Jezusowi. Według greckich podań kobiety plemion scytyjskich już 2700 lat temu dbały o cerę za pomocą mikstury robionej z żywicy kadzidła, cyprysu i cedru. W starożytnych Chinach gumę z kadzidłowca używano do leczenia trądu i ran z zakażeniem. W Indiach leczono nią reumatyzm. Według wierzeń ludowych z kolei, kadzidło miało moc wypędzenia złych duchów.

Obecnie często używana angielska nazwa kadzidłowca frankincense bierze się z francuskiego: frank – szczere, prawdziwe oraz incense – kadzidło. Istnieje ok. 20 gatunków drzewa kadzidłowego, a najszerzej dziś wykorzystywane w aromaterapii i medycynie zachodu są olejki kadzidłowe: Boswelia carterii, Boswellia sacra, Boswellia serrata. Olejek eteryczny z kadzidła otrzymuje się z żywicy płynącej w żyłach powykręcanych konarów, pokrytych podobną do papieru (chciałoby się napisać “papirusu”) korą, odpadającą z pnia całymi płatami. Po przecięciu tejże kory roślina wytwarza żywicę, która, po zeschnięciu, tworzy żółtobrązową, ziarenkowatą substancję, przypominającą w formie łzy, zwaną olibanum, która często stosowana jest jako oczyszczające kadzidło, szczególnie w kościele katolickim. Jednak produkt o tylu niesamowitych właściwościach ma zwykle dwie strony medalu – kiedy staje się popularny, łatwo o eksploatację surowca, z którego pochodzi, co obecnie ma miejsce również w przypadku kadzidłowca. Żeby drzewo miało czas na regenerację, a olejek był najwyższej i prawdziwie terapeutycznej jakości, kora nie może być nacinana częściej niż kilkanaście razy w roku. Kadzidłowiec zwykle rośnie w rejonach ubogich, gdzie stał się głównym źródłem dochodu – żniwiarze nacinają drzewa nawet po 120 razy, przez co rośliny tracą na siłach i nie mają czasu ani energii wyzdrowieć, a co dopiero rozmnożyć się. Żywica z takich drzew nie jest również tak skuteczna i często traktowana jest syntetycznymi czy ropopochodnymi rozpuszczalnikami. Prawdziwy olejek kadzidłowy ze zrównoważonych zbiorów odróżnić można po zapachu i cenie – powinien on kosztować przynajmniej ok. 90-120 zł za 5 ml.

Olejek kadzidłowy to dziś jeden z najbardziej ulubionych specyfików w aromaterapii, jak i w medycynie konwencjonalnej. Ma bardzo szerokie zastosowanie – naukowcy od lat nie przestają studiować jego właściwości, a obecnie zalecany jest w medycynie przy obniżonej odporności (w krajach arabskich normą jest prewencyjne przyjmowanie 1 kropli czystego olejku kadzidłowego doustnie), przy astmie, zapaleniu oskrzeli i płuc, niektórych nowotworach, zapaleniu dziąseł, kamieniu nazębnym, nieświeżym oddechu, a także na znamiona, blizny, trądzik, egzemę, łuszczycę, przeciwbólowo, przeciwbakteryjnie czy na stres, depresję, brak skupienia, niedoczynność przysadki mózgowej, choroby układu naczyń limfatycznych, obrzęk limfatyczny, uszkodzone nerwy, zaburzenia hormonalne (tarczyca) czy niską produkcję spermy. W tradycyjnej medycynie indyjskiej olejek kadzidłowy jest używany w leczeniu stanów zapalnych stawów i kości, stanów zapalnych i bólowych kręgosłupa, nieżytów układu oddechowego. Może być przydatny także przy porodzie, ponieważ ma tonizujący wpływ na macicę i pomaga się odprężyć w czasie porodu, a także świetnie wspomaga przywrócenie skóry do stanu przedciążowego.

Kadzidłowiec jest również stosowany jako stymulant układu limbicznego, podwzgórza, szyszynki i przysadki mózgowej – obszaru mózgu związanego z wieloma hormonami, emocjami, podświadomością i przetwarzaniem informacji. Dlatego właśnie jest najczęściej wybierany jako wsparcie w rytuałach wyciszających jak yoga, medytacja czy modlitwa, bowiem uspokaja umysł i pomaga w tworzeniu wewnętrznego spokoju, kojąco oddziałując na całe ciało i sprzyjając pogłębieniu oddechu. W kosmetologii i codziennym użyciu domowym polecany jest do skóry suchej i dojrzałej oraz przesuszonych, zniszczonych włosów.

Jak stosować olejek kadzidłowy?

  • DYFUZJA / INHALACJA: prosto z dłoni, buteleczki lub z dyfuzora.
  • MASAŻ (rozcieńczając z olejem nośnikowym, np. arganowym): całe ciało, stopy, spięte mięśnie.
  • MIEJSCOWO: skronie, kark, nadgarstki, za uszami i tam, gdzie masz ochotę, rozcieńczając 1-2 krople w oleju nośnikowym, np. ze słodkich migdałów.
  • SERUM DO TWARZY: kilka kropli olejku dodaj do oleju, np. jojoba, i wmasuj delikatnie w skórę, by nadać jej młody wygląd, wygładzić zmarszczki i głęboko nawilżyć.

Zalecamy zapoznać się z zasadami bezpieczeństwa stosowania olejków eterycznych w mobilnej aplikacji OILO oraz na stronie OlejkowySklep.pl, gdzie kupisz naturalne olejki eteryczne z certyfikatami, a z kodem GAZZETTA otrzymasz 10% rabatu.

***

Wszystkie artykuły z rubryki „Nutriceutica” znajdziecie tutaj.

Michał Golik – droga mistrza

0

Mistrz świata w masażu twarzy (pierwsze miejsce na International Massage Championship 2020/2021), dyplomowany masażysta i międzynarodowy nauczyciel IMA (International Massage Association). Wieloletni praktyk i nauczyciel masażu. Rekordzista świata w masażu z Kijowa (2019). Członek klubu „Ludzie Masażu”, organizator wydarzeń masowych promujących masaż, orędownik i popularyzator dobrego masażu. Członek i prezes w Polsce Holistic Healing Organization. Twórca Celsus Akademii masażu & terapii.

Droga do sukcesu

Kiedy ze sportu (zawodnik short track) na dobre wykluczyła go kontuzja, postanowił skoncentrować się na nauce masażu i pracy jako masażysta na zgrupowaniach w klubach sportowych.

Choć masażem zajmował się od 2006 roku i uczył u samego guru masażu, Leszka Magiery, to dopiero w 2013 podjął naukę masażu w Instytucie Nauk o Człowieku w Rzymie, co w efekcie zmieniło jego postrzeganie pracy terapeutycznej na holistyczne podejście do człowieka w pracy z ciałem.

Przez dwa kolejne lata był instruktorem masażu w Akademii Sztuki Masażu, a już w 2015 zaczął prowadzić własną praktykę masażu, otworzył gabinet masażu Celsus i rozpoczęły się szkolenia. Także w 2015 podjął pracę w studium masażu w Opolu i zaczął kształcić nowych adeptów sztuki masażu i czyni to nieprzerwanie do dziś, choć już w innych placówkach i innych miastach. Dziś w pracy dydaktycznej stara się być przewodnikiem, kolegą w drodze do zdobywania wiedzy i umiejętności. Nie lubi stwarzania sztucznego dystansu i to się sprawdza.

Michał jest obecnie jednym z niewielu nauczycieli masażu w Polsce z klasą międzynarodową Światowego Stowarzyszenia Masażu (IMA). Pracuje z ludźmi, którzy naprawdę tego chcą, a jak twierdzi stara się robić to tak, aby wszyscy chcieli.

Jak sam postrzega rolę nauczyciela?

„Uważam, że każdy zjawia się na Ziemi, żeby zrealizować jakieś zadanie. Moja stara dusza pozwala mi z przyjemnością przekazywać wiedzę i jestem przekonany, że to moja misja. Uwielbiam pracę u podstaw z pacjentem w gabinecie, ale też piękne jest obserwować jak wzrastają umiejętności i świadomość podopiecznych. Chyba nie jestem powściągliwy w przekazywaniu wiedzy, nie skąpię jej. Zależy mi, żeby nowi terapeuci byli samodzielni, świadomi i bardzo dobrzy oraz żeby dbali o swoje ciało jako narzędzie pracy.”

Szczególne zainteresowanie Michała wzbudziła psychosomatyka i to właśnie z tego powodu stworzył pierwszą sesję autorskiego holistycznego masażu MG (prezentował ją na wielu eventach w kraju oraz w pokazie masterclass w Kijowie w 2019 roku, podczas bicia rekordu Świata i Guinessa). Po pewnym czasie dostrzegł także, że praca w obrębie twarzy i głowy jest jednym z ważniejszych elementów całej układanki. Zobaczył, że praca z twarzą, emocjami przekłada się na wygląd skóry, zmniejszają się zmarszczki, znikają napięcia itd. Nie mogąc zmieścić wszystkich technik, które chciał zastosować w jednej sesji masażu uznał, że powinien to rozdzielić i tak powstał autorski rytuał BelViso. Technika ewoluowała przez kilka lat, zmieniała się jej forma, czas, etapy, narzędzia. Dziś jest to zabieg kompletny, bardzo dobrze przemyślany pod kątem fizjologicznym i technicznym, jak również odbioru przez osobę masowaną.

Nazwa zabiegu BelViso masaż, czyli po prostu „piękna twarz”, pochodzi z języka włoskiego, który Michał uwielbia i jest nazwą zastrzeżoną.

International Massage Championship

Michał zna swój potencjał, dlatego postanowił wystartować w International Massage Championship. Wiedział, że jego umiejętności techniczne są na wysokim poziomie, ale w codziennej pracy nie zawsze może je wykorzystać. Dzięki zawodom mógł zaprezentować ludziom ze świata masażu swoje autorskie metody, a poddawał się ocenie najlepszych specjalistów w dziedzinie masażu z całego świata. Oceniany był zarówno on sam jako masażysta, jak i sam zabieg. I udało mu się! Zwyciężył z najwyższą wartością punktową we wszystkich kategoriach, co dla niego samego było niezwykłym wydarzeniem. Bo warto podkreślić, że w zawodach brało udział ponad 170 uczestników z 36 krajów, więc konkurencja była ogromna.

Co zmieniło się po wygranych mistrzostwach?

Mistrzostwa to niesamowita arena wymiany doświadczeń, pozwalająca poznać wielu fantastycznych terapeutów z całego świata. Do dziś są w kontakcie, wymieniają się doświadczeniami, dopingują w działaniach i są tak samo „masażowo zakręceni”.

Dokonania Michała zauważono również na arenie międzynarodowej. Został pierwszym przedstawicielem Polski w Światowej Federacji Masażu (WMC), otrzymał także międzynarodową nagrodę przyznawaną przez Central Government of India (HHO), „International Award For Excellence in Healthcare 2021″. Dziś jest też członkiem i przedstawicielem Polski w tej organizacji.

Dzięki dokonaniom Michała polska marka BelViso ma szansę zaistnieć w salonach na całym świecie. W Polsce metodą BelViso, uznaną za najdoskonalszy masaż liftingujący twarzy, z powodzeniem pracuje blisko 100 gabinetów kosmetycznych i masażu. Tego wyjątkowego rytuału ze specjalistycznymi technikami i ogromną skutecznością w walce z oznakami starzenia i problemami estetycznymi, który przynosi ulgę w bólach napięciowych głowy i niweluje bruksizm, będzie można nauczyć się również we Włoszech.

Pierwszy zagraniczny kurs odbędzie się w Carpi, Emilia-Romagna w dniach 17.09-18.09.2022 na zaproszenie Viknature Holistic School. www.viknaturehs-international.com.
Zapisy: viknaturehs@gmail.com
Kolejne daty szkolenia: 4-5.02.2023, Rzym na zaproszenie ACCADEMIA ESTETICA SILVESTRINI S.A.S
zapisy: www.accademiasilvestrini.com, info@scuola-silvestrini.it
Dodatkowe informacje: www.celsus-akademia.pl, info@celsus-akademia.pl
tel. 532 506 496

W paszczy sycylijskiego lwa

0

„Kto nie widział Sycylii, ten nie rozumie Włoch”, pisał Johann Wolfgang Goethe. Niesamowita wydaje się precyzja, z jaką ojciec niemieckiego romantyzmu zawarł prawdę o tej wyspie rzuconej na sam środek Morza Śródziemnego. Zdanie, które ujmuje całą istotę Sycylii, nie mówiąc o niej praktycznie nic. Zdanie klucz, oparte na sprzeczności, zatem „sycylijskie” do bólu.

Wszak Sycylia to jeden wielki kontrast, nieraz tak silny, że wydaje się być nierealnym bytem. Ale Sycylia, jak przecież dobrze wiemy, jest metaforą. Bywała już zarówno scenografią jak i protagonistką różnorodnych dzieł. Tym samym torem idzie Stefania Auci, sytuując swoją powieść w tej spalonej słońcem krainie pełnej pradawnych mitów. Już od pierwszych rozdziałów możemy stanąć oko w oko z ognistym temperamentem wyspy, równie pięknej, co niebezpiecznej. Autorka bardzo pieczołowicie konstruuje świat dziewiętnastowiecznych kupców, którzy szybko wspinają się na szczyt drabiny społecznej i stają się jednym z najzamożniejszych rodów Italii. Sukces ten zawdzięczają nie szlachetnemu urodzeniu, a ciężkiej pracy, pomysłowości i smykałce do interesów. Ród Floriów, bo o nim mowa, wywodził się z Kalabrii, zmęczony biedą i trzęsieniami ziemi postanawia emigrować, by rozpocząć nowe życie. Za cel obiera Palermo: portowe miasto, w którym krzyżują się szlaki handlowe Wschodu i Zachodu, to tu Floriowie zaczynają od handlu przyprawami, by ostatecznie stać się jednym z najsłynniejszych producentów win. Ich fl agowy produkt, Marsala, dziś stanowi wręcz wizytówkę Sycylii. Ale to właśnie Floriowie uczynili z tego niepozornego trunku napój bogów. Autorka zręcznie rozrysowuje drogę na szczyt założycieli rodu, Paola i Ignazia, którzy w zawrotnym tempie zmieniają mały sklepik w handlowe imperium, a wraz z poszerzeniem asortymentu i wkroczeniem na nowe obszary (np. handel siarką), w potęgę. „Sycylijskie lwy” są powieścią, w której epoka i miejsce akcji są ze sobą ściśle związane: znajdujemy się bowiem na południu dziewiętnastowiecznej Italii, stojącej u progu zjednoczenia. To fascynujący kraj, którego podstawą są różnice na niemalże każdej płaszczyźnie: kulturowej, językowej, klasowej. Autorka wiernie nakreśla obrazy sycylijskich targów, cuchnących dymem uliczek czy portów na styku lazurowego morza. Świat kuszący swym pięknem, ale też przerażający, groźny. „Sycylijskich lwów” nie można zamknąć w ramach powieści historycznej. Losy bohaterów, ich rozterki wydają się niebywale aktualne. Auci ukazuje również mroczną stronę ówczesnego społeczeństwa: wrogość wobec obcych, uprzedzenia, zawiść. Bohaterowie muszą zmierzyć się z postawami nieobcymi współczesnemu czytelnikowi. Być może dlatego losy dwóch braci z Kalabrii stają się tak bliskie dzisiejszemu odbiorcy.

„Sycylijskie lwy”, pierwsza część sagi o rodzinie Floriów Stefanii Auci, ukazała się właśnie w przekładzie Tomasza Kwietnia nakładem Wydawnictwa W.A.B.

Książkę „Sycylijskie lwy” można wygrać w konkursie na naszym profilu na Facebooku. Zapraszamy do zabawy!

***

Interesujesz się literaturą włoską? Piszemy o niej tutaj.

Adriatyk. Morze i jego cywilizacja

0
fot. Kuba Sowiński

Pomysł na napisanie książki powstał, kiedy Egidio Ivetic, obecnie profesor historii nowożytnej na Uniwersytecie w Padwie, pracował jako marynarz na okręcie wojennym Galeb (reprezentacyjny okręt prezydenta Tito). Prawdopodobnie już wtedy sprecyzowały się jego zainteresowania obejmujące historię Europy Południowo-Wschodniej i Adriatyku jako regionów historycznych i obszaru granicznego między Morzem Śródziemnym a Europą. Rezultatem długoletnich studiów jest publikacja, która doczekała się właśnie polskiej edycji, wydana nakładem Międzynarodowego Centrum Kultury w tłumaczeniu Joanny Ugniewskiej, Piotra Salwy i Mateusza Salwy.

Już sam tytuł zwraca uwagę, bo mimo wielu państw i ludów, których dzieje splatają się nad brzegami tego morza, cały czas jest mowa o jednej cywilizacji adriatyckiej. Cywilizacji, którą łączy morze, bo zgodnie ze słowami autora, Adriatyk – pomimo granic i konfliktów – to morze zgodności. Nazwa Adriatyk pochodzi od nazwy starożytnego portu morskiego Hadria (obecnie Adria), założonego przez Etrusków na jego północnym wybrzeżu, na obszarze dzisiejszych Włoch. To morze w morzu, jako że jest częścią Morza Śródziemnego i stanowi około 1/5 jego powierzchni. Oddziela Półwysep Apeniński od Bałkańskiego. Jest więc Adriatyk miejscem fizycznym o określonym położeniu i granicach. Adriatyk wyznaczał naturalną granicę imperiów: cesarstwa bizantyńskiego, cesarstwa Karola Wielkiego, Imperium Osmańskiego, Świętego Cesarstwa Rzymskiego, cesarstwa Napoleona, monarchii austro-węgierskiej. Historia Adriatyku jest jednocześnie historią Europy Środkowej, ale też opowieścią o formowaniu się jej granic.

Z drugiej jednak strony to również świadek i bohater historii, źródło wiedzy na temat przeszłości. Adriatyk w książce Ivetica stanowi przestrzeń symboliczną, w której przeglądają się lokalne i narodowe wspólnoty, miejsce styku – interioru i wybrzeża, Wschodu i Zachodu, katolicyzmu i prawosławia, kultury rzymskiej i słowiańskiej. Autor rozpoczyna rozważania od czasów prehistorii na terenach obszaru adriatyckiego, przechodząc następnie do rzymsko-iliryjskiej i bizantyjskiej przeszłości; poświęca ogromną uwagę każdemu miastu i powstawaniu policentrycznego świata adriatyckiego, ale to w historii Republiki Weneckiej upatruje centralny moment dla dziejów Morza Adriatyckiego, kiedy jest ono zintegrowane gospodarczo i kulturowo dzięki obecności mocarstwa. Nie zabrakło również historii XIX i XX w., czasów I i II wojny światowej, okresu zimnej wojny i konfliktu na Bałkanach. Ivetic podkreśla również istotę ostatnich decyzji politycznych, które uczyniły z Adriatyku strategiczny obszar w ramach sojuszu atlantyckiego i euroregion z punktu widzenia administracyjnego. I właśnie w europejskich ramach ponadnarodowych Adriatyk mógłby przemyśleć i praktykować swoją jedność, uwalniając się od suwerenności państw. Mieszkańcy wybrzeży adriatyckich powinni, według Ivetica, dążyć do wyłonienia ze swojej przeszłości wspólnej, wielojęzycznej i ponadnarodowej kultury adriatyckiej i potwierdzenia jej w teraźniejszości. Wymagający cel, ale „warto tak czy owak próbować go sobie wyobrazić”, ponieważ „kultura adriatycka pozostaje jedyną prawdziwą alternatywą statusu peryferii, pogranicza i marginesu, który od zbyt dawna był udziałem obszarów nadmorskich i ich własnych kultur narodowych.”

Książkę „Adriatyk. Morze i jego cywilizacja” można wygrać w konkursie na naszym profilu na Facebooku. Zapraszamy do zabawy!

***

Interesujesz się literaturą włoską? Piszemy o niej tutaj.

Botticelli opowiada historię

0

Na tegoroczne wakacje Zamek Królewski w Warszawie przygotował wydarzenie, które zainteresuje wszystkich koneserów sztuki, w szczególności zaś – miłośników sztuki włoskiego renesansu. Po raz pierwszy zawita do Warszawy kilka wybitnych dzieł wypożyczonych ze zbiorów Accademia Carrara, znakomitej pinakoteki lombardzkiego Bergamo – ostatnio szczególnie bliskiego Polakom podróżującym do północnej Italii.  Niezwykle rzadko podróżujące za granicę dzieła włoskich mistrzów XV i XVI wieku eksponowane będą przez trzy miesiące w Galerii Arcydzieł na parterze Zamku.

Prawdziwą gwiazdą wystawy będzie Sandro Botticelli, autor monumentalnego obrazu Historia Wirginii. Ta spalliera (od wł. spalle – plecy) z ok. 1500 roku to malowidło wykonane na desce, stanowiące pierwotnie część wykwintnego wystroju salonu w patrycjuszowskim domu jednego z przedstawicieli florenckiego rodu Vespuccich (który podarował światu m.in. słynnego nawigatora). Obraz, wraz z oryginalnie towarzyszącą mu Historią Lukrecji (obecnie w Bostonie), jest wyjątkowym dziełem w całej twórczości Botticellego, który tylko ten jedyny raz zilustrował tematy z historii starożytnego Rzymu.

Sandro Botticelli, Historia Wirginii, ok. 1500

Wirginia, której całą historię przedstawia ten jeden obraz była, w starożytności, a później także w czasach nowożytnych (od czasów humanistycznego przewrotu w kulturze włoskiej), symbolem wolności i sprzeciwu wobec bezkarności tyranii i niesprawiedliwego sądu. Jej tragiczna śmierć wyzwoliła w ludzie rzymskim siłę do buntu i doprowadziła do obalenia rządzącego wówczas państwem kolegium decemwirów, a w rezultacie – wprowadzenia ustroju bardziej odpornego na nadużycia władzy.

Historia opisana najpierw przez Tytusa Liwiusza i Waleriusza Maksymusa, a potem jeszcze raz przez Boccaccia ma wymiar ponadczasowy. Dotyka dziś coraz bardziej aktualnych problemów i pytań o znaczenie podstawowych wartości w życiu publicznym – praworządności i godności jednostki w zetknięciu ze skorumpowaną władzą sądowniczą.

Tytułowa opowieść o tragicznym spleceniu losu zwykłej młodej dziewczyny z polityką, upadku tyrana i skorumpowanego ustroju to najważniejszy, ale nie jedyny powód by odwiedzić ekspozycję. Na wystawie zaprezentowane zostaną również dzieła innych wybitnych mistrzów z kolekcji Accademia Carrara oraz (po raz pierwszy!) dwa znakomite nabytki Zamku Królewskiego z 2021 r.

Wybór dzieł odzwierciedla topografię sztuki Włoch tego okresu: reprezentowane będą najważniejsze ośrodki – miasta, które wykształciły silne lokalne środowiska artystyczne, takie jak Wenecja, Florencja, Ferrara, Bergamo czy Werona. Na wystawie zaprezentowane zostaną dzieła takich gigantów, jak Giovanni Bellini, Cosmè Tura, Vittore Carpaccio, Lorenzo Lotto, Defendente Ferrari, Giovanni Battista Moroni, Jacopo Bassano i Paolo Veronese.

Ekspozycja prezentowana jest w najważniejszym renesansowym wnętrzu Zamku Królewskiego w Warszawie, dawnej Izbie Poselskiej, a jej scenografia za pomocą gry brył i światła zapewni publiczności wyjątkowe wrażenia.

Wystawie towarzyszy dwujęzyczny katalog naukowy obejmujący eseje i szczegółowe informacje o prezentowanych obrazach.

dr Mikołaj Baliszewski, kurator wystawy w Zamku Królewskim w Warszawie

Botticelli opowiada historię. Malarstwo mistrzów renesansu z kolekcji Accademia Carrara
21 czerwca–18 września 2022 r. Zamek Królewski w Warszawie
Pokaz obrazów dostępny w ramach biletu do Galerii Arcydzieł.

Wydarzenie organizowane we współpracy z Ambasadą Republiki Włoskiej i wpisane w obchody 100-lecia zawarcia konwencji handlowej między Królestwem Włoch i odrodzoną Rzeczpospolitą.

Dialog między Włochami a Polską wzbogaca się dzięki cennej i wyjątkowej wystawie, zorganizowanej we wspaniałych wnętrzach Zamku Królewskiego w Warszawie. Relacja Bergamo i Warszawy otrzymuje w ten sposób nowy, „renesansowy” rozdział, który uzupełnia już i tak pokaźną listę bliskich więzi między dwoma miastami. W Zamku Królewskim będą zaprezentowane dzieła najważniejszych artystów z Bergamo, wśród których Bellini, Botticelli czy Veronese. Bergamo jako najbardziej wysunięty na zachód ośrodek Republiki Weneckiej, był kolebką malarzy, którzy tworzą wyjątkowo realistyczny styl, przywiązujący wagę do codzienności i rewolucjonizujący ikonografię religijną epoki, będąc jednocześnie punktem zwrotnym dla późniejszych osiągnięć Caravaggia. Mam nadzieję, że ta wspaniała wystawa, którą do Warszawy sprowadziła dyrektorka Accademia Carrara Rodeschini, burmistrz Bergamo Gori i rektor Uniwersytetu w Bergamo Sergio Cavalieri, będzie cieszyła się ogromnym zainteresowaniem wśród Polaków i Włochów.”

Aldo Amati, Ambasador Włoch w Polsce

foto: Enrico Fontolan

Żywność przyszłości – między biotechnologią a rolnictwem

0

Co mają wspólnego innowacje w biotechnologii z dawnymi tradycjami rolnictwa? Okres pandemii koronawirusa w połączeniu z kryzysem politycznym i ekonomicznym, będącym konsekwencją wojny na Ukrainie, uwypukliły problem znany już od jakiegoś czasu: brak bezpieczeństwa żywieniowego.

Według ostatniego raportu ONZ przewiduje się, że do 2050 r. liczba mieszkańców planety przekroczy próg 10 miliardów. 10 miliardów osób do wykarmienia na planecie, która dysponuje ograniczonymi zasobami. Aktualnie jest 850 milionów osób w 55 krajach cierpiących z powodu niedożywienia. Celem Organizacji Narodów Zjednoczonych jest osiągnięcie do 2030 r. bezpieczeństwa żywnościowego. W tym celu konieczne są zmiany na poziomie globalnym systemu produkcji żywności, który niestety jest jedną z głównych przyczyn kryzysu klimatycznego, zanieczyszczenia i zmniejszenia różnorodności biologicznej na świecie. Oznacza to, że począwszy od procesu uprawy aż do zakupu, każdy jest wezwany do wykonania swojej części. Podczas gdy nauka zajmuje się poszukiwaniem innowacyjnych rozwiązań, także konsument może (i musi) stać się świadomy wagi swoich nawyków żywieniowych.

FAO (Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa) precyzyjnie określa, jakie powinno być zrównoważone żywienie: „Musi mieć niski wpływ na środowisko oraz przyczyniać się do zdrowia i do bezpieczeństwa żywności, zarówno obecnie, jak i dla przyszłych pokoleń. Zapewnić ochronę i poszanowanie bioróżnorodności i ekosystemów, być kulturowo akceptowalne, dostępne, przystępne cenowo, odpowiednie pod względem profilu żywieniowego, przy jednoczesnej optymalizacji zasobów naturalnych i ludzkich”. Nie lada wyzwanie!

Z jednej strony coraz więcej inwestuje się w sektor „foodtech” i „foodscience”, czyli rozwój nowych technologii produkcji żywności, z możliwością wytwarzania żywności poprzez hodowlę laboratoryjną komórek zwierzęcych, w celu produkcji tak zwanego „mięsa uprawianego” lub alternatywnego wykorzystania warzyw; celem w każdym przypadku jest sztuczne odtworzenie smaku i konsystencji mięsa zwierzęcego. Ostatnio, start-up izraelski Yumoja, którego badania do tej pory były skierowane do sektora kosmetycznego, znalazł rozwiązanie, które daje właściwą soczystość produktom symulującym mięso i opatentował „krew roślinną” uzyskaną z mikroalgi Ounje (afrykańskie słowo, które dosłownie oznacza „żywność”).

Podczas gdy technologia się rozwija, rolnictwo jest zmuszone cofnąć się o krok, ponieważ monokultury oraz ekstensywne uprawy spowodowały pustynnienie i zubożenie gleb. Światowe Forum Ekonomiczne wraz z WWF stworzyły listę 50 artykułów spożywczych przyszłości, żeby zainspirować do większej różnorodności żywieniowej. Produkty zostały wybrane na podstawie cech najlepiej odzwierciedlających definicję zrównoważonej diety, a także, na szczęście (!), na podstawie upodobań.

Lista obejmuje algi, zboża, rośliny strączkowe i kiełki, kaktusy (tak, kaktusy!), korzenie i bulwy, owoce, warzywa, nasiona, grzyby. Nic innowacyjnego, wręcz przeciwnie, dewizą jest powrót do prostoty. Produkty na wykazie mają jedną cechę wspólną: wszystkie są pochodzenia roślinnego.

Źródła białka pochodzenia roślinnego wspierają zmianę w kierunku większego spożycia roślin i mniejszego zwierząt; rośliny strączkowe wzbogacają glebę, w której są uprawiane; grzyby mogą rosnąć na obszarach nieodpowiednich dla innych roślin jadalnych. Wśród zalecanych pokarmów zdecydowanie przykuwają uwagę glony; na Zachodzie nie jesteśmy przyzwyczajeni do ich spożycia, ale eksperci przewidują, że będą one odgrywać decydującą rolę. Do wzrostu potrzebują mniej wody i energii niż inne rośliny, a ich uprawa jest określana jako „węglowo-negatywna”: usuwają CO2 z ekosystemu i są odpowiedzialne za połowę całkowitej produkcji tlenu na Ziemi. Mogą być bogate w białko, a ich smak może przypominać smak mięsa.

Innym ciekawym produktem, który znajdziemy na liście, są kaktusy lub sukulenty. Zwykle używane jako rośliny dekoracyjne, niektóre gatunki kaktusów są jadalne. Magazynują wodę, przez co są w stanie rosnąć nawet w suchym klimacie i mają doskonałą zawartość składników odżywczych. Liście i kwiaty mogą być spożywane surowe lub gotowane, a także przetwarzane na soki i dżemy. Przykładem jest opuncja figowa, rozpowszechniona w całym basenie Morza Śródziemnego, a na prowincji Katanii jest również chroniona znakiem DOP. Każda część tej rośliny jest jadalna: łodyga, płatki kwiatów i, oczywiście, owoce.

Jeśli tak wygląda jedzenie przyszłości, to nie jest z nami tak źle, pod warunkiem, że będziemy okazywać szacunek planecie i wszystkim jej mieszkańcom. Dlatego dzisiaj nie zostawiam wam rad kulinarnych, ale refleksję nad tymi słowami Mahatmy Gandhi: «Ziemia ma zasoby wystarczające na potrzeby wszystkich, ale nie na chciwość nielicznych».

Macie pytania dotyczące odżywiania? Piszcie na info@tizianacremesini.it, a postaram się na nie odpowiedzieć na łamach tej rubryki!

tłumaczenie pl: Zuzanna Wódz

***

Tiziana Cremesini, absolwentka Neuropatii w Instytucie Medycyny Globalnej w Padwie. Uczęszczała do Szkoły Interakcji Człowiek-Zwierzę, gdzie zdobyła kwalifikacje osoby odpowiedzialnej za zooterapię wspomagającą. Łączy w tej działalności swoje dwie pasje – wspomaganie terapeutyczne i poprawianie relacji między człowiekiem i otaczającym go środowiskiem. W 2011 wygrała literacką nagrodę “Firenze per le culture e di pace” upamiętniającą Tiziano Terzani. Obecnie uczęszcza na zajęcia z Nauk i Technologii dla Środowiska i Natury na Uniwersytecie w Trieście. Autorka dwóch książek: “Emozioni animali e fiori di Bach” (2013) i “Ricette vegan per negati” (2020). Współpracuje z Gazzetta Italia od 2015 roku, tworząc rubrykę “Jesteśmy tym, co jemy”. Więcej informacji znajdziecie na stronie www.tizianacremesini.it

Orzeł z Wisły i Tomba La Bomba z Bolonii

0

Dwaj wielcy czempioni sportów zimowych. Bardzo wygodnie rozsiedli się w panteonie najważniejszych postaci ubiegłego wieku w historii Polski oraz Włoch. W rankingu na najlepszego włoskiego sportowca w historii Alberto Tomba uległ jedynie Valentino Rossiemu. Natomiast w Plebiscycie na Sportowca 100-lecia Przeglądu Sportowego od Adama Małysza lepsza okazała się wyłącznie Irena Szewińska. Przez lata sięgali po najważniejsze laury oraz trofea i mimo zupełnie różnych osobowości kochały ich miliony.

Głęboko wierzę, że każdy z nas dysponuje jakimś szczególnym darem. Niestety tylko nieliczni potrafią go w sobie odnaleźć, a następnie przy pomocy wytężonej, mozolnej oraz wieloletniej pracy wydobyć i oszlifować dochodząc przy tym do perfekcji. Co więcej, nawet jeśli już postawimy trafną diagnozę, to zwyczajnie brakuje nam odwagi, aby z talentu skorzystać.

Jednak co jakiś czas – choć nie sposób wskazać cezurę – na świat przychodzi geniusz, który już na wczesnym etapie życia odkrywa swój potencjał. Jeśli do talentu oraz potencjału dołoży rzetelną pracę, poświęcenie, tysiące godzin powtarzalności i wyrzeczeń,to z pewnością osiągnie perfekcję w swojej dyscyplinie. Tak było w przypadku Mozarta i gry na fortepianie, podobnie z Michaelem Jordanem i grą w koszykówkę oraz Milesem Davisem i graniem na trąbce. Dokładnie tak samo było z Albertem Tombą, Adamem Małyszem i parą nart. Ten pierwszy był czempionem narciarstwa alpejskiego, zaś polski mistrz należy do najbardziej utytułowanych skoczków w historii tej dyscypliny. Jednak w obu przypadkach kluczową rolę odegrali rodzice. To za namową swojego ojca Adam Małysz rozpoczął treningi narciarskie, a swój pierwszy skok oddał mając 6 lat. Podobnie w przypadku włoskiego czempiona, gdyby nie konsekwencja oraz upór Franco Tomby, który namawiał syna do treningów narciarskich, Italia nie doczekałaby się wielkiego La Bomby.

Adam Małysz, fot. Aleksander Nilssen (https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0/deed.en)

Poza skocznią i stokiem różniło ich niemal wszystko. Małysz przez całą karierę unikał jakichkolwiek skandali obyczajowych. Tak na skoczni, jak i w życiu prywatnym był zawsze sobą: do bólu uprzejmym, pełnym szacunku do swoich rywali. W trakcie wywiadów udzielanych mediom bijąca od niego skromność i szczerość były niezmienne, zarówno na początku, jak i u schyłku kariery. Do samego końca, do swojego ostatniego skoku pozostał wręcz dziewiczo transgresyjny. Nade wszystko był jednak sobą i tą naturalnością zjednywał miliony. Wpisywał się w schemat chłopaka z sąsiedztwa: grzecznego i ułożonego, który dzięki wieloletnim treningom zdołał wspiąć się na sam szczyt. W wieku zaledwie 20 lat w 1997 roku ożenił się, a kilka miesięcy później został ojcem. Na wsparcie od najbliższych mógł liczyć przez wszystkie lata kariery.

Tomba z kolei przez całą swoją karierę uparcie pracował na tytuł największego utracjusza, nie tylko w historii swojej dyscypliny, ale w historii sportów zimowych w ogóle. Nigdy nie ukrywał swojego hedonizmu, zdarzało mu się rzucać pucharami, poza stokiem czas spędzał na prawdziwych bachanaliach. Szybkie samochody i piękne kobiety towarzyszyły mu całe życie. Przez trzy lata jego fenomenalne zjazdy oklaskiwała Martina Colombari, Miss Italia 1991, która w wieku 16 lat została partnerką Alberto. Pierwsze Ferrari sprezentował mu ojciec, gdy Tomba sięgnął po pierwsze olimpijskie złoto.

To niesamowite jak sięgniecie absolutnej perfekcji w jakiejkolwiek dziedzinie wpływa na ogólne postrzeganie danej osoby. Z jednej strony, czytając o ekscesach Tomby dowiadujemy się, że gdzieś tam daleko, istnieje inny, niedostępny maluczkim świat, w którym hedoniści, realni ludzie nie zaś bohaterowie filmów Martina Scorsese, zażywają życia w wersji premium. To im przypadły splendor, chwała, uwielbienie, grzeszne spojrzenia pięknych kobiet oraz trwające do rana imprezy. Z drugiej zaś doceniamy skromność oraz unikanie blasku fleszy i normalność, do której przyzwyczaił nas Małysz. Dwaj mistrzowie absolutni. Dwie tak różne osoby.

Przełom tysiącleci był okresem małyszomanii. Włodzimierz Szaranowicz, w swojej słynnej laudacji, poświęconej Orłowi z Wisły, łamiącym się i pełnym wzruszenia głosem nazwał go idolem kryzysowym oraz fenomenem społecznym. I tak w istocie było.

Mimo, iż bezdyskusyjnie to piłka nożna jest sportem, który w Polsce cieszy się największą popularnością, to ani przed laty Zbigniew Boniek, ani obecnie Robert Lewandowski nie wywarli tak wielkiego wpływuna społeczeństwo, a swoją grą nie doprowadzali do tak wielkiej zbiorowej radości. Gdy 10 lutego 2002 roku podczas igrzysk w Salt Lake City Adam Małysz siadał na belce startowej przed telewizorami zgromadził ponad 20 mln widzów, co po dziś dzień pozostaje nieosiągalnym rekordem. Mimo, że sam nigdy nie sięgnął po upragnione olimpijskie złoto, to jego sukcesy, kariera i osobowość stanowiły fundament dla olimpijskich krążków dla polskich skoczków, z Kamilem Stochem na czele. Mistrzem Świata został aż cztery razy. Zdobył cztery olimpijskie medale i cztery Puchary Świata. Dalej zajmuje pierwsze miejsce w klasyfikacji wszech czasów mistrzostw świata, a w ostatnim sezonie startów zajął trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.

Tomba po widowiskowych w jego wykonaniu zjazdach w Calgary w 1988 roku obwołał się królem. Nie bez przyczyny, były to bowiem najlepsze igrzyska olimpijskie w jego wykonaniu. Włoch zdobył złoto zarówno w slalomie, jak i w gigancie. Był absolutnym geniuszem nart. Lecz poza stokiem żył i bawił się jak największe gwiazdy rocka. Historia pamięta wielu wybitnych sportowców, którzy nie świecili przykładem w życiu prywatnym. Fantastyczny James Hunt został w 1976 roku Mistrzem Świata Formuły 1, chociaż poza torem prowadził się jak Keith Richards. Po tytuł sięgnął jednak tylko raz i nigdy później nie powtórzył wielkiego sezonu. Natomiast Tomba La Bomba na francuskich igrzyskach olimpijskich w 1992 jako pierwszy alpejczyk w historii obronił złoty medal. Do trzech złotych krążków olimpijskich dołożył dwa srebra za slalomy w Lillehammer i Albertville. Ponadto, zdominował Mistrzostwa Świata w Sierra Nevada kończąc je podobnie jak igrzyska w Calgary – z dwoma zawieszonymi na szyi złotymi medalami. Podczas całej swojej kariery aż 88 razy stawał na podium. Karierę – podobnie jak Adam Małysz zakończył będąc na samym szycie.

W 2024 odbędą się się kolejne zimowe igrzyska. Liczę, iż nadszedł już czas na kolejnego mistrza nart. W końcu świat nie lubi próżni, a prawdziwi czempioni sportu sprawiają, że dzięki swoim umiejętnościom my, zwykli zjadacze chleba, zaczynamy żyć życiem zastępczym i z wielką pasją zasiadamy na stadionach, trybunach, czy choćby przed telewizorami, aby śledzić ich zmagania. Mam nadzieję, że w tegorocznych igrzyskach zarówno polscy, jak i włoscy sportowcy dostarczą nam wielu powodów do radości.

Nie tylko biżuteria. Gdański bursztyn w sztuce dawnej

0

Muzeum Bursztynu w Gdańsku wygląda jak modny w epoce nowożytnej gabinet osobliwości zwany kunstkamerą. Było to pomieszczenie pełne sztuki, osobliwych przedmiotów i wytworów natury. Popularnością cieszyły się minerały, szkielety, wypchane zwierzęta, egzotyczne muszle. Wyroby z bursztynu ceniono na równi z nautilusami, czyli muszlami łodzika, z których wykonywano finezyjne puchary, ale też z rogami narwala lub jajami strusia.

Pierwsze kunstkamery powstawały w XVI wieku i były poprzednikami muzeów. Muzeum Bursztynu, mieszczące się w niegdyś największym młynie średniowiecznej Europy wzniesionym przez Krzyżaków w 1350 roku prezentuje, niczym ogromna kunstkamera, osobliwości świata natury i kunszt gdańskich artystów od czasów średniowiecza do współczesności. Bursztyn i bursztynnicy to duma Gdańska i wielowiekowa tradycja, która rozsławiła miasto na całą Europę. Gdańskiego bursztynu pożądali królowie, magnaci, szlachta, arystokracja kościelna. Stosowano go w rzemiośle artystycznym i w medycynie. Opiewano od starożytności, a w „Historii naturalnej” Pliniusz Starszy pisał, że „wśród przedmiotów zbytku osiąga taką wartość, że figurka ludzka z bursztynu, dowolnie mała, kosztuje znacznie więcej niż w pełni sił mężczyźni [niewolnicy]”. W Gdańsku już w średniowieczu, około X wieku, pojawiło się prawo do pozyskanego bursztynu przynależne książętom, którym rybacy płacili daniny. To także wówczas powstały pierwsze warsztaty produkujące drobne ozdoby, głównie różańce, krzyżyki czy paciorki do naszyjników. Z czasem wyspecjalizowano się w tworzeniu i rzeźbieniu pudełek, opraw do sztućców, figurek Madonn i postaci świętych, a także płaskorzeźbionych scen mitologicznych i biblijnych. Gdańscy bursztynnicy zaczęli wytwarzać piękną biżuterię, rękojeści broni, domowe ołtarzyki, kabinety, puzderka, fajki, grzebienie, szkatułki i całe meble. Historię bursztynowej komnaty słyszał chyba każdy. Bursztyn był i nadal jest przedmiotem podziwu, zainteresowania i pożądania.

„Paciorki złociste jak słońce”

Homer pisał o bursztynie jak o paciorkach, ale zwiedzając największą na świecie kolekcję bursztynu okazuje się, że paciorków jest tam niewiele. Są za to kilkukilogramowe bryły we wszystkich odcieniach żółtego, brązu, oranżu, czerwieni koralowca, gliniastej czerwieni terra rossa, mlecznej bieli i zieleni. Niektóre przepuszczają światło niczym szkło, wiele z nich przypomina gęsty miód: gryczany, lipowy, faceliowy, lekko scukrzony lub płynny. Inkluzje ze smugami kleistej, mlecznobiałej substancji zastygłej w przezroczystej, słomkowej żółcieni kryją w sobie porosty, liście, drobinki kwiatów, łodyg, a nawet delikatnego pióra ptasiego. Inne sprawiają wrażenie płynnej masy ujętej w nieregularny kształt łzy lub bochenka chleba z osadem brunatnych drobinek opadłych na dno i ścianki formy. Życie zatopione w bursztynie wydaje się być prawdziwym życiem, fragmentem tajemnicy, którą podglądamy przez złocistą szybkę zniekształcającą kończyny jaszczurki czy długie odnóża pająka ptasznika lub skrzydła pszczoły. Kilkukilogramowe bryły kryją w swoich rudo-brązowych wnętrzach skłębione formy, niczym uwięzione chmury. Wiele z nich jest matowych, jednobarwnych lub składających się z ciasno scalonych wielobarwnych bryłek o różnej strukturze, od głębokiej i zwartej, wydaje się nasyconej nieprzezroczystym pigmentem, po delikatne, przezroczyste niczym kryształ szkiełka. Zeszlifowanie ich na gładką powierzchnię szkatuły lub frontu szufladki każdorazowo tworzyło niespotykany, unikatowy wzór.

Nowożytni bursztynnicy gdańscy. Szkatułki, świeczniki, kabinety

Okres świetności i największego rozkwitu bursztynnictwa na ziemiach gdańskich przypada na drugą połowę XVI do pierwszej połowy XVIII wieku. Pierwszy cech bursztynników powstał w 1477 roku. Aby zostać jego członkiem, należało posiadać obywatelstwo miejskie oraz potwierdzić pochodzenie ze związku małżeńskiego i przedstawić świadectwo chrztu. Cech nakazywał także moralne życie i udział w ceremoniach religijnych, co dotyczyło także żon bursztynników. Do rozwoju rzemiosła przyczynił się Kazimierz Jagiellończyk, nadając miastu tereny bogate w złoża bursztynu: Mierzeję i Wyspę Sobieszewską. „Złoty wiek Gdańska”, który przypadł na przełom XVI i XVII stulecia był czasem, gdy gdańskie wyroby z bursztynu docierały na dwory książęce i królewskie całej Europy i były najcenniejszymi podarkami dyplomatycznymi dla papieży, sułtanów, carów i władców regionalnych. Legat papieski Commendoni bawiący w Gdańsku za panowania Zygmunta Augusta wspominał w zapiskach o pięknych skrzyneczkach, łyżeczkach, klatkach na ptaki. Jan III Sobieski natomiast, goszcząc nad morzem, otrzymał od gdańszczan koronę wyrzeźbioną z jednego kawałka bursztynu. W Muzeum Bursztynu wśród ponad tysiąca eksponatów znajduje się wiele, które ukazują dawny kunszt gdańskich rzemieślników. Jednym z nich jest kabinet z 1724 roku autorstwa Johanna Georga Zernebacha. Obiekt jest datowany i sygnowany we wnętrzu zwieńczenia: „Danzig/28. Julius/Ao 1724/Johan George-/Zernebach”.

Kabinet to luksusowy mebel jedno- lub wieloczęściowy, umieszczany często na podstawie lub ustawiany na komodzie. Służył do przechowywania cennych przedmiotów, na przykład biżuterii, dokumentów, pieniędzy, artefaktów o szczególnym dla właściciela znaczeniu. Zamykano go parą drzwiczek lub odchylaną do poziomu płytą służącą do pisania lub innych czynności. Za zamknięciem znajdowały się często szufladki, półeczki i skrytki. Kabinety dekorowano miniaturami na szkle, intarsjami, mozaikami, zdobieniami z kości słoniowej, bursztynu, metali, a powierzchnię drewna lub innego materiału rzeźbiono. Wnętrza wykładano lustrami, tkaninami, laką, kością słoniową, a także malowano. Gdański kabinet autorstwa Zernebacha jest wyrobem bursztynowym z elementami metalu, kości słoniowej i miki. Z przodu posiada parę drzwiczek zamykanych na klucz z wewnętrznymi okuciami ze srebra. Na frontach drzwiczek umieszczono płaskorzeźby z kości na mice. Podobnie pod zwieńczeniem kabinetu, gdzie znajduje się płaskorzeźba putta płynącego na delfinie. Pełnoplastyczne putto z kości siedzące na delfinie i dmące w róg wieńczy także szczyt kabinetu. Bursztyn jest wielobarwny i ścianki oraz fronty drzwi i szufladek zostały zbudowane z symetrycznych, płasko obrobionych form. Tworzy to wzory o różnym kolorycie: od rozbielonego żółtego przez miodowe i słoneczne, lekko pożyłkowane ciemniejszą barwą fragmenty po tonacje ciemnobrązowe oraz w odcieniu wiśniowej i rudej czerwieni. Wszystkie barwy są bardzo ciepłe, a rzeźbione elementy z mlecznobiałej kości mocno z nimi kontrastują. Niezwykły jest kunszt wykonania kabinetu. Każdy fragment mebla został stworzony z ogromną precyzją. Poszczególne bursztynowe płytki zostały scalone i dopasowane tak, że tworzą jednolitą strukturalnie całość zróżnicowaną w kolorycie. Zachowana symetria pozwala na swobodne wodzenie wzrokiem po detalach mebla. Jest ich mnóstwo. Po otwarciu drzwiczek wnętrze ukazuje dwa rzędy niewielkich szufladek i przestrzeń pomiędzy nimi w formie półokrągłej niszy. Jej wewnętrzne ściany są pokryte lustrami, a posadzkę wykonano z kwadratowych płytek w kilku odcieniach bursztynu w układzie szachownicowym. Mebel jest niemal jubilerskim cackiem dekorowanym ślimacznicami, kolumienkami, kapitelami, wazami, srebrnymi okuciami, popiersiem damy i innymi zdobieniami. To dzieło najwyższej próby bursztynnictwa i po obejrzeniu go nie dziwi fakt, że o wyroby gdańskiego cechu zabiegali możni tego świata.

Wśród eksponatów nowożytnych przyciągają wzrok bursztynowe szkatuły wyłożone aksamitem, także w komplecie z bursztynowymi kartami do gry w towarzyski flirt, medalion z Pokłonem Pasterzy z bursztynu sycylijskiego, puzderko zdobione na wieczku sceną z kochankami, domowe ołtarzyki, figurki Madonny, łyżeczki, szpile, rękojeści sztućców i wiele innych. Osobna przestrzeń w muzeum została poświęcona tajemnicom Bursztynowej Komnaty. To jedno z najbardziej poszukiwanych dzieł sztuki na świecie. Powstała trzysta lat temu, a od czasów drugiej wojny pozostaje zaginiona. Bursztynową salę o wymiarach 10,5 na 11,5 metra wykonali gdańscy mistrzowie według projektu Andreasa Schlütera, rzeźbiarza i architekta. Zamówił ją król pruski Fryderyk Wilhelm I, a następnie podarował carowi Rosji Piotrowi I jako dowód przyjaźni i potwierdzenie sojuszu. W Sankt Petersburgu zamontowano ją dopiero w latach 1743-1746 na zlecenie córki Piotra I Elżbiety. Około dekady później z Pałacu Zimowego przeniesiono Komnatę do Carskiego Sioła, co wymusiło zmiany w jej wystroju i rozbudowę. Przed pierwszą wojną rozpoczęto konserwację zabytków ruchomego wyposażenia, a podczas drugiej wojny, w 1941 roku, po zdobyciu Carskiego Sioła przez wojska niemieckie, Komnatę przekazano królewieckim zbiorom sztuki. Jej opiekunem został dr Alfred Rohde, ale kiedy Armia Czerwona zbombardowała Królewiec, w spalonym mieście dzieła gdańskiego rzemiosła nie odnaleziono. Dr Rohde zmarł w 1945 roku i nie ujawnił żadnych informacji o Komnacie. Od tego czasu pojawiło się mnóstwo hipotez na temat jej zaginięcia. Uważa się, że doszczętnie spłonęła, że została ukryta w Górach Sowich lub kompleksie Zamku Książ i wielu innych miejscach. Niektórzy uważają, że zatonęła wraz z okrętem „Wilhelm Gustloff” lub z parowcem „Karlsruhe”. Istnieje jeszcze kilka miejsc, w których może dzisiaj znajdować się Bursztynowa Komnata i każda z hipotez ma swoich zwolenników. W 2007 roku powstały plakietki będące rekonstrukcją oryginalnych. Obydwie są prezentowane w specjalnych gablotach muzeum. Jedna z nich przedstawia „Upadek Faetona”, druga – „Łzy Hellad”.

Gdański bursztyn współcześnie

Bursztyn bałtycki to skamieniała żywica drzew iglastych porastających ponad 40 milionów lat temu podmokłe wówczas tereny dzisiejszej Skandynawii i Morza Bałtyckiego. Dwie wojny światowe zniszczyły europejskie bursztynnictwo, a w Gdańsku nie zachował się żaden warsztat. Po drugiej wojnie wielu artystów próbowało wskrzesić rzemiosło, ale początkowo powstawały jedynie wyroby dekoracyjne i elementy stroju. Dzisiaj bursztynnicy gdańscy ponownie są znani na całym świecie. Tworzą według tradycyjnych metod w stylu swoich poprzedników sprzed wielu wieków, ale sięgają też po współczesne metody. Wśród gdańskich wyrobów są ołtarze, jak wykonany w całości z bursztynu ołtarz w kościele św. Brygidy, nowoczesna biżuteria, elementy awangardowych strojów oraz współczesne rzeźby i przedmioty użytkowe. Wystarczy przejść się ulicą Mariacką w Gdańsku, by w gablotach wystawionych na wielowiekowym bruku obejrzeć niezwykłe przedmioty dekorowane bursztynem oraz artystyczną biżuterię. Oprócz wyjątkowego Muzeum Bursztynu w Starym Młynie „złoto północy” rozsławiają także targi AMBERIF i AMBERMART, Katedra Bursztynu na Wydziale Biologii, Geografii i Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego, ekspozycja w Muzeum Archeologicznym i wydarzenia podczas corocznego Jarmarku Dominikańskiego. Wiele współczesnych szlaków artystycznych wiedzie do Gdańska – Światowej Stolicy Bursztynu.

foto: Anna Cirocka

***

Więcej artykułów o historii sztuki znajdziecie tutaj.